Miałem kiedyś kolegę |
|||||||||
|
|||||||||
Miałem kiedyś kolegę, co miał dwie głowy. Był całkiem zwyczajny, tylko te dwie głowy... Chodził ze mną do klasy, uczył się całkiem nieźle, trochę się sam ze sobą sprzeczał ale generalnie był pogodny. Nie miał zbyt wielu kolegów. Inni koledzy z klasy śmiali się z niego i wyzywali go. "Strach na wróble", "proca" krzyczeli. On próbując się bronić przekrzykiwał ich przysłowiem "co dwie głowy to nie jedna, co dwie głowy to nie jedna!". Śmiali się z niego, gdy na WueFie nie mógł biegać za piłką tak szybko jak inni, bo dwie głowy były ciężkie i bał się, że się przewróci. Śmiali się z jego głosu, bo gdy mówił coś dwoma ustami równocześnie, to brzmiało to i grubo i piskliwie w jednym momencie. Po szkole nikt nie chciał się z nim w nic bawić, więc siedział w domu albo patrzył się przez okno. Wtedy też się z niego śmiali. Wyzywali go od różnych warzyw i zwierząt. Nie miało to związku z ilością głów. Ale nie mieli dobrego porównania, lepszego pomysłu. W końcu kolega nie wytrzymał i uciął sobie jedną głowę. Gdy przyszedł do szkoły nikt się nie odezwał. Minął tydzień. Koledzy z klasy zapomnieli, że miał dwie głowy, teraz śmiali się z tego, że jego głowa krzywo "odrasta" od karku. Po miesiącu kolega umarł. Jego mama przez domofon powiedziała, że pękło mu serce. Miałem kiedyś kolegę, co miał zieloną skórę. Był całkiem zwyczajny, tylko ta zielona skóra... Chodził ze mną do klasy. Bardzo ładnie rysował, ale nigdy nie używał zielonej kredki. Koledzy z klasy śmiali się z niego. Mówili " a rodzice to cię w trawie robili!!! I im się źdźbła wplątały i teraz taki zielony jesteś!!!" Wymyślali na niego różne przezwiska Trawa, Trzcina, Koperek, Murawa, Krowie żarcie i takie tam. Kolega starał nie przejmować się przezwiskami i obelgami, próbował nie zwracać na nie uwagi. Zielony próbował jakoś przypodobać się kolegom, aby wreszcie przestali się z niego naśmiewać. Często robił to czego chcieli. Bawił się z nimi, chował się w trawie i wygrywał ten, który pierwszy go znalazł. Nikt go jednak ani przy tej zabawie, ani przy żadnej innej okazji nigdy nie dotknął. Koledzy rozpuścili między sobą plotkę, że to zielone może być zaraźliwe. Któregoś dnia miał nastąpić przełom dla zielonego. Zakochał się! Rozmawiali razem często, pewnego dnia w końcu spytał się jej czy chce z nim chodzić (tak się robi w tym wieku). Odpowiedziała: "Wiesz... fajny jesteś i w ogóle dobrze się z tobą rozmawia. Ale ty jesteś zielony! Wszyscy by się ze mnie śmiali, że chodzę z zielonym". Tak to był przełom. Następnego dnia kolega już nie był zielony. Posmarował się cały jakąś farbą albo czymś takim. Było widać, jak gdzieniegdzie farba jest ciemniejsza, gdzieindziej jaśniejsza. Koledzy byli niepocieszeni, że nie mogą teraz już bawić się w "zaginionego w trawach". Koledzy przestali się śmiać z tego, że był zielony, bo przestał być zielony. Tym razem dziewczyna zgodziła się. Po miesiącu jednak sam z nią zerwał... Miałem kiedyś kolegę, co mówił wszystko od tyłu. Był całkiem zwyczajny, tylko to gadanie od tyłu... Chodził ze mną do klasy. Nie umiał mówić normalnie. Zawsze mówił od tyłu. Nauczyciele przepytywali go na kartkach. Pisał im odpowiedzi. Koledzy z klasy śmiali się z niego. Mówili: "A ciebie rodzice robili od tylca! I im taki przekręcony wyszedłeś" Krzyczeli na niego Satuk. Było to jedyne słowo, którego się nauczyli. Rozumieli go tylko wtedy gdy mówił słowa typu oko, anna, ała, asa, ala, oto, zez, sos i takie tam. Koledzy przezywali go bardzo często. Mówili, że jest rewers, że jest opóźniony w rozwoju i że posuwa się do tyłu zamiast do przodu. Zawsze gdy zauważyli go jak gdzieś szedł to krzyczeli do niego "tyłem idź, tyłem!". Czasem gdy chciał coś im powiedzieć kwitowali to zwykłym "ty... a stań na rękach i wtedy powiedz. To może coś z tego zrozumiemy". Często grał w piłkę z kolegami. Gdy wczuwał się w klimat rozgrywki zapominał się i krzyczał od tyłu by ktoś mu podał "jadop im! Jadop im. Kedorś! Kedorś! Kedorś ytsup!!!" Zawsze napotykało to na potężną salwę śmiechu. Wszyscy przestawali grać i kładli się na ziemi ze śmiechu. Tylko on stał. Miał tego już tak dość, że przestał się w ogóle odzywać. I nic nie pomagało, ani groźby, ani prośby. Nie dało się z niego wymusić ani jednego słowa. Milczał jak grób. Mama pytała go "czemu nie chcesz nic mówić". Tylko ona go rozumiała. Łzy spływały mu po policzkach, ale nie powiedział ani słowa. Po jakimś czasie koledzy przestali krzyczeć na niego Satuk. Teraz mówili po prostu: "tee, niemowa... zadzwoń po karetkę" śmiech... Miałem kiedyś kolegę, co niczym się nie wyróżniał. Był całkiem zwyczajny. Chodził ze mną do klasy. W ogóle niewiele mogę o nim powiedzieć, poza tym, że był całkowicie normalny. I w ogóle normalnie się ubierał, normalnie mówił, normalnie wyglądał. I wszyscy zachowywali się wobec niego normalnie. Jak on miał na imię? Nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam, że jakoś tak zwyczajnie. Nikt go nie przezywał i w ogóle nikt z nim nie rozmawiał, a jak się teraz pytam kolegów z klasy o niego, to okazuje się, że nikt go w ogóle nie pamięta. Nikt nie może przypomnieć sobie jego imienia. I ja już chyba wiem dlaczego tak się dzieje. Bo chyba jednak nie ma czegoś takiego jak CAŁKIEM NORMALNY KOLEGA!!! |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |