https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
20

Dzwonnik z Notre Dame

  W gruzy się sypie...  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W marcu nagrodą jest książka
LATA
Annie Ernaux
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Róża cz. 5

Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa?

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Brak

Wiersz filozoficzny

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1784
użytkowników.

Gości:
1782
Zalogowanych:
2
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 82519

82519

Róża cz.3

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
25-02-03

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Kryminał/Thriller/Zbrodnia
Rozmiar
19 kb
Czytane
142
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
25-02-09

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
P12-powyżej 12 lat

Autor: Falvari Podpis: Dziwny jest ten świat.
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Hanka zaczynają ogarniać wątpliwości.

Opublikowany w:

Róża cz.3

W pierwszej chwili Hank miał ochotę rzucić to wszystko w diabły i opuścić posiadłość Grey'ów. Wypadł z gabinetu i skierował się prosto do drzwi wejściowych. Myślał tylko o tym żeby wrócić do swojej nory i urznąć się w trupa. Kolejne nieudane zlecenie. Trudno. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Cholera.
Znalazł się w holu i podszedł do wyjścia. Kładł już dłoń na klamce, gdy jego uwagę zwrócił obraz wiszący przy drzwiach po jego prawej. Nie był całkiem pewien tego, czy wzrok nie płata mu czasem figla, ale wolał się upewnić. Podszedł do malowidła. Był to portret przedstawiający Charles'a Grey'a twórcę rodowej fortuny. Jego oblicze nie było zbyt szlachetne. Miał dość toporne rysy twarzy, które próbował ukryć pod gęstym wąsem i brodą. Odziany był w czerwoną kurtę przepasaną błękitną szarfą, na której zapięta była... I teraz Hank był już tego absolutnie pewien, srebrno-złota spinka do krawata w kształcie róży.
Detektyw jak urzeczony wpatrywał się w ten niewielki element garderoby. To nie miało sensu. Przecież wtedy nawet nie było jeszcze krawatów. Hank sprawdził jeszcze kilka wiszących w pobliżu portretów i ona zawsze tam była. Wpięta za kołnierz, przy kieszeni, czasem zapięta na szarfie. Na każdym z obrazów kolejni przedstawiciele rodu Grey'ów dumnie nosili spinkę do krawata, której po prostu nie mogło tam być. Powinni mieć zwykły, metalowy kwiat bez tego idiotycznego zapięcia, przecież o tym czytał.
-Na szczęście w porę podałem mu leki – Hank odwrócił się i spostrzegł Angusa.
-Nie słyszałem jak pan podszedł – powiedział spokojnie.
-Co pan mu powiedział? - spytał młodszy syn  Tytusa Grey'a – Ojciec nie może się denerwować, dostaje wtedy ataków.
-Przepraszam – detektyw spuścił wzrok. - Nie wiedziałem.
-Niewielu ludzi o tym wie – stwierdził Angus. - I niewielu potrafi go wyprowadzić z równowagi. Więc co mu pan powiedział?
-Spytałem o różę.
Dziedzic Grey'ów uniósł brwi.
-I to wystarczyło? - w jego łosie słychać było powątpiewanie.
-Konkretniej spytałem, dlaczego wprowadził mnie w błąd – Hank znów spojrzał na Angusa. - Mówił, że zaginęła rodowa spinka do krawata.
-Bo to prawda.
-Ciekawe – detektyw chwilę patrzył Angusowi prosto w oczy. - A zastanawiał się pan może kiedyś jakim cudem wykonano takową w czasach, gdy nie wiedziano jeszcze czym jest krawat?
Na twarzy młodszego syna Tytusa Grey'a odmalowało się szczere zdumienie. Przez moment stał zupełnie bez ruchu ze wzrokiem utkwionym w któryś z obrazów. Hank obserwował go uważnie i dostrzegł przelotny błysk w jego oczach, który jednak szybko zniknął.
-Obserwował pan obrazy – stwierdził Angus.
-Rzeczywiście – detektyw ponownie odwrócił się w stronę Charles'a Grey'a. - Bardzo są interesujące – przez chwilę obaj milczeli. - Nie domyśla się pan, kto mógł ukraść różę?
-Ojciec twierdzi, że to Rufus – dziedzic rodu udzielił błyskawicznej odpowiedzi.
-Wiem jakie jest zdanie pańskiego ojca – Hank znów spojrzał na swojego rozmówca. - Ale w tej chwili interesuje mnie pańskie.
-Rufus byłby do tego zdolny, zawsze uważał nasze rodowe dziedzictwo za bezużyteczną błyskotkę, ale... - Angus zamilkł jakby się nad czymś zastanawiał. - Nie wydaje mi się, żeby to był on. Przecież nie żyje.
-Właśnie, w tym cały problem – detektyw pokiwał głową. - Myślę, że sprawiłem zbyt dużo kłopotu jak na jeden wieczór. Pójdę już.
-Tak chyba będzie najlepiej.

Posterunek policji przy Micah Road zaliczał się do tych z lepszej ligi. Był to porządny, pięciopiętrowy budynek z zadbaną fasadą. W środku było niezwykle czysto, a podłogi zawsze polerowano na wysoki połysk, o czym Hank dobitnie się przekonał, gdy kiedyś skręcił nogę na śliskich kafelkach.
Detektyw wszedł do budynku lekko zamroczony z powodu wczesnej pory i skierował swe kroki w stronę okienka, przy którym urzędował oficer dyżurny.
-Dzień dobry – powiedział nieco ochryple.
-W czym mogę panu pomóc? - siedzący za szybą młody mężczyzna obrzucił go raczej niechętnym spojrzeniem.
-Kto zajmuje się sprawą morderstwa Rufusa Grey'a? - spytał Hank.
-Przykro mi, ale nie mogę udzielać takich informacji byle komu – odparł policjant.
-Myślę, że mam pewne przydatne informacje.
-Zatem proszę mi powiedzieć co pan wie, a ja przekażę to dalej.
Hank zaklął w duchu. Zawsze to samo.
-Pomyślmy – powiedział. - Mamy tu brutalne zabójstwo w znanej rodzinie, więc będzie to ktoś z tej czwórki Bender, Martinez, Starsky albo Jones. Grey'owie nie są w tej chwili zbyt bogaci, więc Bender odpada, a wpływów raczej też już nie mają zbyt wielkich, więc Martineza też nikt pewnie nie zaangażował. Z tego co słyszałem Starsky przeszedł ostatnio na emeryturę, więc zostaje Jones – z miny policjanta wyczytał, że trafił. - Dziękuję.
Odszedł od okienka i poszedł na schody. Po chwili był już na trzecim piętrze i ruszył przez krótki korytarz. Dotarł do drzwi z numerem trzysta trzy, zapukał i wszedł.
Pomieszczenie zdecydowanie nie było małe, ale ciężko również było porównywać je do biur niektórych wyżej postawionych oficerów. Przy drzwiach stał drewniany wieszak na którym wisiał długi płaszcz oraz czarny kapelusz. Tuż obok stała wielka szafa na akta. Oprócz tego w pokoju stało jeszcze tylko solidne dębowe biurko za którym siedział szpakowaty mężczyzna koło pięćdziesiątki. Miał wąskie barki, ale trzymał się prosto. Zdumiał się wyraźnie na widok Hanka.
-Myślałem, że nie wstajesz przed południem – jego głos był niski, ale przyjemny dla ucha.
-O ile się kładę, to nie – Hank podszedł do biurka.
Jones wstał i uścisnął dłoń detektywa, pociągając przy tym nosem.
-Nie przyszedłeś chyba po pieniądze? - spytał.
-Skąd ten pomysł?
-Nie czuję whiskey.
-Zapomniałem zjeść śniadanie – Hank wskazał krzesło przed biurkiem. - Mogę?
-Jasne, siadaj – Jones z powrotem zajął swoje miejsce. - Co cię do mnie sprowadza?
-Podobno zajmujesz się sprawą Rufusa Grey'a.
-Dlaczego cię to interesuje?
-Jego ojciec mnie wynajął.
Jones po raz kolejny zrobił zdumioną minę, jednak powstrzymał się od komentarza.
-W sprawie morderstwa? - spytał.
-Nie – Hank przez chwilę obserwował piętrzącą się na biurku stertę dokumentów. - Zaginęła mu pewna błyskotka.
-I myśli, że obie sprawy się łączą?
-Twierdzi, że nie.
-A ty?
Hank nie odpowiedział od razu. Zamyślony spojrzał w okno za plecami Jonesa. Poranne promienie słońca wpadały przez nie do gabinetu, wyraźnie wszystko oświetlając. To sprawiało, że detektyw czuł się jeszcze bardziej brudny niż był w rzeczywistości. Owszem Jones starał się jak mógł, przy koszu walała się sterta pomiętych kartek, a popiół z popielniczki rozsypany był na połowie blatu biurka, ale jednak nie wpływało to zasadniczo na ogólne wrażenie czystości panującej w gabinecie. Owszem, nie był on nieskazitelny, ale jednak o wiele bardziej zadbany niż sam Hank.
-Myślę, że może mieć rację – odparł w końcu detektyw.
-Więc co tutaj robisz? - Jones uniósł brwi.
Made skierował wzrok na szafę na akta i spostrzegł, że ma ona solidnie podrapane drzwi, co przyniosło mu pewną ulgę.
-Wiesz, że zawsze lepiej radziłem sobie z trupami – powiedział.
Jones uśmiechnął się nieco sztucznie.
-Nie mogę cię zatrudnić – odezwał się po chwili. - Znasz procedury.
-Tak, tak. Nienaganny obywatel, wzór cnót, zero alkoholu...
-Hank nie mogę działać wbrew prawu.
-Wiem. Nie chcę, żebyś mnie zatrudniał, ale chętnie usłyszałbym kilka informacji z pierwszej ręki.
Jones zamyślił się. Uważnie przyjrzał się Hankowi. Detektyw nie golił się pewnie od kilku dni. Jego twarz miała smętny, zmęczony wyraz kogoś, kto już nawet nie ma siły na sen. Włosy były w nieładzie. Przydałaby mu się też kąpiel i jeden czy dwa solidne posiłki. Ubranie miał w nie lepszym stanie. Pomięte i brudne, z intensywnym zapachem o ile tak można to było określić.
-Po co ci to? - spytał Jones.
-Muszę mieć nad czym pomyśleć – odparł Hank.
Policjant zastanawiał się przez jakiś czas.
-Oficjalnie nie wiesz niczego ode mnie – powiedział w końcu.
-Ma się rozumieć.
-Wezwanie dostaliśmy około dziesiątej, a kwadrans później byliśmy na miejscu – zaczął Jones. - Drzwi do pokoju były wyważone, a za progiem leżały resztki krzesła. Rufus Grey był na łóżku i muszę uczciwie przyznać, że jeszcze nie widziałem w swojej karierze tak głęboko podciętego gardła. Według koronera zginął około północy...
-A potem ktoś wniósł go do pokoju, wyszedł i zastawił drzwi krzesłem – wtrącił się Hank.
Jones przez chwilę się nie odzywał.
-Byłeś w jego pokoju – powiedział w końcu.
-Byłem. Na pościeli prawie nie było krwi. Ciekawe gdzie zginął – detektyw spojrzał w okno.
-I kto zadałby sobie trud z całą tą inscenizacją – dodał Jones.
-A właśnie, czy klucz był w zamku?
Policjant zastanawiał się trochę.
-Tak – odpowiedział w końcu. - Na pewno.
-Dzięki Jones – Hank wstał. - Odezwę się, jeśli coś przyjdzie mi do głowy. Trzymaj się.
-Ty również. Dobrze cię było znów zobaczyć.
-Wątpię – Hank uśmiechnął się krzywo i wyszedł.

Po wyjściu z posterunku Hank nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić, ruszył więc bez celu w górę Micah Road. Musiał to wszystko jeszcze raz w spokoju przemyśleć, choć od poprzedniego wieczora nie robił praktycznie nic innego. Nie rozumiał jakim cudem szpilka, o której wyczytał wczoraj w księgach historycznych zmieniła się nagle w spinkę do krawata. Przypomniał sobie wiszące w holu posiadłości Grey'ów portrety. Kilka z nich widział wcześniej w mniejszej skali wydrukowane na stronach dziejów rodu. Tylko że na tych małych obrazkach wszyscy mieli wpiętą w ubranie szpilkę, a nie spinkę do krawata. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Zadręczał się tym przez całą noc, aż w końcu stwierdził, że musi zając myśli czym innym. Dlatego odwiedził przed chwilą komisariat. Uznał, że morderstwo Rufusa Grey'a jest o wiele bardziej przyziemną zagadką, a tego w tej chwili potrzebował. Tylko że w tym przypadku też niewiele rozumiał. Chłopak wyszedł wieczorem z domu i nie wrócił na noc, a potem nagle znalazł się we własnym łóżku z rozciętym gardłem. Ale przecież nie w tym miejscu zginął, więc ktoś musiał go tam wnieść. I te drzwi. Klucz był w zamku, więc łatwiej było je zamknąć niż zastawić krzesłem.
Te rozmyślania tak go pochłonęły, że nawet nie zauważył, jak znalazł się w Parku Josefa. Szedł właśnie jedną ze żwirowanych alejek, gdy nagle się ocknął. Nieopodal spacerowała młoda kobieta z dwójką dzieci. Kawałek dalej zobaczył równie młodego mężczyznę rzucającego patyk psu. Wielki, czarno-złoty owczarek niemiecki rzucił się natychmiast w stronę lecącego kawałka drewna. Hank widział też kilkoro staruszków siedzących na ławeczkach wokół. Dzień był słoneczny i całkiem ciepły, więc trudno się dziwić, że ludzie woleli go spędzać w parku niż w domach.
Made przeszedł jeszcze kawałek, po czym znalazł wolną ławkę i przysiadł na chwilę. Był zmęczony. W nocy prawie nie spał głowiąc się nad zagadką spinki i tajemniczym atakiem Tytusa Grey'a. Może faktycznie Hank był wczoraj trochę za ostry, ale w życiu by nie przypuszczał, że jego postawa może wywołać takie skutki. Jego pracodawca wyglądał przecież jak okaz zdrowia.
Gdy nad tym rozmyslał przysiadł się do niego jakiś człowiek. Ubrany raczej pospolicie w wytarte spodnie i brązową kurtkę. Na głowę miał zatknięty irracjonalny beret.
-Pan Montana kazał spytać jak tam twoje nerki – zaczął bez zbędnych wstępów.
-Doprawdy? - Hank starał się nie okazywać zdziwienia. - Szybko sobie o mnie przypomniał. Ile to już minęło...
-Podobno szukasz jakiejś błyskotki – przerwał mu bezceremonialnie jego rozmówca.
-A co go to obchodzi?
-On również jej szuka – typ podrapał się po brodzie. - I może zapłacić dwa razy tyle co twój obecny pracodawca.
-Aż tyle? - Hank przeklął się w duchu za zgodę na to żenujące sto pięćdziesiąt dolarów. - To będzie tysiąc dolarów – spróbował.
-Stary Grey nie ma takich pieniędzy, to będzie raczej czterysta.
„I tak nieźle” pomyślał Hank.
-Przyjdź dzisiaj o siedemnastej do Perli – typ wstał i odszedł nie czekając na odpowiedź.

Hank krążył po parku co chwila zerkając na zegarek. Wskazówki na tarczy przesuwały się niezwykle powolnie, wydawało się wręcz, że w ogóle zaprzestały odmierzania czasu i zegarek stanął w miejscu. Była piętnasta. Pół minuty po. Minuta po. Półtorej...
Made nie potrafił podjąć decyzji. Oczywiście wybierze się do Perli. Wiedział, że jeżeli tego nie zrobi i tak prędzej czy później trafi przed oblicze Jimiego Montany, tylko że wówczas byłby pewnie jeszcze brzydszy niż zwykle. Miał jednak jeszcze dwie godziny i nie mógł postanowić, co zrobić z tym czasem. Nie było sensu wracać do domu, a nie bardzo wiedział, gdzie jeszcze mógłby się udać.
Dwie po piętnastej. Trzy. Hank znów usiadł na ławce. Skoro i tak nie miał co robić, ani gdzie się udać, równie dobrze mógł jeszcze chwilę pomyśleć. Zaczął więc po raz już nie wiadomo który w ciągu ostatnich kilku dni analizować tę sprawę.
Zaczęło się od morderstwa Rufusa Greya. Nie. Według jego ojca zaczęło się wcześniej. Najpierw syn ukradł rodowy skarb przekazywany z pokolenia na pokolenie. Różę, spinkę do krawata pochodzącą sprzed kilkuset lat, co teoretycznie nie było możliwe. Potem chłopak zginął. Nie wiadomo gdzie to się stało, ale ciało znaleziono w jego własnym pokoju, drzwi zaś były od środka zabarykadowane krzesłem.
Chłopak kradnie Różę, a kilka godzin później jest martwy. Co o nim wiadomo? Był starszym synem Tytusa Greya, dziedzicem rodu. Niepoprawnym marzycielem i głupcem w opinii ojca. Ciągle siedział z nosem w książkach lub... Książki. Głównie przygodowe i czarne kryminały, ale nie tylko. Chłopak miał też przecież kilka pozycji po łacinie, a w biurku dziwne notatki z tajemniczym schematem. Zupełnie o tym zapomniał. Tak bardzo skupił się na tej nieszczęsnej spince, że wcześniejsze podejrzenia wyleciały mu z głowy, teraz jednak powróciły falą. Chłopak interesował się okultyzmem, był tego pewien wtedy, gdy znalazł tajemniczy schemat. Pamiętał wypisane na nim słowa cum artis. Co to mogło oznaczać? I czy ma jakikolwiek związek z kradzieżą Róży? Albo z morderstwem?
Nie był pewien, jednak postanowił się chwycić tego tropu. A teraz gdy o tym myślał, przyszło mu do głowy także coś innego. Kradzież i morderstwo wydawały się być ze sobą niepowiązane, jednak nagle przyszła mu do głowy oczywista jak się teraz okazało myśl, że Rufus mógł zostać zamordowany z powodu kradzieży. Co jeśli Tytus Grey zorientował się wcześniej, że syn go okradł? Groził chłopakowi nożem, aby ten powiedział mu co zrobił z Różą, a gdy nic z niego nie wyciągnął zabił go w szale? To całkiem prawdopodobne. A skoro tak...
Hank spojrzał na zegarek po raz pierwszy od dłuższego czasu. Była za kwadrans czwarta. Zastanowił się błyskawicznie. Ostatecznie z Parku Josefa nie jest aż tak daleko. Może uda mu się zdążyć.

Szesnasta dziesięć. Hank znalazł się pod odrapanymi drzwiami w jednym z cuchnących zaułków miasta. Nie cierpiał tu przychodzić, właściwie od wieków nie odwiedzał tego miejsca. Za każdym razem gdy się tu pojawiał boleśnie uświadamiał sobie, że można się stoczyć jeszcze niżej. I że tylko kwestią czasu jest kiedy on sam tutaj trafi. Wzdrygnął się mimowolnie i nacisnął klamkę.
Przekraczając próg znalazł się w mrocznym korytarzu zawalonym brudnymi, pozwijanymi szmatami, starymi gazetami, potłuczonym szkłem i wieloma obiektami, na których bliższą identyfikację nie miał specjalnie ochoty. Był też smród. Teoretycznie Hank był do tego przyzwyczajony. Ostatni raz w mieszkaniu sprzątał po tej robocie, dzięki której zarobił dwie stówy. Miał wtedy tak dobry humor, że aż kupił środki czystości. Kiedy to było...
Jednak tutejszy aromat był o wiele gorszy od tego unoszącego się na co dzień w jego mieszkaniu. To tak jakby porównywać samotne gówno leżące na podłodze z wysypiskiem śmieci. Różnica była dotkliwa nawet dla znieczulonego nosa Hanka. Detektyw otrząsnął się, gdy minął pierwszy szok i ruszył dalej korytarzem.
Mijał walające się po całej podłodze hałdy śmieci i pootwierane wzdłuż całego korytarza drzwi prowadzące do jaskiń jeszcze obrzydliwszych niż korytarz. Po kilkunastu metrach dotarł do krzywej klatki schodowej. Leżał przy niej z głową opartą o stopnie jakiś mężczyzna bez spodni i w sfatygowanym swetrze pokrytym w sporej części czymś cuchnącym i lepkim. Hank skrzywił się i wyminął go z trudem wchodząc od razu na drugi stopień bez dotykania poręczy. Schody zaskrzypiały przeraźliwie, jakby w proteście.
-Niebieski – wychrypiał leżący na wznak i poruszył ręką.
Detektyw zignorował go i ruszył powoli w górę. Na piętrze znajdował się korytarz niemal identyczny, choć wydawał się jeszcze bardziej brudny. Hank przebrnął sporą jego część nim dotarł do jedynych zamkniętych drzwi w tym budynku. Były do nich przybite trzy metalowe cyfry składające się na numer 313. Made zapukał w nie trzykrotnie.
Przez chwilę nic się nie działo, więc zapukał ponownie i wówczas usłyszał za drzwiami szuranie. Trwało to jakiś czas, po czym jego uszu doszły powolne kroki. 
-Tak? – odezwał się całkiem przytomny głos po drugiej stronie.
-To ja, Hank Made – odparł detektyw.
Drzwi uchyliły się nieznacznie i przez powstałą szparę spojrzały na niego bystre, błękitne oczy.
-To już? - spytał ich właściciel.
-Na szczęście nie. Mam dla ciebie robotę.
Mieszkaniec pokoju numer 313 odetchnął z ulgą i przymknął drzwi. Rozległ się szczęk odsuwanego łańcucha, po czym pokój został otwarty i przed Hankiem stanął jego właściciel. Wyglądał jak zwykły student. Był całkiem wysoki i schludnie ubrany. Gestem zaprosił detektywa do środka. Hank wszedł, a właściciel mieszkania zamknął za nim drzwi i zasunął łańcuch.
W pokoju było całkiem jasno. Co prawda przez brudne szyby nie wpadało zbyt wiele promieni słonecznych, jednak dodatkowe oświetlenie zapewniała stojąca w kącie pomieszczenia lampa. Wnętrze było małe i utrzymane w niezwykłym w tym miejscu porządku. Znajdowała się w nim stara kanapa i odrapane biurko ze stojącym przed nim krzesłem. Resztę pokoju zajmowały schludnie ułożone stosy książek i gazet.
-Dawno się nie widzieliśmy Hank – zaczął właściciel mieszkania.
-Bo nie było nic do roboty Tony – odparł detektyw. - Teraz jednak mam coś dla ciebie.
-Zamieniam się w słuch – chłopak o wyglądzie studenta opadł na krzesło.
-Kojarzysz Tytusa Greya? - spytał Hank.
-Czytam gazety – prychnął Tony. - Zamordowano mu syna.
-Zgadza się, wiesz jak wygląda?
-Mam powtórzyć? Czytam gazety.
-Świetnie – Hank przez chwilę patrzył na leżące na podłodze książki. - Chciałbym żebyś go śledził.
Tony nie okazał zdziwienia. Może kiedyś by tak zrobił, jednak znał już Hanka od dłuższego czasu. Nie musiał nawet pytać o co chodzi.
-Kiedy i jak długo?
-Od zaraz. Do momentu aż spotkamy się jutro w południe na obiedzie u Gregora.
-Stawka?
-Standardowe dwadzieścia dolarów. Ale zapłacę ci dopiero pod koniec tygodnia.
-Jasne. Coś jeszcze?
-Na razie nie, do zobaczenia jutro.
-Ano, do jutra.

Podpis: 

Dziwny jest ten świat. 2013
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Róża cz. 5 Sen o Ważnym Dniu
Chodźmy... Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa? Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).
Sponsorowane: 20Sponsorowane: 16Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.