Moja mała ojczyzna |
|||||||||
|
|||||||||
Siedziałem nad czystą kartką papieru z długopisem w ręce i myślałem... „Moja mała ojczyzna”? Co to za głupi temat! Nie mogli dać czegoś innego? Co ja mogę napisać o tej dziurze, jaką jest Bolesławiec? Przecież w naszym mieście nie ma nawet żadnego dobrego sklepu. No i nigdy nic się nie dzieje. No ale pracę napisać trzeba. Siedziałem, myślałem aż w końcu dałem za wygraną. „Nic dzisiaj nie napiszę”- rzuciłem i wyszedłem z domu. Przypomniało mi się, że dzisiaj do babci przyjeżdża jakaś jej koleżanka z córeczką. No i oczywiście mam „pokazać jej miasto”. Co to ja jestem? Informacja turystyczna? A poza tym to niby co tutaj jest warte pokazania? Wychodząc z domu zobaczyłem mamę krzątającą się w kuchni więc rzuciłem jej „Wychodzę” i wyszedłem. Mieszkam na przedmieściu, a ode mnie do babci jest jakieś 5 minut drogi. Zaraz po opuszczeniu mojej posesji ujrzałem nasza sąsiadkę, panią Bąk. Nie przepadałem za nią, no ale kultura wymaga ode mnie powiedzenie „dzień dobry” więc to zrobiłem. Ona z szerokim uśmiechem odpowiedziała „pochwalony!”. Chyba zamiast dzień dobry zacznę do niej mówić „pokój!”. Idąc dalej przez osiedle spotkałem jeszcze kilku znajomych ( pana Żuka, panią Kraśnicką, pana Majewskiego i jeszcze co najmniej tuzin innych państwa) i za każdym razem musiałem powtarzać ten rytuał z „dzień dobry”. No cóż... wszyscy się tu znają. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. I jak w rodzinie... nie wszyscy się lubią. W końcu „przeprawiłem” się do babci. Przed domem ujrzałem coś niecodziennego. Stał tam Lexus na angielskich tablicach. No w sumie fakt, że autko to przyjechało z Anglii potwierdziło mi umieszczenie kierownicy po prawej stronie. Dlaczego nikt mi nie powiedział, że oni przyjechali aż z Anglii? Jak zwykle dowiaduje się ostatni. Skierowałem swe kroki wprost to drzwi. Nie chciało mi się czekać przy bramce aż ktoś przyjdzie mi otworzy, więc przeskoczyłem furtkę i pobiegłem do drzwi. Nacisnąłem klamkę i... jak zwykle otwarte! A jak bym był szalonym mordercą albo akwizytorem? Ale moja babcia właśnie taka jest. Zapomniałaby własnej głowy (już wiem po kim to mam). Czeka mnie pracowity dzień – pomyślałem i nacisnąłem klamkę... Już na korytarzu na szyję rzuciła mi się jakaś kompletnie nieznajoma kobieta. Nie mam nic przeciwko takim akcją, kiedy jest to młoda dziewczyna a nie jakaś stara baba. Jak się okazało to właśnie koleżanka babci, która pamięta mnie jak byłem taki (w sumie ma dobra pamięć, bo ja sam tego nie pamiętam) i koniecznie chciała mnie uściskać. Zostałem zaproszony do pokoju i zmuszony do tego żebym usiadł. Nienawidzę takich uroczystości, więc chciałem się jak najszybciej stamtąd wydostać ponosząc przy tym jak najmniejsze obrażenia (czytaj: słuchając jak najmniej głupich uwag na temat tego jak wyrosłem itp.). Po chwili pojawiła się jej córka, z którą to właśnie miałem wyjść. Uznałem, że lepsza okazja się nie trafi i szybko wyszedłem. Znajoma mojej babci (Jak każda matka w takiej sytuacji) poczuła nagły obowiązek wygłoszenia strasznie oklepanego zdania: - Powierzam ją twojej opiece. Tylko wróćcie przed dziesiątą! - Mamo! Jestem już prawie dorosła... Świetnie mówiła po polsku. I miała rację... Okazało się, że ma na imię Justine (na chrzcie dostała imię Justyna, ale oczywiście musiała przedstawiać się „dżastin”). Jak na obcokrajowca zaskakująco szybko opanowała wymawianie mojego imienia. Powiedziała „cysiek” już po dwunastej próbie (zwykły człowiek potrzebuję dwudziestu prób i dlatego uwielbiam to imię). Powiedziała żebym pokazał jej miasto. Używanie tego zwrotu powinno być zabronione. Bo mogę po prostu powiedzieć „patrz!” i tyle. No, ale nie powiedziałem tego. Mimo wszystko ten dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Tylko od czego zacząć?- myślałem. Doszedłem w końcu do wniosku, że najlepszym miejscem na początek będzie chyba rynek. Nie żeby było tam coś ciekawego, ale można tam spotkać kogoś znajomego. Gdy tylko przybyliśmy na miejsce zauważyłem, że Justine jest mocno podekscytowana. Na moje „co się stało” ona tylko cicho rzuciła „pięknie tu”. Dziwni ci turyści. Dla mnie ani w ratuszu ani w otaczających go kamieniczkach nie było nic pięknego. Przecież to tylko kupa cegieł, którą mijam codziennie wracając ze szkoły. Co w tym pięknego? Posiedzieliśmy trochę na ławeczce koło ratusza. Prosiła mnie żebym opowiedział jej coś o Bolesławcu. Mimo że nie przepadam za moim miastem co nieco o nim wiem (przeczytałem kiedyś z nudów przewodnik po Bolesławcu). Gdy tylko mówiłem o jakimś nowym miejscu ona żywiołowo wykrzykiwała, że muszę jaj to pokazać. Chciałem się zapytać czy w tej Anglii mieszka na jakiejś wiosce czy coś w tym stylu i niczego nigdy nie widziała. Ale nie chciałem jej urazić. Zaczynała mnie fascynować. Nie wyglądała na kogoś, kogo mogą zainteresować zabytki mojego miasta. Gdy zaproponowałem, że już pójdziemy ona, ku mojemu przerażeniu zaczęła robić zdjęcia całemu ratuszowi. Coś takiego robią najczęściej (co często widać np. w filmach) japońscy turyści. Jak dla mnie wyglądało to strasznie komicznie, więc złapałem ją za rękę i wyciągnąłem stamtąd. Następnie chciałem wpaść do baru żeby wypić „coś zimnego”, ale pech chciał, że przechodziliśmy akurat koło pomnika Kutuzowa. Justine usiadła na ławce obok żądała żebym opowiedział jej o tym zabytku. Nie widząc innego wyjścia opowiedziałem jej historię o tym jak Napoleon (mi zawsze kojarzy się z alkoholem) po nieudanej kampanii rosyjskiej uciekał tędy do Francji. Wskazałem któryś z domów nieopodal i powiedziałem, że tam właśnie nocował (wiedziałem, że to gdzieś tam). I o, Kutuzowie który ścigał go tędy i właśnie w Bolesławcu umarł. Tym razem wskazałem właściwy budynek. Zaskoczyła mnie pytając: - Jak zginął? Ktoś go zabił? - W sumie to... nie wiem. Chyba był chory, albo... ze starości. Po tej wpadce straciłem w jej oczach wiele jako przewodnik. No ale mi za to nie płacą. Wstaliśmy i poszliśmy dalej. Ja uparcie kierowałem się w stronę baru i gdy byliśmy już blisko spytałem: - Może się czegoś napijemy? - Nie jestem jeszcze zmęczona. Chodźmy dalej! Chciałem jej zwrócić uwagę ze nie pytałem jej czy jest zmęczoną tylko... a zresztą. Poszliśmy dalej. Boże ile można tak chodzić? Byliśmy zobaczyć wiadukt kolejowy, trzy kościoły, kilka parków oraz, o zgrozo, muzeum ceramiki. W życiu się tak nie wynudziłem (chociaż przy okazji uświadomiłem sobie, że Bolesławiec wcale nie jest tak nudny a ja trochę o nim wiem). Przechodziliśmy właśnie koło jednej z kamienic koło rynku, kiedy ona powiedziała cos zupełnie bez sensu: - Patrz! Pszczoła! - Co? Gdzie? - Spójrz tam! – i wskazała mi palcem dziwny wzór na tynku pokrywającym jedną z kamienic. Nigdy wcześniej tego nie widziałem a przecież przechodzę tędy chyba codziennie . Jak to możliwe? W międzyczasie trochę się ściemniło i nieuchronnie zbliżała się godzina powrotu do domu. Pozostały czas postanowiliśmy spędzić na ławeczce opodal ratusza. Wcześniej oczywiście musiałem obiecać, że jutro znów wyjdziemy. W lecie wieczorem ratusz jest pięknie oświetlony. Może to stwierdzić nawet taki niewrażliwy na piękno młotek jak ja. Siedzieliśmy tak, opowiadałem jej co ciekawsze rzeczy o naszym mieście. Jak spędzamy czas, gdzie chodzimy itp. Potem po prostu podziwialiśmy. Oparła się o moje ramie i szepnęła do mnie: Pięknie tu. Moja mała ojczyzna... odpowiedziałem cicho. Jednak kocham to miejsce... |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |