https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
30

Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciej cz. 2

  **** Z serii: fauna i flora Ilteris. **** Drele były monstrualnymi rajskimi ptakami o czterech kończynach – nie licząc skrzydeł – zwieńczonych sokolimi pazurami. Upierzenie samców od rozłożystego ogona poprzez szerokie skrzydła aż po g  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W marcu nagrodą jest książka
Córka łowcy demonów
Jana Oliver
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciej cz. 2

**** Z serii: fauna i flora Ilteris. **** Drele były monstrualnymi rajskimi ptakami o czterech kończynach – nie licząc skrzydeł – zwieńczonych sokolimi pazurami. Upierzenie samców od rozłożystego ogona poprzez szerokie skrzydła aż po g

Własna ścieżka

Drabble (tekst dokładnie ze 100 wyrazów)

Hagan - Wyjście w mrok

Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda.

Hagan - Ciało bez kości

Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok)

Moc słów

- Wojna przyszła do nas niepostrzeżenie - budzisz się pewnego ranka i już jest. - Gdzie jest, mamo? - zapytała matkę moja sześcioletnia siostra, przecierając zaspane oczy. - Wszędzie, moje dziecko, wszędzie... - odpowiedziała

Topielec

- Tak ślachetnej pani tośmy jeszcze we wsi nigdy nie mieli. Ach, szkoda będzie trochę, jak ją zeżrą. Krótkie i lekkie opowiadanie z serii Wampirojad

Bliskie spotkania

Chodźmy...

TENEBRIS

Ciemność jest wokół nas. A jeśli jest także w Tobie?

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

INNI

Och, młodzi moi, okultyzm to Wasz wróg! (Z dorosłymi nie inaczej...) Całość w księgarniach.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1169
użytkowników.

Gości:
1168
Zalogowanych:
1
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 46202

46202

Artefakt

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
08-06-22

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Fantasy/-/-
Rozmiar
44 kb
Czytane
2886
Głosy
6
Ocena
4.58

Zmiany
09-04-30

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
--

Autor: Massther Podpis: Massther
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
opowiadanie traktujące o niezwykłości zwykłych rzeczy. Przyjemnej lektury.

Opublikowany w:

tutaj

Artefakt

- Wprowadzić więźnia!
Do wielkiej, królewskiej sali koronacyjnej, posiadającej na ścianach wspaniałe arrasy przedstawiające różnorakie sceny batalistyczne i błyszczące azeluja układające się w podobizny świętych, weszło dwóch rosłych i barczystych żołnierzy ciągnących za sobą ledwo żywego mężczyznę. Ów mąż był blady niczym marmurowa podłoga, na której spoczywał purpurowo czerwony dywan będącym dla niego teraz drogą do księcia. Nieco przydługie, kruczoczarne włosy przyklejały się do jego spoconego czoła. Miał mocno zaciśnięte usta, jakby powstrzymywał się przed czymś.
Książę Alvin de Grace siedzący dotychczas na okazałym, posiadającym feeryczne ornamenty tronie, wstał na widok tego umęczonego człowieka. Z jednej strony czuł satysfakcje spowodowaną wyższością i godnością nad nim, z drugiej zastanawiał się jak to możliwe, żeby ktoś, kto, póki co, przesiedział jeden dzień w celi, a nie był nawet na torturach, jest w stanie umierającym. Ot, ciekawostka.
Żołnierze zbliżyli się do księcia i pchnęli w jego stronę więźnia. Na twarzy skazańca, na samą myśl o tym, że ma uklęknąć, pojawił się bardzo paskudny grymas. Niewiadomo, czy bólu, obrzydzenia czy czegoś innego.
Dumny książę Alvin de Grace, odgarnąwszy długi płaszcz utkany ze złotogłowia, łypnął nań okiem:
- Na bogów, co wy z nim zrobiliście? Dostaliście rozkazy żeby nie torturować go.
- Tak panie – odezwał się jeden z prowadzących więźnia żołnierz, który stał teraz nieco z tyłu – nie tknęliśmy go choćby ostrym źdźbłem trawy. Dziś o świtaniu było z nim coś nie tak. Ale wasza wysokość kazał przyprowadzić, więc…
- Dobra, dobra – żachnął się książę – na tytuły przyjdzie pora. Nie traćmy, więc czasu i przejdźmy do ekstraktu sprawy. Mości kacie.
Rakarz stojący po lewicy księcia wydawał się stworzonym do swego zawodu. Bez mała, mierzył sześć i pół stopy wysokości. Na głowie założony miał rzemienny kaptur zakrywający twarz od nosa w górę. Był niezwykle pleczysty, aparycją przypominał Herkulesa. Patrząc na tego człowieka, odnosiło się wrażenie, że jest on w stanie odrąbać koński łeb tępym nożem. Tym bardziej więc zdziwiło więźnia to, co zdarzyło się potem.
Książę Alvin de Grace, będącym hospodarem ziem rahiańskich, zyskał tytuł człowieka niezwykle praktycznego. Rahia nie tak dawno zakończyła wojować z Wielkim Kontynentem i była wyczerpana przydługawą wojną. System ekonomiczny ucierpiał nieco i książę postanowił, mówiąc kolokwialnie, ciąć koszta. Po co najmować wykwalifikowanego herolda z potężnym głosem skoro akty egzekucyjne i inne wiadomości mógł ogłaszać sam kat?
Wziąwszy pergamin w ręce, rakarz począł dukać oskarżenia. W tym samym momencie, w którym otworzył usta, odezwał się więzień:
- Panie...ja…muszę…bo…
Namiastki tej przemowy były wypowiedziane głosem tak żałosnym, że książę Alvin przez moment zaczął żałować więźnia. Opamiętał się jednak i kazał wymierzyć mu tęgi policzek. Na nieszczęście skazańca, bijący go żołnierz, założoną miał rękawice nabijaną dosyć ostrymi ćwiekami. Kat zaczął czytać bez przeszkód:
- Aardenie z Teochtl…tchla… - nazwę miejsca, z którego pochodził Aarden, pominął – w imieniu księcia Alvina de Grace’a, króla Montabana i Wielkiego Apostoła Juliusza, zostałeś oskarżony o szpiegostwo, kradzież, zabójstwo, podszywanie się pod lustiańskich duchownych, gwałt, kacerstwo i o sodomizowanie się…
Aarden podniósł głowę.
- …z psem! – dokończył dumny ze sprawnego przeczytania oskarżenia kat.
Więzień, który na każde oskarżenie, lekko się uśmiechał, usłyszawszy to ostatnie, podniósł głowę w geście oznaczającym oburzenie. Wszyscy pozostali zniżyli się na oznakę niesmaku. Aarden, z wielkim wysiłkiem, powiedział:
- Bo widzi książę…z tym psem to nie tak… - wyraźnie cierpiał - …ja wyjaśnię…wszystko…ale teraz….kurwa, nie wytrzymam!
Aarden momentalnie zmienił pozycję klęczącą na leżącą. Jeszcze szybciej przełożył ręce zakute w żelazne kajdany przez nogi, kuląc się nieprawdopodobnie. W tym samym momencie, złapał za spodnie i jednym ruchem pociągnął je w dół ukazując światu swoje mokre od potu, owłosione dupsko. Następnie, jeszcze szybciej przykucnął, po czym z wielkim triumfem na twarzy wydalił to, co mu tak ciążyło. W sali koronacyjnej, tuż przed tronem królewskim, Aarden z krainy, której nazwy nie da się wymówić, zrobił wielką, rozlazłą plamę, która mogłaby być nazwana ludzką kupą, gdyby nie męczące go rozwolnienie. Żołnierze na widok srającego przed nimi więźnia, cofnęli się momentalnie, książę natychmiast znalazł się na drugim końcu sali gdyż bał się, że ubrudzi swój niezwykle drogi płaszcz w ekskrementach. Kat stał tam, gdzie stał podczas czytania oskarżenia, mocząc z wolna buty w żółto brązowej cieczy.
Na twarzy Aardena pojawił się, nieopisany wręcz wyraz ulgi. Błyskawicznie odzyskał kolory, pot także zniknął wraz z fekaliami. Był z siebie niezwykle dumny.
Kilka minut minęło zanim wypróżnił się do końca. Po tej czynności, nadal w pozycji kucającej, z gołą dupą na wierzchu powiedział:
- Niech was cholera, co wy dajecie do tej fasoli?

***

Dywan księcia Alvina de Grace’a, był wręcz legendarnie piękny. Niezwykle intensywna czerwień maków polnych, subtelny odcień jasnej purpury fiołków, a do tego frędzelki po bokach, poprzetykane nićmi z czystego złota, naprawdę robiły wrażenie. Ach, wielka szkoda, że ten feeryczny kobierzec nadawał się już tylko do wyrzucenia, bo nikt nie był w stanie doczyścić pozostałości po gównianej kałuży. Teraz zastąpił go, jeszcze piękniejszy, majowo amarantowy z alabastrowymi kutasami po bokach.

***

W mieście Rothanburg, w którym swój zamek miał książę Alvin, i które było stolicą krainy zwaną Rahią, znajdowało się wysypisko odpadków wszelakich. Można było tam znaleźć zużyte ubrania, niekiedy zniszczone meble, resztki jedzenia, czy po prostu ludzkie i zwierzęce odchody zawinięte w lniane worki. Do tego miejsca nie przychodził nikt przy zdrowych zmysłach w celu innym niż wyrzucenie i szybkie oddalenie się. Co jakiś czas, konkretnie raz w miesiącu, odpadki są zabierane i wywożone, cholera wie gdzie, przez biedne juczne woły. Wysypisko to jest pozostałością po wojnie z Wielkim Kontynentem. Nie wiadomo w czym tak naprawdę miało pomóc gromadzenie śmieci, ale książę Alvin de Grace, tak zarządził i tak być musiało.
Jak było wcześniej powiedziane, do wysypiska nie zbliżał się nikt. Nikt z wyjątkiem znanego włóczęgi, złodzieja i obwiesia Maurycego Hexe von Dekla, zwanego pieszczotliwie Grzeboryjem. Wielu ludzi uważa, że to kolejny biedak i ofiara losu. Fakt, prezencji za bystrej to on nie ma: wiecznie nieco rozchylone usta, nos można by rzec rzymski, zęby jedynki nieco wysunięte w przód lecz nie na tyle by wystawały na zewnątrz, włosy suche i cienkie, wyraźnie tworzące się zakola. Poza tym ubiera się zawsze w zniszczone, lnianie koszule, które znajduje na wysypisku, spodnie z niezidentyfikowanego materiału i buty, które tak naprawdę były onegdaj workami z odchodami. Taki jest dla większości. Dla niektórych jednak, Maurycy Hexe von Dekel to arcymistrz w złodziejskim fachu, poszukiwacz skarbów i niegdysiejszy członek dawno już rozwiązanej, elitarnej gildii złodziei Myszka. Największą jego pasją było poszukiwanie skarbów, pozostałość po stanowisku zajmowanym w Myszce, tym większe więc było jego zdziwienie, gdy odnalazł, obsrany dywan księcia Alvina de Grace’a.
Grzeboryj ostrożnie zbliżył się do wystającego fragmentu dywanu. Odgarnął szmaty, które go przysłaniały i jego oczom ukazał się poplamiony czymś brązowym książęcy kobierzec. Jego uwagę przykuły frędzelki; instynktownie złapał koniuszkami palców za dobrze widoczną złotą nić, po czym delikatnie ją wyciągnął. Następnie znowu wyciągnął jedną, a potem jeszcze i jeszcze. Po krótkim czasie, Maurycy miał garść pełną złotych nici długości dziesięciu centymetrów. Nie trudno wyobrazić sobie jego radość jaką wonczas przeżywał. Złodziej i obdartuch trzyma nitki zrobione ze szczerego złota. Co mógł czuć? Może to, co czuł Aarden, wypróżniając się na książęcy dywan.
Już zabierał się, żeby pozbawić pozostałych frędzelków złotych zdobień, gdy usłyszał za plecami głos:
- Czym ty tak zajęty jesteś, Grzeboryj?
Słowa te wypowiedział, także były członek gildii Myszka, a obecnie biedak, który często Maurycemu przeszkadza – Gustaw Heller. Stał pomiędzy dwoma osiłkami, aparycją zbliżonymi do aparycji kata, który czytał oskarżenie Aardena.
- Niczym ważnym – w głosie Maurycego usłyszeć można było niemal każdy akcent, jaki występował na wyspie Tentrawind. Od łagodnego maleńskiego, ostrego rahiańskiego, lubieżnego i kuszącego lustiańskiego poprzez nieprzyjemny gungludański, bełkocący bleblaleński po śpiewający i dźwięczny meastramoński i na smętnym nieco morgelańskim kończąc. Lata szpiegowania i podróży zrobiły swoje, Grzeboryj znał niemal każdy język jakim posługiwali się ludzie. I nieludzie też.
Delikatnie wsunął złote nici do kieszeni i jeszcze delikatniej się odwrócił.
,,Na wszystkich bogów, jaki on ma ryj!” - to były pierwsze słowa, które nasunęły się Grzeboryjowi na myśl, gdy popatrzył się na Hellera. Gustaw przystojny nie był, według niektórych nie był w ogóle mężczyzną. Krążyła plotka, jakoby miał być kiedyś świnią, na którą pewien szalony mag rzucił zaklęcie humanum formae. Łatwo więc wyobrazić sobie koloryt Hellera.
Maurycy Hexe cały czas zachowywał spokój gdy ,, ludzki knur”, jak zwykło się mawiać na Gustawa, się do niego zbliżał. Dyskretnie wsadził rękę do kieszeni, gdy zaczął czuć na twarzy odór nadgniłego mięsa, wydobywający się z ust jego byłego kompana.
- Wiesz co Grzeboryj, ja jednak sądzę, że zajęty jesteś szukaniem dywanu księcia de Grace’a. Nie, nie, nic nie mów. O tym, że leży tutaj pod tą górą syfu, wie już każdy. A może go znalazłeś, co?
Maurycy zastanawiał się przez chwile, czy walnąć go kastetem, który założył na rękę w kieszeni już teraz czy może za chwilę. Wybrał pierwszą możliwość.
Gustaw nawet się nie zorientował kiedy, jak i dlaczego stracił dwa zęby. Krztusząc się krwią, krzyknął ile miał sił w płucach:
- Gońcie tego skurwysyna!!! Przynieście mi jego jaja!!! W zębach!!!
Dwoje Herkulesów pognało co sił za Grzeboryjem, ten jednak, jako że był złodziejem niemal doskonałym, był szybki i zwinny niczym kot. W okamgnieniu znalazł się na przedmieściach Rothanburgu, następnie jeszcze szybciej w okolicach centrum, specjalnie wybierał najwęższe uliczki jakie zdołał wypatrzeć. Gdy trzeba było zaczynał biec po ścianach, omijając wóz z warzywami albo krowim łajnem, jednym susem wdrapywał się na dach, po czym zeskakiwał i biegł dalej. Nabrał nadludzkiej niemal prędkości. Naturalnie zgubił pościg jeszcze na wysypisku, ale w jego przekonaniu, był goniony nadal. Poruszał się tak szybko, że było to aż podejrzane. W zasadzie to dziwił się sam sobie, że jest w stanie osiągnąć taką szybkość.
Zręcznie omijał wszelkie przeszkody, wozy, stragany, psy, koty, bawole placki. Omijał strażników i innych ludzi, omijał zbyt puste place ale i te nazbyt zatłoczone. Nie zdołał ominąć pewnej starszej pani.
Zeskoczywszy z dachu miejscowego zamtuza, zagapił się nieco na wchodzącą doń kurtyzanę. Nie zwalniał jednak i nadal pędził jak szalony. Gdy z powrotem odwrócił głowę, przodem do kierunku biegu, zobaczył przemiłą staruszkę, która wyszła ze swojego malutkiego domku na targ, w celu zakupienia ogórków. Grzeboryj z hukiem wpadł na starszą kobietę, uderzył tak mocno, że wydawać by się mogło, iż ich ciała złączyły się w jeden organizm. Złączeni ze sobą, przelecieli jakieś pięć metrów.
Najciekawsze jest jednak to, że staruszka nie zmarła w skutek uderzenia, lecz zobaczywszy obdartego włóczęgę mknącemu w jej kierunku z prędkością cwałującego konia, dostała ataku serca.
Maurycy Hexe von Dekel ocknął się około dziesięciu minut po zderzeniu. Poczuł, że wzdłuż lewej nogi spływała mu jakaś ciecz, nie wiedział czy spowodowane to było jego problemem z pęcherzem czy tym, że ułamek sekundy przed atakiem serca, babcia w desperackim akcie samoobrony, podniosła swoją sękatą laseczkę. Pech chciał, że jej czubek znajdował się idealnie na wysokości krocza Grzeboryja, którego teraz w ogóle nie czuł…
Nawet najmniejszy ruch sprawiał mu ból, lecz strażnicy, którzy go teraz prowadzili na zamek, nie przejmowali się tym.
Rothanburski zamek księcia Alvina de Grace, był jednym z bardziej okazałych na ziemiach rahiańskich. Odgrodzony od reszty miasta był wysokim, kamiennym murem. Już sama brama wprowadzająca na dziedziniec, posiadała kunsztowne ornamenty; rzeźby przedstawiające poprzednich właścicieli zamku, a także zaprzyjaźnionych książąt maleńskich i trugriańskich. Oczywiście nie mogło zabraknąć rzeźby samego księcia Alvina – wesoło łypał oczyma na poddanych przechodzących nieopodal zamku.
Sam dziedziniec wyłożony był marmurowo-kamiennymi płytkami, które z lotu ptaka układały się w herb ziem rahiańskich – klingę miecza oplecioną cierniami. Jak dotąd nikomu nie udało się ustalić jakim cudem tego dokonano.
Po środku drogi, od bramy do głównego wejścia do sali koronacyjnej, znajdowała się niezwykle seraficzna rzeźba przedstawiająca chłopca mocującego się z łabędziem. Na lewo od rzeźby zauważyć można było dwie, górujące nad miastem wieże, które wraz z małym budynkiem między nimi, tworzyły kompleks więzienny.
Nieoczekiwanie z jednej z nich rozległ się gromki śmiech. Nie, nie śmiech, rechot, który bardziej przypominał świński kaszel.
- Oho, wygląda na to, że ten nowy znów opowiedział o tym jak się zesrał na książęcy dywan – burknął jeden ze strażników prowadzących Maurycego.
- Patrz go, jaka to cholera. Wieża ma z dwieście trzydzieści stóp wysokości, a jego rżenie słychać na dole – zauważył drugi.
- Już niedługo. Książe zapowiedział, że mu osobiście włoży gruszkę w dupsko, a to, co z niego zostanie, nabije na nasączony octem pal.
Grzeboryj się wzdrygnął. Jeżeli za wypróżnienie się groziło rozerwanie odbytu i nabicie na pal, to co było przewidziane za, bądź co bądź, morderstwo?
Strażnicy wraz z Maurycym, weszli do okazałej komnaty koronacyjnej. Stąpali po miękkim, majowo amarantowym dywanie. Książe Alvin de Grace, który już czekał przy swoim bogato zdobionym tronie, ze zgrozą patrzył jak obdarty złodziej stąpa swymi wilgotnymi buciorami po jego nowym nabytku. A już złość całkiem go ogarniała gdy spostrzegł, że te wilgotne buty, zostawiają mokre ślady (Książe Alvin po wojnie z Wielkim Kontynentem, chciał wyjść na dobrego i humanitarnego władcę i zapowiedział, że osobiście będzie przyjmował nawet najgorszych zbirów. Słowa dotrzymał ale po ostatnich wydarzeniach, chyba zmieni zdanie…).
Maurycy został popchnięty przed oblicze księcia, po czym od razu padł na kolana. Nie dlatego, że bał się swego władcy – po prostu jaja go bolały.
- Czego dopuścił się ten chłystek? – zagrzmiał głosem książę Alvin.
- Morderstwa na niewinnej, starszej kobiecie. W samo południe. – szybko odpowiedział któryś z żołnierzy.
Na książęcej twarzy pojawił się mikry uśmieszek. Z triumfem w głosie zapytał:
- Nieźle, morderstwo w biały dzień, w centrum miasta. Masz coś na swoją obronę?
Grzeboryj bardzo chciał odpowiedzieć, ale ból krocza odebrał mu mowę.
- Dobrze więc – podjął książę – skaże cię nie tyle za morderstwo, co za głupotę. Zostaniesz powieszony jak inni mordercy. Wcześniej obetnijcie mu uszy, a tymczasem wsadźcie do lochu, bo teraz mam ważniejsze sprawy na głowie.
Książe odwrócił się na pięcie, zarzucił swój zrobiony ze złotogłowia płaszcz, po czym szybkim krokiem pomaszerował w stronę małych, obkutych żelazem, drewnianych drzwiczek znajdujących się na lewo od tronu. Wydawał się zaniepokojony czymś, rzec by można, zdenerwowany.
Maurycemu natomiast, całe życie umknęło przed oczyma. Przypomniał sobie jak zlecono mu kradzież drogocennej, platynowo złotej figurki z podziemnej, lustiańskiej świątyni. Pamiętał także minę swego towarzysza, który to ubierał się w lustiańską tunikę w celu odwrócenia uwagi kapłanów jak i zdobycia informacji o dokładnym położeniu skarbu. Ech, wzdychał Maurycy, mimo wszystko to była niezła przygoda. Zwłaszcza ucieczka przed żelaznym golemem, który okazał się być strażnikiem statuetki. Mogłem wtedy przynajmniej liczyć na pomoc mojego kompana. A teraz…szkoda, że nie ma ze mną Aardena.

***

Rothanburskie więzienie, podobnie jak okazały zamek, było powszechne znane. Jednak nie z powodu pięknego wystroju, czy swobody albo rygoru dla więźniów; do owego więzienia niekiedy zaglądał rakarz, który torturując zbrodniarzy najbardziej chorymi metodami, utrzymywał ich przy życiu nawet przez dwa tygodnie. Najbardziej umiłował sobie kastracje i wkładanie rozżarzonego drucika wprost w żołądź. Dlatego też zwykło się na niego mówić Jajobijca.
Aarden, którego pochodzenia nikt na zamku dotąd nie poznał, skazany został na przypiekanie, połamanie kości, torturowanie gruszką i wbicie na pal. Przekładając na to umiejętności kata, pożyłby może tydzień, z czego na samym palu konałby, przez co najmniej trzy dni. Kat zaklinał się, że o kaźni, jaką uszykuję dla niego, będą układane pieśni, a egzekwowanie prawa i żelazna postawa księcia Alvina de Grace’a, obiegnie legendą. Wszakże Jajobijca na własne oczy widział, jak nieznajomy więzień, ośmiesza księcia, obsrywając mu dywan.
Tuż po incydencie w sali koronacyjnej, Aardenowi nie stała się żadna krzywda, został po prostu odprowadzony do celi. Książe wszakże był człowiekiem i zrozumiał, że bywają gorsze dni, chciał zresztą uchodzić za władcę humanitarnego, dlatego oficjalnie skazał go na tortury tylko za jego liczne występki, które czytał kat. Nieoficjalnie, bardziej miał na względzie obsranie mu dywanu. Mimo to i tak zbadano jedzenie, które zostało podane Aardenowi i faktycznie było z nim coś nie tak. Jeżeli po jedzeniu rzygają nawet szczury, to musi być z nim coś nie tak.
Cele rothanburskiego więzienia, były dosyć małe a do tego kształtu nieco owalnego, gdyż budowane były wzdłuż ścian wież. Sama wieża miała dużą średnice i kilkanaście pięter, a na jednym piętrze mieściło się przeciętnie dwanaście cel. Po środku, obok schodów, znajdował się malutki posterunek dla czterech strażników, którzy byli odpowiedzialni za porządek na danym piętrze. Cele natomiast nie były odgrodzone od siebie ścianą lecz żelazną kratą dzięki czemu więźniowie widzieli się wzajemnie. Było to bardzo irytujące, gdyż ograniczało to intymność, a gdzieś się wypróżniać trzeba było. W każdej celi znajdowało się coś na wzór kuwety. Dwa razy dziennie po wszystkich celach przechodził się nadworny zbieracz łajna, zbierał kuwety, po czym dawał więźniom nowe. Zawartość starych kuwet wyrzucał. Najczęściej na wysypisko.
Aardenowi została przydzielona pusta cela na czwartym piętrze i dostał ją na własność. Po incydencie w sali uznany został za niepoczytalnego, a strażnicy nie chcieli mieć z nim problemu. Leżał teraz na więziennej pryczy, która była tak naprawdę kawałkiem szmaty rzuconej na ziemie i poduszką. Był znudzony i lekko zirytowany tym, że nie może wymyślić sensownego planu ucieczki. Ożywił się nieco, gdy zobaczył strażników wchodzących po schodach z nowym więźniem.
Z Maurycym Hexe von Deklem.
Aarden wyszczerzył się w najpaskudniejszym uśmiechu na jaki było go stać. A gdy spostrzegł, że Grzeboryj będzie miał cele obok niego, niemal oszalał.
Strażnicy wepchnęli Maurycego do pół owalnego, małego pomieszczenia, w którym znajdował się jeszcze starzec i mężczyzna w średnim wieku. Naturalnie pierwsze co zrobił Maurycy to zbliżył się to kraty oddzielającą go od Aardena.
- Aarden! A niech mnie, popatrz jaki to świat jest mały, witaj przyjacielu, naprawdę cieszę się na twój widok!
- Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego – Aarden jakby od niechcenia się podniósł z swego posłania, po czym zbliżył się do kraty. Ciągle się uśmiechał – dawnośmy się widzieli, Dekel, ale to nie oznacza, że się cieszę widząc cię teraz.
Grzeboryj nieco się zdezorientował. Oczekiwał innej odpowiedzi. Po chwili milczenia, podjął:
- Faktycznie, obecne okoliczności nie sprzyjają radosnym nastroją. Ale nie rozumiesz? Przecież razem możemy się stąd wydostać! Nie z takich opresji się wychodziło!
- Mów głośniej proponuję, niech wszyscy usłyszą, że planujemy ucieczkę – Maurycy ucichł momentalnie – co do opresji…zazwyczaj to ja ciebie ratowałem. Zresztą po ostatniej naszej akcji, nie mam żadnego interesu żeby ci pomagać.
- Jak to Aarden, znamy się lata, zawsze dzieliliśmy się łupem, pomagaliśmy sobie. Pomórzmy sobie i teraz!
- Ciszej tam, kurwa wasza mać, bo kolana poprzetrącam, gnidy jedne! – warknął strażnik, który zajęty był z trzema innymi grą w kości. Lubił on cisze i spokój na swoim piętrze. Po chwili Aarden, półszeptem zaczął:
- To ja powiem inaczej. Nie pomogę ci, bo nie mogę pomóc i sobie. Wiem, nic nie mów, po prostu nie wiem jak można by się stąd wydostać. Za dużo straży, za wysoko…
- Ty nie wiesz jak się wydostać? – mocno zdziwił się Maurycy – człowiek, który odnalazł drogą do podziemnej lustiańskiej świątyni? Który rozgryzł działanie antycznych mechanizmów machideusów? Który zaplanował najbardziej spektakularną ucieczkę w dziejach Tentrawind?
- Niestety, wydało się, nie jestem bogiem…- krzywo uśmiechnął się Aarden – może ty choć raz coś wymyślisz? Masz na to cały jeden dzień, bo jutro o tej porze będziesz mógł dokładnie mnie obejrzeć od środka…
- A tak, słyszałem co dla ciebie szykują…Trzeba coś wymyślić…
- Twoja inteligencja mnie poraża, Grzeboryj.
- Mógłbyś przynajmniej ty tak do mnie nie mówić? Dziękuje.
- Nie lubisz swojego pseudonimu, Grzeboryju? Myślałem, że przyzwyczaiłeś się do niego.
- Nie – w głosie Maurycego usłyszeć można było irytacje – jakbyś wiedział tyle co ja, też byś grzebał w śmieciach.
- Doprawdy? A cóż ty takiego wiesz, czego nie wiem ja, hę?
- A choćby to, jak zwykło mawiać się na ciebie.
- I to miało mnie zainteresować? Wiesz ile obchodzi mnie opinia innych?
- A jak ktoś mówi na ciebie ,,wszetecznik’’ i ,,jebajło’’?
Aarden zdziwił się nieco.
- Bez przesady. Nie było ich aż tak wiele.
- Nie chodzi o kobiety.
Dwa lata wcześniej, Aarden zawędrował do miasta Unkeon położonego w zachodniej części wyspy Tentrawind, na południowo zachodnich terenach ziem maleńskich nad samym morzem. Poznał tam pewną dziewoje imieniem Herli, która bezgranicznie się w nim zakochała. Była to jednak miłość czysto fizyczna, odzywała się mało co, a nawet jeśli, to były to stęknięcia i jęki rozkoszy. Aardenowi oczywiście ta sytuacja pasowała, nie wierzył w prawdziwą miłość, a z kobietami przebywać lubił.
Herli dawała mu wszystko, czego potrzebował strudzony poszukiwacz przygód i awanturnik, a dawała mu to najczęściej w łóżku. Była tak nim zaślepiona, że było to aż podejrzane.
Mimo, że Aarden był niebrzydkim mężczyzną, doszedł do wniosku, że lepiej sobie w życiu pomagać. Miał lekki kompleks na punkcie oszpecającej go, niedużej, pionowej blizny pod i nad lewym okiem – była to pamiątka po spotkaniu z dziwożonom. Pomógł sobie znajdując onegdaj pierścień, dzięki, któremu można było rzucić urok na jakąkolwiek osobę. Osoba ta natychmiast zakochiwała się we właścicielu pierścienia. Aardenowi Herli się spodobała; miała rude kędzierzawe włosy, nieduże ale żywe piersi mieszczące się z powodzeniem w dłoni, szczupły brzuch i przecudne jędrne pośladki. Mówiąc krócej miał na nią ochotę, więc ją zaczarował. Proceder ten był oczywiście tępiony w całej Tentrawind, wyłączając może tereny gungludańskie. W cywilizowanych rejonach pozbawianie kogoś prawa wyboru i własnej woli było karalne.
Herli miała psa i to nie byle jakiego. Owy zwierz, przypominający nieco z wyglądu pinczera średniego był bardzo przywiązany do swojej pani i nie opuszczał jej nawet w najbardziej intymnych sprawach. Aardenowi to nie przeszkadzało wszakże pies tylko przyglądał się ich stosunkom z bezpiecznej odległości. Jednak pewnego ranka, pod wpływem chwili, Aarden ściągnął pierścień i położył go na stoliku obok łóżka. Nie zdejmował go od paru dni i czuł, że jego palec robi się powoli purpurowy. Zrobił to zaraz po jakże udanym stosunku z Herli gdy ta wyszła na targ w celu zakupu paru owoców będących afrodyzjakami. Leżał sobie teraz sam w łóżku z dyndającą męskością na wierzchu. Żałował potem tego do końca życia.
Pies, który dotychczas leżał sobie spokojnie na podłodze, poderwał się nagle gdy spostrzegł, że jego nowy pan kładzie coś świecącego na stoliku. Momentalnie stanął na dwóch łapach i chwycił w zęby Magiczny Pierścień Miłosnych Uniesień Brata Adalberta, jak zwykło mówić się na ten przedmiot.
Aarden niemal natychmiast wstał i rzucił się na psa, pies jednak pierzchnął szybko i kierował się teraz w kierunku okna. Pierścień dla każdego, kto go choć raz założył był istną świętością, tak też było w tym przypadku. Jego nowy właściciel nie baczył na to, że biega po całym pokoju za psem nagi. Nie baczył też na to, że za tym psem wyskoczył przez okno, również w stroju Adamowym. Przebiegli kilka metrów po wąskich uliczkach Unkeonu, następnie wbiegli na zatłoczony rynek i tam Aarden znalazł dogodną okazję aby dopaść złodziejaszka. Skoczył na czworonoga, ścisnął go kolanami, po czym zaczął grzebać w jego pysku. Był tak przejęty tym zajęciem, że nawet nie widział, że wokół niego i psa Herli utworzyło się pokaźnych rozmiarów kółeczko gapiów. Ocknął się nagle i wyciągnął rękę z psiego pyska. Niestety pierścienia nie znalazł, czworonóg musiał go połknąć.
Aarden delikatnie się rozglądnął, popatrzył na wyrazy twarzy gawiedzi i próbował odczytać ich myśli. Jedyne co odczytał to ,, Co za plugawe jebajło, oby długo smażył się na stosie!” albo ,, Chędożony sodomita…co za biedne zwierze!”, z twarzy pewnej dziewczyny wyczytał coś w stylu ,, Mężczyzna niczego sobie…ale to wyuzdany plugawiec!”
Podniósł się prędko, po czym uśmiechnął się głupio i poszedł do domu Herli jak gdyby nigdy nic. Tłum był prawdopodobnie zbyt zszokowany, żeby zareagować. Przynajmniej w tej chwili.
Do sieni nie wszedł drzwiami ale oknem z niewiadomych powodów. A gdy był już w środku jego oczom ukazała się Herli.
Jak łatwo zgadnąć, urok już nie działał i rudowłosa dziewczyna wybiegła z krzykiem na ulice, oskarżając tym samym Aardena o gwałt. Przez długi czas udawało mu się uniknąć kary, do momentu gdy trafił przed oblicze księcia de Grace’a.
Po tej retrospekcji, którą Aarden ujrzał przed oczami, przemówił:
- Dobra, wygrałeś Maurycy. Uciekamy. Ale nie dlatego, że mnie o to prosisz, naszła mnie ochota żeby spotkać się z Herli. Ot tak, po długiej nieobecności.
- Więc muszę cię zmartwić, na tym świecie się z nią już nie spotkasz.
- Słucham?
- Została spalona na stosie za uprawianie sodomii ze swoim psem.

***

Nieopodal Rothanburgu, posuwając się na wschód traktem nazwanym Ścieżką Raka, a na skrzyżowaniu tegoż traktu z Południową Dróżką skręcając w lewo, idąc tak prosto i prosto natknąć się można było na niewielkie miasteczko zwane Szczawnym Dworem. Mieścina ta zajmowała ok. dziesięć kilometrów kwadratowych, była więc dziesięć razy mniejsza od stolicy ziem rahiańskich i na tle sobie podobnych nie wyróżniała się niczym szczególnym.
Jeśli nie liczyć gildii morderców, która swą siedzibę miała w piwnicach karczmy ,,Podziemna Tajemnica”.
Owa gildia zwała się Bractwem Dae, a jej członkowie słynęli w całej Rahii jako najskuteczniejsi, najzimniejsi i najsprawniejsi zabójcy. O ich siedzibie wiedział każdy mieszkaniec Szczawnego Dworu, gdy ktoś miał z kimś problem po prostu udawał się do karczmarza, płacił mu łapówkę i ten wpuszczał potencjalnego klienta do piwnicy. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło aby ktoś zdradził kryjówkę gildii, a nawet jeśli ktoś miał taki zamiar, na dnie przecinającej miasto rzeki Bystrej, znajdowano zwłoki z poderżniętym gardłem. Zresztą mieszkańcy Szczawnego Dworu nie mieliby żadnego interesu żeby sypnąć morderców. Członkowie Bractwa Dae otaczali miasteczko potajemną opieką, chronili ich mieszkańców i strzegli przed obcymi. Jak było wcześniej powiedziane wiedzieli o nich wszyscy.
Z wyjątkiem straży oczywiście.
Ciekawostką jest, że tym nieczułym, zimnym, nie znających cienia litości zabójcom przewodziła piękna kobieta o niezwykle delikatnej ale oszałamiającej urodzie.
Miała ona kasztanowo czarne, kędzierzawe włosy sięgające do obojczyków, barwa jej oczu przypominała kolor malachitu przyciemniony nieco akcentem bursztynu, usta pełne ale nie za duże układające się jednak zawsze w mikry uśmieszek, wiecznie były zwilżone jakąś substancją, nos mały i niezwykle kształtny, piersi miała jędrne, nie za duże, nie za małe z bladoróżowymi sutkami stanowiły marzenie każdego mężczyzny, który ją zobaczył, ruszała się z gracją kocicy uwydatniając swe przepiękne, żywe pośladki. Najpiękniejsze miała jednak dłonie – najdelikatniejsze i najzręczniejsze pod słońcem.
Na imię było jej Sheliza.
Stała teraz po środku sali stanowiącej siedzibę Bractwa Dae. Ubrana była w czarną, jedwabna koszulkę odsłaniającą duży dekolt, czarne, aksamitne spodnie i półprzeźroczysta, zwiewną szatę. Klęczał przed nią pewien mężczyzna. Nie zabiegał jednak o jej względy – błagał o litość.
- Wybacz Pani ten fatalny błąd! Nie ma słów, którymi mogę opisać mój obecny stan umysłu, tak bardzo…
- Zamilcz! – Sheliza posiadała bardzo donośny głos. W sali niemal zagrzmiało – nawet nie masz pojęcia, co żeś narobił! Ty głupcze! Ty niedołężny psie! Dupowaty ośle!
- Pani – odezwał się siwy, szpakowaty mężczyzna ze schludnie obstrzyżoną brodą, który stał nieopodal – nasi zwiadowcy donieśli nam, że do księcia dotarły informacje o nieudanym zamachu na jego życie. Kazał uformować specjalną Gwardię Przyboczną.
- Niech to szlag – zdenerwowała się Sheliza – pewnie ostatnio był zdenerwowany jak przestraszony struś na kamiennej podłodze. Dlaczego zatrudniam takich durniów!
- Pani – znowu odezwał się siwy mężczyzna – to nie koniec. Widzi pani te dwie buteleczki? Wie pani, co jest w środku?
Szpakowaty dał Shelizie dwie, identyczne, purpurowe buteleczki. Ta otworzyła je obie i powąchała.
- Hm…tutaj jest amanityna, którą Gorth miał wlać do posiłku króla…
- Nie moja wina, że jedzenie dla więźniów i króla są robione w tej samej kuchni – bronił się klęczący mężczyzna nazwany Gorthem
- Milcz! A w tej drugiej…hmm…
- Pani – powiedział szpakowaty – potiona accurra. Przeterminowana w dodatku.
- Chcesz powiedzieć, że trzymamy truciznę i eliksir prędkości w tych samych butelkach? – zdziwiła się mocno Sheliza.
- Pani – zaciął się szpakowaty – oczywiście, że nie. To z pewnością zostało zrobione omyłkowo. Nie zmienia jednak to faktu, że…
- …że Gorth oprócz pomylenia królewskiego żarcia z więziennym, pomylił też truciznę z eliksirem prędkości. – dokończyła Sheliza – Banda idiotów. Po prostu zgraja skretyniałych bęcwałów!
- Istnieje jednak szansa, że nie obyło się bez ofiar. Eliksir był wszak przeterminowany, a zepsute magiczne napoje działają niekiedy jak trucizny. Gorth wyszedł z tego przynajmniej z cieniem honoru.
Słowa te wypowiedziane zostały przez jakiegoś mężczyznę stojącego w kącie piwnicy. Sheliza usłyszawszy je stuknęła się w czoło, po czym opuściła sale idąc schodami do karczmy. Mogłaby rozkazać wypatroszyć nieszczęsnego Gortha za katastrofalny wręcz błąd, ale nie ma ludzi idealnych, istnieją przecież gorsze dni. Nie był to jednak powód ulitowania się, ostatnimi czasy mało było kandydatów na zabójców. Trudno, pomyślała, nie tym razem to następnym. Książę Alvin to tylko człowiek może zginąć na tysiące innych sposobów. Martwi mnie tylko, czy aby na pewno przeterminowany eliksir nie stracił swych właściwości. Zresztą nawet jeżeli nie, miło będzie popatrzeć na miny strażników, którym wyjdą oczy na widok więźnia poruszającego się z prędkością cwałującego konia.

***

Początkowy plan ucieczki był śmiesznie prosty i piramidalnie wręcz głupi. Aarden sformułował go tak: ,, Pamiętaj, kiedy przyjdzie tu ten pajac z jedzeniem, udawaj chorego. Gdy do ciebie podejdzie, spierdalaj ile sił w nogach!’’
Desperacja i brak pomysłu rodzą czasem rzeczy banalne i skazane na porażkę. Jedynie Maurycy zachował trzeźwość umysłu i uświadomił swojego kompana o bezsensowności tegoż planu. Obaj więc położyli się na swych pryczach. Czas upływał im na rozmowach i wspominaniu dawnych czasów. Czekali na cud.
Który nie nastąpił.
Strażnicy wywlekli Aardena z celi i ciągnęli za sobą na szafot. Wyszli z więzienia i szli wzdłuż tłumów gawiedzi, która przybyła popatrzeć na męki nieznanego im mężczyzny. W ich oczach można było wyczytać rządzę krwi, chęć mordu i nienawiść do Aardena, chociaż ten nic im nie zrobił. Chcecie mojej śmierci, pomyślał, dobrze. Ale choć mi połamią kości i spalą skórę, wrócę do was psy. Wrócę do was duchem i przeklniecie dzień, w którym choć raz na mnie spojrzeliście. Przyniosę ze sobą piekło, do którego mnie wysłaliście.
Idealnie, na środku rothanbusrkiego rynku znajdowała się drewniana, misternie wykonana konstrukcja, na której znajdowało się teraz także drewniane rusztowanie, przypominające nieco szubienice. Plan był taki, aby przywiązać ręce Aardena do górnej belki, ściągnąć z niego ubranie, a potem kolejno zadawać coraz to straszniejsze tortury. Gdy skazaniec tak szedł i uniósł ręce w górę, całe życie przemknęło mu przed oczami. Co za żałosny koniec, pomyślał, żeby tak szczeznąć na byle torturach. Może jednak wydarzy się coś, co mnie uratuje.
Jajobijca już do niego podchodził, trzymał w ręce oskarżenie, te same które czytał w sali koronacyjnej.
Psia mać, myślał dalej Aarden, a jednak gówno się stanie.

***

Słońce leniwie zachodziło za horyzont. Przyroda powoli szykowała się do snu, zwierzęta wracały do swych nor, ludzie smętnie włóczyli się po opustoszałych już ulicach Szczawnego Dworu, nawet kwiaty jakby składały swe korony w celu zakosztowania przyjemności jaką jest sen. Pomarańczowo żółty blask słońca zamieniał się z wolna w malachitową zieleń z odcieniem amarantu, granat, aż w końcu w smolistą czerń, przez którą gdzieniegdzie przebijały się promienie księżyca. Morfeusz rozpostarł swe skrzydła nad każdą istotą jeśli nie licząc dwóch opojów, którzy siedzieli przed karczmą ,,Podziemna Tajemnica’’
Mężczyźni ci ubrani byli w bardzo niechlujne odzienie godne ulicznego włóczęgi, kilkudniowy zarost u jednego i obfita broda sięgająca do mostka u drugiego nadawały im jeszcze bardziej pijackiego charakteru. Obaj byli łysi, w wieku może czterdziestu lat. Ten z zarostem ciągle chichotał. Był to jednak rechot tak irytujący, że jego kompan nie mógł wytrzymać:
- Słuchaj Redian, siedzimy tu od zachodu słońca, czyli od dobrych trzech godzin, a ty bez przerwy rżysz jak koń dosiadający kobyłę! Skończże wreszcie człowieku!
- Kiedy ja nie mogę, Alax. Nie mogę się powstrzymać od śmiechu, kiedy myślę o dzisiejszym dniu.
- A co w nim takiego zabawnego było? Że żona znowu z domu wyrzuciła? Że przepiłeś nawet ubranie swojego dziecka? Albo że oberwałeś w karczmie od dwumetrowego osiłka, który argumentował to tym, że masz ,,krzywy ryj’’?
- Ach Alax Alax…ja dziś w Rothanburgu byłem. Chciałem pokręcić się na tamtejszym targu. No to, więc poszedłem na rynek ale tam akuratnie egzekucja była. Mieli przypiekać rozżarzonym metalem jakiegoś szubrawca.
- O tak, boki zrywać.
- No słuchaj dalej. Idę na ten rynek i z ciekawości się zatrzymałem żeby na tę egzekucje popatrzeć. Wtedy kat powiedział, że skazany może coś powiedzieć przed śmiercią. Ty wiesz co on powiedział?
- Nie mam pojęcia
- A żeby się wszyscy pierdolili! Wszyscy bez wyjątku! Że w dupie ma taką sprawiedliwość, żeby za zesranie się na książęcy dywan na takie tortury skazywać! Ha! Potem to chciał powiedzieć jeszcze parę słów ale nie zdołał bo kat wymierzył mu najtęższy policzek jaki w życiu widziałem. Ale wyobraź sobie jak się ludzie nagle ożywili! Ktoś z tłumu rzucił, że książę nas okłamuje, bo krążyła opinia, że ten więzień to za jakieś przestępstwa skazany, a nie za…
- Gówno!
- Dokładnie, straże jednak zdołały opanować sytuacje i powrócono do wykonywania egzekucji. Kat już miał przypalać tego chłystka, gdy w jego stronę poleciał całkiem spory kamień. Stronę kata oczywiście, uderzył go prosto w głowę. Wyobraź sobie, że ten kamień rzucił stary i poczciwy Grzeboryj!
- To nie mógł być on, słyszałem, że on też trafił do więzienia.
- A tak, trafił, ale z niego uciekł. Nie słyszałeś jaki raban na mieście zrobił? Skoro w parę minut może pokonać cały Rothanburg w godzinach popołudniowych, to czemu miałby nie uciec z byle więzienia?
- Od zawsze mówiłem, że jest z nim coś nie tak. Pewnie nałykał się jakiś mikstur podczas tych swoich rubieży i teraz masz, człowiek biegający jak chyżonóg.
Obaj mężczyźni się zamyślili. Po chwili odezwał się zarośnięty:
- W każdym razie Grzeboryj rzucił ten kamień i w ułamku sekundy znalazł się obok kata. Przywalił mu parę razy, a zrobił to tak szybko, że stojąca obok mnie kobieta poczęła odmawiać jakąś dziwną modlitwę mającą uchronić ją od demonów. Tłum był zszokowany, nawet straże nie wiedziały, co robić. W końcu nie codziennie widzi się człowieka zapieprzającego jak królik po spaleniu Błękitnego Krasnoludka. Okazało się, że Maurycy zna tego więźnia, gdyż go uwolnił. Zabawne było, że był on zdziwiony równie mocno jak inni ludzie. Potem wszystko potoczyło się jeszcze szybciej, Grzeboryj biegał jak opętany dookoła straży, a ten niedoszły skazaniec machał mieczem, nie mogąc jednak oderwać wzroku od Maurycego. Potem uciekli gdzieś w okolice jakiejś karczmy, ukradli dwa konie i zwiali z miasta.
- Bramy były tak po prostu otwarte?
- Samego pościgu to nie wiedziałem, ale skoro nigdzie ich nie było, to pewnie uciekli. Nie mam pojęcia, jakim sposobem, ale uciekli. Od chwili, gdy zobaczyłem Grzeboryja biegnącego jak cwałujący koń, to uwierzę we wszystko. Nie muszę ci zresztą mówić, że przez godzinę stałem na środku rynku z rozwartą gębą. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć.
- Więc teraz rozumiem. Zobaczyłeś coś niezwykłego i rżysz teraz zakłócając spokojne odgłosy nocy.
- A nie, nie o to chodzi. Ten więzień, kolega Maurycego, gdy już kierował się w stronę bram miasta, krzyknął, że jak książę siedzi z nogą założoną na nogę, to mu jaja widać.
- I?
- I faktycznie je wtedy widać.

