https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
20

Bliskie spotkania

  Chodźmy...  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W marcu nagrodą jest książka
LATA
Annie Ernaux
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

Róża cz. 5

Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa?

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Mój zastępczy Anioł - cz. 1,2

Zoja widzi to, czego inni nie dostrzegają - demony, które wpełzają do ludzkich dusz. Jako świecka egzorcystka dostaje sprawy, których nawet duchowni nie chcą tknąć. Kiedy jej anioł stróż odchodzi bez słowa, Watykan stawia ją przed wyborem: albo szy

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1309
użytkowników.

Gości:
1309
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 82138

82138

Opowiadania z Wieloświata: Matka Zieleń cz.2

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
23-07-26

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Fantasy/Fantastyka/Mitologia
Rozmiar
11 kb
Czytane
886
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
23-07-28

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: MKP Podpis: MKP
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Czarownica czy czarodziejka?

Opublikowany w:

Opowiadania z Wieloświata: Matka Zieleń cz.2

Bezkształtne myśli wędrowały powolnie, wybudzając ospałe synapsy z wymuszonego letargu. Świadomość stopniowo odnajdywała wszystkie kończyny, a zmysły zapragnęły informacji.

Jest miękko, pomyślał Berg. Jego uszy wychwyciły delikatny śpiew, coś w rodzaju kołysanki splecionej z kojącego altu. Zapach ziół przywołał wizję: lubczyku, kopru, tymianku i szczawiu.

Otworzył oczy. Obraz ściskał i rozciągał przestrzeń, jak galaretę. Mózg wydał rozkaz mięśniom: wstawaj, ale nogi tylko drgnęły. Potworny ból rozdarł mu tors i rozlał się po ciele.

Teraz był już pewien, że żyje, ale nie wiedział, jak długo to potrwa.

– Aghh… – jęknął, zaciskając powieki.

– Nie! Nie ruszaj się! Szwy są jeszcze świeże – nakazał silny kobiecy głos. Germanin poczuł dotyk delikatnej dłoni w epicentrum cierpienia; była jak chłodny okład dający wytchnienie poparzonemu.

– Men hedaj, selitaras sesmadail – wyszeptała nieznajoma. Berg nie rozpoznał języka, ale ból zelżał do poziomu mrowienia. Otworzył oczy. Obraz był stabilny i wyraźny, pomimo panującego półmroku.

– Kim jesteś? – spytał parę szmaragdowych oczu, spoglądających na niego z góry.

– Leśną wróżką królewiczu, a teraz leż spokojnie, bo rana się otworzy. Musiałam włożyć w to sporo… – zrobiła dźwięczną pauzę, szukając odpowiedniego słowa – pracy. – Jej głos był stanowczy, ale przyjemny zarazem.

– Dziękuję – wyszeptał Berg i zasnął.



*******************************



Słowiański wojewoda zebrał starszyznę w centralnej chacie. Choć nazywano ich starszyzną, to żaden z mężczyzn nie przekraczał czterdziestki. Czekali w milczeniu na przybycie germańskiego wodza Angerena, który starł ich obronę w pył, a większość Słowian, którzy stanęli do walki, zaszlachtował jak świnie.

Angeren odchylił skrzydło drewnianych drzwi i stanął w progu. Nie bał się ataku: Starszych osady otaczał kordon germańskich siepaczy. Wchodząc, obrzucił podbitych pogardliwym spojrzeniem i podszedł do podłużnego stołu, który oddzielał go od posępnych wołchwów.

– Warunki są takie… – podjął, wspierając masywne ramiona na blacie – Mój syn zaginął gdzieś w waszej zasranej „Świętej Puszczy”. Pójdziecie razem z moimi, żeby go odnaleźć i jak wróci… to zastanowimy się nad warunkami kapitulacji.

– A jeśli nie wróci? – spytał wojewoda Radogost. Angeren wyprostował plecy i rzucił mu mordercze spojrzenie.

– Wtedy kapitulacja nie będzie konieczna.

– Nie możesz tu wchodzić! – wygrzmiał wartownik pilnujący wejścia.

– To mnie zabij barbarzyńco! – zachrobotał, damski głos. Próg chaty przekroczyła mała, garbata postać, ubrana w znoszoną lnianą tunikę, przyobleczoną w różne zioła, mikstury i amulety. Idąc, wspomagała się powykręcanym kosturem z uwieszoną zbielałą czaszką wiewiórki, a przy pasku ze skręconych lian opasającym jej talię, zwisały zasuszone fragmenty innych zwierząt.

– Wanga… – odezwał się jeden z wołchwów. Jego oczy wyrażały mieszankę szacunku i przerażenia. Starszyzna padła na kolana.

– A to, co to znowu za chodzące truchło! – Oburzył się Angeren. – Wyprowadzić mi to pogańskie dziwadło! – Dał znak Siepaczowi stojącemu za Wangą. Strażnik zrobił krok w stronę staruszki. Kobieta rzuciła młodzikowi pogardliwe spojrzenie, po czym splunęła mu pod nogi przeżutą korą. Siepacz zatrzymał się skonfundowany: w germańskich oddziałach krążyły legendy o pogańskiej magii i klątwach z nią związanych.

– Mam wieści o twoim synu – wyrzęziła starowina.

Germański wódz stanął naprzeciw niej.

– Oby były dobre – pogroził.

– Matka Zieleń udzieliła mu łaski i schronienia; wróci za dwa dni.

– Nie drażnij mnie, spróchniały babsztylu! – Dowódca dostąpił do Wangi, złapał za tunikę i uniósł do góry jak pokraczne dziecko. Wołchwowie, drgnęli gotowi rzucić się z pomocą, ale straż zagrodziła im drogę.

– Gadaj gdzie on jest! – Angeren potrząsnął nią gwałtownie. Wanga tylko mlasnęła beznamiętnie, memłając coś w pomarszczonych ustach. Splunęła w bok i spojrzała oprawcy prosto w rozwścieczone oczy.

– Za dwa dni; polana nad brzegiem rzeki – oznajmiła bez przejęcia.



************************



Berg, w pełni przytomny, siedział przy omszałym, spróchniałym stole. Milczał. Całą jego uwagę pochłaniała postać, krzątająca się przy niewielkim palenisku. Piękna, zadbana kobieta; mocno kontrastowała z otaczającą go sypiącą się izbą. Przypominała wycięty fragment pięknego portretu naklejony na zbutwiałe płótno. Przez dziury w ścianach i dachu przebijały wątłe snopki dziennego światła, a zapach ulatujący z bulgoczącego kociołka wywoływał u niego ślinotok. Niestety przy każdej próbie zaczerpnięcia ziołowego oparu, jego tors rozdzierał rwący ból.

Mimowolnie przełknął ślinę i jęknął.

Nieznajoma zwróciła wzrok w jego stronę. Te oczy, pomyślał, te nieziemsko szmaragdowe oczy. Na ich widok rana przestawała dokuczać – a przynajmniej tak mu się wydawało.

Kobieta podeszła do niego, wstępując w jeden ze świetlnych prążków, przeciskających się przez strzechę. Jej zwiewna, prosta suknia mieniła się różnymi odcieniami zieleni i błyszczała jakby pokryta całunem z porannej rosy.

– Możesz przestać się gapić? – upomniała chłopaka. Berg oprzytomniał i zrobił kwaśną minę uderzony powracającym kłuciem między żebrami.

– Przep… – wyjęczał z trudem.

– No już; nie szarżuj, bo cała moja misterna praca, żeby cię załatać, pójdzie na marne. Masz, jedz! – Nieznajoma postawiła przed nim drewnianą miskę. Wewnątrz zabulgotało brunatne błoto, które pachniało o niebo lepiej niż wyglądało.

– Nie bój się: pieczona sarnina to nie jest, ale postawi cię na nogi. – Berg ledwie uniósł łyżkę, trzymaną w chybotliwym uścisku.

– Nieźle cię ta strzała poharatała. No dobra, nakarmię cię. – Kobieta podsunęła sobie zydel, nabrała nieco papki na łyżkę i podała mu do ust.

– Widzisz! Nie jest takie złe. Masz jakieś imię?

Chłopak z trudem przełknął.

– Berg psze pani.

– Areteme – oświadczyła kobieta. Berg spojrzał na nią tępawo. – Tak mam na imię – wyjaśniła i wepchnęła mu kolejną łychę smacznej brei. – A teraz przełknij, Berg, pora na kolejną drzemkę: twoi już po ciebie idą.

– Drzemkę…? Ale ja nie czuję się śp…

– Helin fasak – wypowiedziała zaklęcie, a chłopak opuścił głowę na blat i zaczął pochrapywać.



*************************



Starsza wieszczka osady, Wanguan – zwana przez miejscowych Babą Wangą – opuściła swoje domostwo i wyszła na podwórze rozprostować stare kości. Po kilku pociągłych, charczących wdechach, wykonała ćwierć-przysiad, a dźwięk, jaki wydały jej stawy, przypominał trzaskanie pękającej kry na skutej lodem rzece. Z ledwością wróciła do – umownie wyprostowanej – pozycji i omiotła wzrokiem okolicę gospodarstwa leżącego pomiędzy palisadą a wijącą się wstęgą rzeczki.

Nikogo nie było w pobliżu.

Podjęła drewniany kostur i zniknęła za węgłem chaty. Kilka niepokojących trzasków wskazywało na intensywną pracę w pochyle. Po chwili wróciła z ogródka upaćkana czerwonawym błotem. W rękach trzymała kilka łodyg rośliny o purpurowych liściach, a z kieszeni fartucha wystawała kiść miejscowych winogron, które rozsławiały ten region.

Staruszka weszła do domu, doczłapała do szerokiego stołu i kilkoma bardzo wolnymi ruchami poćwiartowała krwiste liście, dorzucając do sałatki trochę słodkich owoców. Następnie upchnęła wszystko w moździerzu i ubiła na papkę. Wziąwszy sporą część do ust, pomemłała ją dziąsłami, zwróciła do naczynia i wymieszała po raz wtóry. Przygotowaną maź zaniosła do zacienionego pomieszczenia, gdzie na wyciosanym z dębowego pniaka piedestale, stała doniczka, w której rosło niewielkie drzewko o różowo-brązowej korze i rubinowych liściach.

Wanga podeszła do roślinki, odstawiła papkę i pogłaskała delikatne listki, wykrzesując z siebie uśmiech tak słodki, jak kiszona kapusta zagryziona chrzanem.

Wokół tego dziwnego ołtarzyka mieściły się klatki z ptakami i niewielkimi gryzoniami. Staruszka pochwyciła wystraszoną nornicę i bez ceregieli ukręciła jej łepek.

Pośpiesznie przeniosła ciałko gryzonia nad misę z wcześniej przygotowanym przecierem i rozcięła truchło przerośniętym paznokciem. Świeża krew spłynęła do naczynia gęstymi kroplami, a osuszone zwłoki gryzonia poleciały w stronę czającego się kota.

Kilka dodatkowych obrotów w moździerzu i ohydna potrawka wylądowała w doniczce z kolorowym drzewkiem. Po chwili Wanga zerwała jeden z większych liści i zgniotła w kulkę.

Drzwi do chaty trzasnęły jakby wyważone. Staruszka spojrzała za siebie.

– Na miłość Bachusa! Wanguan, jak ty wyglądasz! – krzyknęła młoda kobieta o szmaragdowych oczach, która wtargnęła do izby.

– Jak normalna baba w moim wieku! – sapnęła starowina i wychodząc gościowi naprzeciw, ukradkiem włożyła sobie zwitek do ust.

– Mogłabyś przestać się wygłupiać i przyjąć dar Bachusa, zanim będzie za późno! – Młoda kobieta obsobaczyła Wangę i przeszła po skrzypiącej podłodze.

– Tym razem wytrzymam… wytrwam aż do końca – wycharczała papierowym głosem Wanga.

– To dlatego cały czas żujesz jego liście? – spytała zielonooka przybyszka, spoglądając przez uchylone drzwi na mały krzew usiany pąkami. – Dlaczego tak desperacko odwlekasz coś, czego przecież tak pragniesz? – posłała Wandze szyderczy uśmiech.

Staruszka zatrzasnęła drzwi resztką magii, jaka się w niej tliła, i zmierzyła gościa gniewnym spojrzeniem.

– Mów Areteme, czego chcesz!? No chyba że przyszłaś poczekać aż wyzionę ducha, siostro. – Oczy Wangi zajarzyły się czerwienią.

– Mam ciekawsze rzeczy do roboty, jak choćby patrzenie na parzące się ślimaki, a w kwestii daru… – Areteme przysiadła na posłaniu ubitym ze słomy i pokrytym narzutą z pierza obszytego zetlałą skórą. Nawet nie starała się ukryć odrazy. – Rób jak chcesz, tylko nie przychodź do mnie z płaczem.

– Gadaj, bo nie ma czasu! – warknęła staruszka.

– Musisz coś dla mnie zrobić. Idź i powiedz temu germańskiemu najeźdźcy, że mam jego syna i za dwa dni go zwrócę.

Wanga cały czas taksowała ją wzrokiem.

– Po co?

– Bo ten knur gotów was zaraz wszystkich wyrżnąć.

– To oddaj chłopaka teraz – wymemłała Wanga. Areteme poderwała się z siedziska.

– Muszę jeszcze nad nim popracować – oznajmiła enigmatycznie, zdobiąc twarz niegrzecznym półuśmiechem.

Podpis: 

MKP 2023
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Dzwonnik z Notre Dame Róża cz. 5 Sen o Ważnym Dniu
W gruzy się sypie... Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa? Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).
Sponsorowane: 20Sponsorowane: 16Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.