https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
20

Własna ścieżka

Autor płaci:
50

  Drabble (tekst dokładnie ze 100 wyrazów)  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W marcu nagrodą jest książka
Córka łowcy demonów
Jana Oliver
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Własna ścieżka

Drabble (tekst dokładnie ze 100 wyrazów)

Hagan - Wyjście w mrok

Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda.

Hagan - Ciało bez kości

Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok)

Moc słów

- Wojna przyszła do nas niepostrzeżenie - budzisz się pewnego ranka i już jest. - Gdzie jest, mamo? - zapytała matkę moja sześcioletnia siostra, przecierając zaspane oczy. - Wszędzie, moje dziecko, wszędzie... - odpowiedziała

Topielec

- Tak ślachetnej pani tośmy jeszcze we wsi nigdy nie mieli. Ach, szkoda będzie trochę, jak ją zeżrą. Krótkie i lekkie opowiadanie z serii Wampirojad

Bliskie spotkania

Chodźmy...

TENEBRIS

Ciemność jest wokół nas. A jeśli jest także w Tobie?

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

INNI

Och, młodzi moi, okultyzm to Wasz wróg! (Z dorosłymi nie inaczej...) Całość w księgarniach.

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
870
użytkowników.

Gości:
870
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 69792

69792

Wróż Marcin - VII

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
11-09-19

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Fantasy/Fantastyka/-
Rozmiar
35 kb
Czytane
1572
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
15-08-14

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: Kern Podpis: RL
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Dużo się dzieje i dużo wyjaśnia, ale Korab niewiele z tego rozumie.

Opublikowany w:

Wróż Marcin - VII


Pierwsza krew



Ci co krwi nie przelali
Są nie pewni czy to potrafią.
Ci co ją rozlali
Zaznali spokoju.
PPB 3,7-10

Dusza duszy nierówna,
A sen snu.
KMS 2,2-3


Popołudniowe słońce zalewało łąkę palącą spiekotą. W gorącym powietrzu panował bezruch. Żadnych ptaków ani owadów. Na niebie ani jednej chmurki. Łatek od dłuższego czasu bezskutecznie szukał cienia. W wiosce kręcili się jeszcze rozzłoszczeni górnicy więc nie chciał się tam zbliżać, a las... mniejsza o las lepiej już tu się grzać. Przemierzał łąkę wzdłuż i wszerz oddalając się stopniowo od osady. Z lekkim zaciekawieniem ale i z rosnącą obawą zauważył, że znalazł się w zupełnie dla niego nowym miejscu. Przysiadł i podrapał się tylną łapą po głowie. Uporczywa myśl próbował przedrzeć się z głębi wspomnień. Otrząsnął się gdy zobaczył pobliskie skałki. Beztrosko pobiegł przed siebie na spotkanie przygody i cienia.

Korab aż otworzył usta w zdumieniu. Nerwowo spoglądał to na Haralda to na nowoprzybyłych. Kolejny dziw w tej jakże dziwnej okolicy. Kolejny klocek w układance, rozochocił się chłopakBez przesady… miły. I tak najprawdopodobniej jej nie ułożysz. Chyba, że to te okrągłe części są tak… emocjonujące. Korab lekko się obruszył na te słowa i już wyraźnie zaczerwienił. Ciesząc się z panującego półcienia kolejny już raz bacznie przyjrzał się przybyszom. Dwóch nagich mężczyzn. Nagich i wyraźnie podobnych w każdym calu. Ba, identycznych jeśli nie liczyć starych, dawno zaleczonych a także zupełnie świeżych ran i blizn. Byli szczupli w ten sposób, który znamionuje zaskakującą siłę wychodząca z ścięgien a nie mięśni. Przy tym obaj, oczywiście że obaj, byli smukli i zręczni. Stojąca między nimi kobieta była tak do nich podobna jak tylko kobieta może być podobna do mężczyzny. Ten sam wzrost, ta sama postura. Te same zielonkawo brązowe oczy, te same lekko kręcone czarnozielone włosy, ta sama oliwkowa karnacja. Chłopak miał problem z ocenieniem barw w zielonkawym świetle, ale dałby sobie głowę uciąć że włosy naprawdę miały odcień zieleni. Wrócił spojrzeniem do kobiety czekając aż Harald skończy z nimi cichą rozmowę. Cała trójka nie zwracała na niego najmniejszej uwagi choć żywiołowo zareagowali na olbrzyma. Fakt ten zresztą raczej cieszył Koraba. Kobieta nie była obiektywnie ładna, ale miała w sobie coś co przyciągało wzrok. Jest po prostu naga Skrzywił się na tę uwagę. Nawet nie dlatego, że nie prawdziwą ale na to że ta prawda ukrywała jakąś inną, ważniejszą.
Poczuł, że Mysz chyba lekko zaintrygowała się ta myślą. Zaprzestała kąśliwych uwag i jeszcze raz przyjrzała się dziewczynie, tym razem bardzo, bardzo szczegółowo. Zza obfitej kępy sitowia wyszła kolejna kobieta. Początkowo Korab nie zauważył podobieństwa gdyż była w zaawansowanej ciąży, jednak gdy podeszła bliżej do pozostałej trójki było ono aż nad wyraz oczywiste. I znowu było w niej coś … no właśnie coś. Cała czwórka… ach, poddał się. Nic z tego nie poskładam, pomyślał w nawiązaniu do układanki. Nie przejmuj się, ja też nic nie rozumiem.Szepnęła jego towarzyszka. I to według ciebie miało mnie uspokoić?Spokojnie spojrzał jednak na Haralda próbując wyczytać z niego… cokolwiek. Nic jednak nie zobaczył, twarz olbrzyma była nieruchoma jak kamienna maska. I właśnie to jest ta informacja, której szukałeś. Korab nieco się zdziwił i nieco rozłościł gdy w odpowiedzi odebrał zniecierpliwienie Myszy. On się niepokoi, nie chce zdradzić swoich emocji… Jak myślisz przed kim? Przed tobą? Chłopak odburknął urażony, ale wiedział, że i tym razem Mysz pewnie ma rację. Zamyślony nawet nie zauważył, że obcy odeszli. Harald długo stał nad brzegiem i odprowadzał ich wzrokiem. Nie śpieszyli się zbytnio. Trójka brodząc w wodzie wybierała mięczaki a ciężarna powoli podążał za nimi. Odwrócili się nawet dwa razy za każdym razem machając olbrzymowi. Ten serdecznie im odmachał spoglądając ukradkiem na chłopaka z zawstydzona miną. Po dłuższej chwili zarzucił wędkę po raz kolejny. Świadom świdrującego spojrzenia chłopaka starał zachowywać się jak najbardziej naturalnie. Wyszło wyjątkowo sztucznie…

Lis spoglądał w stronę osady. Wciąż tłoczno, wciąż głośno. Oh mądry Chytrusie żeby chociaż smakowite kąski pozostawiali. Taka mięciutka szyneczka z aromatycznie doprawiona skórką i cieniutka warstwą tłuszczyku, albo świńskie raciczki. Ach ja on uwielbiał raciczki w galarecie z dodatkiem marchewki. Tylko takiej mięciutkiej a nie twardawej, ze śmietaną i skwarkami… Podejrzliwie spojrzał w niebo. Właściwie Chytrusie to jakiekolwiek kąski byłyby mile widziane, dodał w myślach przestraszony własną śmiałością.

Polsun znudzony siedział na leżaku i spoglądał na górników. Chmara ludzi, każdy inny, ale jakże teraz wyglądali podobnie. Chodź właściwie nie. Skwitował swój wywód kupiec. Właściwie to tworzyli grupki. Z jednej strony hulaki, które już zaczynały przepijać zarobione grosiwo. Oblegali pobliskie sterty siana. Walając się w nich jak świnie. Trunki lały się strumieniami nie raz zamiast do obleśnych ryjów trafiając na cuchnącą odzież lub suche siano. Co jakiś czas któryś dostojnie chybotliwym krokiem kierował się do małych chatek na uciechy innego rodzaju. Polsun zadumał się. Jaki życie jest dziwne. Dawno temu miejscowi powołali swego rodzaju kodeks. I w nim na poczesnym miejscu widniał zapis, no może zapis to złe słowo… Zadumał się głębiej. No nie ważne, zapis, że handel z górnikami w dzień handlowy, znaczy ten drugi, musi być publiczny. Brat Maciek głośno za tym nastawał. Ha! I potem równie mocno namawiał by pewne… eee… jak to ujął? Rękodzieło? Rzemiosło? Wyłączyć z tego prawa… Chyba nie przewidział, że przedsiębiorcze dziewczyny zaczną sprzedawać bilety na najlepsze miejsca. Chodź w zasadzie gardził zarówno klientami jak i sprzedawczyniami takich usług nie mógł wyjść z podziwu nad przedsiębiorczością dzierlatek. Kupiec z uśmiechem poprawił się na leżaku. Jaki cudny mebel. Podobno projekt Densee. Muszę sobie taki sprawić, na północy zrobi furorę. Zmarszczył czoło bo nagle doznał rzadkiego u niego przebłysku handlowego, jak mawiał jego nieodżałowany przyjaciel-kupiec. Skupił się bo jak, dla odmiany, często u niego bywało przebłysk minął nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Dopił niebezpiecznie ocieplające się piwo z poszczerbionego kufla. O, a tam druga grupa. Wskazał w myślach na niedużą grupkę chłopogórników oglądających i gładzących swoje nowo nabyte zwierzęta. Zależnie od fortuny i upodobań zgromadzili niezłą menażerię. Psy, koty, kury, gęsi, świnie, owce i krowy. Niektórzy dołożyli do tego futra i skóry a także dobre żelazne narzędzia. Rozmawiali rzeczowo i z powaga czując się za pewne co najmniej wolnymi kmieciami. Pewnie najwięcej zyskają z wyprawy. Polsun lekko zakołysał się w leżaku. Ale świetnie działa takie leżenie na kości. Raz, że nie na ziemi, dwa że wygodnie, a trzy, że na powietrzu. Pewnie w cieplejsze dni pół wsi by się chciało tak wylegiwać. A może i jaśniepaństwo jakby odpowiednio modą zagrać… Zamyślił się nad tą możliwością i po chwili stwierdził, że nigdzie go nie prowadzi. Spojrzał na trzecią grupkę. Tym się nie udało, prawie nie udało, albo chcą udawać, że im się nie udało. Zawsze znajdzie się taki, któremu uda się przemycić kamyczek czy dwa i potem z zyskiem spieniężyć go w Densee. Miernoty i nieudacznicy, podsumował ich kupiec. Siedzą teraz pod płotem i próbują pewnie wymyślić co babie powiedzą. Polsun rozejrzał się za Mii, ale obsługiwała hulaków więc pewnie nie będzie jej się chciało nadłożyć drogi i dolać mu piwa. Dłuższą chwilę przemyśliwał czy chce mu się samemu pofatygować.

Łatek ganiał przez całe popołudnie po nowo znalezionych skałkach. Sam się dziwił skąd ma tak dobry humor. Z dala od osady, z dala od lasu. Na samym szczycie największego głazu wyszukał miejsce, z którego widać było odległe krainy zapewne pochodzące wprost z matczynych bajek. Tam zawsze szlachetne i waleczne psy spotykała zasłużona nagroda liczona w setkach wędzonych baranich udźców. Żadnych skaczących durnot, za które dostaje się po głowie. Za to mnóstwo bezbronnych, i chętnych do uciekania. Zaskoczony z namacalności psiego raju, zadowolony i zmęczony jak nigdy zapadł w końcu płytką drzemkę na wygrzanych kamieniach śniąc o pysznej kostce.

Złowiwszy parę niewielkich rybek, Harald poprowadził Koraba na skraj lasu. Tam przy niewielkiej kępie leszczyny wykopał kilka podejrzanie wyglądających korzonków, następnie nazbierał kilka garści wpółdojrzałych orzechów oraz posuwając się po linii drzew w kierunku osady zerwał kilka liści z rośliny podobnej do buraka. Chłopak szedł za nim w ciszy nie przerywając olbrzymowi. Gdy zbliżali się do zabudowań gigant rzucił tylko przez ramię.
-Roztropny z ciebie młodzieniec. Jeżeli chcesz się więcej dowiedzieć to odwiedź jutro Jezlę, mieszka tam – wskazał ledwo widoczną chatkę stojąca wśród łąk. - Ale ani słowo tutaj. Dobrze? – Wbił przy tym w Koraba skrzące się oczy. Chłopak głośno przełknął i pokiwał nerwowo głową.
-Tam siedzi twój szef. – wskazał na odchodne palcem rozwalonego na leżaku kupca. Chłopak odprowadził go wzrokiem nie przestając myśleć o cóż też tak naprawdę chodziło Haraldowi. Poszukał w umyśle obecności Myszy by się jej poradzić ale ta już od dawna spala. Wzruszył tylko ramionami nieco zły na siebie, że właściwie w każdej sprawie zwykł się jej radzić. Idąc na tyle szerokim łukiem by nie dać się zauważyć ani Bercie ani Miriam skierował się do Polsuna. Górnicy w większości spali albo skupili się w małych grupkach wokół tlących się ognisk. Większość tymczasowych straganów dalej zalegała przed chatami, jednak towar został w większej części wykupiony. Taka Kalla, szwaczka z tego co pamiętał wywiesiła nawet czerwona chustę – standardowy znak braku towaru. Swoja drogą ciekawe czemu wszyscy na krótko się wahają zanim określają Kallę szwaczką?

Gdy się obudził było już ciemno. Jeszcze przez chwilę zdawało mu się, że zajada się nadziewanym duszonymi kasztanami kurczakiem. Zdaje się, że równocześnie gonił małe przestraszone stworzonko-z-długim-ogonem. Poczuł, że dalej przebiera łapami. Niepewnie przestał. Rozejrzał się wokół. Noc. Świszczący wiatr niósł ze sobą groźbę. Podkulił ogon i rozdął nozdrza. Nie poczuł nic podejrzanego. Sosnową żywicę, wilgotny mech, niezapominajki. Ot zwykłe leśne zapachy. Jakaś nagła myśl próbowała się przebić spomiędzy uciekających wspomnień o jedzeniu i gonieniu. Rozmarzył się żeby jeszcze dało się tak chętną sunię… ale to już chyba niewygodnie by było. Zamyślił się nad tą ekwilibrysyczną możliwością. Zahukała sowa. Lekki wiaterek przyniósł zapach przerażonego gryzonia. Coś jednak nie jest tak jak jest. Łatek podrapał się po głowie. Zawsze poprawiało mu to myślenie. Tym razem nie pomogło… a nie ta łapa. Zawsze zapominał, a nawet zapominał, że zapominał. Może trzeba by się nauczyć dwoma łapami na raz? Skupił się. Co jest nie tak? Leży sobie na kępie mchu. Czy to nie dziwne? No niby nie ale, ale… No dobra dalej. Rozejrzał się po raz wtóry. Dookoła rzadko rosnące drzewa przysłonięte jakby rozlanym mlekiem. Poczuł dreszcz idący wzdłuż kręgosłupa od masywnego karku w kierunku ogona. Tak, tak zbliżał się do… Nagle zrobiło się ciemniej spojrzał więc w górę. No tak księżyc zasłaniały nachodzące na siebie korony drzew. W momencie gdy dreszcz dotarł do samego kraniuszka ogona oczy mu zabłysły paniką. Las! O bogowie! Co robić? Dlaczego tu przyszedłem. Las! Gdzie jest wyjście? Rzucił się najpierw w lewo, potem w prawo, potem znowu w lewo. Las! Mamo!

Nieopodal, przytulona do drzewa stała nieruchoma postać. Zlewała się z pniem tak bardzo, że trudno było stwierdzić gdzie jest jeszcze kora a gdzie już ciało. Szarobrązowa cera mocno kontrastowała z czarnozieloną rozczochraną grzywą, która z kolei stapiała się w jedno z pobliskimi monstrualnymi paprociami. Tylko oczy pozostawały wyraźne, ostre, indywidualne… Postać obserwowała szamotającego się psa. Owczarek rzucał się na lewo i prawo, gonił w kółko, obijał się od drzew czy nawet biegał do tyłu. Zazwyczaj kamienna twarz bezimiennego obserwatora wyrażała teraz zdziwienie. Pies chaotycznie ale jednak niepowstrzymanie parł ku łące znajdującej się zaledwie kilka metrów w dół zbocza. Szara twarz skrzywiła się i zacisnęła usta. W stronę psa skierowały się mgliste sznury. Pęta zbliżały się do spanikowanej ofiary jednak nie mogły jej pochwycić. Brytan wybiegł z lasu pognał, teraz prosto jak strzała przed siebie zatrzymując się dopiero kilkaset metrów dalej na samym środku wilgotnej od rosy hali. Odetchnął z ulgą, zamarł i … zapadł się pod ziemię z skomleniem wyrażającym bezdenna niesprawiedliwość. Chwilę później nie było już nic i tylko kamienna twarz z oddali spoglądała w ślad za owczarkiem. Nie było jednak na niej wyrazu tryumfu raczej grymas rozczarowania. Wszystko pokryła gęsta, lepka mgła, która gdy się rozwiała odsłoniła jedynie skrawek przekopanej ziemi nieopodal skupiska wielkich głazów.

Lekki szmerek wiatru komponował swój własny wieczorny utwór. Pisał na szeleszczące źdźbła, szurający piasek i trzaskające obluzowane okno. Wtórowała mu orkiestra cykad w swoim własnym rytmie. Od czasu do czasu zahukała sowa lub zaklekotał ten mały nocny ptak, którego nigdy nie potrafił nazwać. Po skwarze dnia pozostało tylko wspomnienie a wiecznie głośni górnicy poszli już spać planując jutro wczesny wymarsz. Jedynie chuda wojowniczka przemierzała bezgłośnie osadę pilnując swoich owieczek, czy może trafniej - baranów. Czy ona nigdy nie śpi? Spoglądał w gwieździste niebo. Mimo pozornej przejrzystości powietrza dzisiaj gwiazdy słabo świeciły. Dopił piwo i przeciągnął się. Na horyzoncie dostrzegł cos dziwnego. Otóż z lasu wyłaniała się mgła i powoli wędrowała wzdłuż zbocza ku ledwo widocznym stąd skałkom. Kiedyś za młodu lubił się tam wyprawiać dla sportu. Później gdy Chmurny wybudował nową karczmę i Mii otrzymała osobny pokój zrezygnował. Wielki kłąb mgły odłączył się od reszty i dalej samotnie wędrował po łące. Widział podobne zjawisko już kilka razy ale zawsze budziło w nim zainteresowanie godne człowieka światowego za jakiego się uważał. Front mgły zwolna cofał się do lasu a samotna chmura zatrzymała się przy głazach. Po pewnym czasie rozwiała się lecz kupiec nie zarejestrował tego gdyż zdążył wcześniej zasnąć.

W niewielkim pokoiku samotnie siedział Harald. Zajmował niewielki, chybotliwy zydel na którym wyglądał na jeszcze większego. Łokciem opierał się na wyjątkowo solidnym lecz niskim stole w skupieniu wertując starą rozpadającą się księgę. Pożółkłe kartki w wielu miejscach były wyszczępione i ponaddzierane. Olbrzym nagle rzucił z trzaskiem tom na stół niebezpiecznie blisko spiżowego pucharu i gorączkowo przekładał inne równie zużyte księgi. W końcu wyciągnął z samego dna stosu oprawioną w płótno malutką książeczkę. Jego twarz wykrzywił okrutny grymas. Znieruchomiał patrząc w przestrzeń aż jego twarz zaczęła przypominać kamienna maskę.

Przemierzał szary sad. Znane skądś szare drzewa z złocisto-szarymi liśćmi i kwiatami koloru kutego na zimno złota. Drzewa były równomiernie rozmieszczone po całym ogrodzie, którego krańce ginęły w złoto-burej mgle. Pod stopami nie miał na pewno trawy ani gołej ziemi. Nie mógł jednak spostrzec po czym chodził bo opar podobny do tego na widnokręgu pokrywał również cały teren do wysokości kolan. Nie wiedział dlaczego nie schyli się i nie sprawdził. Skierował się przed siebie. Spojrzał na drzewa. Nieruchome niczym skamieniałe. Drzewa zazwyczaj zawsze się trochę ruszały jednak ten ogród tonął w martwocie. Doszedł do niewielkiego postumentu. Na jego środku spoczywała kobieta w długim białym płaszczu. Kaptur zakrywał jej głowę a koronkowe rękawiczki ręce. Korab powoli obszedł podwyższenie i na przeciwległej stronie znalazł stopnie. Gdy postawił stopę na pierwszym schodku kobieta drgnęła i usiadła. Podciągnęła nogi pod siebie i skierowała oskarżycielskie spojrzenie gdzieś w dal. Skąd wiedział, że oskarżycielskie skoro nie widział jej twarzy? Przyjrzał się kobiecie. Płaszcz na udach i brzuchu poplamiony miała krwią, poza tym był tak nieskazitelny, że aż raził w oczy. Obok stał kielich pełen zielonkawego płynu i otwarta księga. Korab przyjrzał się starając dojrzeć zawartość stronnic. Musiał się nachylić bo księga była równie oślepiająca co szata. Jęknął rozczarowany strony były puste. Zaniepokoił się i poszukał wzrokiem kobiety. Nigdzie jej nie było za to na środku postumentu spoczywał idealna kryształowa piramidka. Przeświecało przez nią blade światło barwiąc się fioletowo-niebiesko. Jej czubek zbroczony był krwią, która powoli ściekała tworząc rdzawe zacieki zmieniając szafirową aurę w karminową. Korab przebudził się na krótką chwilę zaniepokojony, jednak natychmiast zasnął śpiąc tym razem bez przeszkód do rana .

Ranek przywitał osadę niespotykanym zimnem i krystaliczni czystym powietrzem. Podskakując i zacierając ręce Korab skierował się do karczmy. Z złośliwym rozbawieniem spojrzał na zmarzniętego Polsuna. Biedak zasnął na leżaku, który okupował przez większa cześć wczorajszego dnia. I ma za swoje, leń patentowany.
-Witam Panie. Mamy dzisiaj rześki poranek. – rzekł najmilej jak potrafił. Kupiec spojrzał na niego ze złością. Korab odpowiedział mu spojrzeniem. Co, zmarzliśmy trochę w nocy?
-Rzeczywiście, całkiem przyjemny, nieprawdaż. Stęskniłem się za chłodniejszą aurą, a w tym leżaku jest naprawdę wygodnie. Miła odmiana po sianie i stodole, prawda? –A to stary krętacz. Zaklął w duchu. Wywołało to na twarzy kupca niemiły uśmieszek. Nagle otwarły się boczne drzwi karczmy i ze stukotem uderzyły o leżak. Polsun prawie się przewrócił a Korabowi zaświeciły się oczy. Przed nimi stanęła Miriam z wielkim koszem chlebów, pomidorów i sera.
-Czego kobieto! Uważaj trochę. – zasyczał kupiec ciskając w niej urażone spojrzenia. Mii zignorował go i zaczęła wszystko rozkładać na wystawionej wczoraj ladzie.
-Co! Te śmierdzące obiboki jeszcze tu są? Mieli, kundla ich mać, wcześniej wyruszyć. – Polsun postanowił wyżyć się na kimś nieobecnym.
-Cicho, dziadu! Odstraszasz mi klientów. A ty młokosie idź zanieś to Kelii. – rzuciła Korabowi niewielki mieszek. Widzę, że za niedługo będę latał po całej osadzie na posyłki. Pomyślał z rozbawieniem – Tylko zaraz i nie łaź jak pijany królik po całej wiosce. – parobek wymienił zdziwione spojrzenie ze swoim panem po czym obaj wzruszyli ramionami. Mii była wyraźnie w złym nastroju i lepiej było nie wchodzić jej w drogę.

-Chodź idziemy razem. – cicho rzekł kupiec niezgrabnie gramoląc się. Cóż to ugryzło tę kobietę.
-O właśnie, baranie, na leżak jeszcze zdążysz wrócić.
-I tak chłopcze wygląda sprawa z babami. Wież mi najlepiej trzymać się z daleka. – zamilkł na chwilę. Przypomniały mu się słowa dawnego druha Gustawa. – Ktoś mądry powiedział kiedyś, że im później się ożenisz tym później dowiesz się, że zrobiłeś to za wcześnie. Pewnie nie wiedział, że z niektórymi kobietami nawet nie trzeba się żenić… - Karczmarka pewnie ledwo słyszała wypowiedź Polsuna jednak wywołała ona czysta furię. Rzucił w nich brudnym talerzem i kopniakiem przewróciła stołek.
-A spierdalaj, dziadu, żebym cię tu już nie widziała. – To dopiero zdziwiło Polsuna i trochę zaniepokoiło. Eee się będę przejmował babskimi humorami. Swoja drogę ciekawe cóż też u staruszka słychać. Podobno osiadł w okolicy norskiego fiordu i kieruje stamtąd dużą częścią obrotu futrami. Może by tak kiedyś go odwiedzić? Popatrzył na przewrócony teraz leżak. Ciekaw co lubujący się w dopołudniowym wylegiwaniu w łóżku Gustaw powiedziałby na ten mebelek.
-A swoja drogą takie leżaki to ciekawa nowinka. –Zagaił z pozoru beztrosko do Koraba.
-Myślisz panie, że sprzedały by się na północy. Pewnie mistrz Michał z łatwością by taki skopiował. – Polsunow, któremu dopiero teraz przyszła do głowy taka możliwość odparł tylko.
-Właśnie.
-O mistrzu, wy to umiecie zawsze wywęszyć interes. – Kupiec był najzupełniej szczerze z siebie dumny. – I pewnie będziecie je sprzedawać w Rii?
-W Rii i wszystkich pobliskich miasteczkach. W Walen i Kell mam stałych odbiorców, którzy swoją droga ciągnął niezłą prowizję. Może tym razem by z nich zrezygnować… - Polsun zaczął ustalać szczegółowy plan dystrybucji mebli, których jeszcze nie posiadał i którego jedyny egzemplarz jaki widział znajdował się tysiące staj na południe od rynku zbytu. I właśnie tak postępują najwięksi kupcy, pomyślał nieco mniejszy kupiec wchodząc do domu Kelii. Sama… szwaczka, brzydka jak zawsze, witała już ich w progu.

Dom Kelli wbrew powiewającej jeszcze czerwonej chuście pełen był wszelkiego rodzaju wstążkami, apaszkami, chustami, koszulami, obrusami, sukniami i pewnie jeszcze ogromem innych towarów. Poszukał obecności Myszy, ale ciągle spała. Ostatnio długo jakoś śpi. Szybko odrzucił niepokój i przyjrzał się gospodyni. Była zdecydowanie niższa i drobniejsza niż większość tutejszych kobiet. Duży, kiedyś zapewne złamany nos, drobne usta, głęboko osadzone oczy nieokreślonej barwy. Szarobrązowe włosy niedbale ułożone i przetłuszczone.
-Polsun! Witam, witam. Dawno nie gościłeś u mnie. – Przywitała serdecznie kupca odsłaniając krzywe zęby. Szczękę też miała pewnie kiedyś złamaną. Nie można być przecież z natury taką brzydką. To trochę niesprawiedliwe. Nie powinno się oceniać ludzi po wyglądzie. Korab zdziwił się. Nie zauważył kiedy Mysz się obudziła. No ale na… kurtyzanę to się na pewno nie nadaje.
-Mii przysyła Tobie ziółka. – rzekł Polsun z wyraźnym naciskiem na Tobie.
-No i co z tego? – Spytała niewinnie szwaczka.
-A, nic. – najwyraźniej z dziwnych powodów rozbawiło to Polsuna. – Chłopcze daj mieszek i idź się pobawić. – Korab spojrzał na niego krzywo. Że co mam niby robić? Ja mu.. Pamiętasz o tej Jezli? Acha, no tak… to może od razu. Odebrał dziwną myśl, którą jednak bezbłędnie zinterpretował jako kiwnięcie głową, no łebkiem. Wzruszył ramionami na użytek Polsuna i Kelli położył mieszek na stole i wyszedł udając urażonego.

Lis przyglądał się z daleka jak grupa głośnych, gadatliwych i co najgorsze uważnych ludzi wreszcie odchodzi. I nie było szyneczki, ani kiełbaski o świńskich nóżkach nawet nie wspominając. Nadarzyła się kura, żywa co prawda, ale też obok stał taki klocowaty chłop z widłami to dla pewności zrezygnował. By skontrastować wymarsz w przeciwną stronę zmierzał mężczyzna. Różnił się wszystkim od gwarnej kolumny. Był sam, był wielki, cichy i skryty. A, i w ręce dzierżył groźnie wyglądającą siekierę. Jedyne jednak co naprawdę zdziwiło lisa to przypasana do szerokiej szarfy gałgankowa lalka, którą gigant ostrożnie niósł w drugiej ręce.

Furtka niemiłosiernie powoli otworzyła się przeraźliwie skrzypiąc. Starszy już człowiek oparł się o niski palik rozpoczynający niskie ogrodzenie. Powiódł okiem wzdłuż pedantycznie utrzymywanych grządek i schludnie utrzymanego podwórka. Przez cienki materiał płóciennego płaszcza, często łatanego ale za to nieskazitelnie czystego, wyraźnie czuł zużytą książeczkę do nabożeństw i zupełnie nowy różaniec. Zacisnął mocniej usta, które zmieniły się w długą cienką linię. Już miał udać się do kaplicy gdy przypadkiem jego wzrok zawędrował w jeden jedyny dziki fragment obejścia. Trochę zaskoczony powoli skierował się w tamtą stronę. Wśród wysokiej, nigdy nie koszonej trawy rosły pojedyncze łodygi ostów, uzbrojone o tej porze roku w czepliwe rzepy, oraz nieliczne zagubione w zieleni niezapominajki. Starzec odgarnął zeszłoroczne wyschnięte liście spod koślawej ławeczki i ciężko usiadł. Po pewnym czasie jednak przykucnął przed kępą zielska. Ociągał się. Wiedział, że utrudni to tylko decyzję. Jednak zapragnął to zobaczyć jeszcze raz. Dlaczego akurat dziś? Nie oszukuj się, Lirg, przecież wiesz. Ta myśl go powstrzymała i mężczyzna zamarł niezdecydowany.

Korab usiadł na pryzmie ziemi i spojrzał przed siebie. Z osady hale wyglądały jednolicie, jak równa kwieciste tkanina. Przemierzając jednak łąki znalazł wiele mniejszych i większych jarów i kotlinek. Pojedyncze drzewa i zwaliska skalne urozmaicały jeszcze krajobraz. Zupełnie jak w jego rodzinnych stronach. Jedyne czego tu brakowało to sadyby pasterzy owiec i samych owiec. Również pora roku była nieodpowiednia. Taka upalna pogoda zaszczycała Dołki kilka razy w roku i to jedynie w samym środku lata. Wyruszając na poszukiwanie Jezli nie spodziewał się, że tak trudno będzie ją znaleźć. Już dłuższy czas chodzi to w tę to w tamtą stronę i ani jednaj żywej duszy nie spotkał. Samo wspomnienie bezowocnego poranka tak go zirytowało, że ze złością kopnął najbliższy kamień i wstał gwałtownie i najkrótszą możliwą drogą skierował się do osady.

Berta leniwie obwiązywała krótkie szydło długim paskiem baraniej skóry. Od czasu do czasu smarowała je mazią pochodzącą z utartych i rozgotowanych kości króliczych. Na ustach gościł niewinny uśmieszek a oczy wpatrywały się w dal zupełnie nie kontrolując pracy wykonywaną przez dłonie.

- Powinien się tego domyślić. - Po raz setny stwierdził Korab.- Zawsze najkrótsza droga okazuję się również najdłuższą. Czyż nie? - Mysz zbyła pytanie by nie narażać się na kolejny atak niezrozumiałej i powiedzmy sobie szczerze, zupełnie niepotrzebnej agresji. A kto ci kazał leźć przez kamienisty jar porośnięty pokrzywami? Niby ja? Chłopak, najwyraźniej coś tam usłyszał bo zaklął głośno kopnął wystający kamień i wywalił się prosto w… nie, nie w pokrzywy. Tam gdzie upadł było zbyt… błotnisto by pokrzywy mogły tam rosnąć.

Lirg siedział z zamkniętymi oczami. Na kolanach leżał mu stary i pordzewiały miecz. Bezwiednie gładził go ręką wspominał stare czasy, starych znajomych. Szczególnie stare znajome. Te, które nie dożyły do dziś. Nie otwierając oczu wymacał osełkę wciśniętą między deski ławeczki. Młoda, nieładna brunetka ze złamanym nosem ubrana w prosty, męski ubiór wieśniaka. Zawsze tak ją pamiętał. Nie w połyskliwej zbroi ani w haftowanych sukniach ale właśnie w lnianym poplamionym piwem łachu. Włosy nierówno obcięte nieco nad uszami były zmierzwione i przetłuszczone a z policzka schodził wyjątkowo paskudny siniak. Taką ją kochał, taką zapamiętał. Wraz z płatami rdzy odpadały kawałki jego duszy, a przynajmniej tak mu się zawsze wydawało. Przekrzywił głowę niezdecydowany. Miał opory. Wiedział, że lepiej nic nie robić niż potem żałować, że się zrobiło. Ale kusiło go to. Wiele razy już się oparł więc pewnie i tym razem mu się uda. Był żałosny, czy tylko słaby?

Lis z zadumą spoglądał na kolejnego człowieka zmierzającego ukradkiem do lasu. Długo już żył w tej okolicy i dalby sobie głowę uciąć, że to nic dobrego nie wróży. A propos wróży... ciekawe co on na to?

Korab był na tyle zaślepiony, że nie zauważył dziewczyny i wpadł na nią. Oboje przez chwilę próbowali utrzymać równowagę jednak karygodny brak współpracy zaowocował upadkiem w najpaskudniejsze miejsce w okolicy. Przynajmniej masz miękko Skwitowała złośliwie Mysz, zirytowana już humorami chłopaka. Korab z obrzydzeniem podniósł rękę ociekającą świeżą, cuchnącą gnojówką.
-I co ty najlepszego zrobiłeś? – zimno spytała dziewczyna. – Gratuluję zresztą wyczucia, w końcu w promieniu kilku kilometrów jest tylko jeden gnojownik. I akurat w niego musiałeś mnie wepchnąć. – widać było, że jest zła. Dziwić mógł tylko fakt, że nie utopiła jeszcze Koraba w gnoju.
-Ja tego… przepraszam. Naprawdę niechcący. – Chłopak niezgrabnie wstał i wyciągnął rękę do dziewczyny. Ta nie zważając na pomoc sama wywlokła się z bajora. Wstała i z rozpaczą w oczach przyjrzała się swojej sukni.
-Nadaje się na śmieci. – następni wbiła w Koraba świdrujące spojrzenie. - Czego tu w ogóle szukasz?
-Eee… tam. – machnął tylko ręką. – jakiejś Jezli szukałem. Ale chyba mnie ktoś w mali… gówno wprowadził. – wyszczerzył zęby kierunku dziewczyny. Świdrujące spojrzenie zmieniło się na lodowate. Nieco to zakłopotało Koraba. – Tak? – spytał w odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie.
-Dlaczego szukasz Jezli? – wtedy chłopak doznał olśnienia.
-Ty jesteś Jezla? – Brawo kochany, nawet nie musiałam ci mówić. Stłumił przypływ irytacji. Jasne, a ty się nie umiesz przyznać, że raz to mi się udało.
-Tego nie powiedziałam. – Może i nie ale co to zmienia? Wzruszył ramionami. – No dobra… jestem. Kto cię na mnie nasłał?
-Nikt. – pomyślał chwile. – Chyba… - Spojrzała na niego znacząco. – No Harald to zasugerował… po tym jak… - zamilkł i zajął się mętlikiem myśli, który powstał jakby samoistnie. – Bo byliśmy w lesie…
-Może opowiesz mi to po kolei? – posłała mu lekki uśmieszek. – Ale najpierw musimy się wykąpać. Tam, koło tych paproci jest niecka z wodą. –Wskazał lichą kępę żółtawych paproci schnących na słońcu. – Poczekaj potem tu na mnie. –Zanim zdążył się zorientować zniknęła w najbliższym wąwozie. Tym kamienistym i zarośniętym ostem, do którego postanowił nie wchodzić. Zaklął duchu, ale tak cichutko, żeby Mysz nie słyszała.

Ziemia drgnęła. Niewielkie zmarszczki pojawiły się na równej niedawno przekopanej glebie po czym wszystko znieruchomiało. Tylko plama cienia powiększała się z każdą minutą, gdy słońce chowało się za pobliskie skałki.

Źródełko było na tyle małe, że wątpił czy można je tak nazwać. Wybijało wyraźnie spod głazu o kształcie małża. Małży. Skrzywił się Wszystko jedno. Duchowe wzruszenie ramion i tak jakby karcące pokręcenie głową, eee… pyszczkiem. W każdym razie na pewno tam wypływało bo od czasu do czasu pojawiały się bąbelki. Strumień wody wyżłobił niewielką nieckę, wokół której paprocie walczyły o prym z dziwną odmianą trawy, o szerokich nakrapianych liściach. Z niecki wypływał wąziutki strumyczek wody niknący po kilku metrach wśród żwiru. Korab starł się jak mógł domyć i doprać, ale niewielka ilość wody skutecznie mu to uniemożliwiała. Mysz przyglądała się temu z miną matki oglądającej dziecko myjące się pierwszy raz samodzielnie. Zrobiło mu się trochę dziwnie.

Lis usiadł na niewielkim wzniesieniu jakie mógłby wykonać wielki kret. No, musiałby to być Ojciec-Wszystkich-Kretów i to dość spasiony. Taki dziwny dzień. Zamyślił się. Podrapał się po wyleniały łebku i przyjrzał się niewielkiemu obłoczkowi… zmarszczył z wysiłku nos po czym z rezygnacją dopowiedział. Obłoczkowi mgły. Nie da się tego uczciwie inaczej nazwać. Jako, że zawsze był ciekawski podreptał by przyjrzeć się z… Nie, nie z bliska, tylko z bezpiecznej odległości. W końcu zawsze bywał ostrożny. Pomyślał z dumą.

Pojedyncza, ciężka kropla czerwonej cieczy oderwała się od pipety wykonanej z kurzej kości. Czerwień rozpłynęła się na śnieżnobiałej, lnianej chuście. Chwilę później następna kropla wylądowała nieco dalej, jednak na tyle blisko by krwiste plamy połączyły się. Dłoń dzierżąca pipetę poruszała się miarowo i pewnie tworząc skomplikowany, z pozoru chaotyczny wzór. Ciecz czerpana z małej, kościanej i niemiłosiernie spękanej miseczki kreśliła spirale, elipsy tworzące ramy dla kwiecistych i geometrycznych motywów. Precyzyjne i oszczędne ruchy automatycznie powtarzały się z ogromną dokładnością. Przejmującą ciszę przerwał zgrzyt kości o kość. Niewidzące oczy skierowały się roztargnione i nieobecne ku miseczce wyrywając właścicielkę z transu.

Gdy wrócił do kotlinki okazało się, że dziewczyna już na niego czekała. Kwaśny grymas świadczył, że nie podoba jej się to. Skończyła nerwowo tupać nogą i rzuciła.
-Ale z ciebie guzdrała. Choć nie mamy czasu. – Za nim zdążył się odezwać weszła między osty. Pognał za nią i z mieszaniną podziwu i złości stwierdził, że po zdradliwym kamienistym podłożu porusza się sprawnie i szybko. Potykając się na luźnym kamieniach i kłując ostami z trudem ją dogonił. Kamienisty jar płynnie przeszedł w piaszczysty żleb, a kłujące osty w parzące pokrzywy. Wyjątkowo bujne ich kępy wyznaczały kręty szlak. Jezla przyspieszyła przechodząc do lekkiego truchtu. Na pewniejszym podłożu Korab bez trudu dotrzymywał jej kroku.
-Dlaczego? – wychrypiał następując na pojedynczy skalny odłamek. Zakopany w piachu po sam ostry niczym igła czubek. Zaklał w duchu na swoje szczęście co, dlaczego spytała Mysz wyraźnie zdziwiona, jednak Jezla zdawała się wiedzieć o co chodzi chłopakowi.
-Bo obudziła się niewinna i muszę się spieszyć by oszczędzić jej krew. – Z wrażenia Korab aż wlazł w pokrzywy. Nie spodziewał się niczego sensownego jednak taka odpowiedź… I o co jej chodzi? spytał się Myszy. Pewnie bredzi, jak wszyscy tutaj. Może ale z drugiej strony, nieco jakby inaczej. Zamiast pseudo zaowoaloawanych aluzji wali prosto jak młot. Mysz na chwilę zamilkła po czym Korab poczuł jak się… śmieje? Zaowoaloawanych? Robisz się elokwentny, mój miły. Korab poczuł ukłucie dumy co Mysz skitowała gorącą falą serdeczności. A wracając do tej tutaj, może chce nas zmylić? Ale po co miałaby to robić? Zresztą chyba nie mamy już żadnych innych możliwości. Trzeba ją wypytać i w miarę możliwości przyjąć jej słowa za dobrą… monetę? Chłopak zakończył niepewnie, a Mysz jedynie bezgłośnie potwierdziła. W między czasie żleb wyszedł na skalistą, porośniętą lichą trawą równinę, czy może płaskowyż. Nieliczne krwistoczerwone maki i szafirowo-niebieskie bławatki kontrastowały z szarą glebą i sinozieloną roślinnością. Liczne, płytkie niecki wypełniał szary pył wzbijający się w powietrza przy każdym podmuchu. Korab dogonił Jezlę, która zwolniła do wolnego niemal spacerowego tempa.
-Jaki niewinny? – już wypowiadając pytanie uświadomił sobie, że może nie jest ono właściwe. Jednak dziewczyna zupełnie go zignorowała.
-Lubię to miejsce, wiesz? Ta przestrzeń, ta pustka… - z przyjemnością rozejrzała się w koło i głęboko zaczerpnęła powietrza. Chłopak również się rozejrzał. Nic specjalnego. Pusta przestrzeń, w rzeczy samej. Wyschnięta trawa i parę kwiatków. Gdzie niegdzie skarłowaciałe iglaki i splątane krzewy.
-Nie tyle niewinna, co ta która od dawna nie przelała krwi. – przerwała na chwilę jakby coś jej nie pasowała. – No, ludzkiej krwi. – sprostowała. Korab skupił zięby nie uciekło mu żadne słowo. – Od tak dawna, że można by powiedzieć, że nigdy. W tym, życiu znaczy… rozumiesz. – Nie Korab nie rozumiał i jego mina musiała to właśnie wyrażać. – No jakby wiesz… - powtórnie zamilkła, tym razem na dłużej. – No, to jest tak, jakby ona umarła, a teraz urodziła się na nowo. – Nie wiedząc co o tym myśleć spojrzał jej w twarz. Zadowolona mina, zadowolona ale i poważna. – I teraz gdzieś tu jest, sama i słaba. Nic nie pamięta, nic nie wie. Jest czysta jak łza. I dlatego my ja zabijemy. – zakończyła z mściwą satysfakcją.
-Dlaczego? – wyrwało się Korabowi.
-Dlaczego… - Jezla rozsmakowała się w tym słowie. – Właśnie, dlaczego? Bo jest niewinna.
-Nie rozumiem.
-Ha, widzisz, ja też. Ona i tak w końcu kogoś zabije, my tylko to wyprzedzamy. To tak jakby kogoś karać za to czego jeszcze nie zrobił. A kara jest wysoka.
-Jak jasna cholera! – żachnął sięKorab. – A skąd ta pewność.
-Pewności brak. To raczej zapobiegliwość. – Nagle go coś tknęło.
-Czemu mi to w ogóle mówisz?
-A czemu nie? Skoro miałeś się ode mnie dowiedzieć to ci powiedziałem. Męczy mnie to całe krętactwo, wiesz? Chcesz powiedzieć to mów! A nie sugeruj, aluzuj i takie tam. – Korab poczuł jak Mysz się uśmiech, cholerna gramatyczka. – Zresztą chodźmy już. Jak mówiłam nie mamy czasu. – Wystrzeliła jak strzała i chłopak musiał biec by za nią nadążyć. Jezla skręciła w kolejny piaszczysty jar porośnięty dla odmiany paprociami. Co z tym zrobimy Mysz tylko wzruszyła ramionami… eee łapkami.

Podpis: 

RL sierpień-wrzesień 2011
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Hagan - Wyjście w mrok Hagan - Ciało bez kości Moc słów
Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok) - Wojna przyszła do nas niepostrzeżenie - budzisz się pewnego ranka i już jest. - Gdzie jest, mamo? - zapytała matkę moja sześcioletnia siostra, przecierając zaspane oczy. - Wszędzie, moje dziecko, wszędzie... - odpowiedziała
Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20
Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20
Sponsorowane: 20

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2023 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.