DRUKUJ

 

KRAN

Publikacja:

 03-06-10

Autor:

 bsol
1.
Kap, kap, kap.
Co to za dźwięk ? Pewnie kran. Kapie woda. W nocy nie chce mi się wstawać. Zresztą - to może być coś innego. A ja jestem zbyt zmęczony.
Wczoraj też kapało. Zaraz – przed wczoraj także.
Steve miał wrażenie, że cała rzeka przepływająca przez miasto przekapała przez ten jeden, popsuty kran. Jutro wstanie i naprawi.
Minęło kilka dni, i „kap” zamieniło się w bardziej piskliwe i brzęczące „kip” – jakby ktoś podłożył pod strumień kropel blachę do pieczenia. Co dziwne, od tego czasu nie przyszedł dzień. Była jedna, długa, głęboka, czarna noc. Steve postanowił, że odliczy sto piknięć i wstanie. Rozkaże mięśniom, ścięgnom i stawom – „podnieście ciało, chcę iść do tej cholernej kuchni i zakręcić kran”.
Ale kiedy wybiło sto puknięć, ciało odmówiło. Mózg wysyłał tysiące impulsów ponaglając organizm, jednak bez skutku. Zastrajkowały nerwy, odmówiły mięśnie i ścięgna.
Jednak krew płynęła. Nie umarłem – pomyślał.
Otworzę oczy i po prostu spojrzę na nogę - po wpływem wzroku właściciela skończy z tymi wygłupami. Później tak samo zrobię z drugą nogą i rękami. Kiedy opanuję sytuację pójdę się napić. Strasznie mnie suszy, ale nie pamiętam dlaczego. Wydaje mi się, że leżę tu od zawsze. Tak jakbym urodził się w tym ciemnym pokoju - nic nie mogę sobie przypomnieć.
Po kolejnym odliczeniu rytmicznych uderzeń postanowił otworzyć oczy.
Podniósł powieki, ale noc skorzystała z sytuacji i wlała się do głowy. Nic się nie zmieniło. Tylko kran kapał szybciej.

2.
Wysoka, przystojna kobieta ubrana była w śnieżnobiały fartuch. Spod niego wystawał skrawek spódnicy i brzeg kremowego swetra. Miała wysokie czarne kozaki, które były przeciwieństwem obuwia lekarzy i pielęgniarek. Jakby dowodem osobistym profana na tle szpitalnego sacrum. Szła długim, oświetlonym jarzeniowym światłem korytarzem, tuż za pielęgniarką. Przeszły przez oszklone wejście i zatrzymały się przy pokoju 114.
-Proszę nie być długo – pielęgniarka uchyliła drzwi wpuszczając kobietę.
Pokój był nieduży, wyłożony do połowy białymi kafelkami. Podłoga miała jednolity beżowy kolor. Obok łóżka piętrzyły się urządzenia zbudowane z metalu, krzemu i plastyku. Te sztuczne mechanizmy były sprytniejsze od naturalnych ludzkich maszyn i albo pomagały im działać, albo całkiem je zastępowały.
Panował tu półmrok, zresztą nic dziwnego – pacjent nie był z tych, co czytają książki i przekomarzają się z pielęgniarkami. Światło w tym miejscu byłoby czystym marnotrawstwem.
Łóżko stało jakby na dodatek do tego happeningu techniki. Na łóżku pod cienkim przykryciem leżał nieruchomo człowiek.
W obliczu niemocy i uzależnienia od prądu elektrycznego płynącego w miedzianych przewodach zamiast w komórkach nerwów, każdy wygląda podobnie.
I nie ma nawet znaczenia czy to kobieta, czy mężczyzna, kiedy jednakowo przypomina kawał mięsa poddany doświadczeniom.
Kobieta chwyciła oparcie krzesła stojącego pod ścianą i przysunęła je bliżej łóżka.
Usiadła i chwyciła delikatnie rękę mężczyzny. Na tyle delikatnie, żeby nie przerwać sieci rurek i przewodów łączących go z maszynerią.
-Cześć kochanie – powiedział cicho, jakby bojąc się obudzić śpiącego. Ale ona właśnie chciała go obudzić, chciała żeby ta ostatnia szansa okazała się zbawieniem, żeby wszystko wróciło do normy, żeby życie było takie jak dawniej, żeby wypadek nie był wyrokiem.
-Stephen. Nie wiem czy mnie słyszysz, lekarze mówią, że nie. Ale ja nie wiem.
Rozpłakała się. Przed przyjściem obiecywała sobie, że popłacze się później, nie przy nim. Ta ostatnia rozmowa miała być poważna i opanowana. Ale skoro mąż i tak nic nie słyszy to może popłakać się już teraz.
-Proszę cię Steve, daj mi jakiś znak, że żyjesz, że nie jest jeszcze za późno. Pproszę cię.
Leżący na łóżku mężczyzna nie drgnął. Odpowiedziała jej tylko maszyna swoim jednostajnym pik, pik i wykresem górzystego krajobrazu na małym zielonym monitorze przy łóżku.

3.
Pokój pozostawał ciemny i bezludny. On sam nie mógł się poruszyć ani w żaden sposób zmienić tego układu sił pomiędzy nim a materią ścian i łóżka, na którym – jak mu się zdawało – leżał. Ciemność była gęsta i nic nie wskazywało na to, że może pomachać ręką, albo choćby poruszyć rzęsami, aby przewiać te drobiny czerni pokrywające jego i wszystkie sprzęty w pomieszczeniu.
Czasami pokój się zmieniał. Oprócz kapania kranu w kuchni, usłyszał, że jest ktoś za ścianą. Był tam ktoś i chyba coś mówił.
-Nie wiem, czy to wypada podsłuchiwać sąsiadów, ale zdaje się, że do mojego mieszkania nikt nie przychodzi już od wieków.
Starał się z całych sił wyłowić jakiś strzęp słowa, jakieś zdanie, które pozwoli mu nazwać samego siebie i tego, kto może wejść do mieszkania rozganiając sadzę, zalepiającą wszystkie żarówki.
Ale słychać było tylko dudnienie i niewyraźnie stłamszone odgłosy – widać ściana w tym domu była solidna. Może on sam jest zamożny i kupił solidny dom ?
-Ile czasu żyję ? –Czy ja w ogóle jestem wśród żywych ? –A może to Czyściec. –A może zaraz stanę przed Bogiem i usłyszę wszystkie swoje czyny, których nie powinienem był popełnić ?
Tylko jedna sprawa – nic nie pamiętam. Gdybym przypomniał sobie cokolwiek, to mógłbym się bronić. „Tak wiem, piłem wódkę. Ale pomogłem małej dziewczynce, której noga utkwiła między poręczą a ślizgiem zjeżdżalni. To ja ją wtedy wyciągnąłem. Proszę zważ te dwie rzeczy”.
Ale nie pamiętam ani jednej. Jedyne co słyszę to te szepty za ścianą i dziurawy kran.
To wszystko.

4.
Wyglądało to na spotkanie rodzinne. Jakieś imieniny, albo święta, tylko bez uśmiechów, życzeń i muzyki.
Przed starym domem, zarośniętym od dołu zieloną kołdrą mchu stały już trzy samochody. Było późne popołudnie i słońce wolno kryło się zza linią horyzontu rzucając śmieszne, długie cienie stojących ludzi.
Chwilę rozmawiali poczym weszli do domu.
W salonie byli już chyba wszyscy. Za stołem siedziała starsza kobieta, o siwych włosach i pomarszczonej cerze. Pasowała do tego domu – była tak jak on zniszczona i wyblakła. Łokcie opierała na blacie zaplatając palce. Na kanapie obok siedział młody chłopak. Jasne włosy z grzywką wpadały mu do oczu kiedy poruszał energiczniej głową. Poprawiał je wtedy szybko tak, żeby patrzeć na rozmówcę. Na widok wchodzących do salonu wstał.
-Cześć mamo – powiedział. –Wiadomo coś nowego ?
Kobieta pokręciła przecząco głową. Ona i towarzyszący jej mężczyzna usiedli za stołem. Młodzieniec usiadł obok starszej kobiety.
-Co ze Stevem ? – zapytała staruszka.
-Nic nowego mamo. Byłam wczoraj u niego. Mówiłam długo, trzymałam go za rękę. Ale nie było w nim życia. Tak jak mówili lekarze. Mówili, że EEG nie wykazuje aktywności mózgu. Jest cały czas podłączony do aparatury.
-Co to znaczy, z tym EEG ?
-Że nie żyje mamo - krople bezgłośnie popłynęły po policzkach kobiety.
-Ale serce mu bije ?
-Tak, ale to ta aparatura. Lekarze mówią, że nie ma sensu podtrzymywać go dalej przy tych urządzeniach, bo on już się nie obudzi.
-Im pewnie zależy na nerkach do przeszczepu – wtrącił mężczyzna.
-Steve nie ucierpiał za bardzo w wypadku, tylko zapadł w śpiączkę. Kazali mi podpisać, że zgadzam się na pobranie narządów. Niedbałym uchem ręki wytarła następną kulającą się po policzku łzę. Drugą ręką podparła czoło dając chwilę oddechu mięśniom karku.
-Mamy podpisać zgodę na odłączenie aparatury ? – zapytał młodzieniec.
-Tak.
-Ja się nie zgodzę, im chodzi o te pieprzone nerki – mężczyzna poruszył się gwałtownie.
-Mówisz o swoim bracie, nie przeklinaj w tym domu – starsza kobieta nie płakała, ale głos jej się trząsł.
Nastała cisza. Każdy musiał odpowiedzieć sobie na pytanie o życie męża, ojca, syna i brata. Czy to że wygląda na żywego wystarczy, aby wbrew lekarzom, całej medycynie zasilać urządzenia, które udają oddychanie, jedzenie i wydalanie.
Nic nie mówili, ale każdy zgodził się z tym, że trzeba pozwolić odejść Steve’owi, bo to naturalna kolej rzeczy. Każdego to czeka i żadnymi urządzeniami, za niewiadomo jakie pieniądze nie można tego zmienić.

5.
Przyzwyczaił się do ciemnego pokoju i do samotności. Pewnego razu zaszła w nim jednak zmiana. Poczuł zapach. Na początku kwaśny odór, a za nim szczypiący i przenikliwy oddech pijaka. Napawał się tym nowym odczuciem. Nie znał tego pijaka, ale wiedział, że jest jedyną bliską mu osobą. Czuł wyraźny zapach wódki. Ale nie był to smród przetrawionego alkoholu jaki można poczuć od sprzedawcy warzyw ani duszący wyziew człowieka, który wypił za dużo piwa. To był zapach jakby syntetyczny. Czysty spirytus rozlany na podłodze.
Później usłyszał słowa. Na początku nie zrozumiał ani jednego. Kiedy było ich więcej, sens zaczął przebijać się przez mgłę dźwięków. „Lato”. „Jack”. „Skarpa”. „Steve”. I inne. Łączyły się jakimś labiryntem znaczeń w całość, której nie mógł sobie wyobrazić. Łowił słowa i wiedział, że nie jest sam. -Może to sąsiedzi zza ściany ? –Może ja to mówię do siebie ? Przecież nie mogę niczego rozkazać ani językowi, ani ustom, dlatego może one same tworzą słowa, bez mojego udziału ?
-Wszystko mi jedno – pomyślał. -Ważne, że jest tu coś jeszcze oprócz ciemności, zapachu spirytusu i tego kąpiącego kranu.
A słowa dochodziły zza ściany pokoju, który przez to stawał się bardziej ludzki. –To nie może być Czyściec – pomyślał – tu jest zbyt ziemsko, a w Czyśćcu zakręcają chyba krany ?
Z czasem słowa układały się w zdania, a później w znaczenia.
„Jacky wpadł do rzeki”. „Skoczyłeś wtedy, pamiętasz ?”
-To mówią do mnie ! Hej ja tu jestem ! Otwórzcie ten pokój, chcę światła. -Do kogo należy ten głos ?
Rozróżniał głosy po barwie. Przedtem były niższe – pewnie męski, więc teraz mówi do mnie kobieta. Może matka, albo żona. –Czy ja jestem żonaty ?
„Odłączymy męża jutro. Prosiłbym podpisać zgodę w gabinecie”. Głosy ucichły.
Odłączymy, spirytus, kapanie, żona, zgoda. Gdzie ja jestem ? Czy chcą zakręcić kran ? Czy to dobrze ?
Przez kłęby czarnego dymu zaczęły przedzierać się pojedyncze promienie światła. To pierwszy sen, w którym było coś więcej niż otchłań. Steve przypomniał sobie Jack’a. Ten mały brzdąc, zawsze był taki szybki i zwinny. Kiedy biegał jego jasne włoski podskakiwały rytmicznie. „Tato”.
Zawsze się śmiał, nawet wtedy gdy było źle, on jeden umiał przywrócić nadzieję. Ten niewinny dziecięcy świat tylko raz zachwiał się kiedy Jackie spadł ze skarpy. Spadł do rzeki i to jedno z najsilniejszych przeżyć jakich Steve kiedykolwiek doświadczył. To jakby otworzyć ci serce na pastwę głodnych ptaków. Życie syna jest wtedy dużo ważniejsze od własnego. Tak – to Steve może sobie przypomnieć. To pamięta. Tę historię opowiadała mu przez drzwi pokoju żona. Teraz będzie już łatwiej. Wie, że tam za drzwiami czekają na niego bliscy. Czeka rodzina. Teraz wie kim jest.
Potrzeba trochę wysiłku i czasu, żeby drzwi pokoju uchyliły się, żeby ktoś tu wszedł i podniósł go z łóżka, żeby mógł w końcu otworzyć oczy. Ale najważniejsze już się stało.
-Ja żyję – pomyślał.
„Chciałabym pożegnać się z mężem”. „Proszę przygotować sprzęt”.
-Nie, nie zakręcajcie kranu. Ja żyję ! Jestem tutaj.
Całą rozpacz, strach i ból Steve zatrudnił do poruszenia ciała. Choćby jednym palcem, choćby lekkie mrugnięcie – dać znać, że tu jest człowiek, że żyje i czeka na pomoc.
-Błagam nie zakręcajcie kranu !
Kobieta otarła przekrwione oczy i pochyliła się nad leżącym ciałem mężczyzny.
-Kocham cię Steve – wyszeptała tak, żeby nie usłyszała tego pielęgniarka, ani lekarz, żeby nikt nie wkradł się do ich ostatniej chwili intymności.
Mężczyzna skurczył palce prawej ręki tak, że prześcieradło nieznacznie się zmarszczyło.
Ekran monitora wyświetlał zielone zygzaki i piszczał miarowo: pik, pik, pik. Aż w końcu ustał wydając jeden przewlekły, monotonny pisk.

KONIEC


Data:

 Październik 2001

Podpis:

 Bernard Sol

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=125

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl