https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
1000

Towers - Kto przejmie świat? / Sezon pierwszy

  Enid nie ma lekko. Stara się wieść normalne życie, jednak jej ojciec jest osławionym naukowcem, który pozwala, by tłumione latami lęki oraz gniew po stracie żony pchnęły go ku starciu z całym światem. Na nieszczęście świata George Towers jest naukowc  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W grudniu nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Towers - Kto przejmie świat? / Sezon pierwszy

Enid nie ma lekko. Stara się wieść normalne życie, jednak jej ojciec jest osławionym naukowcem, który pozwala, by tłumione latami lęki oraz gniew po stracie żony pchnęły go ku starciu z całym światem. Na nieszczęście świata George Towers jest naukowc

Róża cz. 5

Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa?

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1397
użytkowników.

Gości:
1397
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 54741

54741

Za cudze grzechy.

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
09-06-24

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Horror/Thriller/Horror
Rozmiar
37 kb
Czytane
9041
Głosy
7
Ocena
4.64

Zmiany
09-08-19

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
R-za zgodą rodziców

Autor: mamut Podpis: P.Wójcik
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Współcześnie dziejący się horror. Zapalony wędrowiec ma pecha wdepnąć w tajemnice, które nigdy nie powinny zostać odkryte...

Opublikowany w:

Za cudze grzechy.

Za cudze grzechy.


Nosił przezwisko Robal i był zapalonym wędrowcem. Każda pora roku i każda pogoda była dobra, żeby wyruszyć na szlak. Wyruszyć i na parę dni oderwać się od szarej rzeczywistości, od nudnej pracy za marne pieniądze, od durnego szefa i w ogóle od ludzi. Dobre buty na nogach, śpiwór, trochę prowiantu, plecak na grzbiecie, przy pasie nóż, a w kieszeni kompas - niczego więcej nie potrzebował. Pakował się i skoro świt wyruszał, aby po prostu iść przed siebie i cieszyć się tym charakterystycznym poczuciem wolności oraz swobody, które wówczas odczuwał.
Tak też i uczynił teraz. Był początek lata, przyroda w pełnym rozkwicie, słońce już przygrzewało, ale jeszcze nie tak, żeby nazwać to upałem. Jedyny minus to jeszcze stosunkowo zimne noce i gwałtowne burze co jakiś czas, choć Robal nie takie rzeczy znosił podczas swoich wycieczek.
Wyruszył o piątej rano. Trzy godziny później minął tablice informującą, że opuszcza miasto, a w chwilę później odbił z drogi międzymiastowej biegnącej przez lasy Lubelszczyzny prosto w leśną drogę. Jeszcze kwadrans i dziarsko kroczył leśnym szlakiem, oznaczonym jako zielony. Odgłosy mknących asfaltową drogą samochodów powoli pozostawiał za sobą, ptaki radośnie ćwierkały, drzewa i krzewy szumiały pod wpływem podmuchów łagodnego wiatru, płuca napełniały się wonnym, leśnym powietrzem. To był jego, Robala, żywioł; wędrówka i dzika przyroda. Nic, tylko napełniać płuca wonnym, leśnym powietrzem i kroczyć przed siebie... Byle naprzód, byle dalej od cywilizacji.
Po prostu żył dla tych chwil.
I to nic, że zaczął mżyć dokuczliwy deszczyk.
W kwestii pieszych wędrówek można było Robala nazwać fanatykiem.


Około południa zatrzymał się na krótki odpoczynek i mały posiłek na skraju leśnego traktu. Niedługo później pozbierał się i znowu był w drodze. Spotkał pojedynczego rowerzystę z wielkim plecakiem, który go pozdrowił, minął jakiegoś faceta z aparatem tak zaaferowanego fotografowaniem czegoś w poszyciu, że nawet nie zauważył Robala, który przeszedł mu za plecami.
Godzinę później Robal dotarł do miejsca, gdzie zielony szlak zakręcał łagodnym łukiem poprzez las, aby poprowadzić wędrowca spowrotem ku miastu. Robal przeszedł jeszcze kilkaset metrów szeroką leśną drogą, następnie skręcił w wąski leśny trakt. Kilkanaście minut później, po krótkim zastanowieniu, odbił w wąziutką dróżkę, ledwie widoczną pomiędzy zaroślami.
Już parę razy korzystał z owego szlaku, który właśnie pozostawił za sobą, ale nigdy nie zszedł z niego w tym miejscu. I właśnie o to chodziło - o wędrówkę przez nowe okolice, a im dziksze tym lepsze.
Ścieżka była wąziutka, najwyraźniej rzadko wykorzystywana. Często pięła się górę, aby kawałek dalej stromo opaść w dół. Gdzieniegdzie trzeba było przedzierać się przez zarośla, a dwukrotnie był pewien, że będzie musiał szukać nowej trasy, ponieważ ta zdawała się urywać w ścianie krzewów i drzew. Po kilku chwilach udawało mu się jednak odnaleźć dalszy ciąg zarośniętej ścieżyny. Raz wystraszył jakąś sarnę, która przecięła mu droga, trzaskiem suchych gałęzi pod jego stopami.
- Dzień dobry, pani sarno - powiedział, gdy ta przeskakiwała dróżkę.
Maszerując tak dziarskim krokiem w ciszy i spokoju, przypomniał sobie na wpół szalonego dziadka Waldka, który z uporem godnym lepszej sprawy przestrzegał przed wędrówkami przez co bardziej dzikie rejony Lubelszczyzny. I nie chodziło tu na przykład o mokradła w okolicach Janowa Lubelskiego, czy inne pułapki Matki Natury. Przestrzegał, ponieważ "nie wiadomo, co esesmańskie, a potem ruskie draństwo wyczyniało w tych lasach w czasach wojny i później, a słyszało się różne rzeczy".
"Jakie rzeczy?" - pytał wówczas Robal.
"A różne. Takie o sprawkach wbrew naturze i Bogu, na ten przykład. I o paskudnych tajemnicach, które nigdy nie powinny być odkryte".
I tak dalej, i temu podobne. Dziadek Waldek naprawdę miał niebyt równo po sufitem.
Wiele kilometrów dalej, gdy słońce już kierowało się w stronę zachodniego horyzontu, przestało być sielsko i przyjemnie.
Najpierw wyraźnie usłyszał coś jakby dobiegający z naprawdę wielkiej oddali, niesiony wiatrem wrzask. Aż zatrzymał się, dłuższą chwilę nasłuchując.
Wrzask nie powtórzył się. Robal mimowolnie pomyślał o tych wszystkich pierdołach, którymi zamęczał szurnięty dziadek.
Odległy okrzyk okazał się być zwiastunem kłopotów.
Niedługo później maszerował skrajem jakichś pól uprawnych, zapewne znajdujących się na skraju jakiejś kompletnie zapyziałej wsi, jakie można spotkać we wschodniej Polsce. I to tu zaczęły się kłopoty.
W pewnym momencie stwierdził, że drogę zastąpił mu kawał prawdziwego chłopa. Takiego w gumiakach, zniszczonych spodniach i kurtce od dresu. Chłop zmierzył Robala spojrzeniem od stóp do głów. Pomimo odległości dobrze ponad dwóch metrów dało się poczuć odór alkoholu.
- Co tu robisz!? - huknął, aż Robal się cofnął. Pomimo że chucherkiem nie był. Wędrówki przez dzicz to niezła zaprawa dla ciała.
- Idę - wyrwało się Robalowi. Pomyślał o znajdującym się przy jego pasie naprawdę konkretnym nożu surwiwalowym i ta myśl dodała mu otuchy. - A co? Wszedłem na teren prywatny czy coś?
- Gdzie niby idziesz? Tu nie ma nic ciekawego!
- Przed siebie...
- Pewnie następny kutas... szatanista jeden... - padło nieco bełkotliwie z tyłu, zza pleców Robala. - Szukasz tych ruin, czy już z nich wracasz? Co masz w plecaku, ateisto parszywy?!
Przez głowę Robala przeleciały dwie następujące po sobie myśli. Pierwsza; jak można być "szatanistą" i ateistą jednocześnie. Druga o tym, że lekko szurnięty dziadek Waldek zawsze powtarzał, że do lasu bez pepeszy lepiej nie chadzać, jeżeli już ktoś musi w ogóle chadzać...
Gdy Robal obrócił się plecami do ściany lasu, stając bokiem na ścieżce, ujrzał jeszcze dwóch chłopów tak chłopskich, że mogliby robić za ilustrację pod definicją "prawdziwie polskiego chłopa". Jeden bawił się jakimś kozikiem, drugi trzymał w wielkiej łapie kawałek drąga. A wódą jechało tak, że robiło się słabo.
- Co gały wytrzeszczasz - rzucił trzeci, ten z drągiem. - Pokazuj, co masz w plecaku!
- To bankowo jeden z nich - oznajmił chłop z kozikiem, powoli ruszając ku Robalowi.. - Stary Zdunek gadał wyraźnie, że byli na zielono, pedalskie chusty na łbach mieli i takie durne plecaczki na garbach, co ten też ma.
Robal zrobił krok do tyłu, napierając "durnym" plecakiem na zarośla. Miał tu do czynienia z bardzo niebezpieczną mieszanką pod tytułem prawdziwy polski chłop plus nadmiar spirytusu. Któryś coś powiedział o sprawianiu "pierdolonych hien cmentarnych", podczas gdy Robal wykonywał już klasyczny "w tył zwrot" i rzucał się w zarośla.
Upadł na kolana, potknąwszy się o jakiś korzeń, ale zerwał się na nogi i pognał przed siebie, jak ścigany przez stado demonów. Pomimo gałęzi zaczepiających o plecak i ubranie, pomimo zdradzieckich korzeni i zeschłych konarów pod stopami. Oczywiście ruszyli za nim, ale mieli i mniejszą wprawę w poruszaniu się po lesie, i wchłonięty alkohol na pewno nie pomagał.
Wykazali się za to uporem.
Coś przeraźliwie huknęło. Jakieś trzy metry od biegnącego Robala sosna straciła kawał kory. Dubeltówka! - wybuchło w głowie uciekającego. - Mają dubeltówkę!
Dubeltówka okazała się być niesprawna albo była zaledwie jednostrzałowym samopałem, ponieważ kolejny wystrzał nie padł.
- Łapcie kutasa! - wrzeszczał ktoś, co niosło po lesie. - Biegnie pewnie do ruin!!
Znów się potknął, ale jakimś cudem utrzymał równowagę. Zbiegł ze wzniesienia, ledwo ominął drzewo, które wyrosło mu na drodze.
Co to były za ciecie?!
Co im odwaliło?!
O jakie hieny cmentarne chodziło?!
Wyraźnie słyszał, że jeden z tych cieciów, ten najbardziej uparty, dosłownie depcze mu po piętach. Trzaski łamanych gałęzi i sapanie tamtego było coraz wyraźniej słyszalne. Padło nawet kilka wyzwisk.. Robal wdrapał się na łagodne wzniesienie, przedarł się przez nisko rosnące krzewy... A wówczas jego stopa uwięzła w czymś, a on sam zwalił się w dół zadziwiająco stromego zbocza z drugiej strony pagórka. Pociągając za sobą swojego prześladowcę, który uczepił się plecaka.
Obaj zwalili się w na dno płytkiej kotlinki, tocząc się po mchu. Robal poczuł jak szelka plecaka pęka, podczas gdy on sam ląduje na twarzy, na poszyciu ze śmierdzącym alkoholem chłopem na swoich plecach.
- Już my się z tobą załatwimy, sekciarzu! - padło jakby z wielkiej oddali. Usłyszał coś jeszcze o "szatanistach". I poczuł szarpnięcie za plecak, gdy prześladowca usiłował postawić swoją ofiarę.
Jedna szelka była już zerwana, a zapięcie drugiej puściło - chłop poleciał w tył, a przy okazji walnął tyłem głowy o pień najbliższego drzewa. Niebyt mocno, ale jednak. Robal zyskał kilka sekund. I wykorzystał je na rzucenie się z nożem na oszołomionego wieśniaka. Nie myśląc nad tym, co robi, wzniósł ponad piętnastocentymetrowe ostrze z hartowanej na zimno stali do ciosu.... Oprzytomniał jednak, gdy ujrzał strach w oczach podpitego wieśniaka.
Obrócił nóż w ręce i strzelił faceta na odlew twardą rękojeścią najmocniej jak potrafił.
Zaraz potem, zapominając o plecaku, zerwał się do biegu i pognał kotlinką - byle dalej - akurat gdy następny ze ścigających zaczął wrzeszczeć do pozostałych, że "Józek ledwie dycha". Było też kilka słów o takich owakich mordercach. I obietnica, że dorwą i wypatroszą "wyznawcę diabła", jak ktoś Robala dla odmiany określił.
Robal biegł, przedzierając się przez niezbyt gęste w tym miejscu zarośla. Czasem się potykał, ale nie zwalniał ani na chwilę. Teraz, gdy nie miał plecaka, szło mu to zadziwiająco sprawnie, chociaż na chwilowy wzrost jego sprawności miała zapewne ilość adrenaliny, jaką wytworzyły jego gruczoły pod wpływem stresu.
Biegł, choć przestał już słyszeć odgłosy pościgu. Byle naprzód, byle dalej. Przeskakiwał niższe zarośla, przedzierał się przez wyższe, nie zauważając nawet, że kaleczy sobie dłonie i twarz. Gnał jak sarna, umykająca przed wygłodniałym wilkiem.
Wreszcie zwolnił, zatoczył się parę razy, padł następnie na kolana i oparł się dłońmi o zbite poszycie. Zwymiotował na koniec i zwalił się na bok, przyciskając do piersi swój nóż, niczym najwierniejszego towarzysza.
Ptaki nieśmiało ćwierkały.
W koronach drzew szumiał wiatr.
Już nikt go nie ścigał...
Przekręcił się na plecy i zamknął oczy, ciężko oddychając.


Nie było tak źle - doszedł do wniosku. Plecak i wszystko, co w nim miał stracił, ale na grzbiecie miał nadal lekką kurtkę, w kieszeni piersiówkę z wodą i dwa batony. Miał też nóż, kompas z zestawu surwiwalowego, zapałki i parę innych drobiazgów - a ze wszystkiego potrafił zrobić odpowiedni użytek. Swoją drogą to po prostu niesamowite, że ludzie, wybierając się na wszelkiego rodzaju wyprawy w dzicz, często nie mają przy sobie takiego ekwipunku. A potem słyszy się o turystach ginących bez sensu w śnieżycy tylko dlatego, że nie mieli kompasu, przez co łazili w kółko, aż do zamarznięcia na śmierć. Albo dlatego, że nie mieli noża, żeby wystrugać sobie kule, zrobić prymitywne łupki na złamaną nogę, nawet zbudować najprostszego szałasu, żeby jakoś przetrwać noc. Nóż, zapałki, kompas - po prostu obowiązek.
Najbardziej żałował telefonu komórkowego, który schował dziś rano do kieszonki w plecaku. Gdyby miał komórkę, wzywałby już pomoc, zawiadamiał policję i tak dalej.
Tym wieśniakom w żadnym razie nie zamierzał popuszczać. W końcu najprawdopodobniej zatłukliby go na śmierć, gdyby nie zdołał uciec. Boże, co za prymitywów można spotkać w tym pięknym kraju...
Odpoczywał jakiś czas, siedząc pod smukłą sosną, czekając aż zszargane nerwy uspokoją się, a dłonie przestaną drżeć. Dopiero potem zebrał się, otrzepał z igliwia i z kompasem w garści ruszył niemal dokładnie w kierunku zachodnim. W ten sposób najdalej po północy powinien dotrzeć do drogi międzymiastowej, a gdy już do niej dotrze, dalej będzie już z górki.
I już nad ranem wróci do tamtej pieprzonej wiochy z taką ilością gliniarzy, że jeszcze dzieciom dzieci tych wieśniaków będzie robiło się słabo na sam widok policyjnego munduru. A na zauważając w okolicy samotnego wędrowca będą zamykać się na cztery spusty w swoich chatach. Tak na wszelki wypadek.
W pewnym momencie zatrzymał się, uświadamiając sobie dziwne zjawisko.
Bzyczenie owadów i ćwierkanie ptaków... nagle urwało się. Niczym ucięte nożem. Rozległ się też gwałtowny trzepot skrzydeł, gdy kilka ptaków nagle zerwało się do lotu pomiędzy koronami drzew i umknęło w kierunku przeciwnym, niż zmierzał Robal.
Robal poczuł też nagle coś pod stopami. Jakby... echo odległego dudnienia... dochodzące gdzieś z naprawdę wielkiej odległości. Gdzieś... z głębin ziemi...
Wstrząs sejsmiczny??
A może to tylko przelatujący gdzieś wysoko samolot spowodował taki efekt?
Albo kawalkada tirów na odległej drodze...
Wzruszył ramionami i ruszył dalej.
Słońce wisiało już niezbyt wysoko nad horyzontem, oślepiając wędrującego na zachód Robala, drzewa rzucały długie cienie, do tego robiło się coraz chłodniej, kiedy prawie wpadł na resztki jakiegoś ogrodzenia.
Co słup z zardzewiałą siatką robił w środku lasu?! Obok leżała jakaś skorodowana tablica... Kopnął ją, przewracając na drugą stronę. Jakieś litery nakreślone cyrylicą... Poniżej kilka liter normalnego alfabetu, z których dało się złożyć informację, że to jakaś strefa wojskowa. Słowem tablica jeszcze z czasów poprzedniego ustroju.
Uświadomił sobie też, że obok miejsca, gdzie stał, przebiegała chyba jakaś leśna droga, teraz niemal całkowicie zarośnięta. Zawahał się, spojrzał na kompas, potem wzruszył ramionami i ruszył dalej. Potem zatrzymał się i zdecydował się pójść jednak zarośniętą drogą, mimo że odbijała nieco na północ. W ten sposób powinno być szybciej i wygodniej, przynajmniej tak długo, jak długo ta droga będzie biegła we właściwym kierunku.
Ruiny...
Tamte cholerne raptusy mówiły coś o ruinach...
Zobaczył je kilkanaście minut później... Znajdowały się w swego rodzaju zagłębieniu terenu, w jakby niecce, o zbyt jednak regularnym kształcie, aby uznać ją za naturalny wytwór. W samym centrum niecki znajdowała się zwietrzała, spękana betonowa kopuła z lekko uchylonymi topornymi drzwiami. Miała kolisty otwór na szczycie i dużo mniejsze rozmieszczone wzdłuż podstawy. Kopułę otaczały w regularnych odstępach coś jak gdyby studnie w liczbie pięciu. Z kolei na zboczach niecki znajdowało się pięć betonowych, niedużych bunkrów; trzy z nich nadal z drzwiami - ciężkimi i mocno skorodowanymi Tuż obok niecki - ponad dziwnymi budowlami w niej - zlokalizowane natomiast były rozlatujące się murowane baraki, coś jakby resztki wieży strażniczej i inne bliżej niezidentyfikowane pozostałości jakichś zabudowań.
Hałasujące gdzieniegdzie owady nagle zamilkły...
Znów coś słabiutko zadudniło.
A może zbliża się burza, choć nie widać tego było po minimalnie zachmurzonym niebie? A może lepiej za dużo się nie zastanawiać?
Nawet nie wiedział dlaczego to zrobił, zapewne z głupiej ciekawości, ale zlazł po łagodnym zboczu do niecki i powoli zaczął obchodzić centralną budowlę. Takie rzeczy, jak ta tutaj, położone na kompletnych odludziach, zawsze go trochę fascynowały - trochę przez szurniętego dziadka, który często bredził o tajemnicach ostatniej wojny światowej. Tak na oko była to jakaś instalacja właśnie jeszcze z czasów drugiej wojny światowej. Hitlerowcy coś tu postawili, później przyszli Rosjanie, na koniec to porzucono i pozostawiono, żeby zniszczało...
Miejscowy ciemnogród dorobił następnie do tego jakąś legendę, do kompletu ostatnio w okolicy pewnie miały miejsce jakieś nieciekawa zdarzenia, które rozjuszyły miejscową, naturalnie bogobojną i praworządną społeczność, a on - Robal - w to wszystko wdepnął. I problem gotowy.
Obok drzwi centralnie umieszczonej kopuły, w betonie, można było dostrzec wyciśnięty znak swastyki, nawet po tylu dziesięcioleciach.
Cofnął się i zajrzał do jednej ze studni.
Fetor jaki uderzył go w twarz, zmusiłby go do wymiotów, gdyby nie to, że już wcześniej wszystko z siebie wyrzygał. Szarpnął się, ale po chwili zdjęty strasznym podejrzeniem, ściągnął z głowy chustę, przycisnął sobie do twarzy, a breloczkiem - będącym przy okazji latarką - zaświecił w mroczną czeluść.
Dostrzegł tylko zarysy, ale i tak wiedział, co tam spoczywa.
Ludzkie zwłoki w stanie zaawansowanego rozkładu.
W pierwszej chwili zamierzał się po prostu odwrócić i uciec.
W drugiej się opanował. I podszedł do następnej studni, przedzierając się przez wysoką trawę.
Tu także były zwłoki.
Podobnie jak w kolejnej.
Pozostałych dwóch nawet nie zamierzał sprawdzać. Po prostu wiedział, że tam też będą trupy.
Po chwili prawie udało mu się jednak rzygnąć.
Ktoś tu się najwyraźniej paskudnie zabawiał, a te prostaki przypisały jemu współudział.
Odwrócił się i z duszą na ramieniu, zaczął wspinać się w górę niecki, z zamiarem powrócenia na niemal całkowicie zarośniętą drogę i ucieczkę stąd.
Rychło się jednak okazało, że jakby nieprzyjemna wydawała się sytuacja, to może być gorzej.
Wręcz dużo gorzej.


Podobno jak ktoś ma pecha to i w drewnianym kościele oberwie cegłą w głowę...
Już prawie wydostał się z zagłębienia z dziwną instalacją, kiedy spokój leśnego wieczoru rozdarł donośny warkot silnika. W chwilę potem zarośniętą drogę przedarł się zardzewiały, poradziecki UAZ, zaparkował prawie w jednym ze zrujnowanych baraków, a ze środka wysypało się aż sześciu ludzi. Dwóch z nich od razu rozpoznał, jako tych, którzy zaczepili go na tamtej dróżce. Pozostali wyglądali natomiast tak, że w ogóle nie chciał ich poznać. Wszyscy mieli przy sobie przedmioty, które mogły służyć do robienia krzywdy innym ludziom.
- Gazem! - powiedział któryś z przybyszy. - Nim słońce zajdzie!
- A jak tych chujów tu już nie ma?
- Spokojna głowa, Zdunek mówił, że przyszli pieszo. Nie uciekną nam.
Przerażające było, że ich głosy brzmiały tym razem całkiem trzeźwo. Zamierzali zrobić, co zamierzali, mając względnie pełną świadomość swoich czynów.
Robal tymczasem już zsuwał się w dół po łagodnym zboczu. Spojrzał w stronę pobliskiego bunkra niknącego w stoku, ku przymkniętym zardzewiałym drzwiom, zawahał się krótko i skoczył ku nim.
Wiedział, że zardzewiałe zawiasy mogą narobić hałasu. Dlatego nie szarpnął tych przeklętych drzwi, a tylko ostrożnie spróbował poszerzyć szczelinę, żeby móc się zmieścić.
Nie dość, że zgrzyt pozbawionych smaru zawiasów był tak potępieńczy, jakby dobywał się z samego dna piekieł, to jeszcze górny z nich oderwał się od betonu z przeraźliwym odgłosem dartego metalu.
- Tutaj!! - wrzasnął jeden z przybyszy. - Jest jeden pierdolony szatanista!
Gdyby nie to, że Robal dostrzegł w półmroku bunkra otwór prowadzący do niskiego korytarza, rzuciłby się ponownie do ucieczki przez las... Chociaż mało prawdopodobne żeby udało mu się wówczas wydostać z tej sztucznej dolinki.
Przeraźliwie huknęło.
Wiązka grubego śrutu zrykoszetowała od na wpół oderwanych drzwi...
Naprawdę dobrze, że jednak nie próbował wiać w las...
Huknęło drugi raz...
Wpadł w ciemny, niski korytarz. Pośliznął się na czymś, ale odbił się od chropowatej ściany i pognał dalej. Minął jakieś zamknięte, ciężko skorodowane drzwi jakąś wnękę po drugiej. Roztrzęsioną dłonią odpiął jakoś od paska brelok-latarkę i zaświecił mdłym światłem przed siebie.
W samą porę, bo spadłby ze stromych, zmurszałych schodów, jakimi kończył się korytarz. Czując jak serce tłucze się panicznie w jego piersi, zwolnił po kilku stopniach, następnie zatrzymał się, przywierając plecami do wilgotnej ściany. Wyłączył brelok... Może tu nie wejdą, może nie wejdą...
- Nie wlezę tam! - rozległo się tak wyraźnie, jakby mówiący to stał u szczytu stromych schodów. Robal poczuł nagle bezbrzeżną ulgę. - No nie wlezę! Nie wiadomo, co tam siedzi, a ten kutas złamany pewnie zna te lochy, co tam podobno są!
Ktoś coś powiedział, ale, tak dla odmiany, Robal nie był w stanie rozróżnić słów.
- I gówno z tego, że słońce jeszcze świeci - padło znowu wyraźnie. - Pod ziemią nie świeci!
- Wyłaź, ateisto! - rozdarł się prawie równocześnie ktoś inny tak, że Robal omal nie doznał zawału serca. - Nie odpuścimy wam i tak ani tych wykopanych trupów i innych sprawek! Lepiej jak wyleziesz sam stamtąd, sekciarzu w dupę rąbany!
Potem była tak wiązka przekleństw, że uszy wręcz stawały dęba.
Lecz Robal akurat zwrócił uwagę na coś innego. Coś usłyszał... Był tego pewny... Z dołu, daleko z dołu.
Coś tak jakby... zadudniło. Znowu. Tym razem wyraźniej... A może tylko mu się zdawało? Może to echo? Zaświecił latareczką w dół schodów, ale ujrzał tylko niknące w ciemności zmurszałe stopnie.
Zrobiło mu się naprawdę niedobrze. Z jednej strony banda prymitywów pragnąca kogoś - kogokolwiek! - załatwić za prawdziwe lub urojone krzywdy, z drugiej jakieś dziwne odgłosy.
Dudnienie było naprawdę przerażające, choć niezbyt wyraźne.
I wydawało się być tak bliskie...
Ucichło po chwili.
Wyłączył latarkę i przez kilka minut stał zdrętwiały w ciemności, wsłuchując się w niezbyt sensowną, pełną przekleństw wymianę zdań dobiegającą z zewnątrz. Zamknął oczy, wyobrażając sobie, że wcale nie tkwi cholera wie w jakich podziemiach, ale po prostu na jakiejś klatce schodowej...
Ocknął się, gdy niespodziewanie w korytarzu powyżej pojawił się ostry snop światła z jakiejś latarki z prawdziwego zdarzenia, którą ktoś pewnie przyniósł z samochodu.
- Zróbmy tak, ludzie - Robal znów usłyszał jakiś głos. - Tam widać jakieś schody, nie? To weźmy i oblejmy je benzyną, wrzućmy tą starą oponę, co, Mieciu, wozisz zamiast zapasowego koła, wrzućmy co tam jeszcze mamy i podpalmy w pizdu. Jak się zadymi, to kto tam by nie był na dole, to albo wyjdzie, albo zaczadzieje na grób.
Odpowiedź Robal ledwo zrozumiał, ale jednak tyle dobrze, żeby wiedzieć, że pomysł spotkał się z ogólnym poparciem. Przez moment myślał, że po prostu się popłacze. Po chwili poważnie rozważył wady i zalety wyjścia na zewnątrz i poddania się, wybiegnięcia z wrzaskiem, nożem w garści i mordem w oczach oraz zejścia w dół i próby wydostania się inną drogą.
Wyszło mu że najlepiej zaryzykować wędrówkę w dół.
Mimo tego upiornego łomotania z dołu, od którego włosy stawały dęba...
Pokonał jakieś dwa stopnie, kiedy znów wydało mu się, że usłyszał dudnienie. Zdębiał, ale z drugiej strony, z góry z kolei usłyszał dyskusję na temat tego, kto ma wejść, wrzucić oponę i wlać benzynę. Jeszcze chwila i nagle poniosło takim odgłosem, jakby coś metalowego zostało pociągnięte po betonie.
Na przykład kanister z benzyną.
Robal ruszył w dół na miękkich nogach, przełykając gulę, która urosła mu w gardle. Modlił się, choć nie zaliczał się do ludzi przesadnie religijnych. Ale wdepnął... Ale wdepnął... Ktoś tu się pewnie bawił w okultyzm, a ci na górze dostali świra. Może nawet mieli podstawy, żeby dostać aż takiego pierdolca, kto wie, ale nic a nic skurwieli nie usprawiedliwiało w kwestii samosądu, którego usiłowali dokonać.
Ktoś na górze wrzasnął, żeby się pospieszyć, bo zaraz zrobi się ciemno, a on wtedy nie chce tu być.
Robal, idąc jak w jakimś śnie, dotarł na sam dół schodów. Nie było ich tak znowu dużo... ale jednak wystarczająco, żeby poczuć się jak w grobowcu bez wyjścia, gdzieś w okolicy środka ziemi. Kiepskie światło latareczki wyłuskało znajdujący się obok szyb z przerdzewiałą drabinką, ale sam nie wiedział, jak musiałby być zdesperowany, żeby pchać się jeszcze niżej. Ciemność go przytłaczała, było duszno i wilgotno, coś cuchnęło paskudnie... Do tego dołączył nagle ostry zapach benzyny lejącej się z góry po schodach - słyszał jak ściekała coraz niżej i niżej. Zaczął się szybko oddalać od schodów, wiedząc co zaraz się stanie.
Korytarz był niski i wąski z przerdzewiałymi rurami biegnącymi po stropie. Zakrzywiał się łagodnie, co być może świadczyło o tym, że zatacza krąg i łączy się z pozostałymi bunkrami na powierzchni.
Kilka sekund później biegł w ciemnościach ledwie rozświetlanych tą jego latareczką. Minął wejście na kolejne schody - na ile pamiętał, na górze był to następny bunkier z drzwiami. Myślał tylko o tym, że jeśli się pospieszy, to ma szansę wydostać się na zewnątrz, zanim tamci przestaną bawić się w podpalaczy i zainteresują się pozostałymi wyjściami z podziemi.
Przebiegł jeszcze kilkanaście metrów... I zwolnił, uświadamiając sobie coś niepokojącego...
Coś znowu dudniło pod stopami. Cicho, ale wyczuwalnie, wyraźnie, jakby tuż pod posadzką...
Dostrzegł tuż przed sobą jakieś dwa światełka. Gwałtownie poświecił ku nim, odkrywając, że to tylko jakiś prymitywny pulpit kontrolny wpuszczony w ścianę, na którym słabiutko jarzyły się dwie duże kontrolki.
Nad pulpitem znajdowały się wyblakłe, niemieckie napisy, a obok smętnie zwisała na jednym rogu tabliczka wypełniona znakami cyrylicy.
Ta instalacja...
Czyżby była czynna? I czemu służyła?? Robalowi nagle przypomniały się wszelkie opowieści zwariowanego dziadka Waldka o fascynacji Hitlera i części jego otoczenia okultyzmem. O tajemniczych instalacjach rozrzuconych po całej Polsce i Niemczech Wschodnich, którymi później niesamowicie interesowali się Rosjanie.
Pamiętał też, że kilka lat temu, u ledwo już kojarzącego rzeczywistość dziadka Waldka, pojawili się dziwni ludzie, wypytujący właśnie o hitlerowskie eksperymenty i całą masę innych, najwyraźniej tylko pozornie niedorzecznych rzeczy.
Zrobił jeszcze kilka kroków...
Dudnienie łagodnie narastało... Brzmiało niczym z samego piekła.
Powtórnie dostrzegł jakiś poblask. Dobiegał z ciasnego korytarzyka po prawej. Zwolnił i wbrew sobie zajrzał w tunel. Zakańczały go chyba jakieś niedomknięte drzwi, a przez pozostawioną szczelinę przebijał jakiś poblask.
Zielonkawy, niezdrowy, budzący jak najgorsze skojarzenia. Niczym ropa z gnijącego ciała, albo i coś jeszcze gorszego.
Przeszło mu panicznie przez głowę, że jeśli zaraz stąd się nie wydostanie, będzie miał pełne gacie. A czego jak czego, ale z pełnymi gaciami nie chciał umierać.
A co to ma za znaczenie?! - wybuchła mu histeryczna myśl w głowie.
Tuż przed następnymi schodami o coś się potknął. Poświecił odruchowo pod stopy - prosto w martwą twarz jakiegoś faceta, wykrzywioną w nieziemskim grymasie przerażenia. Zauważył jeszcze, że ciało jest ubrane w podobny, pseudomilitarny strój, jak i on sam miał... I że trup jest straszliwie powykręcany oraz zdeformowany.
Poruszone niechcący zwłoki uwolniły z siebie straszliwie cuchnące gazy.
Kilkadziesiąt metrów za plecami Robala buchnęły płomienie. Ich blask był wyraźny pomimo krzywizny korytarza.
- Ty coś tu nawywijałeś, a mnie ścigają - warknął pod adresem zwłok. - Wielkie dzięki - dodał, wbiegając już po stromych schodach. I zachichotał histerycznie.
Zdyszany i mokry od potu pokonał całe schody w po prostu niesamowitym tempie. Mało po drodze nie spadł przez coś, co leżało rozciągnięte na stopniach. Kolejne martwe ciało.
Nie spojrzał na nie.
Obojętnie, kto tu przybył, obojętnie, co robił - już stąd nie wyjdzie. To zdawały się przekazywać trupy swoimi pozami.
A może ten wrzask, który słyszał kilka godzin temu... Może ci nieszczęśnicy wtedy tu umierali?
Wypadł na korytarz, wiodący do kolejnego małego bunkra, hamując wymioty... choć nie bardzo co miało mu się cofać. Galopem ruszył przed siebie - zdyszany, spocony, do tego przerażony tak bardzo, jak człowiek może być przerażony i nadal jeszcze funkcjonować.
Dopiero po chwili skojarzył, że wbiegł prosto w snop światła latarki kogoś, kto zaglądał do około dwudziestometrowego korytarza. Wtedy odruchowo, całkowicie bez udziału świadomych myśli, zrobił coś, czego normalnie po sobie nie spodziewałby się.
Chwycił nóż w pochwie na biodrze. Wyrwał go. I cisnął najmocniej jak mógł, zanim tamten zdołał wydać z siebie okrzyk. Kiedyś, dla szpanu, uczył się rzucać nożem... Trafił. Latarka upadła na wilgotny beton i zgasła. Robal dopadł człowieka, który oparł się o ścianę obok wyjścia z bunkra z nożem tkwiącym w brzuchu. Wyrwał zakrwawione ostrze. Samego faceta, który był w zbyt dużym szoku, żeby w jakikolwiek sposób zaprotestować, złapał za przód zniszczonej bluzy, szarpnął, a potem pchnął za siebie, w głąb korytarza.
Robal mało nie upadł, gdy COŚ dosłownie wyrwało mu z ręki rannego człowieka. COŚ naprawdę to zrobiło!! Ranny poleciał w tył, w ciemność i dopiero wtedy krzyknął. Robal, prawie nieprzytomny z zimnej zgrozy, a jednocześnie czujący się jakby śnił jakiś surrealistyczny sen, rzucił się na zewnątrz. Runął obok jakiegoś krzaka. Przetoczył się, następnie pognał w górę zbocza niecki, cały czas na jakimś niesamowitym adrenalinowym kopie, który wyostrzał zmysły i sprawiał, nie istniały przeszkody nie do pokonania... Przynajmniej teoretycznie... Ledwie pamiętał, żeby trzymać się nisko, przy gruncie, pnąc się w górę.
Ale pozostałych pięciu pałających słusznym gniewem chłopów-podpalaczy było zainteresowanych czym innym.
Ze szczytu centralnie umieszczonej kopuły bił ten paskudny, zgniły blask. Taki sam blask pojawił się w otworach tuż przy podstawie budowli. Natomiast pod ziemią, pod stopami, coś wściekle dudniło.
Zupełnie jakby coś naprawdę wielkiego i naprawdę wkurzonego dobijało się z samego Hadesu.
Ostatnie promienie słońca pochłonął właśnie wieczorny półmrok.
Wówczas to chłopi zaczęli umierać.
Robal czołgał się przez krzewy, naprawdę starając się uwierzyć, że to wszystko tylko mu się śni.
Tyle tylko, że tak przerażające i straszliwie rzeczywiste sny nie istniały.


Schronienie znalazł jakieś kilkadziesiąt metrów dalej, za garbem ziemi, z którego przebijały wiekowe korzenie rozłożystego dębu. Przypadł pomiędzy korzeniami i chaszczami, mocno przyciskając do siebie nóż, a zza jego pleców, zza pnia dębu dobiegała upiorna, zielona poświata - coraz wyraźniejsza w coraz większym mroku. Powiedzieć, że był roztrzęsiony, to mało. Powiedział, że ogarnął go lęk nieporównywalny z niczym, to także mało. Robal trząsł się każdą cząsteczką swojego jestestwa, a atawistyczny lęk, jakiego nie powinien zaznać nigdy żaden człowiek, wywracał jego wnętrzności na lewą stronę.
Zza pleców słyszał potworne krzyki, wrzaski, błagania i złorzeczenia. Pomyślał o tym, że powinien poczuć choćby minimum satysfakcji. W końcu ci ludzie chcieli zrobić mu zapewne różne straszne rzeczy, kierując się jedynie jakimiś podejrzeniami... Jednak albo za bardzo się bał... Albo był inny niż tamci, ulepiony z innej gliny...
Uczepił się tej myśli; jestem inny - powtarzał sobie - dlatego TO nie może mnie dopaść... Nie jestem taki sam...
Wrzaski nie ustawały.
Niedługo potem ujrzał, jak jeden z chłopów, wyjący jak potępieniec, przebiega przez las zaledwie kilkanaście metrów od jego kryjówki. Kawałek za nim, w półmroku wieczoru, następuje poruszenie w zaroślach, a uciekający facet nagle unosi się w powietrze i wali o pień najbliższego drzewa. Dwa razy. Potem słychać tylko jego szloch, gdy nieznany koszmar ciągnie go spowrotem ku zielonej poświacie z kolistej kotlinki. Robal stara się nie patrzeć w tamtą stronę, przekonując sam siebie, że jeśli nie zobaczy własnymi oczami owego horroru, pozostanie niezauważony.
Wrzaski trwają i trwają. Zgniłozielony poblask rozświetla las.
Wręcz przestał oddychać, kiedy zorientował się, że ponad nim, obok pnia dębu COŚ jest. W płuca Robala wtargnął nagle potworny fetor, jakby dochodzący z rozkopanego, masowego grobu, lecz ledwo to zauważył. Liczył się tylko fakt, że COŚ postanowiło stanąć niemal tuż nad jego głową.
Robal powtarzał sobie, że nie ma go tu. A do tego że to wszystko to tylko kretyński sen. Albo nie - nadal jest w bunkrze, a gdzieś w podziemiach którego znajduje się zapomniany skład gazów bojowych. Niektóre z pojemników ciekną po dziesięcioleciach zalegania, on się tego nawdychał, teraz ma halucynacje...
Nie mógł tego wykluczyć.
A może nadal jest w tych lochach i ma majaki, wywołane rozchodzącym się po podziemiach dymem z wywołanego przez mściwych wieśniaków pożarem?
Nie! Był w lesie! Krył się u stóp rozłożystego dębu! A COŚ było tuż obok i być może penetrowało las swoimi zmysłami w poszukiwaniu właśnie niego, Robala.
Mocniej zacisnął dłoń na rękojeści noża, zupełnie jakby wierzył, że ta broń na coś się zda. Prawie nie oddychał. Nie poruszał się. Za to modlił się bezgłośnie, żarliwie, w sposób tak szczery, jaki jest możliwy tylko wówczas, gdy spogląda się w oczy samemu diabłu..
Fetor łagodnie rozmył się.
Znów był sam.
Nie wytrzymał nerwowo i po kilku chwilach odepchnął się od korzeni, by na nogach jak z waty uciekać przez ciemny las. Niewiele mógł zrobić głupszych rzeczy w obecnej sytuacji... ale najwyraźniej się udało. Nisko skulony, starając się poruszać jak najciszej, przedzierał się przez leśne chaszcze.
Przeżył. Nic nie ruszyło w pościg, nic nie pochwyciło go tylko po to, żeby pociągnąć spowrotem ku tajemniczym instalacjom. A zielony blask pozostawał dalej i dalej za jego plecami.


Stało się coś, co normalnie powinno dziać się najwyżej w kiepskich horrorach.
Cały czas wędrował na zachód, kierując wskazaniami małego kompasu. Sprawdzał przyrząd niemal co chwila, choć bardziej po to żeby czymś się zajmować w trakcie marszu, niż z rzeczywistej potrzeby. Kilkakrotnie dobiegło go odległe, ledwie wyczuwalne, echo podziemnego łomotania, zawsze poprzedzane gwałtownym zamilknięciem owadów, pisków nietoperzy i innych tego typu odgłosów.
Ignorował powyższe i dzielnie maszerował dalej.
Mogłoby się zdawać, że nie istnieje możliwość popełnienia błędu...
Problem w tym, że wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, stanął ponownie ponad sztucznym zagłębieniem w gruncie i instalacjami w nim. Przez chwilę walczył ze wzbierającą w nim ponownie trwogą, potem odwrócił się i znowuż ruszył na zachód. Tym razem jednak odpuścił sobie kompas, którego działanie mogło przecież coś zakłócać - jakieś pole magnetyczne - i ustalał azymut po kierunku padania cienia.
Był już poważnie zmęczony, czuł pierwsze objawy odwodnienia, a z głodu i niewyspania zaczynała ćmić go głowa, ale mimo wszystko starał się odpoczywać jak najmniej.
Wczesnym popołudniem znów zawitał nad brzegiem kolistej kotlinki.
Jak w kiepskim horrorze. Naprawdę...
Z rezygnacją usiadł na ziemi i zapatrzył się na ciche, pozornie martwe zabudowania. Pomiędzy nimi nie było śladu wczorajszych zajść.
Siedział tak dłuższy czas, potem zszedł na dół. Zatrzymał się przy najbliższej studni i przyciskając dłoń do ust oraz nosa, zajrzał do środka - światło dnia padające miej więcej z góry pozwoliło stwierdzić i bez latarki, że na dnie leżało świeże martwe ciało. Makabrycznie zdeformowane martwe ciało, co należy podkreślić.
Bardzo poważnie zastanowił się nad tym, czy nie powinien mieć teraz ataku jakiejś histerii czy coś. Wsłuchał się nawet w siebie, poszukując choćby odległego echa czegoś takiego.
Nic. Może był po prostu w szoku. Może był już zbyt zmęczony i wyczerpany na jakiekolwiek histeryzowanie.
Zaczął krążyć po okolicy, zajrzał do porzuconego UAZ-a, gdzie natrafił na butelkę wody mineralnej i następną z jakimś alkoholem. Było tam też pół pudełka naboi myśliwskich, ale niczego z czego można by je wystrzelić.
Dwururkę o niebezpiecznie krótkich lufach, do tego najwyraźniej domowej roboty, znalazł upuszczoną w pobliżu jednego z bunkrów otaczających główną kopułę. Pewnie jej posiadacz lubił dorobić sobie, zwyczajnie kłusując. Załadował dubeltówkę-samoróbkę, choć nie wiedział po co, bo z bronią palną w garści wcale nie poczuł się lepiej.
Później natknął się na jakiś notatnik, rozdarty i zachlapany raczej dawno zakrzepłą krwią. Przejrzał go w ponurym nastroju; były to wyraźnie zapiski jakiegoś zdrowo nawiedzonego badacza-amatora wszelkich tajemnic. Jednego z trzech. Wszyscy ze szmerglem na punkcie pohitlerowskich sekretów, zwłaszcza na punkcie jakiejś sekretnej, cudownej broni... Ten system bunkrów i podziemi rzekomo był częścią jakiegoś większego, nieukończonego systemu mającego posłużyć odwróceniu losów wojny na wschodzie Europy.
Szacowni badacze wleźli tu... i spróbowali uruchomić ten interes.
Najwyraźniej wyszło im to.
- Czyli już mamy pewność, komu zawdzięczamy ten cały ambaras - mruknął pod nosem odrzucając notatnik w pobliskie chwasty. Przyszli, wkurzyli miejscowych... Pewnie jakimiś okultystycznymi wyczynami, może jakimś grzebanie w grobach, czego przecież nie strawi żaden prawdziwie polski, gorliwie wierzący, ciężko pracujący chłop ze wsi.
Tknięty jakimś przeczuciem podszedł do głównego bunkra i przycisnął ucho do zimnego betonu. Prawie od razu usłyszał słabiutki, ale jednak dający się rozpoznać odgłos odległego dudnienia, co zapewne miało świadczyć o tym, że to wszystko pod ziemią nadal jest na chodzie.
Zrezygnowany wylazł z niecki, chwiejnym krokiem śmiertelnie zmęczonego człowieka podszedł do poradzieckiego samochodu terenowego i odpalił silnik kluczykami, które nadal tkwiły w stacyjce. Ruszył powoli ledwie rysującą się w zaroślach drogą, ale w końcu nabrał pewności i przycisnął gaz.
Naprawdę łudził się, że tym razem się uda.
Godzinę później przed brzydką maską UAZ-a ujrzał pozostałości wieży strażniczej i zniszczonych baraków. Wyłączył silnik i nawet nie próbując się zastanawiać nad tym przedziwnym zjawiskiem, które sprawiało, że wszystkie drogi prowadziły spowrotem tutaj, sięgnął po butelkę alkoholu.
Najwyraźniej, gdy to cholerstwo w podziemiach działało, nie można było się stąd wydostać.
Zaczynając pić, Robal zastanawiał się, co mu przyjdzie łatwiej...
Podcięcie sobie żył i spokojne wykrwawienie się?
Czy też błyskawiczny zgon na skutek strzału w usta, po którym pewnie niewiele pozostanie z jego głowy?
Słońce chyliło się ku zachodowi.
Dudnienie w podziemiach pohitlerowskiego obiektu łagodnie narastało, a zielony poblask - głęboko w betonowych trzewiach mrocznych lochów - powoli nabierał mocy.

Podpis: 

P.Wójcik maj 2009
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Róża cz. 5 Sen o Ważnym Dniu Podstęp
Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa? Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny). Historia trudnej miłości, która powraca po latach.
Sponsorowane: 16Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 13
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.