https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
30

Opowiadania z Wieloświata: Siostra Czerwień cz.3

  Duszy twarze  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W sierpniu nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Opowiadania z Wieloświata: Siostra Czerwień cz.3

Duszy twarze

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

Nowozrodzenie

Czym jest zbawienie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
2295
użytkowników.

Gości:
2295
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 344

344

Psujka

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
03-06-23

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Filozofia/Religia/Fantastyka
Rozmiar
17 kb
Czytane
5717
Głosy
6
Ocena
4.50

Zmiany
03-06-23

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: okhan Podpis: O'khan
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Dziwna historia...

Opublikowany w:

Magazyn NoName, www.jest-lirycznie.art.pl

Psujka

Psujka.

Sam już nie wiem kim jestem. Bezdomny pies włóczący się po okolicy życia, znaczący od czasu do czasu miejsca "tu byłem". Tu byłem, to widziałem, to przeżyłem, tego doświadczyłem. Poczułem, odczułem, wyczułem, uciekłem. Znowu gdzie indziej. Dotknąłem, posmakowałem, skosztowałem, uciekłem. Innej drogi szukać. I tak bez końca. Bez początku.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może nigdy, może zawsze taki byłem. Taki niepasujący, nieadekwatny. Może za dużo wymagam od siebie. Chyba także od innych. Ale tego akurat już nie zmienię. Najgorsze jest to, że istnieje taka granica, którą jeśli przekroczysz wszystko zacznie tracić swój pierwotny kolor. Swój smak, taki właściwy smak, taki jaki powinien być, taki jaki obmyślił dla nas stwórca. Rzeczy, które już tylko na pierwszy rzut oka wyglądają jak rzeczy, głębokie myśli, które nic za sobą nie niosą, uczucia... Uczucia są najgorsze, jeśli ciągle smakujesz wyłącznie namiastek. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, i nagle zdajesz sobie sprawę, że przystawka którą zjadłeś okazała się daniem głównym. A może to ze mnie jest łakomczuch? W tym kontekście moje nędzne uczucia wydają się być czymś najbanalniejszym pod słońcem.

I niech mi nie mówią, że trzeba cały czas do przodu kroczyć. Po co? Po co, skoro po przekroczeniu tej granicy wszystko się kończy. A jeżeli się kończy, to co dalej? Czy istnieje jakiś punkt, punkt wieczności, w którym wiecznie się trwa, który jest niezmienny... Czy jest coś, do czego powinno się dążyć - mając tą świadomość, że warto? Że nie spotkamy się z kolejnym zawodem?

Ech... Być może dążyłem do niewłaściwego celu. Nawet nie wiem, gdzie mam iść. Wszystko się zaczęło od tego... Że po prostu chciałem być szczęśliwy. Boże... Zrób coś ze mną, bo zwariuję!

Spróbuję przeanalizować to jeszcze raz. Wszystko. Od początku. Nie... Właściwie to zupełnie od początku się nie da. Zresztą początku chyba nikt nie pamięta. Cofnijmy się o jedno Ż. wstecz...

* * *

Urodziłem się w domu. Nie w szpitalu, ale w domu - po prostu to przyszło tak nagle. Pamiętam jakby to było wczoraj.

Ale może nie wyprzedzajmy faktów. Jako wolna dusza żeglowałem sobie spokojnie po oceanie wszechświata niebytu. Najpiękniejsze miejsce jakie znam. A powiadają, że gdzieś tam... Istnieje coś jeszcze piękniejszego. Ciężko mi to sobie wyobrazić. W stanie, w jakim się znajdowałem coś takiego jak czas nie istnieje. Dlatego też nietaktem z mojej strony byłoby próbować wytłumaczyć jak długo to trwało. Powiem tylko, że wystarczająco długo. Cieszyłem się, że nareszcie skończyły się moje wszystkie ziemskie problemy, że nie muszę się już niczym martwić. Tutaj... Wszystko co na Ziemi - wydawało się takie śmiesznie małe, śmiesznie zbędne. Wszystkie te troski...

Żeglowałem więc upajając się tym... Czymkolwiek to było. Aż do chwili w której spotkałem Jego. No wiecie... Jednego z tych... Co psują zabawę. Powiedział mi, że nie wiedzą co ze mną zrobić, bo już od trzech wcieleń kończę w ten sam sposób. To znaczy... Od trzech wcieleń skracam sobie drogę, skracam życie, skracam lekcję... Jakkolwiek by to nie nazwać (samobójstwo!), powiedział coś co tłumacząc na ludzki język słów i nieco barwiąc to nutką humoru, brzmiałoby jak: "jesteś niepoprawnym wagarowiczem". I że muszę wracać na Ziemię. Zapytałem, czy muszę. Odparł, że - koniecznie. Dlaczego? Dlatego, że ciągle nie ukończyłem lekcji życia. Powiedziałem mu, że te lekcje są bezsensowne. A on mi odparł, że na tym właśnie polegają - aby odnaleźć sens. Spytałem się, jak można go odnaleźć, skoro w gruncie rzeczy całe ziemskie życie, to tylko śmieszna zabawa. Odparł, że - czasami podczas zabawy, można naprawdę wiele się nauczyć. Zapytałem - po co mi to? Po co mi ta wiedza, to doświadczenie. Odparł, że to część rozwoju, że jeszcze nie jestem w pełni sobą, że jeszcze nie ukształtowałem się w pełni i że nie jestem jeszcze Gotowy. Powiedział, że jestem tak beznadziejnym przypadkiem, iż jeśli nie da mi żadnej porady, to znowu skończy się tak samo. Porada brzmiała mniej więcej tak - że wpierw należy odkryć siebie w pełni, gdyż dusza jest jak nieprzebyta dżungla. Później należy znaleźć w tym wszystkim jakiś sens, oraz cel - który pomoże nam się odpowiednio ukształtować... A później najtrudniejsza podobno część to nauczyć się z tym sensem żyć - i kultywować go tak długo, aż diament mojej duszy będzie dostatecznie doszlifowany, aby móc... Tu już nie zdradził, aby co. Dziwnie to wszystko brzmiało. Mimo, że nie byłem obciążony ziemskim ciałem, ciężko było mi to tak do końca ogarnąć. Zapytałem po raz ostatni - błagalnym tonem - "muszę?". Muszę.

I w tym momencie poczułem jakieś ukłucie. Ciężko opisać ten stan. Jakbym miał użyć jakiejś metafory, to powiedziałbym, że byłem statkiem, któremu ktoś nagle zrzucił z pokładu kotwicę. Wiedziałem już, że zostałem Przywiązany. Od tego momentu zaczyna się okres pełen niepokoju. Ktoś właśnie zapłodnił moją nową mamę.

Ciężko było... Żeglować po oceanie niebytu. To tak jakby z kulą u nogi iść na spacer po lesie. Ciągle jeszcze odczuwałem tą... Wolność, ale to już nie było to. A później... Później czułem się strasznie rozerwany. To tu, to tam. Co jakiś czas budziłem się w brzuchu u mamusi, co jakiś czas zasypiałem i wracałem w niebyt. Muszę przyznać... Że tam w brzuchu również jest przyjemnie. Tak ciepło. I cały grom nowych doznań. To jest ten okres, w którym wszystko cię pasjonuje, wszystko, dosłownie wszystko - chociażby sam fakt pobierania pokarmu, lub tego, że w żyłach pulsuje ci krew. A wiecie dlaczego? To się nazywa straszliwy głód życia. Jakiś instynkt... Odwieczny pierwiastek duszy, który zaprogramowany jest tak, aby chcieć... chcieć i chcieć i chcieć i chcieć. Chcieć żyć.

Jak już wspominałem, poza Ziemią czas nie istnieje. Dlatego też, jako embrion miałem dostęp do wszechpamięci. Także tej, którą ludzie nazywają przyszłością. Nie, nie wierzcie w to. Nie ma czegoś takiego, jak przeznaczenie. Przynajmniej nie do końca. W tym stadium rozwoju mogłem obserwować całe swoje życie - jakie najprawdopodobniej nastąpi. Ta umiejętność jest pewnego rodzaju drogowskazem.

Narodzę się jako biały mieszkaniec Europy, będę miał przyzwoicie zamożną rodzinę. Będę całkiem przystojny i inteligentny. Skończę dobrą szkołę, rozpocznę niezłe studia i tam poznam świetną dziewczynę, w której się zakocham ze wzajemnością. Na ostatnim roku będziemy mieli dziecko. Znajdę świetną pracę. Życie ułoży mi się świetnie! Chcę tego!

W tym właśnie momencie poczułem ostry, rwący ból. Nie wiem dokładnie nawet z której części ciała... Okropny ból, nie do wytrzymania - myślałem, że zwariuję! Nie wiem, ile dokładnie to trwało, ale przy takim bólu wydawało się wiecznością... A później... Doznałem tego uczucia, jak upływa ze mnie życie. Nie wiedziałem jak to możliwe. Po chwili znowu byłem Tam.

Ukojenie. Długo cieszyć się nim nie mogłem, pojawił się On. Spytałem, co to w ogóle miało być. Powiedział: "aborcja". Powiedział, że jakiś pechowy jestem. Ale, że i tak będziemy powtarzać do skutku, innej drogi nie ma. No więc znowu mnie Przywiązano.

Proces był jednakowy, jak poprzednio... Tyle, że... bałem się. Bałem się patrzeć w przyszłość. Przez to, co ostatnio się stało. Jak to jest dokładnie z tą przyszłością? Jak już wspominałem, nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. Tym samym nie ma czegoś takiego jak przyszłość. A jednak embriony zaglądają w nią... Gdyż jest to pewnego rodzaju drogowskaz. Ułatwia, albo utrudnia dalsze życie. W zależności od tego, co się tam zobaczy. Oczywiście po narodzinach zapomina się wszystko. Pozostaje tylko pewne podświadome przekonanie... Co będzie dalej, jak mamy postępować. Drogowskaz. Można to też nazwać intuicją. Jeśli jesteśmy zadowoleni z przyszłości, będziemy podświadomie postępowali tak, aby się ona spełniła. Jeśli nie - będziemy wiedzieli, czego unikać. Lub też nagminnie spełniać fatum, w zależności od tego czy jesteśmy optymistami, czy też - nie za bardzo. Ale to już materiał na inną bajkę.

Każde dziecko patrzy w przyszłość... Czasami tylko zdarzy się taki wariat jak ja. Nie spojrzałem. Zastanawiając się, jaki będzie tego efekt. Może życie będzie bardziej pasjonujące? Jeśli mam już żyć, to nie chcę, aby to życie było szablonowe. No i doigrałem się.

Urodziłem się w domu, zaskakując wszystkich. Nawet poród był błyskawiczny. Nie chciało mi się płakać tuż po narodzinach, jednak po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że warto - dla celów profilaktycznych, aby płuca trochę rozruszać. Specjalnie smutno mi nie było, w zasadzie to cieszyłem się, że narodziny były całkiem udane - i że w ogóle nastąpiły...

A później... Później stała się proza życia. Taka proza fantastyczna trochę, wiecie, jak to jest u małych dzieci. W miarę normalne dzieciństwo... A co dalej? Dalej zaczynały się schody. Każdy stopień coraz wyższy...

* * *

Taka była geneza mojej obecnej sytuacji... Zagubiony, bez drogowskazu, zdany tylko na siebie. Nie będę przynudzał, opisując jak, dlaczego i gdzie zaszedłem. Nie ma sensu. Jestem tu i teraz. Tylko to się liczy. Zapewne jesteście ciekawi, jak to się stało, że wszystko pamiętam. Sam nie wiem... Tym razem wszystko było nietypowe, od momentu, w którym nie chciałem zajrzeć w przyszłość. To nie jest jednak do końca tak, że pamiętam wszystko. Nie pamiętam, jak to jest być Tam... Nie pamiętam tego stanu. Na ten czas, to właśnie on wydaje mi się zupełnie bezsensowny, chociaż wiem, że tak nie jest... Ale to inny stan umysłu. Teraz zdaję sobie również sprawę z tego, że życie nie jest wyłącznie zabawą. W gruncie rzeczy to też jest ważne. Tylko z ziemskiego punktu widzenia... A, że jestem na Ziemi - to nic dziwnego, że tak myślę. Wszystko ma swój sens. Tylko czasami nie potrafimy go odczytać, lub nie ma on dla nas żadnej wartości. Mamy więc sens bez wartości, bezwartościowy, bezsensowny sens. Nonsens. Błędne koło. A jednak ta maszyna jakoś działa.

Jak ja kocham poranne rozmyślania. Chyba czas podnieść dupę z łóżka i zaparzyć sobie kawę, żeby krew w żyłach szybciej zaczęła płynąć. I tak dzień za dniem, dzień po dniu, codzienny dzień, codzienny rytuał. I te moje pragnienie niezwykłości. Całe życie to pociąg do magii, nienormalności, metafizyczności, do takiego życia niecodziennego. Ale wiecie co? Już powoli zaczynam się przepalać.

Po prostu... Zaczynam mieć wszystkiego dość. Nawet tej cholernej metafizyczności. "A dajcie wy mi wszyscy święty spokój". Kawę poproszę. Z mlekiem plus dwie łyżeczki cukru. Dziękuję. Nie mogę doczekać się pierwszego porannego papierosa. Ależ dziękuję za papierosa. Ognia? Tak. Dzięki serdeczne.

Ach..... Magiczna chwila poranka, dymek z fajki i kawy filiżanka. Ale o czym to ja miałem...? Aha. Czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie co czuje młody, świetnie zapowiadający się piłkarz, który doznał kontuzji uniemożliwiającej mu jakąkolwiek przyszłą karierę? Dodam - trzydzieści lat później, oglądający jakiś mecz finałowy W TELEWIZJI. No właśnie... Ja się tak czuję w dziedzinie niezwykłości. To moje pragnienie - kontra szara rzeczywistość. Szarość zabija wszystko. I o ile kiedyś nieudolnie jeszcze coś próbowałem, tak teraz nawet na tą niezwykłość patrzę tylko z goryczą...

Jedno z najgorszych możliwych uczuć, to fakt, że za piętnaście lat również tak będę zaczynał dzień. Z kawą i fajką. I nic, absolutnie nic się nie zmieni, no może poza tym, że czas nieco mnie naznaczy. Trochę zmarszczek, coraz bardziej powiększająca się łysinka i wypukły brzuch. Czyż to nie marzenie każdego mężczyzny?

Z drugiej strony może to jest jakieś rozwiązanie... Przeczekać sobie do końca wcielenia. Przynajmniej nie zarzucą mi dezercji. Ale nie, oni chcą więcej i więcej. W nieskończoność więcej. Wydaje wam się, że ludzi jest tak dużo, bo nie nauczono się stosować prezerwatyw? Nie, po prostu ci wszyscy biedacy muszą tu wracać.

Czuję się trochę jak w więzieniu, szczerze mówiąc. W więzieniu własnego umysłu. Albo... czaszki. A jak! Roztrzaskać ją, skacząc z pobliskiego wieżowca! Z pobliskiego, bo nie będę sobie syfu robił przed własnym oknem.

Jednakowoż (zawsze chciałem użyć tego słowa!) czas wyjść pochodzić bezproduktywnie po mieście. Życie jest jak jeden wielki totolotek, nikt nie wie kiedy trafisz trójkę, czwórkę, piątkę... a kiedy szóstkę. Ale żeby wygrać, trzeba grać. Tyle, że tak jak i w totku, czasami grasz, grasz i nic nie wygrywasz. A to jest męczące.

* * *

Jest taka kawiarnia w tym brudnym mieście, w której uwielbiam spędzać czas. Nazywa się... nie, nie zdradzę Wam tego. Mogłoby tu zacząć schodzić się zbyt wiele osób, a spokój i nastrojowość, to jedna z tych rzeczy, które bardzo sobie w niej cenię.

Puszczają też dobrą muzykę.

I świetne serwetki mają.

Gdy sobie to uświadomiłem, naszło mnie, żeby coś nabazgrać. Wyjąłem długopis z kieszeni kurtki i...

* *

Jutro też był dzień
jutro zrobiło się
żółte -
- czerwone
brązowe -
to było wczoraj
jak dzień przed za
dniem
ocieka sokiem
koloru przegapionej
przyszłości

wtedy to właśnie

czerwone fale pustego
wschodu tej pieprzonej
kuli ognistej
na niebie
za mocno targały
czyimś przeznaczeniem.

* *

Zatopiony zupełnie w słowach, z uczuciem pewnej ulgi kiedy skończyłem, oderwałem wzrok od kartki papieru i spojrzałem przed siebie. Ujrzałem anioła...

E, wróć. Kobieta jakaś siedziała na przeciw mnie patrząc się w dziwny sposób. Miała niesamowite oczy, to przez nie w pierwszym momencie pomyślałem, że jest aniołem. Chciałem coś powiedzieć, ale...

Dała mi w twarz, aż się lekko na krześle obróciłem i wyszła szybkim krokiem z kawiarni. Jak ja kocham to miejsce. Wszystko może się zdarzyć. I uprzejmi ludzie, sztuk trzy. Ani jeden nie zwrócił na nas uwagi. Pobiegłem za nią.

Kiedy byłem już przy drzwiach jakiś starszy, siwobrody mężczyzna chwycił mnie za rękaw i zatrzymał. Pierwsza myśl: "ej, co jest?!". Druga: "Pomyliłem się w obliczeniach - ludzi sztuk cztery (chociaż tych >>uprzejmych<< faktycznie - sztuk trzy)".

- Nie idź. Pakujesz się w kłopoty.
- Puść... - Powiedziałem. Puścił. Wybiegłem.

Przed siebie, na lewo, na prawo - gdzie poszła. W górę. Siwo ołowiane chmury, zaraz będzie burza.

Pchany intuicją ruszyłem prosto, przed siebie. Kilka kroków dalej faktycznie, gruchnęło i woda polała się z nieba, wielkimi, gęstymi kroplami. To nic. Biegłem dalej.

Jest! Sprytna, próbuje się wtopić w tłum, ale już ją namierzyłem i nie ma prawa mi umknąć. Tłum zresztą zaczął rozchodzić się na wszystkie strony, kryć pod daszkami straganów, w sklepikach i wszędzie gdzie się da. A ona szybkim, zdecydowanym krokiem szła przed siebie.

Chwyciłem ją za ramię i zatrzymałem. Nie odwróciła się. "Kim jesteś?" - spytałem.

W tym momencie przydarzyła mi się najdziwniejsza rzecz, ostatnia rzecz, jakiej mogłem się w tej chwili spodziewać. Deszcz się zatrzymał.

Zdziwiony patrzyłem na wiszące w powietrzu, nieruchome krople wody. Lewą dłonią chwyciłem i zmiażdżyłem jedną z nich. Drobniejsze stróżki spłynęły mi po ręce, kiedy strząsnąłem je z ręki - woda ponownie zawisła w powietrzu. Jakby ktoś wcisnął pauzę na magnetowidzie. Ale to nie był film do ciężkiej cholery.

Odwróciła się i powiedziała:

- Za mocno targnąłeś swoim przeznaczeniem.
- Co?!
- Zepsułeś wszystko. I z każdą sekundą psujesz jeszcze bardziej. Ten deszcz... - powiedziała powoli - widzisz? To już koniec.
- Koniec wszystkiego, rozumiesz?! Koniec twojej rzeczywistości. Naszej rzeczywistości!
- Ale...
- Pomyłka, jedna wielka pomyłka, rozumiesz? Na początku... Nie spojrzałeś w przyszłość. Już to było bardzo dziwne. Później te wszystkie myśli... Negacja, sygnały...
- Jakie sygnały? - Wtrąciłem, ale mówiła dalej.
- Jak myślisz, ile nasza rzeczywistość jest w stanie wytrzymać, takich głupich myśli? Robiłam co mogłam, żeby to jakoś załatać, ale... Nie jestem tak silna jak ty. I popsułeś. - Wysapała zrezygnowana.
- Koniec świata?
- Nie, koniec naszej rzeczywistości. Każdy ma własną, każda para na tym świecie. I my mamy swoją.
- Dlaczego my, co ja mam z tobą wspólnego, o co tu do cholery chodzi?!
- Bo jesteśmy parą. Od początku świata, przez wszystkie wcielenia. Rozumiesz? Mieliśmy się odnaleźć i ta gra skończyłaby się, poszlibyśmy dalej.
- ...
- Ten symboliczny cios w policzek miał dać ci do myślenia. Miałeś się wziąć w garść. Ale nie trzeba było biec za mną, do cholery, jeszcze nie czas!
- ...
- Popatrz na ludzi, na deszcz... Wszystko stoi w miejscu. I nie wiem, co teraz. Zepsute. Może na całą wieczność.

Milczałem przez dłuższą chwilę, próbując to sobie jakoś ułożyć w głowie. Ona upadła na kolana i zaczęła płakać. Poczułem się... Jeśli myślicie, że poczułem się przygnębiony, albo zdruzgotany - mylicie się. Poczułem się wyśmienicie!

- My się nie zepsuliśmy. - Powiedziałem i wyciągnąłem do niej dłoń.
- Co?
- Jak widzisz, ruszamy się, rozmawiamy, płaczemy... Nigdy nie lubiłem nadmiernej ilości ludzi. Teraz świat wydaje się znacznie piękniejszy.
- Ale... Ale... co będziemy robić, przez ten czas?
- Zaczekamy na mechanika, może ktoś to naprawi w końcu. Oby niezbyt szybko.
- Ale...
- A na początek zapraszam cię na kawę.


Podpis: 

O'khan styczeń 2003
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Sen o Ważnym Dniu Podstęp Krzyż
Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny). Historia trudnej miłości, która powraca po latach. Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.
Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 13
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 12

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2024 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.