https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
20

Dzwonnik z Notre Dame

  W gruzy się sypie...  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W grudniu nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Róża cz. 5

Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa?

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1589
użytkowników.

Gości:
1588
Zalogowanych:
1
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 82203

82203

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 18

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
23-10-13

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Fantastyka/Fantasy/Przygoda
Rozmiar
22 kb
Czytane
561
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
23-10-13

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: MKP Podpis: MKP
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Wspomnienia kotwicą duszy

Opublikowany w:

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 18

Jak zwykle o tej porze roku północ Walonu nie rozpieszczała mieszkańców tej krainy piękną pogodą: deszcze roszące ciągłą mżawką, niebo szczelnie zakryte szarawym kobiercem z zawisłej wilgoci, cięższe chmury muskające dachówki dzwonnic oraz chłodne górskie wiatry spływające doliną do błękitu Mroźnego Morza. Całość nie napawała optymizmem i chęcią do życia, jednak nawet przy tak posępnej aurze rynek w Dananhal pozostawał gwarną i głośną ostoją handlu, co stanowiło niepodważalny dowód na to, iż pogoń za pieniądzem nie znała ni złej pogody, ni chandry, a jedynie nieopanowaną żądzę gromadzenia.

Owalny plac z uklepanych kamieni i naniesionego żwiru nie miał szans na przetrwanie w starciu z ilością wody, która spadła w ostatnim czasie – a padało codziennie od niemal miesiąca. Przestrzenie pomiędzy straganami zaczęły przypominać muliste grzęzawiska rzecznej delty, a drogi dojazdowe do miasta powoli zmieniały się w brunatne bajora.

Błoto, plucha, wykrzywione od zimna twarze… Nawet owoce w warzywniakach wyglądały jakoś szaro i nieapetycznie. Nic więc dziwnego, że postać w rozłożystej miedziano-złotej sukni rozpostartej na fiszbinowym stelażu i wymachująca jaskrawym czerwonym parasolem działała jak wabik na umęczone nijakością oczy.

Mama Ruth, właścicielka osławionego – niekoniecznie pozytywnie – Domu Niespodzianek, stanowiła swego rodzaju miejscowy folklor i pomimo niecodziennego wyglądu, nie wzbudzała już takiego zdziwienia wśród miejscowych jak jeszcze dekadę temu. Wysoka pachnąca perfumami kobieta, zawsze mocno umalowana i odziana w kreację wartą tyle, co niewielkie gospodarstwo. Samą obecnością roztaczała aurę egzotyki, wzbudzając fascynację i pożądanie wśród mężczyzn, w szczególności przyjezdnych, którzy mieli szczęście nasycić wzrok jej wyglądem i nie wydać przy tej okazji fortuny.

Niestety powszechna adoracja ze strony płci małopięknej w dodatku często średnio pachnącej i raczej rzadko trzeźwej sprawiała, iż Ruth wzbudzała zazdrość u miejscowych kobiet. Niektóre lokalne „damy” darzyły ją szczególną antypatią, a historie stojące za tą niechęcią bywały różne: wizytówka Domu Niespodzianek znaleziona w portkach wybranka podczas prania; maska zwierza wyciągnięta przypadkiem spod łóżka; mąż znaleziony zupełnie nie-przypadkiem na lupanarowym łóżku oraz wiele, wiele innych… Niemniej jednak Mama Ruth nigdy nie była prześladowana czy piętnowana, a w szczególności nie na rynku. Można by zachodzić w głowę: dlaczego?

Odpowiedź na to pytanie była całkiem prosta: żaden pieniądz nie śmierdzi, a cudaczna postać przypominająca całą trupę teatralną sklejaną w jedną osobę zawsze płaciła z górką i zawsze brała dużo – bez targowania.

