![]() |
|||||||||
Opadanie |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Dudniący bezlitośnie ból głowy był nie do wytrzymania. Drążył czaszkę niczym dzięcioł stukający w spróchniały konar. Ból głowy był jedynym uczuciem silniejszym od strachu jaki odczuwał Janek. Trzecie było chyba zimno. Przenikliwe zimno zdające się wychodzić poza fizyczne granice i dotykać psychiki. Ten straszny stan i majaki spowodowane gorączką zobojętniały mu już zresztą wszystko. Stał wsparty o drewnianą ścianę budynku w którym się znajdował, dygocząc cały i z wolna kręcąc głową. Był wychudzony i blady. Otworzył sine, popękane usta. Oddech miał płytki i nieregularny. Było zimno... widział jak jego oddech zamienia się w szybko znikającą mgiełkę. Wciąż był przytomny, wiedział jednak że to już koniec. Obraz jaki miał przed oczyma: obskurne wnętrze zatęchłego baraku zdawał się przesuwać coraz wolniej. Wydawało mu się że zapada się sam w sobie, coraz głębiej i głębiej w nicość. Nicość ta zdawała mu się jednak o wiele przyjemniejsza niż ostatnie dwa miesiące. Nagle usłyszał, jak mu się zdawało gdzieś z daleka, dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi. Teraz wszystko potoczyło się błyskawicznie, ale z kolei wypadków zdawał sobie sprawę „partiami”, jego umysł nie był w stanie odbierać na bieżąco wszystkich bodźców płynących z zewnątrz. Ktoś wszedł, uderzył go, przewrócił się. Ból był jednak odległy, jakby sam czół jedynie jego nikły cień. Zobaczył nad sobą kilku mężczyzn w mundurach... Znał te mundury... nienawidził ich bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Żołnierze powiedzieli coś w obcym języku, zaśmiali się straszliwie i wywlekli go za stare, podziurawione palto na zewnątrz. Pchnęli go aż się przewrócił. Upadł na biały puch. Był zimny... nie tak zimny jednak jak ten przenikliwy chłód który go męczył już od dwóch dni. Leżał przez chwile bezwładnie twarzą skierowaną w niebo. Patrzył na gęste płatki śniegu spadające wszędzie dookoła. Część z nich oświetlała jedna z obozowych lamp, stara i słaba. Jakieś ujmujące piękno dostrzegł w tym widoku. Chciał wyrazić swój zachwyt, nie miał na to jednak siły. Otworzył tylko usta. Żołnierze zbliżyli się do niego i znów zaczęli się z czegoś śmiać, jednocześnie jeden z nich miotał do Janka jakieś wyjątkowo nienawistne pojedyncze wyrazy których chłopak jednak nie rozumiał. Poza tym.... wszystko to działo się już tak daleko. Leżał jeszcze przez króciutki moment w końcu ktoś go złapał za kołnierz palta i bez ogródek powlókł za sobą. Ubranie zacisnęło mu się na krtani, tak że nie mógł oddychać. Poczuł piekielny ból w mocno zaczerwienionym od przeziębienia gardle. Nie miał jednak siły kasłać, przyjmował to wszystko biernie. Ktoś go zaciągną pod ceglaną ścianę i na siłę postawił wspierając o jakiś mur. Udało mu się jakoś utrzymać tą pozycję. Ściana o którą go oparto była wzniesiona z czerwonej cegły. Była długa, na około skrywał ją cień nocy, jedynie miejsce w którym stał Janek było oświetlone lampą przytwierdzoną do drutu kolczastego rozwieszonego nad ścianą. Pod jego nogami warstwa śniegu była jakby udeptana, plamiły ją czerwone ślady tu i ówdzie. Teraz dopiero dotarło do niego co się dzieje. Wszystko zwalniało coraz bardziej. Zdobył się na wysiłek i podniósł nieznacznie głowę. Przed nim, w półmroku stało dwóch żołnierzy. Widział tylko ich sylwetki, byli to jednak z pewnością żołnierze. Trzymali w rękach karabiny maszynowe. Dzieliło go od nich osiem, może dziesięć metrów. Miną strach... przyszła obojętność. Czas wydłużał się coraz bardziej. Janek czół że jest bliski omdlenia. Jakieś tajemne pokłady energii kazały mu jednak pozostać chociaż półprzytomnym. Nie chciał ginąć nieprzytomnie. Może to był jakiś ostatni zryw godności? Godności która była ostatnio tak bardzo deptana i niszczona. Wpajano mu jednak że ma mimo wszystko cały czas godność. Godność Polaka... Polska... Zdobył się na desperacki, jak na jego stan, krok. Nabrał w płuca powietrza, sprawiając przy tym sobie ból porównywalny z połykaniem pinesek, i z jego gardła wydobył się dziwny dźwięk, jakby próba krzyku: - Pol...- Po trzech literach jego gardło zamilkło urywając nagle. Przerwał mu brutalnie huk pięciu szybko po sobie następujących wystrzałów. Janek osuną się powoli na ziemię... wszystko zaczęło zwalniać coraz bardziej i bardziej... dudniący ból i zimno ustępowały. Odjeżdżał w głąb. Głąb siebie samego. Poczuł ciepło. Leżał bezwładnie, jak szmaciana lalka na ubitym śniegu. Po raz ostatni spojrzał na wirujące płatki śniegu. Jakie piękne... śnieg zaczął nagle znikać a Janek zobaczył światło i barwy... barwy jakich jeszcze nigdy dotąd nie widział... |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |