![]() |
|||||||||
"Wierzysz?" Prolog |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Prolog Była czarna noc. Przez gwieździste niebo co jakiś czas przesuwała się ciemna chmura. Czerwona tarcza księżyca królowała nad Włochami. Liczne latarnie oświetlały miasto. Także na placu św. Piotra paliły się światła. Na kolumnadzie siedział anioł. Samotny, zamyślony opierał się o rzeźbę świętego. Nie patrzył w żadnym konkretnym kierunku. Jego zamglone oczy zwrócone były ku górze. Myśli błądziły, a on sam za nimi nie nadążał. Spojrzał ostatni raz na Watykan i wzniósł się w powietrze. Jego wielkie, białe skrzydła załopotały. Przez umysł przeleciała jedna, ironiczna myśl: „I to ma być stolica Boga?” W małym, angielskim miasteczku jak zwykle nic się nie działo. Cisza przetaczała się przez ulice. Młody chłopak szedł do proboszcza. Chciał mu powiedzieć ważną rzecz. Miał także nadzieję na jego błogosławieństwo. Pomogłoby mu to przekonać matkę. „Jakże ciche ulice, jakże smutne. Może to odmieni mój los.” myślał, kiedy był już przed domem proboszcza. Wszedł na zadbane podwórko i z przyspieszonym biciem serca zapukał. Drzwi jak zwykle otworzyła Margerita. Spojrzała na niego swym surowym wzrokiem, jednak odsunęła się znacząco. Chłopak wszedł do środka i poczekał, aż gospodyni zapowie go. Nie musiał długo czekać. Szybko znalazł się przed obliczem księdza. Mężczyzna w średnim wieku wcale nie miał łagodniejszego usposobienia niż Margerita. Może dlatego nie odzywał się do chłopca, który wciąż miał w pamięci ich ostatnią kłótnię. - Tato… - zaczął. - Nie mów tak do mnie. – zagrzmiał, lecz chwilę potem dodał łagodnym głosem. – Jestem księdzem. Możesz mówić mi panie. - Dobrze, proszę pana. - Z czym przyszedłeś? Chłopakowi zrobiło się sucho w gardle. Nie wiedział jak to powiedzieć. Bał się reakcji ojca. Wystraszonym głosem odważył się wyznać: -Chcę zostać księdzem. – spojrzał na proboszcza, a ten milczał. Jedyną oznaką tego, że słyszał, był wyraz zaskoczenia, który szybko zmienił się w litość. - I chcesz skończyć jak ja? Na jakimś cholernym zadupiu? Dlaczego mi to mówisz? - Proszę o błogosławieństwo. I jeśli można rekomendację. - Dlaczego? Dlaczego chcesz to zrobić? Chłopak miał gotową odpowiedź. Myślał nad nią krótko. Tak naprawdę to ona pomogła mu się zdecydować. - Wierzę, że jak Bóg da, trafię do jakiegoś miasta. Jeśli jednak Bóg zechce inaczej, dostosuję się do jego woli. - Boży głupek! Czy myślisz, że ktoś w tym zapchlonym mieście wierzy w Boga? Jak tak, to mylisz się. Jesteś jedyny. Nawet ja przestałem wierzyć w Jego istnienie. - Tak. Wierzę w Jego istnienie. I póki będzie ktoś taki, Bóg będzie istniał. Będzie istniał nawet, gdy wszyscy o nim zapomną, lecz jego egzystencja nie odbędzie się w ludzkiej świadomości. - Jak chcesz. Chcesz zniszczyć sobie życie? Zrób to. Ja nie przyłożę do tego ręki. Chcesz błogosławieństwa? Dostaniesz je. Proszę bardzo. Żegnam. Chłopak wyszedł. Osiągnął to co zamierzał. Teraz zostało tylko powiedzieć matce. Bał się, że źle to przyjmie. Odkąd proboszcz przerwał romans, czyli odkąd on jest na świecie, matka żywi niechęć do księży. Wiatr zawiał mocniej, zwiastując nadciągającą burzę. Pierwsze krople spadły nieśmiało. Następne wściekle moczyły ziemię, z którą się stykały. Przemoknięty chłopak szedł ulicą szczęśliwy. Teraz wszystko zależało od tego, czy przyjmą go do seminarium. Była to jego szansa. Szansa na lepsze życie. Jeszcze odrobina szczęścia i będzie wolny. Wyjedzie stąd i już nigdy nie wróci. Przynajmniej na stałe. Wciąż miał w oczach płaczącą matkę. Cieszył się, że go zrozumiała i się zgodziła. Było to dla niego ważne. Zadała tylko jedno pytanie: „A co jeśli się zakochasz?”. Odpowiedział tylko: „Poświęcę miłość dla Boga”. Samotny anioł leciał wśród chmur. Chciał powrócić do tego miejsca. Dawno tam nie był. Bał się, że już nie istnieje. Ten świat tak szybko się zmienia. Tam, gdzie kiedyś był las, w jednej chwili powstają miasta. Może i cywilizacja doszła także i tam. Do tego jedynego miejsca. Kiedyś były tam wielkie puszcze, zamieszkałe przez tamtejsze ludy. Teraz mogły być tam te wysokie budynki, które tak przeszkadzają w locie. „Ze świata znika piękno.” myślał, „Dla mnie ono umarło dawno temu”. Zaczęło padać. Woda ściekała ze skrzydeł, ściekała po plecach, z mokrych już włosów. Aniołowi zrobiło się zimniej. Czuł, że żyje. Ból i cierpienie zawsze nam o tym przypominają. Wzleciał wyżej, ponad chmury. Promienie słońca pieściły skórę. Rzadkie powietrze przyjemnie utrudniało oddychanie. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |