DRUKUJ

 

Trzy dziewczyny

Publikacja:

 06-04-18

Autor:

 Narnia
Trzy dziewczyny.
Nie mają specjalnych umiejętności – jedna dobrze strzela z łuku, druga posiada wiedzę na temat zwierząt, trzecia jest zielarką.
Trzy zwierzęta – zwierzęta, z którymi łączy je Los.
Niepokorny książę wielkiego królestwa.
Medalion z diamentem i intryga knuta przez nadwornego maga.
Gdy drogi księcia i dziewcząt się połączą, nastąpi początek wielkiej wyprawy i przygody, która zmieni ich życie.

Zbudziło ją przenikliwe zimno. Poderwała się z ziemi i rozejrzała dookoła. Gęsty krąg sosen, który otaczał polanę kołysał się w podmuchach zimnego wiatru z północy. Wzdrygnęła się i naciągnęła na siebie cieplejszą, wełnianą bluzę. O wiele lepiej.
Szczękając zębami rozpaliła ogień i cieszyła się ciepłem płomieni przez jakieś piętnaście minut. Zima nadchodziła bardzo szybko. Ponad zielonymi wierzchołkami drzew przeleciał klucz dzikich czapli – zapewne jeden z tych ostatnich, które opuszczały Puszczę, kierując się na Południe. Wiele zwierząt – jeleni, łań, dzików, niedźwiedzi, wilków, jeży i łosi będzie zasypiać w swoich przytulnych, głębokich norach, inne podejdą bliżej ludzkich siedzib.
- Ale ja tu będę. Zawsze. – mruknęła do siebie, ogarniając ostatnim spojrzeniem Las i wstając. Ognisko było bardzo przyjemne, ale nie można siedzieć przy nim w nieskończoność. Trzeba umyć się, a potem zdobyć śniadanie.
Z wysłużonej, skórzanej torby wyjęła ręcznik i kawałek łojowego mydła, zaścieliła jednym ruchem posłanie, dołożyła kilka szczap do ognia i poszła się wykąpać.
***
Woda była lodowata. Macierzanka poczuła to, kiedy tylko zamoczyła w jeziorze stopy. Zbierając się w sobie zanurzyła się i pomimo wewnętrznego dygotania przepłynęła dwie długości jeziorka. Gdy się już rozgrzała, zaczęła nacierać ciało szorstkim mydłem i ręcznikiem. Zacisnęła zęby tak mocno, że w kącikach ust pojawiły się dwa twarde guzki. Stosowała taką toaletę odkąd skończyła trzynaście lat. Na początku wymagało to wiele samozaparcia – Macierzanka uśmiechnęła się lekko, gdy przypomniała sobie swoje dzikie piski – ale z czasem się przyzwyczaiła. Mimo wszystkich nieprzyjemności taka zimna kąpiel miała swoje zalety – od dawna nie zdarzyło się jej złapać nawet najmarniejszego kataru.
Wytarła się tym samym ręcznikiem, ubrała ponownie w koszulę i spodnie, klęcząc obmyła jeszcze twarz, przyglądając się nieuważnie swemu odbiciu w srebrzystej tafli jeziora i wróciła do obozowiska. Położyła tuż przy ogniu ręcznik, by wysechł, schowała do sakwy mydło i zarzuciła na ramię łuk i kołczan własnej roboty.
Broń Macierzanki była godna każdego Łowcy. Łuk, wyrzeźbiony z jasnozłocistego drewna, pokryty ornamentem z dębowych listków i żołędzi, miał napiętą sztywno cięciwę z końskiego włosia. Przy wypuszczaniu strzały nie wydawał z siebie praktycznie żadnego świstu.
Kołczan upleciony z trzcin, pomalowanych na rożne kolory był dumą Łuczniczki. Plecionka – złoto - pomarańczowo – szkarłatna wydawała się płonąć żywym ogniem. Strzały (ponad kołczan wystawały tylko śnieżnobiałe lotki) były wykonane z tego samego drzewa co łuk. Groty –zrobione z ciemnego kamienia – były nadzwyczaj ostre. Jeden celny strzał wystarczał, by uśmiercić ofiarę lub przeciwnika.
Macierzanka związała włosy w ciasny, choć puszysty, wilgotny jeszcze warkocz, poprawiła kołczan i pogwizdując ruszyła w las. Nie spodziewała się, że dzisiejsze polowanie będzie przełomem w jej życiu.
***
Gdy tylko opuściła polanę, jej oczom ukazał się typowo jesienny las. Złote i czerwone topole wystrzeliwały w górę, prężąc się jak dumni z siebie gwardziści. Rudobrązowy dąb panoszył się tuż obok leśnej ścieżki, a u jego stóp leżały niewielkie kupki liści. Pod jedną z nich próbował właśnie wejść przestraszony jeż. Dziewczyna wiedząc, że to ona jest przyczyną tej panicznej ucieczki ruszyła dalej. Zachowywała się już ciszej, wiedząc, ze każdy niepotrzebny ruch kosztowałby utratę upatrzonej zwierzyny.
Jak na złość w pobliżu nie kręciły się kuropatwy ani bażanty, nie widać było omyka szarego, niepozornego zająca. Uśpiony Las swoją ciszą zaczynał irytować dziewczynę. Oprócz przerażonego jeża nie widział dziś ani jednego stworzenia. Tak, jakby coś je wypłoszyło...
Napięła łuk i ostrożnie zaczęła posuwać się głębiej w knieję, zbaczając ze ścieżki. Usłyszała cichy trzask łamanej gałązki. Obróciła się błyskawicznie w miejscu i wypuściła strzałę. Rozległ się przytłumiony, śmiertelny jęk konającego zwierzęcia. Dziewczyna pobiegła w jego kierunku, nie zważając już na robienie hałasu. Na pobliskiej paproci ujrzała czerwone plamy krwi. Szła tym tropem, śladem widocznej już posoki, która pokryła drobnymi kropelkami ściółkę leśną. Już blisko...
Odchyliła gałąź najbliższej topoli i zamarła.
Na trawie, pomiędzy dwoma świerkami, wygięte pod dziwnym kątem, zastygłe w bezruchu leżało ciało lisa.
W oczach zwierzęcia malował się ostatni strach, ale jedynym śladem agonii były wyszczerzone zęby, tak, jakby lis przed śmiercią stoczył zacięty bój o swoje życie. Macierzanka podeszła bliżej i spojrzała w szkliste ślepia drapieżnika. Pogładziła martwe, miękkie uszy, wyjęła z ciała grot strzały. Nagle znieruchomiała.
- A niech to szlag. –zaklęła. – Samica!
Istotnie, martwe zwierzę okazało się być lisicą, wychudzoną i wymizerowaną. Dziewczyna dotknęła boku stworzenia i wyczuła pod rudym futrem wystające żebra.
- Ciekawe, czy...
Zostawiła martwą lisicę i odeszła kilka kroków. O ile znała się na tropieniu, weszła na lisie terytorium. A to by oznaczało...
- Jest! – szepnęła triumfalnie.
Pośród zieleni świerków i paproci, które rosły tu obficie, Macierzanka znalazła dokładnie to, czego szukała – głęboką jamę, wykopaną zapewne przez pracowite łapy lisiej ofiary. Z wykrotu, wyskrobanego pieczołowicie w pulchnej, brązowej ziemi dochodziło przytłumione piszczenie. Dziewczyna podeszła do nory. Wewnątrz musiały mieszkać sieroty po zabitej lisicy. Trzeba je dobić, nie przeżyją same w lesie, a nie ma sensu, by się męczyły. Wyciągnęła rękę, na dłoń nasunęła przedtem skórzaną rękawiczkę. Sięgnęła w głąb nory. Wydobyła stamtąd tylko jednego szczeniaka – wyjątkowo małego i chudego. Lisek wpił ostre jak szpilki ząbki w jej rękawiczkę. Macierzanka obejrzała go dokładnie, trzymając malca za skórę na karku. Młody był wychudzony i brudny, duże, okrągłe, brązowe oczy rozszerzyły się ze strachu. Łebek liska wydawał się być mniejszy przez wielkość uszu – były rozmiarów nietoperza. Przyszła bujna, złocistoruda kita była szczurowatym ogonkiem z białą końcówką. Ruchliwy, łowiący chciwie wszystkie zapachy nos był okolony długimi, białymi wąsami.
W niczym nie przypominał lisów, które Macierzanka często widywała na polowaniu.
Puściła szczenię i naciągnęła strzałę. Lis był tak wygłodzony, że jeszcze dzień, czy dwa i sam by zdechł, tłumaczyła sobie w myślach. Cały czas coś jednak ją powstrzymywało. Lisek nie krył się w norze przed człowiekiem – siedział tam, gdzie go wypuszczono i trząsł się z zimna i głodu. A gdyby tak...
Macierzanka opuściła łuk i szepnęła:
- No i co, mały? – lisek położył po sobie uszy. – Chodź, nie bój się. – zachęciła go półgłosem. – Chyba oszalałam. – mruknęła do siebie. Po chwili jednak ponowiła zachętę, dając szczeniakowi do obwąchania dłoń. Lisiątko zbliżyło się jednym skokiem i złapało w pyszczek rękawiczkę. Rozpoczęło z nią udawaną walkę, podrzucając do góry i tarmosząc.
- Jesteśmy podobni, wiesz? – uśmiechnęła się Macierzanka. Istotnie, dziewczyna miała płomienne, rude włosy i brązowe oczy z jakimś dalekim, aksamitnym, złocistym błyskiem. Skóra Macierzanki jak u wszystkich rudzielców była bardzo jasna, ale jej twarz o miłych, dużych ustach i wymownych brwiach usiana była słonecznymi piegami. Macierzanka miała w sobie istotnie coś z lisa.
- Zabiorę cię ze sobą, wiesz? – odezwała się do małego liska. Szczeniak przestał maltretować rękawicę, usiadł i przekrzywił łebek, jak gdyby słuchał. – Zaopiekuję się tobą. Ale najpierw musimy zdobyć coś do jedzenia.

Data:

 koniec roku 2005.

Podpis:

 Narnia

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=24446

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl