![]() |
|||||||||
Szturm |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Coś się zbliżało. Czułem to w kościach. Swędziała mnie cewka moczowa w trakcie współpracy z cewnikiem. Miałem ochotę się podrapać po głowie. A przecież dwa dni temu brałem prysznic. Dla żołnierza piechoty liniowej, który przez cztery miesiące polega na dezynfekcji ultradźwiękowej i zjadaczach naskórka , dwa dni bez prysznica to nic wielkiego. Miałem swoje 15 minut pod prysznicem w bunkrze nr 4 bazy Erudin, miałem sześć godzin picia kiepskiego alkoholu w tawernie dla szeregowców ( na koszt armii) i kilka godzin snu bez munduru ochronnego. Co za luksus. Tutaj niewielu ma taki. W tawernie spotkałem pilota. Tłusty kurdupel bez czakramu, zwykle pokrywającego ich głowę, wyglądał śmiesznie. - Salem alejkum pilocie. - Alejkum selem weteranie. - Pewnie służysz w lekkich myśliwcach. - Tak, zabójca. - O to doborowa formacja. - Służba jak każda inna, dupy trzeba nadstawiać jak wszyscy. - Ale przynajmniej możesz się bronić. Dla mnie najgorszą rzeczą było lądowanie na tym bagnie. Bujaliśmy się szybowcem dwie kwadry, zdani tylko na waszą łaskę. - Taka już rola piechociarza. Jednak, gdy wy dekujecie się w ciepłych garnizonach, my nadstawiamy codziennie głowę. Zresztą, skończ tą głupią dyskusję. Nie po to mam tydzień na picie, żeby wysłuchiwać monologów na temat wyższości świąt Ran Shid nad Iram Kel. Jeśli nie masz nic ciekawszego do gadanie, to spadaj koleś. - Nie, chciałem się tylko dowiedzieć, czy tam w przestrzeni nie szykuje się jakaś zadyma. Kupa weteranów dostała przepustki. Przysłali jakiegoś gówniarza na nowego dowódcę odcinka. Coś śmierdzi. Może ty coś wiesz więcej. - Nic więcej niż ty. Tylko każą nam latać co chwilę rozwalać wszystkie sondy. Do tej pory większość z nich ignorowali, uważając że specjalne narażanie pilotów nie warte jest tego złomu. Od dwóch tygodni sprawdzamy każde echo. Anilowie, chyba też coś wywęszyli, bo od tygodnia latają jak gridlaki po zestrzelenia gniazda. Gość był do dupy. Nudziarz i gbur. Ale po podlaniu gtogu można było coś od niego wyciągnąć. Mówił, że zrobił tę głupotę i mimo, że obywatel, zaciągnął się do floty dla dziewczyny, która wyszła za innego. Teraz już tutaj 3 cykle, ma dużo szczęścia, że żyje. Skoro stawiała armia podlewałem mu gtogu, o on przy moim wtórze zaczął śpiewać stary szlagier " Miłości moja", potem "Na pierwszej linii frontu". Po zakończeniu przyszła kolej na "Nagrodzonego gwiazdą południa " i kilka innych głupot. Potem nam obu film się urwał. Obudziłem się na Intensywnym Odwyku Alkoholowym. Komputer terkotał. - Do zakończenia przepustki 3 godziny, do zakończenia odtruwania 15 minut. Medycy szli wolnym krokiem. - Kolejny palant, który sądził, że jak się zapije to ma kilka godzin ekstra. - powiedział młodszy - Musisz ich zrozumieć - bronił go starszy- ci chłopcy po kilka miesięcy, a nawet lat, służą na linii. Teraz dostają kilka godzin przepustki, nawet nie tygodni czy choćby dni, a ty im zabraniasz nawet wypić. Jak się to zacznie większość z nich nie wróci. - Ale taka jest służba. - Nie przesadzaj, nie po to tych młodych gówniarzy po akademiach imperialnych przysłali, aby oni służyli. Potrzeba krwi, wstrząsających informacji dla serwisów. Zauważyli, że rozumie co przy nim mówią. - O Pan cwany się obudził. Niemiłe zaskoczenie. Nie ma dekowania się w areszcie za przekroczenie czasu przepustki- sarkastycznie mówił młodszy. Starszy i ja patrzyliśmy na niego z politowaniem. Głupi smarkacz. Gdybym miał solvera leżałby w roli plamy przesączającej się na niższy poziom. Resztę przepustki spędziłem na testach. Wykazali pełną moją sprawność, włączyli do munduru i z pełnym zapasem energii, uzbrojenia i wyposażenia wsadzili mój szlachetny zadek na snega. Stary grat pruł swoje 300 na godzinę unosząc za sobą tumany kurzu. Coś się będzie działa. Coś się musi dziać. Służyłem, w armii od pięciu lat. Jak się uda to jeszcze tylko pięć do końca kontraktu. Jednak trzy lata w tym piekle nie można porównać z żadną inną służbą Tutaj każdy dzień liczył się jak rok w koszarach. Rad Implan była kiedyś bogatą rolnicza planeta jednak od 80 laty imperium, w którego to armii miałem zaszczyt nadstawiać dupę, tłukło się z Dominium Anilów. Historia walk na tym zadupiu jest ulubionym tematem rozpraw naukowych tłustych klientów z akademii, niemniej nie mam ochoty się nad nią rozwodzić. Krótko mówiąc, od 80 lat się tu tłuką. Od 10 lat, kiedy wtedy porucznik Sar Theb zdobył ten płaskowyż za barierą, mieliśmy niewielka przewagę. Po serii udanych ofensyw, które pochłonęły nie jeden pułk młokosów, posunęliśmy się około 700 metrów przez 7 lat. Dopiero powrót Sar Theba spowodował jakiś przełom. Jego strategia małych kroczków i nękania spowodowała, że wciągu 3 lat zdobyliśmy więcej terytorium niż przez ostatnie 50 lat konfliktu . Jakąś połowę odległości do kolejnej bariery. Poza tym ograniczył ilość ofiar. Wprawdzie było ich nadal dużo, ale głównie zbyt odważni gówniarze. Rad Implan była dość dziwną planetą. Podzieloną rozległymi pęknięciami skorupy, w których wiecznie płynęła nigdy nie zastygająca lawa. Tworzyła dziesiątki oderwanych od siebie platform, poprzedzielanych górskimi barierami pomiędzy, którymi rozciągały się rozległe rolnicze równiny, a gdzie niegdzie malownicze płaskowyże. Stabilna geologicznie, nie nękana, ze względu na swoja specyficzną strukturę grawitacyjno-elektryczną, przez roje meteorytów, planeta musiała kiedyś być rajem. Można wyobrazić sobie łany zbóż i wielkie stada zwierząt pasących się tutaj. Niestety dzisiaj mieliśmy tu pustynię zatrutą dziesiątkami gazów bojowych, setkami grzybów i bakterii. Przesycona milionami zabójczych wirusów i wiroidów, a także białek apolastycznych atmosfera, kiedyś tak odpowiednia dla człowieka, teraz była zabójcza dla wszystkiego co żyje. Oficjalna propaganda zrzucała winę na Anilów, niemniej nawet głupek, patrząc na tę pustynię, mógłby się domyśleć, że i imperium miało w tym nie mały udział. Sneg stanął. Strażnicy bramy. Zostaliśmy zeskanowani. Biodetektory potwierdziły naszą autentyczność. Jedziemy dalej, jeszcze chwila i będę w swojej jednostce. - Nemo, idioto jak mogłeś się nie postrzelić w Erudin przy butelce gtogu- wrzasnął dekurion- chociaż właściwie, wolę twoją starą mordę niż jakiego młokosa, którego w najlepszym wypadku bym zbierał za dwa dni. - Witaj Deryl. Wracam. Stęskniłem się za wami marudy. - Co słychać w wielkim świecie. - Coś się szykuje, generał Seb Ther dostał urlop i przysłali na jego miejsce jakiś młokosów po akademii. Piloci latają jak opętani i zestrzeliwują wszystko co się pojawi wokół planety. Tak samo zachowują się anilowie. Znowu jakaś zadyma. - Trzeba się jakoś zadekować. - Dekurionie, a masz jakiś pomysł? - Nie, ale lepiej znajdź jakiś pomysł jak przeżyć jutrzejszy patrol. Wstaliśmy rano. Cała sekcja, rozproszona poruszała się wolnym krokiem. Już odruchowo potrafiliśmy modulować zakłócacze. Odruchowo zajmować bezpieczne pozycje i zmieniając rodzaje kamuflażu. Odruchowo, także strzelaliśmy do wszystkiego co się rusza. Indien szedł pierwszy. Mina! Błysnęło. Macka miny leciała w Andiena. Każdy młokos by się rzucił do ucieczki. Jednak nie weteran. Ucieczka w takiej chwili była by wyrokiem śmierci. Andien zamarł. Mina trochę zwolniła oczekując na jego manewr. Tego potrzebował. Błysk z prawego naramiennika zamienił ją w parę. - Spokojnie , możemy iść dalej. Poruszaliśmy się powoli. Byliśmy zawodowcami, weteranami, którzy ocalili swój zadek przez dwa, a nawet jak ja i Deryl pięć lat siedzenia tutaj, więc żaden z nas nie zrobiłby by głupoty by go łatwo stracić. Dzisiaj szło łatwo Irl wskoczył do wykopu drążonego przez nas od dwóch tygodni. Nikogo i nic nie było. Żadnych min, ani pułapek. Anilowie jeszcze się nie zorientowali. Wyszliśmy około 200 metrów od bunkra. To najgorszy etap wyprawy, trzeba było wyjść w trzech na otwartą przestrzeń i zmontować miotacz. Ale udało się, nie zauważyli nas. Musieliśmy ich zaskoczyć, nie dostosowali swoich wykrywaczy do modulacji naszych urządzeń maskujących. Gdyby rozpoznali nasze częstotliwości nie mielibyśmy szans. Celowaliśmy w ścianę z dala od naszego stanowiska. Starannie wybierając miejsca. - Ok! strzelamy. Trzy kolejne salwy miotacza trafiły w trzy wybrane fragmenty muru bunkra, skutecznie tworząc wyraźne wyrwy. Anilowie rozpoczęli ślepy ogień zaporowy ustawiony na jeden do dwóch kilometrów w głąb przedpola bunkra.- Całkowity brak wyobraźni- pomyślałem. Wypuszczaliśmy powoli muszki. One celując starannie eliminowały automatyczne stanowiska ogniowe i detektory. Potem chwila ciszy. Subtelna jak lampka gtogu wlewana w gardła, gorzka, a tak wytęskniona. Krótka chwila ciszy. Potem oni. Jak spod ziemi wybiegają z podobnych naszemu okopów chłopcy z piechoty szturmowej. Widać młokosy, wychodzą szybko, atakują regularnym szykiem jak na defiladzie. Źle dobrane częstotliwości osłon, zbyt regularny ruch, strzelanie do każdego pocisku, bez względu czy ma szansę ich dosięgnąć czy nie. Nie mieli szans. Pełne ciągłe salwy szły w stronę bunkra, a anilowie nie byli im dłużni. My korzystaliśmy z okazji by nasze muszki eliminowały po kolei automatyczne stanowiska po naszej stronie. Potem powoli zaczęliśmy wychodzić na otwartą przestrzeń. Pojedynczo, nieregularnymi, nieprzewidywalnymi ruchami, rozproszonym szykiem umożliwiający wzajemną ochronę, a jednocześnie uniemożliwiającym określenie pozycji każdego innego członka oddziału na podstawie pozycji kolegów. Tymczasem młokosi twardo szli ku przodowi. Zanim doszli do otworów połowa z nich już nie żyła. Potem zniknęli we wnętrzu bunkra. Chwila błysków i cisza. Wiedzieliśmy. Dwie sekcje zostały pokonane. Gdy wyleciał penetrator anilów mieliśmy pewność, zostali wybici w pień. Może jeden albo dwóch kryło się jeszcze za jakąś ochroną, ale reszta była martwa. Powoli podchodziliśmy do otworów. Całkowita cisza w komunikatorach. Jedynie kontakt mentalny. Znaliśmy się znakomicie, doskonale wyczuwaliśmy swoje myśli. Walczyliśmy w tym składzie 2 lata. Pierwszy minął otwór Intomb. Nie strzelając, wszedł nieregularnym krokiem i ukrył się za bezpieczną zasłoną. Marker podał na wszystkie monitory lokalizację anilów. Potem robiliśmy to po nim. Ostatni wchodził decurion, gdy zszedł z linii wejścia rozpoczął ogień do upatrzonych celów. My za nim. Eliminowaliśmy kolejne cele. Anilowie nie wykryli naszego wejścia, strzelali tam gdzie się nas spodziewali. Tam gdzie leżały ciała młokosów z piechoty szturmowej. Trafiali w pustkę. Nasze salwy natomiast eliminowały obrońców. Przede mną po kolejnej salwie wykryłem zmianę modulacji osłony. Anil. Wyszarpnąłem miecz. Ruch dłonią i stal rozszarpała jego mundur, przebiła skórę. Trąbki smakowe wypadły na zewnątrz. Czarna posoka trysnęła na podłogę. Wydobyłem miecz. Miałem pewność uszkodzenia pompy oddechowej. Umierał. Nie musiałem go dobijać. Zrobiły to gazy bojowe, którymi było przesycone powietrze. W ciągu 10 minut doliczyliśmy się 35 zabitych anilów, inni zaczęli uciekać. Potem pojawił się jakiś człowiek. Wyszedł z boczny drzwi lekkim krokiem szedł w naszym kierunku. Można by pomyśleć, że któryś z młokosów przeżył. Niestety, skaner Indiena nie kłamał. Ludzka mina. Razem z Andienem zaczęli strzelać w jej kierunku. Decurion nie musiał nawet dawać impulsów mentalnych. Nim pociski rozszarpały pancerz miny, wszyscy wylecieliśmy jak oparzeni z bunkra, kryjąc się w lejach, wyżłobieniach i okopach. Mina eksplodowała. Jeśli któryś z anilów pozostał jeszcze w środku, to nie miał żadnych szans przeżyć, właśnie wyparował, jak większość struktur bunkra. Gdy po chwili lej wystygł wpełzliśmy do tego tworu utworzonego z fragmentów ścian bunkra, stopionych skał i pozostało jakiś umocnień. Wystawiliśmy stabilizatory na zewnątrz i czekaliśmy. Artyleria anilów próbowała ostrzeliwać bunkier. Stabilizatory, sterowane z wnętrza tego dość makabrycznego tworu, zestrzeliwały wszystkie pociski mające szanse trafić w nas. Wokół nas szalało piekło, kiedy my byliśmy bezpieczni w środku tworu, który nie tak dawno był niezdobytym bunkrem anilów. Potwornie zmęczeni, ale bezpieczni. - Irl, nadaj do dowództwa, że zdobyliśmy bunkier. Prosimy o wsparcie. Dostaliśmy potwierdzenie odbioru. - Utrzymajcie pozycję. - Jakie miłe pieszczoty Deryl- powiedziałem -Całe szczęście że skończyła się kanonada. - Czy teraz pójdą do ataku? - spytał się Im. - Chyba nie - odrzekł decurion. - Jeśli mają doświadczonego dowódcę i coś węszą to, nigdy nie zdecydują się na atak. Raczej zrobią wrażenie, że są tu słabi i następnie rozbiją każde nie dostatecznie przygotowane uderzenie. - Może masz rację. Te głupki z dowództwa uważają, że anilowie są tak samo głupi jak oni. - Kto kontroluje stabilizatory. - Satab i Hebr. - Satab, co u góry. - Deryl, ucichło. - Czy atakują? - Nie tylko pojedyncze miny próbują się podkraść. Usiedliśmy. Podajniki podawały pożywną papkę, a cewniki usunęły mocz. To już rytuał. - Nemo- spytał decurion- dlaczego wstąpiłeś do armii. - Pochodzę z Go-thab. Tam jest taka tradycja. Mężczyzna bez odsłużenia 10 lat w wojsku nie może poślubić kobiety. - Ale przecież kobiet jest tyle samo co mężczyzn. - Jesteś mało domyślny. Na Go-thab jest 1 mężczyzna na 150 kobiet - Ciekawe. Uuuuuuuuuuuu- przeszedł szmer przez komunikatory. - Dlatego wszyscy mężczyźni, którzy odbyli służbę w armii mają haremy. - A jeśli ktoś, nie chce służyć w armii. - To nie może mieć, żony.- Chwilę się zamyśliłem- Może ją poślubić, ale dopiero kiedy ona skończy 30 lat i nie znajdzie męża, który odsłużył swoje. - Ja bym nigdy nie poszedł na wojnę,- zaczął Irl- gdyby miał tyle wolnych babek na oku. - Czasem pozory mylą. Nie takie spojrzenie na nie twoją kobietę może spowodować moshec. - Co to jest moshec? - To taki rodzaj sądu. Trochę gra, trochę sprawiedliwość. Nie umiem ci wytłumaczyć zasad moshecu. Musiałbyś go zobaczyć. Czasem jest to wyrok sądu, czasem decyzja widzów, czasem, losowanie, a czasem zawody. Rządzą tym ścisłe reguły. Dość trudno to wytłumaczyć to obcym. - Powiedz jak to się kończy? - Najczęściej akh - Czyli czym? - Rodzaj kary- uznania winy- winowajca z reguły jest sprzedany do oddziału karnego. - Dziwne prawo. - Może i dziwne, ale skuteczne. rzadko dochodzi do zdrad na Go-thab. - Więc ile ci zostało nemo? - Mi? Pięć lat, mam nadzieję, że nie w tym piekle. - Nadzieja matką głupich. - Lepiej być głupim i się łudzić, niż nim nie być i klepnąć sobie w czaszkę. - Decurionie - przerwał Hebr. - Liczne miny sami z Satabem nie damy sobie rady. - Ok Nemo, Andien i Indien macie 4 godziny snu. Pozostali strzelają do min. Włączyłem stymulator spałem. Szarpnął mnie Hebr. -Teraz moja kolej. Deryl położył się za Andiena. - I co? - Na razie wszystko w porządku. Zaraz będzie tu jakiś bufon z eskortą. Dobrze poczekamy. Mamy dużo czasu. Pojawili się szybko trzy sekcje młokosów i jakiś sierżant. Obudziliśmy Deryla. - Wszelki duch Pana Boga chwali- zaczął nasz decurion. - Sierżant Broda. Mój dawny decurion. Kopa lat. - Witaj Deryl. Widzę, że uchroniłeś swoją dupę przed odstrzeleniem. A nawet udało ci się awansować. A w mojej sekcji byłeś ostatnią zakałą. - Gdybym był zakałą, dawno by mnie rozpuścił gazy. Kogo ci tym razem dali? - Primari. Jedna z sekcji nawet nie ma dwóch lat wstępniaka. No cóż, taki pluton. - Coś warci? - Trzech rozszarpały miny już na dojściu. A co by było gdyby to była prawdziwa walka. - Czy masz dla nas jakieś rozkazy? - Tak mamy was zluzować. Macie się wycofać do obozu A. - A wy ? - My mamy obronić pozycję za wszelką cenę. - Jakieś ploteczki? -Przejdź na prywatną. Dalszej rozmowy nie słyszałem. Deryl zarządził wymarsz. Wycofanie się z pozycji niczym nie różniło się od ataku. Poruszaliśmy się luźnym rozproszonym szykiem. Kroki były nieregularne, trudne do przewidzenia. Cały czas zmieniane maskowanie i modulacja. Po drodze zniszczyliśmy kilkanaście min. Niektóre nas nawet nie wykryły. To się nazywa profesjonalizm. Powoli zbliżaliśmy się do dawnej własnej linii obrony. Chyba najbardziej niebezpieczny etap powrotu. Tu zginęło najwięcej ludzi w naszym batalionie. Gdy czujesz się już bezpieczny stajesz się zbyt rozluźniony i nie dostrzegasz atakującej cię miny. Poza tym obrona strefy może cię pomylić z miną ludzką. Mina ludzka przypomina człowieka, potrafi mówić, poruszać się. Jedynie dokładne bioskanowanie pozwala odróżnić ją od nas. Nie demonizujmy jej zdolności, ale czasami mimo bardzo dokładnych kontroli potrafi się przekraść do bunkra i wysadzić z się wraz z dwoma lub trzema setkami żołnierzy. Oczywiście ty też możesz trafić na minę. Zwykle, jeśli się pomylisz przy skanowaniu, to się pod ciebie podczepi. Jednak oddział 10 ludzi czasem jest wystarczającym łupem dla eksplozji. Zbliżaliśmy się do pierwszego posterunku. Remek oddalił się od oddziału. Zaczął skanować trzech żołnierzy posterunku kontrolnego. Oni również go skanowali. -Ok! -powiedział -wszystko w porządku.- Odszedł. Pod osłoną dwóch innych posterunków byliśmy skanowani, podobnie każdy z nas niezależnie od siebie skanował wszystkie patrole. - Skąd wracacie? - Z bunkra. Zdobyliśmy go. - Bujasz słyszałem, że tam wyrżnęli dwie sekcje piechoty szturmowej. - Tak, natłukli ich. To byli primari. Chyba ich pierwsza walka. Nie musieli się dużo natrudzić, aby wybić ich od nogi. Sami szli pod nóż jak na defiladzie. - Dopadliście ich. - Sami się dopadli. Wypuścili na nas minę samobieżną, a my ją rozwaliliśmy z całym bunkrem. - Ot wola nieba. A teraz co, wygonili was? - Zluzowali. Przysłali pluton młokosów. Już ich natrzepały miny na dojściu. Co będzie w walce? - Gdzie teraz? - Obóz A. - Ot, ci to mają szczęście. Nie dość, że dostaną jakiś order za bunkier, to jeszcze mogą się zadekować Minęliśmy posterunek. Teraz można było iść swobodniej. Dalej należało zachować szyk luźny. Niemniej poza wartownikami można było rozmawiać. - Deryl, co ty wiesz o tej zadymie? Byłem z Derylem od pięciu lat. Razem służyliśmy w sekcji od początku. Z pierwotnego składu pozostaliśmy tylko my. Walczyliśmy jako primari uzupełniani przez kolejnych młokosów, którzy ginęli w ciągu kilku tygodni, a czasem nawet godzin. Potem uzyskaliśmy status secundari, straty uzupełnialiśmy niedobitkami sekcji primari. Jako triari dostawaliśmy lepsze uzupełnienia. Od dwóch lat byliśmy w stałym składzie. Nikogo z nas nie zabili. O ranach w tych warunkach nie było mowy. Chyba, że podczas bijatyk w tawernie. Długi czas wspólnej służby miała jedną zaletę. Deryl nigdy nie ukrywał tego co ma nastąpić. Nie było dla tak zwanych "poufnych rozkazów". Mimo tego, że byliśmy tak zżyci, rzadko mówiliśmy o sprawach prywatnych. - Rano ma ruszyć ofensywa. Nowy dowódca próbuje się wykazać. Dostał trochę mięsa armatniego, świeży towar. Wiedziałem, że coś nie gra. Ja rzadko mam fałszywe przeczucia. - Mili chłopcy. Śmialiśmy się do łez. - Wiesz chciałem cię zatłuc za ten numer w Erudin. Za niego wyrzucili nas na patrol. Ale przez przypadek wyszło nie najgorzej. - Nie rozumiem. - To nie była nasza kolej na patrol. Ale ze względu na twoje spicie się w Erudin wygonili właśnie nas. Mimo to i tak nie najgorzej. Podobno nowy dowódca chce zacząć szturm. Dzięki temu patrolowi będziemy na zapleczu. Grunt to się gdzieś zadekować i wyjść w odpowiednim momencie. - Może masz racje. A w Erudin próbowałem się dowiedzieć, co się święci. Spiłem zabójcę. Chwilę zamyśliłem się. -Ten patrol to za przepicie. A ja myślałem, że za nasze wykonanie " Na pierwszej linii frontu". Komunikator zaczął aż, trzeszczeć od śmiechu całej sekcji. Najgorzej nie było. Cofnęli nas do ochronki przy bramie. Strzeliliśmy idryzyl i zasnęliśmy jak dzieci. Idryryl stanowił wtedy standardowe wyposażenie żołnierza piechoty zasypiało się po nim na amen, a w razie potrzeby szybki bolus kofaktora powodował gwałtowny powrót sensorium oraz ... koszmarny ból głowy. Obudziłem się w sposób normalny. Indien i Andien już wyławiali strzępki informacji. - Wstałeś Nemo. Zaczął się atak. - Jak im idzie? - Z informacji z komunikatorów dostają strasznego łupnia. Ja swój komunikator wyłączyłem nie lubię słuchać wrzasków. Miałem nastawiony tylko na nich i rozkazy dla sekcji i personalnie dla mnie. Bitwa trwała na całego. My mieliśmy szczęście, zadekowani na zapleczu słuchaliśmy tego się dzieje. W ciągu dwóch godzin anilowie wyrżnęli prawie połowę atakujących i rozpoczęli kontratak. Gdy zaczęły padać nasze kolejne posterunki, dowództwo zarządziło odwrót i porzucenie zdobytej dziesięć lat wcześniej bariery. Na wysuniętych posterunkach postawili kilka plutonów primari i do zabezpieczenia samej bramy pozostawili sekcję Amena. Nasza sekcja wraz z sekcją Gindra mieły stanowić straż tylną. Szliśmy wolny krokiem, monitorując teren. Kilka kroków w tył, przysiad, monitorowanie pozycji, znów kilka kroków w tym, przysiad i znów monitorowanie pozycji. Ginder ze swoimi był kilkaset metrów na prawo. Chwilami mieliśmy z nim łączność, lecz zdawaliśmy sobie sprawę, że w chwili rozpoczęcia walki zarówno my jak i oni będziemy zdani jedynie na własne siły. Amen miał wytrzymać 4 godziny. Nikt z nas nie miał wątpliwości, że nie przetrzymają 15 minut. Zdziwieni byliśmy gdy zatrzymali natarcie na dwie godziny. Wtedy zginął Amen. Podawali w komunikatorach, że pojedyncze oddziały piechoty przeszły bramę. Trzymali się jednak dzielnie nie przepuszczając ciężkich pojazdów. Słyszeliśmy, jak po kolei giną. Na naszej pozycji nic się nie działo przez pierwsze trzy godziny odwrotu. Potem przeleciały pierwsze pajęczarze. Zignorowaliśmy je. A oni pewnie nas nie wykryli. Widzieliśmy jak zostały zniszczone przez kolejne linie opóźniające. My musieliśmy pozostać nie zauważeni. Wtedy jedynie mieliśmy szansę zaskoczyć atakujących. Cofnęliśmy się około 2 kilometrów od bariery. Wtedy pojawiły się pierwsze oddziały anilów. Mała grupa szła wolnym krokiem. Pierwszy wykrył ich Satab. Zlokalizowanie pozostałych zajęło nam ponad 20 minut. Porównywanie zapisów detektorów z dziesięciu mundurów jest długie i mozolne. - Sześciu. Mamy przewagę. - impuls telepatyczny- Może być najwyżej jeden więcej. Nie włączać komunikatorów. Atakujemy razem. Teraz. Byli około trzystu metrów od nas. Wystrzeliłem wszystkie z czterystu ładunków znajdujących się na moim mundurze w nich. Przez pierwsze trzy salwy nie zajmowałem się obroną aktywną. Modulacje osłon pasywnych potrafiłem zmieniać automatycznie bez zastanawiania się. Widziałem smugi penetratorów lecące w ich kierunku, widziałem jak uchylają się smugami solverów. Za późno przy takiej przewadze i zaskoczeniu nie mieli najmniejszych szans. Pięciu zginęło przy pierwszej salwie. Nie zdążyli nawet wystrzelić ładunków bojowych do nas. Ten jeszcze żywy zaczął się cofać. Wystrzelił ładunek do nas. Nikogo poza tą szóstą nie było. Jedyny ocalały przeciw 10 weteranom. Czwartą salwę musieliśmy już dzielić. Część broni małokalibrowej musieliśmy wykorzystać do zestrzeliwania pocisków anila. Nasza druga i trzecia salwa rozrywała ciała nieżywych anilów. Ten jedyny żyjący nie dał się trafić. Dopiero strzał z solvera Grida w 4 salwie rozerwał go na strzępy. Nie miał żadnych szans. Mimo łatwego zwycięstwa wiedzieliśmy, że trafiliśmy na weteranów. Ten anil, był niezły. Rety, kogo oni przeciw nam rzucili. Kolejne salwy zużyliśmy na zestrzeliwanie wystrzelonych przez niego pocisków. Wszystko trwało kilka sekund. Jednak dla naszej percepcji, przyspieszonej niemal do granic absurdu, było niczym godzina. Zapis mózgowy analizował niczym spowolniony film obrazy nie uchwytne dla oka. Widzieliśmy w naszych mózgach promienia solvera osiągające prawie prędkość światłą, jak powoli przemierzają ten kilkuset metrowy odcinek dzielący nas od anilów, niczym smuga dymu z wolno palącego się lontu. Teraz było po wszystkim. Mieliśmy i tak szczęście. Cały impet harcowników skupił się na sekcji Gindra. Jego chłopcy zniszczyli kilka oddziałów tracąc jednak sześciu żołnierzy. W chwili przerwy odebraliśmy wiadomość z bariery. - Ibn Mahab, sekcja decuriona Amena, zginęli wszyscy podoficerowie, przejąłem dowództwo, zebrałem około 80 żołnierzy z niedobitków oddziałów szturmowych. Brama zabezpieczona, podejmuje z 20 żołnierzy kontratak. Krótka informacja. Deryl skinął. Impuls mentalny przeszedł w naszych głowach. Wstrzymujemy odwrót. W razie innych rozkazów z dowództwa udajemy, że nie działają komunikatory. Przeformawaliśmy się w szyk obronny. Deryl przesłał mi informację; -Ginder wie. Sformował również formację obronną. Przekazuje informację do linii za nim. Czekaliśmy. Zniszczyliśmy jeszcze jakieś trzy niepełne oddziały anilów, zanim dostaliśmy następną wiadomość z bariery. - Ibn Mahab, jestem w bunkrze C2 zdobytym wczoraj. Obrona wytrzymała zgromadziło się tutaj około 1000 niedobitków. Z 200 żołnierzami kontynuuję kontratak. Proszę o wsparcie. Deryl machnął ręką. -Atakujemy Powoli przeformowaliśmy szyk na formację ataku i powoli ruszyliśmy ku barierze. Krótkie nie dające się przewidzieć ruchy, cały czas powoli do przodu. Ginder dał znak, że czeka na wsparcie. Kolejne linie też kontratakują. Mogłem się zgodzić. Wraz z 3 żołnierzami nie przedstawiał żadnej wartości bojowej. My zrobiliśmy błąd. Nie wykryliśmy anilów. Wpadliśmy na nich. Ściślej Irl wpadł na jakiegoś trąbkowca. Zmieniłem szybko zakres wykrywania moich detektorów. Przede mną stał jakiś żołnierz wroga. Zdążył wyjąć miecz i sztych leciał w moją pierś, odparowałem i kontra przebiła mundur anila. Udało się. - Nie będę tracił czasu na dobijanie - pomyślałem- gazy i tak zrobią swoje. Powoli uświadomiłem sobie, że wokół jest bitwa. Szubko skupiłem się na detektorach. 3 innych anilów leżało martwych w pobliżu. Dwóch jak mój przebitych mieczami. Trzeci rozszarpany promieniem solvera. - To już cud. Dalej żyjemy wszyscy. Przeklęci trąbkowcy. - domyśliłem się, że to Im. - Nie gadać. Obserwować teren. Następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. Oddział Amena musiał zrobić dobrą robotę. Zaledwie kilka niepełnych oddziałów i to bez ciężkiego sprzętu. -Ciekawe - myślałem -ilu z nich przeżyło. - Nemo nie myśl o głupotach, odstrzelą ci dupę. - Zapomniałem, że znamy na wzajem własne myśli. Zza bariery wyleciało znów kilka pajęczarzy. Teraz nie czekaliśmy. One szukały właśnie nas. Solvery wyszukiwały cele. Patrzyliśmy jak po kolei spadają. - Nemo nie ulegaj euforii bo odstrzelą ci dupę. Do bariery już nic się nie działo. Doszliśmy do niej powoli. Teraz byliśmy na szańcach. Niedobitki oddziałów szturmowych trzymały się dzielnie na pozycjach. Rozpoznali nas jako ludzi. Deryl podał -atakujemy dalej. Szliśmy powoli znaną nam drogą do bunkra. Co chwila wylatywała w naszym kierunku mina. Strzelaliśmy na szczęście celnie. Dalej w dziesiątkę wkroczyliśmy do bunkra. Ściślej do tego co z niego wczoraj zrobiliśmy. W nim i wokół niego leżało około tysiąca żołnierzy piechoty, w tym nawet kilku oficerów. Wszyscy przerażeni. Jedyną osobą, z którą można było gadać był sierżant Broda. - Wybili prawie cały mój pluton. Większość z tych tutaj nie jest w stanie nic zrobić, są przerażeni. Tych, którzy byli w stanie walczyć podzieliliśmy z Mahabem. On wziął 200 żołnierzy i ruszył na główny bunkier wroga. Ja zatrzymałem 30 i bronię się dalej. Nie będę wydawał wam rozkazów. Musicie zdecydować sami zdecydować czy pozostajecie tutaj. Czy idziecie za Mahabem? - Zawsze uważałem, że należy się zadekować i wyjść w odpowiednim momencie. Z Mahabem mamy większą szansę na przeżycie, niż wśród tych przegranych. Poza tym tam się bardziej przydamy. Poszliśmy. Wolny szyk ofensywny. Powoli, krok za krokiem. Co chwila wylatywała mina, którą należało zestrzelić. Mimo zmęczenia celowaliśmy dobrze. Ciągle jeszcze żyliśmy. W drodze dołączyła do nas mina ludzka. Pomyślałem, żeby jej nie niszczyć. Może się przydać. Przy tym szyku nie wybuchnie, mogłaby zabić najwyżej dwóch czy trzech. Przy tej ilości ludzi nie spróbuje zabić nas piłą. Deryl zgodził się ze mną. Mina szła za nami w mundurze piechoty szturmowej. Gdy zbliżaliśmy się do pola walki, mina wysforowała się przed nas. W tym czasie chłopcy Mahaba wybili dziurę w ścianie bunkra i rzucili się do ataku. Brnąc przez resztki mundurów, głównie piechoty imperium, a jedynie z rzadka anilów, nie mogliśmy widzieć wiele. Jednak po pierwszych odważnych do bunkra weszła mina. Po chwili nastąpił wybuch. Ten bunkier był solidniejszy. Gdy weszliśmy do środka, stwierdziliśmy, że wybuch zniszczył tylko ściany wewnętrzne bez naruszania konstrukcji bunkra. Deryl dobiegł do Mahaba. -Dobra robota chłopie. Przejmuję dowodzenia. Przygotowaliśmy linię obrony. Oczywiście my zajęliśmy najlepsze stanowiska wewnątrz bunkra. Grunt to odpowiednio się zadekować i nie nadstawiać niepotrzebnie karku. Przez dwa kolejne dni odpieraliśmy ataki anilów. Niszczyliśmy miny. Udało się nam wytrzymać. Cała dziesiątka w komplecie. Potem nas zluzowano. Ostrożnie wycofaliśmy się do sławnego bunkra C2. Stamtąd zabrał nas ANG do bazy Erudin. Musiała tu być straszna rzeź. Nikt nawet nie spróbował nas zestrzelić w obszarze do niedawna stanowiącego centrum dowodzenia anilów. Dostaliśmy dwa dni wolnego. Ciepła kąpiel, dwa dni bez munduru. I popijawa w kantynie dla szeregowców. Gtog na koszt armii. Wrzeszczeliśmy jak potępieni śpiewając ostatnie szlagiery. A najgłośniej, gdy podeszła nam melodia " Jak to jest w armii". Oficjalnie zakazana pioseneczka na rytm szlagieru propagandowego " Na pierwszej linii frontu" znana była absolutnie wszystkim. " I chlup , łup w ten głupi dziób cóż bez gtogu warta jest służba ten znany ruch jak duch ja zuch połykam szklaneczkę, już pusta pierdolić w słup jam jutro trup lecz ta szklaneczka w me usta ... Wezwano żandarmerię. Deryl pokazał emblemat triari piechoty liniowej na widok nadchodzącego porucznika. - Miło widzieć weteranów bitwy. Zrobiliście dobrą robotę. Ale prośba tę pioseneczkę troszkę ciszej. Jakiś idiota nie daje mi spokoju. - Ma się rozumieć szefie " I chlup i łup w ten głupi dziób . Zaczął znowu Deryl o ton ciszej. Porucznik podszedł do barmana i mówił coś pukając się w czoło. Barman cały czerwony, wydawał się przepraszać. Nikt nam nie przeszkadzał do późnej nocy. Potem urwał mi się film. Gdy ocknąłem się leżałem na Intensywnym Odwyku Alkoholowym. Przy mnie stał porucznik, dowódca mojej kompanii. Nemo, Deryl musicie się zbierać, za 3 godziny bierzecie udział w drugiej turze uroczystej dekoracji. Jeszcze kilka minut i staniecie na nogi. Obróciłem się w drugą stronę. Na łóżku obok leżał ten sam lekarz, który mnie tak krytykował podczas mojej popijawy z pilotem. - O Pan Doktor też przedłuża przepustkę. Stary doktor z porucznikiem wybuchli śmiechem. Podobnie jak reszta sali, która zdążyła odzyskać sensorium. Ubieraliśmy się powoli. Znowu ten mundur. Wciągaliśmy go powoli, z obrzydzeniem. Założyliśmy cewnik do pęcherza. Wszystkie ochronki i bandaże. Bez niego byliśmy plamą chwile po opuszczenia bunkra. - Masz zaszczyt zwiedzić bunkier oficerów.- szepnął Deryl - Pierniczę taki zaszczyt, wolałbym wydostać się z tego piekła. -Ja też. Ale teraz pospiesz się, bo jeszcze jakiś idiota z dowództwa gotów jest wysłać do batalionu karnego za spóźnienie. Pod nasz bunkier podjechał sneg. Jednak to urządzenie trudno było porównać ze snegami używanymi do transportu na froncie. Ta luksusowa limuzyna do transportu oficerów, miała w pełni hermetyczną kabinę i jedynie możliwość wychodzenia na zewnątrz nadawała jej tę nazwę. Podjechaliśmy pod bunkier oficerów. Zdjęliśmy mundury bojowe i w galowych szmatkach poszliśmy na salę. Przed nami siedziało ponad stu oficieli, w tym nowy dowódca planety generał Oin ar Theren oraz duża część sztabowców. Wychodziliśmy na wezwanie. - Nemo Than.- wrzasnął spiker. Ruszyłem mój zadek i szybkim krokiem ruszyłem na widownie. Podszedł pułkownik Arma dowódca frontu. - Szeregowy Nemo Than za odwagę przyznajemy ci Wielki Order Imperatora II klasy. - Chwała Imperatorowi. Przypięli mi tę blaszkę. Gdy rozległy się oklaski ja spokojnie schowałem się za scenę. Kolejny wychodził Deryl. - Deryl Indusar. Deryl dumnie, równym sztywnym krokiem wyszedł na salę. - Dekurionie, za wybitne męstwo w czasie bitwy, otrzymujesz awans na sierżanta oraz dowództwo plutonu. Poza tym otrzymujesz Gwiazdę Południa. Ale mu się udało. Jak na takiego dekownika, to uzyskanie najwyższego odznaczenia dostępnego zwykłemu żołnierzowi, to było coś. Założono mu szarfę i spokojnie zaczął wśród gromkich oklasków schodzić ze sceny, gdy rozpoczęło się zamieszanie. Ktoś niepowołany wtargnął na salę. Odepchnął strażnika i szybko szedł w kierunku sceny. Wbiegło dwóch ochroniarzy próbując go wyprowadzić. Rozległ się błysk. Ludzka mina. Zasłoniłem twarz, poczułem gorąco. Miałem szczęście. Fala uderzeniowa straciła impet na murze, za którym się schroniłem. Deryl, a właściwie to co z niego zostało, podczołgał się do mnie. Kikut na rękach bez nóg z poparzeniem 100% ciała, patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. - Dlaczego? -Potem jeszcze raz zebrał się na siłę: - Pamiętaj Nemo, grunt to odpowiednio się zadekować... - Potem skonał na moich rękach. Nie pamiętam, co się potem działo. Gdy się ocknąłem leżałem w zielonym pomieszczeniu, a urocza pielęgniarka zmieniała mi bandaż. - Kapralu Nemo, dziś mamy piękny słoneczny dzień. Przeżyłem. Byłem w domu daleko od zgiełku bitew. Patrzyliśmy na niego. Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę, że wampir, którego solennie obiecywaliśmy sobie zabić na ćwiczeniach, był człowiekiem jak oni. Pamiętali jak na każdych ćwiczeniach nagle wyłaniał się w środku grupy i wrzeszczał: -Źle ustawione maskowanie, źle pracuje wykrywaczami- a potem kładł nas wszystkich laserem treningowym. Pamiętali, jak na ćwiczeniach strzeleckich sam rozniósł cztery sekcje, nie będąc ani razu trafiony. Śnił im się w koszmarach, gdy wynurzał się jakby z mgły: - Znowu w grupie, nie wolno stać szóstką.- A potem, gdy dostali przydział, ten wampir bez serca dał im dobre noty i zaprosił do tawerny. - A teraz pamiętajcie, bez względu na to gdzie was rzucą. Grunt to odpowiednio się zadekować i wyjść w odpowiednim momencie. Po prostu przeżyć. Nie wierzcie w oficjalną propagandę. Jak widzicie największy sukces imperium i jego legendarnego generała Oir ar Therena, wygląda nieco inaczej w oczach uczestnika niż w peanach historyków. A teraz gtog na koszt armii. Musicie się nauczyć to pić. Tam wam nie dadzą nic lepszego. - A co z haremem. - No cóż ożeniłem się z tą pielęgniarką. Tu go mieć nie wolno. Mamy piątkę dzieci i jesteśmy szczęśliwi. Zostałem na stałe w armii. Szkolę od ponad 20 lat takich żółtodziobów jak wy, mając nadzieję, że których z was przeżyje. - A inni? - No, cóż Deryl zmarł na moich ramionach. Bliźniacy Indien i Andien przeżyli. Z Indienem nie wiem co się dzieje. Andien zachęcony moimi opowieściami przeprowadził się na Go-thab. Ma harem ponad 200 kobiet i jako weteran jest szanowanym obywatelem. Losów innych nie znam. Generał Oin ar Theren, sprawca całego tego zamieszania, zginął w czasie wybuchu podobnie jak Deryl. Jego los podzieliła większość uczestników ceremonii. Dowództwo planety z konieczności powierzono generałowi Seb Therowi. Po 2 latach walk zdobył cała planetę. Z czasem został marszałkiem i prawą ręką cesarza. A powiedziałem wam to smarkacze byście zawsze pamiętali: Grunt to się odpowiednio zadekować i bez powodu nie narażać dupy. Zaczął śpiewać. " I chlup i łup w ten głupi dziób. Cóż warta bez gtogu jest służba ..." Zamarliśmy. To było zabronione. Ale po chwili ryczeliśmy razem z nim. Kto odważy się aresztować chorążego Nemo? Wyjaśnienia: solver- rodzaj broni strumieniowej sneg- otwarty pojazd do transportu ludzi mundur ochronny - twardy pancerz, zawierający aparaturę podtrzymania życia, oraz komplet broni pasywnej i ofensywnej gtog -rodzaj taniego alkoholu, dostępny w armii Imperium bez ograniczeń. trąbkowiec - w potocznej gwarze anil |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |