![]() |
|||||||||
W pogoni za prawdziwym szczęściem |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
ROZDZIAŁ PIERWSZY W KRĘGU PRZYJACIÓŁ I WROGÓW W małym państewku, w małej mieścinie, w małym domku jednorodzinnym, mieszkała dziewiętnastoletnia Deryl Portos ze swoim ojcem Patrickiem. Ona była miłą, wesołą, uczynną, pomysłową i odważną licealistką, on był samotnym tatusiem, niedającym sobie rady z zarabia-niem pieniędzy. Byli ze sobą mocno związani, przyczyna bliskiej więzi tkwiła w śmierci matki, gdy Deri była jeszcze malutką dziewczynką. Deri lubiła szybkie motory i sportowe auta, ale jednocześnie zachowywała się roztropnie w doborze swoich przyjaciół. Nie mieli oni ani samochodów, ani motocykli. -Maszyny do patrzenia, a przyjaciele do życia. - jak powiedziała któregoś razu do ojca. - To, że mi się coś podoba, nie oznacza, że jest to kryterium szukania przyjaciół. Miała dwóch prawdziwych przyjaciół: Paula i Deborę. Paul był dobrym uczniem, miłym towarzyszem do szczerej rozmowy, do głębszych rozmyślań, ale nie nadawał się na przykład na dyskotekę czy huczną zabawę w gronie większym niż najbliżsi przyjaciele. Był spokojnym, zrównoważonym, ale dowcipnym i optymistycznie nastawionym do życia chłopaczkiem, który potrafił na wszystko znaleźć sensowną odpowiedź. Polo, bo tak na niego mówiła Deri i Debi, był od nich dwa lata starszy. Deborah była naprawdę wspaniałą kumpelką do wszystkiego: do nauki, do żartów, do poważnych przedsięwzięć, do podrywania czy zaczepiania chłopaków. Potrafiła być zwariowana, kompletnie wyluzowana i odjazdowo dowcipna, ale gdy sytuacja tego wymagała stawała się poważna, rozsądna, zaradna i pomysłowa. Umiała się przystosować do każdej sytuacji. Jeżeli chodzi o jej naukę to sprawa miała się nieco gorzej... Ale też sama Deryl nie była jakimś intelektualnym orłem i to właśnie podnosiło Deborę na duchu. Od pierwszej podstawówki, dziewczyny chodzą do jednej klasy i znają się bardzo dobrze. Cała trójka często spotykała się, gdy pogoda na to pozwalała, w miejskim parku, a gdy na dworze padało, był mróz, czy wiał potworny wiaterek, zaglądali do restauracji Pod Drzewami, aby porozmawiać o byle czym. Wróćmy jednak do osoby Patricka. Gdyby nie pieniądze, byłby idealnym ojcem. Ale z kasą było krucho. Miał pracę, ale firma była mocno zadłużona i wypłacała jedynie małą część pensji. Rozglądał się za czymś ciekawszym, ale niczego atrakcyjniejszego nie było. Z czasem doszło do tego, iż szukał kogoś, kto byłby wstanie mu udzielić pożyczki. Znalazł. Oskara Brookiego. Nie mógł znaleźć nikogo gorszego niż właśnie niego. Ale wówczas Patrick uważał Oskara za równego faceta. Bo skąd mógł wiedzieć, że później narazi siebie i swoją córkę na poważne niebezpieczeństwo? Nie wiedział. Oskar zbyt dobrze grał uczciwego człowieka, żeby ktokolwiek mógł coś podejrzewać. Patrick wydatków miał więcej niż dochodów, a dług u Brookiego powoli rósł. Któregoś wieczoru, gdy Deryl była z Debi u Paula na degustacji jego wypieków, zadzwonił telefon. -Halo? - zapytał Patrick. -Mam sprawę do ciebie. Wiesz, kto mówi i o jaką sprawę chodzi? -Niestety. - stęknął pan Portos, słysząc głos Brookiego. -Wpadnę do ciebie za chwilę. Porozmawiamy. Nim ojciec Deryl zdążył cokolwiek powiedzieć, rozmówca wyłączył się. Nie minęło pięć minut, rozległ się dzwonek u drzwi. Pa-trick wprowadził gościa do pokoju gościnnego, zapytał skromnie: -Coś do picia? -Siadaj na zadzie i nie mamrocz. Ustalimy co i jak i spadam. Masz kasę? -Jeszcze nie mam... -Co to znaczy: jeszcze nie mam?! -Mam, ale nie wszystko. -Ile masz? -Prawie ćwierć z całej sumy. -Czy ty mnie masz za idiotę? Masz tydzień na zwrot całej sumy. Co do grosza! -A skąd ja tyle forsy wytrzasnę? -A co mnie to obchodzi? Tydzień mija, oddajesz równy milion dolców. -Za coś trzeba żyć. Miej trochę serca! Muszę jeszcze córkę utrzymać... -Córkę. - powiedział do siebie Oskar. Podszedł do telewizora, na którym stały w ramkach zdjęcia Deryl. - Córkę? - powtórzył Brookie. - Dobrze. - uśmiechnął się. - Znaj więc, że jestem litościwy. Okazuję ci serce: zwracasz kasę, albo dajesz mi córeczkę. -Ale... -Żadnych "ale". Warunki są nad wymiar jasne, nie przyjmuję żadnych pytań, żadnych wątpliwości! Do zobaczenia za tydzień. Gdy Oskar wychodził, właśnie wracała Deryl. Spojrzał na nią z chorym uśmieszkiem. -Cześć. - powiedział, delikatnie ocierając się o nią ramieniem. -Cześć... - odpowiedziała niepewnie. Pierwszy raz, bowiem widziała go na oczy. - Tatku, co to za facet? - wbiegła do pokoju niczym skowronek. Widząc jednak głęboko zamyślonego ojca, jak zawsze, gdy miał jakieś zmartwienie, spoważniała. - Coś się stało? -Nie, nic. Tak tylko się zadumałem. Jak tam wypieki Paula? -Wyśmienite. Myślałam, czy czegoś ci nie przynieść, ale było potwornie smaczne i nic nie zostało. Deri wiedziała, że ojciec się czymś martwi, ale wolała na razie o tym nie mówić. Patrick natomiast zrozumiał, że źle postąpił, zaciągając dług u obcego człowieka. ROZDZIAŁ DRUGI ZACZYNAMY SIĘ NARAŻAĆ Deri nie wiedziała nic o ultimatum, postawionym przez Oskara jej ojcu. Ojciec zamartwiał się, głowił skąd wziąć pieniądze, ale nic mu z tego nie wychodziło. Któregoś razu umówiła się z Debi pod blokiem Paula na godzinę siedemnastą. Troszkę była już spóźniona, dlatego postanowiła iść drogą na skróty, przez mały park koło cmentarza. Z daleka zobaczyła przed sobą grupkę mężczyzn. Z ich zachowania wywnioskowała, że coś się święci. Z początku chciała ich szybko ominąć, nie zwracając na nich w ogóle uwagi, ale przechodząc bliżej, zobaczyła jak pięciu silnych, wysokich wyrostków atakuje słabszego, samotnego chłopaka o jasnych włosach. Zrobiło się jej go trochę żal. Kilka metrów za tą grupką zatrzymała się i wróciła. Znowu zwątpiła, czy powinna się wtrącać. Przyczyną zwątpienia był najwyż-szy koleś z tego grona, który uderzył blondynka w brzuch tak mocno, iż ten zwalił się na ziemię i zwijał się z bólu. Właśnie chcieli go po raz kolejny kopnąć, gdy Deri odważyła się w końcu odezwać. -Hej! Panowie zostawcie go! - głos jej się trochę załamał, gdy cała piątka odwróciła się do niej. -Odwal się mała, chyba, że chcesz, żebym się bzyknął! - parsknął najtęższy z całego towarzystwa. "O, jacy napaleni!" - pomyślała i nie zastanawiając się dłużej kopnęła go między nogi, dodając słodkim głosikiem: -Zdaje się, że nie będziesz miał czym. To trochę nie fair rzucać się w pięciu na jednego, nie uważacie? Ogarnęło ich ogólne zdziwienie. -Próbujesz nas wychowywać, mała? - odezwał się w końcu któryś. -Może. Dajcie człowiekowi spokój. -Zamilcz dziewczynko. - rzekł znokautowany pulpet, usiłując ją uderzyć. Deryl uniknęła ciosu, ale jakoś tak się stało, że znalazła się obok ledwo przytomnego blondynka, po między pięcioma wyrostka-mi. Jak to się stało, że nic jej nie zrobili, że woleli zostawić ją w spokoju i opuścić teren, tego nikt naprawdę nie wiedział, nawet sama Deri. -Co ci jest? -zapytała się, kucając przy pobitym. -Dzięki za pomoc... ale oni i tak mnie dobiją. -Czemu? -Ich szef pożyczył mi sporą sumę, nie mam z czego zwrócić kasy -sapał blondynek. - Miałem czas do dzisiaj... -To znaczy? -Albo oddaję kasę, albo mnie zabiją. -Kim ty jesteś? -Bezrobotnym żywym trupem... Oskar jest nieugięty... -Oskar? - zapytała, przeszukując kieszenie kamizelki blondyna. -Oskar Brookie. Twardy koleś z grubą kasą i klamką za pazuchą. Sam nie lubi się bawić z mokrą robotą, ma do tego swoich ludzi. Nie mogę nic powiedzieć policji. Ani jak się nazywam, ani kto i dlaczego mnie pobił. -Umiesz udawać? -Raczej tak. -Nic nie pamiętasz, a oni ukradli ci dowód osobisty. - powiedziała chowając jego papiery do swojej kieszeni. -Jak ja ci się odwdzięczę? -Ratowałam cię bezinteresownie, z poczucia obowiązku pomocy bliźniemu. - Deryl zadzwoniła z komórki na pogotowie i unika-jąc zbędnych pytań po cichutku się ulotniła, tuż przed przyjazdem karetki. Była spóźniona już jakieś pół godziny. Paul i Debi byli już odrobinę wkurzeni, ale uspokoili się usłyszawszy o przyczynie tego spóźnienia. Deri nie mogła wytrzymać. Coś ją niepokoiło. -Wybaczcie, muszę iść do domu. To jest naprawdę ważne... Do domu nie szła, tylko biegła. Goniło ją dziwne przeczucie. -Tato! -Coś się stało? -Ten facet, który był u ciebie nie dawno... Czy to był może Oskar Brookie? Na dźwięk tego nazwiska, Patrick od razu zmienił się na twarzy. -Nie. - odparł. -Tak. To był on. Nie umiesz kłamać, tatku. Ile jesteś mu krewny? -Proszę? -Bądź szczery. Ile? -Milion. -Cholera! Też ci zagroził, że jeśli nie spłacisz długu to cię zabije? -Też? -Przed chwilą uratowałam życie jednemu z jego dłużników. Wszystko mi powiedział o Oskarze. -Nie, mi tak nie groził. -W takim razie w każdej chwili może zagrozić. Tatko, czemu pożyczałeś od niego kasę? -Nie miałem innego wyjścia. -Do kiedy masz spłacić dług? -Zostały jeszcze dwa dni. Deryl spojrzała na ojca z przerażeniem. -Czym ci groził? -Musisz uciekać. -Czym ci groził?! -Musisz uciekać! Schować się, byle dalej! -Do jasnej cholery, czym ci groził!?! Patrick schował twarz w rękach. -Tatusiu, mów. -Nie chcesz wiedzieć. -Co, zgwałci mnie? - zaśmiała się Deryl, ale szybko spoważniała. Ojciec milczał. Znaczyło, że się zgadza. - Pieniądze, albo... ja? -Uciekaj. Deryl odsunęła się od ojca. -Nie. -Co? -Mam lepszy pomysł. Wrócę za godzinę. Nim ojciec zdążył zaprzeczyć, trzasnęły drzwi. Deri pognała do szpitala. Najpierw wpadła do znajomego, zaufanego lekarza, który właśnie miał krótką przerwę. -Słuchaj, Bob. Czy dałoby się załatwić wyniki badań, które zatwierdzałyby obecność wirusa HIF w organizmie zdrowego człowie-ka? -A po co? -Powiedzmy, że ktoś się chce z kimś kochać na siłę, a obecność wirusa mogłaby być czynnikiem odstraszającym tego napalone-go kogoś. -To zależy kto to miałby być i kto miałby o tym wiedzieć. -Nie powiesz nikomu? -Nie. -Chodzi o mnie. A dowiedzieć się o tym przekręcie mogą tylko dwie osoby: ten napalony i mój staruszek. Doktorek spojrzał na Deri z przestrachem. -Może powinnaś o tym powiedzieć policji? -Żadnej policji, bo mogę mieć poważniejsze kłopoty! Zresztą nie tylko ja. Mój ojciec i twój pacjent również mieliby kłopoty. -Obecność wirusa HIF, w twoim organizmie? Na kiedy? -Na jutro najpóźniej. -Dobrze. Załatwimy to. Teraz czuła się już trochę bezpieczniejsza. Zaglądnęła do blondynka. -Cześć Wiktorku. -Skąd wiesz jak się nazywam? -W końcu mam twoje papiery. -To fakt. -Jak się czujesz? -Nie najgorzej. Ale to nie potrwa długo. Lada chwila przyjdzie tu Oskar i mnie usuną. Uciekaj. -Nie ma mowy. -Co za miła niespodzianka! - rozległo się od strony drzwi. Deryl nie oglądnęła się za siebie, a wiedziała kto to przyszedł. Wystarczyło spojrzeć na przerażonego Wiktora. -Co za podwójna miła niespodzianka. - poprawił się Oskar. -Przyszliśmy w odwiedziny, a spotykamy naszą buntowniczą panien-kę. Najpierw zajmijmy się moim dłużnikiem. Borys, zrobisz to? -Nie ma sprawy. - odezwał się Borys. Głos Deri przypisała temu kolesiowi, którego boleśnie kopnęła. W tym momencie Deryl wstała. -Nie! -Proszę? - jęknął Oskar, rozpoznając córkę Patricka. -Co chcesz w zamian za umorzenie jego długu i danie mu świętego spokoju? -Hm... Pomyślmy... Chcę ciebie. Deryl spojrzała na Wiktora. Ten kiwał, żeby się nie zgadzała, ale ona i tak powiedziała: -Zgoda. Chwilowe zdziwienie. W końcu odezwał się Oskar. -No to chodźmy. -Nie teraz. -Co? -Nie myślisz chyba, że dostaniesz mnie dwa razy. Połączymy to z zapłatą za dług mojego ojca. -Ot, bystra z ciebie małpa. Niech ci będzie. Za dwa dni przyjdę do ciebie. Twoim zadaniem będzie przegonić ojca z chaty. -Z tym nie będzie problemu. Ale problem był. -Nie zostawię cię z nim! - ojciec wzbraniał się jak tylko mógł, ale akcja z hifem wydała mu się na tyle bezpieczna, że zgodził się na opuszczenie chałupy, podczas wizyty Oskara. Wiktor miał wyrzuty sumienia, że to częściowo przez niego, niewinna dziewczyna będzie cierpiała z rąk Brookiego. Nie wiedział, bowiem nic o planach Deryl. Następnego dnia, Deri, niby że to na odwiedziny do Wiktora, zjawiła się w szpitalu, aby odebrać sfałszowane wyniki badań i leki spowalniające rozwój choroby. ROZDZIAŁ TRZECI INTYMNE ZAMIESZANIE Deri była zdenerwowana. Była pewna, że wirus odstraszy Oskara, ale mimo wszystko nie potrafiła się uspokoić. Gdy rozległ się dzwonek u drzwi zamarła z przestrachu. "Pomyśli, że zrobiłam go w balona i gotów zabić tatę i Wiktora... muszę wstać i wpuścić go." Udało jej się to. -Co tak późno? - zapytała się wesoło. -Musiałem załatwić ważną sprawę. Rozmyśliłaś się? -Nie. Modliłam się, żebyś ty się rozmyślił. -Nic z tego. Za smaczny z ciebie kąsek. Deryl chciała, żeby Oskar myślał, że wszystko jest naturalne. Że jest gotowa dać siebie za ojca, ale chciała też żeby widział, że trochę się boi i starała się odciągać t e n moment jak się tylko dało najmocniej. Najpierw zaczęła mówić o sobie. Mówiła wszyst-ko i nic. Później próbowała namówić go do skonsumowania ciasteczek jej roboty. -Może lampkę wina? -Nie, dzięki. Jestem samochodem. Ale słabej kawki bym się napił. Deryl weszła do kuchni, żeby postawić wodę na kawę. Oskar szedł za nią niczym cień, a gdy sypała kawę do filiżanki, podszedł bliżej, chwycił za ręce i delikatnym ruchem nakazał odstawienie wszystkiego. Gdy miała już wolne ręce, zaczął ją całować po szyi, później po policzku. Powoli odwrócił ją do siebie. -Zostaw tą kawę. Obejmij mnie i daj mi buzi... no śmiało. - zachęcał, będąc twarzą bardzo blisko jej twarzy. Usłuchała go. Pocałowała go prosto w usta. -Fajnie? - zapytał. -Nie w takich okolicznościach. Oskar puścił to stwierdzenie mimo uszu, zakręcił gaz pod wodą na kawę i jakoś się tak stało, że znaleźli się w jej pokoju. Deryl długo wytrzymywała z ujawnieniem swojej "choroby". Gdy położyli się na jej łóżku, a on nadal ją całował, nic nie mówiła. Milczała, gdy zaczął ją powoli rozbierać. Odezwała się dopiero, gdy zabierał się do swojego rozporka, a ona na sobie miała już tylko bieliznę. -Zanim zaczniesz, to powinieneś znać ryzyko... -Ryzyko? -Mam taką chorobę... to znaczy wirusa... -O co ci chodzi? -Mam hifa. - spojrzała na zaskoczonego Oskara. - To tak ci mówię, żebyś nie miał do mnie później pretensji. Deri z satysfakcją dostrzegła nagły ruch Brookiego, mianowicie szybko zapiął rozporek. -Żartujesz sobie ze mnie. Chcesz się wykręcić. -Nie żartuję. - wstała, wyciągnęła z biurka wyniki badań i podała je zdezorientowanemu Oskarowi. Chłopak spojrzał na plik kartek. -Czemu mi o tym wcześniej nie powiedziałaś? -Skąd mogłam wiedzieć, że to będzie dla ciebie przeszkodą? - zapytała tuląc się do niego, niczym mały, słodki kociaczek. -Co jak co, ale HIF jest ostatnią rzeczą, którą pragnąłbym zdobyć! - jęknął trochę zirytowany. -No więc? -Ubierz się. "Nie ma sprawy, frajerze. Do tego mnie nie trzeba namawiać." -Chcesz tej kawy? - zapytała, wrzucając na siebie łachy. -Daj wina. -Jesteś samochodem. -Kij z tym. -Jak chcesz. - "Chyba miał ochotę na mnie... Za mały masz iloraz inteligencji, ty mały, zboczony gnojku, żeby się do mnie do-brać. Dobrze, że nie sprawdziłeś pieczątki lekarza... Bob jest pediatrą…" Oskar rozsiadł się w pokoju gościnnym i obalił ponad pół butelki. Był już prawie całkiem pijany. -Czemu jesteś smutny? - zapytała, przechodząc koło niego w stronę stołu. Poczuła ucisk w nadgarstku i jak ją ściąga do niego. Oskar zmusił Deri do siedzenia na jego kolanach. Przycisnął ją do siebie i syczał do ucha. -Czemu jestem smutny? Kpisz sobie ze mnie? Przyszedłem cię zniewolić, a muszę obejść się smakiem. Nie myślisz chyba, że spłaciłaś dług swojego ojca czy dług Wiktora! Zostaniesz moją dziewczyną, tak żebym mógł cię całować, kiedy tylko mi się spodoba... -Puść mnie. - powiedziała spokojnie. -Masz do mnie mówić "kochanie". -Bez przesady. -A gdy ktoś się zapyta kim jestem odpowiesz, że twoim chłopakiem. -Przeginasz. -Przyjmujesz moje warunki, albo pożegnasz się Wiktorem i tatusiem. Jasne? -Wynocha z mojego domu, kochanie. -Pamiętaj o moich warunkach. Zataczając się trochę opuścił mieszkanie Deryl. Odsapnęła z ulgą, gdy zamknęła za nim drzwi. Następnego dnia, gdy szła z Debi i Paulem na mały spacerek, spotkali całą bandę Oskara z nim samym na czele. -Cześć Deryl. - wypalił. -Cześć... - odparła. Nie patrząc na Brookiego, lecz na jego najwyższego wspólnika, który również jej się przyglądał, dodała: - Kochanie... Po chwili, gdy banda zniknęła z pola widzenia, Paul, trochę zazdrosnym tonem zapytał się przyjaciółki. -Co miało znaczyć to "kochanie"? -Nic. To jego pomysł. -Jego? -Wybacz Paul to jest sprawa między moim ojcem a tym fagasem. Nic ci do tego, dlaczego mówię do niego "kochanie", dlaczego mam twierdzić, że to mój chłopak i dlaczego się z nim całuję. -Co? - zarówno Paul jak Debi zatrzymali się w miejscu. -Ja tego nie chciałam, ale sprawa ma głębsze znaczenie... Wy możecie wiedzieć, że to wszystko jest tylko grane i nie ma z mo-jej strony żadnego, prócz nienawiści, uczucia. ROZDZIAŁ CZWARTY KRÓTKIE NOGI KŁAMSTEWKA Deri miała możliwość bliższego zapoznania się z członkami bandy Brookiego. Łysy James, niski Dijey i Phil o ciemnej skórze nie stanowili żadnego niebezpieczeństwa, ani dla niej, ani dla jej ojca czy przyja-ciół. Najwyższy z całej paczki nazywał się Lukas Lakantes. Mówiono na niego Laki Luk, ponieważ strzelał celnie i do wszystkiego podchodził wyluzowany. Zawsze stawiał na swoim i trudno było wyprowadzić go z równowagi. Z całego towarzystwa był naj-przystojniejszy i jednocześnie najmilszy. W jego towarzystwie Deryl czuła się całkowicie bezpieczna, ale odczuwała jakąś nie-śmiałość wobec niego. Oboje byli wobec siebie bardzo tajemniczy i nie ukrywali wzajemnego zainteresowania. Natomiast Borys, był jedyną osobą w całej bandzie, która wywoływała u Deri strach. Był to z pochodzenia Rosjanin o bardzo nie miłym nastawieniu do kobiet. Ponadto od samego początku podejrzewał jakiś przekręt w sprawie choroby Deryl. Węszył tu i ówdzie. Węszył, węszył aż w końcu wywęszył. Otóż któregoś dnia do domu Patricka zadzwonili ze szpitala. Chcieli, aby Deri przyszła do Boba. Dziewczyna nie wiele myśląc ruszyła do ulubionego doktorka. Zapukała do drzwi gabinetu. Jako, że nikt nie odpowiedział, otwarła je, dała krok do przodu i zastygła w miejscu. Bob leżał na biurku, z dziurą w głowie. -Boże święty! - jęknęła. Podeszła bliżej, dotknęła go. Był zimny. W tym momencie z hukiem zamknęły się drzwi gabinetu i Deryl ujrzała znajomego Rosjanina. -Borys! - jęknęła powtórnie. - To ty go... zabiłeś? -A któżby inny? - uśmiechnął się, pokazując broń w kaburze. "Oho, robi się gorąco." - pomyślała. -Wiesz, że nie ładnie jest kłamać? Mamusia cię nie nauczyła, że tak nie wolno? -Miałam dwa latka, gdy mama zmarła. Niewiele zdążyła mnie nauczyć. -Nie interesuje mnie twoja historia rodzinna, ale interesuje mnie, czemu oszukałaś mojego szefa. -Ja kogoś oszukałam? -Nie udawaj. Wszystko mi powiedział twój doktorek. -I co? -Gdybyś mnie w ten sposób oszukała, to bym cię zabił. Ale oszukałaś mojego szefa. Już on zadecyduje, co z tobą zrobi. Deryl patrzyła na Borysa z lękiem w oczach. Nie potrafiła teraz nic powiedzieć. Nogi przyrosły jej do podłoża. -Od początku ta twoja choroba śmierdziała kłamstwem. Możesz być pewna, że jeśli Oskar ci popuści, to ja cię zabiję. -Pocieszyłeś mnie. -Pójdziesz ze mną. Tylko grzecznie, bo mógłbym cię uszkodzić. Opuścili szpital. Borys zawiózł Deri do starego, opuszczonego magazynu za miastem. Tam miała swoją bazę banda Brookiego. Akurat byli wszyscy. -Coś się stało? - zapytał Oskar, widząc mocno podenerwowanego współpracownika i przestraszoną Deryl. -Oszustka. - stwierdził Borys krótko. -Co? - szef nie zrozumiał. -Jestem zdrowa. - odparła szybko nie dając tej przyjemności Rosjaninowi. -Co takiego? -Nie mam hifa. To były sfałszowane wyniki badań. -Jak mogłaś?! -Na moim miejscu też byś szukał ratunku. -Ale przed czym ty miałaś się ratować? -Nie należę do tych, co to z każdym, wszędzie i za wszystko mogą i chcą mieć stosunek. -Czyli wymyśliłaś hifa, żebym cię nie bzyknął? -Dokładnie. -I myślisz, że co teraz zrobię?! Tak po prostu pozwolę ci odejść?! Deri milczała. -Najpierw obiecał mi cię twój ojciec... -Niczego nie obiecał! -Później sama obiecałaś siebie w zamian za wolność Wiktora. Narobiłem sobie na ciebie takiej ochoty, że o mało co szlak by mnie trafił, gdy pokazałaś te cholerne wyniki badań. -Wykorzystaj ją teraz. - zaproponował Borys. -Zamierzam. -Najpierw naucz się całować. - parsknęła Deryl. Mogła teraz spokojnie igrać z ogniem, wiedząc, że i tak nie ma dla niej ratunku. -A może powiesz, że nie umiem tego robić? -Czego robić? -Całować. -Co całować? -Ciebie. -Ciebie? -Zamknij się wreszcie! -Nie mam klucza. -Zaraz ci pomogę. -Poradzę sobie. -W czym sobie poradzisz? -Komu mam coś radzić? Oskar był wkurzony coraz mocniej. Czuł, że nie zdoła zamknąć jej ust. Deryl z zadowoleniem stwierdziła, że z tej rozmowy bez sensu śmieją się wszyscy członkowie bandy. Wszyscy oprócz Borysa, który ruszył szefowi na pomoc. -Przestań nawijać tą swoją gadkę szmatkę. Jesteś kompletnym zerem! Nic nieznaczącą kobietą! Przedmiotem służącym tylko i wyłącznie przyjemnościom mężczyzn! Przedmioty nie gadają! -Wigilia idzie. Też zaczynamy mówić. Zerem to ty jesteś. Nic nieznaczącą kobietą też ty jesteś! To stwierdzenie rozbawiło jeszcze bardziej resztę towarzystwa. -Sobie nie pozwalaj, ty mała suko. -Coś ty powiedział? -Suko. -Wara ode mnie, cieciu! Ty ciulu rąbnięty! -Cholernica. -Cholernik. -Prukwa. -Gdzie ja? Ty lepiej spójrz na siebie, ramolu! -Nie podskakuj mała, będziesz miała dodatkowe kłopoty. -Wypierdek mamuta! Odrzut z importu! Jak się wkurzasz to wyglądasz jak zbędne produkty przemiany materii. I czasami mógł-byś się umyć, bo czuć cię za drzwiami. -Milcz nędzna, żałosna dziewczynko. Takie jak wy trzeba tępić. -Sam się tęp, hitlerowcu. -Coś ty powiedziała? - Borys zacisnął pięści. -Hitlerowcu. - przesylabizowała Deri z satysfakcją. -Zapłacisz mi za to! - Borys zamachnął się na nią pięścią. Na szczęście udało jej się tego ciosu uniknąć. Nim napastnik zdążył się zorientować walnęła mocno w jego splot słoneczny, kompletnie go nokautując. -Dość! - warknął Oskar wyciągając broń. - Przeprosisz go teraz, a później się zabawimy. -Marzenia nie do spełnienia, frajerze. Złapię od ciebie jakiś syf i będę miała problemy zdrowotne. -Panuj nad słowami, bo może się to źle dla ciebie skończyć. -Sam sobie panuj. Żaden palant nie będzie mi mówił co mam robić, a czego nie. Jestem wolna. -Chodź cię zniewolę. -Odwal się, zboczeńcu. -Z szacunkiem do mnie. -Nie bądź śmieszny! Z szacunkiem do śmiecia, do takiego zgniłka, jakim ty jesteś? Na mózg ci chyba padło! -Przeciągnęłaś strunę. - warknął Oskar. Chciał ją uderzyć w twarz. Nawet się już zamachnął, gdy poczuł ucisk na ramieniu. -Czego?! - odwrócił się i ujrzał swojego współpracownika, wyższego od siebie o pół głowy, Lukasa. -Sorry, że przerywam, ale przypomniała mi się jedna rzecz... Otóż jakiś rok temu miała miejsce taka sytuacja. Ktoś wpadł w ręce policji, ktoś go uratował z opresji, i wtedy ten pierwszy powiedział, że ma u tego drugiego dług wdzięczności. Powiedział też, że wszystko, czego jego wybawiciel zapragnie będzie mu dane. I ten wybawiciel chciałby teraz wykorzystać ten swój przy-wilej i dać możliwość uratowanemu do spłacenia długu wdzięczność. Oskar spojrzał na Luka. -Czego chcesz? -Raczej kogo. Chcę żebyś zrzekł się wszelkich praw do Deryl i przekazał ją mi. Brookie nie miał ochoty jej oddawać nikomu, ale w końcu kiedyś dał słowo... -Niech ci będzie. Nie tknę jej. Jest twoja. -Szefie, czy mogą wziąć kilka godzin wolnego? -Zejdź mi z oczu. I nie wracaj zbyt szybko. Lukas wyprowadził Deri z magazynu. Gdy zamknęli drzwi, rzuciła mu się na szyję. -Dziękuję... - szepnęła. -Nie ma za co. Przejedziemy się gdzieś, czy od razu odwieźć cię do domu? -Lepiej od razu do domu. Tata będzie się martwić o mnie, gdy usłyszy o śmierci doktora. W drodze do mieszkania Deryl, Lukas prawie cały czas milczał. Dopiero pod koniec podróży odezwał się troszkę nieśmiało. -Podobasz mi się... -Naprawdę? -Tak. -To tłumaczy twoje zawstydzenie. Lukas zalał się rumieńcem po same uszy. ROZDZIAŁ PIĄTY WSZYSCY POPEŁNIAMY BŁĘDY -Tatku, ja za nim szaleję! -Za kim? -Za Lukasem. On jest taki inny od wszystkich. Miły, grzeczny, spokojny, uczynny i taki chłopięcy... -Aj, zwariowana dziewczyno. Lepiej uważaj. -O co ci chodzi? -Nie podoba mi się jego zachowanie. Tak ogólnie rzecz biorąc. -Bo jest w bandzie Brookiego? -Bo pije, pali, nosi broń i jest od ciebie znacznie silniejszy, a ty mocno w nim zakochana. -I co w tym złego, że zakochana? -Wykorzysta cię. -Ale z ciebie niedowiarek, tatku, jak zawsze. Sądzisz, że masz tak nierozsądną córkę? -Niech coś ci się stanie, to będziesz miała ze mną do czynienia. "Trzeba pomyśleć o tym, co mówił tatuś." - przypomniała sobie gdy jeszcze tego samego dnia była z Lukasem na małym spa-cerku i gdy wyciągał papierosa. Pozwoliła mu nawet zapalić go, ale nim choć raz się zaciągnął, bez słowa wyrwała go i zagasiła nogą. Widząc jego zdumienie uśmiechnęła się i powiedziała: -Strefa dla niepalących. -Coraz lepiej dla mnie. -Czemu? -Zaczynasz mnie sobie układać, czyli nie jestem ci całkiem obojętny... -I to idzie też w odwrotnym kierunku, prawda? Luk nie zdążył odpowiedzieć na to pytanie. Zadzwoniła jego komórka. Spojrzał bezradnie na Deri i odebrał telefon. -Nie mogę. Mam teraz chwilę wolnego, sam mówiłeś. Nie był bym wstanie się teraz skoncentrować i wszystko poszłoby do chrzanu. Skoro się taka sytuacja się nie powtórzy, to jedźcie tam. Dacie sobie radę beze mnie. Powiedziałem, że nie, to nie. Do zobaczenia w magazynie. Powodzenia. Wyłączył telefon. -Co się stało? -Oskar chciał mi zabrać chwilę wolności i szczęścia. W muzeum jest jakaś wystawa cennych obrazów. Brookie przyłącza się do innej grupy i chcą dmuchnąć dzieła sztuki. Znają słabe punkty zabezpieczeń systemu alarmowego, mają sprzymierzeńców wśród ochroniarzy, więc sprawa jest bajecznie łatwa. I jadą teraz. -I chcieli ciebie wziąć? -Chcieli. -A czemu nie skorzystałeś z propozycji? -A nie wiesz? -Nie. Lukas zatrzymał się, chwycił Deri za rękę i szepnął do ucha. -Zależy mi na kimś. A każda chwila, spędzona bez tej osoby, jest dla mnie straconą. Wiesz kto to jest? -Kto? - zapytała, choć dobrze znała odpowiedź. -Ty. - odpowiedział, obejmując dziewczynę ramieniem. Deryl wróciła do domu, szczęśliwa, z odbytego właśnie spacerku i miłej pogawędki ze swoim wybawicielem i przyjacielem w jednej osobie. Minął miesiąc od momentu wyzwolenia panny Portos. Lukas coraz rzadziej brał udział w jakichkolwiek akcjach bandy. Niestety była to jedyna rzecz, jaką w sobie zmienił. Palił bez opamiętania, często pił, nadal nosił broń. Mało tego okazało się, że również ćpa. Deryl dowiedziała się o tym, gdy któregoś razu z kieszeni kurtki Lakiego wypadł malutki, szczelnie zamykany woreczek z białym proszkiem w środku. Skrzętnie schowała zgubę lubego i nic na ten temat nie mówiła. Oddała środek do laboratorium, gdzie pracował przyjaciel jej ojca. Powiedziała, że znalazła to w swoim ogródku od strony ulicy i chciałaby się dowiedzieć, co to takie-go. Następnego dnia odebrała wyniki. Była to najczystsza heroina. Zaczęła unikać Lukasa. Kilka dni po odkryciu narkotyków, sąsiadka Deri, starsza kobieta, pani Burgos, została pobita i obrabowana, przez jakiegoś męż-czyznę. Trafiła do szpitala. Deryl odwiedziła ją i przy okazji dowiedziała się co nie co o owym pobiciu. -To był młody chłopaczek, wyższy od ciebie o głowę przynajmniej. Czuć było od niego alkohol. Miał jakieś takie mętne oczy... chyba nie był do końca zdrowy. -A jak dokładniej wyglądał? -Nie pamiętam dokładnie. Ale wydaje mi się, że gdzieś go wcześniej widziałam... Jeszcze jakieś półgodziny pani Burgos rozprawiała o tym i o owym, później Deri wróciła do domu i zadzwoniła do Lukasa. -Może do mnie przyjedziesz, co ty na to? -Ja wiem, słoneczko? Głowa mnie potwornie boli... -Przejdziemy się na spacerek na świeżym powietrzu to od razu ci się polepszy. Ostatecznie Laki zgodził się przyjechać. Przeszli się i podczas tego spacerku, rozmowa zeszła nagle na temat wczorajszego pobicia sąsiadki. -Wiesz co się stało? -Co? -Ktoś pobił panią Burgos. Mało tego zabrał jej kasę. Babinka leży w szpitalu i tylko ja ją odwiedzam. Ona nie ma teraz z czego wyżyć. Jak ja sobie pomyślałam, jak ona teraz się czuje, to sobie postanowiłam, że jeśli znajdę tego łajdaka co ją pobił, to mu z dużym procentem oddam! Jak tak można! Pobić starszą kobietę! - cały czas obserwowała zachowanie Lukasa. Spoważniał słysząc wypowiedź Deri. -Kwiatuszku... -Tak? -Ale ja przepraszam... -Za co? -Bo ja trochę wypiłem... i... -I co? -I... to ja to... zrobiłem... -Ty świnio! Jak ci nie wstyd? -Wstyd... okropnie wstyd. -Jesteś zwykłym, parszywym draniem! -Ja nie chciałem... -Jak nie chciałeś? Przez przypadek ją pobiłeś i przez przypadek zabrałeś jej pieniądze? Panna Portos odwróciła się i wróciła do domu. Po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Otwarł Patrick i wpuścił Lukasa do środka. -Deri, kochanie... -Wyjdź stąd. -Ale pozwól mi chociaż się wytłumaczyć. -Powiedziałam, że masz wyjść! Lukas uklęknął przed nią. -Nie przebłagasz mnie. -Czy z powodu j e d n e g o występku przekreślisz moją szansę? -Żeby on był jeden. -Co takiego strasznego zrobiłem, że nie chcesz mi wybaczyć? -Skumulowało się zbyt wiele twoich złych zachowań. -Deryl, powiedz co mam zmienić, żebyś mi wybaczyła, a zrobię to. Dziewczyna milczała. -Daj mi jedną jedyną szansę... błagam. -Zgoda. - odparła po chwili. - Ale moja lista warunków jest długa. -Podejmę wyzwanie. -Jeżeli chodzi o teraz, to przeprosisz panią Burgos, oddasz jej kasy raz więcej niż zabrałeś i nie masz kraść, lecz zarobić. Dalej - zapominasz o papierosach, ani grama alkoholu, broń przechodzi na emeryturę. I jeszcze coś. Od kiedy bierzesz? Lukas osłupiał. -Co biorę? - jęknął. -Heroinę. Od jak dawna? -Miesiąca... - odrzekł zdumiony. -Nawet nie myślisz o narkotykach. -Wolę nawet nie próbować... ale skąd o tym wiesz? -To wszystko, co mam ci na razie do powiedzenia. A teraz wyjdź. Lukas musiał odbudowywać zaufanie Deryl dość długo. Raz o mały włos znowu by nie stracił jej. Otóż sądził już, że ukończył dzieło odbudowy, dlatego pozwolił sobie na mały szał. Któregoś razu znienacka podszedł do Deri od tyłu, zakrył jej oczy. -Zgadnij kto? -Lukas? -Tak. - i pocałował ją namiętnie. -Luk! Opamiętaj się. - warknęła i odepchnęła go. - Wiesz, że nienawidzę takich akcji! Za bardzo mi się kojarzą z Oskarem. -Przepraszam... Nie chciałem się zdenerwować, ani przestraszyć. Nie wiedziałem, że Brookie tak siadł ci na psychice... Nigdy mi o tym nie mówiłaś. Już nie będę, przepraszam. -To ja przepraszam... Poniosło mnie. Oboje przysięgli sobie, że nie będę się na siebie denerwować, ale wszystko będą załatwiać szczerą rozmową. Lukas dbał o ukochaną i stawiał jej bezpieczeństwo nawet przed swoim zdrowiem, co znalazło uznanie ze strony Oskara. -Jesteście dla siebie stworzeni. Podziwiam was za wasze wzajemne przywiązanie i oddanie. Teraz widzę, że postępowałem ha-niebnie wobec Deryl. Z drugiej strony zazdroszczę ci tego szczęścia, jakie ona ci daje. Obym ja dostał, choć połowę tego szczę-ścia w moim dalszym życiu... Brookie nie mógł się nadziwić wytrzymałości Luka. W ciągu jednego dnia skończył ze wszystkimi swoimi złymi nawykami i nawet w najmniejszym stopniu nie okazywał cierpienia z tego powodu, chociaż jego organizm cierpiał okropnie nie dostając codziennej dawki heroiny i nikotyny. -Co ci się stało? -Kocham i chcę być kochany. Oddaję ci broń, bo jest mi już ona nie potrzebna. -Zaskakujesz mnie, Lukasie. Twardy, bezwzględny Laki Luk rzuca swoje dotychczasowe przyjemności i dla jednej dziewczyny zmienia się w potulne Lakantasiątko. -Chcę złożyć wymówienie z bandy. -Kończysz z nami? -Chcę założyć rodzinę. Chcę się w końcu ustatkować i poczuć, co to znaczy obowiązek, praca i zmartwienie. -Szkoda, że odchodzisz... Jesteś jednym z najlepszych w paczce. -Czyli zgadzasz się na moje odejście? -Tak. Ze strony bandy nic nie grozi ani tobie, ani Deryl. -Dzięki, szefie. Znajdziesz sobie na moje miejsce kogoś lepszego. Jakiegoś Borysa, albo innego takiego. -Powodzenia na nowej drodze życia. Lakantes dostał od szefa i kumpli z paczki sporą sumkę, jak stwierdzili, na weselną balangę. Jednak nie na wesele Luk chciał przeznaczyć te pieniądze. Najpierw kupił pierścionek zaręczynowy i pojechał do domu Portosów. -Deryl... wyjdziesz za mnie? - zapytał drżącym głosem. -Tak... - odparła Deri tak cicho, że sama ledwo zdołała to usłyszeć. Po obwieszczeniu tej nowiny Patrickowi, Laki przeszedł do sprawy mieszkania. Pan Portos, posłyszawszy chęć kupienia nowego mieszkania przez przyszłego zięcia, postukał mu szczerze po głowie. -Tyś chyba na łeb dostał. Kupicie chatę, a ja zostanę tutaj sam? Nie ma mowy. Miejsca tu jest tyle, że się z piątką bachorów pomieścicie. Ani mi się ważcie stąd wyprowadzać. I w ten oto sposób, zostało ustalone miejsce zamieszkania narzeczonych. Po dwóch miesiącach Patrick spłacił dług zaciągnięty u Oskara i można powiedzieć, że na tym skończyła się historia z Brookiem. Pół roku po tym, jak Lukas zerwał z przestępczością, cała banda Oskara została złapana, osadzona w więzieniu i na jakieś dwa lata nie było o nich w ogóle słychać. Trochę ponad rok od momentu zaręczyn, panna Portos i kawaler Lakantes zmienili swoje stany cywilne, zawierając węzeł mał-żeński. Było nie było, ledwo Deryl skończyła szkołę, w mieszkaniu Patricka pojawił się nowy mieszkaniec, który mimo swoich niewielkich rozmiarów, skupiał na sobie całą uwagę wszystkich dorosłych. Był to malutki synek Lakantesów. Wszyscy, oprócz Brookiego i jego bandy, są szczęśliwi, więc na tym skończę tą nudną, z palca wyssaną historię. KONIEC |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |