https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
20

Hagan - Ciało bez kości

Autor płaci:
20

  Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok)  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

We wrześniu nagrodą jest książka
Lata
Annie Ernaux
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Hagan - Ciało bez kości

Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok)

Hagan - Wyjście w mrok

Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda.

BLÓŹNIERSTFO

Wygłup metafizyczny... Historyjka o ostatniej szansie danej ludzkości. Uwaga, może urazać uczucia religijne, a nawet antyreligijne

Bliskie spotkania

Chodźmy...

TENEBRIS

Ciemność jest wokół nas. A jeśli jest także w Tobie?

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

INNI

Och, młodzi moi, okultyzm to Wasz wróg! (Z dorosłymi nie inaczej...) Całość w księgarniach.

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1355
użytkowników.

Gości:
1355
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 54442

54442

Xii i Caryska w wielkim mieście

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
09-06-12

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Fantastyka/Komedia/Przygoda
Rozmiar
45 kb
Czytane
2763
Głosy
5
Ocena
4.30

Zmiany
10-04-09

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: carys Podpis: C.V.
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Xii wpada z wizytą do rodzinki w Nidharii. Oj się będzie działo :) <komentarze mile widziane :)>

Opublikowany w:

Xii i Caryska w wielkim mieście

Xii i Caryska w wielkim mieście


W nidhariańskim terminalu jak zwykle panował wielki tłok.
Mało powiedzieć, że Nidharia była jednym z najludniejszych elfich miast tej części Krain, jedną z tych supermetropolii, w których żyje po kilka milionów mieszkańców. Zbliżało się Święto Zjednoczenia, i, jak było do przewidzenia, w tym okresie nasilały się również ruchy pseudomigracyjne jednostek, ku ogólnej rozpaczy pracowników i tak już zapchanego terminalu lotołodzi.
Elfickie Święto Zjednoczenia zawsze było hucznie obchodzone. Ustanowione przez sto trzydziestego pierwszego monarchę władającego Nidharią (i okolicznymi terenami) w celu uczczenia rozróby z 1577 roku, kiedy to zjednoczone elfickie i drowie oddziały ostatecznie wygnały z miasta ludzkich okupantów. (Nie chciałabym być wtedy w skórze któregoś z najeźdźców, lecz po prawdzie - należało im się.) Od tamtej pory pozycja Nidharii systematycznie rosła i gdy w 1601 elfom udało się na wywalczonym przez nich kawałku ziemi założyć państwo, miasto było niezaprzeczalnym i jedynym kandydatem na stolicę, co też wkrótce się stało.
Od tamtej pory w każdą rocznicę wyzwolenia miasta, do supermetropolii zjeżdżała chyba cała żyjąca w Krainach elfia populacja i okupowała miasto przez najbliższe dwa miesiące z równym skutkiem, co ludzie kilkaset lat wcześniej.
Tego roku, wśród powodzi tłumu znalazły się również Xiitane i Carys, chociaż ich pobyt w tym miejscu niekoniecznie był związany ze zbliżającym się świętem.
Niezorientowana w czekających je w metropolii zagrożeniach, Xiitane, żądna poznania trochę większego kawałka świata niż oklepane już Is i Illaivlen, przyjęła zaproszenie swej dalekiej znajomej. A ponieważ Anaron nie nadawał się już na osobę towarzyszącą do tak dalekiej podróży, przeto jego miejsce zajęła Caryska.
Kłopoty zaczęły się tuż po przyjeździe.
Dwie niskie, zagubione postaci nerwowo rozglądały się na boki, poszukując rozpaczliwie znajomych, którzy mieli odebrać je z lotniska. Po czterogodzinnym locie lotołodzią żołądek Carys nie miał już czym się buntować. Samopoczucie Xiitane niewiele bardziej różniło się od caryskowego.
Milo wystawił łebek z podróżnej torby swej pani i zakrakał żałośnie. Wymiętoszony i prawie zielony na piórach na twarzy niewiele przypominał kruka, który parę godzin wcześniej został wpakowany do obszernej torby Caryski razem z jej nieodłącznym asortymentem zbrojeniowym.
-No to wtopiliśmy się jak śliwki w ciasto mazurkowe - prychną Arew wystawiając swój kudłaty pyszczek z drugiej torby na kółkach, którą ciągnęła Xiitane.
Carys, która szła przodem, gwałtownie stanęła i skrzyżowała ręce na piersiach.
-Żeby chociaż jakiś drogowskaz dali - syknęła, na co Milo szybko schował się do torby, przeczuwając nadchodzącą burzę caryskowych humorków.
Xiitane zapatrzona w przystojnego elfa, który właśnie ją mijał, nie wyhamowała na czas i z cichym przekleństwem zatrzymała się na plecach przyjaciółki.
-Zęby można stracić - dodała, ostrożnie sprawdzając, czy jej nos znajduje się na właściwym miejscu.
Mijający przyjaciółki piesi, niczym długie fale przypływu, szerokim łukiem omijali gromadkę obładowaną bagażem.
-I po co nam to było - zakrakał Milo. - Trzeba było siedzieć na kuprze w Is...
-I truć się wypiekami Kolmy, nie dziękuję - Carys łypnęła na niego podejrzliwie, po czym otworzyła podróżną torbę i wyjęła z niej kruka. Oczywiście za łapkę. - A może byś się tak w końcu do czegoś przydał, zamiast obijać się o mój arsenał, co? Na chwilę obecną masz większe możliwości wywiadowcze, niż Arew czy Xii.
Kot przechylił łebek i wyszedłszy z walizki Xiitane, usiadł obok nogi swej pani, starannie podwijając ogon w obawie o jego zdeptanie.
-Pod warunkiem, że mnie nie ustrzelą - kraknął Milo, zwisając z rąk swej pani do góry nogami, ku ogólnemu zainteresowaniu przechodniów, którzy szybko utworzyli korek.
-Wiecie co, a mnie się wydaje, że trzeba przejść przez to śmieszne urządzenie - miauknął Arew, patrząc na bramkę.
Oczy reszty towarzystwa na dłuższą chwilę zatrzymały się na wymienionym wyżej urządzeniu, przez które monotonnie przepływał tłum. Zostali w tym upewnieni, gdy jeden z elfów, ubrany w mundur straży lotniska, podszedł do nich i grzecznie lecz stanowczo zaprosił na spacerek przez bramkę.
Xiitane wpatrzona w mundurowego jak w obrazek, miała już na końcu języka pytanie o numer telefonu, lecz uporczywe skrobanie pazurkiem Arewa o jej łydkę przywróciło elficzce trzeźwość umysłu. Zresztą elf zapewne ograniczyłby się do podania numeru do najbliższej komendy i wystawienia mandatu za utrudnianie pracy i nagabywanie funkcjonariusza na służbie.
Xiitane, z pewnymi problemami, przetoczyła swoją walizkę przez bramkę i schwyciwszy Arewa pod pachę, spojrzała wyczekująco na Caryskę. Panna Velmondo zdążyła tylko wstawić nogę w bramkę. Ogłuszający pisk urządzenia zagłuszył hałas terminalu a strażnicy popatrzyli po sobie porozumiewawczo.
-Co pani przewozi w walizce? - zapytał ten, który zaprosił ich do bramki.
-Rzeczy osobiste - fuknęła Carys.
-Czy jest wśród nich coś... metalowego? - funkcjonariusz zawahał się, widząc niezadowoloną minę drowki, która coraz bardziej zaczynała mu się z kimś kojarzyć.
-Jak najbardziej - przytaknęła panna Velmondo.
Tuż za nią zdążyła się już utworzyć całkiem spora kolejka złorzeczących elfów.
-Moja przyjaciółka lubi wozić w wyposażeniu dużo metalowych rzeczy - dodała rzeczowo Xiitane i omal nie rozpłynęła się od spojrzenia przystojnego strażnika.
Elfy przy bramce jeszcze raz pozerkały po sobie, po czym bagaż Carys został odtransportowany do specjalnego pokoju, w którym miał przejść dokładną kontrolę, oczywiście ku ogólnemu oburzeniu panny Velmondo.
-Przejdzie pani jeszcze raz przez bramkę - polecił strażnik.
Kolejny pisk przeszył powietrze. Carys nie wytrzymała i rozpięła bluzkę, pod którą miała założoną kamizelkę kuloodporną, projektowaną przez Requela. Z metalowymi wstawkami, mającymi imitować jej dawną zbroję.
-Zadowoleni? Czy mam się rozebrać do naga?! Bo bieliznę też mam kuloodporną! - palnęła, na co dwaj strażnicy natychmiast wyciągnęli broń i, krzycząc "terroryści", wezwali przez krótkofalówki grupę antyterrorystyczną.
Xiitane odruchowo podniosła ręce do góry a Arew schował się w jej torbie na kółkach miaucząc coś o klopsach w kompocie.
Ku ogólnemu niezadowoleniu podróżnych, wszystkie loty na lotnisko Ashoffa w Nidharii do końca dnia zostały odwołane, a jego pracownicy na próżno użerali się ze snajperami przeczesującymi wszystkie latające jednostki i zabudowania w poszukiwaniu bomb jakiejkolwiek roboty.

***

-Pięknie się zaczęło, nie ma co - prychnęła Xiitane, gdy w końcu po pięciu długich i męczących godzinach przesłuchań, ją i przyjaciół wypuszczono z tymczasowego aresztu.
Carys niewiele więcej miała do powiedzenia, zwłaszcza po tym, gdy skonfiskowano cały jej metalowy arsenał i wystawiono gigantyczny rachunek za wezwanie antyterrorystów, który oczywiście kazała dopisać na rachunek hrabiego Velmondo. (Tata odliczy sobie od podatku - skwitowała tylko, przeliczając kwotę na kieszonkowe.) I nie pomogło tu wcale znane nazwisko Caryski, chociaż na jej nieszczęście, po jego ujawnieniu musiała wypisać cały worek autografów wraz z dedykacjami.
-Nie potrzebuję bodyguarda, jestem kobietą niezależną - prychnęła Xiitane, zatrzaskując za sobą drzwi.
Carys głębiej upchnęła ręce w kieszenie marynarki. Po konfiskacie broni niewiele zostało z jej podręcznego bagażu.
Milo opadł na jej głowę i wygodnie rozlokował się w nowym miejscu postojowym.
-Potrzebny nam jakiś punkt zaczepienia, gdzie szukać twoich znajomych, bo do terminalu w najbliższym czasie na pewno się nie zbliżymy - Carys wyszczerzyła zęby do najbliższego strażnika, a ten w odpowiedzi zasalutował.
-Chyba gdzieś miałam zapisany adres - Xiitane westchnęła i zaczęła szukać po kieszeniach. W końcu znalazła odpowiednią kartkę. - No i guzik. Mam tylko numer telefonu - pacnęła się w głowę z rezygnacją.
-A my nie mamy gadającej skrzyneczki - drowka popatrzyła na towarzyszkę, a potem przeniosła wzrok na obiekt znajdujący się za jej plecami. - Chyba mam pomysł - dodała i ruszyła przodem. Do pięciogwiazdkowego hotelu.
Xiitane, ciągnąc za sobą dwie walizki na kółkach, z trudem dotrzymywała jej kroku.
-Też mi bodyguard - sapnęła pod nosem i chwilę później utknęła w obrotowych drzwiach hotelu.
Carys stanęła przy recepcji i rozejrzała się na boki.
-Głucho wszędzie, cicho wszędzie - mruknęła i nacisnęła brzęczyk.
Równo po sześćdziesięciu sekundach zerowej reakcji ze strony personelu, nacisnęła raz kolejny, tym razem nie szczędząc palców. Nagle w recepcji znalazło się aż trzech pracowników. Na widok naburmuszonej drowki zrzedły im miny.
-Thom, chyba twoja kolej w tym tygodniu - syknął najwyższy z recepcjonistów.
-Wybacz, ale muszę dokończyć posiedzenie - wymieniony wcześniej Thom w ostatniej chwili chwycił niedopięte gacie i zniknął za drzwiami toalety dla personelu.
Na miejscu boju został więc najbardziej niepozorny i nieprzytomny z hotelowego trio.
-Czym mogę służyć? - zapytał zaspanym głosem.
-Widzę, że grafik został już między panami ustalony - Carys zaczęła kąśliwie i łypnęła za siebie, na Xiitane, wciąż mocującą się z bagażem. - Po pierwsze, trzeba naoliwić te drzwi, bo chyba się zacięły. Po drugie potrzebuję tutejszego telefonu...
-Jak to się zacięły? - recepcjonista, będący jeszcze myślowo na etapie pierwszej uwagi Carys, wytrzeszczył oczy. - Sabotaż i dywersja! Za piętnaście minut mamy tu mieć bardzo ważnych gości z Elfvood!
-Mogę dostać telefon?
-A czy ja jestem świętym Mikołajem, że rozdaję prezenty?! - recepcjonista wrzasnął takim głosem, że obrotowe drzwi nagle ruszyły i Xiitane wypchnięta z nich siłą odśrodkową, pokoziołkowała przez hol.
-Chcę wykonać tylko jeden krótki telefon i już nas tu nie ma.
-A pani z prasy czy z telewizji?
-Przyjezdna z Is - Carys westchnęła.
-A... z Is. Znaczy się - z prowincji, czyż nie tak?
-Da mi pan ten telefon, czy nie? - Caryska groźnie zmarszczyła brwi, zaciskając palce wokół najbliższego przycisku do papieru.
-Pokaże mi pani legitymację prasową, to telefon też będzie na życzenie.
-Radziłabym panu uważać na decyzje - sapnęła Xiitane, podnosząc się z ziemi i otrzepując z niewidzialnych drobin kurzu, którego trudno by szukać w tym dniu na dywanach w holu.
-Jakbym była z prasy to bym sobie mogła ten telefon, pan wie gdzie, wsadzić - wrzasnęła Carys i wysypała na ladę resztę pozostałości po konfiskacie metalowego bagażu. - Pilnik do paznokci mi chyba jeszcze zostawili.
Recepcjonista tępo popatrzył po zawartości torebki drowki, w której znajdowało się wszystko, tylko nie to, czego się spodziewał. Po czym chwycił słuchawkę telefonu, o który toczyła się ta zawzięta potyczka słowna i wykrztusił:
-Tu recepcja. Kod 102, powtarzam, Kod 102. Przyślijcie grupę interwencyjną.
W tym samym momencie przed hotel zajechały czarne limuzyny otoczone wianuszkiem mundurowych na skuterach, które przy ryku klaksonów próbowały utorować sobie drogę pomiędzy dzikim tłumem.
-To po nas? - Xiitane zdążyła tylko chwycić się za głowę, kiedy do holu wpadła (kolejno) banda fotoreporterów oślepiających błyskami fleszy, pół setki uzbrojonych po zęby komandosów, jeszcze więcej piszczących z zachwytu fanek i równie głośno wrzeszczących fanów. A w samym środku tej ciżby znajdowały się powody owego chaosu - gwiazdy najpopularniejszego w Nidharii serialu "Władca Sygnetów".
Xiitane ledwie udało się ocalić resztki i tak już zmaltretowanej walizki, w której tymczasowo ugrzązł Arew.
Carys rozdała kilka kopniaków w tyłki rozanielonych fanek i stanęła oko w oko z najbliższym aktorem.
-Lovelas z Ciemnej Puszczy? - koparka prawie stuknęła o jej nowe buciki ze skórki.
Wymieniony z nazwiska elf, odchylił ciemnie okulary i zrobił zdziwioną minę.
-My się znamy, bejbe?
Zanim Xiitane i Carys zdążyły zorientować się w sytuacji, zostały wykopsane za drzwi razem z resztą bagażu i zwierzakami.
-Biednemu to zawsze wiatr w oczy - westchnęła Xiitane, siadając z rezygnacją na krawężniku tuż przed hotelowymi drzwiami.
Jej wzrok spoczął na budce telefonicznej po przeciwnej stronie ulicy, jednak kieszenie jej kurtki zostały równie dokładnie zrewidowane co marynarka Caryski, i opróżnione z jakichkolwiek drobniaków.
-Żeby mieć tak chociaż pięć centów.
-Mówisz - masz - panna Velmondo łypnęła na nią z lisim błyskiem w oku. - I nawet wiem, kto będzie frajerem.
Xiitane odwróciła głowę.
-Anaron?
Pan Duke był równie zdziwiony nieoczekiwanym spotkaniem. W pierwszym momencie pomyślał nawet, że ma przed sobą duchy, lecz gdy usłyszał pytanie towarzyszki kurczowo uczepionej jego ramienia, przestał się łudzić, iż tylko on ma takie zwidy. Jego brat, Beld, chyba przeczuwał co się święci, gdyż kątem oka zaczął rozglądać się za drogami ewakuacji, gdyby był zmuszony dać drapaka.
-Ani, pożycz piątaka. Zarekwirowali nam wszystkie drobne - Carys z miną niewiniątka pociągnęła za drugi rękaw elfiej koszuli.
-Anek, ty znasz te pokraki?
Anaron o mało nie zakrztusił się własnym śmiechem.
-Cześć Xii, przedstawiam ci moją nową dziewczynę Lilli. Lilli poznaj moją byłą kreaturkę - Xiitane.
-Bezczelny typ - warknęła srebrnowłosa i zamierzyła się z całej siły w nos Aniego.
Carys nie pozostała mu dłużna i wydzieliła tęgiego kopniaka w tylną część ciała elfa.
Oniemiały Beld odsunął się o dwa kroki od poszkodowanego i uniósł ręce w górę w geście poddania.
-Portfel ma w lewej kieszeni - wymamrotał.
Pięć minut później Xiitane i Carys dorwały upragniony telefon (wyrzucając uprzednio z budki jakąś wyjątkowo rozgadaną elfkę) i zadzwoniły pod wypisany na skrawku papieru numer. Jeszcze tego samego dnia mogły cieszyć się z gościny Normy Da'Nhall, na której zaproszenie znalazły się w Nidharii.

***

Norma Da'Nhall przybyła po swoich gości w iście królewskim stylu. Bardziej szykowny powóz w mieście znajdował się tylko w posiadaniu sto czterdziestego ósmego elfiego władcy Maeldana Hermoniusza de Luny. Ciągnięty przez zespół czterech deinochierów (tak nazywane były udomowione, dinozaurowate stworki przeznaczane głównie do takich reprezentacyjnych robót), które na pamięć znały już wszystkie drogi w Nidharii.
Xiitane i Carys, przyzwyczajone do zupełnie innych zwierząt pociągowych, długo zapewne nie przemogłyby się by wsiąść do powozu Normy, gdyby nie fakt, że elfka z budki telefonicznej, którą tak bezczelnie przejęły, zadzwoniła do najbliższego komisariatu policji i nie zażądała interwencji w tej sprawie.
Na konto gości mogło także dojść jeszcze nieco wcześniejsze pobicie, jako że Anaron nadal leżał na ulicy, gorączkowo reanimowany przez swojego brata Belda, otoczony wianuszkiem gapiów z niecierpliwością czekających na finał zajścia.
Tak więc, gdy pojazd Normy pojawił się na horyzoncie, Xii i Caryska bez mrugnięcia okiem zapakowały się do środka i odjechały, zanim jakiś nadgorliwy elf zdążył spisać numer rejestracyjny tego bolidu.
-No to nam się tym razem upiekło - Carys aż zatarła ręce z radości i mocno uścisnęła swojego kruka.
Xiitane spojrzała za siebie na znikające pobojowisko, na które właśnie zajechały dwa policyjne patrole, i głośno odetchnęła z ulgą.
Norma, nieświadoma radości swoich podopiecznych, siedziała na koźle i wesoło wygwizdywała znaną nidhariańską melodię.
W piętnaście minut znalazły się przed posiadłością Da'Nhall.
Carys musiała przyznać, że nawet dom hrabiego Velmondo, mimo swoich rozmiarów i przepychu, mógł schować się w mysią dziurę przed pałacem, w którym rezydowała Norma.
-Forsiasta ta twoja krewna - psyknęła na ucho Xiitane.
-Podobno dorobiła się na handlu orzechami kokosowymi, ale głowę dałabym sobie uciąć, że ten interes to jeden wielki szwindel - odpsyknęła jej srebrnowłosa.
Norma z uśmiechem zaprosiła gości do swojego "skromnego gniazdka", polecając służbie zająć się bagażem.
Xiitane, jako pierwsza weszła do środka, tuląc Arewa w ramionach. Tuż za nią, niczym cień, podążała Carys, przez większość czasu z nosem w górze, podziwiając rysunki na sklepieniu i rzeźby zdobiące ściany - w większości zrobione z czystego złota, jak zdążyła się zorientować po bliższej lustracji.
Większość pomieszczeń korytarzowych ozdabiały ogromne portrety przodków Da'Nhall, w samym holu pomiędzy dwoma rzędami schodów prowadzących na piętro wisiał chyba największy z portretów przedstawiający Normę i jej męża.
W pomieszczeniach reprezentacyjnych zamiast portretów wisiały pejzaże i scenki rodzajowe autorstwa najwybitniejszych elfickich malarzy. Pokoje urządzono ze smakiem i przepychem, a Carys, widząc niektóre z rzeźb czy waz, głowę dałaby sobie uciąć, że nie zostały kupione na legalnych aukcjach po cenach rynkowych.
-Przed kolacją zapraszam moich miłych gości do sauny i na masaż. Po trudach podróży na pewno pozwoli wam się w pełni zrelaksować przed posiłkiem - powiedziała Norma, wskazując odpowiedni do tych czynności pokój, po czym klasnęła dwa razy wypielęgnowanymi dłońmi, przywołując odpowiedniego pracownika jej rezydencji. - Aynemon zadba o wasz komfort - dodała, wychodząc.
Xiitane i Carys z przestrachem spojrzały na atletycznie zbudowanego drowa, który właśnie splatał palce przy akompaniamencie głośnych trzasków kostek. Panna Velmondo, widząc jego mrożące krew w żyłach spojrzenie, była wręcz przekonana, że masażysta najchętniej poskręcałby im karki. Arew owinął się o nogę swojej pani i miauknął przeciągle.
-Zasada numer jeden - żadnych zwierząt - powiedział masażysta, i schwyciwszy kota i kruka za co popadnie, wyrzucił za drzwi. - Zasada numer dwa. Ja tu jestem szefem i należy bezwzględnie się mnie słuchać.
Po czym grzecznie zaprosił pozostałą dwójkę do sauny.
Xiitane i Carys, które pierwszy raz miały okazję wziąć udział w takich atrakcjach, nie miały zielonego pojęcia, na czym cały ten interes polega. A widząc kłęby pary buchające zza drzwi, za które właśnie je zaproszono, miały same najgorsze przeczucia (z przypiekaniem włącznie). Spostrzegłszy ich opór, Aynemon bezceremonialnie schwycił gości za karki (chyba jego ulubiony chwyt) i wrzucił do pełnego pary pomieszczenia i zaryglował drzwi, zanim delikwentki zdążyły je dopaść. Równo piętnaście minut później wywlókł z sauny ledwo zipiące elfki i dla odmiany wrzucił do balii z lodowatą wodą, przy akompaniamencie głośnych pisków przerażonych zabiegiem elfek.
Stojący za drzwiami Milo i Arew bezskutecznie próbowali ruszyć z odsieczą, lecz drzwi okazały się zbyt mocne na ich pazury.
Xii i Caryska, ledwo wychylając nosy ze swych balii, nerwowo spoglądały na drowa, który z kamienną twarzą zerkał na zegarek.
-Czas na masaż - obwieścił złowrogo, zacierając dłonie. - Która pierwsza? - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Gdy godzinę później Norma zajrzała do pokoju, by obwieścić rozpoczęcie kolacji, Xiitane i Carys, ledwo żywe po starannym naklepywaniu, rozciąganiu, rozgniataniu i jeszcze paru innych metodach zastosowanych przez masażystę, na samą myśl o wyrwaniu się z łap Aynemona zdołały wykrzesać z siebie wystarczająco wiele, by zwlec się z kozetek i wyczłapać z królestwa tortur.
Tych sił wystarczyło im tylko na dotarcie do jadalni, bowiem zanim kolację podano, obydwie panny, wymęczone atrakcjami wieczoru, z nosami w talerzach chrapały tak głośno, że trzęsła się cała zastawa stołowa.

***

Równo dwa dni Xiitane i Carys kurowały się po masażu, jaki zaaplikował im Aynemon. I mimo argumentów Normy nie dały przekonać się do kolejnego seansu.
Po owych dwóch dniach w końcu udało się elfkom zwlec z łóżek i o własnych siłach zejść na śniadanie.
-Dzisiaj na obiad zaprosiłam rodzinę. Poznacie moją mamę i rodzeństwo - obwieściła wesoło Norma dziabiąc widelcem groszek z sałatki.
-Bardzo nam będzie miło - mruknęła Carys znad filiżanki ananasowej herbatki kurującej, którą wedle jej życzenia, gospodyni udało się zdobyć w jakiejś herbaciarni.
-To będzie jakaś większa imprezka rodzinna? - zapytała Xiitane, głaszcząc Arewa, który właśnie (o zgrozo dla gospodyni) wymiatał bekon z jajecznicy znajdujący się na talerzu panny Vogel.
-Dzisiaj wigilia Zjednoczenia Elfów, nasze najważniejsze święto. Obiad tradycyjnie odbywa się w kręgu rodzinnym. Ale bez obaw, moja siostra przyjdzie z dwoma przyjaciółmi, żebyście poczuły się trochę raźniej w naszym małym gronie.
Nie wiedzieć czemu Xiitane i Carys dopadły nagle złe przeczucia co do tych "dwóch znajomych". Lecz zanim zdołały upewnić się co do swoich obaw, Norma poinformowała gości o braku pomocy kuchennych. W związku ze sporą frekwencją zapowiadaną na następny posiłek, problem ten urósł do rangi katastrofy.
-Czy mogę na was liczyć, moje drogie, jeżeli chodzi o dzisiejszy obiad? Pochorowało mi się towarzystwo po wczorajszym deserze... - tu zrobiła dosyć długą pauzę, czekając na reakcję elfek.
-Co miałybyśmy robić? - zapytała w końcu Xiitane, odsuwając Arewa od swojego talerza, który na chwilę obecną lśnił pustkami i zabieg ten był raczej niekonieczny.
Milo z dwoma obwarzankami owiniętymi wokół dzioba, by zachował ciszę, podreptał chwilę w miejscu, bezskutecznie próbując ściągnąć je łapką.
-Nie wiem, co mój kucharz postanowił zaserwować - Norma zrobiła niewinną minę.
Xiitane i Carys, nie mające żadnego innego równie frapującego zajęcia, w końcu zgodziły się pomóc i zostały oddane pod pałeczkę Iona Scarletusa, podstarzałego elfiego kuchmistrza. Ion aż zatarł ręce z radości widząc dwójkę nowych pomocników i czym prędzej skierował gości do... obierania ziemniaków.
-Wolne żarty, panie kolego - fuknęła Carys spoglądając na dwa dwudziestokilowe worki ziemniaków, które kazano im obrać. - Nie wyrobimy z tym nawet do jutra!
-To już nie moje zmartwienie - kucharz wzruszył ramionami. - Radzę się pospieszyć, jeżeli chcą panie być na obiedzie.
Xiitane bez szemrania chwyciła obieraczkę i z obrzydzeniem ujęła w dłoń pierwszego kartofla.
-Nie przewiduje pan w menu ziemniaczków w mundurkach? - Carys dalej próbowała się targować.
-Mam przytargać jeszcze jeden worek na jutrzejszy posiłek, czy zamknie pani w końcu tę jadaczkę i zacznie pracować?
Przemycony pod płaszczem Xiitane Arew wychylił łebek z ukrycia i miauknął przeraźliwie, słysząc chrobotanie stadek myszy buszujących po spiżarni.
-A pani kota rekwiruję do chwili uporania się z burdelem w mojej prywatnej spiżarni! - wrzasnął kucharz, ułapiając Arewa za sierść na karku. - Myszki japońskie, cholera jasna - zaklął pod nosem. - Aynemon musi przerzucić się na jakąś inną hodowlę, albo zamiast na jego myszki, poszczuję tego kota na jego samego!
Stojący przy kuchennym stole masażysta chwycił pierwszego lepszego schaboszczaka, do rozklepywania których został właśnie wysłany ze swego królestwa, i rzucił nim w kucharza. Kotlet głucho pacnął w łysinę i wylądował na podłodze, ku uciesze stadka myszy, które natychmiast zarekwirowało kąsek i zniknęło w najbliższej dziurze.
-Jeszcze jeden taki wybryk, szeregowy, i będziesz zmywał gary, zrozumiano? - ryknął oburzony kucharz. - Nie toleruję buntu w tym garnizonie! - pacnął ubijarką do piany w paluchy masażysty.
Aynemon skulił się na samą myśl o zmywaniu garów i odruchowo pomasował palce. Jak każdy masażysta, bardzo cenił sobie tą właśnie część ciała, a zbytni nadmiar wody nieładnie marszczył opuszki palców, zupełnie pozbawiając je precyzji i delikatności potrzebnej do wykonywania zawodu. Bez słowa położył na blacie następny kotlet i starannie go rozmasował kantem dłoni.
W kuchni nastała cisza jak makiem zasiał. Pomijając oczywiście odgłos skrobaczek miętoszących ziemniaki i chrobotanie myszy przy stopach Xiitane, która na swoje nieszczęście usiadła zbyt blisko ich głównego tunelu wypadowego.
Dziesięć minut później panna Velmondo nie wytrzymała i rzuciła trzymanym ziemniakiem w stojącą obok miskę, aż zadzwoniło. Właśnie po raz kolejny zdążyła zaciąć się na pół tępą skrobaczką.
-Xiiś, nie masz może na podorędziu jakiegoś pomocnego czaru?
-Przykro mi, ale nie przewidziałam, że moja księga okaże się pomocna podczas tego wypadu - elfka zrobiła smutną minę. - A na pamięć uczę się wybiórczo. Niektóre zaklęcia są takie beznadziejne...
-Powinniście pomyśleć nad edycją kieszonkowej wersji księgi czarów - syknęła Carys, spoglądając na swoje palce. - Grube tomiszcza są takie nieporęczne.
-Obawiam się, że w wykazie nie ma aż tak małej czcionki.
-To dołączyć lupę gratis do egzemplarza i po bólu!
-Potrzebujecie okularów, żeby lepiej strugać te pyry? - ryknął tuż za ich plecami Ion Scarletus. Elfki aż podskoczyły na siedzeniach zupełnie zaskoczone nagłym atakiem kucharza. - Mniej gadania, więcej obierania i obejdziecie się bez podręczników!
Xiitane i Carys, nie zważając na pocięte paluchy, natychmiast przestawiły się na maksymalne tempo i już po chwili tuż obok nich wyrosła całkiem spora górka obranych ziemniaków. Niemniej dna obydwu worów nadal nie było widać. Stojący nad nimi kuchmistrz z warzechą w grubym łapsku nie pozwolił im nawet mrugnąć okiem, z każdym kolejnym ziemniakiem podkręcając tempo.
W końcu panna Velmondo skończyła obierać ostatniego ziemniaka i razem z towarzyszką odetchnęła z ulgą.
-No to chyba jesteśmy wolne - stwierdziła Xiitane.
-Od obierania ziemniaków na pewno, ale została jeszcze marchewka - odparł Ion, który właśnie wytargał ze swej spiżarki kolejny worek, cały w dziurach, dobitnie świadczących o konsumpcyjnych zamiarach japońskich myszek buszujących po jego królestwie.
-Tą marchewkę to może sobie pan wsadzić - żachnęła się Carys, rzucając obieraczką na znak protestu.
Chwilę później sama skończyła z marchewką w ustach, którą, czerwony jak burak, kuchmistrz własnoręcznie tam wepchnął.
-A smakuje pani nieobrane warzywo?
Carys wysepleniła coś nieskładnie i wypluła marchewkę.
-Ma pan szczęście, że zarekwirowali moje żelastwo - dodała złowrogo.
Nie pomogły żadne protesty, prośby czy groźby. Zanim nastała pora obiadu, dłonie Xiitane i Carys zostały dokładnie wyeksploatowane w najróżniejszych pracach obierano-krojonych. Srebrnowłosa zaczęła przejawiać obawy, czy będzie w stanie utrzymać sztućce podczas posiłku, ponieważ jej dłonie zaczynają się buntować przed jakąkolwiek czynnością, a nie chciała korzystać z regeneracyjnego masażu, jaki zaproponował jej Aynemon w trosce o to, że mogłaby utracić w nich jakiekolwiek czucie.
Po szybkim przebraniu się w wizytowe ciuszki, elfki ruszyły do salonu, w którym właśnie rozlokowali się przybyli goście.
-Anaron, co ty, do licha jasnego, tu robisz? - wyrwało się Xiitane na widok jej eks, któremu nie tak dawno miała przyjemność przyłożyć piąchą między oczy. Zresztą ślad po tym wydarzeniu nadal, w postaci ogromnego, sino-żółtego guza, tkwił na czole nieszczęśnika.
Anaron skrzywił się na widok Xiitane, lecz sterroryzowany wzrokiem starszej elfiej damy, zapewne matki Normy, skłonił się sztywno i wybąknął jakieś powitanie pod nosem, po czym opadł na sofę i skrzywił się jeszcze bardziej. Jak widać, celny kopniak Carys również zdał egzamin.
Carys, z uroczym uśmiechem, powitała resztę towarzystwa, chociaż z pewnym zdziwieniem zauważyła, że w tak zacnym gronie znajduje się osobnik drowiego pochodzenia.
-To mój przyrodni brat, Mattheus - wyjaśniła Norma, puszczając oko do Caryski. - Moja mamusia, Eustylia - ciągnęła wskazując na starszą damę z uroczym persem na ramieniu - Kamyczek, jej ulubiony kociak - uzupełniła. - A to...
-My się już znamy - odparła Lilli z najbardziej jadowitym uśmiechem, na jaki mogła sobie pozwolić, mocno ściskając obolałe dłonie elfek. - Możesz więc, siostrzyczko, darować sobie prezentację. Wstępne nieprzyjemności mamy już za sobą.
-O, nie wiedziałam - Norma zrobiła wielkie oczy.
-My też nie wiedziałyśmy, że ta kreatura jest z tobą spokrewniona - wypaliła Xiitane, rozprostowując paluchy.
-Anek, ona mnie obraża!
-Xii, ratuj - zdołał tylko wykrztusić pan Duke. Widać pod rządami Lilli wcale nie było mu tak dobrze, jak pod pantoflem panny Vogel.
-To twoje piwo, więc sobie je wypij - odburknęła srebrnowłosa, odwracając się plecami.
-Anek to porządny elf i nie pija napojów z procentami - obruszyła się Lilli.
-Ciekawe, bo nie słyszałam o większym piwożłopie w Krainach!
Anaron nie wytrzymał, wyjął trzymaną w kieszeni piersióweczkę i, z toastem "zdrowie gospodyni i gości", pociągnął z niej spory łyk, bynajmniej nie herbaty. Oburzona tym starsza elfka zarekwirowała piersiówkę i wyrzuciła ją do śmietnika, a elfowi oberwało się po spiczastych uszach, zanim zdążył zaprotestować.
-Wybiję ci z głowy te pijackie nawyki, draniu!
-To już łyknąć na zdrowie sobie nie można? - Ani był bliski płaczu.
Beld odchrząknął, przypominając o swojej obecności.
-Zapraszam do jadalni - Norma desperacko przerwała wymianę zdań, która w niedalekim czasie mogła zakończyć się rękoczynami.
Wszyscy zebrani udali się do wskazanego pomieszczenia, i po nerwowych ustaleniach gospodyni z jej matką, zostali usadzeni za stołem wedle mało przewidywalnego schematu.
Xiitane siedząca pomiędzy obydwoma panami Duke, zatarła ręce z radości i kopnęła Aniego w kostkę.
Carys została ulokowana pomiędzy Mattheusem a panią Eustylią. Nim podano obiad, drowka miała wrażenie, że znajduje się w krzyżowym ogniu pytań na jakimś przesłuchaniu. Brakowało tylko lampy świecącej prosto w oczy. Zamiast tego Eustylia wymachiwała tuż przed jej nosem widelcem, akcentując co ważniejsze, w jej mniemaniu, wypowiedzi.
-Czym pani w ogóle się zajmuje, pani Caryco? - zapytała w końcu.
-Ochroną osób i mienia, a w wolnych chwilach na zlecenie poszukuję skarbów - mruknęła drowka, rezygnując z kolejnego tłumaczenia starszej pani, że nie jest żadną "carycą". - Na chwilę obecną jestem do wynajęcia.
-A, czyli bezrobotna - uściśliła Eustylia, spoglądając na służących wnoszących pierwszą część obiadu. - Skąd pani pochodzi?
-Z północy. Z Is.
-Toż to totalne zadupie! - Eustylia omal nie rozpołowiła talerza widelcem. - Gospodarka sto lat za koboldami! Że też ktoś z tak inteligentnej rasy postanowił przyrównywać się do ich poziomu!
-Hrabia Velmondo bardzo dobrze daje sobie radę w miejscowym interesie - wtrącił Anaron. - A jeżeli miałbym komuś polecić najlepszego ochroniarza w tamtych okolicach, to na pewno byłaby to jego córka, Caryska - uśmiechnął się krzywo na wspomnienie wielu nieudanych prób rabunku kasztanów, których zaciekle broniła.
Xiitane ostrzegawczo kopnęła go w kostkę.
-Caleb Velmondo? To pani ojciec? - Eustylia zrobiła wielkie oczy. - A więc nie jest pani rasową drowką! Ludzie są gorsi od koboldów - wydęła usta z niesmakiem.
-Mamo, to że moi goście mają szemrane pochodzenie, wcale nie oznacza, że możesz ich bezkarnie obrażać - wtrąciła Norma.
-Kochana, z mętami społecznymi nie dyskutuję - odparła Eustylia, i zagarniając swój talerz, usiadła jak najdalej od "szemranej" drowki.
Mattheus tylko ograniczył się do westchnięcia.
Eustylia nie dała jednak za wygraną i znalazła kolejną ofiarę do pogawędki w osobie Belda. Xiitane, która po części kopniakami w kostkę mogła kontrolować jego wypowiedzi, oddała się zajęciu tak chętnie, że po obiedzie pan Duke utykał na lewą nogę.

***

Wizyta rodzinna trwała do dnia następnego, chociaż przy śniadaniu zabrakło Xiitane i Caryski, tłumaczących się migreną, co starsza pani odebrała jako nietakt towarzyski. Gdy urocza rodzinka w końcu opuściła mury pałacu Da'Nhall, elfki odważyły się na wizytę w kuchni w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do konsumpcji, ponieważ mimo migreny ich żołądki ogłosiły ostry bunt.
Na owej wycieczce przyłapał ich kuchmistrz Ion Scarletus, który ochoczo zagroził, że jeżeli coś zniknie z jego spiżarni, on sam przykładnie ukaże złodziei wielogodzinnym obieraniem kartofli. Elfki przerażone widmem ziemniaczanego koszmaru, wykonały szybki odwrót i po krótkiej naradzie postanowiły znaleźć coś jadalnego w mieście. W końcu w takiej supermetropolii jak Nidharia na pewno znajdowały się jakieś bary, a za zawartość zrabowanego Anaronowi portfela można było wykupić kilka całkiem niezłych obiadków.
Xiitane i Carys nie przewidziały wszakże jednego - Dnia Zjednoczenia Elfów, w którym to wszystkie jadłodajnie są zamknięte na cztery spusty, a wszyscy ich pracownicy bawią się w wielkim, świątecznym pochodzie.
-No to podwójny klops w cieście śliwkowym - miauknął Arew, spoglądając na swe opuchnięte łapki.
Carys i Xiitane ze smętnymi minami siedziały na krawężniku ze wzrokiem wlepionym w szybę baru uroczo prezentującą przesmaczne pierożki z serkiem, krokiety z kapustą i jeszcze pyszniejszy kawałek sernika.
-Trzeba było zaryzykować - westchnęła drowka. - A winę zwaliłybyśmy na japońskie myszki Aynemona.
-Mądra elfka po szkodzie - dodała Xiitane. - Przy następnej okazji wszystko będę zwalać na myszy.
-Z drugiej strony te pierożki wyglądają tak kusząco - rozmarzyła się Carys i z nagłym błyskiem w oku popatrzyła na przyjaciółkę. - Pamiętasz może jeszcze zaklęcie "dziurkacz"? - zapytała z nadzieją.
Xiitane skrzywiła się.
-Nigdy mi dobrze nie wychodziło - westchnęła.
-Może teraz wyjdzie?
-Co ty kombinujesz? - Xiitane podejrzliwie zerknęła na drowkę.
-Mam wielką ochotę na te pierożki i właśnie zastanawiam się, jak je zdobyć.
-Wolę krokieta - kraknął Milo.
-A ty siedź cicho. Nie interesują mnie twoje zainteresowania kulinarne - Carys zatkała mu dziób.
Xiitane, podbudowana nadzieją Carys, mocno skupiła się na dawno nie używanym zaklęciu. Głośno wyrecytowała słowa i skierowała dłoń ku szybie wystawowej. Ta tylko wygięła się, jakby była z gumy, lecz nic poza tym się nie stało.
-Teraz nawet nie dałybyśmy rady jej stłuc, gdybyśmy były naprawdę zdesperowane - jęknęła Carys, mocując się z szybą, która pod jej dotykiem wyginała się jak kauczuk.
-Bądź cicho, może sobie przypomnę - syknęła Xiitane przykładając palce do czoła. - Odsuńcie się to będzie mocne uderzenie - zawołała nagle i wykonała taki ruch, jak gdyby rzucała czymś w przerobioną na kauczuk szybę. Niebieskie iskierki spływające z jej dłoni utworzyły niedużą kulę, która z impetem odbiła się od giętkiej powierzchni i zniszczyła najbliższą latarnię, wybijając wielką dziurę w chodniku.
-Pal licho magiczne środki - zawołała Carys i ze zwędzonym otwieraczem do puszek ruszyła na szybę.
Głośne brzęczenie alarmu nieco ostudziło jej zapał, lecz gdy w końcu dosięgnęła do talerza z pierożkami, rzuciła otwieracz i zagarniając jedzonko, dała drapaka do najbliższej ślepej uliczki. Xiitane, z grzeczności, na miejscu przestępstwa zostawiła wypchany drobnymi portfel Anarona, jako zadośćuczynienie wyrządzonych szkód.
Gdy na miejsce przybyły służby policyjne Xiitane i Carys w najlepsze opychały się pierożkami z serem.
-Niebo w gębie - zachwycała się drowka.
-Szkoda tylko, że zakleja żołądek jak kit - sapnął Arew, krztusząc się pierożkiem.
-Nidhariańska receptura. Kolma robi lepsze - zawtórował mu Milo, by chwilę później skończyć z pierożkiem wbitym w dziób.
-Nie gadać tylko wcinać! Im szybciej pozbędziemy się dowodów zbrodni, tym lepiej - zawołała Xiitane z pełną buzią, łowiąc ostatniego pierożka z talerza.
-Co zrobimy z talerzem? - sapnęła Carys. - Będzie świadczył przeciwko nam, jak nas dorwą.
-Oddamy - wypaliła Xiitane.
-Proste - zgodziła się drowka i wypolerowała talerz chusteczką. - I eleganckie - dorzuciła, oglądając z dumą swoje dzieło.
Xiitane ostrożnie wychyliła nos z kryjówki.
-O kaczę pieczone, przyjechało chyba pół garnizonu - syknęła, na co Carys tylko wzruszyła ramionami.
-Zostaw to mnie, stara. Grunt to nie rzucać się w oczy - powiedziała i jak gdyby nigdy nic, wyszła z zaułka.
Wesoło pogwizdując podeszła do skupiska mundurowych i wzrokiem poszukała właściciela lokalu. Elfy właśnie zajmowały się fotografowaniem miejsca zbrodni, a jeden z nich rozkładał na części pierwsze portfel Anarona. Z głośnym piskiem przypalanych opon przed jadłodajnią zatrzymał się wóz regionalnej telewizji z którego wypadło z pięciu dziennikarzy z wypiekami na twarzy poczynając tworzyć własne teorie.
Carys podeszła do właściciela lokalu, drącego sobie włosy z głowy, i z miną niewiniątka oddała mu talerz.
-To chyba pańskie - powiedziała.
Przygrubawy elf wytrzeszczył na nią małe oczka, zapominając przysłowiowego języka w gębie. Gdy w końcu odzyskał dar mowy i zaczął krzyczeć przekleństwa pod adresem Carys, ta właśnie znikała za najbliższym skrzyżowaniem.
-Prawie idealnie - mruknęła Xiitane - ale za szybko się zorientował.
Carys nie tracąc czasu pociągnęła towarzyszkę za sobą. Tuż za nimi biegło pół tuzina mundurowych, wykrzykując.
-Niech to licho! - miauknął zasapany Arew, ledwo nadążając za swoją panią. - Jeszcze gotowi wypatroszyć nas za te suchary, a przecież zapłaciliśmy!!
Przed uciekającymi wypłynęła kolumna roztańczonych, świętujących elfów. Niektórzy z nich mieli maski na twarzach, inni brzdąkali na najdziwniejszych instrumentach, jakie kiedykolwiek widziano w Krainach. Xiitane i reszta grupy dała nura w roztańczony tłum.
Carys zwinęła maskę pierwszemu lepszemu delikwentowi i próbując naśladować dziwaczny taniec, zrzuciła krępującą ruchy marynarkę. Milo desperacko uczepił się jej koszulki.
-Kieruj się do tego zaułka. Tam ich zgubimy - Xiitane próbowała przekrzyczeć tłum.
Mundurowi właśnie dopadli świętujących i zwarci w mur przebijali się przez złorzeczący tłum, któremu wcale nie spodobała się ta interwencja. Na policję posypały się wyrwane kostki brukowe i kawałki potłuczonych instrumentów muzycznych.
Carys już miała wydostać się z tanecznego korowodu, gdy nagle elfy rozstąpiły się i tuż na nią runął deinochier wyciągając ostre pazury. Siedzący w pozłacanym siodle jeździec rozpaczliwie próbował wyminąć przeszkodę, lecz dinozaur wspiął się na tylne nogi i zrzucił elfa ze swego grzbietu.
-Co za idiota próbował mnie stratować?! - wrzasnęła Carys, podnosząc się z ziemi i rozcierając potłuczony tyłek.
Deinochier syknął ostrzegawczo.
-Co za idiotka straszy mojego rumaka?! - ryknęło z drugiej strony dinozaura.
Dwoje policjantów natychmiast ruszyło, by pozbierać poszkodowanego, lecz elf odgonił się od nich, jak od komarów, i wstał o własnych siłach. Sypiącym gromami wzrokiem zmierzył Carys i zerwał jej maskę z twarzy.
-Za tę napaść odpowiesz przed sądem, kobieto - warknął.
-Jeżeli mam stawać przed prawem, to powinnam mieć ważny powód - odparła grzecznie Carys i znokautowała przeciwnika lewym sierpowym.
Tłum wstrzymał oddech i z przerażeniem zaczął odsuwać się, przepuszczając policję. Xiitane zasłoniła usta.
Znokautowany elf wypluł wybite trzonowce i z trudem podniósł się do pozycji pionowej.
-Jesteś wyjątkowo głupia, kobieto - syknął.
-Jestem Carys Velmondo, Postrach Północy, i nie pozwolę, by byle elf mnie obrażał.
-A ja jestem Maeldan Hermoniusz de Luna, sto czterdziesty ósmy władca Nidharii i mogę obrażać nawet takie Postrachy Północy jak ty! - wrzasnął elf dobywając swojego ceremonialnego miecza.
Carys, niewiele myśląc, wyrwała sztachetę z najbliższego ogrodzenia i zręcznie sparowała wymierzony w nią cios wyginając przy tym klingę miecza o 90 stopni.
-Kiepska robota - stwierdziła, widząc głupią minę elfiego władcy, nie do końca pojmującego, co stało się z jego orężem.
-Carys, tutaj! - krzyknął ktoś z tłumu.
Drowka rzuciła sztachetę, która trafiła w królewską nogę, i podążyła za głosem Xiitane. Mocna dłoń, która schwyciła ją pół sekundy później, należała do Mattheusa.
-Powinnyście czym prędzej wynosić się z miasta, zanim sankcje obejmą także naszą rodzinę - powiedział drow. - Mam prywatną lotołódź. Oto kluczyki.
-Jest tylko jeden mały problem – mruknęła Xiitane, kurczowo uczepiając się ramienia Carys. - Lud jest rządny krwi za te wybite trzonowce.
Drowka w pół sekundy oceniła sytuację i przestudiowała wszystkie możliwe rozwiązania, a raczej ich brak.
-Chyba musimy się wpuścić w kanał - westchnęła, odrzucając ciężką pokrywę przykrywającą wejście do miejskiej kanalizacji.
-Nie mówisz tego poważnie, prawda? - wymiauczał Arew. - Będę capił jak tygodniowe skarpetki! Nawet wyskubana kotka na mnie nie spojrzy!
-Cicho, kocie - Carys ucapiła zwierzaka za grzbiet i wskoczyła do kanału. Tuż za nią z niejakim ociąganiem się podążyła Xiitane i Mattheus, który wręcz cudem uniknął samosądu rozszalałego tłumu próbującego wymierzyć sprawiedliwość w imieniu króla Nidharii.
Pod butami srebrnowłosej chlupnęło nieciekawie.
-Co za bagno - wysyczała, próbując wyciągnąć nogę ze śmierdzącej mazi. - Pomyślałby kto, że to takie cywilizowane miasto, ale kanały mają na poziomie jaskiniowców.
-A czego się pani spodziewała? Kąpieliska z Sankt Abeerdin z zapachowymi saunami? - zapytał Mattheus, który właśnie desperacko schwycił za dziury w pokrywie i zwiesił się na dno, dając uciekinierkom kilka cennych sekund na ucieczkę.
-O fuj! - jęknęła Carys, chlupocząc butami pełnymi nieczystości. - I na dodatek mają tu myszy!
-Ruszcie w końcu tyłki, bo mnie zaraz wyciągną z całym tym interesem! - krzyknął Mattheus. Pokrywa studzienki, na której wisiał właśnie jakimś cudem zaczęła unosić się w górę.
Elfki, brnąc w całkowitych ciemnościach, już na pierwszym zakręcie o mało nie potraciły zębów. Z ust Carys sypały się przekleństwa, gdy rozcierała kolejne guzy.
-Ciekawe, jak niby trafimy na to lotnisko bez mapy – zauważyła w końcu Xiitane.
-Zaufaj cioci Carycy – zachichotała drowka. - Mam świetną orientację w terenie – dodała wspinając się po drabince prowadzącej do kolejnego włazu. Mina zrzedła jej nieco, gdy rozejrzała się po otoczeniu. - Cholercia, Norma chyba jechała na skróty! - zaklęła i szybko zatrzasnęła właz, przytrzaskując czyjeś paluchy przy akompaniamencie okrzyku bólu. - Już tu są!
Obijając się o ściany kanału popędziły dalej, ku najbliższemu skrzyżowaniu i okienku na świat.
-Jak szybko coś nie wymyślimy, to będzie pasztet - miauknął Arew kurczowo wczepiony w kamizelkę swej pani.
Po chwili wahania Carys postanowiła wyjść na powierzchnię najbliższym napotkanym włazem, nie zważając na konsekwencje. Kanalizacyjny odór powoli działał na jej żołądek w sposób nieprzewidywany.
-To, że jestem drowką, wcale nie oznacza, że lubię być wpuszczona w kanał!
Panna Velmondo pospiesznie wdrapała się po drabince, tuż za nią ruszyła Xiitane z przemożną chęcią jak najszybszego ujrzenia powierzchni, co poskutkowało chwilowym zaklinowaniem się przyjaciółek we włazie.
-Niech to szlag! - syknęła Xii. - Carys, chyba powinnaś pomyśleć nad jakąś kuracją odchudzającą. Twój tyłek ostatnio jest stanowczo zbyt krągły!
-Zupełnie jakby twój był mniej pulchny! - prychnęła drowka desperacko drapiąc ulicę, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.
-Miauuu! - pisnęło coś pomiędzy ich plecami. - Chcecie ze mnie zrobić naleśnik?!
Krążący nad ich głowami Milo kraknął ostrzegawczo, zauważając biegnący w ich kierunku tłum.
-No to na trzy - sapnęła Carys i zaczęła odliczanie.
Elfki w końcu wydostały się z tunelu kanalizacyjnego na czym ucierpiała metalowa obręcz przytrzymująca właz, która wraz z ich wyjściem została wyrwana ze swego miejsca. Xiitane i Carys nie miały zbyt szczęśliwych min, bowiem obręcz nadal ściskała je w pasie, nijak nie chcąc ich puścić.
-Naprawdę potrzebujemy katorżniczej diety - jęknęła Xiitane, chwytając się za głowę.
-Wskakuj na plecy! Podrzucę cię! - wykrzyknęła do niej Carys, podsadzając przyjaciółkę. - Chyba mamy szczęście. Widzę lotnisko!
-A ja widzę Maeldana, który bardzo chce sobie zrobić krzywdę swoim wykrzywionym scyzorykiem – westchnęła Xiitane, spoglądając za siebie.
Carys, z głośnym stęknięciem, ruszyła ku terminalowi, targając na swych plecach resztę towarzystwa, ochoczo zagrzewającego ją do zwiększenia wysiłku. Już po pięciu minutach sapała bardziej niż stara lokomotywa, jednak okrzyki wściekłego tłumu działały na nią regenerująco.
-Dwóch właśnie zaliczyło kanał! - Xiitane z uciechy rąbnęła przyjaciółkę przez barki.
-Ostrożnie tam na górze - syknęła drowka. - Bo jak mi dysk wypadnie, to koniec wycieczki!
Carys z impetem uderzyła w szklane drzwi terminalu, wyrywając je przy tym z zawiasów. Stojący przy bramce strażnicy lotniska tylko rozdziawili buzie w zdziwieniu (chwilę później zatykając także nosy), gdy przez obsługujące przez nich urządzenie przetoczyła się Carys z bagażem na plecach. Metalowa obręcz stawiła marny opór w wąskiej bramce, rozrywając ją na kilka mniejszych kawałków i likwidując tym samym ogłuszające piszczenie.
-To gdzie teraz? - drowka z dezorientacją stanęła na płycie lotniska.
-Mattheus nie powiedział, gdzie dokładnie stoi ten jego prom – Xiitane westchnęła i obejrzała kluczyki. - Pisze „rampa 5”.
-Więc to chyba to – Carys uniosła lekko brew, spoglądając na niepozorną lotołódź stojącą po przeciwnej stronie pasów startowych. - Chyba oszczędzali na rozmiarze!
Arew jęknął.
-Nawet się nie zmieścimy z tym żelastwem.
-Więc trzeba zarekwirować coś większego – odparła błyskotliwie Carys i co sił w nogach pobiegła ku najbliższej lotołodzi.
-Transportowiec?! - obruszyła się Xiitane.
-Z tym rozmiarem wątpię, czy zmieścimy się w normalne drzwi bez uszkadzania pojazdu – stęknęła drowka, wbiegając po rampie. Oniemiali pracownicy, ładujący na pokład ostatnią paletę z paczkami, popatrzyli tępo na przybyszy.
-Proszę nie zwracać na nas uwagi. Wprawdzie nie mamy odpowiednich stempli, ale przesyłka została dobrze opłacona - Carys wyszczerzyła zęby.
Ładowacze, zatykając nosy, czmychnęli co sił za rampę, która, sterowana przez pilota, zdalnie została zamknięta. Po chwili lotołódź opuściła płytę lotniska zostawiając wściekły tłum z niczym.
Jeszcze przed upływem południa nasze znajome znajdowały się daleko poza obrębem metropolii, w drodze na względnie bezpieczną północ, w myślach przysięgając sobie już nigdy nie odwiedzać tych stron.

Podpis: 

C.V. grudzień 2007
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Hagan - Wyjście w mrok BLÓŹNIERSTFO Bliskie spotkania
Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Wygłup metafizyczny... Historyjka o ostatniej szansie danej ludzkości. Uwaga, może urazać uczucia religijne, a nawet antyreligijne Chodźmy...
Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20
Sponsorowane: 15
Auto płaci: 50
Sponsorowane: 15

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2023 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.