![]() |
|||||||||
Wieszcza Upadek |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Purpurowe niebo krwią niewinnych spływa Oto ja Apokalipsa przybywam zebrać żniwa! To koniec! Biada nam! Krzyczą ludzie w popłochu... Narody upadają we wrzasku i szlochu Już kosa krwią zbroczona wielka i straszliwa Na Ród Orła posępnym ostrzem się zrywa Dzielny narodzie! Zdradami umęczony! Twój znój i ból zostanie nagrodzony! Głos jedwabisty gdzieś z nieba przemawia Oto Ja Sędzia strażnika wam wystawiam I nagle zobaczyły dumne Orła Dzieci Wroga śmiertelnego- śmierć dla samej śmierci! Wieszcz! Poeta! On nas poprowadzi! Śmierć pokona! Ziarno życia na martwym zasadzi. Po krwi morzu z daleka nadpływa On z nas jest, choć nikt nie wie jak się nazywa! Nie ma imienia! Z Jego potęgi zrodzony! Jego Woli i Łaski jasnością naznaczony! Nadpływa... to Łódź! A w niej! Czyżby tylko pustka? Łódź dobiła do brzegu... zamarły wszystkie usta... Jest na dnie symbol tajemny skryty! Na Łodzi pięknej Łeb Żubra Mieczem Przebity! Oto on nadchodzi! Pod postacią taką! Ufajcie Orlęta tym tajemny znakom! Ja Wam go zsyłam! On was wybawi! Da wam wolność, szczęście... Mocarstwo z Polski sprawi! Za cierpienia i znoje bohatersko znoszone. Śmiercią i oddaniem Ojczyźnie potwierdzone. Czynię was od innych wspanialszymi. Wy jesteście prawdziwie wybranymi! Nadzieja zapłonęła w sercach Orła Rodu Ciepło kruszy kajdany beznadziei lodu I oto przy Łodzi snop światła wystrzelił A w nim staną młodzieniec w aurorze z bieli Cera jego piękna... szlachetny, przystojny Wysoki, rosły... dumny i spokojny Ogarną swoje dzieci błękitnym bystrym okiem Każdy poczuł ulgę pod tym mądrym wzrokiem Ja jestem Wieszczem! Pana namiestnikiem! Głos jego brzmiał mocą, mistycznym rykiem Uniósł on ramie w stal piękną zakute Spokojem Niebios jego dłonie osnute Wskazały hen w niebo gdzieś daleko purpurowe Rodacy! Przemówił Jestem by siać nowe By z woli naszego Pana Stworzyciela Otuchę i silę do serc waszych przelać Ja was poprowadzę ku zwycięstwa chwale Za waszą pomocą samą Śmierć obalę Poezja mym atakiem, miecz zaś obroną Dziś jeszcze użyjcie jak zła czeluście płoną Wieszcz ja! Ojcami mymi dawne bohatery Zwał mnie kiedyś jeden: czterdzieści i cztery Oto przybywam ja dzisiaj z Pana majestatem By uczynić was królami nad tym strasznym światem Pójdźcie za mną dzieci! Szeregiem u boku mego Walczcie i śpiewajcie. Resztę zostawcie mego planu biegom! I tak Orlęta oręż pochwyciły Z dumą na twarzy mur ludzki stworzyły Kroczyć poczęły za swym przewodnikiem Śpiewały wtórowane straszliwym okrzykiem To z góry gdzieś, z czeluści jęk straszny się rozdziera Oto Śmierć do ataku na męża się zbiera I jak grom z niema spada ku ziemi nagle Straszliwa czarna postać... na samym chyba diable Z furią i impetem do wieszcza się zbliża Coraz bardziej ku niemu wściekły lot swój zniża Orlęta wiedziały- wróg ponad ich siły W beznadziejnej tej chwili głowy zniżyły Choć ni jeden mimo zagrożenia strasznego Nie uciekł ze zwartego oddziału Wieszczonego Wtem mąż z miną zaciętą i straszliwą Wydobył z pochwy miecz swój- jak płonące łuczywo Urósł jakby na moment! Choć nikt w to nie wierzył. Wziął zamach ogromny i straszliwie uderzył. Niezwykła moc jakaś miecza przedziwnego W proch starła rycerza przeklętego Gorejąc w płomieniach zawył przeraźliwie Orlęta zakrzyknęły w radości zrywie Odtąd parli na przód ku zwycięstwu mroku A Orląt coraz więcej dotrzymywało mu kroku Gdy tylko nadchodził wszyscy dołączali W jego legionach ochoczo stawali Tak w nadziej otoce godziny mijały Wieszcza z mieczem wzniesionym już setki otaczały Śpiewali mu chórem pieśni radosne Niczym słowik stęskniony wyczuwając wiosnę I doszli z Wieszczem na czele do przepaści olbrzymiej Głębokiej niczym czeluść pogrążonej w dymie I wtem nagle straszliwe ziemia zadudniła Z przepaści gorąca lawa strugą się wytoczyła Nawet dla Orląt widok był to srogi Wzbiła się górę i z sykiem pod nogi Spadła Wieszczowi nieustraszonemu On znów powtórzył: Ufajcie głosowi memu! Jam jest skałą nad skały! Bogu usługuje! Fale piersią rozbijam gromom rykiem wtóruje Ja poezją przenikam zło najsromotniejsze Niż ma poezja ni broni straszniejszej Nie ma siły takiej... chyba tylko Boga Od której w mym sercu rodzi się trwoga Złe moce mnie nie złamią nie zniszczą ani skruszą Ciało me odporne z jeszcze twardszą duszą Wytrzyma wszystko co Zło stworzyć może Zemsta ma straszliwa... nic już nie pomoże I gdy tak mówił wzbudzał serc otuchę Cuda działał słowem i ręki drobnym ruchem Podeszło do Niego kilka dziewczyn młodych Kładąc przed nim jadło i puchar chłodnej wody. Wtem jedna rzekła nieśmiale do niego Oto dary panie dla majestatu Twego Strudzony jesteś walki bohaterskiej ciężarem Nie pogardź więc proszę naszym skromnym darem Wiesz patrzył na dziewczynę jakby skamieniały Oczy rozwarł szeroko... pobladł nagle cały Miecz ognisty z dłoni swej wypuścił Jakby życie wydusił z niego śmierci uścisk Zamarli wszyscy na ten widok dziwny Nagle wiatr wzmógł się niespokojny i zrywny Dziewczę nieśmiało na Wieszcza spojrzało Ujrzawszy spojrzenie wzajemne nieznacznie zadrżało Wiesz jednak chwilę jeszcze nie dał życia znaku W końcu ożył nagle... myśli jego nie do odkrycia Po chwili uklękną przed dziewczyną zdziwiona Aniele wspaniały! Krystaliczna wodo! Niczym powiew letni strudzonemu mi przybywasz! Zdradź mi imię swe aniele... jak się nazywasz? Dziewczyna w osłupieniu o towarzyszkę wsparta Wieszczu wspaniały... na imię mi Marta Zaiste Marta nie zwykle piękna była Wysoka, urodziwa, szata wspaniała piękne ciało skrywa Wieszcz nie pojmował co go ogarnęło Jakby straszne monstrum w swe szpony go wzięło Choć silne i dla Wieszcza nie do pokonania To miłe, ciepłe, przyjemne... godne zatrzymania Zatracał się Wieszcz w tym uścisku ekstazy Patrzył na Martę... w jej oczach widział gwiazdy Światy odległe, piękne, niezliczone Skierował dłoń swą w jej dłoni stronę Oto prawdziwy sens istnienia tego świata Nie wiem czemu... kocham cię... choć nie tak jak brata Inna to miłość której nie rozumiem Pierwszy raz ją czuję, wyrazić nie umiem Wiem nie po to mnie tu wyprawiono Ty jesteś jednak mej misji koroną Walka... teraz widzę że nie tylko po to byłem stworzony Dziwne to uczucie... nowe... jakbym był urzeczony. Nie wiem... ale czuje niezmącony pokój Gdy stajesz się obiektem mego wzroku Zechciej pójść za mną piękna Orła Córo Z tobą stanę naprzeciw każdym chyba murom I sam gotów będę, bez żadnej innej pomocy Oprzeć się każdej nieczystej mocy Wtem znów się ziemia zatrzęsła i ognia jęzory wystrzeliły Ziemia się rozdęła chmury zadudniły Oto na horyzoncie niczym wielka mara Pojawiała się zgroza- zła wojaków chmara Setki ich było, albo i tysiące Ich bronie straszliwe, głowy gorejące Ogniem piekielnym, a śmiech straszliwy niczym zawodzenie Oto chwila prawdy! Słychać rogów ostrzeżenie! Widzę ich przywódcę! Samo Zło Nienazwane! Teraz! Wielka bitwa! Walka z Czarnym Panem! Za broń Orlęta! Ja was poprowadzę! Chwila chwały! Polaków na szczycie świata osadzę! To krzycząc podniósł miecz swój straszliwy Martę złapał za dłoń... jak w ekstazie szczęśliwy Ona za to- jako za pomoc podarunek Na jego szlachetnym policzku złożyła pocałunek I rzekła pięknym melodyjnym głosem Prowadź ich Wieszczu! Niech się zmierzą z losem! A gdy światło Dobra zaświeci nad wszystkimi nami Wtedy ja i ty zostaniemy kochankami Te słowa jakby pobudziły męża Chwycił mocno rękojeść swego oręża I z rykiem gniewu puścił się na wroga Na jego widok ogarniała trwoga A dzielne zastępy za przykładem jego Z rykiem rzuciły się w stronę Zła Nienazwanego I wtem tuż za męża plecami Straszny wybuch się rozległ... z kurzu tabunami Mąż odwrócił się, spojrzał- naraz wyhamował Nie! Straszliwe zakrzykną- To była cała mowa Odwrócił się i z powrotem ruszył szybkim biegiem Skoczył wysoko tuż nad krawędzi brzegiem Tuż przy wezgłowiu Marty... bez znaku życia Momentalnie Wieszcz zapomniał o chęci bicia Zmierzył ze łzami w oczach tętno ukochanej Lecz nie było tętna... w wiadomy była stanie Wieszcz krzykną straszliwie, Orłów przyszła sroga Oto wieszcz krzyczał do samego Boga Ty który mnie stworzyłeś i walczyć tu kazałeś Czemu Panie! Ach czemu! Tak mnie pokarałeś! Nie do miłości byłem tu zesłany Ale tym uczuciem tak nagle przywdziany Zostałem, niczym rycerz w zbroję najprzedniejszą Czemu odebrałeś Panie mi tą najmilejszą! I zapłakał Wieszcz beznadziejnie i żałośnie A na horyzoncie Śmierci zastęp rośnie Orlęta przerażone wiesza szlochaniem Ani myślały jednak odpuścić z poddaniem Za dzielny to naród i raz w bój poprowadzony Walczyć gotów o swoje aż po granice obrony Po krwi kroplę ostatnią i sił swych odrobinę Ruszyli i teraz walczyć! Choćby obróceni zostać mieli w perzynę. Żaden, ani jeden, dumny syn Orlęci Nie próbował nawet ujść bez walki chęci Wieszcz jednak nad ciałem się pochyli Odmówił walki i przeraźliwie kwilił Wtem na niebie chmury straszliwe wezbrały I pole wielkiej bitwy w burzy spowijały Walczyły Orlęta bez wieszcza ze Złem Nienazwanym Bez przywódcy jednak dotkliwe ponosili rany Wróg bez Wieszcza silniejszy, mimo walki woli Umierają dzielne legiony, coraz mniej ich stoi Choć do tchu ostatniego z zacięciem i pasją Swą miłość do Ojczyzny wyrażają jasno Giną wszyscy! Co za zgroza! Bitwa skończona... Czara tego świata została dopełniona Wieszcz płacze, znikło gdzieś jego pierwotne staranie Przez obłęd z miłości prysło jego zadanie Więc diabeł sam do niego się zbliża Staną nad nim, śmieje się, Wieszczowi ubliża Oto wielki poeta, wojownik niewzruszony Padł przez kobietę jak gromem rażony Głupcze! Niczym jesteś! Swą bitwę przegrałeś! Teraz zginiesz! Choć na zwycięstwo naprawdę szansę miałeś I uniosła się kosa nad tej dwójki głowami A bohaterskie Orlęta maszerowały zastępami Pod Niebios bramy, tam gdzie sprawiedliwość By wynagrodzona została wiara i gorliwość I Wieszcz za nimi ku Niebu się skierował Chciał by być też wesół- nie mógł choć próbował Bóg spojrzał na ziemię, bez życia ze Złem się panoszącym Umęczoną walkami, głodem, strachem cuchnącym I odebrał diabłu ułudę zdobyczy Niszcząc świat nieszczęsny i pełen goryczy I choć w Raju Wieszcz niby-Wielki doświadczył miłości Na ziemi , jako kochanek, był przez los swój godzien litości. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |