człowiek sukcesu? |
|||||||||
|
|||||||||
CZŁOWIEK SUKCESU? Tego dnia szary przystanek autobusowy przy jednej z dojazdowych dróg do Krakowa wyglądał wyjątkowo odrażająco. Od rana niebo było szczelnie zakryte ołowianymi chmurami z których z zadziwiającą regularnością co chwilę siąpił deszcz. Pod niewielkim dachem przystanku stały dwie osoby. Obaj mężczyźni byli jakby swoimi przeciwnościami. Jeden wysoki ubrany w gustowny garnitur, wyglądał na zapracowanego człowieka. Drugi, dużo niższy z dala w swym podartym i brudnym ubraniu przypominał człowieka któremu los nie sprawił w prezencie szczęśliwego życia. Długo stali w milczeniu, obserwując deszcz coraz to się nasilający. -Przepraszam pana o której jest autobus.- bezbarwnym, smutnym głosem, jakby nic nie robiąc sobie z tego, że w miejscu gdzie stał zaczął właśnie przeciekać dach, spytał niższy mężczyzna. -Dokąd?- spytał go z wyższością w głosie, nie zwracając w ogóle na niego uwagi, ponieważ bardziej był zainteresowany nieszczelnym dachem przez który mogło spaść kilka kropli deszczu na jego nienaganne ubranie. -W stronę Krakowa.- odpowiedział ze zdziwieniem jakby nawet przez chwilę nie myśląc, że ktokolwiek, nawet on, mógłby jechać w drugą stronę. -O 20.11- odpowiedział mu mechanicznie, co chwilę zmieniając swoją pozycję unikając kropel spadających z nieszczelnego dachu. -Bo proszę ja ciebie ja kiedyś umiałem czytać, ale teraz rozumie pan. A tak w ogóle, to pan wygląda na studenta. Ja kiedyś się uczyłem. Nazywam się... pijak jestem, rozumie pan...- powiedział to z najzwyklejszą naturalnością, jakby to słowo „pijak” nic wielkiego dla niego nie znaczyło, jakby traktował je na równi z innymi słowami takimi jak „Adam”, „Zdzisław”, „Pijak”. -W przeciwieństwie do ciebie jestem człowiekiem sukcesu- powiedział do siebie, a na głos zapytał -Co pan tu robi. -Piłem cały dzień. Od rana do wieczora. -Wódkę pan pił? -A co to pana obchodzi, to moja osobista sprawa. Rozumie pan.- utkwił w człowieka sukcesu swój niespokojny wzrok. Stał ciągle w tym samym miejscu, pod największą dziurą w dachu. Jego ubranie było już całkiem przemoczone. -Rozumie. To co pan pił. -Nie, nic nie piłem. To za ile jest autobus. -Za dziesięć minut. -Bo ja proszę ja ciebie kiedyś byłem lotnikiem, no wie pan pilotem. Wszystko widziałem i mogłem wszystko przeczytać, a teraz, rozumie pan... -A dlaczego pan pije. -Bo proszę ja ciebie moja matka kiedyś umiała chodzić. Teraz nie umie, rozumie pan, cały czas leży. -Gdzie? -Tam na cmentarzu. Proszę pana pan jest studentem, a ja kiedyś byłem „profesorem” na Uniwersytecie. Uczyłem geografii. Rozumie pan. Na przykład jakie jest największe jezioro Europy. -Jezioro Wiktorii. -Dobrze. A Azji. -Jezioro Bajkał. -Dobrze. A najdłuższa rzeka w Europie. -Amazonka. -Dobrze, proszę ja ciebie, a te skurwysyny mnie wyrzucili. Dlaczego. Bo byłem za mądry. Bali się, że będę mądrzejszy od nich... -To co pan pił. -Nie powiem panu, bo to świństwo. Świństwo... Z zakrętu wyłoniła się sylwetka starego, rdzewiejącego autobusu. Gdy zatrzymał się na przystanku, obaj weszli do środka. Kierowca nawet nie spojrzał na człowieka w garniturze, za to lodowatym spojrzeniem obrzucił pijaka. Autobus ruszył ze zgrzytem. Po chwili pijak zasnął kamiennym snem, a „człowiek sukcesu” rozglądając się po autobusie czy nikt go nie widzi, powoli wyciągnął ze swojej aktówki niewielką butelkę, ostrożnie rozerwał zieloną banderole i przystawił do ust: „CZŁOWIEK SUKCESU”... |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |