https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
50

IRRACJONALNI

Autor płaci:
30

  Co jeśli twój irracjonalny napęd przestaje działać?  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W październiku nagrodą jest książka
Przesyłka
Sebastian Fitzek
Powodzenia.

SPONSOROWANE

IRRACJONALNI

Co jeśli twój irracjonalny napęd przestaje działać?

Trzy tematy na spotkanie

Jednoaktowy dramat dotyczący zmyślonej (?) codzienności.

Hagan - Wyjście w mrok

Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda.

Hagan - Ciało bez kości

Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok)

Telefon, który nigdy nie dzwoni….

Jest to lekka przeróbka, moich pierwszych bazgrołów, opowiada o życiu nastolatka, zabawne perypetie i zdarzenia jakie, zdawałoby się nie mają prawa bytu w normalnym świecie. Jednakże bywa i tak, że takie zdarzenia, w porównaniu z życiem, to nic nadzw

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

TENEBRIS

Ciemność jest wokół nas. A jeśli jest także w Tobie?

INNI

Och, młodzi moi, okultyzm to Wasz wróg! (Z dorosłymi nie inaczej...) Całość w księgarniach.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1803
użytkowników.

Gości:
1802
Zalogowanych:
1
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 79030

79030

Dom dla lalek cz.III

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
15-12-28

Typ
P
-powieść
Kategoria
Zbrodnia/Psychologia/Kryminał
Rozmiar
25 kb
Czytane
3452
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
15-12-28

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: majja Podpis: Majja Polak
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Ich zmysły, choć może zniszczone przez choroby i czas, są historią ich życia. Za zamkniętymi powiekami pojawiają się dawne obrazy, uszy słyszą wspomnienia, starą muzykę, szczęśliwe wiwaty i nigdy niespełnione obietnice.

Opublikowany w:

domdlalalek.blogspot.com

Dom dla lalek cz.III

9

Rebeka siedziała na różowym łóżku w swoim pokoju czekając na zapowiedzianą piętnaście minut temu wizytę doktora. Spodziewała się dłuższej rozmowy wyjaśniającej okoliczności w jakich się znajduje, wskazówek. Powtarzała sobie, że w ramach wyklarowania sytuacji otrzyma konkrety w postaci powodu nieporozumienia, daty powrotu do domu czy na rozprawę. Przez te nadzieje donośnym realizmem przemawiało jednak drugie wyobrażenie rozmowy, w którym traktuje ona o zasadach panujących w ośrodku i czynnościach jakie przyjdzie jej wykonywać jako mieszkance tego dziwacznego domu.
Wzięła głęboki wdech.
Usłyszała pukanie do drzwi. Zaraz po tym pojawił się w nich uśmiechnięty mężczyzna, jak widać nie przywykły do czekania na pozwolenie na wejście.
- Przepraszam, że tak długo, mam codziennie tyle spraw do załatwienia...
- Nic się nie stało. Czy... - zamyśliła się na chwilę. Nie przemyślała o co będzie pytać, postanowiła więc zamilknąć i czekać na ruch doktora, który jednak siedział wyprostowany z wciąż tym samym, kretyńskim uśmiechem na twarzy i czekał na dokończenie myśli swojej rozmówczyni.- Czy dowiem się o co chodzi?
- Oczywiście. Ale na jaki temat?
- Dlaczego tu jestem? Mam wrażenie, że znajduję się w ośrodku dla osób, które...- zawahała się. Doktor jakby zastygł, jeśli domyślał się co Rebeka ma na myśli, nijak nie dawał tego po sobie poznać. Nie znajdując w nim pomocy kobieta ciągnęła dalej- które nie są do końca normalne.
- Ależ pani Rebeko, to bardzo skrajna i bezpodstawna ocena. My- ludzie- jesteśmy rodziną. A pani mówi o nas jak o obcych.
- Nie chcę nikogo urazić, ale nie znam żadnej z osób, która tu mieszka.
- Mogę panią zapewnić, że nikt tu nie jest nienormalny. Człowiek posiada pewną bardzo ważną cechę. Umiejętność asymilacji. Nie mamy wpływu na kolejny dzień. Za każdym zdarzeniem stoi człowiek. A za każdym człowiekiem- jego sumienie. Nie wybieramy sobie tych, którzy będą nam wytyczać drogę. Ale możemy wybrać sposób, w jaki przez nią przejdziemy. Gdy napotykamy głęboką rzekę, możemy przez nią przepłynąć- tu mowa o asymilacji, możemy też próbować przez nią przejść, co nigdy nie skończy się powodzeniem.
Wyraz twarzy Rebeki zdradzał zakłopotanie. Nie tego oczekiwała. Nie potrzebuje morałów i rad, lecz wyjaśnienia.
- Niech pan posłucha, nikogo nie zabiłam.
- Nie oskarżam pani.
- Ale ktoś uznał moją winę.
- Kto?
- Zapewne sąd.
- Rozumiem. A jak się pani u nas podoba?
- Nie wiem, jestem tu od paru godzin! Czy pan mnie słucha? Zostałam oskarżona o coś, czego nie zrobiłam. Ktoś postanowił, że nie będę dalej żyć tak jak żyłam dotąd, że skończy to na co pracowałam przez lata. Sugeruje mi pan, że powinnam pogodzić się z losem i nie robić problemów?
- Pani wypowiedź nie jest dla mnie do końca zrozumiała – wycedził powoli- ale nie roztkliwiajmy się nad tym dłużej, nie wątpię, że i moja metafora z rzeką mogła budzić różnego rodzaju niejasności.
Rebeka poczuła ścisk w gardle. Znowu to co mówi nie ma znaczenia, znów nikt jej nie słucha. Uśmiech na twarzy lekarza, z pozoru serdeczny teraz wydawał się jej obłudny i szyderczy.
- Radzę pani zapełnić lodówkę- mężczyzna zbierał się do wyjścia. - Jest pani nerwowa, porozmawiamy jutro.
Nacisnął klamkę.
- Mam do pana jeszcze jedno pytanie.
Odwrócił się.
- Kiedy tu trafiłam?
Popatrzył na nią badawczym, lekko zdziwionym wzrokiem.
- W zeszły poniedziałek.

10

Noce w Dorth Hause były najgorszą męką. Rebeka nie spała od dwóch dni. Wbiła sobie do głowy, że nie zaśnie w tym domu, w tym łóżku. Sen oznacza brak kontroli. Gdy tylko ściany pokoju przybierały ciemniejszych barw, Rebeka próbowała zająć się czymś, co nie pozwoliłoby jej zamknąć oczu. Szybko jednak pomieszczenie stawało się ciemnią i zaczynał się koszmar. Zza drzwi dochodziły różne odgłosy, krzyki, piski. Nic sprecyzowanego, majaczy bełkot. Urywał się nagle, a wyobraźnia robiła swoje.
Ktoś chodzi w nocy po korytarzu. Sunie wręcz, długimi krokami, które niemiłosiernie dudnią w uszach Rebeki. To co widziała w myślach nie pozwalało jej zasnąć, leżała więc z szeroko otwartymi oczyma myśląc co też zrobiła, że przyszło jej wsłuchiwać się w takie dźwięki.

...

Minął tydzień. A może miesiąc. Doktor nie pamięta już daty początku. Ale ona liczy każdy dzień, pamięta każdą nieprzespaną noc. Raz śniła o domu. Przez pięć nocy płakała, raz śniły jej się koszmary. A dziś nastał kolejny ranek, siódmy, jest tego pewna. Spojrzała na zegarek. Szósta. W normalnych okolicznościach mijałaby właśnie na rowerze sklep spożywczy na Green Street, albo przepływała kolejną długość. Podniosła się. Nie patrzyła już do okna tęsknym spojrzeniem, nie wdychała domowego zapachu, jakim nasączone były jej ubrania. Jej psychika ograniczała się teraz do analizy kolejnych wydarzeń, bez sentymentalnych wspomnień. Uznała, że tak będzie najlepiej, chwilowo radzi sobie taką strategią. Wyszła na korytarz. Bezkresy hallów nie budziły w niej już ani grozy ani zainteresowania, stały się kolejnym bezsensownym elementem jej aktualnej sytuacji, denerwowały ją. Wyszła przed dom. Cienie ludzi sunęły w najróżniejszych kierunkach.
Czy oni nie myślą co robią?
Patrzyła nieprzytomnym wzrokiem na kolejnych przechodniów. Czuła, że się przyzwyczaja, odpędzała jednak tą myśl. Idzie on. On wie najwięcej, on widzi to, o istnieniu czego nie mają pojęcia te nijakie istoty. Zataja zbawienną prawdę, przeraża swoją świadomością i biernością wobec tego, co się dzieje.
Doktor szedł długimi krokami, nie spiesząc się, ręce zaplótł na plecach i uśmiechał się do mijanych przez siebie ludzi. Do Rebeki również się uśmiechnął. Nie doczekawszy się odwzajemnienia życzliwości, skręcił gwałtownie i przyspieszył, uśmiechając się nienaturalnie szeroko.
- Witam panią! Dlaczegóż widzieć mogę na twarzy pani taki smutek?
- To co pan powiedział było skrajnie nieskładne. A dlaczegóż ja na twarzy pana widzę taki szeroki uśmiech?
- Bo dziś piękna pogoda. Ktoś na górze ma dobry humor!
- Kto? - Rebeka zadała to pytanie powoli i stanowczo.
Uśmiech doktora przestał być taki promienny, co wzbudziło w Rebece lekką satysfakcję. Mężczyzna wziął głęboki oddech i złapał się pod boki.
- Nasze lilie lubią słońce- powiedział znów radośnie.
- Każde kwiaty lubią słońce- Rebeka mówiła rzeczowo, nie odrywając wzroku od doktora.
- Tak. Kwiaty i owoce. Drzewa i warzywa. Trawy i chwasty, ludzie i zwierzęta.
- Zwierzęta. A gdzie one są?
Lekarz zaczął dziwnie kręcić głową, jego dłonie zaczęły się trząść. Twarz wykrzywiła się w przerażającym grymasie, zacisnął zęby tak mocno, że jego głowa zaczęła drżeć. Powoli podniósł oczy na nieokreślony punkt na niebie, patrzył na niego przez chwilę wzrokiem ponurym i zupełnie do niego niepodobnym. Nagle przestał się trząść, znów popatrzył na Rebekę, tym razem jednak bez uśmiechu. Ujrzał w jej oczach zdziwienie, które nazwać by można ciekawością i obawę, lekką, lecz widoczną. Nie był radosny jak zawsze, nie udawał, przez chwilę nie widziała w nim zakłamania, był teraz szczery. Przez moment czuła, że mięknie jej serce na widok starca, lecz szybko powróciła do zawziętego wyrazu twarzy. Poczuła w nim słabość.
- Nasze lilie lubią słońce- powtórzył cicho.
- Tak. Kwiaty i chwasty, ludzie i zwierzęta. Gdzie są zwierzęta? Dlaczego po niebie nie fruwają ptaki, dlaczego pszczoły nie zapylają lilii?
Doktor patrzył na nią teraz jak zwykły człowiek, jeden z wielu, nikt szczególny.
- Niech się pani przyjrzy. Niebu i liliom. Wszystkiemu i każdemu ktoś się przygląda. Wyciąga wnioski, ocenia. Niech się pani przyjrzy słońcu. A potem narysuje je takim, jakie zapamięta. Są rzeczy nieosiągalne. Ale cieszę się, że zaczęła pani pytać o to, czego nie ma.
- Dobrze. Więc dlaczego nie ma mnie w domu?
- Bo jest pani w ogrodzie- doktor mrugnął do Rebeki, obrócił się i odszedł.
Kobieta usiadła pod drzewem. Zaczęła zastanawiać się co może wyłapać ze słów mężczyzny.
Popatrzył w niebo, a potem mówił o słońcu. Kazał przyjrzeć się liliom i niebu, ale to były tylko przykłady, użył ich na podstawie moich słów. Potem dodał, że każdemu i wszystkiemu ktoś się przygląda.
Zmarszczyła brwi. Popatrzyła na niebo, skarciła się jednak szybko pod zarzutem bzdurnych domysłów. Wstała i skierowała się w stronę domu. Szła powoli, rozglądając się dookoła. Tuż przy wejściu ktoś przytrzymał ją za rękę. Obróciła się gwałtownie i ujrzała doktora. Znów mogła oglądać wszystkie jego zęby, znów irytował ją tak samo jak kiedyś.

- Przejdźmy się- zaproponował.

11

Pierwsze pięć minut spaceru minęło w milczeniu. Rebeka patrzyła uważnie na gesty doktora, przyglądała się reakcjom ludzi zaczepianych wzrokiem mężczyzny.
- Zaprosiłem panią na spacer, bo mam wrażenie, że gnębią panią jakieś koszmarne wizje- powiedział nagle. Rebeka przybrała zaskoczoną minę.
- Koszmarne wizje? Skąd tak bezpośrednie domysły?
- Wielu z nas je miewa.
- Wielu z nas, czyli kto?
- Ludzie!- lekarz mówił pewnie i niezrozumiale.
- Nie miewam żadnych wizji. Co do koszmarów, owszem, zdarza mi się niebezpiecznie śnić, lecz sądzę, że jest to spowodowane otoczeniem.
- Boi się pani czegoś? Może nie pasuje pani pokój?
- Niech pan przestanie grać doktorze. Pojawiłam się tutaj tydzień temu, z woli kogoś, komu nie dam spokoju, gdy stąd wyjdę. Nocami słyszę odgłosy z najgorszych horrorów, ludzie dookoła zachowują się nienormalnie.
Doktor zamyślił się na chwilę. Zwolnił kroku i z poważną miną zaczął mówić.
- Nie wiem co mam pani odpowiedzieć. Nie jestem psychologiem, trudno mi więc radzić.
- Nie potrzebuję rad, lecz...
- Potrzebuje pani własnie rad, proszę mi wierzyć.
- Niech mi pan powie, co ja tu robię? Dlaczego tu jestem?
- Obawiam się, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. I że choćby poświęciła pani życie na szukanie odpowiedzi, nie pozna jej pani. Jak każdy, z resztą.
- To jakaś gra?
- To zależy od perspektywy i pozycji.
- Jakiej pozycji?
- Cóż, w pani pozycji to nie gra. W mojej również.
- Nie rozumiem.
- Dlatego proszę mnie nie pytać co pani to robi. Nie odpowiem pani. Nie dlatego, że nie chcę, tylko dlatego, że każdy z nas jest innym pionkiem.
- Więc to jednak gra.
- Dla gracza, nie dla pionków.
- A kto jest graczem?
- Zadała pani najgorsze z możliwych pytań.
- Chcę wiedzieć.
Lekarz zatrzymał się i popatrzył na Rebekę.

- Chce pani? Niech pani nie myśli, że znaczy więcej niż ci upiorni przechodnie, że ma pani przywileje. Tu nikt ich nie ma.
- Tu, a więc gdzie?!
- To oceni pani sama- doktor ruszył dalej zaplatając dłonie na plecach.
- Nie będę miała okazji.
- Będzie pani miała, codziennie, przez długie godziny, aż ktoś uzna, że wystarczy. Proszę przestać zadawać banalne pytania, to jedynie strata czasu.
- A jednak uzyskałam odpowiedź.
- To również oceni pani kiedyś, w przyszłości.

12

Nastał kolejny poranek, zimny i wietrzny. Zaczął się listopad. Po dość upalnym październiku, chłodne poranki listopada przyniosły ulgę i rześkość. Nie przez wszystkich jednak były mile witane. Wielu mieszkańców Dorth Hause panicznie biegało po ogrodzie, usiłując w najróżniejszy sposób uchronić rośliny przed negatywnym wpływem chłodu. Wszędzie słychać było przepowiednie zamieci śnieżnych, śmiercionośnego lodu, którym przecież nie da się podlać warzyw i owoców. Pozostaje również kwestia lilii, które nie należy, lecz trzeba zabezpieczyć. Każdy poczuwał się do tego obowiązku, jakby jego spełnienie zadecydować miało o życiu lub śmierci. W plątaninie kolejnych świetnych pomysłów, szybkich oddechów i nerwowych krzątań stała Rebeka oparta o jedną ze ścian domu Dorth Hause. Patrzyła na tych ludzi z niesmakiem, ale i z czułością. Patrzyła na porządki w ogrodzie, na zatroskaną minę jakiejś staruszki, która zastanawia się czym okryć swoje maleństwa. Tutaj również ktoś myśli o dobru tego, co dla niego najważniejsze. Tutaj również ludzie bawią się w proroków, szukają wyjść, mają plany, ambicje. Jednocześnie jednak patrzyła na stado marionetek, którzy dbają o rośliny, bo ktoś wbił im do głowy, że to jedyny sposób przetrwania. Mają plany, które w swych nawiasach obejmują jedynie rozpaczliwe próby jak najprostszego przeżycia w środowisku, w jakim się znaleźli. Może kiedyś i oni próbowali stąd uciec. Może tak, jak Rebeka dwa dni temu, poszli przed siebie z nadzieją, że dojdą... gdzieś. Doszli jednak tylko do wielkiej bagnistej przestrzeni. Może kiedyś i ona uwierzy, że to jej przeznaczenie. Zaakceptuje sytuację i wsiąknie w to nijakie tło. Może kiedyś ktoś nowy usłyszy jej pisk w nocy. A może nie.
Przeszła parę kroków w przód. Zaplotła ręce na piersi. Chciała im pomóc, znała się trochę na prowadzeniu ogródka, odstraszała ją jednak wizja integracji. O to właśnie chodzi „graczowi”. Chce widzieć jej asymilację. Nie, bycie „jednym z nich” nie wchodziło w grę. Stała więc wciąż w niedbałej choć stanowczej pozie przypatrując się ludziom pochłoniętym zatrutym przekonaniem, że to co robią jest nie tyle słuszne, co konieczne.
Nagle na jej twarzy wyrysował się radosny uśmiech. Bez żadnego konkretnego powodu, po prostu naraz uznała, że to co się dzieje od paru dni jest bardziej komiczne, niż niebezpieczne. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Odkryła nagle, że zawsze gdy zakłada ręce na piersi staje w lekkim rozkroku, jakby pozując na bardziej zadziorną niż jest. Rozbawiło ją to jeszcze bardziej. Złączyła nogi instynktownie, po czym wybuchnęła śmiechem. Ktoś z ludzi będących wystarczająco blisko, by ją usłyszeć obrócił się do niej i popatrzył zdziwionym wzrokiem. Rebeka nie potrafiła przestać się śmiać, pomimo wysiłków. Stroiła przy tym, niezamierzenie, najdziwniejsze miny. Starała się przestać uśmiechać, choć wiedziała, że nie da rady. Mężczyzna wyraźnie rozbawiony uśmiechnął się także, po czym oboje wybuchnęli śmiechem serdecznym i szczerym. Śmiali się tak aż Rebeka przetarła załzawione oczy.
- Co panią tak rozbawiło?- spytał mężczyzna wciąż jeszcze uśmiechnięty.
- Wie pan, nie jestem pewna. Są takie chwile, gdy podświadomość każe się uśmiechnąć i podsuwa pierwsze lepsze powody ku temu.
- Rzeczywiście, nie raz tak bywa. W innych okolicznościach, powód tego chwilowego rozbawienia najczęściej irytuje, bądź stanowi kolejny zapomniany po sekundzie aspekt codzienności.
- Jest dokładnie tak jak pan mówi- odpowiedziała ze śmiechem Rebeka.- Dziwna sprawa, ten nasz umysł.
- Owszem, niezbadana sprawa, choć tak nam bliska. Człowiek nie ma pojęcia...
- Ja wychodzę z założenia, że ludzie nie powinni wszystkiego wiedzieć. Byłoby to duże... zagrożenie- Rebeka parsknęła śmiechem. Wiedziała, że plecie bez sensu. Mówiła to, co jej ślina na język przyniosła i cieszyła się z tego niezmiernie.
- Sądzę, że byłoby to duże zagrożenie - potwierdził spokojnie jej słowa, wprawiając tym samym Rebekę w niemal dławiący śmiech.
- Niezbadane są wyroki Boskie!
- Owszem, one również nie są zbadane. Nie wiadomo nawet, czy to Boskie wyroki czy zwykłe przypadki.
- To jest kwestia wiary- Rebeka wciąż się uśmiechała.
- Taak- odpowiedział mężczyzna po wyraźnym namyśle i skupieniu. Zrobił przy tym minę sugerującą, że właśnie odkrył coś niezwykłego, znalazł odpowiedź, osiągnął wielki osobisty sukces.- Taak - powtórzył głośniej i wyraźniej- To kwestia wiary!
- Zagadka rozwiązana!- Rebeka krzyknęła powstrzymując śmiech - Śmiesznie się zrobiło, żarty o podłożu religijnym, mój dziadek by nas zbeształ. Ale czasem trzeba się pośmiać bez sensu.
- Właśnie- mężczyzna odłożył worek, który trzymał w ręku i oparł się o pień drzewa- takie chwile są potrzebne w życiu.
- Tak, abyśmy zupełnie nie zgnuśnieli.
Rebeka uśmiechnęła się szeroko i przybrała niechlujną, wygodną pozę, zapowiadającą, że zamierza postać tu jeszcze jakiś czas. Mężczyzna zauważył to i zapytał śmiało.
- Może gdzieś usiądziemy?
Rebeka zdumiała się nieco. Jej twarz znów przybrała wyraz zaciętości.
Chyba przekroczyłam granicę dystansu pomiędzy mną a tymi ludźmi.
Zastanowiła się jeszcze przez chwilę. Przez ów chwilę, zdążyła dojść do wniosku, że mężczyzna, z którym rozmawia nie stanowi zagrożenia, zachowuje się dość normalnie, a więc może posiadać jakieś ważne informacje. Zdrowy rozsądek, oznacza trzeźwe myślenie, jest więc szansa, że to nie kolejna nieprzytomna zjawa.
- Chętnie- odpowiedziała promiennie... i szczerze. Znała tego pana od trzech minut, ale polubiła go, może dlatego, że nieco różnił się od otoczenia, że nie popatrzył na nią jak na diabła, który się śmieje podczas gdy ogród życia szykuje się na bitwę z mrozem. Może to, że go polubiła było kolejną niespodzianką podświadomości, szczerze mówiąc, było jej wszystko jedno.
- Tam jest ławka- mężczyzna wskazał palcem na stalową ławę. Brudnoszary szkielet z licznymi zawijasami i innymi staroświeckimi upiększaczami. - Może nie jest zbyt wygodna- podrapał się bezradnie po głowie- ale to jedyne, co jestem w stanie zaoferować w tym ogrodzie- mówiąc to przepraszająco wzruszył ramionami.
- W porządku, nie jestem wygodnicka.
- Wygodnicka? Wystarczy, że przeszkadzają pani odstające druty.
- Damy radę.
Przeszli parę kroków i dotarli do starego siedziska, niegdysiejszej ławy. Rebeka dostrzegła w niej piękno, wrażenie to jednak zniknęło z chwilą oparcia się o trzy poziome druty. Szybko usiadła prosto.
- To antyk- zaśmiał się mężczyzna.- Tu wszystko wbija się we wszystko. Ale można się przyzwyczaić.
- Tak, z pewnością - twarz Rebeki śmiała się mimo bólu.- Kiedyś... - spoważniała w jednej chwili. Odganiała od siebie to, o czym przed chwilą pomyślała. Nie przyzwyczai się. Nie będzie miała takiej sposobności. Przestała się uśmiechać, siedziała teraz sztywno i wodziła beznamiętnie wzrokiem dookoła.
- Czy wszystko w porządku? Coś panią zmartwiło?
- Nie - starała się sprawiać wrażenie radosnej, jak przed chwilą- nazywam się Rebeka.
Mężczyzna popatrzył na wystawioną dłoń rozmówczyni. Po krótkim wahaniu uścisnął ją i przedstawił się.
- Shane Hunter.
- Od kiedy tu jesteś?
- Od dziś rana. Urwanie głowy z tymi roślinami.
Rebeka zmarszczyła czoło.
- Jak to od dziś rana?
- No tak, od świtu. Mogłaś mnie nie zauważyć, krążyłem tu i tam.
- Nie zrozumiałeś mnie. Od kiedy jesteś TU. Na tym obszarze.
- Obszarze? Znaczy w ogrodzie?
- No na tej zagospodarowanej przestrzeni- Rebeka szukała słów, pomyślała sobie, że nawet ona nie byłaby w stanie rozszyfrować o co jej chodzi.- W ogrodzie i domu. Tu, wszędzie. Od jak dawna tu przebywasz?
Shane zawahał się.
- Od miesiąca.
Rebeka się zatrzęsła, a raczej zatrząsł nią nagły przypływ radości. Zrozumiał o co pyta. Nie ukrywa tego, nie zwariował.
- Jak tu trafiłeś?
- Wybacz, ale to nieistotne, nie będę więc o tym mówił. Jak się domyślam, ty również jesteś tu od niedawna.
- Trochę ponad tydzień. Możesz wyjaśnić mi o co chodzi? Nie wiem co tu robię, dlaczego ci ludzie zachowują się tak dziwnie...
- Dziwota ludzi jest pojęciem względnym. Są częścią ogrodu. Tworzą go. Jeśli dostrzeżesz w nim normalność i oni wydadzą ci się zupełnie zwykli.
- Owszem, jeśli zwariuję, wariat wyda mi się bratem, ale...
- To nie wariaci. Wierz mi, ci ludzie nie zwariowali. Nie są chorzy. W tym miejscu pobudza się pewną ważną cechę ludzką, pobudza się ją do granic możliwości. Psychika się zmienia. - Ale człowiek który przed chwilą nas minął nie jest upośledzony, pamiętaj o tym.
- Jaką cechę w nich pobudzono?
Nagle Rebeka przypomniała sobie rozmowę z doktorem. Powiedział jej o tym już dawno temu, dał jej klucz, ona jednak nie umiała go wykorzystać.
- Asymilacja- słowo to wypowiedziane równocześnie przez Rebekę i Shane'a zabrzmiało wręcz filmowo dramatycznie.
- Ale po co? Jaki ma to cel?
- To nie ja ustalam tu zasady.
- Jak wiele człowiek może przyjąć do świadomości, zaakceptować?
- Tutaj nie chodzi o akceptację. Nie jest na tyle szkodliwa, by się tu do niej ograniczono. - Chodzi o to, z czym człowiek jest się w stanie utożsamić, co przyjąć za naturalne. Oto istota upiorności tego miejsca. Oni nie są chorzy.
Rebeka nie wiedziała, o co ma pytać, ani co myśleć o tym , co już usłyszała.
- Jak się tu znalazłeś?
- Głupia sprawa. Upiłem się w barze, wdałem w bójkę z jakimś równie upitym gościem. Ja ją zainicjowałem, do tego obiłem go dość dotkliwie. Wniósł oskarżenie, sąd skazał mnie na rok pozbawienia wolności orzekając, że stanowię zagrożenie dla otoczenia. Nie mogłem pójść do więzienia. Prowadziłem firmę, zajmowałem się chorą mamą. Nigdy nie piłem, nienawidzę zapachu alkoholu. Brzydzę się tym co zrobiłem i wciąż się zastanawiam co mnie do tego skłoniło.
- Pamiętasz gdzie jest wejście?- w głosie Rebeki bardzo wyraźnie brzmiała nadzieja i motywacja do działania.
- Nie wszedłem tu- mężczyzna wbił wzrok w ziemię, jego wargi były zaciśnięte, a powieki nie mrugały.- Gdy usłyszałem wyrok, dopadła mnie niewymowna wściekłość. Wstałem zza ławy oskarżonych i zacząłem krzyczeć, machać rękami. W twarzy sędziego nie dostrzegłem krzty zainteresowania. Papiery które przed chwilą niechlujnie przeglądał leżały teraz w czarnym pudełku przed jego nosem. Zrozumiałem, że sprawa została zamknięta. Nigdy wcześniej nie czułem tak nasilonego wrażenia bezsilności. Nie wierzyłem w to co się stało, zacząłem biec przez salę sądową do wyjścia, szybko jednak poczułem przeszywający ból w plecach. Za szybko. Jakby czekali z tym małym, obezwładniającym urządzeniem na moją wcześniej planowaną furię. Upadłem. Obudziłem się tutaj.
Siedzieli obok siebie zamyśleni. Entuzjazm Rebeki zniknął doszczętnie.
- Kto cię bronił?
- Formalnie James Nikeil. W rzeczywistości- nikt.
Rebeka spojrzała na mężczyznę, który teraz bezradnie kreślił w ziemi kolejną kreskę butem, siedział z łokciami opartymi na kolanach, splecionymi dłońmi i wściekłością na twarzy.
Patrzyła na człowieka, który w swoim życiu napotkał tą samą przeszkodę, który też cierpi i nie rozumie, który szuka. Ale przede wszystkim, patrzyła na mężczyznę, który pozostał przy swym osobistym człowieczeństwie, będąc za razem jednym z elementów tej upiornej układanki.
- Powiedz mi- zaczęła powoli i niepewnie- czy jeśli zapytam kobietę w czerwonej bluzce – tu wskazała ręką na przechodzącą niedaleko brunetkę- od kiedy tu jest i jak tu trafiła, odpowie mi tak, jak chcę, by mi odpowiedziała?
- Każde słowo człowieka zamkniętego w tym miejscu ma znaczenie Rebeko. Cokolwiek by ci odpowiedziała, koduj to, szukaj w tym wskazówki i sensu.
- Jesteś tu od miesiąca. Jak doszedłeś do tego wszystkiego? Jak pogodziłeś się z sytuacją i skąd wiesz co robić? Oni nie wiedzą. I założę się, że w miesiąc po pojawieniu się tutaj też nie wiedzieli.
- Byłbym tylko jednym z przechodniów, gdybym nie znalazł odpowiedzi. Szukałem kogoś, tak jak ty, kto będzie wiedział coś o tym miejscu. Pewnego dnia wdałem się w rozmowę ze starszą kobietą. Nie zdradzałem wtedy, że widzę świat w inny sposób. Postanowiłem najpierw wzbudzić jej zaufanie. Założyłem, że powie mi coś co chciałem usłyszeć. Starsi ludzie myślą inaczej. Nauczyłem się tego opiekując się chorą matką. Ich zmysły, choć może zniszczone przez choroby i czas, są historią ich życia. Za zamkniętymi powiekami pojawiają się dawne obrazy, uszy słyszą wspomnienia, starą muzykę, szczęśliwe wiwaty i nigdy niespełnione obietnice. Nos czuje kwiatowe perfumy, których woń uciekła po ostatnim praniu. Który to był rok, czterdziesty ósmy, dziewiąty? Stara biżuteria wygładza kark, zegarek, na który tak często spoglądała jako nastolatka znów zdobi jej rękę. Jej głowa jest kompletna, myśli poukładane, dlatego tak trudno jest ją przekonać, że świat jest inny niż sądzi. Rozmawiałem z nią o wszystkim. O kwiatach w ogrodzie, o słońcu nad nimi, o czarnych hallach i ludziach. Z czasem przestało mi zależeć na tym, by powiedziała coś o swojej przeszłości. I właśnie wtedy, w chwili gdy żartowaliśmy na temat jednego z jej znajomych a ja poczułem, że jej życie jest tylko tutaj a ona jest szczęśliwa, wyciągnęła z szuflady kartkę. Niewielki pognieciony skrawek papieru, który od długich lat starzał się razem z nią. Było to niezwykle zniszczone zdjęcie mężczyzny.
- Jej syn?- Rebeka nie ukrywała zainteresowania.
- Powiedziała mi wtedy „nie wierzę, że tak szybko cię złamali. Albo więc trzymasz z nimi, albo grasz.” Nie wiedziałem co odpowiedzieć, udało mi się tylko wykrztusić żałosne „nie trzymam”.
Rebeka przypomniała sobie upiorny śmiech staruszki, którą spotkała jakiś czas temu.
- Na tym zdjęciu, na którym ja byłem w stanie dostrzec jedynie nikły zarys dość muskularnej postaci, ona widziała swojego męża. Opowiedziała mi o każdym kawałku tego zdjęcia. Wiem, że widziała coś innego niż ja, przed oczami miała świeżo wywołaną fotografię, czuła zapach stygnącej farby. Nieduże wojskowe zdjęcie dziecka, które zaraz rozpocznie swój nieubłagany marsz ku śmierci. Na jego ramieniu połyskiwał karabin, nie uśmiechał się. Opisała każdy szczegół oprócz oczu swojego męża, myślę, że było to dla niej zbyt trudne. To było dziecko Rebeko. Oboje byli jeszcze dziećmi. Sądzę, że człowiek nigdy nie jest dość dorosły na to, co niesie mu wojna.
- Gdzie jest teraz? Co się z nią stało?
But Shane'a zatrzymał się w połowie tworzenia kolejnej linii.
- Nie wiem. Widuję ją od czasu do czasu. Nocą, gdy przystawiam oko do szpary w ścianie. Wtedy widzę ją na korytarzu. Patrzę jak sunie beznamiętnie obserwując każdy swój krok. Widzę jak zatrzymuje się przed niektórymi drzwiami i patrzy w nie przez niemiłosiernie długie minuty. Nie próbuję sobie nawet wyobrażać co muszą przeżywać ludzie za nimi, bo wiem dobrze, że nie śpią. Czasem tracę ją z oczu, gdy nie jest tam sama. Oglądam jak w nienaturalny sposób wygina ręce, jak tańczy ze swoim mężem. Jestem pewien, że to w jego objęciach się znajduje. Od czasu do czasu się zaśmieje, nie wiem dlaczego. Ale najczęściej płacze. Płacze szczerymi łzami, ochrypłym szlochem, jakby dźwięk nie potrafił przedostać się przez pajęczynę w gardle. W jej oczach jest prawdziwy, człowieczy smutek, ale dłonie, które ocierają łzy są zniekształcone i martwe. Ona jest już martwa, przy życiu trzyma ją tylko bijące serce.

Rozmawiali jeszcze jakiś czas, po czym Rebeka udała się do swojego pokoju.

Podpis: 

Majja Polak 2015
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Trzy tematy na spotkanie Hagan - Wyjście w mrok Hagan - Ciało bez kości
Jednoaktowy dramat dotyczący zmyślonej (?) codzienności. Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok)
Sponsorowane: 25Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20
Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2023 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.