Także i tego pochmurnego dnia Ruth, przechadzając się zwolna po targowisku, wciskała wysokie obcasy głęboko w grzęzawisko niczym pale pod budowę mostu nad mulistym kanałem. Kolorowy parasol skutecznie chronił przed zmoknięciem, przeto nie straszna jej była słota i nie musiała się śpieszyć. Rozłożysta suknia zatrzymała się przy niewielkim warzywniaku, gdzie napis wyryty w drewnianym szyldzie głosił: „Ekologiczne płody na własnej gnojówce”. Nie wiadomo, dlaczego bogatsi mieszczanie lubili takie swojskie wyroby, ale Mama Ruth pragnęła, dogadzać bogatym mieszczanom, jak tylko mogła; jej wygląd przykuwał wzrok, a to sprzyjało plotkom, zatem kupno niskiej jakości produktów nie wchodziło w grę.

Przysłoniwszy oblicze wielkim zdobionym wachlarzem, z wolna oglądała pomidory, brzoskwinie, parnaty oraz jabłka i pigwę, wrzucając co ładniejsze sztuki do wiklinowego kosza. Handlarka patrzyła na nią z ukosa, dyskretnie zaciskając pięści i marszcząc twarz w dziwny grymas będący mieszaniną pogardy i uznania. Zapewne należała do tych, które wykonały niefortunne pranie portek z wizytówką w kieszonce.

– To wszystko, moja droga. – Zza pierzastego wachlarza rozbrzmiał piskliwy, lecz donośny głos. – Ile? – spytała Ruth, wystawiając koszyk przed garbaty nos sprzedawczyni.

– Dwadzieścia! – chrapnęła baba, mimowolnie poprawiając włosy i unosząc zazdrośnie biust.

Barwna kuplerka wyciągnęła sakiewkę, odliczyła dwadzieścia pięć remów i uśmiechnęła się pełnymi ustami, trzepocząc przy tym wachlarzorzęsami; i wszystko zakończyłoby się pomyślnie, gdyby nie znajomy głos przywiany od strony stoiska z umownie świeżymi rybami:

– Przepraszam, czy zna pan może Rufusa Mahela?

Mama Ruth z trudem i wyjątkowo ostrożnie obróciła głowę, nie chcąc naruszyć bufiastej fryzury, która przypominała wazon nałożony na optycznie małą głowę.

– Oż, kurwa! – przeklęła ciężkim basem, a pobliscy przechodnie zawiesili czynności, niedowierzając słuchowi. – Ekhm… Przepraszam, chrypka – sprostowała piskliwie i skryła twarz za wachlarzem.

Kilka stoisk dalej, gruby jegomość wskazał palcem w jej kierunku, a kobieta, która zadała to niepokojące pytanie, gwałtownie obejrzała się w stronę Ruth – kuplerki nie dało się nie zauważyć. Pani Ozir, w biegu dziękując grubemu wędkarzowi, ruszyła w stronę miedzianego dzwonu na szczudłach i wazą z włosów skrytą pod rozłożystym parasolem.

– Ja pierdolę! – zaklęła ponownie kuplerka, nerwowo wachlując twarz, po czym, małymi krokami, zaczęła uciekać przed zbliżającą się kobietą. Na jej nieszczęście kozaki na wysokim obcasie chroniły dół sukni przed kontaktem z namokniętym gruntem, ale niestety działały równocześnie jak kotwice, grzęznąc głęboko między kamieniami. Czyniło to z jej desperackiej ucieczki zgoła komiczną scenę.

– Mamo… Mamo Ruth! Proszę poczekać! – Nieznajoma była już na tyle blisko, iż konfrontacja stała się nieunikniona. – Dzięki bogom udało mi się panią dogonić.

Skromne wełniane palto prześladowczyni od kolan w dół pokrywały bryzgi błota, a wysokie, obite podniszczoną skórą śniegowce niknęły pod niemal szczelną pokrywą na wpół zaschniętej brei.

– Taaak, dzięki jej… – przytaknęła Ruth, trzepocząc barwnymi, srebrno-granatowymi rzęsami. Ich falowanie potwierdzało teorię lemachiańskich uczonych głoszącą, iż ruch skrzydeł motyla może doprowadzić do huraganu. – Czemóż to zawdzięczam tę uroczą rozmowę, słoneczko?

– Nazywam się Otmar Ozir i poszukuję swojego brata, Rufusa Mahela. Ponoć pani zna wszystkich w tym mieście i miałam nadzieję…

– Oh, ależ ci kupcy to plotkarze. – Ruth przerwała jej w pół zdania, chichocząc przeciągniętym mezzosopranem. – Wszystkich to ja nie znam… – zrobiła dźwięczną pauzę, bijąc się z myślami – ale twojego brata, tak.

– Naprawdę! Może mi pani powiedzieć, gdzie on jest? – Otmar w ekscytacji chwyciła za bufiaste ramiona kuplerki.

– Wynajmuje pokój na tyłach mojej… tawerny, ale wyjechał poza miasto, zostawiając zadatek na czynsz na kolejne dwa, nie, nie… Trzy tygodnie. Przykro mi. Coś mu przekazać, jak wróci? Otmar posmutniała i powoli zsunęła wiotczejące nadgarstki po aksamitnych rękawach mieniącego się odzienia. – Coś się stało, stokrotko? – spytała Ruth.

– Nie, nic… Przepraszam za kłopot. – Pani Ozir otarła policzek i zawróciła, ale Ruth złapała ją za mankiet palta.

Kobieta stanęła, przelewając gniew w zaciśnięte pięści.

– Jestem głupia! – wyrzuciła z siebie. – Głupia, głupia, głupia… Na co ja liczyłam! Teraz nie mam ani syna, ani miejsca, w którym mogłabym go wyczekiwać.

– Syna? – dopytała Ruth i ostrożnie obeszła dygocącą kobietę.

– Nieważne. Jeszcze raz panią przepraszam za najście. – Otmar spróbowała się oddalić, ale wyjątkowo silny uścisk Ruth skutecznie temu zapobiegł.

– Gołąbeczko, nie tak szybko. Można o mnie powiedzieć wszystko, ale nie to, że jestem bez serca. – Ruth uniosła jej podbródek drapieżnymi paznokciami barwionymi na jaskrawy seledyn. – Jak wspominałam, twój brat opłacił pokój na miesiąc. Możecie się tam zatrzymać.

Oczy Otmar zapłonęły nadzieją, a usta poróżowiały. Nawet przez chwilę nie poddała pod wątpliwość szczerych chęci Ruth – co zasadniczo było naiwne i w mieście nie dawało zbyt wielkich szans na przeżycie, ale dobrzy ludzie niestety przyjmują dobroć innych za coś naturalnego.

– Ale… – Otmar zająknęła się, próbując przełknąć ślinę.

– No już, bez takich, bo ja się poryczę, a uwierz mi, gołąbeczko: nie chcesz mnie zobaczyć bez tej tony makijażu.

– Naprawdę nie wiem, jak mam pani dziękować. – Otmar rzuciła się w materiał, chcąc uściskać Mamę i niemal zniknęła pożarta przez falbaniastą suknię. Całe szczęście, odbiła się od fortyfikacji z fiszbin.

Ruth na chwilę opuściła wachlarz, ukazując twarz z przesadnie wykonturowanymi kośćmi policzkowymi.

– Rufus nie będzie zły? – spytała Otmar.

– Zły! Dzieeecko! Zły to on by był, jakbym mu rodzinę głodną na bruku zostawiła – zachichotała tak, że pobliskie gołębie zerwały się z gontów i zaczęły zderzać w powietrzu otumanione. – Znam Rufusa nie od dziś. No już, przyjdźcie z mężem wieczorem pod ten adres. – Ruth wyciągnęła z filigranowej torebki niewielki prostokątny świstek papieru z adresem. – Powołaj się na Mamę Ruth; dziewczyna z obsługi zawsze stoi za kontuarem w przedsionku. Pośle po mnie.

– Dziękuję! Na pewno będziemy. Emir się ucieszy… W końcu zaśniemy w normalnym łóżku, nie w wozie. – Kobiety wymieniły przyjazne spojrzenia i ruszyły w przeciwne strony, lecz Otmar stanęła po kilku krokach.

– Mamo Ruth… Skąd pani wiedziała, że nie jestem tu sama?

– Kurwa… – kuplerka sarknęła basem do piór wachlarza i odwróciła się w stronę kobiety. – Taki kwiatuszek jak ty nie mógłby być wolny. – Puściła oko do Otmar.

Pani Ozir uśmiechnęła się wdzięcznie i pobiegła przekazać mężowi dobre wieści, a Ruth pokracznie pobiegła w stronę portu, klnąc jak szewc przez całą drogę. Gdy w końcu z ulgą wpadła do swojego przybytku, zamaskowana recepcjonistka poderwała się z krzesła, w pośpiechu chowając czytane romansidło.

– Wołaj każdego, kto obecnie nie ma klienta! – rozkazała w przelocie Ruth. – Zebranie w mojej izbie! – dodała i zniknęła za grubą szkarłatną kotarą.

– Nieźle musiała się napalić na tych zakupach – skomentowała zdziwiona recepcjonistka i weszła na antresolę, gdzie młodzi „Sprzedawcy Miłości”, jak ich zwał napis na wizytówkach, czekali na klientów, zmysłowo prężąc naoliwione ciała.

Rozpiętość wieku i typów urody była godna podziwu, a dla tych żądnych prawdziwych wrażeń zarezerwowano Greplinkę oraz hojnie obdarzonego Bruka; zresztą nawet taki skromnie wyposażony – według standardów brukijskich – stanowił wyzwanie dla doświadczonych klientek i klientów. Brukowi było wszytko jedno: człowiek to człowiek, byle by miał jakiś otwór.

Tymczasem Mama Ruth wpadła do pokoju na piętrze, który na skutek zagracenia rekwizytami, zmniejszył się optycznie do rozmiarów schowka na szczotki.

– Pfff... – Dmuchnęła na pukiel kasztanowych włosów, który wychynął spod lakierowanego hełmu z włosia i w bezczelnym nieładzie opadł jej na czoło. – Od czego ja mam zacząć? Peruki! Trzeba zabrać peruki! – wrzasnęła w panice, która powoli przejmowała kontrolę nad ciałem.

Szybko zdjęła z głowy turban z jasnych włosów i cisnęła nim w kąt. W ślad za peruką poleciały zabłocone kozaki, a na koniec zdjęła kombinezon ze stelażem – w strategicznych miejscach wypchany pierzem – który po zsunięciu z ciała praktycznie stanął w pionie.

Teraz jej sylwetka była zgoła męska, aczkolwiek delikatna i niemal całkowicie pozbawiona masy mięśniowej. Pokazowym chodem dostąpiła do ściany, na której prezentowały się różne zlepki gotowych fryzur wraz z dopasowanymi maskami. Zasadą Domu Niespodzianek była całkowita anonimowość, a co za tym idzie zakrywanie twarzy, traktowano jako warunek przekroczenia progu tego przybytku.

Ruth ściągała jeden kolorowy kłąb włosów za drugim, układając w stos na podłodze.

– Wzywałaś? – Do izby weszło dwóch osiłków w lisich maskach i recepcjonistka.

– Tak… Trzeba to wszystko wynieść! – Ruth machała rękoma, przerzucając rzeczy z miejsca na miejsce.

– Gdzie? – dopytała dziewczyna.

– Nie wiem! – poirytowała się Mama. – Myśl, myśl, myśl. STRYCH! – wrzasnęła.

– Na pewno? – spytał pracownik, podnosząc z podłogi coś, co wyglądało jak zapuszczony kuzyn jednego z tych miniaturowych psów dla arystokracji.

– Tak, później wymyślę, co dalej – odparła Ruth, będąc w ferworze walki z pierzastym boa.

Minęło kilka godzin, nim pokój odsłonił dawno zapominaną podłogę, a szafy odetchnęły przestrzenią, płosząc zdezorientowane mole.

– Jeszcze tylko kosmetyki – westchnęła kuplerka, motywując samą siebie ogromem wykonanej pracy.

Pracownicy wymieniali się w trakcie sprzątania, obsługując stałych klientów tak, aby renoma domu nie ucierpiała na tym przedsięwzięciu. Mama Ruth stanęła w szranki z toaletką, by stoczyć nierówną walkę ze stosem pomadek, cieni i kremów.

– No to jazda! – Podwinęła rękawy cienkiej lnianej koszuli i już miała rozpocząć żmudne porządki, gdy…

– Mamo Ruth – przerwała jej recepcjonistka, która jakby spuchła, fałdując się w opiętym kostiumie.

– To już druga zmiana!!! – wrzasnęła kuplerka, spoglądając na sylwetkę kobiety.

– Tak – mruknęła dziewczyna poirytowana faktem, iż pomimo identycznego przebrania co zmienniczka, tak łatwo ją odróżnić od nie aż tak mniejszej, w jej ocenie, koleżanki. – Ma pani gościa – oznajmiła łagodniejszym tonem.

– O bogini, mniej litość! Każ im poczekać… Powiedz… – Ruth zrobiła pauzę, podczas gdy adrenalina kreowała różne warianty odpowiedzi. – Powiedz im, że się kąpię… Gdzie ta pomadka? Rzęsy, gdzie są rzęsy…?! Mam jedną! Niech to kozioł rypie!

– Im? – wtrąciła zdziwiona dziewczyna w stroju pokojówki i masce czarnego kota. – Jest tylko jedna kobieta w czarnej sukni i przebraniu jakiegoś posępnego ptaka.

Na dźwięk tych słów zegary jakby przestały tykać, a walka z makijażem ustała. Nie była konieczna; cera Ruth pobladła sama z siebie.

– Powiedz lady Crow, że kwatera jest gotowa, jak zwykle. Niedługo dołączę, żeby się przywitać.

Groza w głosie Mamy Ruth wywołała dreszcz na ciele nowej praktykantki, która z wolna ruszyła w drogę powrotną.

– Heleno!

– Tak, Mamo Ruth?

– Dla niej wszystko, co zechce i to najwyższej jakości!

– Oczywiście. – Pokłoniła się i odeszła.

Ruth wzięła głęboki oddech i, nakładając kolejne warstwy makijażu, z kunsztem wprawnego artysty malarza wyrysowała sobie nową, weselszą twarz. Kompozycji dopełniła falbaniasta błękitna suknia z mocno wyeksponowaną kwintesencją kobiecości – której funkcję pełniły odpowiednio mocowane woreczki z grochem – oraz jedna z wielu peruk z pokaźnym kokiem. Po raz ostatni zerknęła w lustro na odbicie tak odległe od rzeczywistości; maskę szczęścia nakładaną na samotność… Westchnęła, wykreowała uśmiech i opuściła niemalże pustą izbę.

– Jeszcze tylko toaletka – poinstruowała mijanego osiłka i ruszyła po schodach wprost do sali dla TS-ów: tłustych sakw.

Ku jej zdziwieniu nie było tam nikogo prócz starego sędziego i jego ulubionego wybranka w masce świni zakładanej oczywiście na życzenie tego ważnego oficjela.

– O nie, o nie, o nie… – Panika ponownie wzbierała, a myśli nie doganiały mowy. – Nie powinnam tego zostawiać nowej! – Kuplerka chwyciła się za rozgrzane rumieńcem policzki, które pozostały nienagannie pastelowe: kolor nie przebił się przez puder, ale z taką warstwą nie poradziłby sobie nawet bełt wystrzelony prosto w twarz.

Ruth powachlowała się, drobiąc dłońmi w powietrzu i ruszyła w dół schodów, obrawszy kurs wprost na recepcję.

Na miejscu Helena, jak gdyby nigdy nic, flirtowała z jednym starszym pracownikiem w masce słonia i jeszcze jednym atrybucie tego zwierzęcia wyeksponowanym przez odpowiednią bieliznę z pokaźnym skórzanym workiem.

Ruth dopadła do lady, a jej suknia rozbiła się o kontuar jak fala jedwabiu o skalisty brzeg nad morzem z materiału.

– Gdzie ona jest?! – warknęła, płosząc przy tym parę niedoszłych kochanków.

– Tam. – Zdziwiona dziewczyna wskazała niewielką wytworną kozetkę w poczekalni. Leżąca na niej kobieta w masce wrony, spokojnie popijała wino, ciesząc oczy niemalże nagimi młodymi ciałami krzątających się pracowników. Ruth wzięła głęboki oddech; nie chciała wyładowywać złości na pracownicy. – Porozmawiamy później, Heleno – uśmiechnęła się, z trudem zginając warstwę podkładu wokół ust, i podeszła do ważnego gościa. – Przepraszam, lady Crow – zaintonowała, tłumacząc się za wszystko, choć tak naprawdę nie było wiadomo za co.

Ubrana na czarno kobieta powstała i bez żadnych objawów zdenerwowania obdarowała kuplerkę kilkoma bezkontaktowymi całusami w policzki, po razie na każdy.

– Jest nowa – kontynuowała Ruth, zerkając w stronę puszystej recepcjonistki. – Jeszcze nie zna…

– Z czasem nauczy się, jak traktować hojnych gości. Jeden lub dwa napiwki i sama będzie się inspirować w coraz to nowych technikach dogadzania – odparła zamaskowana dama, unosząc sztuczny dziób na szerokim uśmiechu.

Ruth spadł kamień z serca, a okazał się tak wielki, że niemal było słychać, jak uderza o podłogę.

– Dziękuję, moja droga… – Chwyciła kobietę w szykownej sukni za dłonie skryte w koronkowych, oczywiście czarnych rękawiczkach. – Chodźmy zatem do pokoju. Twoi ulubieńcy bardzo się stęsknili – dodała Mama, wskazując przejście w głąb korytarza.

– Ruth… Przyszłam, żeby się pożegnać – oświadczyła czarna dama.

– O, Matulu, bogów rodzicielko! A cóż się stało? Bo jeśli musisz coś przeczekać, moja droga, to… – przyciszyła głos, co zapowiadało niezbyt moralną propozycję – mogę cię tu ukryć na jakiś czas…

– Nie o to chodzi – przerwała jej Crow. – Jestem przejazdem i nie spodziewam się jeszcze tu zawitać.

– Rozumiem… – zamyśliła się Mama. – Więc może ostatni raz? Jak się już żegnać, to z pompą!

– Święte słowa – przytaknęła Crow, przybierając wymuszony uśmiech. – Wiesz co, Ruth… – zagbnęła z nutką nostalgii w głosie. – Tak patrzę na te ściany i myślę, że spędziłam tu jedyne szczęśliwe chwile, które pamiętam. Czy to nie jest smutne, Ruth? Jedyne dobre wspomnienia pochodzące z burdelu?

– Ehh… Lepsze takie niż żadne, kochana. I spójrz na to z innej strony: po pierwsze to renomowany lupanar, a nie byle jaki burdel dla plebsu; po drugie, większości ludzi nawet nie stać na zwykły zamtuz, a ty zabawiasz się w najlepszym – pocieszyła ją Ruth i zaniosła się perlistym śmiechem, mimowolnie kierując wzrok w stronę wejścia.

Tam, ubłocona i z pokaźną liczbą tobołów, stała para: mężczyzna i kobieta. Spoglądali z zaciekawieniem na roznegliżowanych ludzi, chadzających swobodnie po antresoli.

Recepcjonistka przyglądała się przybyszom z wyraźnym niesmakiem; tania odzież i robotnicze buty nie pasowały do renomy tego miejsca.

– Przytułek jest kilka przecznic dalej! – warknęła obelżywie.

Otmar zmrużyła oczy, zmarszczyła czoło, rzuciła torby na ziemię i zawadiacko wsparła ramiona o blat, zmuszając puszystą dziewczynę do wycofania o krok.

– Ewidentnie to nie przytułek – wyburczała Otmar przez zaciśnięte gniewem gardło. – Po tobie widać, że dobrze tu karmią! Milczenie po drugiej stronie lady oznaczało kapitulację. – Jesteśmy tu na zaproszenie Mamy Ruth. – Pani Ozir plasnęła głośno wizytówką o ladę.

– Witajcie, moi drodzy! Witajcie! – Ruth podbiegła do nich i przywitała udawanym powietrznym pocałunkiem, po czym raptownie obróciła głowę w stronę recepcji. – Masz tu napiwek od lady Crow i tym razem zajmij się nią, jak potrzeba – rozkazała głębokim basem i rzuciła tłustą sakwę na kontuar. Dziewczyna schowała woreczek pod suknię i pobiegła w stronę czarnej damy, która to z kamienną miną przyglądała się przybyłej dwójce obdartusów poprzez rozchylony baldachim.

– To ich bachor mnie skrzywdził, wtedy przez runę – wyszeptała do siebie Crow. Jedna tęczówka przybrała kolor toksycznej zieleni.

Obróciła się w stronę ściany, ukrywając odmienione oko.

– I co z tym zrobimy?

– On jest groźny, trzeba ustalić, gdzie jest – kontynuowała monolog na dwa głosy.

– Powiesz staremu?

– Nie ma takiej potrzeby, sama się z nim policzę.

– Przecież czuję, że jesteś słaba.

– Do poderżnięcia gardła nie trzeba dużej mocy.

– Mam mordować dzieci!? Zapomnij…!

– Lady Crow… – wtrąciła się dziewczyna speszona ożywionym monologiem kobiety. – Przepraszam za poprzednią ignorancję z mojej strony.

– Widzę, że napiwek dotarł – skomentowała sarkastycznie Crow, bawiąc się zmieszaniem recepcjonistki. Oczy czarownicy wróciły do normy. – No moja droga, nie spodziewałam się, że ten dom tak podupadł na kulturze goszczenia… – Chwyciła dziewczynę za dłonie, a ta spojrzała na nią załzawionymi oczyma. – Ale nie martw się, w zamian za małą przysługę nie pisnę Ruth złego słowa.

– Wszystko, co pani sobie życzy! – Dziewczyna była gotowa podjąć każde wyzwanie, byleby zachować pracę.

Dannahal nie dawało zbyt wielu możliwości dla ubogich mało atrakcyjnych panien, a tu zawsze mogła liczyć na dobre znajomości – no i przyzwoite zarobki.

– Ciii… – uciszyła ją Crow, zasłaniając dziewczynie usta koronką na urękawiczonej dłoni. – To sprawa między nami. – Wyciągnęła kolejne sto remów. – Ta dwójka obdartusów przy wejściu jest mi dobrze znana. Dowiedz się, gdzie przebywa ich syn. Jutro będę tu po raz ostatni. Jak się dobrze spiszesz, to wychwalę cię pod niebiosa.

Podpis: 

MKP 2021-2022
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Róża cz. 5 Sen o Ważnym Dniu
Chodźmy... Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa? Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).
Sponsorowane: 20Sponsorowane: 16Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.