DRUKUJ

 

Księżycowa Wojna

Publikacja:

 08-06-06

Autor:

 jackclock
Wśród świeżo zniszczonych, żelbetonowych ścian Amerykańskiego bunkra leżał młody mężczyzna. Ubrany w wojskowy skafander kosmiczny, z biało-czerwoną flagą naszytą na ramieniu. Leżał w kałuży krwi i powoli umierał. Dogorywał. Wiedział, że to już. Drętwiały mu palce, nie czuł nóg, nie mógł unieść głowy. Każdy wdech i wydech sprawiał mu ból, więc oddychał powoli i miarowo, dzielnie znosząc dotkliwe ukłucia w klatce piersiowej. Był u skraju sił, u skraju swego życia. Nie spodziewał się jednak, że pod wpływem silnego impulsu, który wprawił jego jaźń w stan euforyczny za sprawą wpompowania w organizm dużej ilości endorfiny ocknie się z letargu i zrobi ostatnią rzecz.
Z kieszeni ulokowanej na nogawce prawą ręką wyciągnął małą, złotawą kulę ze srebrnymi guzikami. Nacisnął jeden z nich i zaczął mówić. Trzymane przez niego urządzenie wydało z siebie cichy dźwięk i zaczęło nagrywać.
- Testament starszego szeregowego Jana Ziębickiego – mówienie przychodziło mu z trudem, ale musiał coś po sobie zostawić. Każde słowo sprawiało mu ból, każde było ważne. – W czasach, gdy byłem młody kijem, krzykiem i terrorem psychicznym wpajano mi miłość do ojczyzny i honor w postępowaniu. Uległem naciskom. Mało kto nie uległ opiekunom z wojskowego domu dziecka w Przemyślu, gdzie się wychowałem.
-Zawsze chciałem być strażakiem – mówiąc to uśmiechnął się. – Chciałem ratować ludzkie życie. Byłem nawet gotów poświęcić swoje zdrowie, by pomagać innym. Nazywałem to odwagą.
Odchrząknął i połknął mieszaninę krwi i żółci. Nie miał możliwości by splunąć, bo znajdował się w strefie, w której nie mógł zdjąć kasku. Kontynuował nagrywanie.
-Ale tam gdzie się wychowałem nie miało znaczenia kim chce się być. To jedno z wielu miejsc w VII Rzeczpospolitej Polskiej, gdzie od niemowlaka szkolono ludzi na żołnierzy. Uczono innego rodzaju odwagi. Odwagi w odbieraniu ludzkiego życia. Nie dawano wyboru. Tak, więc zamiast ratować miałem pozbawiać życia. Kazano mi iść ciężką drogą życiową, pozbawioną miłosnych uniesień i ludzkich emocji, na rzecz fizycznych ćwiczeń i wojskowego rygoru. Rygor, nienawidzę tego słowa.
Wcisnął pauzę na dyktafonie, poprawił nieco swoją pozycję, zamknął oczy i zastygł. Po kilku minutach odpoczynku ponownie włączył nagrywanie.
-Całe życie ćwiczyłem tylko po to, by pewnego dnia wziąć udział w wojnie. Cieszyłem się na tę myśl. Nie dlatego, że chciałem zabijać, czy zginąć. Chciałem po prostu by coś się w moim marnym życiu zmieniło. Myślałem o dezercji do innego kraju, najlepiej demokratycznego. Może Holandii? Nie bałem się, gdy powiedziano mi, że lecę atakować księżyc. Nie bałem się też wtedy, gdy dowiedziałem się, że moim zadaniem będzie zniszczenie lunarnej bazy Snow White. Mówiłem sam do siebie: - Kochasz księżyc, wiec lecisz go zniszczyć, nic strasznego Janie. Nic strasznego. - Byłem głupi!
Przerwał na chwilę, bo zdawało mu się, że słyszy ludzkie głosy. Wstrzymał oddech, a ból w klatce piersiowej uderzył z nowymi pokładami siły, a intensywność cierpienia wymogła na Janie ciche stęknięcie. Niestety nikogo już nie usłyszał. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy. Nie wiadomo czy z bólu, czy z samotności.
-Tak… Jaki ja byłem głupi – powiedział po chwili, a jedna samotna łza płynęła mu po policzku, pod pokrywą kasku kosmicznego. – Nie miałem przyjaciela, który by mi to uświadomił. Nie miałem nawet kolegów, którzy by mnie wyśmiali. Nie miałem nikogo. Samotna istota, zawieszona w próżni innych samotnych istnień. Boże, w jednym budynku mieszkało ponad sto tysięcy ludzi, wśród których jadłem, ćwiczyłem, strzelałem, przeklinałem, ale z żadnym się nie zaprzyjaźniłem. Nikt tam nie miał przyjaciela. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Wszyscyśmy byli uczeni, że w wojsku nie ma przyjaciół, są tylko znajome twarze.
Na wewnętrznym monitorze w kasku jego skafandra pojawił się komunikat, że tlenu wystarczy jeszcze na pięć minut. Ucieszył się z tego powodu. Myślał, że będzie się musiał dłużej męczyć. Odruchowo sprawdził czy radio jest sprawne. Nie było.
-Rozkaz brzmiał: Przeć do przodu, nie zwracać uwagi na rannych. – Zamknął oczy. – Nikt nie zwróci na mnie uwagi. Swoją drogą ciekawe, czy w ogóle będą wiedzieć, że umarłem? Czy będą szukać moich zwłok, by je godnie pochować? – Zaczął się śmiać dziwnym, niewesołym śmiechem – Ciekawe, czy moja śmierć będzie dla kogoś tragedią, czy zostanę wliczony do bezdusznie zaokrąglonej statystyki? Bardziej prawdopodobna jest ta druga możliwość. Umrę anonimowo, bo anonimowo żyłem. Jedynym moim słuchaczem jesteś ty. Ty, który słuchasz tego nagrania. Mam nadzieję, że słuchasz.
Zacisną powieki i zapłakał.
-Jest wiele plusów mojej śmierci. Jednym z nich jest to, że zmniejszę liczbę ludzi na tej biednej, przeludnionej planecie. Zgniję tutaj, na księżycu, więc nie będę zaśmiecał ziemi moimi kośćmi. Chociaż tyle. Jest jeszcze jeden plus. W końcu zobaczę Jego…
Urwał i umarł, jego serce przestało bić. Mózg przez około pięć minut bił się o tlen, który nie docierał. W końcu w bezładzie neuronów został ostatni, żywy bastion, potem ostatnia żywa komórka, potem…
Ktoś do niego podszedł. Stwierdził zgon i poszedł w swoją stronę. Odchodząc, ciężką cholewą buta nieumyślnie zmiażdżył dyktafon, na którym nagrane było życie Jana Ziębickiego. To był koniec Księżycowej Wojny.



Młoda Kobieta głosem całkowicie wypranym z emocji mówiła do zebranych w klasie uczniów. Wśród licealistów nie było oznak zainteresowania.
-Pięćdziesiąt lat temu Wojsko Polskie, od początku dwudziestego drugiego wieku największa i najlepiej wyposażona armia świata, wypowiedziało wojnę swojemu wieloletniemu sojusznikowi Stanom Zjednoczonym Obu Ameryk. Była to wojna o podłożu czysto gospodarczym.
Przerwała by upić łyk kawy z filiżanki.
-Polacy wraz ze swymi sojusznikami Demokratyczna Republiką Tybetu, oraz Mocarstwem Euroazjatyckim zaatakowały USOBA we wrześniu 2139 roku. Ofensywa była błyskawiczna, a co ważniejsze skuteczna. Zaczęto ją od ataku na lunarne bazy należące do USOBA. Atak na księżyc miał być najtrudniejszy. Podzielono żołnierzy na małe komanda, które atakowały zgodnie z taktyką search and destroy, czyli znajdź i zniszcz. Notabene, jest to taktyka amerykańska. Zniszczono prawie wszystkie bazy lunarne. Największy opór stawiła baza o nazwie Snow White. Komando posłane by ją zniszczyć zostało pokonane. Nie znaleziono nikogo żywego…

Lekcja historii w klasie maturalnej,
gdzieś w olbrzymim polskim
Kijowsko-Rzeszowsko-Krakowskim mega polis.

Data:

 01-06-2008

Podpis:

 Jacek Zegarek

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=45934

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl