DRUKUJ

 

Żółta opowieść (a.k.a. Kurczak Walker)

Publikacja:

 04-01-27

Autor:

 Altair
Kurczak Walker obudził się niewyspany i w złym nastroju. Przez całą noc śniły mu się koszmary, z których, jak to często bywa, pamiętał rano tylko zamazane obrazy. Pamiętał, że śniły mu się wielkie robaki z błyszczącymi toporami, które go goniły po podwórku w złych zamiarach. A potem ujrzał siebie stojącego przed dostojnie wyglądającym kogutem, który powiedział: "co mam zrobić z kurczakiem Walkerem?", a rozzłoszczony tłum krzyczał wielkim głosem: "Ugotuj! Ugotuj!". W tym właśnie momencie kurczak obudził się gwałtownie.
Poleżał chwilę, potem wstał, przeciągnął śliczne żółte skrzydełka i zawlókł żółciutki brzuszek nad kałużę, w której się codziennie mył. Kiedy skończył popatrzył przez chwilę na swoje odbicie w wodzie i pisnął:
- cholerne święta...
Splunął do kałuży i wyszedł na podwórko. Z zamyślenia wyrwał go głos:
- Cześć Walker.
Głos dochodził z ziemi. Wyrwany z zamyślenia kurczak popatrzył w dół i zobaczył starego przyjaciela.
- Cześć Walker! - powtórzył głośniej George Dżdżownica.
- Cześć George.
- Jak leci?
- Może być - powiedział Walker i splunął.
George i Walker przyjaźnili się od dawna wbrew powszechnemu oburzeniu podwórkowej społeczności. Przyjaźń kurczaka i dżdżownicy może wydawać się dziwna, ale bądźmy szczerzy: co na tym świecie jest normalne?
- Który? - zapytał kurczak.
- Co?
- No, który numer jesteś?
- Aa. Trzydziesty drugi i pół. Od wczoraj.
- To już was tylu?
- Cóż robić? Trzeba jakoś wiązać koniec z końcem - zażartował George Dżdżownica.

Dżdżownica ma ciekawą właściwość: kiedy się ją przetnie na pół, obie części żyją dalej - każda własnym życiem. Na podwórku pętało się zawsze dużo kurczaków i co jakiś czas któryś dopadał dżdżownicę w celach konsumpcyjnych. Czasem się zdażało, że nie trafił dziobem jak należy i dżdżownica uciekała, ale już w dwóch kawałkach. Kiedy więc któregoś dnia Walker spotkał się nie z jednym George'm, tylko z trzema, postanowili, że będą się numerować, żeby się nie pomylić.
Początkowo wszystko szło dobrze. Problemy zaczęły się pojawiać, kiedy tego samego dnia George Sześć podzielił się na George'a Sześć, Siedem i Osiem (było to rano), gdzieś koło południa George Siedem, po panicznej ucieczce, zdołał się podzielić na George'a Siedem i Dziewięć (pamiętał, że Ósemka już była), wieczorem zaś George Sześć i Siedem został zjedzony, natomiast George Osiem podzielił się na Osiem i Dziewięć. W ten sposób pojawiły się dwie Dziewiątki. Obaj byli wnukami Szóstki i żaden nie chciał się zrzec swojego zaszczytnego numerka (im niższy bowiem numerek, tym bardziej szacunku godny). Dzień ten nazwano dniem Wielkiego Podziału i jest on obchodzony wśród dżdżownic jako wielkie uroczyste święto, w którym wszyscy sobie życzą długiego życia, dobrej ziemi i wszystkiego najlepszego.
Tak więc od dnia Wielkiego Podziału George Dżdżownica był podzielony na dwa główne odłamy, aż do ostatniego Bożego Narodzenia. Wtedy to zaproszony na wigilię kurczak Walker tak wzruszył zebranych swoim przemówieniem o rodzinie i jedności, że wszyscy potomkowie George'a jednogłośnie postanowili połączyć się w jedno i odtąd trzymać się zawsze razem.
Zastosowano pomysł Walkera, aby używać ułamków, i tak na przykład George
Siedemnaście (którego było pięciu) pojawił się jako George Dżdżownica Siedemnaście Właściwy, George Dżdżownica Siedemnaście i Dwie Dziesiąte, Goerge Dżdżownica Siedemnaście i Cztery Dzieściąte i tak dalej. Od tego czasu odbywają się cotygodniowe wspólne spotkania, na których uaktualnia się wielkie drzewo genealogiczne. Ostatnio drzewo zaczęło się bardzo rozrastać i pojawiły się głosy zachęcające do komputeryzacji. Co do Kurczaka Walkera, przyznano mu w rocznicę Wielkiego Podziału tytuł Przyjaciela Dżdżownic, a miesiąc później uzyskał on godność Honorowej Dżdżownicy wraz z prawem wolnego wstępu na cotygodniowe spotkania oraz dożywotnim karnetem na mecze piłki glebowej.
- Znaleźliście już Pierwszego? - spytał po chwili milczenia kurczak.
- Ciągle nic. Ale nie poddajemy się. Czwarty pytał o ciebie. Dawno cię nie było na zebraniu.
- Miałem problemy.
- Tak, tak, po całym podwórku chodzą plotki. Podobno coś na jutro szykujecie.
- A skąd o tym wiesz? Który się wygadał? Jak znajdę...
- Uspokój się, nikt się nie wygadał. Kasia powiedziała.
- Żaba Kasia? Wredna ropucha. Przewróciło jej się we łbie. Wiesz co mi ostatnio
powiedziała? Że sobie nie życzy, żeby do niej mówić "Kasia". "Kasia" to ona jest
dla rodziny i klientów, a my wszyscy mamy do niej mówić "panno Katarzyno".
- Dobre! Ta to ma...
George nie zdążył powiedzieć, co takiego ma Żaba Kasia, bo niespodziewanie dokonał podziału. Stało się to za sprawą dzioba koguta Rafała, który zaszedłszy cichcem od tyłu, zamachnął się na George'a. Rafał nie był głodny, był za to po dwóch piwkach i trochę mu się nudziło. Zobaczywszy dżdżownicę, poczuł w sobie żyłkę naukowca i postanowił sprawdzić, na ile części można ją podzielić tak, żeby dalej żyła. Nieszczęsny George był już w czterech częściach, zanim się zorientował, co się dzieje.
- George, uciekaj! - krzyknął kurczak Walker.
- No to cześć, Walker! - odkrzyknęli George Trzydzieści Trzy, Trzydzieści Sześć i
Trzydzieści Siedem. Reszta zdążyła już się schować pod ziemią.
- Cześć! Acha, i powiedz Czwartemu, że przyjdę w środę.
- Dobra, przekażę. Czeeeeść! - zawołał George Dżdżownica Czterdzieści Trzy i
znikając w glebie.
- Dwanaście - sapnął kogut Rafał.
- Ale będą mieli liczenia - mruknął Walker - teraz to już chyba kupią ten komputer...
- Co?
- Co "co"? Aa, nic, do siebie mówiłem.
- Dwanaście kawałków! I wszystkie żywe! To niesamowite - Rafał był wyraźnie zafascynowany zagadnieniem. Kurczak Walker popatrzył na niego z obrzydzeniem.
- Stary pijak...
- Co?
- I w dodatku głuchy.
- Mów głośniej, nic nie słyszę, jak tak mruczysz.
- Wesołych świąt!
- Aa, wesołych, wesołych - powiedział nieprzytomnie Rafał.
Nagle doszedł do niego sens słów Walkera.
- Jak to "wesołych"? Zwariowałeś???
- Dlaczego?
- A co jest takiego wesołego w świętach?
- No ludzie tak zawsze mówią...
- Czy ja wyglądam na człowieka? - obruszył się kogut - Jedni się cieszą, inni
umierają. Takie jest życie, chłopcze. Oni się cieszą, my umieramy. Skoro tak już musi być, to niech tak będzie, ale z tym "wesołych świąt" to gruba przesada.
- Hm, a jeszcze przed chwilą się cieszyłeś.
- A co mam robić? Siaść i płakać? Tylko tyle mi zostało, zanim mnie zabiją. Trzeba coś mieć z tego życia, nie? Nacieszyć się czym się da.
- Na przykład zabijaniem dżdżownic?
Rafał wybałuszył na Walkera małe oczka.
- Przecież to tylko dżdżownice.
- Racja. One umierają, my się cieszymy.
- Mówiłem ci, chłopcze: takie jest życie.
- Tak, ale to nie życie zabija i torturuje te dżdżownice, tylko ty.
- Wcale ich nie zabijam!
- Zabijasz!
- Nie zabijam!!
- A co robiłeś przed chwilą?
- To był eksperyment naukowy!
- Taaak? A wiesz dlaczego ludzie nas zabijają? Bo taka jest tradycja! Myślisz, że jesteś lepszy od nich?! Ty sadysto! Jesteś taki sam jak oni! Słyszysz? Jesteś jak człowiek!
Wokół żółtego jak kaczeniec kurczaka Walkera i chwiejącego się lekko na łapach koguta Rafała zebrała się już spora grupka gapiów, zwabiona coraz głośniejszą rozmową. Między nimi była też żaba Kasia, żywo zainteresowana wszystkim, co się działo na podwórku. Siedziała teraz w błocie i dłubiąc w nosie obserwowała z ciekawością scenę.
Przy ostatnich słowach Walkera szmer przeszedł przez tłum. Nazwać koguta "człowiekiem"! Co śmiałość! Co za tupet! Co za obelga! Wszyscy czekali w napięciu na to, co się teraz stanie. Niektórzy zaczęli robić zakłady. Kasia wyciągnęła notesik.
Po ostatnich słowach Rafał zgrzytnął dziobem, zacisnął skrzydła i rzucił się na kurczaka Walkera. Przez jeden ułamek sekundy wyglądał bardzo groźnie, ale niestety ruszył z miejsca za szybko, stracił równowagę, zachwiał się, pół-przebiegł, pół-przeleciał dwa metry, po czym potknął się o Kasię, która, chcąc mieć dobry widok na walkę, za bardzo się zbliżyła i runął pod łapki żółtego kurczaka przecinając przy okazji dziobem Georga Czterdzieści Jeden, który akurat wysunął się z ziemi.
Kurczak Walker popatrzył z obrzydzeniem na Rafała, splunął, odwrócił się i odszedł. Kogut leżał w błocie usiłując wymyślić pośpiesznie sposób wycofania się z twarzą z tej głupiej sytuacji. Popatrzył na Kasię. Żaba doskonale wiedziała, co się zaraz stanie. Wrzasnęła i ruszyła jak błyskawica w stronę jeziorka. Rafał cały swój gniew skierował teraz na żabę. Wstał, zapiał głośno, aż wszystkim ciarki przeszły po plecach (lub w innym anatomicznie pokrewnym miejscu) i rzucił się w pościg klnąc na czym świat stoi. Tak się zakończył pojedynek kurczaka Walkera z kogutem Rafałem.
Kurczak Walker tymczasem udał się do szopy na zebranie specjalne. W tym właśnie dniu miała bowiem zapaść ważna decyzja dotycząca jutrzejszego dnia: Wielkanocy. Walker był pomysłodawcą akcji, którą zaplanowano na jutro. Jedyne co stało na drodze pomiędzy planem, a jego realizacją było dzisiejsze głosowanie. Incydent z Rafałem
był Walkerowi bardzo na rękę.
Szopa zaczęła się wypełniać. Szarość nabierała żółtego odcienia, który stawał się coraz mocniejszy, coraz bardziej soczysty, aż w końcu cała sala zdawała się tonąć w żółtości kurczaków, których zjawiło się takie mnóstwo, że zaczynało brakować miejsca. Były tam kurczaki nie tylko z lokalnego podwórka, ale także z kilku okolicznych - i one chciały mieć swój głos w tak ważnej dla kurczęcej społeczności sprawie.
Kiedy wszyscy już zajęli swoje miejsca, zabranych przywitał przewodniczący. Zapoznał zebranych z porządkiem obrad, którego główną częścią było przemówienie
kurczaka Walkera oraz głosowanie. Po wstępie i po załatwieniu spraw organizacyjnych głos zabrał w końcu Walker. Na sali zapanowała cisza doskonała.
- Kurrrczaki! - zaczął mówca - wszyscy wiecie, po co się tu zebraliśmy. Wszyscy też znacie szczegóły projektu "Żółć", więc przejdę do rzeczy bez zbędnych wstępów.
Wiem, że wielu z was odnosi się sceptycznie do całej akcji. Wiem, że wielu z was chce żyć spokojnym, uczciwym i godnym życiem. Wiem, że wielu z was nie chce narażać siebie i swoich rodzin. Uwierzcie mi, i moim marzeniem jest bezpieczne i spokojne życie.
Tu Walker zobił strategiczną przerwę, aby napić się wody z kałuży i zorientować się w nastrojach słuchaczy. Wszyscy słuchali w ciszy i skupieniu.
- Kurrrczaki! - kontynuował - Upokarzają nas! Odbierają nam godność! Śmieją się z nas, robią z nas zabawki, żółciutkie kurczątka! Nie potrzebuję wam o tym mówić, sami o tym dobrze wiecie!
Po sali przeszedł gniewny szmer - słowa mówcy odnosiły skutek.
- Kto nas traktuje poważnie? Nikt! A czy to nasza wina, że tak wyglądamy? Kto dostrzega w słodkim, żółtym kurczaczku filozofa, poetę, naukowca? Nikt! Nikt nie traktuje nas poważnie!
Żółtość zafalowała jak morze, podniosły się gniewne głosy: "skandal!", "nie damy się poniżać!", "niedoczekanie!".
- Chcemy pokoju, chcemy żyć spokojnie i uczciwie, ale chcemy, żeby ludzie traktowali nas tak jak na to zasługujemy - z należnym szacunkiem. Mamy do tego pełne prawo!
Walker ściszył głos.
- Ale czyja to jest wina, że ludzie odmawiają nam tego prawa? No, czyja, pytam?
Mówca powiódł w milczeniu oczami po sali. Nikt się nie odezwał.
- Nasza. To nasza wina, panowie kurczaki. Ludzie widzą w nas tylko naszą słodką żółtość, a widzą ją dlatego, że my na to pozwalamy. A pozwalając na to, zachęcamy do tego. To my sami okradamy się z własnych praw.
Walker pociągnął znowu łyk z kałuży.
- Jutro będziemy mieli okazję pokazać całemu światu, że jesteśmy kimś więcej niż żółtymi kurczątkami świątecznymi. Jutro możemy zdobyć dla siebie szacunek, sprawić, że zniknie raz na zawsze pojęcie "kurczaczka wielkanocnego". Od was tylko zależy, czy tak się stanie.
Przez sekundę panowała cisza, po czym zerwała się istna burza oklasków. Sala huczała od braw, gwizdów i głośnych okrzyków, powietrze było żółte od piórek i pierza. Trwało to ponad trzy minuty. Następnie odbyło się głosowanie. Wynik był niemal jednomyślny. Kurczak Walker wygrał, jutro o dziewiątej rano miała się odbyć akcja "Żółć".
Następnego dnia już od wschodu słońca zaczęły się przygotowania. O ósmej rano podwórko było pełne kurczaków z całej okolicy. Przelatujący tamtędy akurat stary orzeł Grzegorz popatrzył w dół na dobrze znane podwórko i to, co ujrzał zmroziło mu krew w żyłach. Ziemia była żółta. Grzegorz był już bardzo stary, miał sklerozę, cierpiał na zanik mózgu i niedowiedział. Ponadto uważał, że tak naprawdę jest szczurem, któremu wyrosły skrzydła. Żółta powierzchnia, którą miał przed oczami zadziałała na jego stary, zużyty mózg nad wyraz mobilizująco. Prądy mózgowe popłynęły z wolna przed siebie i zaczął się proces kojarzenia, który już po kilku sekundach doprowadził Grzegorza do zadziwiającej konkluzji, której dał on wyraz w słowach:
- Rany boskie! Mam żółtaczkę!
Orła Grzegorza widziano potem podobno, jak pytał wszystkie napotkane w powietrzu osoby o najbliższy szpital dla szczurów. Wiadomość ta nie jest jednak pewna, ponieważ informację taką podała Żaba Kasia, a jej wiarygodność stoi, jak powszechnie wiadomo, pod znakiem zapytania.
Tymczasem zbliżała się dziewiąta. Wszystkie kurczaki znajdowały się już na wyznaczonych miejscach.
Punktualnie o dziewiątej rano gospodarz Justyna wyszedł z chałupy i stanął na ganku. Gospodarz dawniej nazywał się Nowak, ale kiedyś oglądał odcinek serialu "Chłopi" i spodobał mu się bardzo główny bohater, niejaki Boryna. Nowak poszedł więc do urzędu z zamiarem zmiany nazwiska na Boryna, ale kiedy już tam dotarł, zapomniał o jakie nazwisko mu chodziło, pamiętał tylko, że się kończyło na "-yna". Zapytany przez panią urzędniczkę, jakie sobie wybrał imię odpowiedział:
- ...yna!
- Jak pan mówi?
- Nuu... coś tam... -yna!
- No co pan?! Żarty pan sobie stroi?
Gospodarz się zdenerwował.
- Jo jezdem spokojny człowiek, ale łape mom ciężkom! Pisz tam pani swoje, jo już tam wiem swoje! No jakże idzie to imie, co się kończy na -yna?
- Justyna???
- O właśnie! - ucieszył się gospodarz. - Dobrze pani mówisz!
- Ale przecież to jest...
- No pisz tam pani!
- No ale!...
- PISZ PANI, POWIADAM! Bo łape mom ciężkom!
I tak pan Nowak stał się panem Justyną.
Tak więc o dziewiątej rano w Wielkanoc gospodarz Justyna stanął na ganku i ze zdziwienia wypuścił z rąk książeczkę do nabożeństwa, z którą szedł, jak co niedzielę, na mszę, na dziesiątą. Przed nim rozciągało się morze kurczaków, ale wcale nie żółtych. Były szare, brudne i mokre. Przyjrzał się im dokładniej: wszystkie były unurzane w błocie.
Gospodarz Justyna był spokojnym, szanującym tradycję człowiekiem. Lubił porządek, nie lubił zmian. Widok tysięcy zabłoconych kurczaków stojących nieruchomo na jego podwórku był dla niego szokiem ponad siły.
Zemdlał.
Kurczak Walker podniósł skrzydło. Wszyscy utkwili w nim wzrok. Walker popatrzył tryumfalnie wokoło i szybkim ruchem opuścił ramię. Na ten znak z płuc wszystkich wydobył się potężny, rwący się pod niebo okrzyk. Okrzyk zwycięstwa i tryumfu, tłumiony przez mroczne lata niewoli, teraz wydobył się wreszcie na światło dzienne. Okrzyk przepełniony poczuciem niesprawiedliwości i cierpieniem, symbol wszystkiego, co tkwi jak bolesna drzazga w sercu każdego kurczaka:
- Cholerne święta!!!

Data:

 Wielki Piątek, roku pańskiego 2001

Podpis:

 Martin

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=4651

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl