![]() |
|||||||||
Trzecia |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Trzecia. Jej dzieciństwo pachniało szałwią. Zapachem wilgotnej ziemi, której dotykała w ogrodzie na tyłach domu. Słodką, fioletową wonią lawendy. - Co to jest, mamo? – pytała, wskazując jakiś nieznany kwiat w opasłej księdze, która poza swoimi informacjami kryła pomiędzy kartkami wspomnienia i kurz. Pamięta cierpliwość matki, która niezmiennie odpowiadała na jej dziecięcą ciekawość i głód poznania świata. - Maciejka. Tymianek. Złotogłów. Z czasem nauczyła się ucierać dobroczynne proszki i gotować lecznicze wywary. Szeptać pod nosem tajemniczą inkantację, której nauczyła jej matka: - Na Pięć Marchii i Siedem Hrabstw, na Lasy Półksiężyca i Lamparcie Morze, na mieszkańców Przedwiecznej Puszczy: mantykory, minotaury, lwy i skrzydlaki – ulecz chorego i dopomóż mu w walce ze śmiercią. Nie zwiedziła ani jednego z tych miejsc, o których była mowa w pradawnym zaklęciu. Nie widziała egzotycznych roślin rosnących w tropikalnych Lasach Półksiężycowych. Musiała być tu, na miejscu. Niekiedy tylko przytulała policzek do miękkiego pyska Wichury i śniła o dalekich wyprawach. Kiedy jesienny wiatr zaczął wiać mocniej, a ciepły ogień w kominku buzować bardziej, nadeszły ciemne, długie noce. Arnika nie wiedziała, czemu te ciche godziny tak ją przerażają. Może dlatego, że czternastoletnia dziewczyna nie umie zatamować chrapliwego, głośnego kaszlu matki. Może dlatego, ze po raz pierwszy w tych dniach zauważyła siwe włosy i pomarszczoną twarz Szałwi. A może dlatego – że mimo ucierania proszków, warzenia naparów i sporządzania tabletek astmatyczny kaszel nie przechodzi. Aż wreszcie, pośród długich, zimowych nocy Szałwia odeszła. Nie ocaliły jej własnoręczne receptury, przestały działać ukochane lekarstwa. Spoczęła na skraju lasu, pod ciemną, smukłą jodłą. Śmierć była Przejściem. Napary i maści straciły dla Arniki swoje kolory. Inkantacja okazała się tylko pustymi słowami. Szkatuła z drzewa sandałowego zmieściła w sobie woreczki z proszkami i księgę. Nie były wartościowe. Życie – nikły, krótkotrwały stan, który był przerywnikiem śmiertelnego letargu. Arnika nie rozumiała teraz, jak człowiek mógł trzymać się kurczowo ułudy przynoszącej wrażenie ulgi. To było bez sensu. Szkatuła z wolna pokryła się kurzem, który zastygł także pomiędzy kartkami zielnika. Z domu znikły wszelkie oznaki roślin. Ogród umarł wraz ze swoja właścicielką. Trwał jedynie las – ciemny, wielki, niepokojący. Czasami zastanawiała się, jak to by było, przyklejoną do końskiego grzbietu, słuchać szumu wiatru. Gnać coraz dalej i dalej w szaleńczym galopie jazdy. Grób Szałwi trzymał jednak ją przy sobie i nie dawał o sobie zapomnieć. Myślała o nim szczególnie w jesienne noce. A właśnie w jedną z takich burzowych nocy jej życie znów się zmieniło. Zmieniły je dwie dziewczyny – jedna z błyskiem determinacji w oku, druga oddychająca ciężko, wkładająca w to oddychanie tak wiele siły. Poczuła to – matka dawała jej znak. Nadszedł czas, by rozpocząć kolejną walkę ze śmiercią. Wyzwać ponownie Stwórcę Świata na wyścig. Zdążyć przed bogami. Przygryzła wargi. Usłyszała wtedy, pośród cichych nocnych godzin, tak podobnych do tamtych swój głos: - Zrobię to. Wnieś ją do środka. Rozpuszczając eliksiry i odkurzając księgę, czuła się zupełnie inaczej niż dotychczas. Miała wrażenie, że świeże powietrze wypełnia jej sflaczałe dotąd płuca. Czuła się tak, jakby odbiła się właśnie od dna. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |