La Cammona Tong rozdział pierwszy |
|||||||||
|
|||||||||
Rozdział 1: Zwykły wieczór w zwykły dzień. Tego wieczoru chłodny wiatr zagnał wszystkich mieszkańców wioski Hla Old do ich ciepłych łóżek. Nawet strażnicy miejscy schronili się w rozgrzanej ogniem Mordowni Grubego popijając brandy i ani myśląc o wyściubianiu nosa poza ciepłe pomieszczenie. Tak, więc jedyną osobą, która nie przestraszyła się zimna i ten wieczór postanowiła spędzić na dworze był pewien nie najwyższego wzrostu dunmer. Rozłożył się wygodnie na drewnianych schodach prowadzących na nabrzeże. Swoje wielkie czerwone oczy wlepił w niebo a w ustach żuł kawałek wyschniętej trawy. Ubrany był lekko i zwiewnie jak gdyby kpił z chłodnej pogody. O trzy numery za duże ubrania wisiały na jego ciele kompletnie nie pasując do chudej i drobnej sylwetki. Założywszy jedną rękę za głowę leżał tak wpatrując się w gwiazdy. Żuł trawę i tłukł koniuszkami palców po swoich żebrach w nerwowym geście. Czekał na kogoś a ta osoba właśnie zaczynała się spóźniać. Z pobliskich szuwar do uszu dunmera dobiegł cichy szelest wodnej trawy. Uniósł lekko głowę i wlepił wzrok w miejsce skąd dochodził dźwięk. Jego dłoń automatycznie powędrowała do rękojeści chitynowego miecza. Szelest nie ustępował z sekundy na sekundę stawał się coraz głośniejszy coś, co znajdowało się w krzakach najprawdopodobniej zbliżało się w stronę wioski. Wpierw z gęstych traw wyłonił się kawałek drewna by po chwili urosnąć do rozmiarów sporego drzewa. Drewniane czółno wypłynęło z szuwar prowadzone przez podstarzałego jegomościa oraz jego argoniańskiego niewolnika. - Spóźniłeś się – zawołał dunmer do starca płynącego w czółnie. - Przewoźnik nigdy się nie spóźnia – odrzekł spokojnie starzec – przybywa zawsze w najlepszym momencie. - Masz wszystko? – zapytał dunmer ignorując słowa starca. - Oczywiście wszystko zgodnie z umową. Argoniański niewolnik zeskoczył z czółna i ściągną płachtę okrywającą stos koszy i pudeł, po czym zabrał się do ściągania ich na ląd. - To twoje złoto – zawołał dunmer po czym rzucił starcowi sakiewkę z pieniędzmi – a ty rusz swoje śmierdzące łapy – zwrócił się do niewolnika. -, Co pan rozkazać – odparł usłużnie niewolnik. - Chwila – wtrącił starzec – brakuje dziesięciu septimów – powiedział wymachując groźnie sakiewką. - To kara za spóźnienie – odparł sucho chłopak – może na przyszłość to cię nauczy punktualność. - Ty gówniarzu! – ryknął starzec – ja spóźniony, trzy godziny płynąłem przez te cholerne trawy by nie zostać zauważonym przez łodzie patrolowe tych cholernych legionistów. Ledwo żeśmy się odgonili od bandy skrzekaczy, które roznoszą to bagienne paskudztwo. A ty sukinkocie nie chcesz wypłacić mi całej kasy? - Gówno mnie to obchodzi – zaśmiał się, dunmer – mogła cię gonić nawet banda Ogrimów. Nie ruszałeś swoim starym dupskiem dostatecznie szybko, więc zadowolisz się tym, co ci łaskawie dałem. - Jesteś pewny? – zapytał chytrze starzec wyjmując zza płaszcza krótki sztylet. - Tak jestem pewny – odpowiedział dunmer machając swoim krótkim mieczem – naprawdę sądzisz, że dasz mi radę dziadku? - A co taki z ciebie wielki szermierz? – zarechotał starzec. - Najlepszy po tej stronie wyspy. Starzec zrobił pół kroku do tyłu. W głosie młodego dunmer nie czuć było wcale strachu, był bardzo pewny siebie a to mogło nieco zbić z tonu jego przeciwnika. Spokojne ruchy i zimne spojrzenie takie drobne gesty były bardzo ważne przed każdą walką. Stary przewoźnik nie należał do osób zbyt odważnych i skorych do bójki wolał się wycofać i pogrozić młodzikowi. - Napytasz sobie jeszcze biedy chłopcze – powiedział grożąc mu palcem – inaczej będziesz śpiewał jak porozmawiam z Bovyan’em. - A proszę bardzo leć poskarż się szefowi! – krzyknął dunmer – droga wolna jednak, gdy to już zrobisz lepiej nie pokazuj się więcej w Hla Old. My tutaj umiemy policzyć się z kapusiami. - Jeszcze zobaczymy – powiedział starzec celując oskarżycielsko palcem w chłopaka – jeszcze zobaczymy. - Oho, ale się wystraszyłem. Lepiej się zamknij i pomóż temu potworowi wyładować towar, bo nie mam całego wieczoru na ślęczenie tutaj. - Chyba Vivek ci rozum odebrał smarkaczu. Sam se ściągaj te pudła jak ci tak śpieszno. Dunmer splunął gniewnie na ziemię, po czym wszedł do wody by pomóc niewolnikowi przenieść ładunek na ląd. - Ruszaj zwłoki parszywa jaszczurko! – wrzeszczał, co jakiś czas na Argonianina. Kiedy cały ładunek znalazł się już na lądzie młody dunmer usiadł na piachu i otarł czoło z potu. Dwanaście ciężkich skrzyń oraz sześć wielkich koszy leżało teraz na piaszczystym wybrzeżu, co jakiś czas podtapiane przypływem. Jaszczur niewolnik dłubał wielkimi pazurami w ziemi, podczas gdy jego pan zbierał się do odpłynięcia. Widząc to Argonianin podniósł się i próbował dogonić swego właściciela, gdy usłyszał za sobą głos młodego dunmera. - Ej zielona bestio ty tu zostajesz ze mną! Argonianin spojrzał pytająco na swego pana. Starzec kiwnął jedynie głową odpychając swoje czółno w stronę głębokiej wody. - Żegnaj Pazurze – zawołał do niewolnika z oddali nim zniknął za horyzontem. - Żegnaj Pazurze – zaśmiał się do siebie dunmer – jakby to, to miało uczucia. Jaszczur udał, że nie słyszy rasistowskiej uwagi z ust jego nowego pana ostatecznie jako niewolnik był do nich przyzwyczajony. Tu, na Vvarvdenfell nikt nie traktował z szacunkiem ras zwierzęcych. Pazur patrzył jeszcze przez dłuższą chwilę na horyzont, za którym zniknął jego stary pan, po czym odwrócił się do młodego dunmera. - Pazur głodny – powiedział przyglądając się uważnie elfowi. - A co mnie to obchodzi – stwierdził oschle chłopak. - Pazur pójdzie sobie coś upolować. - Pazur nie ruszy stąd dupy – zaczął przedrzeźniać go elf – Pazur będzie tu siedział i pilnował towaru dopóki pan Odgen nie wróci tu ze swoimi kompanami. -, Ale Pazur jest głodny. - Stul ryj śmierdzielu – ryknął zdenerwowany Odgen – masz tu siedzieć i czekać, bo jak nie to porozmawiamy inaczej – zagroził jaszczurowi machając mu mieczem przed pyskiem. Była to dość dziwna groźba, jako że Argonianin był dwa razy większy od swego dunmerskiego pana. Posiadał do tego silnie umięśnione ciało i długi ogon, którym z pewnością złamałby kark mrocznego elfa jak zapałkę. -, Co pan każe Pazur zrobi – odparł przymilnie niewolnik kłaniając się lekko dunmerowi. - Widzę, że szybko się uczysz gadzie – zaśmiał się triumfalnie Odgen – siedź tu na swoim parszywym dupsku i nie pozwól nikomu dojść do tych skrzyń. Ja wracam niedługo, więc bez żadnych wyskoków. - Pazur rozumie. - Pazur nie ma mózgu, więc jak może rozumieć – rzucił mu na od chodne Odgen. Jaszczur odprowadzał wzrokiem swojego pana póki ten nie zniknął w ciemnej gęstwinie lasu. Rozejrzał się uważnie po okolicy, po czym mruknął pod nosem. - Pazur jest dostatecznie mądry by wiedzieć jak ci skręcić kark zasrańcu – powiedział do siebie niewolnik, – ale Pazur musi się najpierw dowiedzieć gdzie jest klucz do jego pawęży, o tak. Dopiero potem Pazur was wszystkich pozabija. Argonianiń uśmiechnął się do siebie myśl o odzyskaniu wolności była dla niego bardzo motywująca. Spojrzał na tafle wody, pod którą na pewno pływało stado dorodnych i soczystych zębaczy. Na myśl o posiłku, którego nie jadł od wczoraj zaburczało mu w brzuchu. - No cóż przecież Pazurowi należy się trochę pożywienia – pomyślał, po czym dał dalekiego susa do wody. Po godzinie z mroków lasu wyłoniła się grupa dunmerów na czele, której dumnie kroczył Odgen. Zaraz za nim podążał osobnik, którego z powodzeniem można nazwać wielkoludem, przynajmniej jak na mrocznego elfa. Miał ze dwa metry wzrostu i potężną ciężką sylwetkę. Na ramiona i tors spływała mu gęsta kręcona broda a na głowie nosił wielką pomarańczową czapę. Można by go pomylić z dwemerem gdyby ta rasa nie wyginęła przed wiekami. Mimo to jego spojrzenie było łagodne i niezwykle ciepłe. - No to jesteśmy – zawołał wesoło wielkolud – przydało mi się trochę ruchu, bo już mi się kości zastały od siedzenia w tej jaskini – rozpostarł szeroko ramiona jak przy ćwiczeniach gimnastycznych – to gdzie te toboły, po które się tu wlekliśmy. - Tam Sarandasie – wskazał Odgen olbrzymowi – a gdzie do cholery podziało się to przeklęte zwierze!? -, Jakie zwierze? – zapytał dunmerska dziewczyna wychodząc przed szereg. Nie należała do zbyt wysokich osób, ale nie była też prawie karłowata jak Odgen. Szczupła o niezbyt wydatnych kształtach promieniała wesołością i pogodą ducha, która aż biła z jej twarzy. Brązowe włosy zwykle spięte w kok dziś wieczór rozpuściła sobie na plecach. - Niewolnik Hlodalo – odpowiedział Odgen – parszywy Argoniański potwór. Zapewne zwiał i buszuje teraz gdzieś po bagnach. - Nie denerwuj się Odgenie – powiedział tubalnie Sarandas waląc Odgena po przyjacielsku w plecy nie wyczuł jednak swojej siły i niziutki elf prawie się przewrócił – rano wezmę ze sobą Lieta i poszukamy go na wybrzeżu. - Daleko nie zwieje – zauważył dunmer stojący za nimi. Wyglądałby całkiem przeciętnie gdyby nie rude włosy i formacja cudacznych malunków na twarzy – wlazł do wody – wskazał na ślady łap, – więc na pewno płynie wzdłuż wybrzeża, bo wpław na kontynent raczej nie dopłynie. - Teraz to i tak już nie ważne – uznał Odgen – łapmy się za towar i ruszajmy do kryjówki nim się ociepli i strażnicy wyjdą od Grubego – wskazał brodą na starą szopę, w której mieściła się jedyna w mieście knajpa. - Zimno jak w ogarni – zauważył Liet zwracając się cicho do Sarandasa, – jeśli do rana temperatura nie wzrośnie nie wiem czy jest sens szukać tego niewolnika. -, Dlaczego? – zdziwił się Sarandas. - Ci niewolnicy to zwierzęta nie mają stałej temperatury ciała, jeśli nie znajdzie miejsca, w którym zdoła się ogrzać, – w co wątpię – zamarznie gdzieś na polanie. - No to chyba żadna strata – wtrącił Odgen – im mniej tych zawszonych obcych na naszej ziemi tym lepiej. Chodźcie tu i mi pomóżcie – powiedział podnosząc jedną ze skrzyń. Zbierając pakunki dunmerowie nie zauważyli bąbelków powietrza pojawiających się na powierzchni wody. Z każdą chwilą pojawiało się ich coraz więcej aż w końcu z tej małej kipieli wyłonił się czubek głowy Argonianina. -, Co to jest! – wrzasnęła Hlodala wskazując palcem na wyłaniającego się z wody Pazura. Wszyscy patrzyli na niego zszokowani, gdy wychodził niosąc w dłoni rozdarte ciało dreugh’a. - Pazur był głodny – powiedział widząc ich zszokowane spojrzenia, po czym rozłożył się na piachu i rozpoczął konsumpcję złapanego potwora wodnego. Zapanowała chwila ciszy, którą przerwał Odgen najwyraźniej wracając na ziemie po głębokim szoku, jaki przeżył. - Miałeś siedzieć i pilnować towaru parszywy śmieciu! – krzyknął. - Pazur był głodny – odpowiedział beznamiętnie jaszczur nie racząc swego pana nawet spojrzeniem. Z pełnym oddaniem oddawał się konsumpcji. - Mogłeś nawet tu zdychać – zawołał, – ale miałeś pilnować towaru! - Pazur był głodny – powtórzył cierpliwie Jaszczur. Mieszanina wściekłości i niedowierzania pojawiła się na twarzy Odgena. Rzucając głośno przekleństwami nerwowym ruchem zaczął wyciągać bicz do skarania niewolnika, powstrzymał go Sarandas kładąc swoją wielką dłoń na jego małym ramieniu. - Daj spokój Odgenie – powiedział swoim spokojnym tubalnym głosem – nie mamy teraz czasu na karanie niesfornych bestii. Musimy się zbierać zanim ktoś postanowi wyjść na zewnątrz. Odgen nieznacznie skinął głową, po czym spróbował się uspokoić. Zbyt bardzo liczył się ze słowem Sarandasa by upierać się przy karaniu przygłupiego niewolnika. Zreflektował się, po czym krzyknął w stronę jaszczura. - Ej śmierdzielu zostaw ten kawał padliny i rusz dupę. Łap się za wolne skrzynie i ruszamy. Lasy i bagna spowijał gęsty mrok nawet dwa księżyce świecące jasno na niebie nie były w stanie rozjaśnić tych egipskich ciemności. Droga przez te tereny nie była łatwa, co róż można było natrafić na dziury, wystające korzenie bądź grząskie torfy a do tego noc skutecznie ograniczała zasięg widzenia. Niestety w takich oto warunkach nasza drużyna zmuszona była do podróżowania. Naprawdę dziwny był to pochód. Z przodu z pochodnią w ręku kroczyła Hlodala zgrabnie przeskakując nad dziurami i korzeniami drzew, tuż za nią kroczył Odgen obładowany licznymi pudłami i z przodu i z tyłu. Za Odgenem kroczył Liet sapiąc ciężko gdyż do jego pleców przywiązane były wszystkie kosze a w rękach trzymał jeszcze dwa pudła. Tuż obok Lieta dumnie wyprostowany szedł Sarandas najwyraźniej potężne pakunki uwieszone na jego plecach i klatce piersiowej nie robiły na nim żadnego wrażenia. Nucił sobie pod nosem, co jakiś czas skubiąc końcówki swojej brody. Na samym końcu przestępując z nogi na nogę człapał Pazur. On również nie odczuwał ciężaru wyprawy. Nonszalancko zarzucił wszystkie swoje tobołki na plecy a na ich szczycie uczepił martwe ciało dreugh’a. Szczypce martwego zwierzęcia szorowały po ziemi, co jakiś czas odbijając się od kamieni porozrzucanych na drodze. - Musimy sobie kupić guara – wydyszał Odgen spod ciężkiego ładunku, który go przygniatał. Szlachetnie ofiarował się, że będzie niósł pudła przeznaczone, dla Hlodali, choć powoli zaczynał żałować tej decyzji. - Się nie martw – pocieszał go Sarandas – zaraz będziemy na miejscu. - Oby, bo już mi nogi w dupę wchodzą od dźwigania tego ciężaru – wyznał Odgen – ta jaszczurka idzie za nami? – zapytał. - Wlecze się, wlecze – odpowiedział mu Liet. Sarandas rzucił okiem na niewolnika trzymającego się kilka kroków za nim. Ciekawiła go ta bestia. Jaszczur był silniejszy i znacznie zwinniejszy od swoich pobratymców. Sarandas znał zachowania ras zwierzęcych, przez dziesięć lat pracował na wielkich plantacjach solonego ryżu należących do rodu Tres. Tam liczba Argonian i Khajiitów przekraczała trzykrotnie liczbę pracowników i straży. Pewnie, dlatego wszystko skończyło się tak jak się skończyło i musiał uciekać z tamtych rejonów by pracy szukać tu na Vvardenfell. Odwrócił powoli głowę, gdy napotkał spojrzenie niewolnika. Bestia przyglądała mu się z wyraźnym zainteresowaniem nie tak jak większość niewolników, którzy w oczach mieli rozpacz, gniew bądź usłużną poddańczość. Patrzyła na niego wyraźnie go oceniając. Zaniepokoiło to Sarandasa tak nie zachowuje się poddany tak zachowuje się zabójca. - Już jesteśmy! – zawołała Hlodala machając do reszty pochodnią. Nim odeszli zgasili ognisko wiec teraz wejście do jaskini ginęło w mroku nocy. - Nareszcie – sapnął Odgen zrzucając z siebie ciężar – chyba porobiły mi się pęcherze – powiedział masując się po plecach. - Bardzo boli? – zapytała z troską Hlodala. - Nie, nie już mi przeszło – udał Odgen prostując się godnie. - No cóż chciałam cię wymasować – stwierdziła Hlodala, – ale skoro już ci przeszło... - Doraźny ból zniknął – wtrącił szybko, – ale masaż na pewno by mi pomógł... - Hlodalo rozpal ognisko – rozkazał Sarandas również pozbywając się swoich obciążeń. - Już pędzę braciszku – powiedziała zostawiając Odgena, na co ten zaklął pod nosem. Gdy wszyscy pozbyli się bagażu a ognisko rozbłysnęło jasnym i ciepłym ogniem nad jaskinią zaczął unosić się zapach pieczonego szczura. -, Ale burczy mi w brzuchu – powiedział Odgen siadając obok robiącego kolację Sarandasa. - Już niedługo będzie gotowe – rzekł Sarandas okręcając mięso na rożnie i sypiąc na nie zioła. - Rano trzeba by się wybrać na polowanie – zauważył Liet dosiadając się do kompanów – kończą się nam zapasy jedzenia. - Możemy sobie coś kupić w Balmorze – odparł Odgen grzebiąc kawałkiem patyka w palenisku. - Nie mam zamiaru tracić połowy dnia na dotarcie do miasta – stwierdził buntowniczo Liet – a potem wracać z kilkoma bochenkami chleba. Wolę upolować jakąś mięsistą zwierzynę. - Z bagienną gorączką – zaśmiał się jego mały rozmówca. - Jestem dobrym myśliwym i umiem rozróżnić chorą zwierzynę od zdrowej – warknął rudzielec. - Nikt w to nie wątpi – powiedziała Hlodala siadając obok niego – masz jedz dobrze ci to zrobi – powiedziała wręczając mu lekko wyschniętą bułkę. - A dla mnie – zapytał zazdrośnie Odgen. - Dla ciebie też jest – odpowiedziała rzucając mu drugą. - Skoro jesteś tak dobrym myśliwym – zwrócił się do Lieta, Sarandas – to, jaką zwierzyną jest nasz niewolnik? Chorą czy zdrową? - Dziwną – odpowiedział myśliwy – jest najdziwniejszą Argoniańską bestią, jaką kiedykolwiek widziałem. Wszyscy spojrzeli na siedzącego w oddali Pazura, którego światło ogniska ledwo chwytało w swe objęcia. Jaszczur pałaszował właśnie dawno złapanego dreugh’a. - A co w nim takiego dziwnego? – dociekał Sarandas, choć sam również uważał stwora za wybryk bogów. - Obserwowałem go, kiedy szliśmy – odrzekł Liet – jest silny może nawet silniejszy od ciebie Sarandasie... - Bzdura! – wtrącił mu Odgen – tylko Ogrim mógłby być silniejszy od Sarandasa. -... a do tego zwinny jak Bosmerowie – kontynuował jak gdyby w ogóle mu nie przerwano – niósł z nas najcięższy ładunek a dziury przeskakiwał zgrabniej od Hlodali. - No wiesz, co – udała urażoną. - Też mnie zainteresował – wyznał Sarandas, który zapominając o gotowaniu pozwolił, aby jego potrawa przypaliła się trochę. - Staruch był do niego chyba przywiązany – zauważył Odgen – zawołał za nim na pożegnanie, kiedy odpływał. - Naprawdę? – zdziwiła się Hlodala – odkąd go znam przejawiał raczej mocno rasistowskie poglądy. - Rasizm – prychnął Liet, – kto wymyślił to durne słowo? Nasze poglądy to tylko zdrowe podejście do sprawy. - Masz rację – wtórował mu Odgen – tylko ci głupi cesarscy uznają te zwierzęta za rasę. Dla mnie to tylko trochę mądrzejsze potwory, które jakiś idiota nauczył mówić. -, Więc co nie nadają się do niczego więcej jak tylko służenie swoim dunmerskim panom – zauważyła z przekąsem Hlodala. - A tobie, co – zawołał do niej groźnie jej brat – masz teraz poglądy takie same jak ta głupia Dren! Już zapomniałaś jak te potwory wymordowały całą farmę, na której pracowaliśmy! - Nie – zająknęła się. -, Więc teraz coś ci powiem – kontynuował ostro, – jeśli kiedykolwiek uznasz, że te potwory nadają się do czegoś więcej niż bycia szmatą! To osobiście złoję ci skórę zrozumiano!? - Tak – odpowiedziała cicho. Nastała długa chwila ciszy, którą przerywało jedynie mlaskanie Pazura. Wszyscy prócz Argonianina wiedzieli, dlaczego rodzeństwo musiało uciekać z kontynentu a wracanie do tej sprawy zawsze budziło ostre emocje szczególnie u Sarandasa. Pazur kłapnął paszczą odrywając spory kawał mięsa spod pancerza upolowanego dreugh’a. Słyszał dokładnie całą rozmowę swoich elfich panów i uśmiechał się pod nosem. Już zauważyli, że Pazur nie jest zwykłym Argonianinem, ale nie potrafili wyciągnąć z tego żadnych wniosków. Zginął – śmiał się w myślach – wszyscy po kolei, gdy tylko Pazur dowie się gdzie jest klucz do jego pawęży. Ale na razie trzeba być cierpliwym – mówił sobie w duchu – trzeba poudawać głupka jeszcze przez jakiś czas. Chapnął kolejny kawał mięsa mlaskając przy tym głośno a cenny wosk spod pancerzy dreughów spływał mu po szczęce. Gdy zarówno dunmerowie, jaki Argonianin najedli się do syta rozłożyli się wygodnie na trawie głaszcząc swoje brzuchy. Jako że chłód nie doskwiera ludziom najedzonym nie zwrócili nawet uwagi na to, że temperatura znów spadła o kilka stopni a każdy oddech zmienia się w białą parę. Pazur zwinął się w kłębek i udawał, że śpi, podczas gdy dunmerowie leżeli wygodnie wokół ogniska wpatrując się w tańczące płomienie. -, Kiedy Bovyan przyjdzie to odebrać? – zapytała, Hlodala wskazując palcem na stertę skrzyń i koszy, którą przynieśli z wioski. - Jutro popołudniu – odpowiedział jej Odgen żując w ustach nowo znaleziony kawałek wysuszonej trawy. - Oby przyprowadził ze sobą tragarzy - westchnął Liet, – bo chyba się zabiję, jeśli będę musiał taszczyć znów to gówno. - Przyprowadzi, przyprowadzi – uspokajał Sarandas – ma tyle kasy, że przyprowadzi ich tu całą armię i to w obstawie... -... przekupnych strażników miejskich – dokończyła za brata Hlodala. - Tia – przyznał Liet, – ale wiecie, co nie cierpię przekupnych stróżów prawa. -, Dlaczego? – zdziwił się Odgen. -, Bo to chore – odpowiedział mu – mają bronić porządku a sprzedają się nam bardziej niż najtańsza dziwka w Ebonheart. Po prostu nie są w stanie przyznać się, że są tacy jak my. -, Czyli jacy? – dociekała, Hlodala. -, Że są przestępcami – rzekł wpatrując się w gwiazdy. - No wiesz, ja wcale nie czuję się przestępcą – odparła. - Tak? – zaśmiał się, Odgen – to jak wytłumaczysz to, co właśnie robimy? - To, że siedzimy przy ognisku? - Nie to, że przemycamy narkotyki. -, Oh, no cóż – zamyśliła się przez chwilę – czasy są ciężkie trzeba z czegoś żyć. -, Więc dlatego przemyt księżycowego cukru nie czyni cię przestępcą – stwierdził z rozbawieniem w głosie Liet. - Trzeba jakoś zarabiać na chleb – zaperzyła się – a nie każdy jest tak dobrym myśliwym jak ty. - Tylko, że ostatnimi czasy jemy tylko to, co upoluje – zauważył. - A co przeszkadza ci to? – zapytała. - Nie, tak tylko mówię. Nastała chwila ciszy, podczas której Liet znużonym wzrokiem powoli przeskakiwał z jednej gwiazdy na drugą błądząc gdzieś w swoich myślach. - Ja też nie mam jakiś wielkich wyrzutów sumienia – powiedział po chwili – lubię to, co robię. - Nikt tu nie mówił o wyrzutach sumienia – zauważyła Hlodala. -, Ale ja o nich mówię – uciął Liet. - Nie masz, co się gnębić – stwierdził Sarandas – jeszcze nikogo nie zabiłeś. - I nie zamierzam. - Doprawdy? To niby jak masz zamiar dalej parać się przemytem? – zapytał Odgen. - A co ma przemyt z zabijaniem? – odpowiedział pytaniem na pytanie Liet. - Wszystko – odparł Sarandas, – jeśli nie masz skrupułów by zabijać radzę ci rzuć tę robotę. - Dlaczego? - Prędzej czy później będziesz musiał zabić – powiedział Sarandas poważnym tonem – czy to naszego czy obcego, ale w końcu będziesz musiał a wtedy lepiej nie mieć skrupułów. - A ty często zabijałeś – zapytał Liet. - On – zaśmiała się Hlodala – skręcał karki częściej niż chodził się myć. -, Czyli zdecydowanie za często – westchnął, Sarandas wpatrując się smętnym wzrokiem w ogień. - Mówiliśmy o braku skrupułów. - No - Wiesz wyglądasz jak gdyby to, że zabijałeś tyle razy nie dawało ci spokoju. - Stracić skrupuły masz podczas zabójstwa – odpowiedział – nie po. - Wiecie, co dziwaczna ta wasza rozmowa – zakończyła temat Hlodala – nie wiem jak wy, ale ja się chyba zdrzemnę. - Masz rację rano i tak muszę wstać żeby coś upolować – wyznał Liet i poszedł do swojej pryczy. - No to ja też się zbieram – sapnął Odgen podnosząc się z ziemi – Sarandasie zostaniesz na czatach? - Pewnie – zgodził się Sarandas – dobrej nocy. - Wzajemnie. - Braciszku – Hlodala uklękła obok swojego brata – mogę dziś spać na twoim hamaku? - A czemu nie chcesz spać u siebie? - Przez to paskudztwo – powiedziała wskazując brodą na śpiącego Argonianina leżącego całkiem niedaleko jej pryczy. - No dobrze – zgodził się Sarandas, – ale za parę godzin budzę Lieta i też idę spać, więc będziemy musieli się pomieścić razem. - Nie ma sprawy – powiedziała, po czym pocałowała brata w policzek – dobranoc. Odeszła zostawiając Sarandasa samego przy ognisku. Usiadł rozmyślając o jutrzejszym dniu, gdy jego oko przyciągnął widok rozgryzionego ciała dreugh’a. Spod skorupy tego stworzenia wylewał się bardzo cenny wosk. Sarandas pomyślał, że warto go było zebrać w końcu w Balmorze płacili za niego prawie sto, septimów za baryłkę. Rozejrzał się szukając jakiegoś naczynia i łyżki do wykonania czynności. Przed jaskinią był teraz spory bałagan gdyż nikt nie miał ochoty sprzątać po zjedzonej kolacji. Znalezienie łyżki nie było, więc żadnym problemem gorzej było z naczyniem, do którego można by zebrać wosk. Płaski talerz raczej się do tego nie nadawał a wszelakich garnków nie było w zasięgu wzroku. W końcu po dłuższych poszukiwaniach wśród sterty koszy leżących przed wejściem do jaskini Sarandas ruszył na zbieranie wosku z glinianym dzbankiem i łyżką w ręce. Podszedł cicho nie chcą budzić śpiącego Argonianina. Nie miał zamiaru tłumaczyć temu zwierzęciu, dlaczego podkrada się do jego pokarmu. Idąc na palcach wyciągnął rękę po resztki dreugh’a gdy zauważył, że jego czynności przypatrują się błyszczące oczy jaszczura. -, Co ty robić z jedzeniem Pazura – zapytał zaciekawiony, Argonianin a Sarandas zaklął w duchu. - Nic ci do tego – warknął. Nie było już sensu odciągać zwłok pod ognisko, więc zdejmowaniem wosku zajął się przy Argonianinie. Łyżką dokładnie zdejmował wosk z wewnętrznej strony pancerza, po czym wrzucał całą zawartość do dzbanka. - Wosk cenny – powiedział Pazur przypatrując się Sarandasowi – płacą za niego sto sztuk złota w Tel Mora. - Skąd wiesz – zapytał Sarandas – przecież niewolnikom nie wolno handlować z kupcami. - Staruch poprzedni pan Pazura dużo podróżował i dużo handlował – odpowiedział Jaszczur – Pazur o handlu wiedzieć całkiem sporo. - Długo służyłeś Staruchowi? - Dwa Siewy – odparł niewolnik – Staruch był dobrym panem – powiedział po chwili. - Gdzie służyłeś wcześniej? - Pazur już zmęczony, Pazur chce spać – powiedział wymijająco Argonianin. - Gadaj! – naciskał Sarandas. - Staruch kupił pazura od Redoranów – odpowiedział przymilnie. - I co tam robiłeś? - Pazur pilnował hodowli guarów. - Akurat, od pilnowania guarów nie miałbyś takich mięśni – zauważył Sarandas – gadaj, co robiłeś naprawdę – naciskał. - Pazur nie kłamie – powiedział cierpliwie niewolnik – guary to silne stworzenia. - Nie kłam mów, czym się parałeś? - Pazur nie kłamie – odpowiedział cierpliwie – Pazur pilnował guarów. - Przestań ze mną igrać potworze – zagroził dunmer. - Pazur z panem nie igra, Pazur pilnował guarów. Sarandas zazgrzytał zębami. Niewolnik jawnie go kłamał i nie chciał powiedzieć, co robił nim trafił do Starucha. - A co robiłeś nim trafiłeś do Redoranów? – zrezygnował dunmer. - Pazur urodził się na farmie Redoranów – odpowiedział Jaszczur – jest niewolnikiem od urodzenia. - Wiesz, że niewolnik ma zabronione kłamać. - Pazur wie. -, Więc dlaczego kłamiesz! – prawie krzyknął na Argonianina. Jaszczur spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem i uniósł lekko głowę. - Pazur cały czas mówi prawdę. - Oh, zamknij się już – warknął Sarandas uderzając gada w głowę – spać jutro będziesz miał mnóstwo roboty. Odszedł niosąc w ręku cały dzbanek wypełniony dreughowy woskiem oraz pozostawiając Argonianina z wyrazem triumfu i uśmiechem na paszczy. Musi się przyłożyć by wydobyć całą prawdę z tego oślizgłego potwora – pomyślał. Niewolnik kłamał go w żywe oczy, nikt nie rodził się z taką zręcznością i bicepsem ani nie zdobywał ich przy pilnowaniu guarów. Uznał, że jeśli w najbliższym czasie nie uda mu się zmusić jaszczura do powiedzenia, kim jest naprawdę wydusi od niego te zeznania siłą. Jednak nie czas się oto martwić – przyznał w duchu – miał pełen dzbanek dreughowego wosku, więc to będzie jakieś sto septimów więcej w domowym budżecie. Poza tym jutro miał przybyć Bovyan ze swoimi ludźmi trzeba by wypocząć przed rozmową z szefem. Oparł się o ścianę jaskini i założył dłonie za głowę. Jeszcze kilka godzin i położy się spać na razie musi zapomnieć o problemach. Tymczasem Pazur znów wrócił do udawania snu. Nie był zmęczony, ale podobnie do kotów wolał nie marnować cennej energii i zmagazynować jej trochę na później ostatecznie nie wiadomo, co może się zdarzyć. Po drugie ten głupi dunmer na pewno jeszcze raz spróbuje wyciągnąć z Pazura wiedzę o jego przeszłości. Pazur dobrze wiedział, kim jest i co robił w życiu. Nie miał zamiaru dzielić się tym z innymi |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |