![]() |
|||||||||
Oświecenie [ver.1.1 popromienne] |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Jarosław Czap, osiemdziesięciolatek z chorym sercem i nadciśnieniem, poszedł do parku. Na miejscu nabił faję i puścił dwa obłoki. Zaczął się zastanawiać jak to w ogóle jest z tym życiem. Życie zaczynał jako młody człowiek. [Hmm tak, ale w jego ustach brzmiało to normalnie]. Zastanawiał się jak to jest, że żeby czuć upadek z wysoka spaść trzeba. Przecież o ile razy mniej byśmy upadali, gdyby ból sprawiała sama myśl o upadku. Pan Czap, wbrew pozorom, był bardzo inteligentna osobą, mimo że na miano „Pan" zasłużył sobie bardzo późno. Jego inteligencję miały chociażby zdradzać jego płaskie czarne szybki przed oczami i cwaniacki kapelusik z okrągłym rondem. Tak, Jarek, czy jak go tu nazywali „Yaro!" był mistrzem w swoim fachu. Na tej pustynnej oazie był kimś. W tym czasie Opole było czymś w rodzaju wspomnienia. Miastem, które zostało przykryte kopułą mająca je chronić przed atakiem pustyni. Pan Jarosław mieszkał przy zachodniej krawędzi kopuły, koło dworca zachodniego przy wyjeździe z kopuły. Był naganiaczem dla pewnej knajpy, mieszczącej się na początku parku. Zawsze udało mu się zwerbować paru klientów. Kiedyś zaprosił całą kompanię wojska do kupna „promocyjnych napojów". Napoje promocyjne są dla wojska. Tylko dla wojska, bo każdy inny wie, że są droższe niż inne, a poza tym przeterminowane w wersji „Classic", niesmaczne w wersji „standard" albo nasikane w wersji „mocne". I tak mu mijały dzionki, stał na dworcu i zabawiał ludzi swoimi sztuczkami jojo. Kiedyś tak się bawił, czekając na dziewczynę i zebrał sporą publikę. Dziewczyna przyszła tylko po to żeby dać mu w pysk i go zostawić. Aha i upokorzyć go przed całą zebrana publicznością. Żeby pokazać, że jest twardy, kontynuował pokaz. Kontynuował go nazajutrz, kontynuował go, gdy grzmiały alarmy przeciwatomowe. Ludzie siadali głęboko w schronach przed ekranami i patrzyli, jak gościu w czerwonym dresie, trampkach i kapeluszu robi na dworcu zachodnim pokaz tańca z jojo. Wszyscy byli wdzięczni, wszyscy patrzyli w monitory jak zahipnotyzowani. -Człowiek tańczy przed wybuchem bomby atomowej. Wielka jest siła ludzkiego ducha. Tańczył, jak zakładali pierwsze zapory przeciw piaskowi. Tańczył, aż zapora zamknęła się kopułą nad miastem. Nastała jesień roku, w którym Opole było już wyludnioną bazą na pustyni. Jego taniec obserwowali już tylko pracujący przy załadunku pociągów, ci którzy pracowali przy budowie osłony torowiska i ci którzy siedzieli na tarasie knajpy. Knajpa, która nie zmieniła nazwy od kilkuset lat istnienia, była tu zawsze, niczym stolica imperium. Zawsze, nawet jak ją kiedyś przerobili na migoczący kolorowy bar dla skaczącej młodzieży. To i tak w świadomości mieszkańców była jedna nazwa. Burze piaskowe wzmagały się, a kopuła nie była specjalnie solidna. Wraz ze stemplami, powstały ściany pomiędzy osiedlami, dzieląc miasto na przeciętego grapefruita. W niektórych miejscach kopuła pękła i płaty pleksiglasu odpadły niesione wiatrem, tworząc dziurę, przez którą wdzierał się piach. -Przecież oni nam nie pomogli! Tą dziurę załatali chłopaki. Ten kawałek pleksi też chłopaki na motorach znaleźli na pustyni. To zespawane to też nie miasto, tylko mój mąż zespawał. Czasy apokalipsy to nie będą, one już są! Rada miasta nie dba już przecież o miasto, tylko gang na motorach. Któregoś razu nad zachodnim osiedlem też oderwała się płyta i zasypało pół parku. Jaro załatwił pomoc kumpli na motorach i ci już wiedzieli skąd wziąć potrzebne materiały. Jaro nie tańczył w czasie, gdy zerwało płyty nad osiedlem Zalesie. Tylko sam przypiął się do liny i poszedł pomagać ratownikom wyciągając stamtąd ludzi. Kiedy Jaro chciał wyprowadzić stamtąd swoją małą koleżankę, z którą zawsze rozmawiał na dworcu w przerwach swoich tańców, ta potknęła się, wiatr miotając nią tam i z powrotem w końcu zerwał linę, wyrwał ją przez dziurę w kopule w środek burzy piaskowej. Nawet nie wiedział kiedy. Jaro już nigdy nie był taki sam, nigdy już nie tańczył. Już tylko stał, zawsze miał ze sobą zdjęcie swojej koleżanki i zawsze w miejscu, gdzie rozmawiali, palił się znicz. Któregoś roku wiatry przestały chcieć rozerwać miasto. Teraz zaczęły je zasypywać. -Ostatniej nocy zasypało kopułę aż do szóstego piętra. Co będzie jak nas całkiem zasypie? I faktycznie kiedyś tak właśnie się stało. Z opolskiej kopuły nad powierzchnie ziemi wystawały tylko chrapy. Na powierzchni było widać grzyb chrapów i mrugające światłami szczytowymi sylwetki kominów okolicznych fabryk. Niedługo po tym zdarzeniu wiatry ucichły i Opole na stałe zostało podziemna oazą zasilaną wciąż płynącą pod powierzchnia ziemi rzeką Odrą. W kolejnych latach trakt kolejowy zaczął się zawalać, by w końcu się poddać i odciąć tym samym Opole od Wrocławia i reszty świata. Od tego dnia, połączenie pozostało tylko do Lewina brzeskiego, które też znajdowało się pod zasypaną kopułą. Z czasem Opole opuścili wszyscy mieszkańcy. Został tylko „Yaro", który przesiadywał w parku, bo sektor z peronem już się zawalił. I patrząc na migające lampy na sklepieniu kopuły nad parkiem, zastanawiał się, jak to było możliwe, żeby się doprowadził do takiego stanu, że po matkę własnego dziecka poszedł na dworzec w bokserkach i w szlafroku z jojem. Jak to możliwe, że ludzie doprowadzili do sytuacji, w której siedząc w parku na ławce znajdował się sto trzydzieści metrów pod ziemią? I jak to jest, że od kiedy wyjechali stąd ludzie, to drzewa i zwierzęta zaczęły się tak rozwijać? Nie pamiętał już kiedy zmieniał jakąkolwiek lampę, a mimo to ciągle świeciło ich dostatecznie dużo żeby było jasno. Wstał z ławki, przeszedł się kawałek, usiadł pod drzewem.. Obudził go szum drzew, co było zjawiskiem bardzo niecodziennym pod ziemią, gdzie wiatru nie było, bo jedyny dostępny wiatr wiał sto trzydzieści metrów wyżej. Rozejrzał się, jego kapelusz leżał na kolanach, sięgnął żeby go założyć na głowę. Ręka ni drgnie, martwa. Nie żył... Dziwne. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |