![]() |
|||||||||
codzienny trud |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
„Bóg umarł” (Nietzsche) „Nietzsche umarł” (Bóg) Śmierć. To słowo krążyło w jego głowie niczym natrętna mucha nie mogąca wydostać się z zamkniętego słoika. Mijał trzeci dzień czuwania. Patrzył na leżące pod ścianą nieruchome ciało. Miał tylko 10 lat. Tego dnia obudził się wcześnie, jego matka jak zwykle od szóstej krzątała się po kuchni. Nie czuł nic poza tępym bólem głowy. Wczoraj ojciec wrócił pijany bardziej niż zwykle, zionąc zapachem siarki wpadł do jego pokoju, złapał za krzesło i o mały włos nie skręcił mu nim karku. Miał szczęście, zdążył się uchylić. Matka szczęścia nie miała, próbowała teraz kroić cebulę jedną ręką, drugą bezwładnie zwieszając wzdłuż boku. Ręka była już porządnie spuchnięta, ale wiedział, że matka nie pójdzie do lekarza. Za bardzo bała się, że zabiorą jej męża. Matka zawsze uważała, że policja za bardzo się wtrąca. Dzień spędził na podwórku grzebiąc patykiem w ziemi. Uwielbiał grzebać w ziemi, uspokajały go brązowe grudki rozsypujące się na boki. Było tak niewiele rzeczy, których nie musiał się obawiać. Był poniedziałek Po południu słońce zasnuło się chmurami i spadł pierwszy deszcz tej jesieni. Przyklejony do szyby obserwował spadające krople, jednostajny szum liści dodawał mu sił. Powoli w jego głowie rodziło się przeczucie. Wieczorem matkę zabrało pogotowie, straciła przytomność z powodu gorączki. Przy okazji poskładali jej kości przedramienia i nastawili nos. „To siódme pęknięcie” usłyszała tego wieczora od lekarza dyżurującego. Zakwiliła tylko. Ojciec wrócił wcześnie, od sześciu lat po raz pierwszy całkowicie trzeźwy. W ręku trzymał bukiet lilii, ulubionych kwiatów mamy. Nigdy nie dostała tego bukietu. Tego dnia niebo płakało. Wszystkie oczy zwrócone były w stronę Ameryki, ludzie zapalali świece łącząc się w bólu z rodzinami ofiar. I tak nikt nie zauważyłby małego chłopca, trochę chudszego, odrobinę cichszego od innych. O zapadniętych policzkach i pustych oczach. Ostatnim spojrzeniem żegnał znajome sprzęty, schowany w kącie garażu, czekając na stukot butów. Jeden strzał. Dwie godziny wycierania podłogi. Na wiadrze z wodą pozostaną rdzawe ślady. Mijał trzeci dzień czuwania. Patrzył na leżące pod ścianą nieruchome ciało. Miał tylko 10 lat. Rozsypane kwiaty straciły urok, poskręcane płatki przypominały teraz robaki kłębiące się wokół ścierwa. Po raz ostatni spojrzał w nieruchome oczy ojca, zdążyły już zajść mgłą ślepoty. Pierwsze muchy wciskały się do wpół otwartych ust. Zwinięty w kłębek opuścił powieki by przytulając dubeltówkę odejść w spokoju. Było tak niewiele rzeczy, których nie musiał się obawiać. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |