DRUKUJ

 

Zimny dzień w piekle cz2

Publikacja:

 04-11-01

Autor:

 Bunshi
-Medyk! – zawołał dowódca
-Tak sir?
-Jak ci piloci?
-Rany powierzchowne. Wyjdą z tego.
-Mogą chodzić?
-Raczej tak.
-Żołnierze! Ruszamy do naszego celu! Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Formacja dowolna. Idziemy wzdłuż lasu. Jazda chłopcy! – rozkazał dowódca.
Weszli płytko w las i wzdłuż granicy przemieszczają się do miasta La Mila. Gdzieniegdzie widać w oddali wybuchy. Słychać wystrzały.
Nagle dowódca zatrzymał gestem oddział. Kazał się położyć i obserwować horyzont. W odległości około kilometra toczy się zażarta bitwa pancerna. Strzał za strzał. Dowódca wskazał artylerzystę
-Trafisz ,w jakikolwiek pojazd nieprzyjaciela, stąd? – zapytał
-Sądzę, że tak sir. – odpowiedział.
-Zająć pozycję obronne. – rozkazał dowodzący oddziałem
Żołnierze położyli się i wypatrywali wroga. Żołnierz z wyrzutnią przeciwczołgową przygotował się do oddania strzału. Wycelował i delikatnie naciskając na spust odpalił pocisk.
-Cel trafiony. Powtarzam rusek trafiony. – zameldował rozradowany
-Powtórz strzał. – rozkazał dowódca.
Żołnierz wycelował i odpalił koolejną rakietę.
-T-72 zniszczone. – zameldował
-Sir! Mamy kłopoty. Zostaliśmy namierzeni, dwa patrole idą w naszym kierunku. Około trzydziestu ludzi. – powiedział jeden z kompanów
-Ciężkie karabiny! Wywalcie w niech kilka serii.
Rozległy się strzały. Przeciwnik odparł ogniem.
-Nie damy radę sir. – powiedział jeden z żołnierzy.
-Zróbmy im piekło. Granatniki załadować i odpalić. – rozkazał dowódca
Ziemia zatrzęsła się. Nie złamało to jednak przeciwnika. Kule zaczęły docierać do żołnierzy.
-Mamy rannego. O w mordę martwego. – zameldował żołnierz
-Wycofujemy się. – rozkazał dowódca.
Bitwę pancerną wojska amerykańskie przegrały. Karabiny z czołgów zaczęły strzelać do oddziału w lesie. Tylko garstce żołnierzy udało wycofać się do lasu.
-Dobra. Rozwalmy ich tutaj. Pewnie po drugiej stronie też będą ruskie. – powiedział jeden z nich.
-Ja nie chcę umierać!
Nad ich głowami przeszła seria z kałasznikowa.
-Padnij!
Wszyscy rzucili się na ziemię. Zaczęli strzelać.
-Mam drania. – powiedział Teylor.
-Dwóch mniej. – odparł mu kompan
Nagle od lewej strony coś strzeliło. Krótkie serie z jakiejś innej broni niż M-16, czy kałasza. Żołnierze zobaczyli ubranych na czarno żołnierzy, którzy dość śmiało weszli w ogień przeciwnika. Po chwili strzały ucichły. Jeden z żołnierzy w dziwnych mundurach podszedł do resztek oddziału.
-Jesteście teraz z nami. Jestem Mc Casey. Dowodzę trzecią grupą specjalną. Teraz jesteście moimi żołnierzami. Wychodzimy z tego lasu, bo zaraz zleci się ich tu więcej.
-Oddział specjalny? – zapytał Teylor z niedowierzaniem.
Żołnierze zaczęli się wycofywać. Teylor wiedział co się święci. Wojna. Nie podobała mu się jego przynależność do sił specjalnych. Zawsze uważał ich za kamikadze w najgorszym wydaniu. Z miejsca skąd wszyscy uciekają, lub chcą zniknąć, oni pchają się i robią swoje. Jednak drugi punkt mu się bardziej podobał. W takich oddziałach są najlepsi z najlepszych. Mógł więc poczuć się choć trochę bezpiecznie.
Żołnierze wyszli z lasu i trafili na amerykańską brygadę piechoty zmechanizowanej. Dołączyli się do nich. Pojechali do wcześniej ustalonego miejsca zbiórki, na wypadek gdyby coś nie wyszło.
Zapadł wieczór. Żołnierze w swych barakach zaczęli rozmawiać.
-Wiecie co? Jeszcze nawet nie znamy swoich imion. Ja jestem Martin Teylor, mówcie mi po prostu Martin
-Ja Mark Foul, koledzy mówią na mnie Bull
-Mnie mamusia nazwała David Mc Higs. Mówcie mi po imieniu.
-Ja jestem Calisto, Frank Calisto. W szkole mówili na mnie Thunder.
Zaczęli ze sobą rozmawiać z piętnasto osobowego oddziału została tylko garstka czterech osób. Nie chcieli oni nawiązywać bliższego kontaktu z żołnierzami sił specjalnych. Zapadła noc. Zasnęli. Tylko Teylor nie może oddać się snom. Myśli o swojej rodzinie, o kochającej żonie i dziecku. Zastanawia się co będzie jak z tego nie wróci. Jak go zabiją.
Martin w końcu zamknął oczy. Ogólna atmosfera wśród żołnierzy jest pesymistyczna. W końcu wielu z nich zginęło. Nie wiedzą ilu Rosyjskich żołnierzy tu jest.
W międzyczasie została naprawiona stacja nadawcza na Everonie.
-Do wszystkich oddziałów jaka jest sytuacja? – rozległ się głos w radiu.
-Tu baza Alfa. Zostaliśmy rozgromieni. Cofnęliśmy się do punktu Z.
-O piątej rusza misja Oko Mrozu.
-Zrozumiałem.
Piąta. W obozie wszystkie jednostki zostały postawione na równe nogi. Wszyscy zebrali się na środku bazy. Mc Casey wyszedł na środek i zaczął mówić.
-Odebraliśmy sygnał z bazy na Everonie. Przekazuje wam teraz rozkazy. Dziś zdobywamy Le Mile. Weźmiemy ją szturmem. Wasi dowódcy mają dokładne plany gdzie macie się znaleźć podczas ataku. To była zła wiadomość. Teraz czas na dobrą. Dziś o siódmej na plaży transportowce przywiozą nam kilka jednostek pancernych. Drugą i ostatnią dobrą wiadomością jest to , że podczas szturmu będziemy osłaniani z powietrza. Dzisiaj jest nasz dzień musimy. Wygramy, albo tu zginiemy! Rozejść się.
Dowódcy podeszli do swoich oddziałów i zaczęli mówić co będą robić. Mc Casey zaczął przemawiać do swoich żołnierzy.
-Nie mam dla was dobrych wieści. Bierzemy jedną odkrytą ciężarówkę i ruszamy do rosyjskiego punktu wypadowego. Naszym zadaniem jest dokonanie jak największych zniszczeń. Przy głównej bramie, mamy zrobić pole minowe. Zajmę się tym ja i jeden z komandosów. Trzeba zniszczyć magazyn z paliwem i z amunicją. Tym zajmie się Teylor i jego koledzy. Następną sprawą jest osłona snajperów. Mamy dwóch, więc wiadomo kto idzie. Reszta wspomaga nas w całej operacji. Będziecie wolnymi strzelcami.
-Sir. To nie jest dobry pomysł by nas posłać do centrum rosyjskiej bazy. – powiedział Teylor.
-Już postanowione. Jeszcze jedna sprawa. Musicie działać bezszelestnie. Dlatego dostaniecie MP5 z tłumikiem 6, oraz nóż i bomby z zapalnikiem czasowym. – odpowiedział dowódca sił specjalnych
-Dlaczego nie zaatakujemy w nocy? – zapytał Frank
-Bo nie ma na to czasu. Do dzieła! – odpowiedział
Wszyscy weszli do ciężarówki i pojechali do miejsca zrzutu. W ciągu trzydziestu minut ostrożnej jazdy dotarli do celu.
Teylorowi przychodziły najczarniejsze myśli. Z jednej strony nie chce zginąć, bo rodzina musi mieć męża i ojca. Z drugiej zaś strony to jedyne wyjście, by się stąd wydostać.
Ciężarówka stanęła. Wszyscy wyszli z niej. Szybkim marszem doszli do małego lasku na wzgórzu. Z tego punktu widać było Rosyjską bazę wypadową.

Data:

 01-11-2004

Podpis:

 Bunshi

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=10264

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl