DRUKUJ

 

Nowozmarli

Publikacja:

 05-04-09

Autor:

 wariat
NOWOZMARLI

Pada śnieg, skrzypi mróz, maluje wzroki na oknach. To zima, to święta, to gwiazdka! Choinka zdobna w świecące cacka stoi w kącie pokoju, samotna, smutna, a ogień buzuje w kominku jak szalony. Dzieciaki lepią bałwana, lecz nie wychylają się poza złoty prostokąt, który tworzy na śniegu blask światła z wnętrza chatki. Dookoła mroczny las, który wyciąga pazury po wszystko, co żywe. Kogo porwie, kogo zje?

1.

Pomieszczenie niewielkie, acz nie ciasne, jakby kontener jakiś, mroczne, zimne i ponure, wypełnione przestraszonymi dziećmi, wyrwanymi wprost z ciepłych łóżeczek, w pidżamach jeszcze i kapciach, łkających. Cóż to może być? Na brązowych ścianach sieci z grubych lin, sieci o wielkich okach, masywne, złowrogie jakoś. Na suficie zaś - kołysząca się z jękiem naftowa lampa, której nikły płomyk pełga w tę i we wtę, jakby igrając z zapłakanymi maluchami, strasząc ich z przewrotną radością: "zaraz zniknę i ciemności was pożrą!". Cóż to może być?
- Renfordzie, ja się boję - skarży się brunetka o urodzie porcelanowej lalki największemu z grupy chłopcowi, najsilniejszemu, najprzystojniejszemu. Na co ten odpowiada:
- Wszyscy się boimy, Julka. Myśl o czymś przyjemnym.
- Kiedy ja się boję!
- Och, przestań się mazać! - wtrąca się smukły chłopaczek. - Nie jesteś tu sama, nam też jest trudno!
Renford patrzy na niego karcąco i już, i prawie, i tuż tuż jesteśmy od wybuchu żałosnej, niepotrzebnej kłótni, kiedy wtrąca się ten w okularach, cichy i zrównoważony:
- Nie kłóćcie się teraz. Musimy trzymać się razem.
Kompania słucha słów Szurana i milknie, choć tak naprawdę chcieliby nieco się posprzeczać, skłócić, obrazić, aby kilka minut później móc się przeprosić i czekać dalej, w rozładowanej z napięcia atmosferze.
Szuran ma posłuch u grupy. Nie znają się długo, nie znają się prawie wcale, a jednak dzieci darzą go zaufaniem. Cenią w nim zdecydowanie, rozsądek i wiedzę, pewien instynkt samozachowawczy, a może i intuicję wraz z opanowaniem, które zresztą charakteryzują również Maurycego. Maurycy jednak siedzi w kącie, zamknięty w sobie, odizolowany. Od paroletnich rówieśników dzieli go gruby mur, którego Maurycy wprawdzie nie zbudował, a przynajmniej nie zrobił tego celowo, lecz nie czyni nic, aby spróbować go zburzyć. Maurycy lubi samotność.
Nagle zaczyna się panika. Zaczyna się od słów Renforda:
- Patrzcie, coś się dzieje z Ą!
Ciało Ą, pulchnego chłopca stojącego na uboczu, tam gdzie rdza mrocznych ścian tworzy koślawe wzorki, drży nieco, a po chwili rzuca się na podłogę w niekontrolowanych spazmach. Dziewczynki piszczą przeraźliwie, a chłopcy starają się uspokoić Ą, chwytając go mocno za kończyny. Wyrywa się z zadziwiającą siłą, lecz wkrótce, wyczerpany, zastyga w bezruchu i usypia. Atak padaczki kończy się, a roztrzęsione dzieci są już spokojne.
- Głupi upośledź! - rzuca z pogardą Krzysztofek, opanowując zdenerwowanie.
Sójka jest kruchą i delikatną dziewczynką w kapciach-króliczkach, które zabierała na każdą wyprawę, i nie pochwala słów Krzysztofka. Kapcie przypominają jej Pastucha, czarnego królika, którego niegdyś hodowała - jej najlepszego przyjaciela, zjedzonego nieopacznie przez Darwina - kota należącego do brata Sójki, który już nie żyje.
- Nie mów tak o nim! - mówi dziewczynka.
- Dziewczuch niczego mi nie zabroni! - oponuje hardo Krzysztofek.
- Konccie te spsecki i to jus! - sepleni poirytowana Konieckropka. - Koniec. Kropka. Lepiej zapytajmy Zwiastuna, cy nie ma nam cegoś do powiedzenia.
Dzieci wbijają wzrok w niskiego, chuderlawego chłopaczka. Zwiastun wygląda na chorowitego, lecz jest niesamowicie silny i zdołałby nawet wyrwać z ziemi całkiem pokaźny badyl, gdyby tylko musiał. Jednak Zwiastun nie lubi się przemęczać. Woli nie marnować energii na głupie zabawy, gdyż w każdej chwili może nawiedzić go kolejna wizja, a zniesienie każdej jest bardzo, bardzo męczące.
- Na razie nic... - szepcze Zwiastun.
I stoją dalej pod strażą mroku, a kiedy się zmęczą - usiądą, a kiedy zmęczą się jeszcze bardziej - zasną, pogrążając się w krainie łąk i kolorowych motyli. W niej to Renford ma nową rodzinę, cichą i spokojną, a cieszy się przede wszystkim z matki - wprawdzie brzydszej niż poprzednia, ale takiej, która nie bije i nie krzyczy, i kiedy Renford przewróci się i zapłacze nad rozbitym kolanem, nie skarci go za mazgajstwo. Julia z kolei jest gwiazdą. Jest adorowana i ma pod dostatkiem ptasiego mleczka. Śpiewają o niej wróble i gołębie, z którymi lata ponad cukrowymi dachami Słonecznego Miasta. Sójka spieszy się, musi lecieć szybciej - dziś wieczorem występuje w jasełkach.
Szuran jest pogromcą smoków i cieszy się, że nie musi z żadnym z nich walczyć, gdyż wszystkie karmi karmelkami i watą, co działa na smoki uspokajająco i czyni je przyjaciółmi dzieci. Szuran lubi spokój i ciszę, ale nie złowrogą jak ta w ciasnej celi.
Ą śpi niespokojnie. Na jego łące nic do siebie nie pasuje. Chłopiec czuje, iż musi wyrównać krzywizny i pokolorować białe plamy, lecz nie wie jak to zrobić. Chciałby stąd iść. Dróg jest bardzo wiele. Jednej z nich strzeże pluszowy miś, którego Ą zawsze bał się w dzieciństwie. Ą jest nieufny. Miś może mieć złe zamiary.
Szafran i Krzysztofek dokonują cudów. O ile jednak ten pierwszy jest Supermanem, to Krzysztofek woli czarować. W przeciwieństwie do Konieckropki, dla której czarują inni, aby nie musiała się męczyć i mogła skoncetrować na kontemplowaniu swojego piękna. Konieckropka ma władzę i jest szczęśliwa. Jest noszona na jedwabnym suknie przez magiczne kolibry, które wykonują każde jej polecenie. Teraz zażyczyła sobie, aby zatańczyły dla niej żyrafy i słonie. Żyrafy i słonie zawsze ją bawiły.
Sójka nie ma snów. W głębi duszy cieszy się z tego powodu, ponieważ kiedy śni - śni głównie o ojcu. Sójka nienawidzi swego ojca i cieszy się, że jest teraz gdzieś, gdzie go nie ma. Maurycy nie śni również, lecz z innego powodu. On nie potrafi śnić, choć bardzo by chciał. Natomiast Zwiastun...
Zwiastun jest w ciasnym korytarzu bez okien, mrocznym, krętym, ciągnącym się chyba na tysiąc tysięcy kilometrów, z którego odchodzi setka odnóg prowadzących wszędzie albo donikąd. Chłopczyk boi się ruszyć z obawy przed zbłądzeniem. Czuje się bezpiecznie w towarzystwie rówieśników i nie chciałby znów zostawać samemu, tak jak wtedy gdy opiekunowie zapomnieli o nim w wesołym miasteczku. Zwiastun błądził wówczas w tłumie przez wiele godzin i mimo otaczających go ludzi - czuł się bardzo samotnie.
Płomyk naftowej lampy zmęczył się i zasnął, pogrążając gromadę śpiących dzieci w nieprzeniknionym mroku.

2.

Jasna wstęga światła, czy też może wstęga bieli, ciszy, dzieli jedną ze ścian na równe połowy. Następnie rozszerza się bezgłośnie, powoli, jakby motyl wychodzący z kokonu, przybierając kształt białego kwadratu, na który dzieci nie mogą nawet spojrzeć, gdyż boleśnie kłuje przyzwyczajone do mroku oczy. Po minucie czy dwóch ból nie jest już duży, więc Krzysztofek ostrożnie podnosi powieki i z uśmiechem dostrzega, że wyłaniają się kolejne kształty, gdzieś tam, z głębi.
- Hej, patrzcie, to wyjście! - krzyczy z entuzjazmem.
Dzieci z zapartym tchem otwierają oczy, aby zobaczyć wyjście z wyłożonej siecią celi. Po chwili wkraczają do nieznanego, tajemniczego świata. Wystraszona Julia poklepuje Renforda po ramieniu, wskazując na miejsce z którego wyszli. Jest to metalowy i pordzewiały kontener, schowany za kratami szybu prowadzącego hen, w górę, aż do położonego na kosmicznej wysokości sufitu. Szyb wgryza się w niego, wiodąc jeszcze wyżej, być może tak wysoko, że nie byli tam nawet astronauci.
- To jakaś winda... - zauważa Renford. - Musieliśmy na dół zjechać.
Konieckropka sztywnieje z przerażenia, gdyż wie, co takiego jest zawsze na "dole".
- A może... to jest piekło? Piekło, piekło?
Nikt jednak, o dziwo, nie reaguje! Dzieci z otwartymi buziami podziwiają niezwykłą architekturę podziemnego świata, którego mrok rozświetlają niby świetliki latające kule. Na ściany koloru przygnębienia pada blade światło i choć wpierw wydawało się niezwykle jasne, to teraz jest już mroczne i ponure, i złowrogie, od którego na skórze pojawia się gęsia skórka. Posępne wrażenie potęgują masywne kolumny podpierające strop i domy aż pod niego wysokie, wykute w ścianach - domy o małych okienkach, jakby kloce grubo ciosanego drewna, niewygodne i nieprzyjazne. A cóż dzieje się poniżej? Co wyprawia się na ulicach? Na ulicach wrzawa, kotłowanie, ścisk! Lecz to w oddali, w centrum tajemniczej metropolii, gdzie życie zdaje się radośnie tętnić. Kolorowe istoty, klauni i dziwnie ubrane panie, czworonogie stworki i włochate amorki przechadzają się tu i tam, dyskutują zawzięcie i... tańczą?
- Czy oni tańczą? - pyta Krzysztofek, przecierając oczy ze zdziwienia.
- Sprawdźmy!
- Nie, nie, nie chodźmy tam, to może być niebezpieczne!
- Tutaj też jest niebezpiecznie!
- Nie powinniśmy iść!
- Powinniśmy!
Wywiązuje się drobna sprzeczka, w której przewodzi zawadiaka Szafran, sprzeczający się zawsze, nawet jeśli sam ma zdanie zgodne z grupą, ponieważ bardzo lubi się sprzeczać. Konieckropka wyjątkowo nie potrafi zakończyć kłótni i wydaje się, że tylko niewielki krok dzieli nas od bycia świadkami haniebnej bójki, lecz dzieje się coś, co sprawia iż wszystkie dzieciaki w jednej chwili milkną. Pojawia się Bonifacy.
- Cisssssssszszsza! - syczy.
Dzieci patrzą z przerażeniem na postać, która pojawiła się znikąd. Któż to może być? Dziwadło jakieś - cztery nogi, rąk chyba aż sześć. Cóż to jest? Głowa mała i groteskowa, czułki jak u mrówki straszą swoją włochatością, szczęki zębate straszliwie, a wydłużone, jaszczurze ciało kończy się odwłokiem, jakby kto połączył pająka z salamandrą. Oczu Bonifacy nie ma, za to uszy - długie i szpiczaste jak sztylety. Są jeszcze bardziej przerażające niż chuderlawe ręce, które wydają się wprost stworzone do łapania niegrzecznych dzieci!
- Kim jesteś? - pyta Sójka.
Sójka się nie boi, ponieważ pamięta, że nie powinno się oceniać po wyglądzie. Widziała kiedyś pod kościołem starą, brzydką kobietę, która cuchnęła i patrzyła krzywo na każdego, i Sójka zawsze się bała, że stara kobieta skoczy na nią i porwie gdzieś, gdzie jest jeszcze gorzej niż w domu. Jednak kobieta odezwała się pewnego razu do Sójki i okazało się, że ma bardzo piękny głos. Opowiedziała dziewczynce historię swojego smutnego życia, a ta podarowała jej wszystkie cukierki i pieniądze, jakie akurat przy sobie miała, i odeszła szczęśliwa że poznała tak wspaniałą osobę.
- Przepraszam... - poprawia się Sójka. - Kim pan jest?
- Jessstem Bonifacy, prawe odnóże kssssięcia i lewa noga króla, młoda damo - przedstawia się z godnością kreatura, prostując poły czarnej marynarki. Szybko zmienia głos na bardzo groźnie brzmiący - Wtargnęliśśście do naszego królessstwa! Kto wassss przysssłał? Mówić! Szybko!
Bonifacy szczerzy rząd ostrych zębów skrytych za szczękoczułkami i dziewczynki aż piszczą z przerażenia, a Sójce zaczynają drżeć dłonie - czyżby się pomyliła i ta niezwykła istota naprawdę była nieprzyjazna? Maurycy wychodzi przed Sójkę, odważnie zasłaniając ją przed stworem i mówi dziarsko, ku zdumieniu reszty:
- Przyjechaliśmy z góry i nie pamiętamy jak znaleźliśmy się w windzie! Nie może pan mieć nam tego za złe, to nie nasza wina!
Bonifacy jest zaskoczony zuchwałością chłopca i namyśla się chwilę. Sójka chwyta Maurycego za dłoń i ściska mocno, dziękując mu w duchu.
- Przybyliśśśście z góry? - niedowierza stwór, trąc niepewnie kosmate ręce.
- Tak - odpowiada mu Maurycy po chwili, widząc że wciąż nikt prócz niego nie ma odwagi zmierzyć się z Bonifacym.
- Wobec tego chodźcie.
Bonifacy gestem zaprasza dzieci, aby podążyły za nim, i zaczyna pełznąć w kierunku miasta. Kompania waha się przez chwilę, ruszając dopiero wtedy, gdy Maurycy i Sójka, trzymając się za dłonie, jako pierwsi podejmują marsz.

cdn

Data:

 jeszcze nie napisane:)

Podpis:

 wariat

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=14557

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl