https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
30

Opowiadania z Wieloświata: Siostra Czerwień cz.3

  Duszy twarze  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W sierpniu nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Opowiadania z Wieloświata: Siostra Czerwień cz.3

Duszy twarze

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

Nowozrodzenie

Czym jest zbawienie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
2129
użytkowników.

Gości:
2129
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 5475

5475

Grzybica cz. II

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
04-03-02

Typ
P
-powieść
Kategoria
Kryminał/Romans/Akcja
Rozmiar
101 kb
Czytane
4732
Głosy
4
Ocena
5.00

Zmiany
04-03-02

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
P12-powyżej 12 lat

Autor: Ardea Nigra Podpis: Ardea Nigra
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
:)

Opublikowany w:

pierwsza publikacja

Grzybica cz. II

9. PODSŁUCHANA ROZMOWA

Wszystko zaczęło się od tego, że Amanda dosyć często przeglądała różne papiery, wykonywała dużo telefonów i chodziła zamyślona. Było tak jeszcze przed morderstwem rodziców Lory. Li ciekawość zżerała co chce zrobić. Śledziła jej ruchy, czasem nawet podglądała i podsłuchiwała jej pracę, lecz za nic nie potrafiła sobie wytłumaczyć czego szuka.
Usiłowała wyciągnąć cokolwiek z Nicka.
-Czego ona poszukuje w tych papierach?
-Sam sobie zadaję to pytanie... - mówił spokojnym tonem i z głosu nie wykryłoby się nic niezwykłego, ale jego oczy zdradziły go natychmiastowo.
-Ty coś wiesz, ale nie chcesz mi powiedzieć. Prawda?
-Może tak, może nie. Ale nawet gdybym cokolwiek wiedział to nic ci nie powiem.
Cała Amanda: wiedziała, że zaciekawią Lorę jej poszukiwania i zabroniła Nickowi wyjawić powodu. Przez prawie miesiąc żyła w ciągłej ciekawości i ani na moment nie rezygnowała z śledzenia Amandy.
Któregoś wieczoru do pokoju Lory przyszedł Nick. Podszedł do niej i zapytał:
-Spisz?
Nic nie odpowiedziała, udawała, że śpi. Nick chyba uwierzył, bo szepnął tylko: "śpij sobie spokojnie..." i wyszedł.
Zostawił uchylone drzwi i zszedł do Amandy. Li odczuła potrzebę podsłuchania tego o czym będą rozmawiać. Wymknęła się z pokoju, przeszła przez mały hol i zeszła po schodach. W salonie świeciło się światło i tylko z stamtąd dochodziły głosy. Przeszła na palcach pod drzwi, przylgnęła do ściany i nasłuchiwała:
-Nie wiedziałam od kogo należy zacząć. Sprawdziłam papiery Józefa i Małgorzaty Mirasiuków. W rubryce "dzieci" widniał tylko Tomek. Ani Lory ani żadnego innego imienia nie było.
-Co? - Nick udawał zdziwionego.
-To mi dało dużo do myślenia. Sprawdzałam nawet w archiwum adopcji, ale tam też nikogo takiego jak Lora, nie było.
-Co to ma oznaczać?
-Nie bardzo wiedziałam. Rozmawiałam z rodziną Lory. Jedynie od jej kuzyna Kuby dowiedziałam się, że przy narodzinach Li działy się dziwne rzeczy. Jakaś amerykanka była z mężem w Polis. Wody odeszły, skurcze były coraz silniejsze i trafiła do szpitala w tym momencie, gdy rzekoma matka Lory również rodziła. Teraz właśnie nie wiedział o co chodziło, bo niby obcokrajowa kobieta urodziła dwie dziewczynki w tym jedną chyba martwą, a Małgorzata jedno zdrowe dziecko. W tym samym czasie na świecie grupa gangsterska nagłośniła swoje istnienie mordując i kradnąc.
-A co to był za gang?
-Dowiedziałam się tego całkiem niedawno. W początkowych fazach obecnego wydania, świeżo po zmianie nazwy, z "Grzybiarnia" na "Grzybica", nasz kochany gang jeszcze z Richardem na czele. Skoro nie było w papierach nikogo oprócz Tomka, poród zaciekawił mnie jeszcze bardziej. Natychmiast przejrzane zostało archiwum owego szpitala. Małgorzata owszem była, lecz to jej dziecko urodziło się martwe, a nie tej amerykańskiej kobiecinie. Ta urodziła zdrowe bliźniaczki. Najciekawsze jest to, że ta młoda matka była... - przerwała i nastała cisza.
"Usłyszała mnie?!" - Lora pomyślała w przelocie. Uspokoiło ją pytanie Amandy:
-Nic jej nie mówiłeś? Nie daj Boże dowiedziałaby się, że jesteśmy rodziną, albo kto jest jej ojcem...
-Nie, ale tak jak podejrzewałaś zainteresowała się twoimi poszukiwaniami.
-Teraz to nieważne. Tamta kobieta jest moją siostrą i żoną gangstera, a Lora jej córką. Informacja jak najbardziej sprawdzona, bo sama mi to mówiła. Powiedziała, że ma jeszcze jedno dziecko, które oddała pod opiekę dobrej rodzinie. Oznacza to, że Li jest moją siostrzenicą.
-Mary! Jak mogłem się nie domyślić.
-To samo sobie powiedziałam. Lora Mirasiuk to tak naprawdę Loraine Veroy lub Wenley po matce.
"Werner... Werner moim ojcem...?!?" - pomyślała Li z przerażeniem.
-Na razie nie może się o tym dowiedzieć, bo o ile ją znam będzie chciała szukać matki, siostry i brata oraz ojca. Sądzę, że i tak wcieliła się w swoją matkę, a właściwie może bardziej we mnie i z jej wychowywaniem będziemy mieli problemy.
-Czemu? Z nią przecież można się dogadać.
-A czy ty myślisz, że Werner, albo Rudy da jej spokój? Nie, on jej spokojnie pożyć nie da!
-Ona mu też. - Nick stwierdził to ze spokojem, ale wyraźnie dając do zrozumienia, że nie rozumie o co Amanda się martwi.
-No właśnie z tego wszystkiego to jest właśnie najgorsze: ona mu też nie da spokoju i będzie stawiała mu opór tak długo aż padnie cały gang.
-Pozwól, że zapytam o co ty się tak właściwie boisz: o Lorę czy o siebie?
Takie pytanie zaskoczyło Lorę ze strony Nicka, a Amandę tym bardziej.
-Może masz rację...
-Lora jest silna. Ale ciebie nie przerośnie w moich oczach nigdy.
-Tak sądzisz?
-Nie sądzę, ale wiem. Ona jest kimś kogo lubię za to co zrobiła dla mnie, że jest, a ciebie podziwiam nie tylko dlatego, że zechciałaś przyjąć mnie do swojego domu, ale również za twój charakter i urodę...
"Rozmowa schodzi bardziej na intymne tematy co znaczy tyle samo co powrót do pokoju. Samo podsłuchiwanie nie jest rzeczą ładną, a osobistych rozmów tym bardziej." I wróciła na górę. Wskoczyła pod kołdrę i starała się uporządkować to co usłyszała.
"Nazywam się Loraine Wenley, w żadnym wypadku nie Veroy. Ależ to dziwnie brzmi!" - zasnęła.


10. KILOFY

Dwa tygodnie przed rozpoczęciem się nowego roku szkolnego, gdy wszyscy już zdążyli zapomnieć o smutnym wydarzeniu w domu państwa Mirasiuków - pogodzono się z ich odejściem i nie wspominali szczegółów, nowe, tym razem z początku śmieszne zdarzenie, później podobne do marnego westernu, poruszyło miastem i dało miejscowym plotkarom temat na najbliższe dwa miesiące.
Lora obudziła się około godziny piątej nad ranem. Przyczyną tak wczesnego przebudzenia były policyjne syreny, których w ostatnich czasach miała już dosyć. Nie potrafiła już zasnąć, więc postanowiła sprawdzić co takiego się stało.
Wyszła z domu nie budząc Amandy ani Nicka. Nie ona jedna wyszła na zwiady. Spotkała sąsiadkę, która już wracała do domu.
-Eh, nic takiego. Ktoś się włamał do domu dyrektora szkoły, Rumbachta. Nawet nic nie skradziono.
Gdy Lora podeszła pod dom Krzyśka. Przed domem zbierał się mimo wczesnej pory tłumek gapiów. Policja otaśmowała spory kawałek ulicy przed wejściem, aby mieć swobodne ruchy. Lora przecisnęła się przez warstwę gapiów, przeszła pod taśmą. Przy drzwiach stał Emil. Postanowiła dowiedzieć się szczegółów.
-Tu nie wolno wchodzić, dziecko. - oziębłym głosem stwierdził jakiś gruby policjant, którego jak dotąd nigdy nie widziała. - Proszę opuścić teren.
-Przepraszam bardzo, ale nie z panem chciałam rozmawiać. Cześć, Emil. - Lora nie zważając na natrętnego glinę, podeszła do komendanta. - Co tu się dzieje?
-Ktoś się włamał, stłukł jedną doniczkę i uciekł. Nie rozumiem o co komuś chodziło. Bandyta nie zostawił żadnych śladów.
-Myślałam, że coś ciekawego. Trudno się mówi. Idę do domu, zjeść coś.
-Tobie to dobrze. Obudzili mnie wcześnie rano i kazali do roboty iść. Nawet nie zdążyłem czegoś przekąsić.
-Jak nic się nie stało, to po co tu jesteście?
-Bo trzeba sporządzić raport...
-To do głupiego raportu, potrzebny jest komendant?
-Właściwie nie.
-Albert się tym zajmie, a ciebie zapraszam na śniadanie. Co ty na to?
-Z wielką przyjemnością.
Po chwili siedzieli już przy stole, razem z Nickiem, którego obudziło wejście Lory i Emila.
-Myślisz, że to mogłaby być Grzybica?
-Nie. - Nick spojrzał na zegarek. - O tej porze, wszyscy śpią. Chyba, że jest stan wyjątkowy, to znaczy, że coś zagraża gangowi.
-A Lora mu nie zagraża? - zauważył komendant.
Pominięto tą uwagę milczeniem, które trwało praktycznie do końca posiłku. Emil się zmył, obudziła się Amanda, a zegar wybił godzinę szóstą.
Około godziny dziewiątej Lora nie wytrzymała. Musiała pójść do Krzyśka i wszystkiego się dowiedzieć. Przez całą drogę miała wrażenie, że ktoś ją śledzi.
-Cześć, Li. Fajnie, że wpadłaś.
-Chyba wiesz w jakiej sprawie tu jestem?
-Oczywiście. Wejdź.
-Co było z tym włamaniem?
-Włamanie miało miejsce w pokoju balkonowym.
"Coś mi to przypomina. Tom też przez balkon..." - pomyślała.
W miejscu gdzie znaleziono strąconą doniczkę, dostrzegła na podłodze kropki i kreski, misternie wyciśnięte w linoleum.
-Czy to tu było już wcześniej?
-Nie. Nigdy tego nie widziałem.
Kropki i kreski pionowe i poziome podejrzanie składały się w oznaczenia alfabetu morsa.
-Ktoś je tu zostawił specjalnie... nie pamiętam co to znaczy, ale Amanda, na pewno będzie wiedzieć.
Zadzwoniła do domu. Powiedziała dokładnie co jest wyciśnięte w podłodze.
-O rany! To brzmi tak: "Uważaj kotku, bo padną dwa trupy żeńskie". - Amanda zanim powiedziała ostatnie słowo, w słuchawce padł strzał. - Fajnie, że mnie ostrzegłaś. Uważaj na siebie.
Rozłączyły się. Nim zdążyli cokolwiek zrobić, strzały stawały się coraz wyraźniejsze.
-A jednak Grzybica. - podsumowała Lora. Wpadła do kuchni Krzyśka i chwyciła pierwszy lepsze narzędzie, czyniące krzywdę, którym okazał się tasak. - Muszę to pożyczyć. Tobie radzę siedzieć cicho w jakimś ciemnym kącie. Będzie gorąco.
Wyszła z domu i wpadła na jakiegoś bandytę. Rąbnęła go w głowę, tępą stroną tasaka.
-Wow! - westchnęła, po czym krzyknęła do wszystkich na około. - Ukryjcie się w domach, byle szybko.
Nikt nie protestował, gdyż strzały padały coraz częściej i bliżej. Lora ruszyła drogą na skróty, czyli przez ogrodzenia sąsiadów. Tą samą drogą, tylko, że w przeciwnym kierunku biegła Amanda. Spotkały się w połowie drogi między domem Krzyśka, a Mirasiuków.
-Trzymaj. - szepnęła, podając Lorze karabin. - Poradzisz sobie. Robi się co raz ciekawiej. Takiej strzelaniny jeszcze nie było.
-W Hipodronicach nigdy.
-Rozdzielmy się.
-Lepiej idźmy razem. Będzie większa szansa, żeby ich wykiwać.
-Może masz rację... chodźmy.
-I spadajmy za miasto, żeby ludziom krzywdy nie zrobić.
Lora nie zdążyła skończyć, a zza domu wyskoczył jeden z zamachowców. Na szczęście uprzedziła jego strzał, pociągając za spust karabinu.
-To jest naprawdę niezłe!
No i zaczęło się czyste szaleństwo. Wszędzie pełno śrutu, trupów, rannych, a mieszkania na około lekko zdemolowane.
Strzelanina przeniosła się na ulicę koło domu Krzyśka. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Krzychu nie chciał pomóc Lorze i jej ciotce. Zamachowcy wzięli go jako zakładnika.
-Obejdziesz ich na około i zaatakujesz od tyłu, a ja zajmę ich w tym czasie. -zadecydowała Amanda.
Tak też się stało: Lora podeszła od tyłu, a Amanda starała się wynegocjować uwolnienie Krzyśka, ale na nic się to zdało. To znaczy zdało się i owszem, ale Lorze, nie bezpośrednio Krzyśkowi. Zapadła chwilowa cisza. Lora gwizdnęła któremuś trupowi broń i wycelowała w tył głowy gangstera, który trzymał biednego kolegę. Ganguś padł martwy.
-Sami tego chcieliście. - krzyknęła Amanda.
-Krzychu, padnij! - dodała Lora. Gdy wykonał polecenie, z dwóch stron padły strzały w stronę zamachowców. Zwiało zaledwie dwóch gangsterów, reszta była martwa lub ranna.
Po minucie przyjechał Emil ze swoimi ludźmi.
-Lora! Jak dobrze, że jeszcze jesteś. Mamy coś dla ciebie.
Wręczył jej niewielki pakunek.
-Ciekawe co też to jest... - po otwarciu okazało się, że są to dwa przecudne, nowiutkie, lśniące pistolety.
-To jeszcze nie koniec. - do Lory podeszła delegacja policjantów z kopertą.
-Uprawnienie na posiadanie broni i przepustka na zabijanie. - wyjaśnił Emil. - Nie ponosisz odpowiedzialności za zabitych przez siebie gangsterów. Ale tylko gangsterów.
Lora stała z otwartymi ustami i patrzyła na Emila i zgromadzonych policjantów.
-Muszę ci pogratulować, Lora. Ja pracowałam na takie uprawnienie pięć lat i musiałam jeszcze za nie płacić, a ty dostajesz je nawet nie po roku działalności.
-Ja... nie wiem co powiedzieć... - westchnęła Li. Nagle coś ją oświeciło. - Czy ludzie, których sprzątnęłam przed otrzymaniem tego uprawnienia, są już nim objęci?
Komendant spojrzał na trupy leżące na ulicy.
-Jakie jest dzisiejsza statystyka?
-Dziewięćdziesiąt procent nie żyje, reszta ciężko ranna, część to moje dzieło. - wtrąciła Amanda. - Było około pięćdziesięciu ludzi...
-Przymknijmy na to oko.
Wszyscy w dobrych humorach wrócili do swoich normalnych zajęć. Jedynie Nick, który był gdzieś na zewnątrz, w poszukiwaniu prezentu urodzinowego dla Amandy, nie wiedział co się stało. Gdy wrócił, po za kilkoma zniszczeniami ścian okolicznych domów, nie było śladu po strzelaninie.
-Czy coś mnie ominęło?
-Nie, w sumie nic. Po za włamaniem u mojego kolegi i nic się nie działo. - Lora uśmiechnęła się do Amandy, a ta dodała:
-Policja zrobiła wielką aferę z niczego, wiesz jak to jest.
Nick najwyraźniej uwierzył w to co mu powiedziały, gdyż nie zadawał już więcej pytań. Po kolacji powiedział głośno:
-Lubię każdy spokojny dzień, taki jak dzisiejszy, który przemija bez gangu.
Am i Li pozostawiły go w niewiedzy i cudem powstrzymały się od śmiechu.
Lora nazwała swoje pistolety Kilofami, gdyż ich kształt przypominał jej właśnie te narzędzia.


11. SZANTAŻ - NAPAD III I PRZEMIANA

Nadeszła jesień i znów przyszła pora powrotu do edukacji. W szkole nic się nie zmieniło, oprócz paru nowych nauczycieli. Pierwszy miesiąc minął spokojnie, ale później było piekło, to znaczy poważna nauka i całe multum sprawdzianów. Do tego, w listopadzie, Tom przyszykował dla Lory małą niespodziankę. Otóż na lekcji historii, w któryś piątek, do sali wparowali gangsterzy i bez słowa zastrzelili nauczyciela.
"O jak myśmy się dawno nie widzieli! - Pomyślała i na razie czekała, co dalej zamierzają zrobić. Na wszelki wypadek sięgnęła do torby po Kilofy. Ukryła pistolety pod szerokimi nogawkami spodni. - Jest tutaj tylko czterech, więc w razie czego nie będę miała problemu ich załatwić."
Klasa, która do podobnych sytuacji zdążyła się już trochę przyzwyczaić, nie bardzo okazywała strach. Krzysztof nawet nie zwrócił na nich uwagi i wymyślał coraz to nowe dowcipy. Kilka osób spojrzało na Lorę, gdy tylko gangsterzy weszli do sali.
-Niech nikt nie próbuje ucieczki. To mogłoby was wszystkich zabić.
Lora ziewnęła głośno i przeciągle, ale jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi. Spośród gangsterów wyszedł Nietoperz.
-Czemu się nie boicie? - zapytał zdziwiony.
Kamil siedzący pod oknem spojrzał na Lorę pytająco. Ta kiwnęła.
-A niby, czego mamy się bać? Chyba nie was? - rzekł zuchwale.
Zaskoczenie wśród gangsterów wzrosło. Lora wykorzystała to, że wszyscy zainteresowali się Kamilem, wzięła komórkę, "scyzoryki" i cichaczem wyszła z sali.
Po rozmowie Nietoperza z Kamilem, która właściwie nie miała sensu, gangsterzy powiedzieli, że wszyscy uczniowie mają siedzieć cicho i powinni się bać, bo nawet Wenley'ówna nie da rady tym razem. Klasa naprawdę była przerażona, tylko, że w jakiś dziwny sposób, nikt nie brał tych słów do serca i każdy był zajęty sobą. Gangsterzy wyszli i zamknęli drzwi, a Lora w tym czasie poszła do pokoju gospodarczego, gdzie miała nadzieję znaleźć klucze do sal, które nosiły sprzątaczki. Gdy dotarła na miejsce okazało się, że były tam i klucze i sprzątaczki.
-Przepraszam, że paniom przeszkodzę w rozmowie, ale jest napad…
-Znowu? - zapytały sprzątaczki zgodnym, znużonym chórem.
-Tak. Prosiłabym, żeby panie opuściły to pomieszczenie i wyszły z budynku, za nim będzie za późno.
Sprzątaczkom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Uciekły po cichutku ze szkoły, niezauważone przez gangsterów, którzy w dalszym ciągu bawili się w zamykanie uczniów w klasach.
Lora zwinęła pęczek kluczy do kieszeni, zadzwoniła na policję, po czym obeszła parter, sprawdzając, gdzie byli już gangsterzy. Wyprowadziła ze szkoły kilka grup uczniów, których widok Lory w otwartych drzwiach wcale nie zdziwił, lecz tylko upewnił w przekonaniu, że nie ma się, czego bać.
Uczniowie byli spokojni, a gangsterzy drżeli ze strachu myśląc, że gdzieś przeoczyli groźną i bardzo niebezpieczną Lorę.
Kamil siedział na ławce i myślał. Emilka również się zastawiała. Ewelina stała przy oknie i wpatrywała się w miejsce, skąd mogła nadjechać policja. Reszta klasy rozmawiała po cichu o zwykłych, codziennych sprawach i tylko Krzysiu był niespokojny i wszystko go wkurzało.
-Co tak stoisz w tym oknie, co? Lora ci z stamtąd nie przyjdzie! Ona pewnie w ogóle nie przyjdzie! - warczał do Eweliny, która bynajmniej nie zwracała na niego uwagi. - Ona jest teraz taka ważna, bo się jej udało pokonać gangsterów! I co? Miała fuksa, a wszyscy ją od razu uwielbiają! A ty nagle stałaś się jej najlepszą przyjaciółką i cały czas z nią chodzisz!
-I co z tego? Byłyśmy przyjaciółkami już wcześniej. Zazdrościsz mi?
-Nie, bo niema czego. Kto to widział, żeby dumna farciara była powodem do zazdrości?!
-Lora nie jest dumna! Zachowuje się naturalnie i nikomu nie odmawia pomocy. Farciarą też nie jest, a dowodem na to jest choćby to, że nie raz miała do czynienia z tym gangiem i za każdym razem ona wygrywała. Jak u ciebie był napad to uratowała ci życie. Rozwaliła całą bandę tych kretynów. Teraz też to zrobi.
Nietoperz miał jakieś dziwne uczucie, że Lora gdzieś jest i poszedł na zwiady po korytarzach i przechodził właśnie koło klasy, w której kłócili się koledzy Lory i usłyszał głośno wypowiadane jej imię. Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać dalszego ciągu ich rozmowy.
-A co ty możesz to wiedzieć? Nie słyszałaś jak mówili, że jest ich więcej i nikt nie da rady ich pokonać?
-Odwal się od niej! Jeśli będziesz słuchał ludzi takich jak ci gangsterzy to daleko nie zajdziesz w życiu. - warknęła Emilka, która nie mogła już znieść głupiego gadania.
-Ty lepiej siedź cicho, bo jak coś ci powiem to się zemdlejesz.
-Zemdleję? A już ci! Przymknij swoją jadaczkę, bo ci rąbnę! Dzięki Lorze to ja teraz nawet tych zasranych gangsterów się nie boję!
-Znowu ta Lora! Gdzieżbym się nie odwrócił, w kółko to samo. Rzygać już można!
-Uspokój się wreszcie. - spokojnie rzekł Kamil.
-Do ciebie mówię? Jeśli nie pytam to znaczy nie mówić.
-Uspokój się, radzę ci po dobroci, jako kolega. Jeśli się nie uspokoisz to możesz tego gorzko pożałować.
-Ha, ha! Co ty mi możesz, mięczaku?
Kamil ze stoickim spokojem rąbnął pięścią kolegę, który aż się zatoczył i wpadł na stojące obok ławki.
-Powiedz jeszcze jedno fałszywe słówko na temat Lory, a dostaniesz taki wpieprz, że nikt ci tego nie zdejmie. - Kamil mówił powoli i dobitnie. - Lora dała mi znak, bym odwrócił uwagę gangsterów, dlatego, żeby mogła z klasy wyjść i rozwalić ich. Jeśli nie wierzysz w to, że jej się powiedzie to powiedz nam to otwarcie i zamknij się.
Nietoperz zadrżał od stóp do głów ze strachu, ale tak był "wciągnięty" w podsłuchiwanie, że nie zauważył stojącej za sobą Lory.
-Fajnie, że wpadliście, bo od jakiegoś czasu zaczęłam się już nudzić bez was. - powiedziała przekornie.
Nietoperz natychmiast chwycił za broń.
-Nie ruszaj się! Bo…
-Bo co? Daj spokój…
Lora zrobiła słodkie oczka, uśmiechnęła się zaczepnie do Nietoperza.
-Nie próbujesz uciekać, atakować nas ani nawet wyprowadzać z równowagi?
-Wyobraź sobie, że nie. Dzisiaj może nie będę szarpała wam nerwów. To zależy tylko od dwóch rzeczy.
-Jakich?
-Od waszych intencji, z jakimi na nas napadliście i od tego, kto uczestniczy w napadzie.
Lora podeszła do okna i wyglądając przez nie, zapytała:
-Jaki macie interes w zabijaniu niewinnych i bezbronnych ludzi? - odwróciła się do Nietoperza, kontynuując. - Podniecacie się tryskającą krwią czy zakładacie się, który z was zabije więcej osób podczas napadu?
Gangster nie wiedział, co odpowiedzieć.
-Dobra, to było pytanie retoryczne i zupełnie nie na temat. Z takich istotniejszych osób w hierarchii gangu, kogo dzisiaj mamy?
-Boa…
-Nie lubimy się…
-Kretyn…
-Coś nowego…
-Rudy…
-Dupek…
-Tom…
-Po co on tutaj?! Czy ja mówiłam coś o tym, że dam wam spokój?
-Tak, a bo co?
-Popatrz za siebie. - Nietoperz odwrócił się, nie wyczuwając podstępu. - Zmieniłam zdanie.
W tempie natychmiastowym Lora wyciągnęła broń i uderzyła Nietoperza w głowę. Uśmiechnęła się do lekko zamulonego gangstera, mówiąc:
-Przykro mi, że musiałam zniżyć do waszego poziomu i atakować od tyłu, ale w inny sposób nie mogłabym działać spokojnie. Jeśli będziesz współpracować to nic ci się nie stanie.
-Powiedziałaś, że nie będziesz "szarpała" nam nerwów… - stęknął, ocknąwszy się lekko. - A co robisz?
-Powiedziałam przed chwilą, że zmieniłam zdanie, prawda?
-Fakt, kobieta zmienną jest.
-Słuchaj kochasiu. Chcę poznać wasze plany. Każdy najmniejszy krok i posunięcie.
-A jeśli nie odpowiem na to pytanie to co?
-Będzie bolało… mocno i długo. Nie wiesz jeszcze na co mnie stać.
Nietoperz lekko zadrżał na te słowa, ale milczał.
-Może jednak będziesz współpracować ze mną? Wydajesz mi się jednym z tych, co to nie przepadają za przemocą.
-Czytasz w myślach?
-Nie, ale twój wzrok mówi sam za siebie. Jesteś typem romantyka, który chce udawać twardziela, prowadząc życie gangsterskie. Ale to do ciebie nie pasuje. Powinieneś znaleźć sobie dobrą kobietę i ustatkować się. O pracę nie byłoby ci trudno, mógłbyś prowadzić prawdziwe, spokojne życie.
Nietoperz był, lekko mówiąc, zdumiony. Spojrzał w jej brązowe oczy i rzekł po chwili.
-A… a pomogłabyś mi wyrwać się z pęt gangu?
-Tak. Pierwszym krokiem do wolności będzie pomoc w załatwieniu gangu.
-To znaczy? Jak miałbym ci pomóc?
-Po pierwsze przedstawisz mi plany gangu.
-Chciałbym, ale to nie ma sensu. Zanim cię znajdą nic nie wiadomo.
-Pójdziesz tam, powiesz im to, co usłyszałeś od moich kolegów, wysłuchasz Toma jakie ma plany i wrócisz do mnie.
-Gdzie będziesz?
-Już ty się o to nie martw. Dowiesz się w swoim czasie, a teraz za dużo wiedzieć nie możesz, bo gdyby coś ci przyszło do głowy, mógłbyś się wygadać. Takim jak wy nie można wierzyć do końca. I uważaj: ja będę w pobliżu z ręką na spuście i jeśli powiesz choćby jedno słówko, które wzbudzi podejrzenia wśród twoich kolegów, to…
-Dziękuję, ale nie przepadam za ołowiem. - dokończył Nietoperz i udał się pod pokój nauczycielski, gdzie znajdowali się wszyscy gangsterzy, po za tymi, którzy obstawiali korytarze. Zapytał się Rudego czy są jakieś nowinki, ale jedyną nowiną było to, że Tom chyba zwariował.
-To nie jest żadna nowina, Rudy. To oczywista, smutna prawda, wystarczy tylko na niego spojrzeć. Wciela się Wernera, a to nie wróży nic dobrego.
Tom siedział z głupawym uśmieszkiem na składowisku broni, podpierając ręką głowę. Nucił walca.
Kiedy Tom głupiał, Lora obserwowała z ukrycia sytuację.
Nietoperz podszedł do Toma i oznajmił mu nie miłą nowinę.
-Ona tu jest…
Tom wyrwał się z zadumy i spojrzał na rozmówcę.
-Zwołaj wszystkich, powiesz co wiesz i podejmiemy odpowiednie kroki. Ja idę uwolnić duszę.
Lora, przez następne dziesięć minut, krążyła po schodach, parterze i drugim piętrze, unikając gangsterów. W końcu gangsterzy zebrali się na korytarzu pod pokojem nauczycielskim, z którego wyszedł Tom i kiedy się uciszyło, zaczął mówić donośnie, spokojnie i nie okazując żadnych emocji.
-Słuchajcie mnie uważnie, bo nie będę się powtarzał. Wystarczy, że powiem dwa słowa: Lora jest. Jasne?
Po korytarzu rozległo się smętne "tak".
-Sprawa jest z pozoru prosta, bo jest nas więcej i mamy tak zwanego "asa w rękawie".
-Ale Lora też jest lepiej przygotowana. Ma pomocników wśród uczniów, ma ich poparcie i pewność zwycięstwa. - wtrącił Nietoperz. - Osobiście słyszałem jak jej rówieśnicy mówili między sobą, że pomogli jej wyjść z gabinetu i wierzą, że uda jej się nas pokonać, tak jak to było ostatnim razem. I nie czarujmy się - póki co jest nie uchwytna, nie wiemy gdzie jest i jakie ma plany.
"Grzeczne zwierzątko."- pomyślała Lora.
Na twarzach gangsterów pojawił się lęk po tych słowach i chociaż wszyscy zgodnie pragnęliby zwiać stąd jak najdalej, ale bardziej bali się gniewu Toma, więc nikt się nie odezwał.
-W takim razie, co chcesz w związku z tym uczynić? - zapytał Rudy.
-Ty, Rudy, wybierzesz z pośród tych najbardziej posłusznych i zaciętych, sześć grup po pięć osób i ustawicie się na schodach i piętrach tak, aby mucha się nie prześliznęła. Nietoperz, ty zbierzesz dziesięcioosobową grupę ludzi i sprawdzicie sytuację we wszystkich klasach.
Nietoperz zbladł.
-Co ci jest? - Tom zdziwił się na widok takiej reakcji.
Nietoperz lekko zaczerwienił się, spuścił głowę i rzekł lekko słyszalnym szeptem.
-Bo ja… boję się…
Wszyscy obecni buchnęli śmiechem. Tom wyjął broń i podszedł do Nietoperza z dziwnym uśmieszkiem.
-Skoro się boisz, to zastąpi cię Boa, a ty zostaniesz ze mną. Porozmawiamy sobie o twoim strachu. - po czym zaczął uderzać bronią w dłoń i dodał: - Na osobności.
Nietoperz wystraszył się nie na żarty.
"On naprawdę chce mi pomóc. Porządny z niego człowiek. - pomyślała Lora. - Żeby mu się tylko nic nie stało…"
-Kiedy skończycie penetrację, zdacie mi relację. Jeśli ktoś z was spotka się z Lorą, ma ją sprowadzić do mnie. Ale niech któryś ją tknie, niech zobaczę jedno zadrapanie lub sińca to wszyscy jak tu jesteście dostaniecie po dupie, a najsłabsi mogą w ogóle nie przeżyć! Ona należy do mnie, jeśli ktoś może zrobić jej krzywdę to tylko ja. Tak postanowił Werner.
-A jego słowo dla nas jest święte. Za ewentualne okaleczenie ja również nie poniosę konsekwencji. - dodał Rudy. - Dzisiaj będziecie światkami naszego tryumfu i jej klęski!
Zebrani ucieszyli się, korytarz wypełniły dzikie okrzyki. Niektórzy bili brawo, gwizdali.
"To się jeszcze okaże..." - westchnęła Lora.
Rudy uśmiechnął się tępo do nich i usiłował coś powiedzieć, lecz hałas tylko wzrastał. Tom pokręcił głową, wstał i strzelił w sufit. Posypał się tynk, a gangsterzy uciszyli się natychmiast.
-Zamknijcie mordy, bando bydlaków! - wydarł się. - Zanim będziecie się cieszyć, musicie ją złapać, a to nie lada wyczyn. Rudy i Boa, wykonać polecone wam zadania, a reszta ma wrócić do swoich zajęć. Wykonać.
Nietoperz chciał skorzystać z zamieszania i uciec, ale Tom zauważył go i złapał za ramię mówiąc:
-Cuchniesz cykorią, ty latający szczurze! Idziesz ze mną do pokoju nauczycielskiego. Już ja ci wybiję strach z tego pięknego, jasnego łba. Idziemy.
-Ale ja…
Tom nie wytrzymał, położył palec na spuście i wyciągnął spluwę w kierunku Nietoperza. Spojrzał na niego mrożącym krew w żyłach wzrokiem i warknął:
-Jeszcze słowo, a rozwalę ci łeb na tej ścianie, a później przez tydzień będę bawił się twoimi wnętrznościami.
Nietoperz pochylił głowę i powoli sunął do pokoju nauczycielskiego. Ci co bardziej ciekawscy gangsterzy odprowadzili ich wzrokiem do gabinetu, po czym wszyscy zgodnie współczuli Nietoperzowi.
Lora była lekko zmartwiona. Zeszła do piwnicy szkolnej, wyciągnęła komórkę i zadzwoniła do Amandy. Po przedstawieniu zaistniałej sytuacji stwierdziła, że miło byłoby, gdyby wpadła do szkoły jako "posiłki".
-Zamierzam to zrobić. Zdaje się, że te zbóje porwały Nicka.
-Jeżeli rzeczywiście to oni go zwinęli, to wiem co nazywają "asem z rękawa". Czekam na ciebie z utęsknieniem.
-Trzymaj się. Pamiętaj, że możesz do nich strzelać tyle ile masz tylko ochoty.
Lora wyłączyła telefon i schowała go pod podłogą. Słysząc zbliżające się kroki schowała się wśród starych, zepsutych krzeseł i ławek. Gangsterzy sprawdzili piwnicę bardzo powierzchownie. Mira powoli posuwała się w kierunku pokoju nauczycielskiego, załatwiając po cichu gangsterów stojących na korytarzach i wyprowadzając pozostałych uczniów.
Nietoperz został sam z Tomem w gabinecie. Był tak wystraszony, że bał się oddychać zbyt głośno. Siedział na środku pomieszczenia na krześle, bojaźliwie spoglądał na Toma, cały drżał, modląc się w duchu. Tom widząc, że potrafi wywołać taki lęk u jednego z najlepszych gangsterów, śmiał się do siebie. Chodził wzdłuż okien, cały czas uderzając bronią o rękę. Co jakiś czas zatrzymywał się i patrzył groźnym wzrokiem na przestraszonego kolegę gangstera. W pewnym momencie stanął naprzeciwko Nietoperza, na odległość może pół metra. Nachylił się i zaczął mówić flegmatycznym głosem:
-Spójrz na mnie i powiedz mi jak przyjaciel przyjacielowi: czego ty się boisz?
-Lory… ciebie… Rudego i Wernera...
-Jak miło. Lorę mogę jeszcze zrozumieć, bo sam również odczuwam nie raz lęk widząc ją. Rudy to twarda sztuka. Do tego pedzio i nie przepada za tobą, a jeszcze mniej za mną. To jeszcze też mogę zrozumieć. Werner się nie liczy, bo tego wariata można spokojnie przegadać i namówić do wszystkiego. Ale powiedz mi czemu ty się mnie boisz? Czy ja gryzę? Nie daję się człowiekowi wypowiedzieć tylko od razy leję po pysku?
-Nie wiem - nietoperz wzruszył ramionami.
-Ludzie trzymajcie mnie. Powiedz jeszcze raz "nie wiem" to ci łeb oderwę. No więc: czemu się mnie boisz?
Nietoperz spojrzał ze strachem na Toma i szepnął:
-Naprawdę nie wiem…
Tom trzasnął Nietoperza pięścią w zęby tak, że biedaczek spadł z krzesła. Pozbierał się jednak szybko i z zaciśniętymi zębami powiedział do Toma wymachując pięścią.
-Nie pozwolę, żeby byle wszarz mną pomiatał w ten sposób! Wiesz czego się boję? Twojego wzroku i tępego uśmieszku, kiedy odgrażasz się bronią. Od momentu, kiedy żeśmy tu weszli cały czas usiłujesz mnie poniżać! Koniec! Może potrzeba mi było twojego uderzenia, żebym uwierzył, że się wcale ciebie nie boję.
Tom był zaskoczony jego zachowaniem tego dnia już zresztą po raz drugi. Nietoperz zamilkł, podszedł do Renegisa i wymierzył mu takie samo uderzenie jakie od niego otrzymał. Tom zwalił się na podłogę, a Nietoperz obwieścił, że idzie pomóc Rudemu i wyszedł.
Przechodził sobie spokojnie obok damskiej toalety, gdy nagle został do niej gwałtownie wciągnięty, oczywiście przez Lorę.
-Cicho… - położyła palec na jego ustach.
-Słyszałaś?
-Wiem tylko tyle co powiedział na korytarzu, a to nie wiele. Więc…
-Więc ci powiem co ja jeszcze wiem. - przerwał Nietoperz. - Jeśli cię złapią to Tom z tobą porozmawia, zrobi mały teatrzyk i zmusi cię do tego byś się poddała.
-Jak?
-Zwykły szantaż: ty się poddasz, on uwolni Nicka.
-Perfidne zagranie, ale mogłam się tego spodziewać. A jak się poddam to co zamierza ze mną zrobić?
-Szczerze mówiąc to nie jestem pewien. Nikt nie wie dokładnie, ale krążą plotki, że zmusi cię do tego no…
-Zrobi tak jak jego ojciec uczynił z jego matką? I myśli, że ja zachowam wobec niego tak jak Natasza wobec Richarda? Bez obrazy dla tych dwojga, ale taka głupia to ja nie jestem.
-Nie jesteś ani trochę głupia. Jesteś mądra i piękna, a w tym połączeniu to rzadkość.
-To nie jest miejsce ani czas na prawienie komplementów i gdybyś był jakimś innym palantem to już dawno zdzieliłabym się po łbie, ale w twoim wypadku udam, że nie słyszałam. Gdzie jest Nick?
-Jeśli go nie przenieśli gdzieś indziej bez mojej wiedzy, to jest na samej górze w gabinecie chemicznym.
-Dzięki. Jeśli spotkasz Amandę powiedz jej wszystko co wiesz. Kontynuuj swoje zadanie i nie daj się zdradzić.
Nietoperz wyszedł z toalety, pogwizdując sobie. Spotkał Boę.
-W tym kiblu nikogo niema.
-Puścił cię? - rzekł zdumiony Boa, klepiąc Nietoperza po ramieniu.
-Daliśmy sobie po razie i po kłopocie, a że przy okazji spotęgowałem sobie w nim wroga to już mały, nieistotny szczegół.
-No to jesteś biedny… ale cieszę się, że jeszcze żyjesz. Pomożesz nam?
-Czemu nie? Idę z wami.
Kiedy odeszli, z toalety wyszła Lora, i poszła na górę, szukać Nicka. Otwarła drzwi gabinetu chemicznego na oścież i zobaczyła go na podłodze skrępowanego i zakneblowanego. Usiłował jej coś powiedzieć.
-Nic nie rozumiem. Poczekaj zaraz cię rozwiążę. - zrobiła dwa kroki do przodu, a drzwi zatrzasnęły się za nią. Odwróciła się i ujrzała dzisięcioosobową grupę gangsterów.
-Mamy cię ptaszyno! Chłopcy brać ją!
Lora wyciągnęła Kilofy i zaczęła strzelać do atakujących ją wyrostków. Gdy okrążyli ją, stwierdziła, że zrobiło się trochę ciasno, wyjęła scyzoryki i załatwiła kolejnych czterech gangsterów. Gdy wydawało się, ze sytuacja jest beznadziejna dla gangusiów, pochwycono ją, bo nie spostrzegła zbliżających się od tyłu dwóch ludzi.
-No cóż maleńka. - rzekł owy gościu, który nazwał ją przed chwilą ptaszyną. - złapaliśmy cię wreszcie. Ale będzie zabawa, chłopcy. - spojrzał na Lorę i dodał. - Zapomniałbym się przedstawić: mówią na mnie Kretyn. Nie dla tego, że jestem głupi, to moja ksywa.
-Gówno mnie obchodzi twoja ksywa. - Lora wspierając się na trzymających ją gangsterach, kopnęła Kretyna w klatkę piersiową, po czym naskoczyła na nogi dwóch wyrostków, jednocześnie uwalniając ręce. Wyjęła ich spluwy i załatwiła obu. W tym czasie Kretyn zdążył uciec. W gabinecie została Lora, Nick i dziewięć trupów. Lora zaczęła rozwiązywać przyjaciela, mówiąc szybko.
-Trzymaj się, Nick. Uratuję cię choćbym miała się nawet poddać. Za chwilę przyjedzie Amanda i pomoże mi ich załatwić.
W tym momencie po korytarzu biegli następni gangsterzy. Lora wzięła karabin jednego z zabitych gangsterów i wychyliwszy się lekko przez drzwi ostrzelała atakujących. Wielu poległo.
"Robi się gorąco!" - pomyślała Lora.
Całkiem specjalnie nie zauważyła zbliżającego się Nietoperza, zajęta niby ostrzeliwaniem gangsterów po drugiej stronie korytarza.
Nick starał się rozwiązać do końca.
Nietoperz chwycił Lorę niby z zaskoczenia, wytrącił broń i wciągnął do gabinetu, zamykając drzwi na klucz. Na korytarzu zrobiło się cicho.
-Co ty wyprawiasz?
-Podsłuchałem rozmowę Toma z Rudym. Ustalili, że zabiją Nicka bez względu na to czy się poddasz czy nie. Do tego chcą się przy okazji pozbyć mnie, dlatego, że się boję, i że nie wykonuję poleconych mi zadań.
Lora spojrzała na Nicka, później na Nietoperza i rzekła:
-Jeśli byś złapał nieuchwytną Lorę, to czy mogłoby cię to uratować?
-Sądzę, że tak. Nabraliby do mnie wówczas szacunku, a ja zyskałbym ich zaufanie co będzie niezbędne w cichym odejściu z gangu.
-O Nicka się nie martwię. Jeśli się poddam to już ja się postaram wpłynąć na zmianę decyzji… a po za tym będzie Amanda. - tymi słowami podniosła na duchu Nicka. Lora schowała broń i scyzoryki w odpowiednich miejscach pod ubraniem po czym dodała z uśmiechem. - Nietoperz łap mnie.
Nietoperz delikatnie ujął ramiona Lory i wyprowadził ją na korytarz, a ona udawała zezłoszczoną i szarpała się co jakiś czas. Gangsterzy stojący na korytarzu zzielenieli z zazdrości na widok Nietoperza prowadzącego Lorę. Zeszli na pierwsze piętro, a tam spotkali Rudego, który natychmiast poleciał po Toma.
Zeszli się wszyscy gangsterzy, zostawiono tylko kilka metrów kwadratowych gdzie miała odbyć się historyczna scena. Po chwili przyszedł Tom z dzikim uśmiechem na twarzy.
-Proszę, proszę. Mówiłem, chłopcy, że będziecie świadkami naszego tryumfu.
-Nie chwal dnia przed zachodem słońca. - warknęła Lora, szarpiąc się.
-Słuchaj, kochana, próbowałem delikatnie, z odrobiną romantyzmu - ty mnie odrzuciłaś. Nalegałem, ostrzegałem - również mnie odrzuciłaś. Teraz nie będę prosił, nalegał ani groził. Dzisiaj wezmę to co mi się należy.
-Przyjdź z mamusią, bo nie rozumiem co rozmawiasz. To co ci się należy otrzymałeś w moim domu na balkonie.
-Sądzę, że zasługuję na coś więcej niż tylko stłuczony policzek.
-Owszem. - Lora przytaknęła po czym dodała z ironią.- Jak mogłam wówczas zapomnieć?! Należało połamać ci ręce i nogi albo skręcić kark i zrzucić z balkonu.
-Widzę, że poczucie humoru cię nie opuściło. To dobrze. Będzie nam wesoło…
-Wesoło to będzie mi, kiedy trafisz za kratki. Tobie raczej do śmiechu nie będzie.
-Słuchajcie koledzy, złapaliśmy Lorę, czy to nie jest sukces? Właściwie to Nietoperz ją złapał. Muszę przyznać, że myliłem się co do ciebie: jesteś i odważny i sprytny. Przy pierwszej okazji podpowiem Wernerowi byś dostał awans, PRZYJACIELU. A teraz zostaw ją tutaj i przyprowadź jej kolegów. Niech zobaczą upadek Lory.
Nietoperz posłusznie wykonał zadanie. Tom podczas jego nieobecności zanudzał Lorę pochlebstwami.
-Jesteś jak lilia. Biała i czysta. Ja jestem twoją wodą.
-Uważaj bo zwiędnę. Jesteś zanieczyszczony jak ścieki i żadna oczyszczalnia nie potrafi ciebie oczyścić.
-Nie bądź taka opryskliwa. To nie pasuje do łagodnej owieczki.
Lora uderzyła Toma w twarz, mówiąc:
-Nastąpiła transformacja i z owieczki powstała wilczyca.
-Nie bądź taka dzika, jeszcze zdążysz się wyszaleć. Ze mną oczywiście.
Lora spojrzała na niego takim wzrokiem, że wolał już nic nie mówić.
-Bo się porzygam! - skomentowała krótko.
Nietoperz szedł spokojnie po schodach, gdy nagle wpadł na Amandę. Właściwie to ona wpadła na niego. Przyłożyła mu broń do głowy, a Nietoperz spokojnie i powoli odsunął lufę od czoła, mówiąc.
-W samą porę. Lora potrzebuje małej pomocy. Zresztą nie tylko ona. Zabiją Nicka, a Tom uprowadzi Lorę i będzie ją próbował rozkochać w sobie.
-Coś ci się stało?
-Nie, a czemu?
-Ja cię napadam, a ty mówisz mi plany gangu z uśmiechem na twarzy?
-Zapomniałem ci powiedzieć. Od dzisiaj pracuję w kontrwywiadzie.
-To ci Lora. Za każdym razem nawraca ludzi. A więc co się tutaj działo?
Nietoperz opowiedział Amandzie wszystko co było, jest i będzie, a ona podjęła odpowiednie kroki. Stanęła na schodach tak, żeby Lora mogła ją zobaczyć.
Lora zauważyła Amandę, uśmiechnęła się drwiąco do Toma zaczęła mówić.
-Czy ty myślisz, że ja, normalna i w miarę inteligentna dziewczyna mogłabym cię pokochać?
-Tak.
-Nie!
-Musisz mi się poddać. Chyba, że poświęcisz swojego kolegę. - Tom wskazał Nicka wprowadzanego właśnie przez dwóch gangusiów. Stanęli naprzeciwko Lory. Renegis zwrócił się do Brendera. - I jak ci się podoba po drugiej stronie? Nie wiem czy pamiętasz, ale tylko ludzie z drugiej strony mogą być w twojej sytuacji.
-Żyje mi się wspaniale. Mieszkam w pięknej willi, z dwoma cudownymi przyjaciółkami i oprócz rachunków, nie znam żadnych trosk. Z wami musiałbym się bać policji, a po drugiej stronie gliniarze są moimi przyjaciółmi. W życiu nie wróciłbym teraz do waszego zapchlonego życia, pełnego strachu, przemocy, gwałtu i rozlewu krwi.
Tom uderzył Nicka pięścią w brzuch.
-Milcz!
-Sam widzisz, że wasze życie jest złe. Nie można głośno wypowiedzieć swojego zdania czy opinii, trzeba słuchać w ślepo jednego, chorego psychicznie dupka. Mnie takie życie nie odpowiada i tobie też bym tego odradził.
-Kogo nazywasz dupkiem, co?- zapytał Tom wyciągając broń.
-Wernera, Rudego czy choćby ciebie.
Nietoperz, który w między czasie wrócił z gromadką uczniów, przerwał tą rozmowę, widząc, że robi się gorąco.
-Wróciłem, szefie. Co mam zrobić z tymi bachorami?
-Daj je tutaj. Niech wszystko dobrze widzą. - rzekł Tom chowając broń. - Spójrz kochanie: załatwiłem ci widownię. Teraz możesz, a właściwie musisz, oficjalnie powiedzieć, że mnie kochasz. Albo wyznasz mi miłość, albo pożegnaj się Nickiem.
-Interesujące. Ciekawa jestem tylko po co im to. Skoro kocham ciebie, to z pewnością chciałbyś zostać ze mną sam na sam, czyż nie?
-Muszą być świadkowie. Słucham.
Lora spojrzała na Amandę. Ta kiwnęła jej głową ponaglająco.
-Muszę mówić czy wystarczy jak pokażę?
-Jak wolisz.
Lora podeszła do zaskoczonego Toma, objęła go za szyję i zapytała cicho, do ucha.
-Puścisz go?
-Tak… - powiedział oszołomiony. Objął ją lekko w talii.
"Może naprawdę cię kocham? Boże, co też ja wygaduję?! Kochać gangstera! Na łeb dostałam!" - pomyślała.
-To puść go.
"Nie puszczę go. Powiedziałem, że zabiję to zabiję!"
-Nie powiedziałaś, że mnie kochasz. - dodał głośno.
Lora posmutniała, opuściła ręce i odeszła trochę od Toma mówiąc z goryczą.
-Kochasz, a nie ufasz mi? Jaka to jest miłość, oszuście?! Wypuść go, ale już!
-Zabiję go, nawet jeśli byś za mnie wyszła!
Korytarz umilkł na te słowa. Nick szarpnął się mocno, Amanda wyciągnęła broń i zacisnęła zęby, Lora zagotowała się cała, kiwnęła głową do ciotki i powiedziała.
-Miałeś prawie idealny plan. Porwałeś mojego przyjaciela, napadłeś z większą ilością ludzi na szkołę, schwytałeś mnie i chcesz zmusić do tego, bym postąpiła jak twoja matka, a gdy już się zgodzę, zabijesz Nicka dlatego tylko, że wybrał dobro. Można by rzec: czegoż tu jeszcze brakuje? Ktoś powiedział na początku napadu: "nawet Wenley'ówna nie da rady tym razem". I miał racje: jedna Wenley'ówna nie da rady, ale dwie…
-Dadzą radę stawić czoła nawet Wernerowi i całemu gangowi! - dokończyła Amanda, chociaż nie wiedziała co Lora chciała przez to powiedzieć. Zaczęła strzelać do gangsterów.
Wówczas uczniowie również przystąpili do ataku, kopiąc i gryząc gangusiów.
Tom po chwili zaskoczenia chwycił broń i wymierzył w Nicka. Za pierwszym strzałem nie trafił, a drugi raz już nie zdążył pociągnąć za spust. Lora wyjęła Kilofa, Nietoperz szarpnął Toma za ramię, odwracając go w stronę rozwścieczonej Lory. Strzał, głuchy jęk i łoskot, zwróciły uwagę wszystkich obecnych. Na korytarze wpadła policja i tym o to prostym sposobem wyłapano prawie wszystkich gangsterów. Tym głównym czyli Rudemu, Łyskowi i Kretynowi udało się uciec. Nietoperz grał w tym momencie przyjaciela Lory, aby po chwili móc zwiać bez najmniejszych przeszkód. Po chwili na korytarzu pierwszego piętra pozostała już tylko Wenley'ówny, Nick, ranny Tom i kilkadziesiąt trupów.
Nick i Amanda wpadli sobie w ramiona i tak trwali w milczeniu. Lora upuściła broń, ukucnęła obok rannego Toma. Spojrzała w jego ciemnoniebieskie oczy i niespodziewanie to on rozpoczął rozmowę.
-Chciałbym przeprosić twoje piękne oczy za to, że musiały na mnie patrzeć… Odejdź proszę, bo uczynek hańbiący przeciw tobie zrobiłem.
"Zbzikował!"
-Popraw się, Tom.
-Dziękuję za to żeś mnie postrzeliła, ale i tak obiecać nie mogę poprawy. Oby ta rana mnie zabiła! Lepiej będzie wówczas dla ciebie…
"Gada jak nakręcony kogucik!"
-Popraw się, Tom.
-Bóg dał mi ciebie jako ostatnią deskę ratunku, a jam go zlekceważył. Przebacz mi, proszę.
Oczy Lory zaczerwieniły się. Powtórzyła "popraw się, Tom" i odeszła w stronę Amandy i Nicka. Brender objął ją lekko i szepnął jej do ucha:
-Nie miej żadnych wyrzutów sumienia. Tom zasłużył na tą kulkę, a wystrzelona przez ciebie może mu tylko pomóc.
-Zła jestem na niego, ale coś mi nie pozwala się gniewać... to gorsze niż ból! - westchnęła.
Powoli zeszli po schodach i, omijając reporterów i gapiów bez słowa, powrócili do domu. Dopiero tam Lora pozwoliła sobie zauważyć jeden smutny fakt.
-Nie czuję wstrętu do siebie, wcale nie jest mi żal gangsterów, gdy giną od moich kul. Źle się ze mną dzieje...


12. WIZYTA W SZPITALU

Lora nie mogła zasnąć. Dopiero nad ranem zmrużyła oczy. Przespała może godzinkę, wstała i poczuła, że jest głodna. W lodówce znalazła kawałek szynki i od razu nabrała na nią apetytu. Ukroiła grubą pajdę chleba, nie żałowała masła, plasterek szynki chyba nie był cieńszy od chleba. Usiadła do stołu z "malutką" kanapką i kubkiem herbaty.
Zdążyła połknąć dwa kęsy i zadzwonił telefon.
-Tak? - rzekła smętnie.
-Lora? - w słuchawce rozległ się znajomy głos Nietoperza. - Mogę wpaść do ciebie na moment?
-Jasne. Coś się stało?
-Jeszcze nic, ale niedługo może.
-Ale co?
-Nie ważne, to nie jest na telefon. Zaraz będę.
Telefon obudził Amandę. Zeszła do kuchni w szlafroku. Usiadła naprzeciwko Lory.
-Jak się czujesz?
-Dobrze.
-Kto dzwonił?
-Rafał. Zaraz tu przyjedzie.
-Aha. W takim razie idę się ubrać. I obudzę Nicka. -wstała. Zatrzymała się w drzwiach. Lora siedziała z oczyma wlepionymi w krzesło naprzeciwko niej i sypała chyba siódmą łyżeczkę cukru do herbaty. - Czy ty na pewno dobrze się czujesz?
-Tak, a co? - Lora oderwała się od słodzenia herbaty i zaczęła ją mieszać.
-Nic. Musi być słodka ta twoja herbatka, prawda?
Lora spojrzała na mętny napój. Dała łyka.
-Fuj! Pfe, tfu!!! Chyba przesadziłam z cukrem!
Po kilku minutach wszyscy czekali na Nietoperza.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, wszyscy rzucili się w tymże kierunku. Wciągnięto Rafała do mieszkania usadzono na wygodnym fotelu i cała trójka zgodnym chórem spytała:
-I co?
-Mam złe wiadomości ze szpitala. - zaczął powoli.
Amanda od razu domyśliła się o co chodzi.
-Coś do picia? -zapytała, aby mieć pretekst wyjścia z salonu.
-Kawy, poproszę. - Nietoperz uśmiechnął się lekko, ale zaraz spoważniał. - Nie chce jeść, pić, nie pozwala się dotknąć, nie przyjmuje leków, ma wysoką temperaturę i rana wymaga pielęgnacji, na co też nie pozwala.
-Kto? -Lora była jakby nieprzytomna.
-Jego stan jest tragiczny i świadomie nie chce pozwolić sobie pomóc.
Nick również skojarzył sprawę w jakiej przyszedł Nietoperz. Wyszedł ukradkiem wykręcając się bólem brzucha.
-Czyj stan jest tragiczny, bo nic nie kapuję! -Lora uśmiechała się i jakby celowo nie dopuszczała do siebie informacji o kogo chodzi. Zachowywała się tak, jakby o niczym z wczorajszego dnia nie pamiętała.
-Nie udawaj, że nie wiesz. On potrzebuje twojej pomocy. Wątpię, by znalazł się ktoś odpowiedniejszy od ciebie. Gdy zobaczy, że interesujesz się nim, to będzie chciał jak najszybciej wrócić do zdrowia.
-Jaki ON?! Do jasnej cholery, o kim ty mówisz?!
-Lubię jak udajesz, ale bez przesady... Kogo udało się przechwycić policji dzięki tobie? Kto leży w szpitalu i o kogo mogę się tak troszczyć jak nie o najlepszego kumpla? Oczywiście, że mówię o Tomie!
-CO?! - Lora zmarszczyła czoło. - KTO?! - wszystko wróciło. Wróciła złość i to ze zdwojoną siłą. Wróciło wczorajsze uczucie, ale przygasiło je zaskoczenie zachowaniem Nietoperza. - Nie sądziłam, że on może być twoim najlepszym kumplem. - dodała po chwili zaskoczona. -Ja mam mu pomóc? -zapytała bardzo spokojnie.
-Tak.
-Czyś ty na głowę upadł czy robisz sobie ze mnie jaja?! - Lora podniosła się i mówiła oburzona. - Ja mam temu śmieciowi pomagać? A z jakiej paki? Mam go po wyżej dziurek w nosie i jego zdurniałych pomysłów tym bardziej! Nie będę mu pomagać i nie chcę go więcej widzieć.
-Jeżeli do niego nie pójdziesz, to możesz już nie mieć okazji. Chyba, że po śmierci. Dziwię się twojemu zachowaniu. Zawsze sądziłem, że się wzajemnie kochaliście.
-Naćpałeś się czegoś?! Ja go nienawidzę! Za to kim jest i jak się zachowuje wobec mnie i innych!
-Lora, kogo ty chcesz oszukać? Dobrze wiesz, że to co teraz mówisz, nie jest prawdą. Pojedziesz ze mną do szpitala i dasz Tomowi powód do życia.
-Nigdzie nie jadę!
-Jedziesz i to zaraz.
-Nie jadę! - złość narastała w głosie Lory.
-Jedziesz! - syknął Nietoperz, z trudem hamując burzący się w nim gniew.
-Nie!
-Jedziesz! - powtórzył Rafał.
-Nie ruszę się stąd na krok, a jeżeli nawet się ruszę, to szpital dużym łukiem będę omijać.
-Jeżeli nie pojedziesz tam zaraz, to Werner i Rudy dowie się wszystkiego o tobie i moja w tym głowa, żeby cię złapali.
-Nie zrobisz tego. - Lora parsknęła śmiechem. - Za bardzo byś się bał.
-Tak mówisz? A o co zakład?
-Nie będę się z tobą zakładać. - Lora wyciągnęła broń. - Ty po prostu nie dotrzesz do niego. Dla mnie nie będzie problemem znaleźć sobie nowego pomocnika, pracującego w gangu. Jeżeli ktoś zaczyna mnie szantażować, trzeba go usunąć. Tak dla bezpieczeństwa.
-Nie potrzebnie się unosisz. Wiesz dobrze, że nie byłbym w stanie cię zdradzić. Chciałem tylko uratować przyjaciela i przy okazji siebie…
-A co ci grozi? - do salonu wszedł Nick z kawą.
-Cały czas mi coś grozi. Gdy byłem zwyczajnym gangsterem, groził mi Tom. Gdy zostałem jego przyjacielem, co stało się wczoraj, grozili mi moi współpracownicy, ale miałem na sobie ochronę Toma. Teraz, gdy Tom umrze stracę ochronę i pewnie zginę. Ratując Renegisa, uratowałabyś mnie… Jeżeli naprawdę nie chcesz jemu pomagać, to chociaż pomóż mi.
Brender postawił kawę przed Nietoperzem na stoliku i znowu zniknął, aby razem z Amandą słuchać pod drzwiami, co mówią.
Lora usiadła, patrzyła cały czas na Rafała. Wahała się. Nie chciała zguby sprawdzonego człowieka i równie mocno nie chciała, żeby osoba, niedawno bliska jeszcze jej sercu, żyła i nadal zatruwała jej życie. Ale w tym momencie postawiła na przyjaźń, a nienawiść przykryła płaszczykiem połowicznej niepamięci.
-Mówisz, że nie chce jeść?
-Tak. Nie pozwala nic ze sobą zrobić. Jeżeli tak dalej będzie, to umrze z głodu, odwodniony i z poczuciem winy.
-Poczuciem winy?
-Że cię nie przeprosił.
-A jak tam pójdę i przyjmę przeprosiny, nakażę mu jeść i pozwolić sobie pomagać, to uratuje również ciebie?
-Tak. Ale jeżeli nie masz ochoty, to spróbuję sobie poradzić w inny sposób…
Lora zamyśliła się. Gryzła się ze sobą i usiłowała przełamać. Nastała kłopotliwa cisza. Amanda nadeszła z pomocą.
-A co robi Werner?
-Ustanowił dzień żałoby po straconych gangsterach i nie wolno robić niczego, co robimy na co dzień. Ci gangsterzy, którzy uciekli wczoraj ze szkoły, mają czas dla siebie. Rudy planuje zemstę za wczorajszą porażkę, z grupą swoich zwolenników. Lepiej będzie dla was, jeśli wyjedziecie po cichu.
-A co o wczorajszym zajściu myślą moi dawni kumple? - zainteresował się Nick.
-Po pierwsze większość nie pochwala zamiaru Toma, z jakim się tam zjawił, po drugie cieszą się, że nie udało mu się ciebie zabić, bo mimo twej decyzji o odłączeniu się od Grzybicy, lubią cię i nie zapominają o tym, jaki byłeś dla nich. Nie specjalnie też płaczą, że Tom został ranny i wpadł w ręce niebieskich.
-Nie dziwię się. Wredny z niego typ się zrobił ostatnio. - stwierdził Nick.
-Wredny, prawda. Ale bez niego może być ze mną krucho…
-Am… - westchnęła Lora. - Jadę z Nietoperzem do szpitala, wrócę za jakąś godzinkę. - wstała. Zabrała Rafałowi filiżankę kawy z rąk, wypiła połowę i odstawiając ją na stoliku, stwierdziła będąc jakby nieobecna: - Kiedy indziej przyjdziesz ją dopić, a teraz chodźmy zanim się rozmyślę…
Na twarzy gangstera niemal natychmiast pojawił się uśmiech. Poderwał się z miejsca i już po chwili byli w szpitalu.
-Przepraszam, siostro… - Lora zaczepiła pielęgniarkę. - Wczoraj przywieziono tutaj takiego młodego mężczyznę. Miał ranę postrzałową na lewym ramieniu.
-Wczoraj przywieziono tu tylko jednego gangstera... prócz niego nie ma nikogo.
-Czy może jest to taki przystojny brunet? Z niebieskimi oczami?
-Tak, ale czemu pani się nim interesuje? To kryminalista...
-Wiem. Gdzie leży?
-Na drugim piętrze, na oddziale intensywnej terapii, ostatnia sala na lewo, ale chyba nie można go odwiedzać...
-Niech się siostrzyczka nie martwi. - wtrącił Rafał. - My możemy wszystko.
Mrugnął do pielęgniarki zaczepnie i poszedł za Lorą.
Od sali Toma dzieliły ich już tylko metry i dwóch policjantów. Li zatrzymała się. Zamknęła oczy i pokręciła głową.
-Proszę, zrób to dla mnie... - Nietoperz objął ją lekko ramieniem i powolutku ruszyli.
-Raz się żyje... - podeszła do drzwi i już miała je otworzyć, gdy gliniarze zastąpili jej przejście.
-Ej, panowie! Co jest? Z wizytą idę.
-Komendant nie zezwolił na wizyty kogokolwiek.
-To znaczy, że ja mogę wchodzić. Uprzejmie proszę się usunąć.
-Nie zostaliśmy do tego uprawnieni.
-A co mnie to obchodzi?! Nie będę gadać z podrzędnym klawiszem! Nawet nie wiesz ile mnie kosztowało żeby tu przyjść i teraz żaden niebieski mi nie przeszkodzi! - w głosie Lory można było wyczuć zniecierpliwienie. - A swojemu zasranemu komendantowi powiedz, że może mi nagwizdać! To jest sprawa życia i śmierci, a w takich sytuacjach ten kmiotek nie ma nic do powiedzenia. Powtórz mu dokładnie słowo w słowo.
-Co ma mi powtórzyć i czemu jesteś tak podenerwowana? - Na korytarz wszedł Emil.
-Czemu jestem taka podenerwowana? Bo nie mogę wejść tam gdzie muszę. Nic mnie nie obchodzi, że nie pozwoliłeś na wizyty. Tu chodzi o życie jego i... i jeszcze kilku innych osób.
-Nie pozwalam ze względu na jego bezpieczeństwo. Cudem przeżył wczorajsze starcie z tobą. Potrzebujemy go żywego, żeby mógł zeznawać i odpowiedzieć za to zrobił.
-Wiedz, że jeżeli ona tam nie wejdzie, to Renegis nie przeżyje długo, a na pewno nie na tyle długo, żeby był w stanie zeznawać. - wtrącił Nietoperz.
Lora zadrżała. Żeby tylko komendant nie zainteresował się osobą Rafała...
-Mam gdzieś twoje zakazy! Wypchaj się! Wejdę tam, chociaż miałabym później oddać prawo do zabijania i stracić zaufanie policji.
Podeszła do drzwi. Policjanci nadal nie chcieli jej wpuścić. Jednego uderzyła mocno w brzuch, drugiego kopnęła w okolicach klatki piersiowej. Wyciągnęła broń i kierując ją w stronę komendanta, mówiła stanowczym tonem.
-Niech nikt nie próbuje tu wchodzić, bo zabiję. I nie żartuję. Zwłaszcza nie mile widziani są funkcjonariusze policji i przedstawiciele prawa.
Zatrzasnęła drzwi, budząc od razu Toma. Spojrzał na Lorę z przerażeniem, gdyż ciągle trzymała w ręce pistolet. Nic nie mówił tylko obserwował.
-Jak się czujesz? - Lora zaczęła w końcu. Starała się być miła i delikatna.
Tom nawet nie drgnął patrzył tylko smętnym, bojaźliwym jeszcze wzrokiem.
-Nie bój się mnie. - usiadła na skraju jego łóżka, chowając broń. - Teraz nic ci nie zrobię. Nie dobija się leżącego. - dotknęła ręką jego czoła. - Masz gorączkę, chłopczyku. A w ogóle słyszałam, że jesteś bardzo niegrzecznym chłopczykiem. Kto to widział, żeby dorosły facet marudził przy jedzeniu jak małe dziecko! Co prawda jedzenie tu nie jest zbyt smaczne, ale chyba nie chcesz paść z głodu, co nie?
Tom odwrócił głowę.
-Gniewasz się na mnie? Co za pytanie! Gdyby mnie ktoś postrzelił też bym się gniewała... - odwróciła się od "chłopczyka". Po chwili poczuła na swojej dłoni ciepłą, mimo wszystko silną dłoń Renegisa. Uśmiechnęła się. - Musisz coś zjeść, napić się, wziąć leki i trzeba zmienić opatrunek.
Wstała, otwarła drzwi, wychyliła głowę. Podszedł Nietoperz.
-Natychmiast przynieść żarcie. - uśmiechnęła się i dodała szeptem. - Udało mi się go przekonać... - zamknęła drzwi i wróciła do chorego. - Dzisiaj rano nie pamiętałem o wczorajszym dniu. Dopiero gdy przyjechał Nietoperz i powiedział, że nie pozwalasz się dotknąć, wszystko wróciło. Byłam na ciebie okrutnie zła, ale Nietoperz powiedział, że jeśli zginiesz, on również może mieć problemy. Przyjechałam tu tylko ze względu na niego. Ale teraz... czuję, że chyba dobrze zrobiłam. Nie wyobrażam sobie życia bez twojego natręctwa i ciągłej, bezsensownej i wkurzającej adoracji. Po za tym lubię cię mimo twych idiotycznych pomysłów, jak na przykład to wczoraj... Jak teraz tu siedzę to myślę sobie, że wcale nie jesteś mi obojętny.
-Czyli jednak... - zaczął cicho.
-Może troszeczkę, ale sadzę, że powinieneś bardziej się o to starać.
Przerwali rozmowę, gdyż do sali weszła niepewnie pielęgniarka z tacą z jedzeniem. Można powiedzieć, że wniosła ją na piersiach. Rozmiarami przypominały arbuzy.
-Wejdź śmiało, nie zabiję cię. Pacjent zdecydował się jeść.
-Trzeba zmienić opatrunek. - powiedziała szorstko cycatka, podając Tomowi kawałek mięsa na widelcu.
-Poradzę sobie. - stwierdziła Lora. - Co robisz, idiotko!?
Wciskała widelec tak głęboko, że biedaczek mało co się nie udławił. Gdy Lora upewniła się, że nic mu nie grozi, zwróciła się z wyrzutem do piguły.
-Czyś ty rozum straciła?! Mógł się udusić!
-Nie byłoby szkoda. Za to wszystko co ludziom robił, flaki bym mu wypruła!
Ledwo skończyła wypowiedź, dostała z piąchy w twarz. Od Lory oczywiście.
-Nie chcę cię tu więcej widzieć. Niech mu włos z głowy spadnie w tym szpitalu, a obiecuję, że wysadzę w powietrze! Znikaj stąd, zanim się naprawdę wkurzę i przyłożę ci tak, że w lustrze się nie poznasz.
Pielęgniarka wolała nie ryzykować. Wybiegła wystraszona z pokoju.
Tom wsuwał łapczywie podawane mu jedzenie. Wypił szklankę wody, połykając w międzyczasie tabletki na zbicie temperatury i przeciwbólowe, chociaż wcale nie wspominał, że coś go boli.
-Po takim posiłku od razu wyglądasz lepiej. - stwierdziła Lora. Zaczęła powoli rozpinać jego koszulę. - Czas na twoją ranę.
-Tą naszą. - uśmiechnął Renegis. Widząc, że Lora nie do końca zrozumiała o co mu chodziło, wytłumaczył. - Kulka była twoja, rana moja.
-Rzeczywiście. W sumie nasza.
Stary opatrunek po zsuwał się i tylko przeszkadzał. Li ściągnęła go powoli i delikatnie. Jej oczom ukazała się rana o średnicy centymetra. Popatrzyła na Toma.
-Nie wierzę, że cię to w ogóle nie boli.
-Nie boli. Szczerze? Cholernie napieprza, ale to nic. Zasłużyłem. Poza tym twoja obecność tutaj dowodzi, że nie na darmo cierpię.
Rozległo się pukanie drzwi.
-Kto tam?
-Lora, przyszedł lekarz.
-Niech wejdzie. Jego obecność jest jak najbardziej wskazana.
-Cieszę się, że jest ktoś, kto potrafi ci przemówić do rozumu. - stwierdził doktor, dokładnie osłuchując Toma.
Spełniono prośbę chorego i to Lora obandażowała ramię Toma. Pomogła mu z powrotem ubrać koszulę. Gdy siedział w świeżo pościelonym łóżku szpitalnym, odświeżony, syty i z powodem do życia, wyglądał znacznie lepiej niż na co dzień.
-Muszę już iść. Z każdą chwilą spędzoną tutaj wzrasta złość komendanta. I tak już wystarczająco się mu naraziłam, wchodząc tu bez jego zgody. Do tego znokautowałam dwóch innych policjantów i groziłam bronią samemu komendantowi. Już mam problemy i wolę nie przeginać.
Wstała. Ruszyła w kierunku drzwi. Zatrzymała się.
-Jeżeli będą chcieli gdzieś cię przenieść, coś się dowiedzieć od ciebie to ja muszę przy tym być. W przeciwnym wypadku nie wyrażaj zgody. I jeszcze jedno: wyzdrowiejesz troszkę i Nietoperz zadba o to, żebyś był znowu wolny. Mnie w tym czasie nie będzie w okolicy, a z policją dadzą sobie twoi ludzie radę.
-Lora…
-Tak?
-Czy możesz na chwilę jeszcze podejść do mnie?
Głos Toma przypominał skamlenie głodnego psa. Li podeszła do niego. Nim się zorientowała, gangster trzymał jej rękę i patrząc w jej oczy powiedział:
-Dziękuję. Wiesz, że pewnie nie będę potrafił ci się odwdzięczyć, ale ja nie zapomnę tego nigdy. W końcu uratowałaś mi życie, nie zważając na to co ja chciałem z tobą zrobić… - gdy tylko skończył, ucałował jej dłoń.
Lora usiadła obok niego bliziutko. Miała wielką ochotę przytulić go, ale wiedziała, że nie powinna.
-Musisz się postarać… moje troszeczkę miłości aż się rwie, żeby awansować. - szepnęła. Delikatnie klepnęła go w policzek trzy razy i przesunęła palcem po brodzie. Wyszła z sali, spojrzała na Emila i cofnęła się. - Tylko tego nie zepsuj…
Zamknęła drzwi.
-Przepraszam. - zwróciła się do pobitych wcześniej policjantów. Nic nie odpowiedzieli spojrzeli tylko na komendanta. - Wybacz Emilu. Ale masz przynajmniej zdrowiejącego gangstera w garści. Nie grozi mu śmierć głodowa i raczej zależy mu na szybkim powrocie do zdrowia. O ile ci nie ucieknie, jak zrobił to ostatnio, jest twój.
Mrugnęła porozumiewawczo do Nietoperza i oboje opuścili szpital.
-Jak ja ci się odwdzięczę? -zapytał Rafał z zakłopotaniem.
-Dałoby się załatwić trochę spokoju od waszych zamachów, napadów i tak dalej?
-Postaram się.
Lora czuła się lepiej po wizycie u Toma, ale nie chadzała w tamte okolice. Cała złość uciekła i mogła funkcjonować normalnie.
Amanda zaplanowała już wyjazd za ocean, a Werner zaplanował zemstę, która w efekcie i tak się nie powiodła.


12. PODRÓŻ DO NOWEGO JORKU

Wstali o piątej nad ranem. Biegali po całym mieszkaniu, chociaż ich torby były spakowane już poprzedniego dnia popołudniu. Przetrącali się na schodach, wykipiało mleko, stłukła się szklanka, zepsuł się zamek błyskawiczny w ulubionej bluzie Nicka, znikły kolczyki Amandy i tylko Lora zachowała trochę rozumu, aby pomyśleć o zamknięciu okien i drzwi mieszkania, wyłączeniu głównego zaworu gazu, wziąć dokumenty Amandy i inne takie drobnostki.
Li jechała podwodną koleją pierwszy raz i można by przypuszczać, że to dla niej właśnie będzie największym stresem. Jednak z całego towarzystwa, była najspokojniejsza. Zachowywała się normalnie, czego nie można było powiedzieć o Amandzie. Ganiała jak smród po pustych gaciach i bała się, by jej podopiecznej nic się nie stało. Nick nie lubił jeździć pociągami, autobusami czy też innymi kolejkami. Jego organizm tolerował tylko samochody osobowe. Ale gdy pomyślał, że opuści ten często nawiedzany przez Grzybicę kraj, nie straszne mu były żadne mdłości i niestrawność żołądka.
Kolej podwodna jest o tyle dobra, że można przejechać ocean w pół godziny, a nie kilka godzin lecąc samolotem czy, znacznie dłużej, płynąć statkiem. Do tego można zabrać zwierzęta i nie martwić się o ich zdrowie gdyż personel doskonale potrafi o nie zadbać. I nie trzeba się rozstawać ze swoim ulubionym samochodem osobowym. Taką możliwość oferuje tylko prom, ale minusem jest prędkość z jaką się porusza.
Podwodny pociąg mknie z prędkością sześciuset kilometrów na godzinę. A w środku prawie nie czuć tej prędkości. Milutka obsługa, wygodne siedzenia, spokojna muzyczka, a i cena w miarę przyzwoita.
Bilety były zarezerwowane miesiąc wcześniej, należało przyjechać na stację w Libershoot, wsiąść do podmorskiego pociągu i pojechać do Nowego Jorku. Nasza trójka przyjechała na stację pół godziny przed przyjazdem miała dość czasu, aby rozejrzeć się po podwodnym przystanku. Najprzyjemniejszym miejscem była poczekalnia. Za szklanymi szybami ukazywała się czekającym morska toń. Ryby pływały swobodnie, nie zwracając uwagi na dziwne stworzenia gapiące się na ich codzienne życie.
Nagle do Lory podszedł starszy pan z siwą bródką.
-Przepraszam panienkę. Panienka nazywa się Lora Mirasiuk?
-Tak, można tak powiedzieć. Czy coś się stało?
-A ta piękna pani w dziwnej fryzurze, co stoi tam z tym sympatycznym blondynem, czy to przypadkiem nie jest Amanda Wenley?
-A czemu pan się pyta? I z kim mam przyjemność rozmawiać?
-Nazywam się Romuald Kirke. Mam dwie córki. Jedna nazywa się Amanda, a druga Mary. Moja żona przez Grzybicę żyje beze mnie na wyspie, daleko stąd. Mi udało się wrócić z dziećmi, ale ten sam gang zabrał mi je, gdy były jeszcze malutkie. Próby szukania nie powodziły się. Szukałem wszędzie, ale co natrafiłem na ich ślad, to gdzieś przepadały. Kilka lat temu zobaczyłem Am w telewizji. Walczyła z gangiem, który dręczył naszą rodzinę od dłuższego czasu, nie wiedząc o tym. Druga córka wyszła za Wernera. Głównego gangstera. Dwójkę dzieci ukryła w niewiedzy męża, a jednej córce, o której Werner wiedział, pomogła uciec. Loraine, Katy i Roy. Moje wnuki. One mają teraz około piętnastu lat, a on jest prawie rok młodszy.
Lora spojrzała na staruszka niepewnie.
-Ty nie nazywasz się Mirasiuk, ale Wenley.
-Czyli sądzi pan, że jestem pana wnuczką?
-Tak. Nie tylko sądzę, ale wiem.
-Pan wybaczy, ale nie rozumiem o co panu chodzi. Ojciec Amandy zginął...
-... w wypadku samochodowym?
-skąd pan wiedział?
-Byłem prawie martwy. Nie znaleziono moich zwłok, gdyż pewien samotny znachor wiejski wziął mnie do siebie i wyleczył. Miesiąc później byłem zdrów jak rybka. Ale mój wybawca umarł. Zacząłem szukać moich córeczek, ale nie było to łatwe dla starszego mężczyzny z kulawą nogą bez grosza przy duszy.
-Wie pan, nawet gdybym chciała żeby to była prawda, nie mogę panu uwierzyć. Mógł pana nasłać Werner wymyśliwszy wcześniej tą historyjkę. Ale wydaje mi się pan bardzo miłą osobą i... czy mogę panu jakoś pomóc?
-Po pierwsze uwierzyć mi. A po drugie zniszczyć Wernera i uwolnić moją drugą córeczkę.
Lora patrzyła z nie dowierzaniem na Romualda. Chwilę milczenia przerwała Amanda.
-Przepraszam na moment. -uśmiechnęła się do staruszka, odciągnęła Lorę na bok. - Nie powinnaś się zadawać z obcymi ludźmi. Grzybica może mieć wszędzie swoich zwiadowców. Co by o mnie pomyślała twoja matka, gdyby coś ci się stało.
-On twierdzi, że jest twoim ojcem.
-Co? - szepnęła Amanda. - Wierzysz mu?
-Nie wiem. A ty?
-Nie. Tata zginął.
-Mówi, że go jakiś wieśniak wyratował.
-No nie wiem. Romuald Kirke został zmasakrowany tak, że trudno było go rozpoznać,
-Tak się właśnie przedstawił.
-I rzeczywiście tak się nazywał. - wtrącił Nick. - Rudy opowiadał młodzikom jak gangsterzy porwali dwie dziewczynki i później Werner z jedną się ożenił. A ta druga uciekła mając siedem lat. Zabiła dwóch gangsterów i wyszła głównym wyjściem. Sprawa śmierci twojego ojca pozostała wątpliwa dla wszystkich. Zarówno gangsterów jak i dla świata zewnętrznego.
-Panie Romu... -Amanda chciała się go o coś zapytać, ale nigdzie go nie było. - Gdzie on się podział?!
W tym momencie rozległ się skrzeczący głos zapowiadający przyjazd pociągu i nakazujący pasażerom z biletami zgłoszenie się na pierwszy peron.
Nie było czasu na zastanawianie się nad dziwnym staruszkiem. Ale przez całą drogę, Lora zamęczała się pytaniem czy to był na pewno on.
Gdy znaleźli się na stacji w Nowego Jorku, nikt już nie myślał o zwariowanym staruszku. Amanda złapała taksówkę. Upchnięto bagaże, Am usiadła z przodu, a Nick z Lorą i Brutusem z tyłu.
-Chyba będę się czuła trochę nieswojo... Sami obcy ludzie. - powiedziała Lora cichutko
-Nie martwiłabym się tym na twoim miejscu. - uspokoiła Amanda. - Na Rosebacha siedemnaście. Taka duża willa za miastem.
-Jak sobie pani życzy, panno Wenley.
Nick spojrzał na Lorę, Lora na Amandę.
-Znajdziesz tutaj wiele polisanów. - dokończyła.
-Nawet nie wiesz jak dużo. - wtrącił się kierowca. - Na przykład ja pochodzę z Polis. Rozumiem, że panienka z tyłu też?
-Tak. Miło jest słyszeć ojczysty język. Długo pan tu mieszka?
-Pamiętam czasy, kiedy to pannie Amandzie piętnasta wiosenka zaświtała. Muszę przyznać, że przez ten czas nie straciła nic ze swojej urody.
-Dobra, dobra. Jedź, nie marudź. - odwróciła się do tyłu. - Odkąd pamiętam, ilekroć wsiadam do taksówki, za jej kierownicą siedzi Janusz. A właśnie. Zapomniałam powiedzieć. To jest Janusz Sobiak. Kierowca od siedmiu boleści.
-Tak. Co racja to racja. Nienawidzę jeździć samochodem. Wolę pracować jako pomoc domowa, ale życie nie zawsze spełnia życzenia, dlatego dorabiam na taxi.
Janusz zręcznie wymijał największe korki i po piętnastu minutach znaleźli się przed domem Amandy. Po wypakowaniu bagażów Janusz zniknął ze swoją taksówką.
-Ładny domek. - stwierdziła Lora.
-W Polis był wybudowany bardzo dawno taki pałacyk, ale jest on znacznie większy niż moje mieszkanie.
Budynek miał dwa poziomy i poddasze. Od zewnątrz ściany były pomalowane w taki sposób, że z odległości dwóch metrów można by sądzić, iż ściany są murowane. Okna były proporcjonalnie duże, dach miejscami spadzisty, jednak na większej części poziomy. Mieszkanie otoczone było ogrodem i ogrodzone murem, wysokim prawie na trzy metry. Marmurowe schody prowadziły na coś w rodzaju tarasu, również marmurowego, otoczonego filarami podpierającymi zadaszenie. Frontowe drzwi były olbrzymie, ale wbrew pozorom lekkie. W środku mieszkanie było naprawdę ciekawe. Główny hol w staroświeckim stylu, schody z czerwonym dywanem, marmurowa poręcz, pozłacane drzwi i okiennice oraz stare meble z ozdobnikami, zawijasami, wymyślnymi wykończeniami brzegów. Dalsze pomieszczenia były już unowocześnione. Tapety, plastikowe okna, meble proste, takie jakie można było obecnie dostać na każdym rynku.
-Moja sprzątaczka przychodzi tu co jakiś czas i dba o to, żeby wszystko było w idealnym porządku. Wybierz sobie któryś z pokoi. Rozpakuj się, zaraz wymyślimy coś do jedzenia. Zadzwonię po moich pracowników.
Lora wybrała pokoik z wyjściem na poddasze. Ściany były pomalowane na jasnoniebieski kolor, granatowy dywan meble drewniane z błękitnymi dodatkami i tapczan również niebieski. Pierwsze co zrobiła to potrąciła obraz wiszący nad stanowiskiem komputerowym. Spadł na podłogę. Na całe szczęście rama nie zniszczyła się. Obraz odsłonił coś w rodzaju sejfu, obsługiwanego komputerowo.
-Ciekawostka… - szepnęła. Gdy tylko dotknęła delikatnie pokrętła, mechaniczny głos wydobył się z maszyny.
-Jeżeli nie jesteś Amandą Wenley odwieś ten obraz, który spadł, albo został ściągnięty.
Powiesiła obraz na ścianie. Maszyna natychmiast wyłączyła się.
"Będzie trzeba się Amandy zapytać co to takiego."
Zeszła na dół.
-Musimy sami coś wymyślić do jedzenia. Moim pracownikom znudziło się czekanie na mnie i znaleźli sobie inną, ich zdaniem ciekawszą robotę. -stwierdziła Amanda lekko zrezygnowana. - I gdzie ja znajdę na szybcika nowych pomocników?
-A Janusz?
-Janusz? Sobiak? W żadnym wypadku!
-Dobra, ja tylko tak, bo mi do głowy przyszedł…
-Chociaż… Z braku laku i kit dobry. Tylko gdzie go złapać?
-Nick go poszuka, a my zajmiemy się jedzeniem. Co ty na to?
Na tym stanęło. Janusz zamieszkał na stałe na Rosebacha siedemnaście i utrzymywał domek Amandy w jako takim porządku.
Lora do końca wakacji szkoliła swój język angielski, aby móc się uczyć w miejscowej szkole. W wolnych chwilach szukała potajemnie swojej siostry.


13. MANHATTAŃSKA PRZYGODA

Najciemniejszą ulicą Manhattanu - nie chodzi o kiepską widoczność panującą w tej okolicy, lecz o zamieszkujących ją ludzi - w środku nocy, szła szybkim, równym krokiem młoda kobieta. W mrokach tego "mrocznego" zaułka, można było dostrzec jej smukłą sylwetkę. Dzięki księżycowej pełni widoczne były spokojne rysy twarzy, a także szczegóły jej ubioru. Przybyła tu z niewiadomej jak dotąd przyczyny, ale jasne było, że nie pochodzi stąd. Tutejsi ludzie nigdy nie ośmieliliby się wytknąć nosa po za granicę swojego schronienia o tej porze. Poza tym ubierają się w stare zniszczone już ciuchy, gdyż w tych okolicach grasują różni bandyci, którzy dla ubrania czy nawet kawałka jedzenia potrafią zabić. Młoda kobieta najwyraźniej o tym nie miała najmniejszego pojęcia. Sposób, w jaki była ubrana, zachęcał okolicznych rabusiów. Króciutkie spodnie, z błyszczącego materiału, z tejże samej dzianiny krótka bluzka na ramiączkach. Na to miała narzucony lekki, rozpięty płaszcz z lekko prześwitującego materiału. Do tego rozwiane włosy sięgające po niżej pasa, delikatny makijaż na twarzy. Wszystko to razem mogłoby się zdawać zaproszeniem, propozycją, a wręcz prowokacją dla każdego pierwszego lepszego gbura. Tak jednak nie było. Wyraźnie czegoś lub kogoś szukała. Ale czego oczekiwała po tym ciemnym, ponurym miejscu? Jedyną rzeczą, która łączyła ją z tym miejscem, była broń. Schowana w skórzanych kaburach, pod płaszczem, była dostrzegalna tylko dla bystrzejszego oka, a żaden z okolicznych rabusiów nie przyglądał się swojej ofierze tak dokładnie. Poza tym alkohol, który jest głównym napojem w tym rejonie i słabe światło księżyca, nie sprzyjało ich zbytniej bystrości wzroku ani umysłu.
Wokół panowała cisza, tak więc każdy najmniejszy nawet szmer był słyszalny dla młodej dziewczyny. Szła cichutko, rozglądała się uważnie, nie chcąc, by jej brązowym oczom uszedł nawet najmniejszy szczegół. Myślała o tym co może ją spotkać, ale nie odczuwała strachu.
Nie uchodzi wątpliwości, że owa młoda dziewczyna nazywała się Loraine Wenley. Teraz wyjaśnia się odrobinę, intencja jej wizyty w tym półświatku dzikich szaleńców, jak najczęściej nazywali ludzie tą dzielnicę. Lora od momentu przybycia do Ameryki, szukała na różne sposoby jakiś znaków pozostawionych po obecności w tej okolicy swej siostry. Niedawno usłyszała o bandyckich napadach w tych okolicach, małej grupki ludzi pod wodzą Szalonej Ky.
-Szalona Ky - wyjaśniał miejscowy szeryf.- to niespełna szesnastoletnia dziewczyna, która posiada po prostu dar dowodzenia nad grupą rabusiów, a chęć czynienia zła ma zapisane w genach, gdyż była córką jakiegoś gangstera.
Taka informacja w zupełności wystarczyła Lorze, aby sprawdzić miejsce, w którym rzekomo ukrywa się Szalona Ky.
-Myślisz, że Ky to twoja siostra? - dziwił się Nick.
-Tak. Ky to skrót od Katy. Jest córką gangstera? Gangster to Werner.
-Przypuśćmy, że masz rację. Ale czemu napada i rabuje?
-Uraz psychiczny. Jest zła na ojca i wyładowuje emocje na przypadkowych ofiarach.
Brender spojrzał niepewnie na Lorę i bez przekonania kiwnął głową.
-Czyli uważasz, że zwariowałam? Przypomnij sobie jak ja reagowałam? Byłam tak zła na Wernera, że nawet chciałam zabić Toma. Na szczęście miałam takiego prywatnego psychologa, którym jest wiesz kto.
-To fakt. Więc jeśli się nie mylę, mam odciągnąć uwagę Amandy?
-Wiedziałam, że mi pomożesz.
-Znowu będzie na mnie...
-I może mi powiesz, że nie dasz sobie z nią rady? Jesteś bezpieczny.
-Jak wpadnie w furię, to mogę nie przeżyć. Wiesz co to jest asertywność?
-Mam podać ci regułkę terminu "asertywność" czy przedstawić jakiś przykład?
-Przykład, moja droga, to zaraz ja ci przedstawię. Nie! Nie będę ci pomagał w czymś co może zagrażać twojemu i później też mojemu życiu! Nie, nie i jeszcze raz nie!
-Nie sądziłam, że jesteś zdolny mi odmówić. Z dotychczasowego twojego zachowania trudno było pomyśleć, żebyś odmówił komukolwiek czegokolwiek. Czynisz postępy. Ale i tak mi pomożesz. Co mam ci załatwić? Chcesz kasę w łapę, kolacje z Amandą przy świecach czy może wycieczkę pod namiot tylko ty i ona?
-Nie przekupisz mnie. Nie będzie korupcji w przyszłej rodzinie.
Lora zamilkła, spuściła głowę.
-Oki. Mam lepszy pomysł.
Wyciągnęła telefon komórkowy, wybrała numer.
-Cześć, Am. Słuchaj, mam do ciebie sprawę. A właściwie nie ja, tylko Nick. Wiesz jaki on jest nieśmiały. Chciałby się z tobą spotkać tak na osobności, na przykład we włoskiej pizzerni, tej co jest cztery przecznice od banku. Spotkasz się z nim, prawda? No to super. Gdzieś tak za godzinę, wyrobisz się? No. Tak, rozumiem. Weź go trochę rozluźnij, co by to nie miało znaczyć. Ja sobie grzecznie pogram z Januszem w kanastę, albo pójdziemy do kina. No to pa, do zobaczenia.
Lora schowała telefon i uśmiechnęła się do oniemiałego Nicka.
-Ucieknę Januszowi nie tobie, więc jesteś bezpieczny.
-Jeśli się dowie, że o tym wiedziałem...
-Wiemy tylko my i możemy o tym zapomnieć, prawda?
-To nie jest dobry pomysł, ale rób jak uważasz.
No i stało się. Lora przedstawiwszy Januszowi swój plan ruszyła taksówką do miejsca, w którym najprawdopodobniej ukrywała się Szalona Ky. Młody taksówkarz, usłyszawszy dokąd ma jechać, spojrzał ze zdziwieniem na swoją pasażerkę.
-Nie radziłbym... możesz już nie wrócić stamtąd.
-Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na "ty". Dla ciebie jestem "pani". Dlatego jedziemy.
-Wiesz... upss... Wie pani kto tam jest? Szalona Ky. Moim zdaniem to największa wariatka na świecie! Razem ze swoimi ludźmi napada na przechodni, rabuje, czasem nawet zabija. Taka piękna osoba jak ty...
-Słuchaj, koleś. Jeśli chcesz dostać ładny napiwek to jedź i nie gadaj.
-Dobrze już jadę, ale ta kretynka Szalona Ky...
Lora wyciągnęła broń, przyłożyła lufę do jego głowy i gniewnie spojrzała na kierowcę.
-Z łaski swojej nie obrażaj mojej rodzonej siostry, bo za chwilkę pójdę w jej ślady i sama poprowadzę taksówkę!
Wystraszony taksówkarz nie czekał już dłuże,j ruszył czym prędzej przed siebie. Gdy zatrzymał się na miejscu Lora uśmiechnęła się już łagodnie i wyciągnęła dużą sumkę z kieszeni. Oczy młodzieńca zaświeciły się na ich widok.
-Nie musisz się kwapić na komisariat i zgłaszać, że pewna młoda kobieta groziła ci bronią. Mogę zabijać kogo tylko mam ochotę, więc tylko by cię wyśmiali. A reszty nie trzeba.
Lora odeszła w głąb ciemnej ulicy, a młody taksówkarz długo jeszcze siedział w samochodzie i wpatrywał się w trzymaną w ręku sumę pieniędzy.
I w ten oto sposób, Lora znalazła się w tych ponurych okolicach.
W miejscu, gdzie krzyżowały się po raz kolejny dwie ulice, uwagę Lory przyciągnęła derka, pod którą leżało coś dosyć dużego oraz ciemna plama rozciągająca się spod ściany od derki aż na środek drogi. Zawiał lekki wietrzyk i dało się odczuć lekki fetor. Młoda Wenley'ówna odchyliła derkę nogą. Ujrzała czyjąś głowę całą we krwi.
-No to trafiłam. - szepnęła. - Dokładnie tak jak mówił szeryf.
Nie zdążyła zasłonić derki, gdy usłyszała jakiś delikatny łoskot, który powtórzył się kilkakrotnie. Zastygła w bezruchu, z nadzieją, że właśnie spotkała tych, których spotkać chciała. Gdy usłyszała ciche szuranie butów odwróciła się gwałtownie i ujrzała cztery postacie z kijami bassetballowymi.
"Ich narzędzia chyba nadają się do rozwalania głów. Mogłabym się założyć, że to ludzie Szalonej Ky! Skoro jestem w centrum uwagi to teoretycznie mogłabym stać się zaraz kolejną ich ofiarą. Oni pewnie też tak myślą. Tym razem się na mnie zawiodą."
Raniła ich, ale starała się nie zabijać. Kiedy dwóch wycofało się zupełnie, z poprzecznej ulicy wyszło siedmiu nowych. Mimo przewagi liczebnej nie stanowili oni żadnego zagrożenia dla Lory. Co prawda trzeba było przyznać, że łatwiej szło z gangsterami Grzybicy, ale broniła się z uśmiechem na twarzy, bez pośpiechu i dość spokojnie.
Niestety, zbytnia pewność siebie o mało nie wpakowała jej w olbrzymie kłopoty. Zajęta atakiem z przodu, nie zauważyła skradającego się od tyłu gbura. Dopiero, gdy poczuła jego silne ramiona na swoich, zrozumiała, że jest w niebezpieczeństwie. Napastnik wytrącił jej broń z dłoni. Kilka razy spróbowała się oswobodzić, ale na nic zdały się jej starania. Znieruchomiała. Udając przestraszoną, znieczuliła uwagę gbura, co pozwoliło jej umknąć, szybkim, nagłym ukucnięciem. W momencie, gdy kolega gbura zamachnął się kijem na Lorę, ta szarpnęła się w dół, unikając uderzenia i pewnej śmierci. Cios przeznaczony dla Lory przyjął jej drugi napastnik.
-Sierotki. Sami mi pomagacie. - parsknęła Lora podnosząc z ziemi broń i wykorzystując chwilowe zaskoczenie, ogłuszyła kilku olbrzymów. Pozostałych załatwiała z większego dystansu. Padali jak zdechłe muchy, jeden po drugim.
Wszystko ucichło.
Czasem tylko, któryś jeszcze żywy jęknął z bólu. Lora oparła się o mur i odetchnęła z ulgą. Oddychała głęboko, regenerując siły. Nie zauważyła spadających z dachu co jakąś chwilę małych kamyczków. Po chwili usłyszała dziwny dźwięk, który brzmiał jakby ktoś zeskakiwał z dachu i mocno uderzył o piaskową ulicę. Ciężkie kroki kilkunastu osób kazały Lorze trzymać broń w pogotowiu. Gdy zobaczyła wysokich, silnych, uzbrojonych po zęby mężczyzn obstawiających szczelnie odcinek ulicy, w którym się ukrywała, nogi pod nią lekko się ugięły. Nie miała szans wygrać z tak liczną grupą pewnych siebie rabusiów, a jedyną drogą ucieczki był dach, na który najpierw należałoby się wspiąć, co też było niemożliwe. Jeden ruch i z tych pięćdziesięciu luf karabinów wycelowanych prosto w Lorę, jak na komendę wystrzeliliby dużą dawkę ołowiu, uśmiercając ją.
"Będzie gorąco. - westchnęła Lora. - mam dużą szansę... przegrać i zakończyć tu swój żywot. To nie Grzybica, żebym miała ochronę Wernera, czy chociażby pożądanie Toma, chroniące mnie jeszcze bardziej. Jeśli czegoś nie wymyślę to będzie ze mną krucho..."
Ale nie musiała nic wymyślać. Spośród uzbrojonych rabusiów wysunął się do przodu chłopak niższy od pozostałych, znacznie szczuplejszy i młodszy, może w wieku Lory. Podniósł prawą rękę. Wszyscy w skupieniu naładowali broń i stanęli z nią nieruchomo. Chłopaczek wyszedł na środek, na wprost Lory, mówiąc:
-Nie zrób jakiegoś głupstwa, a z naszej strony nic ci nie grozi. Kim jesteś?
Lora odpowiedziała milczeniem.
-Radzę współpracować.
Lora kiwnęła głową i schowała broń do kabury, ale na dal nic nie mówiła.
-No więc? Może trochę ołowiu na zachętę?
-Ołów mi nie smakuje. Jest ciężkostrawny. A ty kim jesteś?
-Zapytałem pierwszy.
-Ja muszę wiedzieć komu odpowiadam. Byle komu swoich danych personalnych się nie podaje. Rozumiem, że jesteście zorganizowaną grupą. Czy aby nie czasem dowodzi wami Szalona Ky?
Lora rzuciła wzrokiem po uzbrojonych napastnikach. Na słowa "Szalona Ky" kilku podniosło głowę na dach nad Mirą.
-Zgadłaś. - potwierdził chłopaczek. - Szalona Ky najpierw chciała cię zniszczyć, ale gdy usłyszała jak broniłaś przed naszymi byłymi współpracownikami, pozwoliła nam się tobą zająć.
-Czyli nie wyrządziłam wam zbytniej krzywdy, zabijając kilku tamtych ludzi?
-Nie. Zbuntowali się i oddzielili. Wykonałaś za nas połowę brudnej roboty.
-A gdzie jest teraz Katy?
Napastnicy zadrżeli, niektórzy nawet odrobinę się cofnęli. Lora zauważyła to.
-Przepraszam, kto? - chłoptaś ocknął się z oniemienia.
-Katy Wenley. Córka Mary i Wernera Veroy'a. Chciałabym się z nią spotkać. - Lora z zadowoleniem stwierdziła, że im dłużej mówi o Szalonej Ky, tym bardziej zdobywa przewagę nad nimi. Niektórzy nawet opuścili broń, utworzyło się niewielkie zamieszanie wśród napastników. - No to gdzie ona jest?
Lora nie zdążyła jeszcze dokończyć swojego pytania, gdy oto z dachu zeskoczyła zamaskowana młoda kobieta w czarnym płaszczu.
-Katy Wenley... Werner Veroy...- westchnęła. - Miałam nadzieję, że nigdy już tego nie usłyszę. Skąd wiedziałaś?
-To na razie nie twój interes. Gdybym nie wiedziała nie traciłabym czasu na zabawę z twoimi ludźmi i wątpię żebym tu przyszła. Nawet za namową szeryfa.
-Pracujesz dla glin? Jako jakiś tajny agent, co?
-Jeżeli już to tajna agentka. Ale nie, z policją mam nie wiele wspólnego. Pracuję od dwóch lat nad rozwaleniem dużego, skomplikowanego gangu i nie zawracam sobie głowy innymi, wyjętymi spod prawa powaleńcami.
Ostatnie zdanie zbulwersowało zarówno Katy jak i jej ludzi. Szmer zdawał się narastać. Lora zrozumiała, że chyba przeciągnęła strunę. Gdyby nie interwencja Ky doszłoby do dramatycznego zakończenia.
-Kim ty jesteś, że pozwalasz sobie na takie obelgi?
-To nie jest istotne. A odpowiesz mi na jedno pytanie? Gdyby ktoś usiłował zabić twojego ojca, to co byś zrobiła?
-Cieszyłabym się z tego powodu.
-A czemu?
-Bo jest okropnym draniem! Morduje, kradnie i ma przy sobie moją mamę. Nie pozwala jej się ze mną spotykać.
-Jak powiedziałaś? Jest draniem, bo morduje i kradnie, tak?
-No tak. - Katy spojrzała na Lorę ze zdziwieniem.
-Ty też mordujesz, też zabijasz. Czyli jesteś draniem tak jak on?
-To nie to samo.
-Jak nie to samo? Nie sądziłam, że przyjmiesz mnie z otwartymi ramionami, ale nie myślałam, że tak bardzo wdałaś się w ojca.
-Nienawidzę go! Nie twoja sprawa co ja robię. Nie będziesz mi mówić co mam robić i jaka jestem.
-Wyluzuj. Nie ty jedna go nie znosisz. Jeżeli byś mi pomogła, to mamy realną szansę na zniszczenie gangu.
-Nie podoba mi się twoja propozycja, nie zamierzam z tobą współpracować. Za to ja mam dla ciebie lepszą, nie do odrzucenia.
-No więc, co to za propozycja?
-Albo od razu cię zabijemy...
-Ten wariant, od razu mi się nie podoba.
-Nie przerywaj mi. Albo giniesz od razu, albo stoczysz ze mną walkę i w zależności od wyniku zginiesz albo puścimy cię wolno.
-Super. To na co się bijemy?
-Masz wybór. Duży, prezentuj broń. Wybierz sobie cokolwiek.
Lora spojrzała na dryblasa. Miał ze dwa metry wzrostu, szerokie bary, cały obwieszony był różnymi rodzajami broni. Ujęła jego ręce i uśmiechnęła się do Katy.
-Stylem wolnym? - zapytała Ky.
-Ma się rozumieć.
-Sorry, że przerywam, ale... - młody chłoptaś zaczął nie śmiało.
-Nie teraz.
Na środku ulicy stały teraz tylko dwie młode kobiety. Pozostali woleli się odsunąć i z wielkim zainteresowaniem przyglądali się przedstawieniu.
-Uwielbiam to. Oglądanie bijących się kobiet, zawsze jest ekscytujące. A ta walka zapowiada się wyjątkowo ciekawie. - szepnął Duży do kolegi stojącego obok.
Katy i Lora miały bardzo podobne ruchy. Jednakowo ściągnęły wierzchnie okrycia, odrzuciły broń. Okazało się, że są nawet podobnie ubrane. Obie pozwoliły sobie na małe oszustwo, a mianowicie zostawiły sobie po dwa noże, tak na wszelki wypadek, oczywiście w tajemnicy przed przeciwniczką. Po chwili stały naprzeciwko siebie w pozycjach bojowych.
-Kiedy będzie koniec walki?
-Moi ludzie to ustalą.
-Dobra. Wierzę w ich uczciwość.
Lora na początku nie atakowała, prowadziła działalność defensywną. Chciała poznać możliwości swojej przeciwniczki. Ale żeby publiczność nie odniosła wrażenia, że jest słabsza od Katy, spróbowała uderzyć. Ale jej cios został odparty, tak samo, jak ona odpierała ciosy swej siostry. Przez bite dziesięć minut nic ciekawego się nie wydarzyło. Ani razu żadna z sióstr nie oberwała od drugiej i wcale nie wyglądały na zmęczone. Znudzona widownia zaczęła gwizdać, co rozproszyło Katy. Jej mała nieuwaga pozwoliła Lorze przerzucić siostrę przez ramię. I znów widownia była zawiedziona, gdyż Katy nie upadła. Wykonała salto podparte i przy pierwszej okazji oddała przeciwniczce podobnym rzutem. Walka powróciła do swojego, nudnego toku.
-To nie ma sensu. Możemy się tak bić do jutra.
-No nie wiem, Ky. Któraś z nas w końcu się zmęczy.
-Ale do tego czasu moi ludzie usną. Nie mogę na to pozwolić. - Katy wyciągnęła nóż. - Broń się, jeśli masz czym!
-Oszukujesz. - stwierdziła Lora wyciągając swój scyzoryk.
-Ty też.
Długo jednak tych noże nie trzymały w ręku, gdyż niemal natychmiast je sobie wzajemnie wytrąciły. Sięgnęły po drugie narzędzia. Tym razem zwarły się i tarzały w piachu ulicznym. Katy pomógł jeden z jej ludzi, przydeptując nóż Lory. Wówczas Li odepchnęła dwoma nogami Katy, która pierwszy raz upadła. Walka znów przeniosła się z parteru do pozycji stojącej, ale teraz widowni nudno nie było. Lora nie mogła już dotknąć Katy, gdyż ta cały czas trzymała nóż w pogotowiu. Przypomniała sobie jednak, że kilka kroków za plecami leży jej broń. Zaczęła się cofać i wszystko poszłoby łatwo, gdyby nie nagły ruch Ky nożem do przodu. Lora dla ratowania siebie, musiała odskoczyć w bok oddalając się znów od Kilofów. Postanowiła podjąć ostateczną, desperacką próbę, jaką było skoczenie w kierunku broni i chwycenie jej wykonując salto jednocześnie. Spojrzała na ziemię, by upewnić się gdzie ma dokładnie skoczyć. Katy zauważyła to i zrozumiała zamiary Lory. Jej broń leżała jakieś pół metra od nogi, więc nie musiała skakać. Kucnęła, chwyciła broń i w tym samym momencie Lora złapała Kilofy. Przykucnięte na jedno kolano, zastygły w miejscu z wyciągniętymi rękoma i pistoletami gotowymi do strzału. Żadna nawet nie mrugnęła, nie zachwiała się, oddychały spokojnie i patrzyły sobie prosto w oczy z uśmiechem i zaciętością. Jednak publiczności wystarczyło to by stwierdzić iż obie są doskonałe i dalsza walka nie miałaby sensu.
Nawet po zakończonej walce ich ruchy pozostawały identyczne. Wstały, schowały broń do swoich kabur poprawiły lekko fryzurę i dopiero po otrzepaniu kurzu z ubrań, uścisnęły sobie ręce.
-Bić się z kimś twojego pokroju to czysta przyjemność. - stwierdziła Lora.
-Mogę powiedzieć to samo o tobie. Jak dotąd, nie licząc mojego instruktora, nie spotkałam nikogo, kto byłby mi w stanie dorównać.
-Szalona Ky... -zaczął ponownie chłoptaś.
-Mów mi po imieniu.
-No więc, nie wiemy jak twoja wspaniała przeciwniczka się nazywa.
-Racja, Roy.
-Roy? - powtórzyła Lora.
-Tak mi na imię. A tobie?
-Nie wiem Katy czy chcesz, aby wszyscy usłyszeli... - Lora parzyła siostrze prosto w oczy, chcąc zakonotować jej reakcję. - Loraine... - po samym imieniu brwi Katy lekko się uniosły. - ...Wenley. - dokończyła.
Katy otwarła szeroko usta, nie wiedząc co powiedzieć. Jej ludzie zaczęli szeptać coś do siebie. Po chwili zapanowała cisza.
-To jest tylko zbieżność nazwisk? - wydusiła Katy.
-Wybacz, ale nawet ja zauważyłem, że nie. Jesteście siostrami? - Roy uśmiechnął się. Lora przytaknęła i objęły się za szyje.
-To tłumaczy nasze podobne zachowania... siostrzyczko. - Katy wzruszyła się troszkę, ale szybko otarła łzę, aby nikt nie zauważył. - Skąd wiedziałaś, że Szalona Ky to ja?
-Zgadzał mi się opis twojego pochodzenia, zachowania i to "Ky". Podobnie się zachowywałam gdy straciłam przybranych rodziców z powodu Wernera. Chciałam zrobić to samo co on uczynił mnie, o mały włos nie zabiłam... kogoś... Byłam zła na cały świat, a od tamtego czasu coś się we mnie zmieniło. Nie jestem już tak bardzo wrażliwa na ludzką krzywdę i ciężej jest mi się nad kimś zlitować. Serce podpowiedziało mi, że to ty.
-Ale ty zaczęłaś działać w dobrym kierunku, przeciwko ojcu, a ja nie umiem.
-Nic trudnego, jeśli jest się w odpowiednim towarzystwie. Amanda nauczyła mnie wielu ważnych rzeczy. Ja dodatkowo postawiłam sobie za cel prześcignięcie jej pod względem niszczenia gangu. Można powiedzieć, że to właśnie Grzybica pomogła mi osiągnąć cel. Amandy nikt w gangu nie boi się tak jak mnie.
-Ale czemu się ciebie boją? Jesteś młodsza od Am i masz mniejsze doświadczenie niż ona.
-I właśnie o to chodzi. Gangsterzy wiedzą czego można się spodziewać po ciotce. Nie boją się nawet umrzeć od jej strzału. Amanda strzela prosto w serce albo w głowę, rzadko pudłuje i śmierć przychodzi szybko, bez długiej męczarni. Moje strzały ranią mocno i ofiara długo się męczy i często po tej męczarni nie umiera. Ciotka jest bezwzględna i dla niej tylko istnieje fakt: "pozbyć się gangstera". A ja próbuję ściągać na dobrą stronę, załatwiam sobie szpiegów wśród wiernych gangsterów. Dlatego boją się mnie o wiele bardziej niż Am. Lękają się przed moimi słowami, bo wiedzą, że potrafię ich zapętlić, strach wielki ich oblatuje, gdy widzą broń w moich rękach, bo w całym swoim zawodzie słabo znoszą ból.
-I sądzisz, że ja mogłabym też stać się postrachem Grzybicy?
-Jeżeli sprawnie posługujesz się bronią i językiem, to nie widzę żadnych przeszkód.
-Więc kiedy zaczynamy?
-Kiedy masz tylko ochotę.
-A my? - wtrącił Roy.
-No właśnie. -westchnęła Katy. - Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie moi ludzie. Nie zostawię ich samych.
-Nie będą sami. Mogą iść z tobą.
Rozmowę przerwał dzwonek komórki Lory.
-Tak?
-Gdzie ty się podziewasz!?! - głos z małej komórki niósł się daleko. To Amanda. Darła się tak, że biedne uszy Lory nie wytrzymywały i musiała trzymać telefon w sporej odległości.
-Załatwiam sprawy dla mnie bardzo istotne.
-Co?!
-Ciebie to nie interesuje, gdzie podziewa się twoja siostra i jej dzieci, prawda?
-Interesuje. Nawet bardzo. Robię wszystko, żeby Werner nie dowiedział się kim są jego potomkowie.
-Tak. Ukrywasz to tak mocno, żeby nawet one o tym nie wiedziały. Ale przeliczyłaś się tym razem. Sprawa jest zbyt istotna dla mnie, żebym o tym nie wiedziała.
-Proszę?... - głos Amandy jakby się załamał.
-No więc wyobraź sobie, że wiem o tym kim jestem naprawdę.
-Ach ten Nick! Jemu coś powiedzieć w tajemnicy!
-Od interesuj się od niego, dobra? - warknęła Lora, co zatkało Amandę. - Wiem to od ciebie.
-Jak to ode mnie?
-Mówiłaś o tym Nickowi i jakoś tak się stało, że wszystko słyszałam. Najbardziej wkurzyło mnie to, że bałaś się powiedzieć mi prawdy.
-Ale ja...
-Wiem, wiem. Nie dam mu spokoju, a on mi, mogę ucierpieć na zdrowiu i tak dalej. Co ty myślisz, że jestem taka sierotka i robię wszystko na waleta? Nawet jeśli bym nie wiedziała kim jest Werner, nie dałabym mu spokoju, póki by nie fiknął! Ale na szczęście słyszałam wszystko i odrzuciłam plan zabijania go. Pomyśl, co by to było, gdybym go zabiła i później dowiedziała się, że jest moim ojcem! W tym wypadku wykazałaś wyjątkowo swoją bystrość umysłu.
Te słowa zgasiły trochę Amandę. Nikt jej wcześniej tak nie dowalił.
-Ja nie pomyślałam... - wybąkała po chwili.
-To dało się zauważyć. Powiedz Nickowi, że ma tu czym prędzej przyjechać.
-Gdzie?
-On będzie wiedział.
-Nick? Czyli jest w to wplątany? Mogłam się domyślić!
-Tknij go tylko! Jeżeli nie chcesz mieć ze mną kłopotów to w ciągu pięciu minut, chcę widzieć Nicka tutaj z samochodem na kilka osób.
Nie czekając na odpowiedź wyłączyła się.
-Nick? - zapytała się niepewnie Katy. - znałam takiego jednego... Jak się nazywa?
-Brender.
-Przecież on pracuje dla ojca!
-Pracował. Teraz pracuje dla mnie i Amandy, podobnie jak kilku moich przyjaciół ciągle jeszcze przebywających w gangu. Jak tylko przyjedzie, rozstrzygnie się jeszcze jedna sprawa. - spojrzała na Roy'a, dodając: - Pewnego młodego człowieka, twojego najbliższego przyjaciela i pomocnika.
Lora, Roy, Katy i kilku jej ludzi znaleźli się w miejscu, gdzie jakiś czas temu Li zostawiła zdziwionego taksówkarza. Długo nie trwało, przyjechał Nick. Wyskoczył z samochodu.
-Coś się stało? I kim są ci ludzie?
-Katy, Roy, a tamci nie zdążyli mi się przedstawić.
Nick spojrzał na Katy. Tak to ona. Mary pokazywała mu jej zdjęcie może sprzed trzech lat. Niewiele się zmieniła. Popatrzył uważnie na Roy'a. Był podobny do Wernera. Miał jego nos i oczy. Nic nie mówiąc wyciągnął z kieszeni swój wisiorek w kształcie naboju. Roy widząc go pozwolił sobie coś zauważyć.
-Mam taki sam wisiorek.
Nick spojrzał na chłopaka.
-Pokaż.
-Identyczne! - stwierdziła Katy.
Otwarto obydwa naboje. W wisiorku Roy'a znajdowały się dwa zdjęcia, przedstawiające dwójkę dzieci, chłopca i dziewczynkę. U Nicka były trzy zdjęcia, w tym dwa takie same jak Roy'a oraz fotografia małej Lory.
Nick spoglądał na trójkę młodzików stojących przed nim.
-Znalazłem. - westchnął po chwili.
Jednak nikt nie zrozumiał co znalazł, więc Nick pośpieszył z wytłumaczeniem.
-Wasza matka nakazała mi odnalezienie was.
-Nasza? - zawahał się Roy.
-Tak. Mary ma trójkę dzieci. Bliźniaczki i o rok młodszego od nich syna. - potwierdziła Lora. - Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak tylko odnaleźć mamę.
-Na pewno by się ucieszyła na wasz widok, ale Werner... -jęknął Nick.
-On nie jest problemem. Większym problemem będzie odnalezienie...
Wypowiedź Lory została przerwana przez policyjne syreny w oddali. Zebrani spoglądali po sobie niespokojnie.
-Przecież nikt ich nie poinformował, że coś się tu działo, prawda? - Lora rzuciła podejrzliwe pytanie w stronę Nicka.
-Na pewno nie z naszej strony. - zapewnił Nick. - Ale tak czy inaczej trzeba się stąd zmywać.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Roy i Katy wsiedli do samochodu Nicka, a ich ludzie wrócili do swojej kryjówki.
Jechali spokojnie, aby nie budzić podejrzeń.
-Przejedziemy koło tamtego supermarketu i w lewo, będzie szybciej. - zdecydował Nick.
i nim podjechali do skrzyżowania, na drogę wyjechał radiowóz, a za nim następny. Wyskoczyli policjanci i nie zwracając uwagi na zbliżające się auto obstawili supermarket.
-Niech to szlak! Nie przejedziemy tędy... Jeżeli się wycofamy możemy zostać posądzeni o jakieś przestępstwo. Trzeba coś wymyślić.
-Niepotrzebnie się martwisz, Nick. - Lora stwierdziła z wyczuwalną pewnością siebie. - Nie gaś silnika. Jak wysiądę, wykręć samochodem.
Nick posłusznie wykonał swoje zadanie. Jeden z policjantów zainteresował się dziwnym samochodem. Podczas gdy inni jego koledzy obstawili supermarket, on z wyciągniętą bronią zbliżał się w stronę samochodu. Lora stała w cieniu i nie rzucała się w oczy. Samochód świecił policjantowi w oczy, przez co nie widział kto jest w środku.
-Czy coś się stało? -zapytała Lora.
Policjant podskoczył ze strachu, podniósł ręce do góry, odrzucając broń. Odwrócił się powoli, a gdy zobaczył Lorę odetchnął z ulgą.
-Co się tu stało?
-Jakiś napad. Ale nic groźnego, poradzimy sobie.
-W to nie wątpię. Moje pytanie brzmi tylko kto za tym napadem stoi.
-To jest rzeczą zastanawiającą. Wszyscy sądziliśmy, że z plagą Grzybicy nigdy się nie spotkamy. Ale myliliśmy się.
-To znaczy, że Grzybica przyjechała tutaj i ten napad to ich dzieło?
-Tak. Ale same młode szczyle, nie groźne i niedoświadczone.
-Tacy są właśnie najgroźniejsi. - Nick wyszedł z samochodu.
-Nie dla naszych dzielnych ludzi.
I jakby na potwierdzenie słów Nicka, z supermarketu wybiegło kilkunastu gangsterów i zniknęło w ciemnościach nieoświetlonych ulic. Zanim z budynku wyszli policjanci nastąpił olbrzymi wybuch. Policjant rozmawiający z Lorą pobiegł w tamtym kierunku, a Nick zaproponował, aby pojechać do domu inną drogą.
Jakież było zdziwienie Amandy, gdy usłyszała, kim są jej goście!


14. NARESZCIE RAZEM

Amanda, mając wyrzuty sumienia, iż nie powiedziała Lorze, kim naprawdę jest, dlatego też spełniała wszystkie zachcianki potomstwa swojej siostry. Zabierała dzieciaki do lunaparku, jeździli na wycieczki po stanach. Zwiedzili spory kawał Ameryki. Nick miał za zadanie znalezienie gangu i skontaktowanie się z Mary, co nie było proste. Gang miał się na baczności. Werner dobrze wiedział, że Amanda zabawia jakieś dzieci. Nie wiedział tylko, że te dzieci były jego. Strzegł Mary jak oka w głowie. Nie miała możliwości, żeby uciec.
Do czasu.
Prawie wszyscy wyjechali na jakiś napad. Zostało sześciu ludzi, ale tylko dlatego, jak zaznaczył Werner, żeby pilnować chwilowej bazy i jego żony.
Mary wykorzystała tą sytuację. Zwykłym nożem zabiła dwóch strażników pilnujących jej pokoju, tak jak uczyniła to Amanda mając zaledwie siedem lat. Przemknęła się do wyjścia. Wybiegła na ulicę i nie mogła uwierzyć w to, co zrobiła. Złapała taksówkę.
-Jeżeli zawieziesz mnie do mojej siostry, to ci zapłacę, zgoda?
-A gdzie pani siostra mieszka? - taksówkarz zapytał spokojnie.
-Rosebacha siedemnaście. Za Nowym Jorkiem.
-Czekaj, czekaj, czy tam przypadkiem nie mieszka panna Wenley?
-Tak. Zawieź mnie tam jak najszybciej.
-Dobra. Co mi tam. Niech pani wsiądzie.
Stali chwilę w korku, błądzili ruchliwymi ulicami, ale w końcu dotarli na miejsce.
-Co? Jak to jej nie ma?
-Wyszła z dzieciakami na obiad. - poinformował spokojnie Janusz.
-Nie rozumiem.
-Ja też nie rozumiem. Gotuję bardzo dobre obiady, a ona woli iść do restauracji.
-Nie o to mi chodzi. Am przecież nie miała dzieci! Opiekowała się tylko Lorą… Gdzie pojechała?
-Wie pani, gdzie jest siedziba banku krajowego?
-Tak.
-To są w restauracji obok. Jeżeli pani tam szybko dojedzie, to może ją jeszcze spotka.
-Dziękuję bardzo.
Amanda właśnie zamawiała coś dla siebie, gdy zadzwonił telefon. Odeszła na bok. Wróciła troszkę uradowana, ale jednocześnie zasmucona.
-Kto to dzwonił?
-Nick.
-Stało się coś?
-Mary uciekła Wernerowi. Ale nie wiadomo gdzie jest.
Ledwo Amanda wypowiedziała te słowa, drzwi restauracji otwarły się gwałtownie. Wbiegła kobieta. Stanęła na środku pomieszczenia, rozglądnęła się. Zobaczyła przy jednym stoliku trójkę dzieciaków z dorosłą kobietą bardzo podobną do niej samej. Podeszła tam szybko.
-Wasz ojciec nie dowiedział się jeszcze o tym. Ale to tylko kwestia czasu. Musimy ją znaleźć za nim oni ją znajdą.
-Już nikogo nie musisz szukać. - Mary stanęła za Amandą
-Mamo? - cała trójka podniosła się z miejsc i wpadli sobie w ramiona.
Zrezygnowano z obiadu w restauracji, wsiedli do samochodu i czym prędzej pojechali do domu Amandy, po drodze opowiadali wszystko, co ich spotykało przez ostatnie lata.
Siedzieli do późna rozmawiając. Grubo po północy młodzież położyła się spać. Przyszło im to z ciężkim sercem, gdyż matkę widzieli praktycznie pierwszy raz. Mieli tyle do opowiedzenia, a doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny! Cztery dni przesiedzieli w domu i cieszyli się sobą. Nikt nie podejrzewał, że są śledzeni.
Werner tylko czekał na dogodną sytuację.


19. DRAMATYCZNE ROZSTANIE

Wszystko zaczęło się od przypalonego mięsa.
Smród spalenizny rozszedł się po całym domu. Wyciągnął wszystkich mieszkańców z ich pokoi i zaprowadził do kuchni. Zastali tam Janusza, klnącego nad patelnią pełną czarnej masy.
-Co tu się stało?
-Przypaliło się… - wzruszył ramionami.
-Super. Ja tego jeść nie będę. Idziemy zjeść na mieście. - zaproponowała Amanda.
Pomysł wszystkim się spodobał.
W efekcie trafiono do tej nieszczęsnej restauracji obok banku. Tej samej, gdzie niedawno znalazła się Mary. Obiad był wyjątkowo smaczny i wszystko byłoby dobrze gdyby nie to niemiłe zdarzenie pięć minut po jedzeniu.
Z zewnątrz dało się słyszeć strzały, pisk opon i krzyki. Wszyscy zamarli z przerażenia. Lora spojrzała na Amandę. Bez słownego porozumiewania się wstały, złapały za broń. Barman podniósł ręce nie rozpoznając, kim są kobiety z bronią.
-Katy, uciekajcie do domu, o nas się nie martw. Do zobaczenia, mamo. -Lora pocałowała Mary w czoło i ruszyła do drzwi.
Wyszła pierwsza, za nią ciotka. Ludzie uciekali. Gdzieś w oddali słychać było już syreny policyjne.
Wparowały do banku. Nie zdążyły nawet strzelić. Gangsterzy odcięli im wszystkie drogi ucieczki. Kilkanaście luf wycelowanych prosto w nie.
-Nie ruszać się. Rzućcie broń i rączki do góry.
Wenley'ówny nie zareagowały na te słowa.
-Radzę robić, co każę. Albo będziecie słuchać, albo je zabijemy.
Do banku wprowadzono Mary i Katy. Amanda pierwsza odrzuciła broń. W jej ślady poszła Lora. Rąk jednak żadna nie podniosła.
-Głuche jesteście? Ręce do góry.
-A co ja jestem? Śmieć jakiś, żeby podnosić ręce? Poddawać to mogą się gangsterzy policji, a nie ja wam!- Lora wkurzyła się tym mocniej, że pierwszy raz była w takiej sytuacji. Nigdy dotąd nie stało się tak żeby to ona nie mogła nic zrobić.
-Dobra chłopaki, najważniejsze, że nie mają się czym bronić. - rozległ się jakiś śmieszny, niski, chrapliwy głos. Za głosem pojawił się starszy pan w garniturze.
-A to kto? - zapytała Katy.
-Jak to? Nie pamiętasz mnie, córeczko?
-Werner?! - parsknęła Lora. - Strasznie nie miło mi ciebie poznać.
-Boże! Ten potwór nie jest moim ojcem… - Katy spojrzała z przerażeniem na Mary. Ta zrezygnowana kiwnęła przytakująco.
-Rodzinka w komplecie. Szwagierkę i jej podopieczną, z przyjemnością bym zabił, ale dzisiaj jestem wspaniałomyślny i dlatego Lorę wyślę w daleką podróż. Amanda bez niej nie będzie już tak groźna. - Werner z zadowoleniem patrzył na porwane. - Prawie bym zapomniał! Muszę ci podziękować za uratowanie mojego człowieka. On też pewnie chciałby ci podziękować. Miło z twojej strony, że dbasz o wroga.
Jakby w odpowiedzi na pytające spojrzenie Lory, z pomiędzy gangsterów wyłonił się Tom.
-Co ty tu robisz?
-Pracuję. Można powiedzieć, że dzięki tobie.
-Psujesz. Na stałe.
-Przepraszam.
-Co wy mi tu pitolicie? -zniecierpliwił się Werner.
-Dzwonili właśnie z Seldrey Tich. Statek czeka. - wtrącił któryś z gangsterów.
-Zabrać ją.
Dwóch gangsterów podeszło do Lory. Chciała uderzyć jednego z nich, ale powiększyła się liczba karabinów na około niej. Była zupełnie bezbronna.
-Rączęta do góry. -syknął Werner. - Poddaj się, albo pożegnasz się ze swoimi przyjaciółkami.
Musiała się poddać. Gdyby chodziło tylko o jej zdrowie czy nawet życie, na pewno by się nie poddała. Ale tu chodziło o życie rodziny. Ze łzą w oku uniosła ręce.
-Grzeczna dziewczynka. Zabierzcie ją. Łysek, weź sobie kogoś do pomocy i odstaw do portu. - odwrócił się do żony. - A jeżeli o was chodzi, to zapłacicie mi za to, że próbowałyście się buntować. Wywieźć je do kryjówki.
-Nie jestem zły za tamtego kopniaka, ale nic na to nie poradzę. W gangu panują bardzo rygorystyczne zasady. Jeden sprzeciw i jesteś trupem. - tłumaczył się Łysek otwierając przed Lorą drzwiczki samochodu, w którym już ktoś siedział.
-Skąd Werner wiedział, że jestem z Amandą w Ameryce?
-Nie wiedział. Tak czy inaczej chciał tu przyjechać. A dowiedział się przez przypadek. Spotkał teścia, zapytał się czy nie wie gdzie jest jego córka, a później zabił...
-Lora!
"Znajomy głos. To Roy…" - pomyślała po czym dodała głośno.
-Jedź już. Co ma się stać, to się nie odstanie.
Brat wybiegł na ulicę za samochodem. Zatrzymał się i skierował do banku, z którego wychodzili właśnie gangsterzy.
-Szefie ten chłopak towarzyszył Amandzie i twojej córce. - zauważył Rudy.
-Rzeczywiście. Jego też weźcie.
Na siłę wpychano więźniów do busa. Ostatnia miała wejść Am. Nie dało się jej jednak tak łatwo do tego zmusić. Wyrwała broń jednemu z napastników. Zabiła kilku z nich i zaczęła uciekać. Pościg za nią okazał się bezskuteczny. Na sąsiedniej ulicy zatrzymał się samochód. Kierowca wyszedł zostawiając kluczyki w stacyjce. Wykorzystała to. Wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę portu w Seldrey Tich.
Przez jakiś czas droga była prosta. Amanda nadrobiła prędkością na tym odcinku trasy. Widziała Łyska przed sobą, ale nie mogła go dogonić. W porcie wysiadł on z samochodu i zaprowadził Lorę na statek.
Za nim dotarła tam Amanda, wypłynęli już daleko, a Łysek czmychnął gdzieś i znikł. Zawiedziona wróciła pod bank, oddała samochód i opowiedziała o wszystkim policji.
W tym czasie gang wyniósł się z Nowego Jorku do swojej kryjówki. Tylko Werner i Rudy pojawili się w porcie.
-Nabrała się?
-Tak. Myślała, że tamta dziewczyna to Lora. Zawróciła, a przyczyna naszych nieszczęść jest już pod pokładem właściwego statku. - zameldował Łysek.
-A pies?
-Psa również tam sprowadzono.
-To dobrze. Rudy, chodź ze mną trzeba porozmawiać z kapitanem.
Wszystko ucichło. Nawet morze było spokojne.
Po dwóch godzinach nie było śladu po nietypowym napadzie. Przechodnie nawet już o tym nie pamiętali. Tylko Amanda i Nick siedzieli w małym pokoju i głowili się jak szukać i ratować rodzinę Wenley'ów.


CDN...

Podpis: 

Ardea Nigra 2001-2003
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Sen o Ważnym Dniu Podstęp Krzyż
Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny). Historia trudnej miłości, która powraca po latach. Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.
Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 13
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 12

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2024 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.