https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
200

Sztuczny człowiek, który się śmieje

Autor płaci:
100

  Przyszłość, w której rzeczywistość miesza się ze sztucznymi światami, staje się miejscem, gdzie szaleństwo trawi duszę.  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W grudniu nagrodą jest książka
Cujo
Stephen King
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Sztuczny człowiek, który się śmieje

Przyszłość, w której rzeczywistość miesza się ze sztucznymi światami, staje się miejscem, gdzie szaleństwo trawi duszę.

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Moc słów

- Wojna przyszła do nas niepostrzeżenie - budzisz się pewnego ranka i już jest. - Gdzie jest, mamo? - zapytała matkę moja sześcioletnia siostra, przecierając zaspane oczy. - Wszędzie, moje dziecko, wszędzie... - odpowiedziała

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Brak

Wiersz filozoficzny

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1663
użytkowników.

Gości:
1663
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 57779

57779

Żółty czarodziej- rozdział 3

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
09-11-11

Typ
P
-powieść
Kategoria
Fantasy/Romans/Religia
Rozmiar
16 kb
Czytane
2716
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
09-11-11

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: AgAp Podpis: Agnieszka Dorota
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
pojawiają się mnisi

Opublikowany w:

Żółty czarodziej- rozdział 3

III.
- W przyszłym tygodniu mężczyźni idą na wyrąb, po drzewo, wysoko do lasu. Wypada, żebyś i ty poszedł, jeśli masz dość sił.
- Dobrze się czuję.
- Naprawdę? A siniec? A kaszel? Jestem twoja gospodynią i muszę o tym wiedzieć!
- Czuje się dobrze - powtórzył niezadowolony.

Nie był takim paniczykiem, za jakiego go początkowo uważano. Wytrwale brnął przez najgorsze bezdroża. Pierwszy śmiał się z kawału, jaki mu zrobiono.
- Tego jeszcze nie znałem, muszę się tego nauczyć! - cieszył się , sam robiąc psikusy innym.
Wieczorami nie rumienił się przy anegdotach, choć sam nie używał grubych słów, tylko jakoś tak ładnie opowiadał o niewiastach.

Jego zdolność do wybierania i oceniania drzew zaczęła powoli budzić zabobonny lek, a gdy uratował życie człowiekowi ukąszonemu przez żmiję lekarstwem z jej jadu, przypomniano sobie babskie plotki i szeptano: „czarodziej, czarodziej”.

Z takim piętnem wrócił na dół.

Był istotnie zmęczony i obolały. Ata przygotowała mu zupę, maść i lekarstwo na kaszel. Nie wypytywała go o nic, jak to zwykły czynić niewiasty, w czym podobna była do jego matki. Łagodna i milcząca Morwena nie pochwalała jego czarodziejskich eksperymentów, lecz milczała, choć stały się one pośrednio przyczyną jej śmierci. Nie chciał o tym myśleć.

Chciałby ze dwa dni odpocząć, ale już wszyscy szeptali o jego mocy. Dziewczęta napraszały się, by wróżył im z ręki. Tak, zarabiał kiedyś w ten sposób na jarmarkach, ale nie będzie tu tego robił!
- Nie wróżę z ręki. Czytam znaki, które tam zostawiała natura. Mogę powiedzieć, kto jest leniwy a kto pracowity, kto ma chory pęcherz czy kiszki, i tyle. Jeśli chcecie, mogę to zrobić teraz, dla wszystkich razem, jeśli wasz wuj na to pozwoli! - powiedział któregoś wieczora, by się od nich opędzić. To był dobry pomysł, nie zdecydowały się na taki zbiorowy seans, a Wal nigdy by się nań nie zgodził.
Polecił on teraz, by wszyscy poszli jutro do kościoła.
- Wszyscy! - powtórzył, patrząc na czarodzieja.

Ata zbadała już dawno, że Yel nie reagował na obecność poświęcanych przedmiotów, a nawet chciał mieć w swojej chacie coś takiego. Nie podejmował jednak rozmów o Bogu i to ona modliła się za niego codziennie.
„ Boże, czy można Cię prosić za czarodzieja? Nie jest złym człowiekiem, nie wzywa złych mocy, nie stroni od pracy i cierpienia. Boże, Ty wiesz lepiej, ile jest on wart ale napewno jest w nim coś dobrego. O Boże proszę Cię, skoro dałeś mi go pod opiekę - proszę Cię o prawdziwą pomoc dla niego!”.
Chciała pomóc mu naprawdę, nie tylko domem i chlebem. Rozumiała, że ona, choć także sama, miała o wiele lepszy los. Na łasce dobrych dla niej krewnych, miała zawsze kąt i pracę - a że kpiono z niej, odtrącano, poniżano - to nie było wielkie cierpienie. Nigdy nie musiała bać się śmiertelnie, sama w pustym lesie, wśród wrogów, w chorobie - jak bał się on. Widziała w nim ślady takiego lęku.
Nie potrafił o nic poprosić. Uważał, że sam musi sobie ze wszystkim poradzić. Nie pozwalał sobie na żadne uczucia, stale zachowując obojętny spokój. Jakby tylko w ten sposób mógł znieść swój los. Chciałaby go od tego uwolnić, choć wiedziała, że mogłaby odblokować potężne siły.

Yel spokojnie wszedł do kaplicy i zatrzymał się w przedsionku. Wiedział, że nie wolno mu wejść głębiej. Poczuł, jak zwykle, tęsknotę za światem pokoju, dobroci, miłości, do jakiego mieli dostęp chrześcijanie. Boleśnie odczuwał swoją samotność, odtrącenie, bezradność.
Jak bardzo był sam! Nikt nie mógł mu pomóc. Wdzięczny był Acie za jej dyskretną opiekę, za którą nie potrafił podziękować, co go krepowało. Takie jednak było jego życie.

Klęczał tak przez cała Mszę, co uspokoiło Wala.
Po powrocie z kościoła Yel postanowił wracać do siebie.
- Po obiedzie będzie muzyka i tańce, widziałam, jak wuj rozmawiał z kapelą - zaproponowała łagodnie Ata.
- Muszę rozpalić ogień, zanim się ściemni.
- Mieszkasz w tamtym domu, bo jest wolny, ale możesz nawiązywać znajomości zgodnie z tutejszymi obyczajami - powiedziała, pakując mu tobołek.
Skinął głową i ruszył w swoją stronę.

Idąc w górę odczuwał ulgę i odprężenie. Samotność, samodzielność w pustym domu, który miał dla siebie na całą zimę - była dla niego znowu radością. Sam kierował swoim życiem, sam dawał sobie radę - i czuł się bezpieczny.
Rozpalił ogień, zamiótł izbę i uporządkował statki, odczuwając głęboki spokój.

W nocy obudził go ból żołądka. Przez roztargnienie lub z dobrego serca któraś z dziewcząt doprawiła mu zupę tłuszczem. Przeraził się, że nie dotrwa do świtu, i dopiero po długiej chwili uświadomił sobie, że nie jest już więźniem, i może wyjść z izby także w nocy.
Potem przygotował sobie zioła i nawet choroba nie zepsuła jego spokoju i radości.

- Ciągle nagabują mnie ludzie, żebyś im pomógł. U kogoś straszy, u innego trzeba wykopać nową studnię. Nie słucham oczywiście próśb o rzucanie uroków, i rozumiem, że tego robić nie zamierzasz...- mówiła Ata, gdy przyszła na górę.
Siedzieli przed domem, po obu stronach ławy - Ata znała dobre obyczaje i nie wchodziła do izby. Specjalnie więc naprawił daszek nad ławą.
Odbierał od niej koszyk, wypakowywał go w kuchni i przynosił jej kubek herbaty, za każdym razem o innym smaku- znajdywał jakieś nowe zioła lub jagody. Dała mu dwa nakrycia - talerz, kubek, miskę, sztućce. „Na wypadek, jakbyś miał gości albo ośmielił się coś stłuc” - wyjaśniła. Oboje chętnie uciekali się do żartu, w którym nie było kpiny, lecz życzliwość.

- Nie jestem czarodziejem! - zawołał teraz.
- Postanowiłeś nim nie być, rozumiem. Ale jeśli można komuś pomóc, to się powinno to zrobić. Ja znam tych ludzi, i wiem, kto ma jakie intencje...
- Wszyscy cieszą się, gdy w ich wiosce zamieszka czarodziej. Przynoszą do niego wszystkie bóle. Czarodzieju pomóż, ratuj, poradź, oczyść. Za jedną nędzną kurę oczyść z duchów całą posiadłość.
Najpierw łamiecie prawa, depcecie siły natury, kłócicie się ze sobą, przeklinacie, rzucacie niefachowo uroki - a potem - czarodzieju, zabierz to wszystko na siebie. Weź na siebie wszystkie złe duchy, wszystkie nocne koszmary, zwidy, upiory, nienawiści. Weź to na siebie i walcz, walcz z tym sam, miesiącami, nikt ci nie pomoże, bo w twym domu straszy. Straszy, tak, ale to wasze strachy!
Kiedy wiem już o was wszystko i zebrałem całą waszą złość, wyganiacie mnie z wioski - w las, w zimę, ciemność, chorobę - bo tu straszy. I używacie do tego imienia Bożego. Dla was Bóg jest dobry, tak o nim mówicie. Ale dla mnie nie. Ja jestem wrogiem Boga. Ja, słaby, chory, opuszczony - jestem wrogiem waszego Boga. Tylko dla was jest Jego miłość. Dla mnie - nic.
Wylał z siebie całą gorycz. Nie zdołał się opanować, choć Ata nie była niczemu winna. Teraz wstanie z ławki i odejdzie, odbierając mu tę odrobinę serdeczności, jaką go darzyła.
Ludzie czasami pomagali mu, gdy był głodny czy chory - ale nie, gdy ujawnił swoje prawdziwe cierpienie. Nie chciał tego robić, lecz skusiła go życzliwość i dyskrecja Aty. To koniec.
- Tak, teraz cię rozumiem. Niełatwo jest żyć z takim darem. Trzeba się bardzo modlić, żeby go dobrze wykorzystać - powiedziała z głębokim namysłem, patrząc na niego. Teraz rozumiała jego ból.
- Ależ ja nie mogę się modlić! - zawołał.
- Musisz! Ty właśnie musisz! Wiesz, jak jesteś zagrożony przez złe duchy?
- Wiem o tym dobrze - powiedział powoli.
- I dlatego postanowiłeś przestać być czarodziejem? - zrozumiała.
- I dlatego jestem zwykłą ofermą. Nic nie umiem, ledwie czytać i pisać. Za cokolwiek się biorę - nie stosując czarów - wychodzi nieszczęście.
- Umiesz naprawiać sprzęty, wszystko tu zbudowałeś, umiesz szyć i gotować, znasz się na drzewach. Czy wiesz, że jesteś przystojnym chłopcem? Myślisz naprawdę, że dziewczyny uganiają się za tobą tylko po to, żebyś im wróżył? No nie - nie udawaj! Podobasz im się!
Potrząsnął głową - nie chciał tego. Nie umiał pracować na roli, w gromadzie, radzić sobie ze zwierzętami, jeśli były zdrowe, nie umiał się bić i bronić, w czasie długich marszów i pracy fizycznej męczył się śmiertelnie, a na dodatek chorował całymi nocami po jedzeniu z kotła. Był ofermą!

- Jeżeli chcesz w ten sposób o sobie myśleć, jeśli nie patrzysz na dobre, tylko na złe, to jak mogę ci pomóc? - westchnęła.
- Dam sobie radę!- burknął.
- Może tego uczą czarodziei- samotnej samodzielności. Ludzie pomagają sobie nawzajem i nie uważają tego za hańbę. Tylko wtedy mogą się dobrze poznać i zaprzyjaźnić. To jest normalne, że raz się jest na wozie, a raz pod wozem, i ludzie sobie pomagają. Czy czarodziejom tak nie wolno?
- Nie. Należy sobie poradzić samemu- powiedział z namysłem.
- Ze wszystkim? Samemu? Bóg tak nie stworzył świata. Zbudował go tak, żeby ludzie pomagali sobie nawzajem, żeby byli sobie potrzebni. I nie nazywają tego „byciem ofermą”, lecz przyjaźnią, wspólnotą, społecznością.
- To dlatego mi pomagasz? - zaciekawił się.
- Odkąd tu jesteś, traktują mnie jak samodzielną gospodynię. Przedtem tego nie było, byłam tylko służącą.
- I dlatego mi pomagasz....- westchnął z rezygnacją.
- Nie tylko. Jak ciebie zobaczyłam, to uświadomiłam sobie, po raz pierwszy w życiu, że jestem na wozie, w dobrej sytuacji. Zawsze uważałam, że to ja jestem ofermą.
Wybacz, to nie było wielkie cierpienie, jak twoje - ale tak myślałam. Dokuczano mi, bo nie znam swoich rodziców, rozumiesz. Myślałam, że jestem ofermą. A teraz - pomogłam ci - i zrozumiałam, jakie jest prawdziwe cierpienie...Przeszedłeś przez to wszystko, o czym mówiłeś?
- Ja nie. Mój ojciec. Ciągle chciał nas zabrać do siebie, i ciągle ledwo udawało mu się uciec. Żyliśmy z matką na farmie, ciągle go u nas szukano, ukrywał się, chorował, trzeba go było pielęgnować.
- Rozumiem. I ty nie chcesz tego. Chcesz być zwyczajnym człowiekiem. Myślę, że możesz.
- Tak? - zapytał niepewnie.
- Jestem pewna. Gdybyś się modlił, przyjął Boga, to ludzie daliby ci spokój, wtedy zrozumieliby, że nie jesteś czarodziejem.
Było już późno, nie mogli dłużej rozmawiać, odprowadził ją do drogi, bo zmierzchało. Nazajutrz miał zejść na dół, gdyż cały dom wybierał się na wielki jesienny jarmark, co i jemu nakazano.

Z tej okazji Wal wypłacał każdemu jego zasługi i nagrody. Nawet Yel otrzymał skromny pieniężny upominek, jako gość tego domu.
- Twój pobyt tutaj podlega prawu. Wypiszę ci przepustkę, bo strażnicy mają prawo cię zatrzymać i odstawić prosto do domu - tłumaczyła Ata.
- Nie zamierzam wdawać się w żadne bójki, ale czasami wystarczy po prostu stanąć obok jakichś awanturników...
- Rozumiem. Dlatego ci to wypisuję - Ata wydobyła z kantorka pieczęć i podała mu rulonik pisma.

Otrzymał pieniądze od Wala, nie mógł więc dorabiać wróżeniem i stawianiem horoskopów, choć w ten sposób mógłby zarobić więcej. Zdecydował, że kupi tylko kilka potrzebnych mu drobiazgów i skromny prezent dla Aty.
Wiedział, że ostatniego dnia ceny będą niższe, wstał więc wcześnie. W głównej izbie gospody nie rozpalono jeszcze ognia. Przed kominem siedziała blada kobieta z płaczącym, chorym dzieckiem. Zaczynało kwilić, gdy tylko usiadła, i budziło śpiących, więc krążyła tak całą noc.
- Może ja ponoszę je chwilę? - zaproponował. I tak musiał czekać, aż zagrzeje się herbata.
Po chwili jednak rozwinął płaczące dziecko. Tak, te małe kosteczki są bardzo delikatne, i musiał działać bardzo, bardzo ostrożnie...Maleństwo pisnęło, lecz był to zdrowy, silny krzyk głodnego i niewyspanego dziecka. Ból minął.
Czarodziej oddał je matce i wybiegł z izby.

Wrócił do gospody przed samym odjazdem. Niestety, tam wszyscy wiedzieli już o jego wyczynie. Wal polecił mu jechać na swoim wozie i przez cała drogę wypominał stosowanie czarów. Odtąd Yel miał regularnie uczęszczać na nabożeństwa i jeśli jeszcze raz coś takiego się zdarzy - zostanie odesłany do twierdzy.
- Wolno ci przebywać na wolności tylko wtedy, gdy nie wracasz do swoich grzechów!- perorował.
- Czy miałem pozwolić mu umrzeć? - zapytał cicho Yel, gdy gospodarzowi zabrakło tchu. Oberwał więc jeszcze za brak szacunku i niewłaściwe zachowanie.
Wysiadł u stóp swej góry i nikt go nie zatrzymywał.

Powoli przedzierał się znajomą ścieżką. Powoli uspokajały się jego myśli. Czuł, że postąpił właściwie. Inaczej do końca życia słyszałby płacz tego dziecka.
To był dobry plan - zostać normalnym człowiekiem. Odbyć swoją karę, potem osiedlić się tutaj. Ata była gotowa mu w tym pomóc. On sam chciałby tego. Nie było to jednak możliwe.
Teraz rozumiał, dlaczego jego ojciec nie potrafił żyć „spokojnie”, dlaczego stale ściągał na swoja rodzinę jakieś nieszczęścia, narażał jej spokój i byt. Yel potępiał go za to. Teraz zrozumiał, że to los, fatum, które i on odziedziczył.

Szedł pogrążony w myślach, lecz instynkt ostrzegł go. Wyczuł zapach dymu. Ktoś był w jego domu!
Uzbrojony w gruby kij obszedł zagrodę dookoła. Przybysze dostali się od strony sadu. Rozpalili na dziedzińcu małe ognisko. Dostrzegł, że byli to wędrowni mnisi. Wszędzie ich pełno. Nawet tu go dopadli. Nawet tu!
Oszalały z gniewu i wściekłości wylądował jednym skokiem na podwórzu, krzycząc i wymachując kijem a potem płonącą głownią. Nie pamiętał co krzyczał, wyganiając napastników.
Zebrali się pod drzwiami szopy. Uspokoił się i oświetlił ich twarze.
Było ich trzech. Wiedział, że nauczali na jarmarku, ale nie poszedł ich słuchać.

- Natychmiast odchodzimy, jak sobie życzysz, panie- usłyszał spokojny głos.
Wskazał im drogę, nadal uzbrojony w głownię. Pomagali wstać towarzyszowi, który był chyba chory...Tak, nie mógł iść.
- Czy możemy wziąć te dwa kije? Potrzebujemy noszy - zapytali.
- Głupcy. Cholerni głupcy - mruknął przez zęby. Obserwował ich przez chwilę, czekając, aż się załamią i poproszą go o litość. Napawał się swoją przewagą. Długo będą musieli go prosić, zanim ustąpi.
Chory oddychał głośno i ten dźwięk zaniepokoił czarodzieja.
- Cholerni głupcy - mruknął. Podszedł bliżej, podając pochodnię jednemu z mnichów.
- Połóżcie go - warknął.
Przez chwilę badał chorego.
- Wrzątek! Poprawcie to ognisko! Szybko! - rozkazał. Pouczył, jak mają rozcierać chorego i pobiegł po zioła. Szybko przyrządził lek i powtórzył w myśli całą procedurę. Chyba nie popełnił błędu.
- Odmówcie jakaś modlitwę - rozkazał znowu. Delikatnym ruchem, zapominając o zdenerwowaniu, podał łyk mikstury choremu.
Powoli, powoli rytm jego serca uspokajał się, a oddech nie był już tak głośny.
- Do izby - rzucił.

Weszli do środka i zapalili lampę. Bracia ułożyli chorego na posłaniu. Yel spojrzał na nich. Oni też wyglądali na wyczerpanych.
- Trzeba zgasić tamto ognisko a tu rozpalić, w piecu. Macie jakieś jedzenie?
- Chyba już nie, spaliło się - uśmiechnął się jeden z nich.
- W tym tobołku jest chleb i coś jeszcze, przygotujcie to, ja muszę tu jeszcze chwilę... - pochylił się nad chorym.
- Czy to pierwszy raz ? - zapytał.
- Nie, zawsze przed burzą - z wysiłkiem powiedział chory. Czarodziej zabronił mu mówić i podał resztę lekarstwa.
Drugi brat powoli podwijał rękaw swej szaty.
- To ja cię oparzyłem? Przepraszam. Na oknie jest maść.
- Wziąłeś nas za włamywaczy, miałeś prawo się bronić. Jestem Mario - uśmiechnął się tamten.
- Zwykle nie wchodzimy do cudzych domów, ale teraz potrzebowaliśmy schronienia...
Nakazał mu milczenie. Nie miał sił na towarzyską rozmowę. Obaj zjedli posiłek i pokazał im, gdzie mają spać. Tak, teraz mieli odpocząć, obudzi ich później, na razie sam będzie czuwał przy chorym.
Usłuchali go.

- Ja nie dostanę herbaty? - zapytał cicho chory.
- Jeszcze nic - odrzekł łagodnie czarodziej.
- Tym razem było źle. Zasłabłem po jarmarku...
- I po co się tak męczyć- burknął Yel. Po co włóczyć się po całym świecie i opowiadać te swoje historie, nie lepiej to siedzieć w klasztorze i pozwolić ludziom żyć po swojemu? - myślał.
Chory uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Co mi dałeś? - zapytał po chwili.
- Lekarstwo. I musiałem użyć do niego zaklęcia, bo zawiera ono przepis. Inaczej nie potrafię go zrobić - odburknął.
Chory uśmiechnął się jednak i usnął spokojnie.

Nazajutrz czarodziej przygotował lekki posiłek, porcję lekarstwa i wyjaśnił braciom, u kogo w wiosce mogą wynająć konia. Z jego zachowania zrozumieli, że muszą natychmiast wyruszyć dalej, więc tak zrobili.

Podpis: 

Agnieszka Dorota 2003
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

Autor płaci 300 poscredy(ów) za komentarz (tylko pierwszy) powyżej 300 znaków.

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Sen o Ważnym Dniu Moc słów Podstęp
Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny). - Wojna przyszła do nas niepostrzeżenie - budzisz się pewnego ranka i już jest. - Gdzie jest, mamo? - zapytała matkę moja sześcioletnia siostra, przecierając zaspane oczy. - Wszędzie, moje dziecko, wszędzie... - odpowiedziała Historia trudnej miłości, która powraca po latach.
Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 15Sponsorowane: 13
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2024 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.