https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
20

Dzwonnik z Notre Dame

  W gruzy się sypie...  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W marcu nagrodą jest książka
LATA
Annie Ernaux
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Róża cz. 5

Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa?

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Brak

Wiersz filozoficzny

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1254
użytkowników.

Gości:
1254
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 82520

82520

Róża cz.4

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
25-02-04

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Kryminał/Thriller/Zbrodnia
Rozmiar
30 kb
Czytane
142
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
25-02-09

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
P12-powyżej 12 lat

Autor: Falvari Podpis: Dziwny jest ten świat.
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Śledztwo powoli zmierza ku końcowi.

Opublikowany w:

Róża cz.4

Wielkie święcące na różowo litery układające się w napis Perla, powitały Hanka mrużąc się wesoło. Detektyw spojrzał na zegarek. Kwadrans po siedemnastej. Szlag. Przystanął na chwilę opierając rękę na ścianie w próbie złapania oddechu. Pozwolił sobie odczekać całe pół minuty, zanim wyprostował się, poprawił płaszcz i wszedł do środka.
Zdziwił się już wówczas, gdy wysłannik Jimiego Montany powiedział mu, że mają się spotkać w Perli. Hank zdecydowanie tutaj nie pasował. Czuł się równie wystawiony jak słoń w składzie porcelany. To była porządna restauracja, jadali tutaj ludzie, dla których cholerne sto pięćdziesiąt dolarów znaczyło tyle, co chusteczka w kieszeni. Detektyw mijał więc mężczyzn odzianych w kosztowne smokingi i kobiety w eleganckich sukniach z wyrazem zażenowania na twarzy i wzrokiem wbitym w pomięty płaszcz i poplamiony garnitur jakie nosił na sobie.
Po dłuższej chwili zauważył mężczyznę, który podszedł do niego w parku. Drab skinął mu głową i poszedł w głąb pomieszczenia. Hank ruszył za nim i znalazł się w niewielkiej przestrzeni odgrodzonej od reszty restauracji cienkimi, kartonowymi ściankami. W środku znajdował się duży stół i dwie ławy. Na jednej z nich siedział niski, korpulentny mężczyzna. Nie był on otyły, jednak twarz miał pulchną, a i brzuch powoli mu się zaokrąglał pod elegancką marynarką. Na widok Hanka skrzywił się z niesmakiem i wymownie spojrzał na zegarek.
-Myślałem, że moi ludzie wytłumaczyli już panu czym jest szacunek – przemówił niskim głosem.
Drab zrobił krok w kierunku Hanka, a detektyw zaobserwował jak jego dłoń zwija się w pieść.
-Proszę o wybaczenie panie Montana, pojawił się nowy wątek w śledztwie.
Osiłek spojrzał pytająco na swego pracodawcę, a ten delikatnie obrócił głowę w lewo i w prawo. Drab opuścił rękę i wrócił na swoje miejsce.
-Jak rozumiem w sprawie, którą mam zamiar właśnie z panem omówić? - Montana pytająco uniósł brwi.
Hank nie odpowiedział od razu, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji. Przedłużające się milczenie wywołało zmarszczkę zniecierpliwienia na czole Jimiego Montany, co poskutkowało kolejnym nerwowym ruchem jego draba.
-To możliwe – powiedział wreszcie Hank. - Znalazłem kogoś, kto to dla mnie sprawdzi.
Na te słowa Jimi Montana zareagował krótkim wybuchem gardłowego śmiechu. Jego osiłek zaśmiał się również.
-Stać cię na pomocnika? - Montana spojrzał na niego kpiąco, wymownie pociągając nosem.
-To chyba będzie zależeć od pana – Hank wyzywająco spojrzał w oczy siedzącemu przed nim mężczyźnie.
-No tak – Jimi sięgnął po stojącą przed nim na stole szklankę. - Zatem porozmawiajmy o interesach panie Made. A raczej o maleńkim interesiku, który być może sprawi, że znów spojrzę na pana łaskawszym okiem – pociągnął długi łyk ze szklanki. - Znajdź dla mnie tę szpilkę Made, a będę skłonny zapomnieć o pewnych sprawach.
-Spinkę – poprawił odruchowo Hank, zanim zdążył ugryźć się w język.
-Słucham? - Montana spojrzał na niego z irytacją.
-Przepraszam – detektyw postanowił przejąc inicjatywę. - Chodziło mi oczywiście o Różę, zresztą podobnie jak panu.
-Obaj wiemy o co mi chodziło, więc nie musisz mówić o tym na głos, gdy moi goście bawią się za ścianą – przejście na ty było znakiem, że Hank zaczyna irytować Jimiego Montanę.
-Oczywiście – przytaknął detektyw. - Jak rozumiem poza zapomnieniem dawnych win, w grę wchodzą również pieniądze – Made spojrzał wymownie na draba. - Jak słyszałem czterysta dolarów.
-Dostaniesz nawet dodatkową pięćdziesiątkę, tylko znajdź szybko tę błyskotkę. A teraz idź, nie marnuj mojego czasu.
Audiencja była skończona, a drab wskazał mu drzwi.
-Jedno pytanie – powiedział Hank. - Skąd dowiedział się pan o kradzieży sp... szpilki?
Monatana skrzywił się.
-Mam swoje źródła – odparł.

Spotkanie z Jimim Montaną niespodziewanie dało Hankowi nowy trop w sprawie. Gangster mówił o szpilce, nie spince. Dokładnie tak samo jak każda książka o Greyach, którą detektyw wygrzebał w bibliotece. Oznaczało to, że ktoś chciał go jednak wyprowadzić w pole, nie miał tylko pojęcia kto i dlaczego miałby zadawać sobie tyle trudu. Ostatecznie co za różnica czy Made szukał spinki, czy szpilki? Oczywiście poza tym, że musiał wiedzieć czego szukać, żeby móc to znaleźć. A skoro tak, to musiał się upewnić czym właściwie była Róża.
Zastanowił się przez chwilę jak mógłby to zrobić. No tak, Jonathan Travers przyjaciel Tytusa Greya. Powinien był już wcześniej złożyć mu wizytę, ale jakoś o tym nie pomyślał. Musi to zrobić jutro, najlepiej z samego rana, a przynajmniej przed południem. I zanim zdąży się czegokolwiek napić. A skoro już o tym mowa...
Hank spojrzał na zegarek. Za kwadrans szósta. Jeszcze wcześnie, choć z drugiej strony tego dnia i tak by już zbyt wiele nie zdziałał, w związku z czym mógł spokojnie wrócić do domu, gdzie w  lodówce czekała cierpliwie półlitrowa butelka whiskey. To był dobry plan. Bardzo dobry, ale po chwili Hank pomyślał o czymś innym. Znajdował się przed Perlą, zaledwie dwie przecznice dalej usytuowany był Belfast. Mógł tam wpaść na chwilę i wypić szklaneczkę czy dwie, posłuchać muzyki, ostatecznie było go na to stać. W każdym razie będzie go na to stać.
W Belfaście niewiele się zmieniło przez tych kilka dni. W każdym kącie Hank widział te same smętne twarze co zawsze. Ludzie, którzy podobnie jak on byli zbyt zmęczeni, żeby szukać sobie innych rozrywek niż alkohol. Rozrywek, które z pewnością mniej brudzą po przekroczeniu pewnego limitu. Wszyscy oni byli już przegrani, a przynajmniej będą. Kiedyś. Na pewno.
Tak to właśnie widział. A przynajmniej tak chciał to widzieć. Świadomość, że wokół ludzie dobrze się bawią, podczas gdy on pił jedynie po to, by któregoś dnia obudzić się i stwierdzić, że pewne rzeczy, które miały miejsce jakiś cza temu, w ogóle się nie wydarzyły. Dlatego właśnie patrzył na wszystkich wokół, jak na przegrańców towarzyszących mu w ostatniej podróży dziurawym okrętem. Wesołe, skoczne rytmy wygrywane przez orkiestrę w sąsiednim pomieszczeniu stanowiły według niego wspaniałe epitafium dla tego wszystkiego.
-Podwójna? - spytał Charlie, gdy tylko Hank usiadł przy barze.
-Daj potrójną – odparł detektyw. - A jak poproszę o dolewkę, po prostu przyłóż mi w zęby.
Potem tylko siedział coraz bardziej pogrążając się w ponurym nastroju i żałując, że jednak nie wrócił prosto do domu. Powinien był przynajmniej rozmyślać nad sprawą, jednak jakoś nie mógł się do tego zmusić. Prawda była taka, że pogubił się w tym wszystkim, a świadomość, że w centrum wydarzeń była szpilka zmieniająca się w spinkę do krawata wcale nie poprawiała mu samopoczucia. To właśnie takich spraw od dawna starał się unikać i na co mu teraz przyszło? I to za marne sto pięćdziesiąt dolarów. A jeśli już o tym mowa, to powinien chyba przestać wydawać pieniądze, których jeszcze nie miał.
Zajrzał do szklanki, na dnie której została jeszcze resztka płynu, następnie spojrzał na zegarek. Siedział tu już godzinę, czas wracać do domu i porządnie się urznąć. Dopił whiskey i odstawił szklankę na bar. W tym właśnie momencie ktoś złapał go za ramię.
-Uszanowanie Hank – usłyszał tubalny głos Gerarda.
-Co tam Berrier? - odparł Made próbując wstać.
Gerard uścisnął mocniej jego ramię i przytrzymał go na stołku.
-Moment – powiedział. - Słyszałem, że wciąż zajmujesz się sprawą tego Greya.
-Owszem.
-Przestań.
-Chyba żartujesz. Nie mam...
Zanim dokończył zdanie wielgarna pięść Berriera walnęła go prosto w twarz. Hank zachwiał się z bólu i na chwilę go zamroczyło.
-Panowie! - krzyknął Charlie. - Takie sprawy załatwia się na zewnątrz.
-Myślę, że nie będziemy musieli tego robić – stwierdził Gerard. - Prawda Hank?
-Gówno prawda – wycedził detektyw przez zaciśnięte zęby.
-Jesteś pewien? - spytał Berrier niemal z troską. - Upór może cię kosztować kilka żeber.   
Zamiast odpowiedzi Hank udzielił Gerardowi mocnego uderzenia łokciem w brzuch, a gdy ten się skulił pchnął go do tyłu i zamierzył się do kolejnego ciosu. Za nim rozległo się kliknięcie odciąganego rewolwerowego kurka.
-Obaj na zewnątrz – powiedział spokojnie Charlie. - Wróćcie gdy jeden z was zabije drugiego.
-Jasne, dzięki za whiskey Charlie – rzucił spokojnie Hank, poprawił poplamiony płaszcz i ruszył do wyjścia.
Berrier bez słowa poszedł za nim. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz Made przygotował się do kolejnego ciosu, ale Gerard zaskoczył go. Zamiast próbować go uderzyć, po prostu rzucił się na niego bykiem i powalił na ziemię. Po dłuższej chwili było już po wszystkim. Gerard stał na chodniku ciężko dysząc, a Made leżał na ziemi plując krwią.
-Do tego właśnie służą pięści Hank – rzucił Berrier, po czym wrócił do Belfastu.

Później tego wieczoru, gdy Hank w końcu dowlókł się do domu, pierwsze co zrobił to wyjął z lodówki butelkę whiskey i pociągnął kilka łyków prosto z szyjki. Był już zmęczony. Miał dość tej gównianej sprawy, Tytusa Greya i wszystkich, którzy się z tym wiązali. Ostatecznie to tylko sto pięćdziesiąt cholernych dolarów, gdyby się postarał, mógłby znaleźć cokolwiek z podobnym wynagrodzeniem. Mógłby nawet rozwozić mleko.
Cholera najwyraźniej był już pijany. Rozwozić mleko? Równie dobrze mógłby się zapić na śmierć. Spojrzał na trzymaną w ręku flaszkę i otrząsnął się. Następnie odstawił butelkę na kuchenny stół. Wrócił do korytarza, zdjął płaszcz i kapelusz, po czym powędrował z powrotem do kuchni. Odszukał w szafce zakurzoną szklankę, wrzucił do niej kilka kostek lodu i zalał whiskey na dwa palce.
Następnie przeszedł do pokoju. Postawił szklankę na stoliku, znalazł jakąś kartkę i stary długopis. Usiadł w fotelu i zaczął notować.

Ciepły słoneczny poranek irytował Hanka jak rzadko. Na śniadanie nie wypił ani kropli, a poprzedniego wieczoru ograniczył się do zaledwie jednej szklanki. Ta wypita w Belfaście się nie liczyła. Nie tak naprawdę.
Szedł powoli zadbanym chodnikiem w dzielnicy willowej, odczytując numery domów z lśniących tabliczek. Podziwiał przy okazji uporządkowane, krótko przycięte trawniki, nienagannie ułożoną kotkę brukową i bielutkie skrzynki pocztowe. Klął przy tym z cicha odczytując nazwiska na tabliczkach. To były dobre nazwiska. Nazwiska z brudami zamiatanymi pod dywan. Nazwiska, których brudy zamiatała konkurencja. Nie Hank. Hank był zbyt... no zbyt brudny. Mógłby pozostawić po sobie większy bałagan niż ten, który był do uporządkowania.
Wreszcie natrafił na nazwisko Travers wypisane równymi, czarnymi literami na skrzynce. Podszedł do solidnych, dębowych drzwi przestronnej, dwupiętrowej willi. Nacisnął przycisk dzwonka i czekał. Przez dłuższą chwilę nic się nie wydarzyło, więc zadzwonił jeszcze raz. Ponownie nic się nie wydarzyło.
Mógł się chociaż wcześniej umówić przez telefon. Tylko że musiałby skorzystać z budki na rogu ulicy, a wczoraj o tym zapomniał. Sklął się w myślach i spróbował szczęścia po raz trzeci. I wówczas zdarzył się cud. Drzwi otwarły się i stanął w nich anioł. No właściwie to nie. Żaden przyzwoity anioł nie założyłby tak krótkiej spódniczki i siatkowanych pończoch. No i bluzki z takim dekoltem...
Hank nadludzkim wysiłkiem woli nakazał sobie poderwać wzrok i spojrzeć wprost w urocze, błękitne oczy kobiety, która mu otwarła. Miał też przy tym dość przyzwoitości, aby się zarumienić. Cholera. Facet w pewnym wieku nie powinien się rumienić.
-Dzień dobry – zaszczebiotała wesoło urodziwa zjawa. - Pan do kogo?
-Dzień dobry. Nazywam się Hank Made – przedstawił się wyrównawszy oddech. - I chciałbym porozmawiać z Jonathanem Traversem.
-Zapraszam – powiedziała zjawa i otwarła drzwi szerzej.
Cóż za wspaniała kobieta, nawet się nie skrzywiła, gdy koło niej przechodził. Zamknęła za nim drzwi i zaprowadziła go do przytulnego saloniku, gdzie w przepastnym fotelu siedział czytając gazetę owinięty w szeroki, pomarańczowy szlafrok wielki, na oko sześćdziesięcioletni mężczyzna. Słysząc ich kroki uniósł wzrok i dostrzegłszy Hanka spojrzał pytająco na kobietę.
-To jest pan Hank Made kochanie – zaszczebiotała swoim słodkim głosem podchodząc do mężczyzny. - Ma do ciebie jakąś sprawę. Porozmawiajcie sobie, a ja przygotuję coś do picia.
Cmoknęła siedzącego w fotelu mężczyznę w czoło i wyszła z salonu.
-Jeżeli mogę – zaczął nieco nieśmiało Hank. - Ma pan wspaniałą żonę.
-Poznał ją pan? - mężczyzna uniósł pytająco brwi. - A może to ona pana tutaj przysłała?
Detektyw poczuł się nieco zbity z tropu tym bezceremonialnym stwierdzeniem.
-Cóż, myślałem... - chciał coś powiedzieć.
-O nie, nic z tego – Jonathan Travers spojrzał w stronę korytarza w którym zniknęła zjawa. - Nawet jeżeli uda mi się uzyskać rozwód, to nie robię tego po to, żeby znów pakować się w kolejne bagno - wrócił spojrzeniem do Hanka. - Ale do rzeczy, czego pan ode mnie chce?
-Jestem prywatnym detektywem – Made spróbował zacząć od początku. - Pracuję dla pańskiego przyjaciela Tytusa Greya. Zaginął mu ostatnio pewien cenny przedmiot i wynajął mnie, żebym go odnalazł.
-Grey? - parsknął Travers. - Jedyne co on ma cennego, to ta nieszczęsna szpilka.
Hank natychmiast się otrząsnął i patrzył teraz czujnie w twarz rozmówcy. Nie wyrażała ona zbyt przyjemnych uczuć. Raczej pogardę.
-Powiedział pan szpilka? - spytał. - Nie spinka?
-Jestem może stary, ale nie głupi – gospodarz ze złości mocno zacisnął dłonie w których trzymał gazetę. - Gdybym myślał o spince, to bym powiedział do cholery spinka!
-Oczywiście, przepraszam – Hank starał się wyglądać na tak skruszonego, jak tylko może być mężczyzna z podbitym okiem.
-Słychać cię aż w kuchni kochanie – w salonie ponownie zjawiła się zjawa.
W rękach trzymała okrągłą tacę, na której stały trzy szklanki w jednej trzeciej wypełnione bursztynowym płynem i lodem.
-Pomyślałam, że lubi pan szkocką – zjawa podsunęła tacę Hankowi.
Detektyw z całych sił starał się nie zarumienić po raz kolejny. Oczywiście że lubił szkocką. Śmierdział nią jak cholerny drwal w szkockim lesie. Ale czy ta cudowna kobieta choć skrzywiła się, gdy go wyczuła? Nie. Pomyślała tylko, że lubi szkocką. Anioł.
-Dziękuję – wymamrotał biorąc szklankę z tacy.
-Osiemnastoletnia – mrugnęła do niego i Hank tym razem nie zapanował nad rumieńcem.
Zjawa tymczasem zgrabnie się odwróciła i postawiła tacę na stoliku obok Jonathana Traversa. Następnie wzięła szklankę i usiadła na kanapie. Pociągnęła niewielki łyk aromatycznej, osiemnastoletniej szkockiej.
-Dlaczego pan jeszcze nie usiadł panie Made? - spytała, znów na niego patrząc.
-Bo mu nie zaproponowałem – burknął Travers i pociągnął ogromny haust ze swojej szklanki.
Anioł rzucił mu krótkie, jakby zdziwione spojrzenie, po czym ponownie odwrócił głowę w kierunku Hanka.
-Ależ niech pan siada – zaszczebiotała. - I opowiada, co też pana do nas sprowadza?
-Stara szpilka pierdziela Greya jak zrozumiałem – prychnął gospodarz.
-Zgadza się – potwierdził Hank rozsiadając się wygodnie w fotelu i rzucając Traversowi bezczelne spojrzenie. - Jak słyszałem jesteście panowie starymi przyjaciółmi.
Gospodarz prychnął do szklanki ze szkocką, którą akurat przykładał do warg.
-Nasi ojcowie byli – powiedział ocierając usta. - A że zostawili po sobie jakieś tam wspólne interesy, to musiałem utrzymywać pewne kontakty z Tytusem. Stary dziwak. Ilekroć go odwiedzałem prezentował mi dumnie tę swoją szpilkę. Jakbym nie miał własnych.
-Jednak ta była unikatowa – wtrącił Hank.
-Może i była. Ale nie zmienia to faktu, że staruszek Gery ma nierówno pod sufitem. Mój praprzodek... – Travers zaczął naśladować głos pracodawcy Hanka. - ...przywiózł ze sobą to cudo jeszcze z Europy. Patrz Jonathanie jaka śliczna. Istny majstersztyk – gospodarz pociągnął ze szklanki. - Zawsze ta sama śpiewka. Nic dziwnego, że facet teraz cienko przędzie.
-Nie podejrzewa pan, kto mógłby chcieć ukraść tę szpilkę? - spytał detektyw.
-Pewnie któryś z jego synalków. Postawiłbym każde pieniądze na tego Rufusa, zafajdany nieudacznik, ale chłopak nie żyje, więc to był pewnie jego brat. Ten to chociaż ma głowę na karku. Chyba jedyny z całej rodziny.
Hank nie mógł się w pełni skupić na tym, co mówił gospodarz. Co jakiś czas zerkał na siedzącą swobodnie na kanapie zjawę. Popijała ona powoli szkocką i przez cały czas uważnie mu się przyglądała. Czuł się z tym dziwnie. Całe wieki minęły odkąd jakakolwiek kobieta - zwłaszcza atrakcyjna - mu się przyglądała. Wytrącało go to z równowagi, a jednak było w pewien sposób miłe. Muszę się wykapać, pomyślał nagle i natychmiast zdał sobie sprawę z głupoty tej myśli. To ta osiemnastoletnia szkocka musiała uderzyć mu do głowy. A może inna osiemnastolatka?
-Pana zdaje się nie bardzo to interesuje – opryskliwy głos Traversa wyrwał go z rozmyślań.
-Przepraszam – Hank skupił wzrok na gospodarzu. - To ten trunek, z reguły nie pijam tak wyśmienitej szkockiej. - po tych słowach pociągnął długi łyk ze szklanki.
-Tak mi się wydawało, że nie – gospodarz uśmiechnął się ironicznie.
Zjawa rzuciła mu krótkie, karcące spojrzenie, zaraz jednak przeniosła wzrok z powrotem na Hanka.
-A dlaczego uważa pan, że to któryś z synów ukradł szpilkę? - detektyw starał się teraz nie zwracać uwagi na siedzącego tak blisko anioła.
-A kto inny w ogóle wiedział o jej istnieniu? - Travers wydawał się być lekko podirytowany tym, w jaki sposób zjawa patrzyła na Hanka. - Tylko najbliższa rodzina i kilku oczytanych entuzjastów szpilek.
-Nie podejrzewa pan Alberta?
Gospodarz roześmiał się głośno słysząc te słowa.
-Ten człowiek nie ma własnej osobowości – przemówił uspokoiwszy się nieco. - To tylko kukła na dwóch nogach, aktywowana dźwiękiem dzwonka i głosu Tytusa. Kiedy nie ma nic do roboty facet poleruje stare obrazy Greyów, albo modli się w swoim pokoju.
-Pewnie jako jedyny w tym domu? - rzucił Hank mimochodem.
-Jedyny jeśli nie liczyć Lucii.
Detektyw siedział przez chwilę w milczeniu dopijając szkocką. Zastanawiał się, o co jeszcze mógłby zapytać Jonathana Traversa, ale nic więcej nie przychodziło mu do głowy. Miał też już zdecydowanie dosyć odurzającego wpływu spojrzenia siedzącej tak blisko zjawy.
-Dziękuję panu – powiedział odkładając szklankę na stolik. - I przepraszam za najście. Pójdę już.
-Odprowadzę pana – zadeklarowała się natychmiast zjawa.
-Tak zrób – burknął Travers. - A potem uchyl okna w całym domu.
Hank puścił tę uwagę mimo uszu. Pożegnał gospodarza i skierował się do drzwi wyjściowych. Zjawa szła tuż obok niego, jednak teraz zdawała się w ogóle nie zwracać na niego uwagi. Wreszcie dotarli do wyjścia.
-Do widzenia pani – powiedział Hank przekraczając próg.
-Do zobaczenia – zaszczebiotała zamykając za nim drzwi powolnym ruchem, tak że jeszcze przez chwilę mógł podziwiać jej twarz. 
Do zobaczenia, pomyślał.

Nawet intensywna woń kiszonej kapusty w „Wieprzonce” nie zdołała wyrwać Hanka z rozmyślań o cudownej zjawie którą spotkał w domu Jonathana Traversa. Wciąż wracał myślami do jej uśmiechu, gdy mówiła do zobaczenia. Nie to miała na myśli. Na pewno nie chciała więcej wyczuc Hanka w swoim otoczeniu, był tego pewny. A jednak nie przestawał o niej myśleć.
-Dobra musi być ta robota – dudniący bas Gregora sprowadził go na ziemię. - Znowu podwójna porcja?
-Nie – Made pokecił głową. - Dwie pojedyncze.
-Umówiłeś się na randkę? - Gregor zmarszczył brwi.
-Owszem i miałem nadzieję, że zapachy z Twojej kuchni zabiją mój własny aromat.
-Ależ Henry, ten wykwintny odór whiskey tylko dodaje ci uroku – Gregor spróbował uśmiechnąć się łobuzersko, co nadało jego twarzy wyraz szalonego oprycha.
-To osiemnastoletnia szkocka – burknął Hank.
-A ja obsługuję catering u Tiffany'ego – zaśmiał się właściciel „Wieprzonki”.
Ramię Hanka wystrzeliło ponad ladą i detektyw zacisnął dłoń na przybrudzonym kitlu kucharza przyciągając jego twarz do swojej.
-To osiemnastoletnia szkocka – powiedział cichym, dobitnym głosem patrząc wprost w oczy Gregora.
Właściciel „Wieprzonki” przez dłuższą chwilę patrzył w niemym przerażeniu pomieszanym z zachwytem w tę zmęczoną, obitą twarz wyrażającą z całą stanowczością niemą furię drzemiącą w jej właścicielu. W tym jednym momencie Hank wyglądał jak dawna wersja siebie. Ta która otrząsała się ze wstrętem na myśl o założeniu taniego, wymiętoszonego trencza, a w „Wieprzonce” zamówiłaby co najwyżej kawę. I przyniosła własny kubek.
-Czyżby Gregor nie chciał udzielić ci kolejnego kredytu Hank? - odezwał się ktoś przy drzwiach.
Mężczyźni jak na komendę odwrócili głowy patrząc w tę stronę. Do baru wszedł właśnie Tony i patrzył na starych kumpli z uśmiechem drgającym na wargach.
-Ta... - mruknął Hank. - Ale już to sobie wyjaśniliśmy. Dwie porcje Gregor.
Właściciel „Wieprzonki” poczuł jak detektyw puszcza jego kitel. Skinął tylko głową w milczeniu i zniknął na ciasnym zapleczu. Tony podszedł do lady i usiadł na stołku obok Hanka.
-Zamówiłeś coś pysznego? - spytał.
-Będziesz zachwycony – burknął detektyw. - Czego się dowiedziałeś?
-Ciekawej rzeczy. Chociaż muszę uprzedzić, że nie wykonałem ściśle twoich instrukcji.
-A dokładnie?
-Jak tylko wyszedłeś, wybrałem się do posiadłości Geyów. Początkowo było nudno, zorientowałem się, że pan Tytus jest w domu i siedzi w swoim gabinecie. Chyba ze dwie godziny stałem na wietrze pod oknem i patrzyłem jak gość czyta książkę, a facet ma gust chciałbym zauważyć, „Kubuś Fatalista”, dobra rzecz. Sam jestem właśnie w połowie i muszę powiedzieć, że strasznie tęskniłem...   
-Tony... - mruknął Hank.
-Co?
-Do pointy.
Po twarzy studenta przebiegł dziwny grymas. Chłopak gdy tylko miał okazję starał się nieco ukulturalnić Hanka, jednak podejmowane przez niego wysiłki jak do tej pory trafiały na solidną ścianę obojętności.
-W takim razie panie Made – zaczął Tony sztucznie oficjalnym tonem. - powiem tyle, że staruszek w końcu się ruszył. Wziął pod rękę jakieś książki z regału i wyszedł z domu. Śledziłem go przez jakiś czas i doprowadził mnie do „Preludium”, starego, zagraconego lombardu. Właściciel to niezły dziwak, ale czasem można u niego trafić naprawdę niezłe okazy...
-”Preludium” mówisz – wymruczał Hank. -Syf na podłodze, nic nie można znaleźć, a facet za ladą chętnie oferuje ci łopatę, gdy czegoś szukasz?
-Dokładnie – potwierdził student z niejakim zdziwieniem. - Skąd znasz to miejsce?
-Nieważne... - Hank zamyślił się na chwilę. - Kontynuuj.
-Ta... - burknął Tony, jednak podjął opowieść. - Udało mi się podejrzeć co sprzedawał Tytus Grey. Głównie była to beletrystyka, ale wśród tego znalazły się dwa dzieła Katza o rytuałach jakie uprawiał razem z Johnem Dee w trakcie ich wspólnej podróży po Europie.
-Okultyzm – prychnął Hank.
-Wasze smakołyki gotowe – wtrącił się Gregor, który wrócił z zaplecza z dwoma talerzami gulaszu i ziemniaków.
Spojrzał na detektywa i parszywy uśmiech zamarł mu na wargach. Made był blady jak ściana, a kąciki ust drgały mu delikatnie. Mrugał przy tym szybko, jakby starał się pozbyć drobinki piachu, która wpadła mu do oka.
-Do cholery! - ryknął Gregor na Tonyego stawiając talerze na ladzie. - Chyba nie wspominałeś przy nim słowa na „o”.
-Sam wspomniał – wysapał cicho student.
-Ty... - zaczął Gregor, jednak natychmiast zamilkł, gdy Hank złapał go za rękę.
-W porządku – detektyw wciąż był blady, jednak kolory już wracały na jego twarz. - Moja wina, nie powinienem rzucać się jak osioł na pierwszą lepszą sprawę.
Made wziął w rękę widelec i nadział na niego kawał gulaszu, po czym wsadził go sobie do ust. Chwilę przeżuwał w milczeniu spoglądając zimno na znajdujące się przed nim ziemniaki w brązowym sosie. Wreszcie przełknął, a bladość znikła zupełnie z jego twarzy.
-Tony jedz, bo ci wystygnie – powiedział tonem, który był raczej zniechęcający. - I kontynuuj jeśli możesz.
Student również wziął się do jedzenia i przez chwilę tylko połykał w milczeniu kolejne porcje gulaszu z ziemniakami.
-No więc Grey sprzedał książki i wyszedł – podjął w końcu przerwaną opowieść. - Chciałem ruszyć za nim, ale wtedy spostrzegłem, że właściciel lombardu odrzuca świeżo zakupione książki na jeden z bezładnych stosów. Wszystkie poza dwoma. Byłem absolutnie pewien, że tymi które odłożył były dzieła Katza. Zastanawiałem się przez chwilę, czy by nie wejść do środka, ale ostatecznie postanowiłem poczekać – przerwał, by zjeść kilka kolejnych porcji gulaszu. - Stałem tam jak kretyn chyba z godzinę, ale opłaciło się. Zgadnijcie kto przyszedł kupić te dwie odłożone książki.
-Humphrey Bogart – odezwał się Gregor.
-Angus Grey – stwierdził Hank.
Tony który jeszcze przed chwilą uśmiechał się tryumfalnie, nieco oklapł i spojrzał na Hanka z wyrzutem.
-Skąd wiedziałeś? - spytał.
Detektyw nie odpowiedział intensywnie się nad czymś zastanawiając. Wciskał przy tym machinalnie widelec w gulasz tworząc z mięsa i ziemniaków papkę jeszcze bardziej bezkształtną niż ta, którą dostali od Gregora.
-Dobrze się spisałeś dzieciaku – przemówił wreszcie przerywając milczenie. -  Miałbym dla ciebie jeszcze jedną sprawę. Zapewne zachowałeś ten... - przerwał na moment i znów lekko pobladł, jednak szybko się przemógł. - Ten almanach, który ci dałem.
-Zgadza się – przytaknął Tony.
-Sprawdź czy nie ma w nim jakiejś wzmianki o Róży Greyów.
-A powinna być? - zdziwił się student.
-Co ty kombinujesz Hank? - wtrącił się Gregor.
-Próbuję rozwiązać sprawę – detektyw wstał. - Dolicz do rachunku, zapłacę...
-Pod koniec tygodnia.
-Właśnie – przytaknął Made. - A do ciebie wpadnę jutro Tony – powiedział jeszcze, po czym szybko wyszedł na ulicę.

Hank szybkim krokiem przemierzał ulice Nowego Jorku próbując zebrać do kupy rozbiegane myśli. Tak naprawdę nie wiedział nic. Strzępy układanki gwałtownie krążyły mu po głowie zderzając się ze sobą i krzesząc skry. Ale choć było ich tak wiele jakoś nie chciały się ułożyć w spójną całość.
Detektyw nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić. Myślał o tym, żeby udać się do posiadłości Greyów. Tylko po co? Nie nęciło go aby po raz kolejny zadawać jałowe pytania, które do niczego nie prowadziły, a nie chciał się jeszcze konfrontować z Angusem. Ostatecznie nic na niego nie miał.
Rozejrzał się po ulicy, aby sprawdzić gdzie w ogóle się znajduje. Był na rogu East Side i Jump Square. Niedaleko stał stary warzywniak oraz stoisko z gazetami, a pomiędzy nimi budka telefoniczna. Hank mimochodem sięgnął do kieszeni i chwilę gmerał w niej dłonią w poszukiwaniu drobnych. Zabrzęczało kilka monet, ale oprócz nich wyczuł także coś jeszcze. Jakiś podłużny kształt.
Zaintrygowany wyciągnął rękę z kieszeni i przyjrzał się swemu znalezisku. Oprócz kilku drobnych miał w garści także tanią spinkę do krawata kupioną w „Preludium”. I wtedy go olśniło.
Ruszył biegiem w stronę budki telefonicznej, jakby się bał, że mu ucieknie. Błyskawicznie dopadł do aparatu i wrzucił monetę do szczeliny. Następnie wykręcił numer i w podnieceniu czekał na połączenie.
-Nowojorska Komenda Policji, posterunkowy Borne, w czym mogę pomóc? - odezwał się głos w słuchawce.
-Z sierżantem Jonesem poproszę  - natychmiast wypalił Hank.
-W jakiej sprawie? - posterunkowy mówił strasznie wolno.
-Osobistej – warknął Made.
-Proszę pana, muszę wiedzieć w jakiej sprawie pan dzwoni – Borne zaczynał go irytować.
-Mam informacje.
-Jakie?
Hank zamknął oczy i bezgłośnie policzył do dziesięciu.
-Proszę pana? - skąd oni wzięli tego idiotę?
-Posłuchaj mnie bardzo uważnie młody człowieku – zaczął detektyw spokojnym tonem. - Jestem poufnym informatorem. Mam umowę z sierżantem Jonesem, on nie mówi nikomu kim jestem, a ja w zamian nie dzielę się z nikim swoimi informacjami. W związku z tym nie mogę ci do cholery ciężkiej powiedzieć ani kim jestem, ani z czym dzwonię, więc połącz mnie z Jonesem jak grzecznie proszę!
-Ale... - Hank miał ochotę trzasnąć słuchawką .
-Kończy mi się czas chłopcze... - w tym momencie zerwało połączenie. - Szlag!
Detektyw trzasnął słuchawką o widełki i wyciągnął z kieszeni kolejną monetę. Ponownie wybrał numer i czekał.
-Sierżant Jones – usłyszał tym razem.
-Chwała Bogu – powiedział Made cierpko. - Jones jedno szybkie pytanie...
-Hank do cholery, naprawdę nie masz co robić? - spytał Jones.
-Ile pieniędzy miał przy sobie Rufus Grey, gdy go znaleźliście? - detektyw zignorował pytanie sierżanta.
-A skąd mam wiedzieć?
-Na pewno ktoś to sprawdził, przypomnij sobie.
-Co do dolara? - upewnił się Jones.
-Wystarczy wartość szacunkowa.
Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.
-Jakieś trzysta dolarów.
-Dzięki wielkie. Jeszcze się odezwę – i Hank odłożył słuchawkę.

Drzwi otwarto dopiero po trzecim dzwonku. Po drugiej stronie stał Albert, który patrzył na Hanka z jawną niechęcią w oczach. Nie odezwał się przy tym ani słowem, czekając aż detektyw zacznie rozmowę.
-Dzień dobry Albercie – zaczął Made uprzejmie. - Czy zastałem panią Lucię?
-Nie był pan umówiony – stwierdził lokaj.
-Rzeczywiście – przyznał Hank. - Ale bardzo mi zależy na tej rozmowie. Jestem już bliski znalezienia Róży.
Albert długo wpatrywał się w niego w milczeniu. Widać było po nim, że mu nie wierzy. Z pewnością chętnie potraktowałby detektywa jak zwykłego żebraka, gdyby nie fakt, że jego pan go zatrudnił. Co oczywiście nie oznaczało jeszcze, że lokaj spełni prośbę Hanka.
-Proszę poczekać – odezwał się wreszcie. - Zaanonsuję pana.
-Znakomicie.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Hank błyskawicznie pobiegł wzdłuż fasady budynku i skręcił za jego róg. Chciał jeszcze raz obejrzeć okno pokoju Rufusa, jednak tym razem w świetle dziennym. Było ono tak jak to zapamiętał zarośnięte oplatającym ścianę posiadłości bluszczem. Szyba w tych miejscach, w których można ją było dojrzeć wydawała się nienaruszona. Made nie dostrzegł również śladów potłuczonego szkła na żwirowanej alejce biegnącej wokół domu.
Pamiętał oczywiście, że okno było całe, gdy przeszukiwał pokój Rufusa, jednak wówczas nie wiedzieć czemu nie poświęcił mu należytej uwagi. A przecież ktoś mógł się wspiąć po bluszczu i w ten sposób znaleźć się w środku. Jednak okno było całe, a Greyowie na pewno nie byli w stanie wymienić go tak szybko. Poza tym Jones wspomniał by o tym, że zbito szybę.
A jednak umysł Hanka z jakiegoś niezrozumiałego powodu wciąż nie mógł się pogodzić z tym że zwłoki znaleziono w pokoju zabarykadowanym od środka krzesłem. Przecież klucz był w zamku... Nagle detektyw walnął się z całej siły otwartą dłonią w czoło. Chłopak nie zginął w tym pokoju, rozmawiali o tym z Jonesem, a nikt nie wspiąłby się po tym bluszczu taszcząc na ramieniu zwłoki.
Był zatem bliski rozwiązania jednej zagadki, jednak druga wciąż pozostawała poza jego zasięgiem. Ostatni raz rzucił okiem w stronę okna i ruszył alejką z powrotem w stronę drzwi wejściowych. Dotarł tam akurat w momencie, gdy Albert otwarł je po raz kolejny.
-Pani pana przyjmie – powiedział lokaj.

Podpis: 

Dziwny jest ten świat. 2013
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Róża cz. 5 Sen o Ważnym Dniu
Chodźmy... Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa? Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).
Sponsorowane: 20Sponsorowane: 16Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.