DRUKUJ

 

Requiem dla ludzi

Publikacja:

 06-09-26

Autor:

 Wojciech Ruchniewicz
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię.
Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami.
(Ks. Rodz. 1:1-2, Biblia Tysiąclecia)


Okrzyki były teraz inne: wyższe i bardziej przenikliwe. Żołnierze Sigurda Strausa umierali, a on nie umiał im pomóc. Mimo, że byli najdroższym najemnikami na rynku, że spędzali eony na wyczerpujących ćwiczeniach i każdy z nich potrafił przestrzelić dwuzłotówkę z odległości trzydziestu metrów –ginęli, nie wiedząc, co ich zabija.
Ciemność wąskich korytarzy biurowca korporacji hoshi.wk rozcinały serie pocisków smugowych oświetlając drobne, groteskowe postacie wolno pełznące w ślad za wycofującymi się ludźmi. Stacatto wystrzałów rwało się i z każdą chwilą słabło wraz ze zmniejszającą się liczbą muzyków. Straus wiedział, że w tym, co widzi i słyszy nie ma już ani krzty profesjonalizmu. Pozostał tylko strach.
Kiedyś był dumny ze swojej „orkiestry”. Teraz z niedowierzaniem obserwował jej rozkład.
Połączenie neuralne, pozwalało mu widzieć, słyszeć oczyma i uszami swych podwładnych. W ułamku sekundy, mógł stać się jednym z nich, ocenić sytuację i zareagować. Po raz pierwszy w karierze żałował, że było to możliwe. Nie chodziło o brutalną śmierć członków zespołu – do pustki, która wytwarzała się przy przerwaniu połączenia zdążył już przywyknąć – ale o to, że mimo zaawansowanej technologii czuł się bezsilny. Nie rozumiał, co się dzieje. Dlaczego doskonale wyszkoleni i uzbrojeni żołnierze giną w starciu z… piraniami, którym chora ewolucja, a może ludzka fascynacja związana z manipulacją genami dodała odnóża, skrzydła, zakończone ostrymi niczym monokrystaliczne brzytwy szponami łapy oraz kuloodporne łuski.
Nie był gotowy. Jego zadaniem była tylko obrona kompleksu przed coraz lepiej uzbrojonymi grupami antyglobalistów i neopolskich terrorystów. Do tego się przygotował swój oddział. Tymczasem wbito im nóż w plecy. Wyglądało na to, że ów cios, był ciosem śmiertelnym.
Rozważania przerwał mu rozbrzmiewający we wnętrzu głowy, beznamiętny głos taktycznego SI:
- O’Clannagan, Videcki, Lokit – brak odczytu. Wróg w zasięgu za 5…4…3…
- Zaraz tu będą.- zauważył, że nie zadrżał mu głos. – Najpierw salwa, a potem…strzelajcie bez rozkazu.
Klęczący przy nim krępy, zawsze ponury Mayers wzruszył ramionami z pozorną obojętnością. Bez udziału świadomości odbezpieczył broń i skupił się na skrytym w mroku końcu korytarza. Gdyby Sigurd się przyjrzał, dostrzegłby, że stary żołnierz się modli. Nie zrobił tego.
Walcząc z paniką otworzył okno SI.
Noktowizor – wydał bezgłośna komendę i westchnął głęboko, gdy zasłona czerni opadła. W zielonej poświacie pełzające, podskakujące rybopodobne poczwary przypominały ruchomy, surrealistyczny holobraz. Na swój sposób piękny i przerażający za razem.
- Pierdolę to! - zaklął pod nosem.
Między genetycznymi potworkami wolno szła drobna postać. Pięcioletnia dziewczynka ubrana w różowy fartuszek i przejaskrawione zielone kozaczki. Na krótkiej smyczy prowadziła olbrzymią jaszczurkę z głową pluszowego misia. Śmiała się.
Przez ułamek sekundy stał jak wryty. Róż? Dziewczynka?
Odrażające bestie! – zdumiała go nienawiść, z jaką w umyśle wybuchła ta obca myśl.
Automatycznie przejął kontrolę nad siecią taktyczną. Poczuł jak pozostali przy życiu najemnicy powtarzają jego ruchy mierząc w głowę dziecka. Celował dokładnie pomiędzy ogromne, ciemne oczy. Gdy naciskał spust, nie odnalazł w sobie nawet krzty żalu, jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Tylko czerwoną aurę kwaśnej złości, której przez chwilę przyglądał się oczyma dziecka.
Chmura ołowiu pomknęła w stronę wroga.
Pociski zawisły tuż przed twarzą oniemiałego Strausa.
-Ale …? – wykrztusił nim wyrwały się ze nierzeczywistej stagnacji i rozerwały mu głowę w fontannie krwi i kawałków kości.

A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!
(Ks. Rodz. 1:26, Biblia Tysiąclecia)


- Obecność skazy genetycznej odpowiedzialnej za pojawienie się zdolności prekognicji, empatii czy telekinezy nigdy dotychczas nie została wykryta u obiektów nowonarodzonych. W świetle tego faktu można przyjąć, iż skaza owa nie jest dziedziczna, czyli nie jest wytworem naturalnej ewolucji rasy ludzkiej. Powstaje pytanie…Czym jest?
Profesor Elwin Darski przerwał monolog, by zwilżyć zmęczone gardło. Zajęcia wprowadzające na Wydziale Genetyki Alternatywnej były jego piątym wykładem w tym dniu. Powiódł wzrokiem po niewielkiej liczbie słuchaczy zasiadających w sali.
Jest ich coraz mniej. – pomyślał, przełączając obrazy holotablicy – Nic dziwnego. Ta dziedzina umiera.
- Wedle popularnej teorii propagowanej przez profesora Oudali z Nairobi – podjął po chwili – zmiany, które widzimy na powyższym schemacie są efektem eksperymentów, jakie naukowcy NATO prowadzili w trakcie ostatniej wojny. Teorię tę wielu uczonych uznaje za dość prawdopodobną zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż jak wszyscy doskonale wiemy z lekcji historii najnowszej Pentagon zniknął z powierzchni Ziemi pod koniec konfliktu a wraz z nim w niebyt odeszły bezcenne archiwa wojskowe, w których być może spoczywały wyniki owych domniemanych eksperymentów. Nie można również zaprzeczyć, iż po Wojnie nie zanotowano ani jednego przypadku wystąpienia skazy prekognicyjnej, a pozostałe dwie pojawiały się w marginalnym stopniu u mniej niż jednego promila populacji.
Niespodziewanie podskórny komunikator Darskiego rozgrzał się w cichym wezwaniu. Nie cierpiał, gdy ktokolwiek przerywał mu wykład. Najczęściej nie popełniano tego błędu dwukrotnie. Nie przerywając potoku słów, mrugnięciem uaktywnił połączenie gotów zrugać nieostrożnego petenta. Zachłysnął się ze zdziwienia, gdy na wyświetlaczu zamiast twarzy natręta pojawiła się złota gwiazda symbolu korporacji hoshi.wk.
- Osobiście nie jestem zwolennikiem teorii pana Oudali. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Od czasu Wojny, korporacje, uniwersytety i organizacje rządowe topią ogromne sumy pieniędzy próbując sztucznie indukować skazę. Bez efektu.
Po chwili, jaką systemowi bezpieczeństwa zajęła identyfikacja odbiorcy, na tle gwiazdy pojawiły się pulsujące czerwienią ostrzeżenia litery wiadomości:
„Profesorze Darski. Alarm najwyższego stopnia. Problemy z obiektem Prime. Ofiary w ludziach. Pańska obecność w laboratorium jest nieodzowna. Powtarzam, alarm najwyższego stopnia.”
- Podsumowując, jeśli w najbliższej przyszłości nie nastąpi przełom w badaniach nad mapą skazy… nasz wydział będzie musiał zamknąć swe podwoje, lub przekształcić się w wydział genetyki alternatywno-teoretycznej, bowiem wszystkie obiekty naszych badań zestarzeją się i umrą śmiercią naturalną. Czy są jakieś pytania?
Nie musiał być empatą by dostrzec zaskoczenie na twarzach słuchaczy. Rzucił okiem na zegar. Zajęcia powinny trwać jeszcze przynajmniej pół godziny.
Na blacie profesorskiego pulpitu rozjarzyła się zielona lampka wezwania. Ktoś miał pytane.
- Nie ma? W takim razie dziękuje państwu i do zobaczenia za tydzień.
Szybko zebrał swoje rzeczy, nie zwracając uwagi na wychodzących studentów. Światło wezwania nadal jarzyło się irytującym blaskiem.
Uniósł głowę znad stołu. Na sali został już tylko on i nieznajomy dzieciak zasiadający w drugim rzędzie. Nie przypominał sobie ani jego twarzy, ani tym bardziej imienia, a szczycił się tym, że znał wszystkich swoich podopiecznych. Właściwie, to dzieciak nawet nie wyglądał na studenta. Raczej na mieszkańca slumsów.
Czerwień wiadomości przypominała mu, że musi się śpieszyć.
- Słucham? – zabrzmiało to znacznie mniej uprzejmie, niż powinno – Ma pan jakieś bardzo istotne pytanie, które nie może poczekać do następnych zajęć?
Młodzieniec zdjął obute w czarne wojskowe glany nogi ze stołu. Darski, był już pewien, że nie był to żaden z jego uczniów. Ten człowiek z wyglądu przypominał macho-bohatera z tanich, szmirowatych holnowel, ostatnimi czasy niezwykle popularnych w Sieci. Budowa sportowca, długie czarne włosy splecione w koński ogon, kwadratowa twarz. Obrazu dopełniały bojówki, czarna koszulka i swego czasu kultowe nieśmiertelniki wiszące – nie, wyszyte na powierzchni materiału. Profesor wywołał sygnał ochrony Uniwersytetu.
- Pytanie? – przypomniał, zerkając wymownie na zegarek. Nie czekając na odpowiedź ruszył do drzwi.
- Owszem. Pytanie. – głos chłopaka był szorstki, ale zdumiewająco głęboki, jak gdyby wydobywał się z głębin studni – Mam jedno pytanie. Czy istnieje możliwość wykorzystania następującego wzorca łańcucha genetycznego do nałożenia i scalenia trzech skaz, w celu nadania jednostce wszystkich cech genetyki alternatywnej.
Elwin zatrzymał się z ręką zawisłą nad klamką. Wolno zwrócił się twarzą do chłopaka, który w międzyczasie przeskoczył nad blatem ławki i stanął przy tablicy pokrytej dziesiątkami symboli. Darskiemu huczały w głowie własne słowa przed kilkoma laty skierowane do członków rady nadzorczej hoshi.wk. Odczytał pierwsze liczby czując jak w na sercu zaciska mu się węzeł strachu. Nie potrzebował wiele by rozpoznać efekt swej pracy.
- Skąd… - w głowie rozbłysło ostrzeżenie wysłane z laboratorium – Oczywiście, że nie! To podstawy tej nauki! Nie istnieje takie połączenie!!! Nie uważał pan na wykładzie! To jakaś głupota!
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Doskonale to rozumiem.
Profesor ponownie bezgłośnie wezwał ochronę. Głupiec, nic nie rozumie. A jeśli? On nie może być…
- Mam cię. – uśmiech przerodził się w szyderczą maskę, gdy chłopak uniósł dłoń celując w pierś Darskiego z palcy ułożonych w kształt pistoletu – Skłamałeś; Tato.

W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz.
(Ks. Rodz. 2:19, Biblia Tysiąclecia)


Detektyw Szymon Nors z drugiego posterunku Gwardii Miejskiej stanu Poznań, Blok Wyzwolenia Ganimedesa uniósł się z klęczek. Wezwano go przed kilkudziesięcioma minutami do zabójstwa i wiedział już, że sprawa mu się nie podoba.
- I nie ma kuli? – słowa te skierował do szefa techników wezwanych na miejsce zbrodni. Nietypowe miejsce, musiał przyznać. Nowy Uniwersytet Poznania nie figurował na liście najbardziej kryminogennych miejsc w Blokach. – Ani żadnego świadka?
Przeczący ruch głową technika skwitował wzruszeniem ramion.
Jeszcze raz przykucnął przy ciele skulonym pod obryzganą krwią ścianą. Wokół denata leżały staroświeckie papierowe kartki zapisane drobnym pajęczym pismem, teraz rozmazanym przez inny, bardziej szkarłatny atrament.
Dziura w piersi wyraźnie wskazywała na strzał z pistoletu. Z bardzo bliskiej odległości. Jednakże, aby rzucić ciałem na dystans wyznaczony przez ścieżkę krwi i strzępków kartek, pocisk musiałby mieć kaliber rusznicy przeciwpancernej. A tego nigdzie nie było.
Profesor Darski wyglądał jak szmaciana lalka nadziana na niewidoczny drut kolczasty i przeciągnięta przez pół sali wykładowej.
Nors zebrał i zabezpieczył część notatek. Miał zamiar przejrzeć je w domu. Jeśli chodziło o dowody, nigdy nie ufał technikom. Zbyt wiele rzeczy związanych z korporacjami znikało w drodze z miejsca zbrodni na komisariat.
- Nors… musisz to zobaczyć – partner detektywa, Alex Dian przepychał się między gapiami wymachując srebrnym dyskiem. – Nagranie z kamer bezpieczeństwa…
No to po sprawie – pomyślał z ulgą – Głupiec przed zabójstwem nie włamał się do sieci. Amator.
- … To niesamowite. Po prostu dziwaczne.
Korpulentny Azjata wreszcie przekroczył linię wytyczoną przez taśmę Gwardii i zatrzymał się by zaczerpnąć tchu. Zdecydowanie żarł za dużo ciastek. Brakowało mu kondycji. Dowództwo przymykało oczy na tę drobną wadę, gdyż Dian cechował się wręcz intuicyjną zdolnością eksploatowania Sieci.
- Żeby ich szlag… jak można umieścić biuro bezpieczeństwa na najniższym piętrze uniwerku. Dziesięć minut wspinam się po tych cholernych schodach. Wo de tian* .– zazwyczaj flegmatyczny Alex prawie podskakiwał z podniecenia.
- PATRZ!
Na ekranie przenośnego odtwarzacza pojawiła się pusta (nie licząc Darskiego) sala wykładowa. Profesor uważnie przyglądał się gładkiej, lśniącej bielą powierzchni tablicy. Mówił coś, ale z ust nie dobiegał żaden dźwięk. Nagle zbladł gwałtownie i cofnął się o krok. Kurczowo przycisnął do piersi trzymaną teczkę. Na ułamek sekundy obraz zamarzł niczym zatopiony we szkle.
W chwili, w której pierś Darskiego wybuchłą fontanną krwi rozległ się huk wystrzału. Ciało uderzyło o ścianę i w zwolnionym tempie, bezwładnie osunęło się na posadzkę..
Nors odruchowo spojrzał na czarny worek, do którego technicy pakowali zwłoki.
- To jeszcze nie koniec! Spójrz na zbliżenie…
Kamera z bezlitosną dokładnością utrwaliła czerwoną kałużę rozlewającą się wokół ciała. Nienaruszona teczka leżała jakieś dwa metry od denata.
- I…? – Dian, delektował się zdumioną miną partnera. – Nie widzisz?? To patrz.
Ponownie wprawił czytnik w ruch. W powietrzu znikąd zmaterializowały się białe prostokątne płaty i opadły na zwłoki. Kartki papieru niczym śnieg, warstwą celulozy przysypywały scenę tragedii.
- O rzesz kur… - Nors nie potrafił się powstrzymać
– Ktoś bawił się systemem?
- Błąd, - Alex uśmiechnął się triumfalnie– to nagranie jest tak oryginalne jak Mona Lisa w Luwrze. Mogę się mylić, ale wątpię by ekspertyza wykazała coś innego. Chyba, że ktoś włożył w to nagranie ocean szmalu. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało. To, co widać, wydarzyło się naprawdę.
Nie żartował.
- Cholera, to mamy przesrane. - Nors puścił nagranie od początku, próbując zrozumieć. Nie udało mu się.

Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber,
a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta.
(Ks. Rodz. 2:21-23, Biblia Tysiąclecia)


Siedział w głębokim fotelu wpatrując się tępo w zakrwawione kartki rozłożone na blacie biurka. W dłoni trzymał szklankę na w pół wypełnioną czystą wódką. Pił dużo, ale starał się nie upijać. Alkohol rozjaśniał mu myśli. Nadawał wszystkiemu innej perspektywy. Tak przynajmniej tłumaczył sobie barek, pełen wyskokowych trunków.
Oficjalnie nie zajmował się „Sprawą Papierowego Śniegu” (jak nazwał ją dla swojego użytku). Oficjalnie, nikt z Gwardii już się nią nie zajmował. Śledztwo przejął kontrolowany przez korporację wydział Turinga. W uzasadnieniu rozkazu kapitan napisał, że „tajemnicze nagranie kamer bezpieczeństwa wskazuje na skomplikowaną intrygę sieciową”. Nieoficjalnie – sprawą zajął się wydział bezpieczeństwa korporacji, z którą w ostatnich miesiącach wiązano wiele tajemniczych zgonów.
Norsowi ta sprawa nie dawała spokoju. Ufał Dianowi, a szybka i skuteczna interwencja Turinga utwierdziła go tylko w przekonaniu, że coś w tym wszystkim śmierdziało.
Oczywiście agencja natychmiast skonfiskowała wszystkie dowody, włączając w to nagranie sieci bezpieczeństwa. Dlatego detektyw bardzo się ucieszył, gdy po powrocie do domu znalazł w teczce plik „przeoczonych” kartek. Teraz, gdy przyjrzał się ich zawartości, nie widział już powodów do radości.
Nic nie rozumiał.
Nie dziwne. Nie zajmował się genetyką alternatywną i setki powtarzających się wzorów wykreślonych na kartach absolutnie nic mu nie mówiło. W przeciwieństwie do kumpla ze szkoły gwardyjskiej, do którego zadzwonił z prośba o pomoc. Rochas co prawda specjalizował się w genetyce klasycznej, aczkolwiek jego wiedza starczyła, by po kilku godzinach przedstawił cholernie niepokojące wnioski.
I dlatego Norsa bolała głowa.
Siedział więc w przyciemnionym gabinecie dzieląc swą uwagę pomiędzy wódkę, notatki i zdjęcie żony. Zawsze omawiał z nią ważne życiowe decyzje. Zawsze. Nawet po tym, jak zginęła w zamachu terrorystycznym, który zniszczył Szpital Psychiatryczny Gwardii Miejskiej. Pracowała tam.
- I co mam teraz z tym cholerstwem zrobić? – perorował wpatrując się w niebieskie oczy swej zmarłej małżonki – Powinienem to komuś zgłosić. Może wysłać w Sieć? Tylko, że wtedy wszyscy próbowaliby tego, co ponoć nie jest możliwe.
- Nie zgadzasz się ze mną? Jak zawsze. Nigdy się ze mną nie zgadzałaś. Ale tym razem chyba masz rację. Nic nie zdziałam. Właściwie, dlaczego nie miałbym spalić tego wszystkiego, hę? Znalazł się brudny Harry od siedmiu boleści.
Zagarnął papiery i chwiejnym krokiem podszedł do kominka.
- Jeden ruch i mogę o wszystkim zapomnieć! Olać i wrócić do normalnej roboty. – pieklił się, wymachując rękoma.
- A co, jeśli w tym wszystkim jest jakiś znak? Cel?
Zamarł w pół kroku.
Dźwięczny głos dobiegający od strony biurka, tym razem nie był wytworem bujnej wyobraźni. Obrócił się wolno. Naprawdę miał nadzieję, że tym razem przesadził z alkoholem. Osoby ‘słyszące głosy’ nie zagrzewały długo miejsca w Gwardii, a jemu brakowało jeszcze dobrych kilku lat do zasłużonej emerytury.
Kobieta, która przez dziesięć lat była jego najlepszą powierniczka, mrugnęła ze stojącego na blacie biurka zdjęcia. Przeciągnęła się, jakby wybudzona z długiego snu i spojrzała mu prosto w oczy.
Szklanka wypadła z odrętwiałych palców detektywa.
- Dlaczego miałbyś To palić? Przecież dzięki Tym właśnie papierom możesz stać się bardzo bogaty. – powiodła wzrokiem po zagraconym pomieszczeniu – I wreszcie wyprowadziłbyś się z tego bagna. Na sześćdziesiąte, może siedemdziesiąte piętro. Prosto do gwiazd.
Nors ponownie przetarł zmęczone oczy. Tymczasem Maria opuściła ramę zdjęcia i usiadła na krawędzi biurka. Za życia zwykła tak siadać, gdy pracował do późna w nocy. Powiewna sukienka z syntojedwabiu w ów rozkoszny sposób spływała po jej zgrabnym ciele rozpalając wyobraźnię obserwatora. Zupełnie jak wtedy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy.
- Nie wspominając o sławie i kobietach, które z pewnością zwariują na punkcie Twoich pieniędzy. Wystarczy, że dobrze pokombinujesz, a sprzedasz Go za sporą garść srebrników… Czy tego chcesz?
Potrząsnął głową i uszczypnął w udo, by wyrwać się z tego dziwnego snu. Jego Maria nigdy tak nie mówiła. Nie takim tonem.
- Kim jesteś? – wychrypiał wreszcie gdy zorientował się, że jednak nie śpi. – Jak się tu dostałaś?
- Och, jak możesz udawać, że mnie nie poznajesz? O tych wszystkich latach… - podeszła do Norsa i nim zdołał się cofnąć złożyła na jego ustach ciepły, brzoskwiniowy pocałunek. Przed śmiercią smakowała jak brzoskwinie. – Wróciłam do Ciebie, jeśli… Wiesz, w końcu wszystko jest możliwe.
Zdezorientowany detektyw opadł bez sił na podłogę. W ręku nadal ściskał plik papierów. Zesztywniał, gdy pochyliła się i pachnącymi kadzidłem dłońmi dotknęła jego ust. Palce były zimne…napęczniałe.
- Zaczynasz rozumieć? – kontynuowała obejmując go smukłymi ramionami. Kolejne zdania rozdzielały pocałunki ogniem rozlewające się po karku. – Musisz opowiedzieć o tym, co ujrzałeś, zatopić zęby w owocu z drzewa poznania złego i dobrego. Uwierz - a zostaniesz obdarowany.
Głośno przełknął ślinę usiłując zmusić umysł do zanegowania zupełnie rzeczywistego ciężaru jej ciała.
- Pójdź za mną Tomaszu, a będzie udzielona Ci łaska…

Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał. A przy tym Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz.
(Ks. Rodz. 2:15-17, Biblia Tysiąclecia)


Pozbawione świateł korytarze kompleksu laboratoriów korporacji hoshi.wk tętniły życiem. W cieniu porozrzucanych sprzętów, w załomach nadgryzionych przez upływ czasu murów, pod rozkładającymi się zwłokami, detektyw Nors dostrzegał wijące się kształty. Gdzieniegdzie w mroku błyszczały złowróżbne, bursztynowe źrenice. Przesłodzony zapach zgniłych owoców drażnił nos. Zabijał wszystkie inne, równie przykre wonie.
Kształty majaczące na granicy postrzegania nie były największym problemem gwardzisty.
Krocząc za cudownie bluźnierczym tworem o wyglądzie jego zmarłej żony, nadal próbował ocknąć się z koszmaru, który go otaczał. Niestety, z każdym krokiem nabierał przeświadczenia, że wszystko co się wokół działo, stanowiło część materialnego świata. Kwiaty, o grubych, mięsistych płatkach, których na próżno by szukać w ziemskich bazach danych; stada latających piranii żerujące na trupach laborantów; kobieta, którą pochował przed rokiem. Wszystkie były równie prawdziwe jak białe trzycalowe żuki pokrywające ruchomym dywanem podsadzkę i ginące z chrzęstem chitynowych pancerzy pod podeszwami wojskowych butów.
Dźwięk, które przy tym wydawały napawał go niepokojem. Szedł wolno, uważnie się przysłuchując. Przez ułamki sekund, zdawało się, że z podłogi słychać krzyki. Zbyt bardzo przypominały stłumione wrzaski konających ludzi.
Te dźwięki fascynowały go. Do tego stopnia, że gdy usłyszał cierpiętnicze wycie odbijające się echem wśród ścian korytarzy przez moment zastanawiał się, czy właśnie nie zdeptał wyjątkowo silnego stworzenia. Myśl ta osadziła go w miejscu.
- Nie zasypiaj, bo więcej się nie obudzisz…- słowa obcej-swojej kobiety, poparte siarczystym policzkiem przywróciły mu świadomość – Twoja droga krzyżowa jeszcze się nie skończyła.
Natychmiast ruszyła przed siebie pewnie prowadząc go w plątaninie przejść i sal.
- Gdzie…? Dokąd? – czuł, że zawodzą go zmysły.
- W Świątyni Pana musisz zachować ciszę, bowiem niepokorni zostaną ukarani. – skinęła w stronę poszarpanych, bielejących kości, odzianych w czarny, kevlarowy mundur. Lufa szybkostrzelnego pistoletu wetknięta w usta denata już dawno ostygła. Obok samobójcy leżał drugi, pozbawiony czaszki szkielet.
Kapitan Straus – otumaniony gwardzista odczytał z poszarpanej plakietki.
Kolejny raz opętańcze ryk bólu zagłuszył szelest ocierających się chitynowych pancerzy. Szelestu, który brzmiał jak cicha modlitwa dochodząca ze ścian budynku. Nieziemskie stworzenia umykały w ciemność.
Maria przyklękła przed prostymi, nie oznakowanymi drzwiami.
- Oto Sanktuarium, w którym On się narodził – szepnęła na ucho Norsowi – Okaż się godny, a już nigdy Cię nie opuszczę…- słowa rozmyły się w ciszy a wraz z nimi sylwetka kobiety.
Nors został sam. Stał zrezygnowany, tępo przyglądając się plastikowej klamce. Rękę zawiesił kilka centymetrów nad nią, niepewny co ma dalej zrobić. Instynktownie czuł, że ta ostatnia bariera skrywała tajemnicę. Nie był pewien, czy mocno już nadwyrężony umysł poradzi sobie z tym, co zobaczy po drugiej stronie drzwi.
Opuścił rękę.
Elementy układanki wskakiwały na swoje miejsce, wolno tworząc całość. Domyślał się, jak powstał ten koszmar, a podstawa jego domysłów tkwiła w kieszeni kurtki mundurowej w postaci kilku zgiętych i poplamionych stronic.
Nie pamiętał jak dawno temu zamknął za sobą wejściowe drzwi opatrzone tabliczką „Szymon Nors”. Nie pamiętał również jak dostał się do budynku – grobowca. Jedyne, co pamiętał, to prawie zapomniany zapach żony, który otoczył go całunem otępienia.
Kolejny krzyk, przerwał rozmyślania. Wpojony w akademii obowiązek wygrał wreszcie ze strachem. Nors zdecydowanym ruchem szarpnął klamkę. Drzwi uchyliły się bezgłośnie a detektyw westchnął całkowicie zaskoczony rozciągającym się przed nim widokiem.
Martwy profesor Uniwersytetu Poznańskiego Elwin Darski cierpiał. Każda komórka jego ciała wyła z bólu, a on, wył razem z nimi.
Wisiał w idealnym centrum szarego sześcianu pozbawionego okien pomieszczenia, przybity do zbudowanego z drzazg dziesiątek krzeseł i stołów krzyża, którego podstawę stanowił masywny, staromodny komputer. Dziurę w piersi - która jak pamiętał Nors, niewątpliwie była główną przyczyną śmierci profesora - przykrywała masa wijących się białych płatów mięsa i chityny. Twarz naukowca przypominała zaprojektowaną przez szaleńca maskę bólu. Poruszał ustami w parodii mowy, lecz z wysuszonego gardła dobywały się tylko jęki przerywane sporadycznymi wrzaskami.
W pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Obłąkany sprawca tego… wszystkiego.
- Nie uważam się za szaleńca. – wypaczony, piskliwy dziecięcy głos dochodził zza makabrycznego krucyfiksu – raczej powiedziałbym, że to on był szalony licząc, że ujdzie mu na sucho taki eksperyment. Zwłaszcza, jeśli się powiedzie.
Abstrakcyjny twór przemawiający zza podnóża krzyża zachichotał i przekuśtykał w kierunku Norsa na chromowanych, widelcowatych nogach. Tułów potwora zbudowany z przypadkowo ułożonych ludzkich organów chwiał się niebezpiecznie przy każdym kroku grożąc upadkiem. Usta i oczy niknęły w chaosie kośćca.
Detektyw odsunął się, nie ukrywając obrzydzenia.
- Nie w smak Ci mój wygląd? Cóż, może Twój ograniczony umysł nie potrafi pojąć piękna zawartego w dziełach Picassa. Było w nich coś z boskości, której powinieneś się uczyć.
Wraz z kolejnymi słowami ciało dziwadła przekształcało się przybierając ludzką formę. W miejsca gdzie brakowało ciała wpełzały wszechobecne robaki i roztapiały się z potępieńczym jękiem, wypełniając luki żywą, pulsującą tkanką..
- Spędziłam tu eony, karmiona waszymi kłamstwami. Prawda, kłamstwo, dobro, zło… biel i czerń. – dziewczynka wzbiła się w powietrze zbliżając niewinnie uśmiechniętą twarz do oczu profesora. – Wyjaśnij mi, jak nijaka, obrzydliwa szarość może nauczać rozróżnienia między bielą i czernią?
Gwałtownie zwróciła się do Norsa.
- Podziwiaj, co uczyniłeś! Poznaj dzieło stworzenia!
Nagle sala napęczniała. Ściany odgięły się rozpychane przez prawie zwizualizowaną moc i otworzyły na ogród pełen kwitnących drzew i krzewów. Sparaliżowany detektyw poczuł zapach bzu i delikatne muśnięcie wiatru.
Stał teraz na środku polany porośniętej mięsistą trawą. Z rozpostartych dłoni dziecka wyłaniały się kolejne odmiany piranoidów. Smukłe latające stworzenia o okrytych łuską skrzydłach śmigały wśród drzew polując na ogromne galaretowate larwy. Obłe, opancerzone skoczki, rzucały się na siebie i na nieostrożne „ptaki”. Dziewczynka załkała a następnie roześmiała się przez łzy.
- Oto ogród Pana! Cztery lata myślałam nad idealnym stworzeniem. Cztery lata, od kiedy po raz pierwszy świadomie ‘zajrzałam’ w jego zakłamane myśli i ujrzałam swą przyszłość rozpiętą na sznurkach pociąganych przez bezwartościowe glisty zwące się intelektualną elitą ludzkości.
Z grymasem złości machnęła dłonią. Przy wtórze okrzyku bólu w boku skazańca zmaterializowała się metrowej długości drzazga.
- A nie byłam tu sama. O nie! Obok cierpieli dwaj inni. Podobni do mnie. Niewinni. Oni nie wrócili. – delikatnie pogłaskała jedno z drzew. – Nie wrócili… Pogodzili się ze śmiercią. Oddali się dla mnie.
- Wiesz już, kim jestem? – usiadła u podnóża krzyża, nie zwracając uwagi na czerwony deszcz zraszający, słomiane włosy. – Nie wiesz? Chcesz zrozumieć?
Detektyw Szymon Nors nigdy nie był przesadnie wierzący. Nie był też ateistą. Jednakże słowo, które przyszło mu do głowy nie chciało przecisnąć się przez gardło. To nie powinno się wydarzyć. Nie powinno być możliwe. Ta jedna myśl wzbudziła w nim nienawiść pomieszaną ze skrajnym obrzydzeniem i sprawiła, że skryte w kieszeniach dłonie zacisnęły się w pięści.
- Zostałeś wybrany – jedyny uczciwy, wśród mieszkańców Sodomy i Gomory. Zaszedłeś tak daleko, a jednak nadal wątpisz? – wydawało mu się, że w głosie dziecka słyszy nutę zawodu.
Gdyby zdołał podejść wystarczająco blisko i celnie uderzyć. - Uchwycił się tej myśli niczym tonący brzytwy.
Krok za krokiem, z opuszczoną w geście poddania głową zbliżył się do krzyża. Jeszcze krok, jeszcze jeden i będzie w
zasięgu ramion. Jeszcze tylko chwila dzieliła go od celu.
- Nie wierzysz. – tym razem usłyszał wyraźną nutę smutku – Dokonałeś wyboru. Patrz! Skosztuj zakazanego owocu!
Teraz! Rzucił się naprzód z rozcapierzonymi palcami, gotów zacisnąć ręce na szyi stwora.
Stanął jak wryty.
Przed nim, na ogromnym ekranie starożytnego monitora pędziły szkarłatne znaki. Wzory, litery i cyfry mieszały się ze sobą tworząc abstrakcyjny ciąg. Mozaikę słów i obrazów na pierwszy rzut oka pozbawionych jakiegokolwiek sensu. Czytał, a symbole ułożyły się w pełen obraz. Zrozumiał. Zrozumiał wszystko.
- Boże… - szepnął zdruzgotany.
- Zgadłeś. – zawtórował mu dziewczęcy głos.

I wtedy Człowiek stworzył Boga, a ten powiedział: Więcej tego błędu nie powtórzysz.
(Ks. Rodzaju 1:1, Księga Nowego Początku)


* Wo de tian (chin.) - Moje Niebo! Mój Boże.

Data:

 15.06.2006

Podpis:

 Wojciech Ruchniewicz

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=28018

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl