Odry |
|||||||||
|
|||||||||
Zimą Odra jest z rtęci. Pulsuje w cementowej próbówce pod grubą kołdrą ptasich brzuchów, pod prześcieradłem z kry. Znam dwie Odry. Obie wylewają się przez rysy swymi smolistymi cielskami. Leniwie kleją się do nabrzeża z wielkiej płyty jak rak do płuc palacza. Skul się we mnie. Moja Odra była wiecznie rozerwana. Bielik orał swoją brzytwą jej łono po to, by mewy mogły chciwie rzucić się w jej pochwę. A parę metrów dalej ciepłe plamy krwi znaczyły miejsce, w którym stado kaczek wygrało z głodem kosztem samego siebie. Moja Odra jest nienaruszona. Nikt jej nie bruszy więc łabędzie mogłyby spokojnie przymarzać do jej brzucha. Ale ona nie lubi łabędzi. Jest ciepła, ale nie jestem na tyle głupia by zdjąć buty i przejść się po niej. Najpierw kochałam moją Odrę nienawidząc szczerze tej swojej. Odliczałam minuty i kiedy wreszcie znikała pod mostem czułam się wolna. I chodziłam karmić łabędzie, które były na tyle nieroztropne, by dać się zauroczyć lodem. Potem nie chciałam patrzeć na jej łono, na którym rozgorzała mewia orgia i odwracałam wzrok od jej zwierciadlanych pleców wystających z cementowostalowego gorsetu. To było straszne. Teraz jedyne co mam to ta czarna dziura, w której smoła jak noc, łabędź jak księżyc a chleb mu rzucany zamiast gwiazd. Brakuje mi łabędzi. Na mojej Odrze odpoczywają stada kaczek, czasem czapla zostawi parę piór wyrwanych lodowym imadłem. Jest niezawisła jak sąd ostateczny i ostateczna jak jego niezawisłe wyroki. Ale jest moja i zaprasza mnie do zdjęcia butów. W imię rozwoju skreślamy strofy poprzedności. Pierwsze tygodnie kończyłam po cichu. Delikatnym wieczorem wymykając się z łóżka. Ogromne poczucie winy. Zostawiałam psiociepłą pierś i szłam wtulić się w pustynne żebra grzejnika. A on otulał mnie jak klatka; prętami wykutymi w wódce i winie. Chwilę później nie mogłam już patrzeć w psu w oczy. Przychodziłam do siebie w odwiedziny, przenocować, odpocząć od swojego miejsca w cudzym łózku. Kurczowo trzymałam się jasnej granicy znaczonej przez krę i stada ptactwa, świadoma, że powoli przesuwa się ona ku źródłu. Niedługo musiałam czekać. Nie pamiętam jak wygląda morze, inne od tego, które wylewa na deptaku. Dorzecza ulic pulsują żwawiej od Odry, która ze stoickim spokojem dzieli mój świat na lewobrzeże i to, co jest poza nim. Jakże inna to Odra od tej, która chowała łabędzia. I mnie. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |