https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
21

Targ - Dzień I - Rozdział I

  Szczur powoli wychylił łysy łebek spod sterty odpadków. Jego wąsy ruszały się szybko, gdy gryzoń czujnie obwąchiwał teren i rzucał na wszystkie strony płochliwe spojrzenia. Po dłuższych oględzinach uznał chyba, że jest bezpieczny...  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W kwietniu nagrodą jest książka
Folwark zwierzęcy
George Orwell
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Targ - Dzień I - Rozdział I

Szczur powoli wychylił łysy łebek spod sterty odpadków. Jego wąsy ruszały się szybko, gdy gryzoń czujnie obwąchiwał teren i rzucał na wszystkie strony płochliwe spojrzenia. Po dłuższych oględzinach uznał chyba, że jest bezpieczny...

Chciałem być - Rozdział 1... cisza przed rozpierdo

Kiedy 34 letni, niezbyt rozgarnięty życiowo Janek dowiaduje się że może być synem znanego muzyka rockowego jego życie zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Janek wie że czar może w końcu prysnąć dlatego stara się dotrzeć do rockmana

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Brak

Wiersz filozoficzny

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
2421
użytkowników.

Gości:
2420
Zalogowanych:
1
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 71960

71960

Sześć historii

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
12-04-26

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Komedia/Przygoda/Kariera
Rozmiar
52 kb
Czytane
7875
Głosy
16
Ocena
4.88

Zmiany
17-11-11

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: Smith12 Podpis: Smith
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Obfitująca w chwilami absurdalny humor opowieść o sześciu z pozoru różnych ludziach, których łączy jedno - są nieszczęśliwi.

Opublikowany w:

Sześć historii

Sześć historii


— Dziś jest piątek, szesnasty dzień marca, Sebastian Abura, zapraszam na Informacje. — Tymi słowami Sebastian jak co dzień przywitał miliony ludzi, śledzących z uwagą wieczorne wydanie jednego z najważniejszych serwisów informacyjnych w kraju. — Prezydent postanowił odwołać Wielkanoc, gdyż, jak tłumaczy, nie lubi jajek! Opozycja ostro skrytykowała rząd za czwartkowe intensywne opady deszczu w Trójmieście. Krakowska policja rozbiła gang złodziei samochodów. Przestępcy wpadli, kradnąc radiowóz z policjantem w środku. Wypadek na krajowej jedenastce pod Poznaniem, pieszy potrącił samochód. Auto w ciężkim stanie trafiło do kasacji.
W czasie gdy widzowie zajęci byli oglądaniem przemowy prezydenta, Sebastian wypił szybko kilka łyków kawy, by nie zemdleć przy ponownym wejściu na wizję. Wbrew pozorom jego praca nie była wcale taka łatwa i przyjemna, jak mogłoby się wydawać ludziom przed telewizorami. Pod sztucznym uśmiechem i kilogramową warstwą pudru kryła się twarz zmęczonego życiem mężczyzny, który wstał z łóżka lewą nogą, w drodze do pracy wpadł pod taksówkę i oblał sobie spodnie wrzątkiem, tuż przed wejściem na wizję. Jednak podczas nagrania nie mogło być widać nawet cienia zmęczenia czy frustracji. Przed kamerami wszystko musiało być przecież idealne. Tak też było i tym razem. Mimo poparzonego krocza, Sebastian uśmiechał się szeroko, pokazując przy tym wszystkie białe jak śnieg zęby, maskując jednocześnie ból subtelnymi chrząknięciami. Po wpadce, jaką zaliczył prowadząc wtorkowe wydanie Informacji, nawet sekunda słabości mogła się dla niego skończyć degradacją do działu technicznego. Kończąc serwis Sebastian mrugnął wtedy aż czterokrotnie, co, zdaniem szefa stacji, mogło podważyć szczerość słów Spokojnej nocy. Od tamtej pory na każdą, nawet najdrobniejszą pomyłkę Sebastiana, czekało stado redakcyjnych kolegów, gotowych zająć jego miejsce w każdej chwili. Konkurencja była bardzo duża, przez co nie wszyscy potrafili sobie z nią poradzić. Kiedyś, podczas jednego z popołudniowych wydań Informacji, zirytowana brakiem awansu pogodynka wbiegła do studia półnaga, po czym położywszy się na stole przed zakłopotanym prezenterem, zaczęła myć blat, mrugając ochoczo w stronę kamery. Kobieta straciła pracę, a w dziale pogodowym doszło do bijatyki między chcącymi ją zastąpić koleżankami. Sytuacja była na tyle poważna, że do akcji musiał wkroczyć policyjny negocjator. Innym razem kolega Sebastiana, Rudolf, prowadzący na co dzień serwis sportowy, został zaatakowany siekierą przez swojego zmiennika, któremu nie podobało się pozostawanie w cieniu. Na szczęście nikomu nic się nie stało, gdyż w porę interweniowała ochrona.
Sebastian nie lubił swojej pracy, ale perspektywa bezrobocia i utraty wysokiej pensji skutecznie powstrzymywała go przed złożeniem wymówienia. Mężczyzna z trudem znosił atmosferę rywalizacji, jaka towarzyszyła mu na każdym kroku. Jednak poza telewizyjnym zgiełkiem sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. Prezenter mieszkał w Warszawie, gdzie na co dzień spotykał się z charakterystycznym wśród mieszkańców dużego miasta chamstwem, zabieganiem i hałasem. Nic więc dziwnego, że jego największym marzeniem było uciec na bezludną wyspę i tam, w zgodzie z naturą, beztrosko spędzić resztę życia.
— To wszystko teraz, a już za chwilę serwis sportowy, który poprowadzi dziś dla państwa Rudolf Fogt. Ja natomiast, w imieniu całej redakcji, życzę państwu miłego wieczoru, do zobaczenia! — Tymi słowami Sebastian zakończył wieczorne wydanie Informacji, uważając, by nie mrugać zbyt często.
— Dobra robota! — pogratulował mu po programie jego konkurent na stanowisko głównego prezentera, Gerard Waltz, po czym poklepawszy go uprzejmie po ramieniu, odszedł z miną mówiącą Jeszcze kiedyś się pomylisz!

Zmywszy puder z twarzy, Sebastian udał się do garderoby, gdzie zrzucił przyciasny garnitur, którego zadaniem było odchudzenie go podczas nagrania. Następnie, pożegnawszy się z kolegami z pracy, ochroniarzami i łypiącym na niego spode łba prezesem stacji, opuścił siedzibę telewizji. Na rozległym parkingu, przed równie rozległym gmachem, wśród nie mniej rozległych gablot, czekał na niego jeszcze rozleglejszy Hummer. Zaletą pracy prezentera, być może jedyną, były wysokie zarobki, dzięki którym Sebastian mógł cieszyć się tym nowoczesnym autem.

Ulice Warszawy, mimo stosunkowo późnej pory, pełne były samochodów, których kierowcy wzajemnie zajeżdżali sobie drogę, by chwilę później móc się obrzucić niewybrednymi wyzwiskami. Zaledwie Sebastian wyjechał na jedną z głównych ulic, ugrzązł w gigantycznym korku. Kierowca stojącej przed nim Toyoty wyszedł z auta i chcąc okazać swoją wściekłość zaczął rzucać w inne samochody kamieniami, wrzeszcząc przy tym:
— Ruszać się, bydlaki!
— Zamknij pan mordę! — odwrzasnął mu kierowca gigantycznej terenówki, która bardziej niż samochód, przypominała centrum kosmiczne NASA.
— Do mnie to było, śmieciu?! — ryknął kierowca stojącego przed terenówką Lexusa, po czym nie czekając na odpowiedź rzucił się na kierującego terenówką z pięściami. Chwilę później na ulicy wywiązała się gigantyczna bitwa, do której z ochotą dołączyli inni kierowcy oraz przechodnie, którzy wywęszyli zapowiadającą się zadymę i chcieli wziąć w niej udział — tak po prostu, dla zabawy. Dodatkowo pewna starsza kobieta, obserwująca całe zajście z okna pobliskiej kamiennicy, rzucała między walczących petardy, wrzeszcząc przy tym:
— Cisza tam, oglądam serial!
Wariatkowo — pomyślał Sebastian, widząc co się dzieje. Przeciwległym pasem jechał powoli radiowóz, ale siedzący w nim policjanci, rozbawieni czymś do tego stopnia, że nie patrzyli na drogę, zdawali się nie zauważać bijatyki.
— W cholerę z tym miastem...
Dalszą drogę do domu Sebastian postanowił pokonać przy pomocy komunikacji miejskiej. Zostawiwszy samochód pośrodku ogarniętej walkami ulicy, ruszył w stronę najbliższej wiaty przystankowej.

Na przystanku autobusowym czekało w milczeniu kilka osób.
— Przyjemny wieczór... — zagaił do stojącej obok starszej kobiety, która wyglądała jakby miała wyzionąć ducha. Starowinka spojrzała na niego z oburzeniem i odparła:
— A odczep się pan!
Tym samym dała do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę z nieznajomym.
Zaraz potem na końcu ulicy pojawił się czerwono-żółty autobus. Dojechawszy na przystanek, kierowca otworzył drzwi, na co ludzie, niczym hieny, które właśnie znalazły padlinę, rzucili się do środka. Niemal wepchnęli Sebastiana pod koła. Każdy chciał zająć miejsce siedzące, których w autobusie było jak na lekarstwo. Podeptany prezenter, nie widząc sensu w tej walce, wsiadł na samym końcu, a następnie udał się do kierowcy, by kupić bilet. Jedną z żelaznych zasad Sebastiana było postępowanie zgodnie z prawem i mimo że połowa pasażerów nie posiadała biletów, on nie zamierzał iść w ich ślady.
— Poproszę jeden normalny — rzekł uprzejmie, wyciągając pieniądze.
— O mamo... — warknął kierowca od niechcenia, dając do zrozumienia, że nie chce mu się kierować tym autobusem, a co dopiero udawać biletomat. Ostatecznie jednak mężczyzna, mrucząc pod nosem coś o durnocie pasażerów, wydrukował Sebastianowi bilet. Następnie, nie czekając aż ten chwyci się czegokolwiek, ruszył z przystanku. Prezenter upadł na podłogę, a gdy próbował wstać, jakaś kobieta uderzyła go w głowę torebką.
— Zwariowałaś, kobieto?!
— Bezczelny typ! — usłyszał w odpowiedzi zamiast spodziewanego przepraszam. Chwilę później kobieta odwróciła się na pięcie i wysiadła na najbliższym przystanku.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy Sebastian, z guzem wielkości melona na głowie, wysiadł z autobusu na przystanku oddalonym dwie ulice od jego domu.
— Do widzenia! — zawołał do kierowcy.
W odpowiedzi usłyszał mniej uprzejme Spieprzaj!

Wszedłszy w końcu do mieszkania, Sebastian rzucił się w ubraniach na łóżko i chwilę później zasnął. Śniło mu się, że prezes telewizji wrzucił go do klatki z rozwścieczonymi pogodynkami, za to że mrugnął aż sześć razy, kończąc Dziennik słowami Miłej nocy. Koszmar przerwał dźwięk telefonu. Uporczywe DRRRRYŃ odbijało się echem od ścian ciemnej sypialni.
— Co jest... — mruknął zaspanym głosem, po czym wymacawszy na stoliku obok łóżka budzik, spojrzał na niego, ze zdziwieniem stwierdzając, że jest dopiero trzecia nad ranem. Zaciekawiony, kto mógłby do niego dzwonić o tak wczesnej porze, mężczyzna odebrał telefon.
— Słucham?
— Dzień dobry! Nazywam się Izabella Prążkowana-Mać-Walicka-Kręgiel, dzwonię z firmy pogrzebowej Już czas, by zaprosić pana na pokaz pościeli trumiennych, który odbędzie się...
Sebastian odłożył słuchawkę i z trudem powstrzymując gniew usiadł powoli na łóżku.
— Dość...! — ryknął na cały głos, jednocześnie próbując opanować chęć wyładowania gniewu na stercie porcelanowych talerzy, stojących w kuchni. Mężczyzna nie zamierzał dłużej znosić chamstwa, z jakim spotykał się każdego dnia. Już postanowił — z samego rana zadzwoni do prezesa i powie mu, że bierze tygodniowy urlop na żądanie, a następnie wyjedzie z miasta. Tak po prostu, przed siebie. Byle dalej od tych bezczelnych ludzi.
— Nie wytrzymam w tym wariatkowie ani chwili dłużej! — oznajmił sam sobie, stając przed lustrem i chwilę później, wyjąwszy z szafy olbrzymią torbę podróżną, zaczął się pakować.

Nim wzeszło słońce, prezenter był już gotowy do wyjazdu. Tak jak przypuszczał, rozmowa z szefem stacji nie należała do uprzejmych. Wprawdzie prezes zgodził się dać mu urlop, ale nie omieszkał przy okazji zwymyślać Sebastiana od "psa", "chama" i "nieodpowiedzialnego zera".
Kilka minut po ósmej mężczyzna wyszedł z domu, ciągnąc za sobą wielką torbę, po czym udał się na piechotę w miejsce, gdzie poprzedniego wieczora zostawił Hummera. Pokonanie tej samej trasy na własnych nogach zajęło mu mniej czasu, niż wczorajsza jazda autobusem. Dotarłszy na miejsce, Sebastian zobaczył swoje auto stojące samotnie na zaśmieconej kamieniami, odłamkami szkła i skrawkami ubrań drodze. Za wycieraczką spoczywał mandat. Obok niego, na przedniej szybie, leżała też sterta kolorowych ulotek, wśród których prezenter dostrzegł między innymi zaproszenie na wyprzedaż dywanów, reklamę specjalistycznych skarpetek ortopedycznych, czy ofertę nowej galerii fitness o nazwie Gibacz. Na dachu samochodu ktoś zostawił niedojedzony kebab, a tylna szyba oblana była musztardą.
— Uroki miasta — warknął Sebastian i włożywszy torbę do bagażnika, pospiesznie wsiadł do auta, by chwilę później ruszyć przed siebie. Względny spokój przerwało nagłe pojawienie się na jezdni wózka z dzieckiem. Słysząc pisk opon, stojąca na chodniku matka bobasa odwróciła się jedynie, ale widząc, że dziecku nic się nie stało, powróciła do rozmowy z koleżanką. Jej dziecko chwilę później wpadło do studzienki kanalizacyjnej, a poruszony gwałtownym hamowanie kebab spłynął z dachu samochodu na maskę, plamiąc po drodze sosami niemal cała przednią szybę Hummera.
Ostatecznie jednak, po niemal dwóch godzinach, Sebastianowi udało się opuścić zatłoczoną stolicę. Poza miastem świat wydawał się całkiem inny. Droga, z racji wczesnej pory, była niemal pusta. Słońce powoli wspinało się po bezchmurnym niebie, oświetlając pogrążone w porannej mgle pola. Ciesząc się wymarzonym spokojem, Sebastian podziwiał wiejskie krajobrazy. Zakochaj się w stolicy na wiosnę! — głosił napis na jednym z przydrożnych billboardów reklamowych. Sebastian tylko się uśmiechnął. Nie miał pojęcia, gdzie mógłby się udać, więc jechał przed siebie w nadziei, że w końcu znajdzie jakieś ciekawe miejsce na spędzenie tygodniowego urlopu.
Na siedzeniu obok kierowcy spoczywała kamera reporterska. Sebastian, mimo iż obecnie pełnił funkcję prowadzącego główny serwis informacyjny, nigdy nie zapomniał, jak zaczęła się jego kariera. Początkowo był reporterem. Pracował z kamerą w terenie, starając się uchwycić najciekawsze wydarzenia, a jako że jego reportaże szybko zyskały uznanie prezesa, błyskawicznie awansował do rangi "osobowości" stacji. Zboczeniem zawodowym Sebastiana stało się więc zabieranie kamery w każdą podróż.
A gdyby tak zatrzymać się nad jakimś jeziorem — pomyślał w pewnej chwili. Zamontowany w samochodzie GPS pokazywał niewielkie jeziorko oddalone o zaledwie trzydzieści kilometrów od miejsca, w którym obecnie się znajdował. Prezenter, nie zastanawiając się ani chwili, wybrał na urządzeniu funkcję mającą wskazać mu najkrótszą drogę prowadzącą do celu.
Za sto metrów skręć w prawo — odezwał się syntezator mowy, który zawsze doprowadzał Sebastiana do szału. Mimo frustracji, spowodowanej koniecznością słuchania bezmyślnej maszyny, mężczyzna zgodnie z poleceniem skręcił w prawo. Po około dwudziestu minutach jazdy dziurawą, kamienistą drogą, GPS nagle się wyłączył.
— No to pięknie — jęknął Sebastian, ale czując, że jezioro jest gdzieś niedaleko, postanowił jechać dalej. Auto podskakiwało, jakby wpadło w turbulencje, jadąc po kamlotach wielkości borsuków. Chwilę później rozległ się huk.
Tylko nie opona, nie wziąłem zapasowej! — pomyślał prezenter i zatrzymawszy auto wysiadł z niego. Jego przypuszczenia niestety sprawdziły się. Jedna z przednich opon pękła, a trzy pozostałe wyglądały, jakby wróciły z Afganistanu. Mężczyzna chciał zadzwonić po pomoc drogową, ale jego supernowoczesny telefon, posiadający więcej funkcji niż stacja kosmiczna, nie mógł złapać zasięgu.
— Widzę, że ma pan problem!
Sebastian podskoczył. Z lewej strony szła ku niemu jakaś stara kobieta. Wyglądała na schorowaną. Podpierała się na drewnianej lasce, która sprawiała wrażenie jeszcze starszej od właścicielki. Tym, co uderzyło Sebastiana w jej wyglądzie, były poważne, ciemnozielone oczy, dodające staruszce swego rodzaju srogości.
— Dzień dobry, przestraszyłem się — odparł po chwili milczenia. — Czy ma pani może telefon komórkowy? Zepsuł mi się samochód i muszę zadzwonić po pomoc drogową — dodał, spodziewając się, co zaraz usłyszy.
— Nie mam przy sobie telefonu, ale może pan zadzwonić z mojego domu. To niecały kilometr drogi stąd, zaprowadzę pana.
— Bardzo pani miła — odparł Sebastian, wyobrażając sobie, co by usłyszał w mieście, gdyby poprosił o możliwość skorzystania z telefonu. Co mi pan będziesz impulsy nabijał?! Nie zastanawiając się zbyt długo, ruszył za staruszką, wziąwszy ze sobą kamerę — tak na wszelki wypadek. Zostawienie drogiego sprzętu na fotelu nie byłoby bowiem rozsądne, a włożenie kamery do wypakowanego po brzegi bagażnika nie wchodziło w grę.

Kobieta okazała się całkiem sympatyczna. Gdy po trzydziestu minutach marszu dotarli do jej domu, zaproponowała gościowi kawę i poczęstowała go ciasteczkami własnej roboty. Kawa smakiem i konsystencją przypominała bananowy budyń, a ciastka były twarde jak kamienie, jednak nie chcąc zrobić kobiecie przykrości, Sebastian opróżnił filiżankę i poczęstował się kilkoma ciastkami, w pewnej chwili wątpiąc, czy połyka kawałki wypieków, czy własne zęby.
Jedząc ciasteczka Sebastian rozglądał się po domu staruszki. Budynek, który z zewnątrz sprawiał wrażenie starego i zaniedbanego, wewnątrz był czysty i przytulny. Na parapecie, obok doniczek z kwiatami, stało kilka kolorowych ramek ze zdjęciami. Każde z nich przedstawiało kobietę w średnim wieku w towarzystwie grupy młodych ludzi.
— To pani? — zapytał Sebastian, postanawiając porozmawiać chwilę ze staruszką, zanim przypomni jej, że przyszedł tylko skorzystać z telefonu.
— Tak, to ja za młodych lat — odparła kobieta, uśmiechając się lekko, jakby wracała pamięcią do czasów, w których powstały owe fotografie.
— Och, przecież nie jest pani aż taka stara! — rzekł uprzejmie, lecz nie do końca zgodnie ze swoimi odczuciami prezenter, po czym zamilkł, widząc że staruszka spojrzała na niego z politowaniem.
— Proszę sobie darować, wiem, że jestem stara i nie da się tego ukryć. Jak pan myśli, ile mam lat?
— A mogę się pomylić o sto? — wypalił Sebastian, zanim zdążył ugryźć się w język.
Staruszka spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale najwyraźniej postanowiwszy puścić uszczypliwą uwagę mimo uszu, ponownie zerknęła na zdjęcia.
— Kiedyś byłam nauczycielką — oznajmiła po dłuższej chwili milczenia. — Uczyłam matematyki w liceum. To była ciężka praca. Oj ciężka! A jednak bardzo miło wspominam tamten okres. Pół życia poświęciłam na nauczenie młodzieży wzorów skróconego mnożenia. Do tej pory po nocach śnią mi się te bzdury, które musiałam czytać, poprawiając sprawdziany. Pamiętam, że czasami miałam ochotę przyjść na lekcję z karabinem. Powstrzymywałam się jednak, przekonana, że za moją ciężką pracę otrzymam kiedyś godziwą emeryturę. Marzyłam, że pojadę na wczasy do Hiszpanii. I co? Jajco! Po czterdziestu latach pracy w szkole poczułam się, jakbym dostała w pysk. Emerytura ledwo wystarcza mi na życie, mieszkam w jakiejś lepiance, a na wczasy zamiast do Hiszpanii, mogę pojechać co najwyżej do Sochaczewa.
— To rzeczywiście smutne — odparł Sebastian, czując się trochę głupio ze świadomością, że rozmawiał o ubóstwie z biedną emerytką, a tymczasem sam mógłby za swoją miesięczną wypłatę nie tyle pojechać do Hiszpanii, co kupić tam wyspę.
— "Smutne" to mało powiedziane! To żenujące! — powiedziała roztrzęsionym głosem staruszka. Rozmowa z prezenterem najwyraźniej uświadomiła jej, w jak tragicznym położeniu znalazła się po wielu latach ciężkiej pracy. Ze złości zmiażdżyła trzymane w ręce ciasteczko, wyciskając z niego wodę.
Sebastian, jak na rasowego dziennikarza przystało, zdał sobie nagle sprawę, że wyznania kobiety mogą mu się kiedyś przydać podczas tworzenia jakiegoś reportażu. Zapytał więc staruszkę, czy zgodzi się opowiedzieć swoją historię przed kamerą, a gdy ta wyraziła zgodę, nagrał z nią blisko czterdziestominutowy wywiad.
— Bardzo pani dziękuję! — rzekł, gdy skończyli rozmowę.
— Żaden problem. Mam tylko nadzieję, że nie wyszłam głupio na nagraniu. Uczniowie zawsze mi powtarzali, że wyglądam jak taboret.
— Spokojnie, od czego są komputery. Zmontuję wszystko tak, że będzie pani wyglądała o sto lat młodziej.
— To już drugi raz, kiedy daje mi pan do zrozumienia, że jestem stara jak ta chałupa — oznajmiła z niesmakiem staruszka, spoglądając w lustro. — Przecież mam tylko dziewięćdziesiąt siedem... procent zniżki. W każdym razie mniejsza z tym, jeśli mnie pamięć nie myli, chciał pan skorzystać z telefonu...
— Rzeczywiście — odparł Sebastian, po czym ruszył za kobietą do przedpokoju, gdzie znajdował się aparat.
Chcąc dojść do samochodu przed przyjazdem lawety, prezenter pożegnał się z kobietą, dziękując jej za gościnę i pomoc.
— Nie ma za co! — odparła z uśmiechem emerytka. — Proszę jeszcze kiedyś do mnie zajrzeć. Na pewno będę w domu, bo do Hiszpanii raczej się nie wybiorę.

Pomoc drogowa zjawiła się po dwóch godzinach.
— To ten grat? — zapytał mechanik, wskazawszy na Hummera.
— Tak — odparł Sebastian, niezadowolony ze sposobu, w jaki nazwano jego samochód. Słyszał już wiele uwag na temat swojego auta, ale do tej pory wszystkie były pozytywne.
— Wracamy do warsztatu, czy wymieniamy oponki na miejscu? — zapytał mechanik, oglądając wóz z każdej strony. — Mam na pace kilka zapasowych, za dodatkową opłatą wszystko da się zrobić.
Sebastian zdecydował się na wymianę opon, ponieważ nie bardzo podobała mu się wizja powrotu do miasta.
Po godzinie pracy mechanik wycenił zakres wykonanych przez siebie czynności na dwa tysiące złotych i otrzymawszy pieniądze odjechał. Sebastian również nie zamierzał tracić czasu. Chcąc dojechać nad jezioro jeszcze przed zmrokiem, wsiadł do auta i odłożywszy kamerę na siedzenie obok kierowcy, dodał gazu. Kamienista droga na szczęście szybko zmieniła się w gładką szosę. Jadąc przed siebie prezenter rozmyślał, co będzie robić, gdy dotrze na miejsce.
Nagle jego uwagę przykuł leżący na poboczu tobołek, wyglądający jak sterta starych ubrań. Gdy jednak Sebastian podjechał nieco bliżej, zauważył, że to nie tobołek, lecz człowiek. Zatrzymał się więc i wysiadłszy z auta podbiegł do leżącego.
— Halo, żyje pan?
Mężczyzna drgnął.
— Co jest, psia mać?! — warknął, rozglądając się dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Dostrzegłszy Sebastiana otworzył usta, po czym natychmiast je zamknął, jakby powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś niemiłego.
— Dobrze się pan czuje? — zapytał prezenter.
— Wyśmienicie! Tak tylko leżę przy drodze dla zdrowia! — odparł nieznajomy.
— W takim razie nie przeszkadzam — rzekł Sebastian i już chciał odejść, gdy usłyszał:
— Czekaj, idioto, przecież żartowałem! To chyba oczywiste, że źle się czuję. W przeciwnym razie siedziałbym w tej chwili w domu.
— Mogę pana podwieźć. Gdzie pan mieszka?
— Czy wyglądam na kogoś, kto gdziekolwiek mieszka?
— Nie — odparł Sebastian po chwili namysłu.
Uświadomił sobie, że właśnie rozmawia z bezdomnym. Do tej pory widywał podobnych ludzi na Dworcu Centralnym, jednak nigdy nie miał okazji rozmawiać z żadnym z nich. Drugi raz tego dnia poczuł się głupio. Stał przed osobą, która nie miała nic, podczas gdy jemu niczego nie brakowało. Bezdomny najwyraźniej zauważył zakłopotanie na twarzy prezentera, bo powiedział:
— W porządku. Przywykłem do widoku ludzi bogatszych ode mnie. Jestem bezdomnym już dwa lata.
— Mogę panu w jakiś sposób pomóc? — zapytał Sebastian, zastanawiając się, czy podarowanie mężczyźnie pieniędzy będzie dobrym posunięciem.
— Pieniądze nic tu raczej nie zmienią, chyba że chcesz mi dać milion złotych — rzekł bezdomny, jakby czytając mu w myślach. — Byłbym za to wdzięczny, gdybyś usiadł obok mnie i porozmawiał ze mną. Nie rozmawiałem z nikim, odkąd straciłem dom.
Sebastian usiadł więc na ziemi obok włóczęgi, mając nadzieję, że spełniając prośbę mężczyzny w jakiś sposób ulży jego niedoli.
— Dlaczego stracił pan dom? — zapytał, nie do końca przekonany, czy jego pytanie nie urazi bezdomnego. Ten jednak odpowiedział natychmiast, jakby czekał na możliwość odpowiedzi na nie:
— Komornik zajął go za niepłacenie rat kredytu. Może się to wydać dziwne, ale kiedyś byłem normalnym człowiekiem. Miałem pracę, żonę, samochód i kamienie na nerkach. Do dziś zostały mi tylko kamienie.
— Mój pies miał kamienie na nerkach, ale zdechł dwa miesiące temu — wtrącił Sebastian, ponownie tego dnia wykazując się rażącym brakiem wyczucia. Chcąc się zreflektować, zapytał:
— I co z tym komornikiem? Zabrał panu także żonę i samochód?
— Żona odeszła ode mnie, gdy dowiedziała się, że straciłem pracę. Wiedziała, że przed ślubem wziąłem kredyt na dom i bała się, że po utracie pracy moje zobowiązania kredytowe przejdą na nią. Poza tym nagle przestało jej się podobać, że nie jestem Latynosem.
— Przecież wiedziała o tym, gdy brała z panem ślub! — zauważył Sebastian.
— Tak — odparł po chwili namysłu bezdomny. — Ale wtedy miałem dobrze płatną pracę i sportowe Audi. Gdy mnie zwolnili, sprzedałem auto, by mieć pieniądze na spłatę kredytu. Następnego dnia w łóżku obok mnie, zamiast ukochanej, leżał pozew o rozwód.
— Dlaczego pana zwolnili?
— Oficjalnie przez to, że spóźniłem się do pracy o dwanaście setnych sekundy. Według mojego byłego szefa niepunktualny pracownik, to zły pracownik. Ja jednak wiem, że spóźnienie było tylko pretekstem, by szef w moje miejsce mógł zatrudnić swoją kochankę. Dziewczyna wydawała się głupia jak parasol. Nie potrafiła nawet odróżnić klawiatury od monitora, ale według niego była lepsza ode mnie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że po zwolnieniu, z racji mojego wieku, nie znalazłem już pracy. W efekcie straciłem wszystko i znalazłem się na bruku.
— Może jednak mógłbym panu w jakiś sposób pomóc? — zapytał prezenter, gdy bezdomny, skończywszy opowieść, zamilkł, prawdopodobnie pogrążając się we wspomnieniach.
— Mnie raczej nie pomożesz. Sam już zresztą nie wiem, co lepsze, żyć samotnie w drewnianej altanie, czy wrócić do tego życiowego zgiełku, pośród chamskich, samolubnych, próżnych i chytrych ludzi. Możesz za to ostrzec innych ludzi przed popełnieniem moich błędów.
Nagle Sebastianowi wpadł do głowy pewien pomysł.
— Sam pan może ich ostrzec! — zawołał, a następnie podszedł do auta, z którego wyciągnął kamerę. — Wystarczy, że opowie pan swoją historię przed obiektywem.
Bezdomny nie wahał się ani chwili. Ze szczegółami opisał swoje przeżycia, nie stroniąc od pikantnych szczegółów. Gdy skończył, Sebastian uścisnął mu dłoń i podziękowawszy za wywiad, odłożył kamerę do samochodu.
— Mam nadzieję, że dobrze wyszedłem — powiedział niepewnym głosem bezdomny, oglądając się w bocznym lusterku Hummera. — Ostatnio przybyło mi trochę zmarszczek.
— Z pomocą komputera mogę z pana zrobić nawet Latynosa, i to takiego, że pańska była pożałuje rozwodu — odparł z uśmiechem prezenter, po czym wsiadł do auta.
— Do zobaczenia! — powiedział przed odjazdem.
— Do zobaczenia! — odpowiedział bezdomny, a na jego twarzy zagościł uśmiech.

Zegarek na tablicy rozdzielczej wskazywał godzinę dziewiętnastą. Tymczasem Sebastian nadal jechał przed siebie i nic nie wskazywało, by miał szybko dotrzeć nad jezioro. Szosa, którą podążał, pełna była porozjeżdżanych żab, jaszczurek, myszy, kotów, dzików i saren. Raz nawet prezenter o mały włos uniknął zderzenia z leżącym na jezdni łosiem.
Czy świat oszalał? — pomyślał. — Rozumiem, że można nie zauważyć żaby, ale żeby przejechać łosia?
Jednak oprócz ciał martwych zwierząt, na szosie oraz w lesie między drzewami, leżały sterty śmieci.
Niebo tymczasem, z minuty na minutę, robiło się coraz ciemniejsze.
— Gdzie to przeklęte jezioro? — warknął Sebastian sam do siebie. Chwilę później zobaczył przymocowaną do jednego z drzew tabliczkę z napisem Przeklęte Jezioro. Tabliczka nakazywała skręt w prawo. Zgodnie ze wskazówką, prezenter skręcił w najbliższą ścieżkę i po przejechaniu kilkuset metrów z radością stwierdził, że znalazł się na miejscu. Zza drzew dostrzegł gładką, połyskującą w świetle zachodzącego słońca taflę jeziora. Korzystając z ciepłego wieczoru, Sebastian postanowił pospacerować trochę nad wodą. Najpierw jednak rozejrzał się za jakimś miejscem noclegowym. Szczęśliwie kilkadziesiąt metrów dalej dostrzegł mały, drewniany domek z napisem Camping. Podjechał więc pod budynek i zaparkowawszy Hummera obok innych aut, należących prawdopodobnie do turystów, wszedł do środka. Po krótkiej rozmowie z recepcjonistą otrzymał klucze do domku numer czterdzieści cztery. Zanim wyszedł, mężczyzna poprosił go o autograf, podkreślając jednocześnie, iż uważa Informacje za najlepszy program kulinarny.
Wynajęty przez Sebastiana domek był mały, ale dobrze utrzymany. Wewnątrz znajdowały się dwa malutkie pokoiki, aneks kuchenny i łazienka. Ne drewnianym stoliku stał telewizor, ale pełnił on raczej funkcję dekoracyjną, bo za żadne skarby nie chciał się uruchomić. Podobnie było z radiem, kuchenką mikrofalową, czajnikiem i telefonem. Nie przejmując się tym jednak, Sebastian rozpakował bagaże i odsapnąwszy chwilę na twardym jak nagrobek łóżku, udał się na wieczorny spacer nad jezioro.
Po dość ciepłym dniu, wieczór okazał się nieco chłodniejszy. Wąska plaża była prawie pusta, jeśli nie liczyć kilku ludzi, podobnie jak Sebastian spacerujących brzegiem jeziora oraz młodej parki, która całowała się namiętnie, leżąc w piasku. Krocząc wolno przed siebie, prezenter rozmyślał o spotkanych wcześniej ludziach, gdy nagle usłyszał:
— Możesz mi pomóc, młody człowieku?
Kilka metrów dalej stał oparty na drewnianej lasce starszy mężczyzna i wpatrywał się w niego uporczywie. Sebastian rozejrzał się dookoła.
— Do ciebie mówię, lalusiu — rzekł starzec. — Spadły mi okulary. Czy byłbyś łaskaw podnieść je i mi podać?
— Och... tak, oczywiście! — Prezenter rozejrzał się wokół siebie i dostrzegł leżące w piasku okulary. Trudno było ich nie zauważyć, zważywszy, że wielkością bardziej niż szkła ortopedyczne przypominały dwa talerze satelitarne. Podniósłszy okulary, Sebastian otrzepał je z piasku i podał staruszkowi, który natychmiast je założył i zaczął z uwagą mu się przyglądać.
— Kiedyś i ja byłem młody — zaczął nagle i ruszył naprzód, dając ręką sygnał Sebastianowi, by poszedł za nim. — W pana wieku służyłem w wojsku. Na początku próbowałem wymigać się od służby...
— Ja również! — wpadł mu w słowo prezenter. — Zapłaciłem lekarzowi, by wykrył u mnie zanik lewej nogi!
— ...ale ostatecznie stwierdziłem, że to haniebne — dokończył staruszek.
— Walczyłem na wojnie, ryzykując życie — kontynuował. — Straciłem w wojsku młodość i zdrowie.
— Szczerze mówiąc, ja ostatnio nabawiłem się kataru — wypalił Sebastian, na co stary weteran spojrzał na niego jak na wariata.
— Przepraszam, proszę kontynuować...
— Gdybyś widział, młody człowieku, jak dzisiaj wygląda moje życie... Jestem schorowany, zniedołężniały, istny wrak człowieka.
— O nie! — wyrwało się Sebastianowi. Nie chciał być niemiły, ale trzeci raz tego dnia rozmawiał z nieszczęśliwym człowiekiem. Obawiał się, że całkiem niechcący mógł podczas rozmowy sprawić starcowi przykrość. Ten jednak zdawał się nie dostrzegać jego zakłopotania i mówił dalej:
— Co mi przyszło z tego poświęcenia?! Dosłownie nic! Nie mam nawet należytej opieki medycznej! Jestem już zbyt stary, żeby stać w kolejkach do lekarzy. Nie mam też pieniędzy na leczenie w prywatnej przychodni. Nic, tylko czekać na pogrzeb!
— Oj tam zaraz na pogrzeb! — zaczął Sebastian. — Przecież mogło być gorzej. Miałem kiedyś sąsiada, który podobnie jak pan walczył na wojnie, a gdy wrócił z frontu, odeszła od niego żona.
— Ode mnie odeszły już trzy żony. Jedna zabrała mi syna, druga mieszkanie, a trzecia psa! — odparł staruszek.
— Faktycznie, gorzej już być nie może — oznajmił zrezygnowanym tonem Sebastian, po czym dodał — A jednak wypoczywa pan nad tym pięknym jeziorkiem i dzięki temu, w ten piękny wieczór, możemy sobie porozmawiać.
— Ja tu mieszkam — odpowiedział emeryt znudzonym tonem, a po chwili namysłu dodał –— Rozmowa z panem też nie należy do najciekawszych. Szczerze mówiąc, czuję się, jakbym mówił sam do siebie. Ty mnie młody człowieku chyba nie rozumiesz.
— Może pan powtórzyć, nie zrozumiałem?! — powiedział Sebastian, gdyż w istocie nie dosłyszał ostatniego zdania, zajęty odganianiem owadów, uporczywie atakujących jego głowę.
— Widzisz, mój drogi... — ciągnął starzec. — ...czasami mam poczucie, że mimo wielu starań zmarnowałem życie. Walcząc o dobro ogółu, zapomniałem o dobru własnym i teraz ponoszę tego konsekwencje.
Po tych słowach na pewien czas zapanowała cisza. Sebastian i jego starszy rozmówca szli powoli w milczeniu, obydwaj pogrążeni we własnych myślach.
— Pańska historia jest poruszająca — oznajmił nagle prezenter. — Czy nie zechciałby pan opowiedzieć jej przed kamerą? Być może trudne losy weterana wojennego pomogą ludziom choć na chwilę zwolnić i zastanowić się nad życiem.
Starca nie trzeba było długo przekonywać. Razem z Sebastianem udał się do domku wynajmowanego przez prezentera i tam, przed kamerą, opowiedział niemal całe swoje życie, nie pomijając nawet jego bardziej pikantnych momentów.
— Naprawdę miał pan romans z Nigeryjką? — zapytał z niedowierzaniem Sebastian, gdy skończywszy nagranie, popijał razem z weteranem herbatę z termosu.
— Ano miałem — rzekł z dumą starzec. — Niestety rzuciła mnie po tygodniu znajomości, gdy przypomniało jej się, że w domu czeka na nią mąż z ósemką dzieci.
— Ja również swego czasu dużo romansowałem — powiedział prezenter, czerwieniąc się lekko. — Przestałem, gdy moja dziewczyna, w dniu w którym zamierzałem się jej oświadczyć, oznajmiła mi, że musimy się rozstać. Gdy zapytałem dlaczego ze mną zrywa, usłyszałem, że planowała być moją dziewczyną do końca marca, a jako że zaczynał się już kwiecień, chciała poszukać sobie kogoś świeższego.
— Niewesoła historia — zauważył staruszek, choć wyglądał na porządnie rozbawionego.
Rozmowa z nim bardzo Sebastiana rozweseliła. Przez dłuższy czas mężczyźni opowiadali sobie najrozmaitsze przygody, śmiejąc się przy tym i żartując. Weteran sprawiał wrażenie, jakby na chwilę zapomniał o swoim ciężkim życiu. Nim się zorientowali, wybiła północ.
— Pójdę już — oznajmił w końcu starzec. — Było mi bardzo miło.
— Mnie również! Dziękuję za wywiad.
— Żaden problem. Mam tylko nadzieję, że nie wyszedłem głupio przed kamerą. Moja świętej pamięci mama zawsze mi powtarzała, że mam okropny nos, jakby mi go ktoś oderwał, dał psu na pożarcie i przykleił z powrotem już przetrawiony.
— Bez obaw. Z pomocą komputera mogę panu zrobić nos jak u modelki — uspokoił mężczyznę Sebastian, po czym uścisnął mu dłoń na pożegnanie.
Po ciężkim dniu prezenter w końcu miał czas na odpoczynek. Rozmowy z trojgiem doświadczonych przez życie ludzi wprawdzie wiele go nauczyły, ale zarazem sprawiły, że znalazłszy się wreszcie w łóżku od razu zasnął. Sypiając we własnym domu w Warszawie nie raz musiał łykać wiadro tabletek nasennych, bo hałas panujący za oknem nie sprzyjał łatwemu zapadaniu w błogi sen.

Pogoda w następnych dniach była bardzo ładna, dzięki czemu Sebastian mógł w pełni cieszyć się urokami wypoczynku na łonie natury. Codziennie chodził na długie spacery, podczas których napawał się ciszą i spokojem. Kilka razy udało mu się nawet zobaczyć sarnę, co dla człowieka żyjącego w mieście było nie lada przeżyciem. W leśnej faunie Sebastiana urzekała jej naturalność. W stolicy również zdarzało mu się widywać zwierzęta, ale były to zazwyczaj prowadzane na smyczy koty lub pozbawione ogonów, wygolone zgodnie z aktualnymi trendami rasowe psy, przypominające figury woskowe. Swoimi wrażeniami dzielił się każdego wieczoru z recepcjonistą, który okazał się całkiem miłym człowiekiem. Codziennie spotykali się u Sebastiana na kawie, by prowadzić długie rozmowy i komentować aktualne wydarzenia.
— Dlaczego prowadzi pan ten kemping? — zapytał pewnego razu prezenter.
— Cóż, lepsze to, niż sprzedawać kapustę pekińską na bazarze! — odparł recepcjonista. — Tutaj przynajmniej mam spokój, choć szczerze mówiąc zdarzają się też ekstremalne przypadki. Kiedyś na przykład pewna kobieta postrzeliła mnie w ramię tylko dlatego, że poprosiłem, by zapłaciła za nocleg.
— Oj tak, ludzie bywają dziwni... — rzekł Sebastian, przypominając sobie kolegów z pracy.
Nagle ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Prezenter, nieco zdziwiony nocnym najściem, wstał i otworzywszy je, zobaczył młodego chłopaka, wpatrującego się w niego z mieszaniną niepewności i zniecierpliwienia.
— Jest tutaj mój ojciec? — zapytał młodzieniec. — Wszędzie go szukam.
— Jestem, jestem. Właź do środka i mów, o co chodzi! — zawołał recepcjonista, nim Sebastian zdarzył cokolwiek powiedzieć.
— Pani Mordęga z dwudziestki piątki skarży się na dzięcioły. Mówi, że przez to stukanie nie może spać i prosi, byś tam poszedł i je pozabijał — powiedział ze spokojem chłopak, przyglądając się z uwagą Sebastianowi.
Coś ze mną nie tak? Mam musztardę na twarzy, czy co? — pomyślał prezenter, nieco zakłopotany spojrzeniami młodzieniaszka.
— Co za baba! Wczoraj kazała mi pozabijać komary! W lesie! — warknął recepcjonista, po czym ruszył w stronę drzwi, mówiąc przy tym — Zaraz wrócę, porozmawiajcie sobie.
Zapanowała niezręczna cisza, którą w końcu postanowił przerwać syn recepcjonisty.
— Miło mi, jestem Adrian, a pan jest tym prezenterem z Informacji. Tata zawsze pana ogląda. W telewizorze wydaje się pan chudszy — wyrzucił z siebie jak z karabinu.
— Sebastian, mnie również jest miło! — odparł nieco zaskoczony prezenter, spoglądając z niepokojem na swój brzuch, który nagle wydał mu się ogromny. Nie chcąc okazać zmieszania całą sytuacją, spróbował się uśmiechnąć, przez co wyglądał, jakby go zabolał ząb.
— Jak tam w szkole? — zapytał, gdy nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nigdy nie miał syna, toteż nie bardzo wiedział, o czym mógłby rozmawiać z nastolatkiem.
— Rok temu skończyłem studiować lingwistykę — odparł dumnie Adrian, na co Sebastian zakrztusił się kawą, którą właśnie popijał.
— Boże... myślałem, że chodzisz do gimnazjum! — powiedział, przyglądając się chłopakowi.
— A ja myślałem, że prezenterzy telewizyjni są bardziej inteligentni! — warknął chłopak. Porównanie do gimnazjalisty najwyraźniej bardzo go zdenerwowało.
— Nie chciałem cię urazić — próbował załagodzić sytuację prezenter. — Po prostu młodo wyglądasz.
Adrian nie odpowiedział. Widać było, że zastanawia się, czy wybaczyć Sebastianowi. Ostatecznie chęć porozmawiania ze znaną osobistością telewizyjną zwyciężyła.
— Nie wie pan, czy w telewizji znalazłaby się dla mnie jakaś posadka?
Prezenter spojrzał na Adriana, nie do końca przekonany, czy dobrze usłyszał.
— Szukasz pracy? — zapytał. — Chyba mi nie powiesz, że młody tłumacz świeżo po studiach nie może znaleźć zatrudnienia?!
— Niestety to prawda — odpowiedział chłopak. — Przesiedziałem nad książkami całą podstawówkę, całe gimnazjum, liceum i cały okres studiów, a jedyna propozycja pracy, jaką przedstawiono mi w urzędzie, pochodziła z budki z hot-dogami.
— To niemożliwe.
— A jednak. Próbowałem już chyba wszędzie, ale zawsze słyszałem, że dziś każdy zna język angielski. Żeby dostać pracę, musiałbym studiować estoński. Zawsze marzyłem, że po studiach zostanę tłumaczem, wybuduję dom, ożenię się, spłodzę syna i zasadzę drzewo. Niestety, moje marzenia legły w gruzach. Żeby jakoś wypełnić nudę, zatrudniłem się u taty, ale usługiwanie ludziom takim jak pani Mordęga jest zdecydowanie poniżej moich ambicji. Przedwczoraj ta małpa poprosiła mnie, bym umył jej nogi! Wyobraża pan to sobie?!
— Tak, to łatwe do wyobrażenia — odparł Sebastian, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, iż po raz kolejny w rozmowie z drugim człowiekiem zachował się nietaktownie. Widząc pytające spojrzenie Adriana, dodał — Rozumiem twoje rozgoryczenie. Kiedy ja skończyłem studia, pracowałem w sklepie z bielizną.
— Niefajnie — rzekł chłopak. — Ale ostatecznie studia dziennikarskie się opłaciły. Został pan prezenterem.
— Studiowałem architekturę... — odparł sucho Sebastian. W tej chwili uświadomił sobie, że nie robił w życiu tego, co chciał robić, będąc dzieckiem. Zawsze fascynowały go wysokie budowle. Wyobrażał sobie, że gdy skończy studia, zaprojektuje wielki, szklany wieżowiec. I co z tego wyszło? Nic! Pracował za to w wielkim, szklanym studio z bandą wariatów.
— Może powinieneś zatrudnić się w szkole jako nauczyciel angielskiego? — zapytał po chwili.
— Zwariował pan?! Oszalałbym, pracując z tymi smarkaczami. Już lepiej dać się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym! — odparł Adrian, wybałuszając oczy z przerażenia.
— Wiesz co... — zaczął prezenter. — Twoja historia jest całkiem ciekawa. Nie chcę nic obiecywać, ale może coś by się zmieniło, gdybyś opowiedział ją przed kamerą.
— Nie ma sprawy!
Nie chcąc tracić czasu, Sebastian od razu przystąpił do nagrywania. Jego młody rozmówca z wielkim poruszeniem przez blisko godzinę opowiadał swoją historię, a gdy skończył, odetchnął z ulgą.
— W końcu wylałem z siebie cały żal.
— Cieszę się, że mogłem ci pomóc — powiedział z uśmiechem Sebastian.
Miał nadzieję, że to nagranie, podobnie jak inne zrealizowane podczas jego wycieczki, posłuży mu do zmontowania świetnego filmu dokumentalnego o ludzkich losach. Bardzo chciał, żeby historie poruszane w materiale w jakiś sposób zmieniły mentalność telewidzów. Nie był jednak pewien, czy dzięki emisji programu zmieni się coś w życiu jego bohaterów.
— Mam nadzieję, że dobrze wyszedłem na nagraniu — przerwał jego rozmyślania Adrian. — Nigdy nie byłem fotogeniczny. Na zdjęciach z dzieciństwa wyglądam jak rozgotowana polędwica.
— Spokojnie, od czego są komputery — rzekł prezenter. — Z ich pomocą z rozgotowanej polędwicy mogę zrobić złocistego indyka.

Ojciec Adriana wrócił kilka minut po zakończeniu nagrania. Stanął w drzwiach domku, ledwo trzymając się na nogach. Wyglądał, jakby stoczył walkę z krokodylem.
— Ta baba mnie wykończy! Musiałem jej zaśpiewać kołysankę! — warknął, a na jego twarzy zagościł wyraz dzikiej furii. — Adrian, pożegnaj się z panem — dodał, zwracając się do syna.
— Do widzenia! — powiedział chłopak i chwilę później razem z ojcem wyszedł z domku.
Tego wieczoru Sebastian położył się do łóżka w dobrym humorze. Bardzo się cieszył, że jego urlop, który początkowo miał być jedynie ucieczką od brutalnej rzeczywistości, przerodził się w ciekawą przygodę. Poznani w ciągu ostatnich dni ludzie i odbyte z nimi rozmowy nauczyły go patrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Jego własne problemy, które do tej pory wydawały mu się niewyobrażalnie wielkie, okazały się zwykłymi błahostkami w porównaniu z problemami napotkanych przez Sebastiana ludzi. Niestety, jego urlop powoli dobiegał końca, a ta noc miała być ostatnią spędzoną przez prezentera nad jeziorem.

Następnego ranka Sebastiana obudziła głośna muzyka, dobiegająca z dworu.
— Co to ma być? — mruknął, ziewając, po czym wstał i rozprostowawszy kości wyjrzał przez okno. Przed domkiem numer czterdzieści siedem stał zaparkowany lśniący wóz terenowy, wokół którego biegała piątka rozwrzeszczanych dzieci. Na dachu samochodu, który wyglądał, jakby był wart więcej niż całe województwo, stało radio turystyczne, z którego głośników dobiegało radosne dudnienie. Obok terenówki, na rozkładanym fotelu turystycznym, siedział wygodnie jakiś łysiejący mężczyzna. Szeroki uśmiech na jego twarzy dowodził, że grające nad uchem radio wcale mu nie przeszkadzało. Za mężczyzną stała wysoka kobieta, z burzą rudych włosów na głowie. Jej spalona na solarium, szczupła i podłużna twarz przywodziła na myśl parówkę. Jedyną w miarę normalnie wyglądającą osobą w tym zwariowanym gronie wydawał się młody chłopak, siedzący pod drzewem i rozglądający się dookoła z zaciekawieniem.
W normalnych okolicznościach Sebastian nie zawracałby sobie głowy hałaśliwymi turystami, jednak jako że była dopiero piąta nad ranem, postanowił interweniować. Założywszy szlafrok i laczki, wyszedł na dwór, po czym ruszył w stronę siedzącego na fotelu mężczyzny.
— Czy może pan ściszyć tę cholerną muzykę?! — krzyknął.
Facet spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym niechętnie wyłączył radio, robiąc przy tym minę niesłusznie pobitego psa.
— Spokojnie, panie! — rzekł po chwili. — Nie ma się co denerwować. Nie sądziłem, że odrobina muzyki może kogoś wkurzyć. W końcu to kemping, a nie świątynia.
— Przecież jest jeszcze noc! — warknął Sebastian.
— Aj tam zaraz noc! — burknął łysy mężczyzna, po czym zwróciwszy się do żony i dzieci zawołał — Kochani, idziemy się kąpać do jeziora. Tutaj przeszkadzamy niektórym gburom!
To powiedziawszy, facet ruszył w stronę plaży. Zaraz za nim pobiegły dzieci oraz żona. Jedynie starszy syn, siedzący nadal pod drzewem, nie ruszył się z miejsca.
— Jest jeszcze za wcześnie na kąpiel., nie będzie ratownika. To chyba jacyś szaleńcy. — szepnął sam do siebie Sebastian.
— Niech pan sobie wyobrazi, że ja z tymi szaleńcami muszę żyć... — odezwał się nastolatek.
Prezenterowi zrobiło się głupio. Nie sądził, że chłopak to usłyszy.
— Przepraszam, nie chciałem obrażać twojej rodziny — rzekł zmieszany. — Po prostu wydaje mi się to trochę dziwne, by dorośli ludzie, razem z dziećmi, szli do jeziora o świcie. Ale może jestem staroświecki.
— W porządku — odparł nastolatek, a następnie wstał i wyciągnąwszy rękę, powiedział — Jestem Colin.
— Miło mi, mam na imię Sebastian — odrzekł prezenter, uścisnąwszy chłopakowi dłoń. — Jesteście z Warszawy? — zapytał po chwili, domyślając się odpowiedzi.
— Tak. Przyjechaliśmy na kilka dni, bo tata chciał odpocząć od hałasu.
— Sprawiasz wrażenie niezbyt zadowolonego z wyjazdu — zauważył Sebastian. — Nie podoba ci się tutaj?
— Nie, skąd, jest fajnie! — odpowiedział szybko Colin. — Problem w tym, że ostatnio mało rzeczy mnie cieszy. Może głupio to zabrzmi, ale właściwie nic mnie nie interesuje.
Sebastian spojrzał na chłopaka ze zdziwieniem. On w jego wieku interesował się dosłownie wszystkim. Jako nastolatek nie mógł usiedzieć w miejscu. Cały czas podróżował, z radością poznając świat.
— Nie możesz tak mówić — rzekł w końcu. — Życie jest pełne niespodzianek. Musisz z niego korzystać, póki jesteś młody!
— Problem w tym, że ja już chyba spełniłem wszystkie swoje marzenia. Nie wiem, czego jeszcze chciałbym doświadczyć, skoro mam wrażenie, że zrobiłem już wszystko, co chciałem zrobić. Zwiedziłem pół świata...
— No widzisz — przerwał mu prezenter. — A więc została ci jeszcze połowa!
— Drugą połowę stanowią morza i oceany — odparł beznamiętnie Colin, po czym mówił dalej — Mam wszystko, czego chcę. Rodzice nie dopuszczają myśli, że czegoś mogłoby mi brakować. Kiedyś na przykład marzyłem, żeby pojechać na Grand Prix Formuły Jeden do Włoch, ale odkąd tata się o tym dowiedział, zabiera mnie na wszystkie wyścigi, przez co na samą myśl o nich robi mi się niedobrze.
— Ciężka sprawa — zauważył Sebastian. — Wygląda na to, że cierpisz z powodu bogactwa. Myślę jednak, że mimo wszystko niejeden człowiek chętnie by się z tobą zamienił. — Mówiąc to Sebastian pomyślał o spotkanej kilka dni temu emerytowanej nauczycielce, o bezdomnym oraz o weteranie wojennym poznanym nad jeziorem.
— Spójrz na całą sytuację z innej strony. Masz dużo pieniędzy, więc przy odrobinie wysiłku możesz sobie zapewnić doskonałe wykształcenie, a co za tym idzie, dobrą pracę w przyszłości. Nie zmarnuj szansy, jaką dał ci los.
— Ja nawet nie wiem, kim chciałbym być! — odpowiedział Colin. — Nie mam żadnej motywacji do nauki, a tym bardziej do snucia planów na przyszłość. Po co mam się starać, skoro rodzice wszystko mi zapewnią? Na roczek dostałem od nich działkę budowlaną w prezencie. Gdy miałem siedem lat, poprosiłem o radiowóz-zabawkę, a dostałem normalnych rozmiarów policyjny wóz opancerzony. Jak tu nie zwariować, kiedy ojciec co chwilę przypomina mi, żebym zdecydował, który samolot chciałbym dostać na osiemnaste urodziny. Kiedyś dla żartów powiedziałem, że marzy mi się pasażerski Boeing, na co mój tata odpowiedział Tak myślałem! Rozumie pan teraz, o co mi chodzi? Nie widzę sensu w podejmowaniu jakiegokolwiek wysiłku, skoro wiem, że i bez niego dostanę wszystko, czego zapragnę.
— Poważna sprawa — powiedział Sebastian, zastanawiając się nad sytuacją chłopaka. Colin najwyraźniej rozumiał swój problem i mogące z niego wyniknąć konsekwencje w postaci braku wykształcenia, ale nauczony wygody nie potrafił zrobić nic, by temu zapobiec. Prezenter pierwszy raz w życiu spotkał człowieka, który był żywym przykładem na prawdziwość wydawać by się mogło nietrafnego powiedzenia, że pieniądze szczęścia nie dają. Zmartwienia chłopaka, mimo że w tak diametralny sposób różniły się od zmartwień wcześniej napotkanych ludzi, wydały mu się bardzo interesujące.
— Czy chciałbyś opowiedzieć o swoich zmartwieniach przed kamerą? — zapytał Colina po namyśle. — Oczywiście wolałbym wcześniej zapytać twoich rodziców o zgodę.
— Nie ma problemu — odparł wesoło chłopak, po czym razem z prezenterem zaczekał, aż jego rodzina wróci znad jeziora.
Szczęśliwie cała siódemka zjawiła się kilka minut później. Wszyscy byli mokrzy i oblepieni wodorostami, ale mimo to wyglądali na zadowolonych. Po krótkiej, acz burzliwej dyskusji, rodzice Colina zgodzili się, by ich syn wystąpił przed kamerą, pod warunkiem, że i oni znajdą się w kadrze.

Nagrywanie rozmowy Sebastiana z Colinem trwało prawie dwie godziny, ponieważ matka chłopca nieustannie przerywała jego wypowiedzi nieuzasadnionym chichotem. Ostatecznie jednak wywiad zakończył się pomyślnie.
— Z tym samolotem to na serio był żart? — zapytał zdezorientowany ojciec chłopaka. — Chcesz większy?
Zarówno on, jak i jego żona zdawali się nie rozumieć wyznań syna, które dopiero co usłyszeli.
Ignorując pytanie ojca, Colin zwrócił się szeptem do Sebastiana:
— Mam nadzieję, że nie wyszedłem najgorzej. Na zdjęciach ze szkoły zawsze wyglądałem jak burak cukrowy.
— Nie martw się, dzięki komputerowi mogę z ciebie zrobić takiego przystojniaka, że nie opędzisz się od dziewczyn — uspokoił chłopaka Sebastian, po czym podziękowawszy mu za udział w nagraniu, wrócił do domku. Czekał tam na niego przykry obowiązek spakowania się przed powrotem do Warszawy.

Droga powrotna upłynęła Sebastianowi na rozpamiętywaniu rozmów z napotkanymi podczas urlopu ludźmi. Nie przejmował się niczym, nawet gigantycznym korkiem, w którym utknął na przedmieściach stolicy. Było mu obojętne, co działo się na drodze, a działo się, jak zwykle w korku, bardzo dużo.
— Czego blokujesz przejazd, baranie! — wrzasnął jeden z kierowców.
— Zamknij pan japę! — odpowiedział drugi.
Prezenter postanowił nie zwracać na to uwagi. Odczekał swoje i po blisko trzech godzinach jazdy dotarł wreszcie do domu, gdzie od razu zabrał się za montowanie filmu dokumentalnego z nagrań nakręconych w czasie urlopu. Praca okazała się całkiem przyjemna i mimo że prezenter zakończył ją grubo po północy, poczuł satysfakcję.
Pięć historii — taki tytuł nadał swojemu filmowi, po czym położył się do łóżka. Długo nie mógł zasnąć, rozmyślając nieustannie, czy owoc jego pracy spodoba się prezesowi stacji. W końcu jednak zmorzył go sen.
Wielkie było zdziwienie Sebastiana, gdy następnego dnia, po obejrzeniu filmu, jego szef powiedział:
— Świetna robota. Widzę, że nie marnowałeś czasu.
— Czy mogę liczyć, że wyemitujemy mój dokument w najbliższych dniach? — zapytał prezenter.
— Myślę, że nie powinno być z tym żadnego problemu. Proponuję... najbliższy piątek, zaraz po Informacjach, w ramach tego nowego cyklu Dramat do kolacji. Przesuniemy o jeden tydzień emisję Zadupia z kresów kraju. Przygotuj się lepiej, bo zapowiesz swój film.
Słowa prezesa sprawiły, że Sebastian oszalał z radości. Wprost nie mógł uwierzyć, że jego dokument zostanie wyemitowany w porze największej oglądalności. Nie chcąc zmarnować swojej szansy, przez cały tydzień przygotowywał się do tego wielkiego wydarzenia.
W końcu nadszedł piątek. Sebastian bardzo podekscytowany prowadził główne wydanie Informacji, a gdy program dobiegał końca, powiedział, siląc się na poważny ton:
— To już niestety wszystko, co przygotowaliśmy dla państwa w tym wydaniu Informacji. Za chwilę sport i pogoda, a zaraz potem zapraszam państwa na poruszający film dokumentalny Pięć historii, opowiadających o losach pięciu niezwykłych ludzi, z których każdy przeżywa swój własny dramat. Ja tymczasem żegnam się z państwem, miłej nocy! — To powiedziawszy, Sebastian zamilkł, a gdy światła w studio zgasły, pobiegł do swojego gabinetu, by w spokoju obejrzeć film.
Dokument okazał się wielkim sukcesem. Zaraz po jego emisji prezenter otrzymał mnóstwo wiadomości z gratulacjami od swoich znajomych.
— Mistrzu! — rozległ się od strony drzwi gabinetu głos szefa stacji. — Myślę, że możemy mówić o sukcesie, choć warto jeszcze poczekać na wyniki oglądalności.
— Bardzo dziękuję, starałem się...
— Niestety wylatujesz. Kończąc program mrugnąłeś pięć razy! — To powiedziawszy prezes wyszedł, zostawiając wstrząśniętego Sebastiana samego.
Każdy ma swoją historię — pomyślał prezenter, wyobrażając sobie, jak na tę nowinę zareaguje kolega Gerard.

Cześć! Dziękuję za Twój czas poświęcony mojej twórczości. Jeśli chciał(a)byś podzielić się ze mną swoją opinią/spostrzeżeniami dotyczącymi tekstu, pochwalić lub wytknąć błędy albo po prostu wymienić się innymi uwagami, a nie posiadasz konta na stronie, napisz do mnie — smit9@wp.pl, z przyjemnością poznam Twoje zdanie.

W związku z kilkoma nieprzyjemnymi sytuacjami jakie miały miejsce w ostatnim czasie przypominam też, że kopiowanie części lub całości moich tekstów, zamieszczanych na tym portalu, w tym w szczególności ich rozpowszechnianie bez mojej zgody oraz bez podania autora stanowi złamanie prawa. Regularnie kontroluję, czy moje opowiadania lub ich fragmenty nie są bezprawnie kopiowane i w razie wykrycia kradzieży (tak, w świetle prawa to jest kradzież) interweniuję. Każdy tekst stanowi własność intelektualną jego autora!

Podpis: 

Smith 2011
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Chciałem być - Rozdział 1... cisza przed rozpierdo Dzwonnik z Notre Dame Bliskie spotkania
Kiedy 34 letni, niezbyt rozgarnięty życiowo Janek dowiaduje się że może być synem znanego muzyka rockowego jego życie zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Janek wie że czar może w końcu prysnąć dlatego stara się dotrzeć do rockmana W gruzy się sypie... Chodźmy...
Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20
Sponsorowane: 20Sponsorowane: 20

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.