![]() |
|||||||||
Poranne niebo |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Popołudniowe niebo zasnute gęstą masą białych chmur promieniowało bezwstydnym światłem. Izabela mrużyła oczy mimo braku słońca. Zmierzała na spotkanie z przyjaciółką, donośnie stukając o chodnik butami na wysokim obcasie. Mierzyła wzrokiem mijanych ludzi komentując w myślach ich ubiór. Była dumna ze swojego bystrego wzroku wyćwiczonego w wychwytywaniu wszelkich niedoskonałości. Widzę znacznie więcej niż inni, przenikam na wskroś te nudne masy smutnych zgredów, myślała, ciesząc się ze swej wyższości. Różowe pasemka w jej jasnych blond włosach tańczyły na wietrze błyskając jaskrawymi kolorami, jak wstążki, tak niepasujące do jesiennej kolorystyki miejskiego krajobrazu. Śmiertelnie ponurego pejzażu chorego umysłowo malarza. Iza zatrzymała się przed supermarketem. -Nawet natura jest nudna-mruknęła do siebie, obserwując niebo.-Fascynujące jak kosz prześcieradeł… albo zgniłych szmat. -Hej, Iza! Hej! – Gabrysia zauważyła ją pierwsza. Przytruchtała do niej błyskając w uśmiechu małymi ząbkami.- Witaj kochana- Udawane buziaki i intensywny zapach perfum. -Cześć skarbie- Zamilkła na chwilę, wpatrując się uważnie w koleżankę. Przez moment wydawało jej się, że ta dziewczyna stojąca przed nią, szczerząca w uśmiechu śliczne białe perełki, wygląda dziś bardzo ładnie, za ładnie jak na kogoś, z kim może pójść na koncert. -Coś się stało? Jakaś krosta? Mój boże, o Jezu, nie mów… -Gabrysia z nagłym atakiem gestykulacji zanurkowała do torebki w poszukiwaniu lusterka. Grzebała, wnikała w nią coraz głębiej, coraz gwałtowniej przerzucała zgromadzone tam przedmioty. Śmieci, teraz to są śmieci złośliwe maskujące ukochane zwierciadło. Pociła się, klęła pod nosem, szeptała zaklęcia i modlitwy przywołujące szczęście, odczyniające złe uroki. Rozmazała tusz i poczerwieniała na twarzy jak…jak burak, roześmiała się w duszy Izabella. -Wszystko w porządku, śliczna. Przewidziało mi się. –Przewidziało, powtórzyła w duchu, czując się z każda chwilą coraz lepsza, coraz większa. – Zobacz co dziś dostałam. -Ale mnie przestraszyłaś! – Gabrysia odgarniała włosy ze spoconego czoła. -Och, przepraszam, ale zobacz co mam!- Iza wyjęła z plecaka czarną kopertę. -Pokaż. -Chodźmy do środka, robi się zimno- wręczyła Gabrysi kopertę ruszając jednocześnie w kierunku wejścia do supermarketu. -Skąd masz? – koleżanka odklejała papier, gdy zderzyła się z kimś w przejściu, ominęła go nie podnosząc wzroku. -Przepraszam- szepnął tamten, znikając za rogiem. -Zobacz jakie to obrzydliwe- Iza wskazała palcem na czarny arkusz papieru trzymany przez przyjaciółkę. Na szczycie kartki namalowana świeżo rozcięta rana z wyciekającą z niej krwią. Czerwone zacieki formowały się na treść zaproszenia. -Fuj, ohyda… chcesz tam iść? -No jasne! Muszę zobaczyć co to za świry!- Roześmiała się głośno, zarażając śmiechem przyjaciółkę. Weszły rozbawione do sklepu trzymając się pod ręce, nie mając pojęcia o tym, że śmieją się dziś po raz ostatni w życiu. Pośrodku oświetlonego pomarańczowo-czerwonym blaskiem pokoju dwie postacie nachylały się do siebie ponad niedokończoną partią szachów. Ściany wokół zasłonięte były przez sięgające sufitu regały zasypane tysiącami książek, w identycznych, ciemnozielonych okładkach. Nie było drzwi ani okien. Nie było lamp ani świec. Była za to szaroniebieska mgła szczypiąca w oczy i wyciskająca łzy szczęścia. To z mgły emanował ten blask oświetlający pomieszczenie, wydobywając ukryte kształty i odsłaniając kontury rzeczywistości, którą wypełniał z sennym dostojeństwem, uwięziony w oparach stworzenia. Wysoki starzec, całkowicie pozbawiony owłosienia na pomarszczonym ciele oderwał wzrok od szachownicy, zaciągnął się papierosem i spojrzał na siedzącego naprzeciw niego małego, pulchnego karła o zielonej skórze. -Wejrzyj w siebie pierw, z lepszym pożytkiem takie patrzenie niż oczy na mnie kierować.-Zapiszczał potworek. Nie miał na sobie ubrania. Zmieniał bez przerwy pozycję siedzenia wprawiając w niespokojne falowania galarowate fałdy tłuszczu na swoim karłowatym ciele. -Nie odzywaj się niepytany –Staruch wypowiedział te słowa ochrypłym głosem wydmuchując jednoczenie przez nos gęsty papierosowy dym. -Zadawaj pytania w odpowiedzi, ja doradzam i pomysły podrzucam.- Wyskrzeczał. Stanął na krześle na krzywych nogach, zachwiał się i usiadł z powrotem z głośnym plaśnięciem. -Boisz się śmierci?- Stary człowiek wyjął z sinych ust papierosa i przyjrzał mu się trzymając go w żółtych, zakończonych czarnymi szponami, kościstych palcach. – Ja się boję bólu. Zamilkł. Pomarszczona skóra na jego czole napięła się i pękła z cichym trzaskiem odsłaniając nagą kość. Zignorował płat skóry, który nagle zasłonił mu lewe oko, by po chwili oderwać się od czaszki, upaść na szachownicę i rozsypać się we mgle. -Palę i czytam książki…- Obracał dymiący niedopałek w palcach, odsłoniętą czaszkę w tym czasie na nowo pokryła pomarszczona, więdnąca skóra. - Ostatnio więcej palę jednak… Pochylił głowę do przodu, otworzył usta i połknął wciąż jeszcze jarzącego się na czerwono papierosa. -Wielość do jedności w bólach wraca. – Gnom uśmiechnął się złośliwie, ukazując rząd ostrych jak igły niewielkich kłów. Starzec uniósł głowę i wysunął rękę przed siebie. Zacisnął pięść we mgle. -Każdy wraca na swój własny sposób.- Otworzył dłoń, w której tkwił już nowy papieros. – Każdy musi wrócić… Co za oszustwo. -Zrozumieć próżnemu człowiekowi to trudno. -To nie ma znaczenia przecież… To nikogo nie obchodzi… -Przekonywać człowieka nikt nie będzie, człowiek ma początek i jeden koniec. -Tak… Koniec jest tylko jeden… - Bezwłosy, blady staruszek zaciągnął się nowym papierosem zagęszczając mgłę zamkniętą w pomieszczeniu. – Ciągle czekam na twój ruch. -Na koniec się czeka. – Jęknął zielony krasnal melodyjnym, cienkim głosem, jednocześnie wdrapał się na stół i zmrużył świetliste oczy, intensywnie wpatrując się w szachownicę. Jasne promienie wschodzącego, jesiennego słońca wydłużyły cienie w dolinie miejskich ogródków działkowych. W ostrym powietrzu smagającym przenikliwie zimnymi podmuchami wiatru, rozrzucającym po ścieżkach i popękanych chodnikach gnijące liście, szumiącym pomiędzy nagimi konarami grusz i jabłoni, wyczuwało się nadchodzącą zimę. Soczyste, zielonozłote lato odeszło w niepamięć, zabierając ze sobą upojne zapachy kwiatów, pełne życia owadzie bzyczenie, skróciło dni i wydłużyło noce… przede wszystkim jednak, lato umarło wraz ze słonecznym ciepłem. Darek, od dwudziestu minut czekając na przyjaciela, z jedną ręką ukrytą w przepastnej kieszeni dżinsów, a drugą nerwowo przytrzymując w ustach trzeciego papierosa, w tym momencie, tę właśnie stratę gorących letnich dni odczuł najdotkliwiej. -Kuurrwaa… ale piździ, ja pierdole… Gdzie ten chuj? Papierosowy dym, zaciągnięty wraz z lodowato ostrym powietrzem zakłuł go w płuca i wywołał gwałtowny atak kaszlu. Usiłując zapanować nad duszącymi spazmami Darek przez chwilę zapomniał o najważniejszym problemie dzisiejszego dnia nurtującym go od poranka: prezent urodzinowy dla Izy. Łzy stanęły mu w oczach kiedy w końcu udało mu się zapanować nad oddechem. Wyprostował się i zobaczył przed sobą rozmazaną postać zmierzającą mu na spotkanie. Marek. Najwyższy, kurwa, czas. -Czym się tak wzruszyłeś? – Radosny głos przyjaciela tylko potęgował wzbierającą w Darku furie. -Nie no, kurwa, zaraz ci zajebie. O której miałeś być, zasrana cioto? -Nie mogłem wcześniej, serio, sorry… - Przekrwione oczy Dariusza i zacięty wyraz na jego twarzy jasno informowały, że bezpieczniej zachować śmiertelną powagę. - To gdzie idziemy? -Do dupy. Nie mam kasy. Jutro maniura ma urodziny, a kurwa, zajebiście mi na niej zależy, czaisz, nie? -Do dupy, bez kitu… -Bez kitu ci zaraz jebne… Musimy coś wyszponcić… Zaczekać na jakiegoś frajerzyne… Dariusza opuściło szczęście od chwili, gdy trafił do poprawczaka. Opinia złodzieja nie przeszkadzała kumplom z więzienia dla nieletnich, ale na zewnątrz, na osiedlu, ciągnęła się za nim jak gęsty i lepki smród. Matka leczy się na depresję, ojciec opuścił ich już dawno temu, a on z potwornym trudem usiłuje skończyć specjalną klasę dla takich jak on repetowiczów. Marek się uczy, on jest sprytny i ma szczęście, ma szczęście kutas w życiu, nie to co Darek. Wszyscy się od niego odwrócili, brzydzą się nim, gadają, przylepiają mu łaty za plecami… Iza nic o tym nie wie. Bardziej zajebistej laski jeszcze w życiu nie spotkał. Z nią będzie inaczej, uciekną do innego miasta… Wszędzie jest lepiej niż tutaj… Za rogiem czeka lepsze życie, nieograniczone możliwości…Lepsze życie kosztem frajerów, którzy po to właśnie zostali stworzeni, zostali stworzeni właśnie po to żeby na nich polować... Jak na świnie. To odwieczne prawo przyrody. Tak, to naturalne kurwa, naturalne i odwieczne prawo, które było zawsze i które zwycięży absurdalne zasady narzucone przez frajerską, żałosną większość tchórzliwych słabeuszy… -Taa… Pełno tu małolatów idących do szkoły. Co nie, Darek? -Nooo… - Dariusz odpalił kolejnego papierosa. Ogarnął wzrokiem niebo drapiąc się wolną ręką po krótko ostrzyżonej głowie. – Dziś będzie chujowo. Będzie padać. Gęsty, szary dym zasnuwa cały pokój. Delikatnie niczym szept pieści zielone obwoluty książek, smaga regały przezroczystymi palcami… Starzec i karzeł grają w szachy. Starzec jest palaczem. Karzeł jest nagi. Tak było zawsze. Istotne jest również to, że karzeł nigdy nie zadaje pytań. Starzec wie wszystko, ale pytania po prostu są jego naturą. To papierosy starca produkują dym, który nie szczypie jednak w oczy, o nie. Dym pulsuje wewnętrznym światłem, a gdyby się mu dokładniej przyjrzeć, wejrzeć w mglistą strukturę, uważny obserwator dostrzeże miliardy mikroskopijnych błysków… Lśnienia rodzących się galaktyk, lśnienia umierających gwiazd… Partia szachów jest pierwszą i ostatnią. Figury już dawno straciły swoje kolory… Obie strony są szare… P. miał tej nocy sen. Śniło mu się, że zrozumiał naturę Boga. We śnie wizja była tak oczywista i pewna, że ogarnęło go niesamowite poczucie euforii zrozumienia. Tak, oto wie czym jest Bóg. P. obudził się sam, kilkanaście minut przed czasem nastawionym w zegarku poprzedniego wieczora. Ten dzień zaczął się wyśmienicie. Przyśniła mu się odpowiedź na problem nurtujący ludzkość od tysiącleci i nie musiał słuchać irytujących piknięć budzikowego alarmu. Wspaniały efekt psuje tylko fakt, że za chwile musi iść do szkoły. P. swym odkryciem w pierwszej kolejności zamierzał podzielić się z mamą podczas śniadania. Mama zawsze rano wyprowadzi psa na spacer i zrobi zakupy… Poranna rozmowa jest już tradycją. Niestety, o zgrozo, P. w chwili gdy miał rozpocząć wstrząsające przemówienie uświadomił sobie, że ma do przekazania tylko naiwny bełkot. Niedorzeczność. Bzdurę. Och, niedojrzałości… patetyczny śnie… Brutalna poranna herbata otrzeźwiła umysł zamieniając cudowne odkrycie w najpospolitsze senne majaki młodego fantasty. Mimo wszystko, taki sen to rzadkość, może jednak warto się nim podzielić. Chociażby, od tak, dla zabicia czasu… -Mamo, przyśnił mi się dziś Bóg. – Kilka łyków jogurtu i kęs drożdżówki z makiem. -I jaki był? – Sceptycyzm w głosie. P. spodziewał się chyba czegoś zupełnie innego… Jakiegoś małego szoku… Wybuchu niepohamowanej ciekawości przynajmniej… -Śnił mi się koniec świata… Tłum ludzi zgromadził się w jakiejś sali gimnastycznej i w skupieniu oglądał Boga w telewizji. No… -W telewizji? Ty to masz wyobraźnię. -Ojtam, w każdym razie to nie był Bóg tak do końca… Tylko chyba anioł. -Coś mówił? -No… Coś w stylu… Hmm… Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Powtarzał to w kółko. -Za dużo horrorów przed spaniem. Pospiesz się, zaraz wychodzisz. Słyszysz? I idziesz na wszystkie zajęcia. Żeby nie było to tamto. -Mamo… ja ci usiłuje zdradzić największy sekret tego świata a ty wyskakujesz ze szkołą… -Ja ci zaraz wyskoczę. I co dalej z tym snem? -Ech… Więc ci ludzie w sali gimnastycznej, ja też tam byłem, i wy też, nasza rodzina… No… No i wszyscy pod wpływem tego głosu zaczęli się rozsypywać w proch, a kiedy i ja się rozsypałem… Kiedy się zacząłem rozsypywać raczej… Frrrr…. Obudziłem się. -Straszny sen. – Prawdziwa troska w głosie. W oczach mam zawsze będziemy małymi dziećmi. - Mówiłeś, że przyśnił ci się Bóg… Co z tym Bogiem? -No… We śnie miałem taką jakby wizję… Bóg jako taka odwrotność czarnej dziury. Biała dziura? Biała Wypukłość? Bo czarna dziura wchłania materię, niszczy… a biała dziura, albo wypukłość, może biała góra? No więc takie przeciwieństwo czarnej dziury miałoby moc stwórczą właśnie, rozumiesz? -Słabo. Mój ty filozofie… -Oj, mamo, we śnie to wyglądało bardzo przekonująco…E tam. Dobra. Musze już wychodzić chyba… Do szkoły iść… -No idź, idź. Najwyższy czas. -A właśnie, przypomniało mi się… -Że nie masz dzisiaj lekcji? Lepiej niech ci się to zapomni od razu. -Nie, ech, przecież idę już. Rafał dostał dziwno śmieszne zaproszenie na jakiś koncert. Czarna koperta ociekająca krwią, upiorne rysunki na niej... Pójdę sobie z nim, hmm? -Kiedy to jest? -Dziś… Właściwie od razu po szkole. Będę wieczorem. W porządku? -Ale wróć o jakiejś rozsądnej godzinie. -W porządku, wrócę… Każdy na końcu wraca. Ostatni moment życia, gdy jeszcze neurony przekazują sobie ostatnie impulsy elektryczne, a dusza rozluźnia więzi z ciałem, jest jednocześnie początkiem wielkiego powrotu. Ludzie wracają na różne sposoby. Szeroki wachlarz środków i metod, udoskonalanych przez tysiąclecia, umożliwia im to przerażająco skutecznie. Czym okazuje się wtedy cała nasza moralność? Co się dzieje z zebranym przez te wszystkie lata doświadczeniem? Nasze wspomnienia i pamięć… Czy będzie dane nam je zachować? Starzec palący papierosy zna odpowiedzi na te pytania, tak jak i karzeł. Nic ich nie zmusi jednak aby je zdradzić… Wystarczy się tylko cierpliwie wsłuchać w ich rozmowę. To jedyny skrót dla ciekawskich, chcących poznać jeszcze za życia odpowiedzi na sprawy, które i tak bezlitośnie eksplodują swą oczywistością każdemu w momencie jego śmierci… Ja wiem. Jestem Narratorem. Tutaj nie ma przypadków, każdy ma swoją rolę do odegrania. Nawet ta najskromniejsza jest najważniejsza jak każda. I każdy znajdzie zaspokojenie. Wystarczy tylko posłuchać… Poza czasem mglista materia sennie unosi się i opada. Stwarza i niszczy. Rodzi się i uśmierca jednocześnie, ujawniając swą cudowną moc i przygnębiającą kruchość. W pokoju toczy się rozmowa ponad ciągle niedokończoną partią szachów. Ale niedługo jeszcze to potrwa… Zostało już niewiele ruchów do wielkiego finału. CDN. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |