DRUKUJ

 

Misja

Publikacja:

 05-12-17

Autor:

 Babetka
PROLOG

Wiele wieków temu, a więc jeszcze przed rokiem 8500 po Chrystusie, wschodnia część dzisiejszej Wielkiej Republiki Niemieckiej, tudzież WRN, zamieszkiwał naród posiadający własny język, kulturę i niezwykle bogata historię, a jego państwo nazywano powszechnie Polską. Naukowcy polscy wynaleźli eliksir, któremu nadali stosowną nazwę Eliksiru Przeniesienia i wraz z wieloma Polakami przenieśli się na planetę Jupiter Jowisz, zakładając tam własne, niepodległe państwo, które nazwali Siras, co w stworzonym przez nich języku oznacza Wspólnotę, siebie zaś Anganerdami, Nosicielami Przeszłości. Wszystko było dobrze dopóty, dopóki na horyzoncie nie pojawił się młody, przystojny, ale ponad wszystko pragnący władzy mężczyzna o imieniu Senegorn…

CZĘŚĆ PIERWSZA
W której coraz bardziej niepokoi mnie sytuacja na zachodzie i w której zupełnie niespodziewanie pojawia się Danny.

Był ciepły, słoneczny dzień. W Siras nastała już pora inekris, czyli jesieni. Drzewa na Alei Końca Świata, po której wówczas spacerowałam, mieniły się tysiącami barw, zaczynając od delikatnej, optymistycznej żółci, a kończąc na żywej, ostrej czerwieni.
Trzeba przyznać, że nie wyróżniam się zbytnio wśród innych mieszkańców Hagrabengii – mam brązowo – zielone, długie, lekko kręcone włosy i ogromne, orzechowe oczy. Moją głowę zdobi wianek wykonany z klonowych liści, taki, jaki nosi każda niezamężna kobieta w królestwie Wielkiego Lasu. Fakt faktem, że ów wianek jest zazwyczaj nieco przekrzywiony, ale chyba wszyscy zdołali się już do tego przyzwyczaić. Jestem bowiem istotą o wrodzonym zamiłowaniu do szaleństw, które to wciąż dręczy mojego nauczyciela, a zarazem znakomitego czarodzieja i filozofa, Wardenona Aragasa. Jednakże ten sam nauczyciel twierdzi również, że jestem bardzo inteligentna, bystra i ponad wszystko odważna. Co by tu jeszcze dodać… Ach no oczywiście! Niektórzy uważają, że urodą nie grzeszę(z Danny’m na czele), inny wprost przeciwnie( z Feliksem na czele), ale suchym faktem jest, iż jakiś wędrowny architekt powiedział kiedyś, że „mam śliczną, słodką twarz, rumiane policzki i piękne, różowe usta, a zarazem cudowne, tajemnicze oczy, które to rzeczy niemal niwelują taki ubytek w urodzie, jak niewątpliwie zbyt niski wzrost”. Mój strój również nie przedstawia się specjalnie oryginalnie – zwykłe, lniane, jasnozielone spodnie, taka sama luźna bluzka i ukochany łuk refleksyjny na ramieniu.
Przeszłam jeszcze kilkanaście metrów Aleją Końca Świata, po czym skierowałam się ku ogromnemu pałacowi królewskiemu. Była to budowla wzniesiona na typowy, hagrabendzki sposób – już z daleka jaśniały białe ściany, okna średniej wielkości wpuszczały do wnętrza dużo światła dziennego, a przed wejściem ustawione zostały cztery kolumny, nad którymi widniał tympanom, zresztą niezwykle uroczo zdobiony, z wyrytymi czterema imionami, nazwiskiem i tytułami panującego, tak więc: „Tu epono korenton Hagrabengii hadetenum wadeum kalecu, Cegonius Endor Karenton Izopomus Eledis”*.
Weszłam do środka. Mimo tego, że powinnam traktować ów pałac jako swój własny dom rodzinny, to jak zwykle już u progu poczułam charakterystyczny, nieprzyjemny ucisk w dolnej części żołądka.
Przeszłam obok kilkunastu marmurowych posągów władców Hagrabengii i smutno uśmiechnęłam się do tego ostatniego, wszak przedstawiającego mojego zabitego przez Senegorna ojca.
Mocnym pchnięciem otworzyłam masywne drzwi z czereśniowego drewna i ujrzałam tak bardzo przez siebie znienawidzony, monumentalny i straszliwie pusty apartament królewski.
Znajdowały się w nim trzy osoby – uśmiechnęłam się do Wardenona, wiekowego mężczyznę, o którym już wspominałam, spojrzałam figlarnym wzrokiem na Feniksa i z dezaprobatą powiedziałam cicho:
- Witaj wujku!
Cegonius spojrzał na mnie lodowato, po czym rzekł:
- Śmiem zauważyć, że nie znajdujemy się w teatrze, nie widzę więc przyczyny twojego powitania, jednocześnie chciałbym dostrzec, że długie łuki refleksyjne przeznaczone są do użytku JEDYNIE dla gwardii królewskiej. Ponadto…
- Chcę wiedzieć, dlaczego mnie wezwałeś – powiedziałam stanowczo i zmusiłam się do spojrzenia w jego duże, czarne oczy.
- Chodzi o to, że sytuacja na zachodzie zdecydowanie się pogorszyła, Fendelis – zaczął Wardenon. Jego głos uspokoił mnie. – Tuż za Rosabaną* Senegorn rozbudował starą, anganerdzką twierdzę obronną. Co gorsza sprowadził z błękitnej planety armaty świetnosterylne*, które potrafią pogrążyć Hagrabengię w jedno popołudnie. Przed dwudziestoma minutami poseł Senegorna przyniósł nam wiadomość, iż Jego Wielki Pan i Władca nie przyjmuję naszych kompromisowych rozwiązań.
- Dlaczego mówisz o tym właśnie mnie? – Zapytałam, udając głupią, ale dokładnie wiedziałam o co chodzi.
- Trzeba przestrzelić strzałą zawierającą Eliksir Zniszczenia magazyn z armatami świetnosterylnymi.
Spojrzałam na Wardenona dziwnym wzrokiem. Zdawałam sobie sprawę, że mam niecałe dwa procent szans na przeżycie. Bałam się. Cholernie się bałam.
- Podejmuję się tego zadania – powiedziałam cicho.
Wardenon odetchnął, a Feniks powiedział mi, że jestem bardzo wyjątkową dziewczyną.
- Nie pójdziesz samotnie. Mamy tu kogoś, kto wykona tą misję z tobą, niestety nie z własnej woli. Jest w sąsiednim pokoju, nazywa się Daniel Wecksdon i pochodzi z błękitnej planety, a dokładnie z Wysp Brytanii Środkowej – Wuj mówił płynnie, gładko i zimno. Jak zwykle. – Jutro o świcie dostaniecie dwa konie i wyruszycie. A teraz żegnam!
Posłusznie weszłam do sąsiedniego apartamentu. Moim oczom ukazał się chłopak z brązową czupryną, dużymi, zielonymi oczyma i dziwnym, cynicznym uśmieszkiem na twarzy. Poczułam do niego niechęć, nie mam pojęcia dlaczego, może dlatego, że był ode mnie o pół głowy wyższy. Ja chyba też nie spodobałam mu się specjalnie, bo powiedział bez przekonania:
- To ty?
- Jak widać – odwzajemniłam uśmieszek i wyciągnęłam do niego rękę – Jestem Fendelis.
- Danny. Ale uprzedzam, że nie lubię dziewczyn. Zwłaszcza brunetek.
- Ja natomiast lubię chłopaków. Ale nie zarozumiałych szatynów! Mam pytanie: umiesz władać mieczem?
- Nie.
- Strzelać z łuku?
- Nie.
- Znasz się na anganerdzkich czarach?
- N…nie…
Uśmiechnęłam się władczo.
- Czyli całą akcją kieruję ja!
- Zaraz, zaraz – Daniel spojrzał na mnie wyzywająco. – Ja mam 15 lat, a ty…
- A ja 78, jeśliś ciekaw! Do jutra, Danny!
- Cześć…- Powiedział z kwaśną miną.


CZĘŚĆ DRUGA
W której coraz większa odległość dzieli nas od Hagrabengii i w której coraz mniej się kłócimy.

Obudziłam się jak zwykle wraz ze słońcem. Wschód tego dnia był wyjątkowo piękny i przez dobry kwadrans stałam na balkonie położonym przy moim apartamencie i patrzyłam jak wielka, ognista kula powoli oświetla nasz świat. Mój surkanek* siedział mi na ramieniu – było to najcudowniejsze zwierzę na świecie, chociaż miało niesymetryczne skrzydła i zdecydowanie zbyt długi ogon. Ale posiadał za to piękne oczy – ogromne, żółte i słodkie.
Ubrałam się i wyszłam na zewnątrz. Daniel Wecksdon czekał na mnie przy wierzbie płaczącej, rosnącej w pałacowym ogrodzie. Myślę, że ów właśnie ogród godny by był większej uwagi, ale niestety trudno mi go opisać zwyczajnymi, prozaicznymi, ludzkimi słowami. Wardenon mawiał często, że są we wszechświecie rzeczy, których nie potrafi ogarnąć prosta psychika człowieka. Te rzeczy nazywał zazwyczaj abstrakcją. Na przykład abstrakcją miłości.
- Cześć – powiedziałam krótko, śmiejąc się w duchu z jego dzikiej, ciemnej czupryny.
- Mieliśmy dostać konie, prawda? – Zapytał.
- Ależ oczywiście, szefie! Chociaż nie wiem czy masz świadomość, że konie trzyma się zazwyczaj w stajniach – uśmiechnęłam się do niego cynicznie i powędrowałam po nasze dwa kasztanowe rumaki. Danny nieco speszony powlókł się za mną.

Wyjechaliśmy z Hagrabengii i z lekkim przestrachem uświadomiłam sobie, że właśnie opuściliśmy najbezpieczniejsze miejsce w Siras. Przed nami rozciągały się olbrzymie połacie samej tylko trawy – ktoś, kto tego nie widział nie może sobie nawet wyobrazić jak niesamowicie cudownie to wygląda – jej różnorodne gatunki i rozmiary wzbudzały zachwyt w podróżnych z najpiękniejszych nawet zakątków Siras. To Morawia.
Morawia leży nad najdłuższą rzeką Siras – Rosabaną. Przeprawiamy się przez nią za pomocą dwóch ogromnych mostów, starych co prawda, ale wciąż dobrych. Pierwszy z nich, większy nieco od drugiego, zwie się Erden Analaj, czyli Most Bitwy, gdyż toczyła się tu bitwa z Parneusami, mieszkańcami odległych, ale wciąż niebezpiecznych gwiazdozbiorów Syriusza i Barana. Drugi most nazywa się Erden Perdon, czyli Most Wschodzącego Słońca. Żadna istota nie widząc wcześniej tego miejsca w porannych godzinach, nie mogła sobie nawet wyobrazić piękna tejże chwili. Tym właśnie mostem mieliśmy zamiar podążyć do naszego celu.
- Zastanawiam się dlaczego twoje włosy nie są w pełni brązowe – powiedział nagle Daniel zaskakując mnie tym stwierdzeniem.
- Cóż, wydaje mi się, że na błękitnej planecie nazwałoby się moje nieco zielone włosy pasemkami – odpowiedziałam – A tak na marginesie to coś ci w nich przeszkadza?
- Nie. Ogólnie rzecz biorąc to nawet dodają co nieco twojej wątpliwej urodzie.
- Uznam to za komplement – rzekłam ironicznie i spojrzałam na jego zielone oczy.

Jechaliśmy dobre kilka godzin i robiąc odpoczynek pod wielkim baobabem, po przeczekaniu południa ruszaliśmy w dalszą drogę. W końcu naszym oczom ukazał się Most Wschodzącego Słońca – monumentalny i zbudowany z ślicznie obrobionego marmuru. Rzeka miała z kilkanaście metrów szerokości, a jakieś kilkadziesiąt za nią majaczyła potężna, majestatyczna twierdza Senegorna. Zsiadłam z konia i puściłam go wolno, to samo uczynił Daniel. Spojrzałam na niego. Miał bladą twarz, chyba dopiero teraz doszło do niego, co tak naprawdę musimy zrobić.
- Spójrz na te mury. Przecież to samobójstwo! Nie damy rady – powiedział.
- Och. Czyżby pan Ziemianin miał lekkiego pietra? – Zapytałam, ale po chwili zobaczyłam, że on naprawdę nie jest w najlepszej formie. Dodałam szybko:
- Uspokój się. Wardenon powtarza często, że jedyne czego człowiek powinien się bać to strach. A więc nie panikuj! Będzie dobrze.
Położyłam mu rękę na ramieniu. Po raz pierwszy doceniłam, że Danny jest tu ze mną, a on chyba też to docenił, bo uśmiechnął się bez cynizmu.


CZĘŚĆ TRZECIA
W której dowiadujemy się, że bliskość śmierci łączy i w której testuję swoją celność

Znaleźliśmy się przy murach.
- No to klapa – powiedział Daniel, podnosząc głowę do góry i patrząc na dobre kilkadziesiąt metrów samej tylko cegły.
Ale ja dokładnie wszystko przemyślałam i wyciągnęłam z plecaka grubą linę, tkaną przez mieszkańców mojej krainy. Daniel zerknął na mnie niepewnie, po czym powiedział:
- Chyba nie masz zamiaru się po TYM wspinać?!
- A co, masz lęk wysokości? – Uśmiechnęłam się, przymocowałam do końca sznura mosiężny hak i szybkim ruchem podrzuciłam go do pierwszego wypustu w murze. Trzymał się.
- Panie przodem! – Rzekł prędko Daniel, przyglądając mi się niepewnie.
- Dziękuję za twoje maniery, ale tym razem będzie inaczej. TY przodem, Danny!
Pociągnął za sznur, aby się upewnić, czy jest dobrze przymocowany, po czym obkręcił się nim silnie. Postawił dwa kroki na ceglanej ścianie i …spadł na trawę. Westchnęłam.
- Dobra, twoje nienaganne maniery wygrały – powiedziałam i wzięłam sznur.
Po chwili byłam już kilkanaście metrów nad ziemią i ciągnęłam za sobą Daniela. W końcu dobrnęłam na samą górę i na dwóch nogach stanęłam na najwyższym piętrze twierdzy. Odgarnęłam włosy z czoła i podałam rękę Danny’emu – była zimna i mokra od potu.
Rozejrzeliśmy się naokoło. W obrębie zasięgu naszego wzroku nie było nikogo; jedynie dwa wielkie, czarne kruki siedziały na gzymsie małej wieżyczki strażniczej. Nie zdziwiłam się specjalnie; Wardenon powiedział mi, że tego dnia Senegorn zwołał wszystkie swoje oddziały na uroczyste przemówienie i naradę.
- Chodź! – Powiedziałam. – Nie możemy zwlekać!
Danny kiwnął potakująco głową, po czym oboje zeszliśmy po krętych, obślizgłych schodach na niższe piętro. Znaleźliśmy się w zacienionym, niezbyt przyjemnym korytarzu, w którym pachniało siarką, a na ciemnobordowych ścianach wisiały czaszki zwierząt. Spojrzałam na Daniela, po czym powiedziałam:
- Śliczne, nieprawdaż?
- Na Ziemi mówi się, że o gustach się nie dyskutuje – mruknął Danny.
- A w Siras mówi się, że gust świadczy o człowieku.
Po chwili znaleźliśmy się w dużym, straszliwie cichym pokoju, a jasne światło dnia wpadające przez ogromne okno na moment odebrało nam wzrok. Surkanek zleciał spokojnie z mojego ramienia, szybko przebierając błoniastymi skrzydłami. Kiedy upadł na ziemię, zrobił do jak zwykle z lekkim trzaskiem i Daniel podskoczył z zaskoczenia.
- Coś ty taki nerwowy – powiedziałam z figlarnym uśmiechem.
- Nie wiem jak można hodować takie NIEWIADOMOCO. A tak na marginesie, to co to jest?
- Surkanek. Pochodzi z gwiazdozbioru Syriusza, jest raczej średniej wielkości jak na samca, ma 39 lat i nazywa się Rivel. Czy tyle informacji na razie ci wystarczy?
- Ależ oczywiście pani profesor! Zastanawia mnie jednak dlaczego tu tak ci…
- Uważaj! – Krzyknęłam, popchnęłam Daniela w prawo i momentalnie wyciągnąwszy strzałę wystrzeliłam ją wprost w pysk olbrzymiego dobermana Senegorna, który właśnie pojawił się na horyzoncie.
- Proponuję uciekać – rzekł Danny, zorientowawszy się o co chodzi.
Pędem rzuciliśmy się ku następnym pomieszczeniom, ułożonym w wyjątkowo symetrycznym rzędzie. Dobermanów co chwila przybywało, a my zamykając jedne drzwi musieliśmy automatycznie otwieraliśmy drugie.
Z niepokojem patrzyłam jak mój kołczan powoli pustoszeje, gdy zobaczyliśmy przed sobą drabinę. Daniel pokonując po kilka szczebli naraz wszedł na górę, a ja wspięłam się tuż za nim. Zmęczeni padliśmy na marmurową posadzkę.
- Nieźle strzelasz – powiedział po chwili Danny, podnosząc się z ziemi.
- To też potraktuję jako komplement – uśmiechnęłam się. – Zdaje się, że mamy szczęście.
Znajdowaliśmy się w tuż obok tzw. Spiżarni Armat Świetnosterylnych.*

CZĘŚĆ CZWARTA
W której rozwalamy magazynek i dowiadujemy się, że cegła może być niebezpieczna

- Co robimy? – Zapytał Daniel nieco zdezorientowanym głosem.
- Najpierw musimy się przygotować – odparłam, po czym wyjęłam z plecaka niewielki flakonik, pełen Eliksiru Zniszczenia. Dokładnie nasmarowałam nim grot strzały, ostatniej ze strzał, które mi zostały. Danny patrzył za mnie z niepokojem, zresztą ja sama nie byłam pewna tego co robię.
- Więc tak – zaczęłam powoli – muszę dostać się do tego okienka – wskazałam na niewielki lufcik; jedynie tędy mogłam się dostać do środka, bo drzwi były zaryglowane. – Podsadzisz mnie, wystrzelę strzałę, a potem puścisz mnie i zaczniesz uciekać.
- A ty?
- O nic nie pytaj! – Powiedziałam ostro. Bałam się, ale byłam przygotowana. – Zaczynamy!
Po kilku minutach stałam już na ramionach Daniela, a łuk z przygotowaną strzałą tkwił w mojej dłoni. Nigdy nie zapomnę tej chwili kiedy ją wypuściłam, tych kilkunastu sekund. Przez moment zastanawiałam się, co będzie, jeśli zginę. Zobaczę inny świat? Jaki? Usłyszałam ogromny huk i krzyk Danny’ego, zobaczyłam czerwień obsuwającej się cegły i straciłam przytomność…

Kiedy się obudziłam, świeciło słońce i śpiewały ptaki. Przez dobre kilka minut przysłuchiwałam się świergotaniu skowronka, po czym zobaczyłam uśmiechniętą twarz Daniela. No to żyliśmy oboje. Na razie. Jakby w oddali usłyszałam głos Wardenona, mówiący, że wojska Senegorna idą w stronę Hagrabengii. Ale bez armat Świetnosterylnych. Przez moment poczułam, że oddycham głęboko i spokojnie. Wypełniliśmy zadanie…

SŁOWNICZEK

„Tu epono korenton Hagrabengii hadetenum wadeum kalecu, Cegonius Endor Karenton Izopomus Eledis” – „Tu rządzi władca Hagrabengii i główny dowódca wojsk, Cegonius Endor Karenton Izopomus Eledis”.

Rosabaną – Najdłuższa rzeka Siras

Armaty Świetnosterylne – Armaty wymyślone na błękitnej planecie w wieku XXXII napędzane specjalną parą sterującą układem promieni słonecznych, dlatego jedyną ich wadą jest używalność tylko podczas sprzyjających warunków pogodowych. Niezwykle silna moc.

Spiżarnia Armat Świetnosterylnych – Inaczej SAŚ, specjalny magazyn, stworzony przez ludzi Senegorna do przechowywania armat sprowadzonych z Ziemi

Surkanek – Niewielkie zwierzątko. Sprowadzone do Siras z gwiazdozbioru Syriusza, nazywane często „Nietoperzem z ogonem”.

Data:

 2.12.2005

Podpis:

 Babetka

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=21179

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl