https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
1000

Towers - Kto przejmie świat? / Sezon pierwszy

  Enid nie ma lekko. Stara się wieść normalne życie, jednak jej ojciec jest osławionym naukowcem, który pozwala, by tłumione latami lęki oraz gniew po stracie żony pchnęły go ku starciu z całym światem. Na nieszczęście świata George Towers jest naukowc  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W grudniu nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Towers - Kto przejmie świat? / Sezon pierwszy

Enid nie ma lekko. Stara się wieść normalne życie, jednak jej ojciec jest osławionym naukowcem, który pozwala, by tłumione latami lęki oraz gniew po stracie żony pchnęły go ku starciu z całym światem. Na nieszczęście świata George Towers jest naukowc

Róża cz. 5

Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa?

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1417
użytkowników.

Gości:
1417
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 78664

78664

Dom dla lalek cz.I

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
15-09-15

Typ
P
-powieść
Kategoria
Psychologia/Zbrodnia/Thriller
Rozmiar
25 kb
Czytane
3380
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
15-09-15

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: majja Podpis: Majja Polak
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Przestań patrzeć na mnie jak na lwa w klatce. Przez chwilę popatrz na mnie jak na księżniczkę w wieży. Spróbuj dostrzec cegły poustawiane jedna na drugiej i wpatrz się w głąb okna. Stoję przy nim nie wykonując nic ponad to, prócz oddechu...

Opublikowany w:

mianowicie.blogspot.com

Dom dla lalek cz.I

1

Celę co prawda rozjaśniało światło zza zakratowanych drzwi, lecz skulonego w kącie mężczyznę trudno było dostrzec. Jej zaś celę, jej osobiste więzienie, z celą z naprzeciwka łączył pusty korytarz. Siedziała na krześle zgarbiona, z rękami między kolanami i patrzyła w przód. W jej oczach nie kryły się żadne emocje, źrenice skupione na jednym punkcie trwały w bezruchu znikając co chwilę pod mrugającą powieką.
Miał 68 lat. Jego zorane bliznami ciało, przypominające wygnieciony papier kryła jedynie bielizna. Miał szeroko otwarte, przerażone oczy. Wciąż wodził wzrokiem po surowym pomieszczeniu, jakby w obawie o jakieś nagłe niebezpieczeństwo, kulił się bezustannie coraz to bardziej przytwierdzając swoje nagie plecy do zimnej, betonowej ściany. Czerwony od zadrapań czubek jego głowy kontrastował z bladą karnacją. Był kompletnie łysy. Słyszała, że mężczyzna ten wyrywa sobie każdy włos z głowy i chowa pod poduszkę nie chcąc narażać się władzom więzienia. Proszono go by tego nie robił, by jadł, by spał na łóżku, nie na ziemi, by ubrał więzienny strój. Żal im było owego starca, który jako 10-letni chłopiec wywieziony został do Auschwitz, gdzie przeżył trzy najkoszmarniejsze lata swojego życia. Złamana psychika zmieniła go z człowieka w istotę, usuwając z podświadomości prawie wszystkie ludzkie instynkty.
Patrzyła na niego ze strachem i współczuciem, na jej twarzy podświadomie wyrysował się niejasny grymas ujawniający pogwałcenie jej poczucia wrażliwości. Poruszyła się niespokojnie. Oderwała oczy od przygnębiającego widoku mężczyzny, podkuliła kolana i oparła na nich brodę. Wbiła teraz wzrok w podłogę. Zastanawiała się w którym momencie rozpoczęła się droga wiodąca ją tutaj, myślała nad tym kluczowym punktem, którego w porę nie wyłapała, szukała początku. Rozejrzała się po celi. Wykruszający się tynk, drewniane łóżko z ohydnym materacem, nikłe światło i miliony napisów. Były wszędzie, wyryte w ścianach, w każdym drewnianym elemencie, niektóre przerażające, inne po prostu smutne, ich kwintesencja ujmowała każdy rodzaj emocji, jaki może narodzić się w człowieku pozbawionym wolności i osobistej estetyki.
Trafiła mi się najgorsza z cel- uznała po jej dokładnych oględzinach.
W rzeczywistości jednak każda była równie odpychająca.
Usłyszała kroki. Otworzyła oczy i wstała z pryczy.
Może to po mnie- przeleciało jej przez głowę.
Stukanie obcasów policjanta kroczącego pustym korytarzem odbijało się echem w całym przedziale. Dało się słyszeć chrząknięcia i wymowne pojękiwania. Nie spieszył się, patrzył w przód, idealnie wyprostowany, z dumnie, może nieco przesadnie uniesioną głową. W ręce trzymał jeden klucz i lekko się uśmiechał prowokacyjnie się nim bawiąc. Zbliżał się wreszcie do celi 39, klucz przestał się kołysać, uśmiech jakby stopniowo znikał. Zatrzymał się, przyjrzał kobiecie, ona również patrzyła na niego wyczekująco aż ciszę przerwało pytanie.
- Nazywa się pani Rebeka Jonson?
- Zgadza się.
- Rozprawa zaraz się zacznie, proszę aby pani odwróciła się tyłem i założyła ręce na plecach.
Kobieta wykonała polecenie. Poczuła mocny ucisk na nadgarstku, machinalnie poruszyła ręką.
- Taka jest procedura. Nie wyprowadzę stąd pani bez kajdanek- policjant mówił spokojnie, nie przerywając czynności.
- Rozumiem.
Wyszła pierwsza, wciąż przytrzymywana przez dozorcę zamykającego teraz celę. Schował kluczyk i ruszyli korytarzem. Patrzyła przed siebie nie chcąc napotkać wzroku współwięźniów bloku. Przeszli przez drzwi, minęli pomieszczenie dozorcy i weszli do poczekalni. Ujrzała znajome twarze, rozpoznała wśród nich swoją sąsiadkę, byłego chłopaka, którego akt oskarżenia skutecznie zniechęcił do dalszego związku, bliską znajomą i przyjaciółkę z lat dziecięcych. Nagląca chwila nie dała jej jednak możliwości choćby przywitania się z nimi.

Weszła na salę rozpraw, wciąż jeszcze pod nadzorem policjanta, który teraz wskazał jej miejsce za ławą oskarżonych. Usiadła rozglądając się niespokojnie po sali aż jej wzrok zatrzymał się na postawnym mężczyźnie siedzącym obok niej. Przeglądał jakieś papiery lecz gdy tylko spostrzegł, że kobieta na niego patrzy, odwrócił się w jej stronę i podając rękę przedstawił się.
- Nazywam się James Nikeil, będę panią bronił. Zapoznałem się dokładnie z aktem oskarżenia, widzę dużo korzyści. Niestety nie mieliśmy się jeszcze okazji poznać, ze względu na tempo całej tej sprawy, lecz zapewniam że zrobię wszystko co w mojej mocy by werdykt sądu był dla pani zadowalający.
- Dziękuję.
- Mamy dla siebie pół godziny, czy jest jakiś aspekt o którym nie mówiła pani w śledztwie, a który teraz zdecydowałaby się pani wyjawić? Podkreślę tylko, nie oskarżając pani, że przyznanie się do winy stanowi okoliczność łagodzącą.
- Nic nie zrobiłam. To pomyłka, nie zabiłabym człowieka, nawet nie przekraczam osiemdziesiątki gdy jadę samochodem.
- Oczywiście sąd uwzględni fakt, iż nie była pani nigdy wcześniej karana.
Sala była ogromna. Uderzała bielą ścian i kolumn. Mecenas tłumaczył powoli i przejrzyście wszystkie prawa i okoliczności Rcebece, ochroniarz wyglądał przez okno, stawiając czoła letnim promieniom słońca. W ogromnych łukach i strzelistych elementach rozpoznała gotyk. Całe pomieszczenie utrzymane było w tonacji najwyższej klasy ornamentów, lecz było chłodne i przytłaczające. Wysłuchała już obrońcy, zdążyła przemyśleć swoją sytuację, zagłębiła się teraz w wizerunku tego miejsca, charakteryzując poszczególne aspekty wystroju. Usłyszała kobiecy głos, wszyscy wstali, wstała i ona.
Gdy sędzia usiadł, rozprawa się rozpoczęła.
- Proszę się przedstawić, powiedzieć ile pani ma lat, gdzie pani mieszka, czym się pani na co dzień zajmuje oraz proszę określić swoje stanowisko.
- Nazywam się Rebeka Jonson, mam 27 lat, mieszkam w Loneage, jestem przedszkolanką. Nie zabiłam Soni Schneider. Każdy, kto choć trochę mnie zna, potwierdzi moją niewinność.
Sędzia zmarszczył brwi.
- Nie przyznaje się więc pani. Proszę w takim wypadku powiedzieć co pani robiła 2 lipca, a więc w dniu morderstwa, około godziny 14.30.
- Był to poniedziałek, z pracy wyszłam o 13.30...
- Czy ktoś może to potwierdzić? - prokurator notował coś, nie zerkając nawet na zeznającą. Pytanie rzucił od tak, tonem mówiącym, że odpowiedź może być tylko jedna i nie sprzyja ona oskarżonej.
- Oczywiście, moja koleżanka z pracy, kończy o tej samej porze. Co prawda nie minęłyśmy się w drodze do domu, ale pracujemy na jednej sali, więc może potwierdzić moją obecność w przedszkolu do godziny wpół do drugiej.
- Ma pani na myśli Katie McLair?- oczy prokuratora spoczęły badawczo na czerwonej twarzy Rebeki.
- Tak, mówię o Katie.
- Na szczęście będziemy mieli okazję posłuchać zeznań tego świadka.
Rebeka zmarszczyła czoło, próbowała sobie przypomnieć cóż takiego może wiedzieć o niej ta niepozorna istotka, że jej zeznania powodują takie zadowolenie na twarzy prokuratora.
- Co było potem?
- Słucham?
- Pytam co pani robiła po wyjściu z pracy.
- Pojechałam na zakupy. Sklep był po drodze, kupowałam jedynie kawę i ciastka, więc w domu byłam około godziny 14.00.
- Ma pani na myśli sklep spożywczy na Green Street ?- spytał prokurator nie przerywając notowania.
- Tak, właśnie ten sklep- odpowiedziała głosem co najmniej podirytowanym, co natychmiast spowodowało kolejny obszerny wpis w notatkach przesłuchującego. - Zanim ugotowałam i zjadłam obiad było tuż przed trzecią.
- I nie wychodziła pani w między czasie z domu?
- Nie.
Prokurator oderwał się od długopisu, przystępując do rzędu wyuczonych pytań.
- Czy jest ktoś kto może potwierdzić pani wersję wydarzeń?
- Katie oraz pani ekspedientka.
- Nawet jeśli, to tylko do godziny 14.00. Mieszka pani z kimś?
- Nie, sama.
- Ma pani monitoring w mieszkaniu?
- Skąd, do dnia dzisiejszego nie odczuwałam takiej potrzeby.
- Więc dowodów na prawdziwość pani słów nie ma?
- Teoretycznie nie...
- Praktycznie również, dziękuję, nie mam więcej pytań.
Usiadła powoli, jakby szukając wzrokiem pomocy w martwych ścianach, zakratowanych oknach, pustej przestrzeni. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że jej prawda nie ma znaczenia, nie rozumiała tylko jak to możliwe, skoro jest ona tą jedyną słuszną.
- Nazywam się Emma Wensley, mam 49 lat, jestem sąsiadką Pani Rebeki. To ja znalazłam zwłoki tej młodej kobiety, od razu wiedziałam, że nie żyje. Wiedziałam też kto jest sprawcą jej śmierci. Pani Rebeka, odkąd ją znam, zaznaczała istotność narodowości. Nigdy nawet nie uśmiechnęła się do Soni.
- Co też pani, mówi, pani Emmo?- Rebeca patrzyła niedowierzającym wzrokiem na zeznającą- Co pani mówi?
- To dość niezręczna sytuacja, bo jestem sąsiadką Rebeki od roku, znamy się dobrze, często sobie pomagałyśmy, ale od dziecka wpajano mi zasadę, że uczciwość jest najważniejsza. Przychodzę tu z poczucia obowiązku, zarówno względem obywateli miasta, jak i mojego sumienia.
Rebeka nic z tego nie rozumiała, to co się działo podświadomie odnosiła do przedstawienia, surrealistycznego scenariusza. Tak, surrealizm, śmieszna gra, no bo przecież nie prawda. Próbowała analizować to co słyszy, lecz wszystko było tak niedorzeczną bzdurą, że nie potrafiła sobie tego nijak wytłumaczyć. Jej świadomość odpychała każde kolejne słowo, każde bezsensowne oskarżenie. Nie potrafi. Nie zrozumie.
- Pani Jonson, poproszę aby pani wstała.
Wstała.
- Niech nam pani opowie- zaczął powoli prokurator- jak to jest z tym podziałem rasowym, co?
Mówił jak do dziecka, a ona patrzyła na niego i jak dziecko słuchała. Jakby łapiąc kolejne słowa, miała pojąć co się tu dzieje. Nie zwróciła uwagi na to, że drapie się nerwowo w rękę, że ma otwarte usta, że zatrzymała niedawno wciągnięte powietrze w płucach i nie chce się go pozbyć. Nagle przestała się drapać.
- Nie wiem- wymamrotała cicho i powoli- Nie wiem, nie uznaję go. Uważam, że każdy jest każdemu równy, bo każdy jest tylko człowiekiem.
W jej głosie nie było przekonania, nawet ona go nie słyszała. Może to przez otępienie, spowodowane ciągiem kolejnych absurdalnych momentów. A może po prostu nie wiedziała na jakiej podstawie musi kogoś przekonywać do swych tolerancyjnych poglądów.
- Chce więc pani powiedzieć, że w pani świadomości nigdy nie wystąpiło uczucie wyższości nad osobą innego koloru skóry, innej wiary, kultury, czy...
- Cytowanie podręcznika z psychologii nie czyni pana wszechwiedzącym. To co chciałam powiedzieć, to powiedziałam, a fakt, że pan z tego kpi nijak wpłynąć może na to, co już się stało. Gdy odejdziemy od domysłów i stwierdzimy fakty, na nic zda się panu ten niemądry uśmiech.
Zostałam sprowokowana- pomyślała, jakby szykując odpowiedź na upomnienie sędziego, której jednak nie zdołała uzewnętrznić.
- Przepraszam- czuła się atakowana, w jej głowie rodziły się różne formy obrony zmieszane z kolejnymi pomysłami na racjonalne wyjaśnienie tego co zachodziło.
- Proszę wezwać na salę Katie McLair.
Drobna, młoda kobieta z włosami zaczesanymi gładko w warkocz, podeszła dość nieśmiało do przeznaczonego jej miejsca, rozglądając się dookoła nieufnie i omijając wzrokiem oczy Rebeki. Odpowiedziała spokojnie na pytania dotyczące jej osoby. Teraz jednak przyszło jej zeznawać w sprawie morderstwa, co wyraźnie budziło w niej pewne obawy.
- No więc, tak jak już wcześniej wspomniałam, Rebeki nie było wtedy w pracy. Nikogo o tym nie powiadomiła, musieliśmy fatygować panią Woody, by przyszła na zastępstwo. Wszystko było organizowane w wielkim pośpiechu. Myśleliśmy, że Rebeka się spóźni, lecz po pół godzinie nieobecności, byliśmy zmuszeni poczynić starania, aby mieć inną opiekunkę dla grupy.
Rebeka niespokojnie oparła łokcie na blacie stołu, za którym siedziała.
- Dlaczego kłamiesz? - spytała jakby w trosce o zeznającą.
- Rebaka, proszę, przyznaj się teraz, nie widzisz, że twój opór nie ma sensu?
Widziała, lecz nie godziła się z tym.
- Czy kiedykolwiek uraziłam cię w jakiś sposób? W sposób tak dotkliwy, byś miała podstawy, dla których pragniesz wrobić mnie w morderstwo?
- Przestań, Rebeka, to koniec. Ale przyznaj się teraz, to wszystko się jakoś ułoży.
- Chodzi o to, że w mojej grupie było więcej dzieci?- parsknęła śmiechem- Robisz to dla zabawy?
Dziewczyna pokręciła beznadziejnie głową.
- Przecież są kamery! - poderwała się nagle Rebeka- W przedszkolu jest monitoring, w każdej sali...
- Przestań! - zaszlochała Katie, a oczy zaszły jej łzami. Rebeka nie zwracała na nią uwagi, jej głos był podekscytowany jak u małego dziecka, które zobaczy w lesie sarnę.
- To dowiedzie prawdy moich słów i skończy się ten cyrk.
- Przecież wiesz, że cała instalacja została doszczętnie zniszczona przez pożar.
- Jaki pożar? Katie, zastanów się co robisz i z kim trzymasz.
- To zastraszanie świadka!- prokurator wyskoczył z siedzenia.
- Owszem, teraz spróbujcie dojść do tego, kto każe jej tak zeznawać.
Sędziowski młoteczek rozładował sytuację, a przynajmniej stworzył taki pozór. Rebeka usiadła. W tej też chwili przypomniała sobie o istnieniu jeszcze jednej postaci, rzekomego sprzymierzeńca, który siedział obok niej. Popatrzyła na niego. Kartkował jakieś papiery, jego mina wskazywała na to, że jest jak najbardziej pewny dobrego zakończenia rozprawy, pytanie tylko, komu będzie ono sprzyjać. Powoli odwrócił głowę w jej stronę. Przez twarz przeleciał mu nikły uśmiech. Nie był to jednak uśmiech życzliwy, mówiący, że wszystko się ułoży, raczej uśmiech zadowolenia z samego siebie i biegu wydarzeń. Poczuła, że robi się jej słabo. Chwyciła szklankę z wodą, prawie zachłysnęła się nagłą i niemałą ilością wody w ustach. Napięła wszystkie mięśnie twarzy, jakby miało ją to uchronić od bezwładu, jej dłonie zaczęły drżeć.
- Pani Jonson, czy wszystko w porządku? - prokurator patrzył na nią zaniepokojony.
- Tak.
Sędzia zmarszczył brwi, jakby podirytowany.

- Potrzebuje pani przerwy?
- Nie, nic mi nie jest- w głowie zakręciło się jej jeszcze bardziej. Złapała się kurczowo stolika. Ogarnęło ją dobijające poczucie bezsilności. Zatoczyła wzrokiem koło po sali. Powieki okazały się być nie do udźwignięcia. Jej uszy przestały już dawno wyłapywać dźwięki, a ręce zwolniły zaciśnięte mięśnie i oswobodziwszy krawędź stolika runęły giętko na ziemię, lądując tuż przy nieprzytomnej twarzy.


2

Natychmiast otworzyła oczy. Uczucie otępienia nie minęło, wciąż nie widziała dość wyraźnie by rozróżnić poszczególne detale, widziała jedynie zarys pomieszczenia, oraz mężczyznę, który patrzył na nią spokojnie- już teraz. Jakkolwiek nie kreowałby się obraz, gdyby był dostatecznie ostry, w tej chwili wszystko zmieszało się ze sobą, tworząc wielką różową plamę. Przekręciła głowę, wyczuła policzkiem coś miękkiego, co sprawiło jej bardzo przyjemne uczucie. Spróbowała się podnieść, podpierając ręką o ziemię. Ze zdziwieniem jednak stwierdziła, że dłoń zapada się w podłodze. Obraz stawał się coraz wyraźniejszy, skupiła się na tym, co widziała w miarę dobrze. Zmarszczyła brwi. Doszła do wniosku, że nie leży już na zimnej podłodze sali sądowej. Zatrzymała wzrok na mężczyźnie, zwężając badawczo oczy, próbowała rozpoznać w nim kogoś znajomego. Nie był to jednak prokurator, ani obrońca, ani tym bardziej sędzia. Nabrała w usta powietrza, otworzyła szeroko oczy. Instynktownie odsuwając głowę do tyłu, zacisnęła powieki, zmarszczyła nos, po czym przybrawszy minę hollywoodzkiego detektywa, spojrzała badawczo na pana obok.
- Co jest...- jej głos był nienaturalnie niski i zabrzmiał donośniej, niż się tego spodziewała.- Nie jestem w sądzie? Nie jestem. To nie sala rozpraw. Jestem gdzieś indziej - tłumaczyła jakby samej sobie, rozglądając się przy tym dookoła.
- Tak. Jest pani w Dorth Hause, w pokoju nr. 8, a więc w naszej sali szpitalnej.
- W szpitalu?- Rebeka mocno mrugała oczami, próbując przywrócić się do stanu bezpiecznej trzeźwości.
- Nie. Jest pani w Dorth Hause, w pokoju nr. 8. W naszej sali chorych.
- Nie jestem chora, przecież.
- Owszem, ale była pani nieprzytomna przez prawie cztery godziny.
Jej brwi powędrowały wysoko ponad linię naturalnego położenia.
- Niemożliwe. Co z rozprawą? Nie chcę tego przekładać, mogę w niej uczestniczyć.
Uniosła się na łokciach, próbując usiąść na łóżku, nogi jednak, odmawiały jej posłuszeństwa. Głośno wypuściła powietrze nosem.
- Obawiam się pani Rebeko, że to nie będzie już konieczne.
- Co nie będzie konieczne?
- Pani zeznania.
- Jak to? Znalazł się jakiś dowód na moją niewinność? Jakiś świadek?
- Nie. Niestety wszystkie okoliczności przemawiały przeciwko pani. Przykro mi...
- Chwilka...
- Po piętnastu latach, będzie mogła pani wnosić o...
- Stop. Co pan mówi? Co po piętnastu latach? Dobrze się pan czuje?
- Naprawdę jest mi przykro, ale nic nie dało się zrobić.
- Ja nie dokończyłam rozprawy, byłam nieprzytomna. Nie mięli prawa wydać wyroku beze mnie.
- Nie pracuję tam, nie mogę pani pomóc.
- Muszę wyjść. Czuję się już dobrze.
- Niestety nie mogę pani wypuścić. Przykro...
- Jak to nie może mnie pan wypuścić? Co tu się dzieje? Dlaczego wykluczono z rozprawy oskarżoną? Nie miałam możliwości obrony!
- Pani mecenas został na sali i robił wszystko co w jego mocy.
- Nie zabiłam tej kobiety!
- Rozumiem. Niech pani odpoczywa.
Mężczyzna wstał i skierował się ku wyjściu.
- Proszę się zatrzymać. Ja na prawdę muszę wracać na rozprawę.
- Ależ pani Rebeko, myślę, że wyraziłem się wystarczająco jasno.
- Przeciwnie, nic z tego nie rozumiem!
- Została pani skazana na karę dożywotniego pozbawienia wolności za zabójstwo Sonii Schneider.
Zastygła w bezruchu. Utkwiła wzrok w twarzy mężczyzny, próbując ogarnąć to co przed chwilą usłyszała. Nagle ujął ją paniczny strach. Zaczęła bezradnie rozglądać się po pomieszczeniu i ze zdziwieniem doszła do wniosku, że wszystko w nim jest różowo-białe, idealny ład i spokój zmącił przez chwilę powiew wiatru, który wleciał do pokoju przez szeroko otwarte okno.
- Chce mi pan powiedzieć, że jestem w więzieniu? W więziennym rewirze?- jej nieopisane zdziwienie rozbawiło go na tyle, że z trudem powstrzymał śmiech.
- Nie. Myślę, że więzienna klinika wygląda nieco inaczej. Jest pani w Dorth Hause, w pokoju nr.8, a więc w naszej sali szpitalnej.
Patrzyła na niego oczami tak zdumionymi, z tak ewidentną nieświadomością i zagubieniem, że odpowiedział jej szerokim, życzliwym uśmiechem, po czym dodał, że z pewnością będą mieli jeszcze okazję porozmawiać. Wyszedł zostawiając ją w zupełnym osłupieniu, w przygarbionym siadzie, z plątaniną coraz to mniej racjonalnych myśli.

3

Muszę stąd wyjść. Nie zamykał drzwi na klucz.
Siedziała teraz na brzegu łóżka wciąż jeszcze penetrując wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowała. Wstała, podeszła do okna. Jej oczom ukazał się piękny ogród, ogród o zasięgu, którego wzrokiem nie była w stanie ogarnąć. Widziała ludzi, którzy go pielęgnowali, ludzi spacerujących po ścieżkach wśród jego okazałości, widziała również ów pana, którego przyszło jej poznać jakiś czas temu w dość niejasnych okolicznościach. Szybkim gestem przerwał właśnie rozmowę z jakąś kobietą, po czym zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku, który za pewne prędzej czy później dokądś go doprowadzi. Był wysoki i szczupły, raczej starszy niż młodszy. Jego głowę pokrywała wymowna siwizna- rzadka,ale starannie zaczesana. Równie siwa włosom podkowa ciągnąca się od ucha do ucha, zaznaczała dokładnie krawędź jego twarzy. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest kimś pokroju „dziadka Mroza”, nie przypominał on jednak bynajmniej bohatera z dziecięcych bajek. Inteligentne i zmęczone oczy osadzone niespotykanie głęboko kazały zwracać się do ich właściciela z szacunkiem, a oprócz tego pałały spokojem. Ogólnie patrząc, jego twarz była dużo starsza od niego, oczy widziały trochę więcej zdarzeń, uszy słyszały starsze dźwięki, niż można by to wnioskować po wpisie w personaliach.
Rebeka odwróciła głowę i utkwiła wzrok w drzwiach. Szła do nich powoli, starając się nie powodować żadnych dźwięków, które mogłyby zaniepokoić człowieka stojącego za ścianą. Wrodzona zapobiegliwość kazała jej założyć, że pilnuje on jej pokoju, i że nie należy do osób, z jakimi konfrontacja czynna przyniosłaby jakieś skutki. A przynajmniej nie takie, o jakie jej chodzi. Drzwi niestety nie posiadały wizjera, a przestrzeń między ich dolną krawędzią a podłogą nie była wystarczająco szeroka. Obmyślała właśnie, co mu powie, gdy otworzy drzwi. Mogłaby chcieć wyjść do toalety, gdyby ta nie znajdowała się w pokoju. Ewentualnie mogłaby też zgłodnieć, lecz wtedy zapewne ktoś przyniósłby jej coś do jedzenia. Ale gdyby powiedziała, że musi natychmiast widzieć się z mężczyzną, z którym przed chwilą rozmawiała, może pozwolono by jej opuścić pomieszczenie. Parę razy jeszcze cofała rękę. Szybko jednak pod wpływem chwili zdecydowania pociągnęła za klamkę. Był postawny, stał oparty o ścianę i czytał gazetę. Popatrzył na nią, gdy ta gwałtownie machnęła drzwiami i stanęła hardo tuż za progiem.
- Muszę natychmiast widzieć się z lekarzem- powiedziała przez zaciśnięte zęby, grożąc palcem zdziwionemu mężczyźnie. Nie wiedziała czy ten dziwak to lekarz, to pierwsze przyszło jej do głowy.
- Oczywiście- zawahał się- mam posłać po niego?
- Nie, sama go znajdę- powiedziała ostrożnie, lecz zaraz przybrała zaciętą minę- Jest gdzieś na dworze.
- W porządku, nie kłócę się.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, po czym pewnym krokiem ruszyła korytarzem. Mężczyzna wrócił do lektury czasopisma, podczas gdy ona jeszcze parę razy badawczo oglądała się na niego. W końcu zniknęła za zakrętem.
Szła rozglądając się wokół. Ściany wytapetowane białą tkaniną z drobniutką fakturą, ukazującą pnącza kwiatów zakrywały gęsto rozmieszczone obrazy. Pejzaże, wesołe portrety, zwierzęta uwięzione w pozłacanych ramach. Co jakiś czas zamknięte drzwi. Długi korytarz zakończony rozwidleniem. Jeśli skręci w prawo zagłębi się znów w nieskończonym hallu. Jeśli zaś pójdzie w lewo chyba znajdzie się przy jednym z tajemniczych wejść . Jest pewna, że to drzwi. Ich otwarcie może okazać się niemożliwe, a jeśli nawet, to najprawdopodobniej prowadzą do kolejnego pomieszczenia. Z innej strony jednak nie jest wykluczone, że druga z możliwych dróg uwieńczona jest tym samym. Zdecydowała się na zakręt w lewo.
Ostrożnie podeszła do drzwi. Przyłożyła do nich ucho, nic jednak nie usłyszała. Wyprostowała się. Uspokoiła oddech i nacisnęła klamkę. Zawiasy skrzypnęły głośno i przeciągle, a jej oczom ukazał się duży pokój. Wydawać by się mogło, że to sypialnia. Sypialnia dziecka, choć już nie niemowlęcia. Strach ustąpił uldze.
Idiotka. Co mogłoby tu być? - skarciła sama siebie.
- Przepraszam, szukam wyjścia...
W tym momencie zza regału wyszła stara kobieta i wybuchnęła panicznym śmiechem. Rebeka odskoczyła .
- Wystraszyła mnie pani.
Kobieta patrzyła na nią i śmiała się coraz bardziej. Śmiech stawał się dziwny, niepokojący. Nasilał się i zmieniał. Brzmiał jak duszący kaszel. Oczy przybierały wyraz satysfakcji, jakby doczekały się dawno obiecanego prezentu. Kobieta zrobiła się czerwona, złapała oparcie krzesła, po policzkach zaczęły spływać jej łzy. Śmiała się tak donośnie, że Rebeka ledwo powstrzymała się przed zatkaniem uszu. Patrzyła na puchnącą damę z przerażeniem, podczas gdy ta śmiała się coraz to bardziej donośnie, dziwnie kręcąc przy tym głową. Nagle jej usta zaczęły się wyginać w dół, śmiech stawał się coraz bardziej upiorny, łzy poleciały nieprzerwanym strumieniem. Pisk ustąpił, kobieta zaczęła krzyczeć, jej twarz posiniała. Zakrztusiła się i zawyła koszmarnie. Złapała się za głowę i ryczała nie odrywając wzroku od Rebeki. Wydawała tak przerażające odgłosy, że kobieta buchnęła płaczem, nie potrafiąc oderwać wzroku od tragizmu staruszki. Ta jednak nie przerywała widowiska. Dziewczyna puściła się biegiem przez pusty korytarz. Ogarnęła ją niepohamowana histeria. Nie potrafiła powstrzymać płaczu, droga rozmyła się we łzach. Biegła, nie myśląc gdzie, starając się jak najszybciej uciec od tego, co przed chwilą widziała. Odgłosy jednak nie chciały ucichnąć. Zobaczyła drzwi i otworzyła je z ogromną siłą. Porażona słońcem zatrzymała się natychmiast i zasłoniła twarz dłonią.
Ściągnęła na siebie parę badawczych spojrzeń, jedno rozbawione.

4

Bezlik roślin wydawać by się mógł niemożliwy do zharmonizowania. Różnorodność nie do ogarnięcia. A jednak wszystko idealnie ze sobą współgrało, tworzyło jedność, z której odjęcie jednego elementu burzyłoby całą strukturę.
Prowadziła go kamienna droga, którą za pewne dobrze znał. Z ogromu zakrętów bez wahania wybierał ten właściwy. Jego oczy były nienaturalnie rozwarte i błądziły gdzieś po bezkresach ogrodu. Szedł i kręcił nadgarstkami pozdrawiając napotkanych ludzi skinieniem. Reagowali różnie. Jedni się uśmiechali, inni ignorowali jego uprzejmość, był także pan, który spostrzegłszy idącego mu na przeciw mężczyznę, zatrzymał się i począł zamaszyście machać ręką. Ten wyminął go z niesmakiem, jakby uznał to za nietakt i pomknął dalej, podczas gdy natarczywiec wciąż jeszcze stał, patrząc teraz na plecy odchodzącego i wywijał ręką na pożegnanie. Kolejny przechodzień widział już tylko pustą drogę i machającego nieco smutnie mężczyznę, z którego entuzjazm zdążył już dawno ulecieć.

Podpis: 

Majja Polak 2014
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Róża cz. 5 Sen o Ważnym Dniu Podstęp
Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa? Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny). Historia trudnej miłości, która powraca po latach.
Sponsorowane: 16Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 13
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.