***

Powietrze traktierni o wdzięcznej nazwie Absyntium, ulokowanej w połowie drogi od Rothanburgu do malutkiej mieściny Bary Wielkie, przesiąknięte było swądem niedopieczonego mięsa, zapachem piwa i przede wszystkim odorem ludzkiego potu. Owa gospoda była na tyle mała, rzecz by można kameralna, że wydawać by się mogło iż o jej istnieniu wie zaledwie garstka wędrowców. Poza tym była to taka speluna, że nie zaglądali do niej nawet żołnierze,
Łatwo więc zgadnąć, że była idealnym schronieniem dla Aardena i Grzeboryja.
Podczas swojej ucieczki spotkali oni dobrego znajomego Maurycego – skrytobójcę imieniem Gorth. Ten polecił im właśnie austerie Absyntium jako kryjówkę. Słyszeli o niej niejedno jednakże nie wybrzydzali.
Aarden i Grzeboryj siedzieli przy małym, na wpół spróchniałym, drewnianym stoliku otoczeni pijakami i kurtyzanami. Gorth, który razem z nimi udał się do tej gospody, opuścił ich na chwile, a gdy wrócił zobaczył Maurycego, który żywo o czymś opowiadał i Aardena stukającego się w głowę. Im skrytobójca był bliżej, tym uciekinierzy byli ciszej. Gdy się do nich dosiadł, zamilkli.
- Ej, co się stało, jeszcze niedawno żywo gaworzyliście.
- A, to takie tam – odparł nieco blady Aarden – właśnie skończyliśmy.
Nastała chwila ciszy, którą przerwał Maurycy Hexe von Dekel:
- Za to ty, Gorth, jakbyś zmarkotniał. Stało się co?
- Aaa – leniwie odparł Gorth – bo wczoraj…w zasadzie to nieważne. Nie będę wam biadolił o mojej niedoli.
- Może jednak jakoś pomożemy?
- Nie, dziękuje, naprawdę nie chce o tym mówić.
Zabawne jak alkohol szybko rozwiązuję języki. Gorth po paru minutach od chwili złożenia deklaracji milczenia, wyśpiewał wszystko.
- Bo wiecie, mam zawód taki jaki mam, no a, że ostatnimi czasy dobrze się sprawowałem, dostałem specjalne zlecenie – skrytobójca ściszył głos – miałem otruć księcia Alvina de Grace.
- O! – radośnie parsknął Maurycy – kto by pomyślał, stary, dobry Gorth miał dokonać księciobójstwa.
- Właśnie, miałem, ale niestety nie dokonałem. Wiecie, plan był taki aby dodać parę kropel silnej trucizny do jego posiłku. Szpiedzy donieśli, że posiłki dla niego są przygotowywane w kuchni więziennej, czyli tam, gdzie robi się też jadło dla więźniów…
Aarden wytężył słuch.
- …włamałem się więc do tej cholernej kuchni i wlałem parę kropel amanityny do najlepiej wyglądającego posiłku w kuchni. Myślałem, że więźniowie nie jadają fasoli w gulaszu wołowym, mięcie i innych ziołach.
- Fasoli? – przerwał Aarden – wlałeś tę trutkę do fasoli?
- Tak, głowę bym dał, że to posiłek dla księcia. Okazało się jednak, że jest on przeznaczony dla więźniów. Ale najgorsze jest to, że, wystawcie sobie, pomyliłem truciznę z eliksirem prędkości! Przeterminowanym w dodatku!
Aarden i Grzeboryj momentalnie pobledli. Popatrzyli po sobie bardzo dziwnym, niedowierzającym wzrokiem, po czym odezwał się ten pierwszy:
- Słuchaj, Gorth. Nie wiesz jak może smakować taka fasola z przeterminowanym magicznym napojem?
- Hmm – zamyślił się – podejrzewam, że jak gówno z sianem.
Oczy Aardena rozbłysły frymuśnym blaskiem.
- To wiesz co, zdaję się żeś wlał tę truciznę do mojego posiłku.
Gorth zrobił taka minę jakby miał się zaraz rozpłakać. Nie wiadomo czy bardziej był zdziwiony tym, że Aarden zjadł ten posiłek i przeżył, czy tym, że siedział w więzieniu. Uciekinierzy nie powiedzieli bowiem dlaczego uciekają. Skrytobójca nie zagłębiał się jednak w ich prywatne sprawy. Gdy doszedł do siebie, odparł szklistym nieco głosem:
- Och, na wszystkie oczy boga Augenisa, tak bardzo mi przykro. Jestem do niczego. Mogłem cię zabić, przestarzałe eliksiry działają niekiedy jak trucizny. Naprawdę tak mi przykro…
- Spokojnie, Gorth – uspokajał go Aarden – jak widzisz żyję. Dostałem tylko po tym cyklopowej wręcz sraczki, ale poza tym to w porządku. Zastanawia mnie tylko jedno…dlaczego ja nie mam tej mocy co ty, Maurycy?
Tym razem to blask pojawił się nie tylko w oczach Grzeboryja, lecz wytworzył wokół niego istną aurę mądrości.
- Kiedyś, dawno temu – zaczął złodziej – musiałem wykraść coś z maleńskiego laboratorium. Gdy byłem już w środku i miałem to co potrzeba, nie mogłem się oprzeć i postanowiłem poczytać magiczną księgę, która się tam znajdowała. Wyczytałem tam o procesie tworzenia swoistych artefaktów czy też talizmanów, które wystarczy mieć przy sobie by zyskać ich moc. Dzięki nim mogło się posiąść nadludzką siłę, mądrość czy…
- Prędkość – dokończył Aarden.
- Tak, zgadza się. Proces ten jest bardzo skomplikowany, gdyż samoistne uwalnianie się magicznej mocy jest niezgodne z prawami natury. Jednak tobie Aarden to się udało. Udało ci się stworzyć taki artefakt. Istniała szansa jeden na milion, a tobie się udało!
Maurycy Hexe von Dekel wyciągnął z kieszeni jedną ze złotych nici. Gdy był w więzieniu żołnierze nawet go nie przeszukali więc cały czas miał je ze sobą.
Cała trójka przypatrywała się uważnie fragmentowi książęcego dywanu. Gorth ze zdziwienia i nadmiaru mądrości jakie usłyszał otworzył usta. Przemówił Aarden:
- Czyli wychodzi na to, że ten przeterminowany eliksir mi zaszkodził, a gdy się zes…
- Gdyś się wypróżnił – dokończył bardzo podniecony Maurycy – to magiczne związki zawarte w tym napoju, które pozornie utraciły swoją moc, zaszły w reakcje z twoimi fekaliami tworząc mieszaninę, która w magicznej księdze została nazwana liberum exire. Jest to płyn, który zawiera daną moc i gdy się już go otrzyma, należy tylko polać dany przedmiot by ten stał się artefaktem.
- Obsrywając dywan, nieświadomie stworzyłem taki artefakt, mianowicie złote nici, który zaczęły od tamtego momentu dawać nieprawdopodobną prędkość każdemu, kto będzie je miał, dla przykładu, w kieszeni. – skończył Aarden.
- I tak się złożyło, że te nici znalazłem ja, na wysypisku.
Wszyscy gromko się roześmiali, a Gorth śmiał się bardziej z tego, że nic nie rozumie. Wstał, podniósł kufel i wydarł się na całe gardło:
- Tak więc kamraci, wypijmy za…za…
Właściwie to nie wiedział za co chciał wypić. Sytuacje uratował Aarden, który także wstał i dokończył:
- Za wszystkie niezwykłe rzeczy, które powstają w bardzo zwykły sposób!

Podpis: 

Massther niedawno
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Własna ścieżka Hagan - Wyjście w mrok Hagan - Ciało bez kości
Drabble (tekst dokładnie ze 100 wyrazów) Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok)
Sponsorowane: 20
Auto płaci: 50
Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20
Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2023 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.