DRUKUJ

 

A wszystko przez pająka...

Publikacja:

 09-05-14

Autor:

 xMarcelinax
Dzień. Nastał kolejny dzień. Elizabeth obudziła się w swoim łóżku. Po wczorajszym wybuchu złości
bolała ją trochę głowa, ale ból stopniowo przechodził. Za oknem dało się usłyszeć śpiew ptaków, a
przez szparę pomiędzy zasłonkami przebijały się promienie słoneczne. Burza. Burza ustała. Lekki
podmuch wiatru, który wlatywał do pokoju przez otwarte okno, kołysał lnianą firanką. Świat znów
budził się do życia. Dziewczyna przekręciła się na drugi bok i poczuła, jak przyjemne ciepło
ogrzewa jej zziębnięte ciało. Znów była w domu. Jednak nie w tym samym, co jeszcze tydzień wcześniej.
Ten dom, chodź w tej samej budowli był całkiem inny. Brakowało w nim osoby, która nadawała temu
miejscu życia. Teraz panowała w nim cisza, jak by był niezamieszkany. Marry siedziała cały czas w
kuchni, gdyż brakowało jej ostatnimi czasy zajęcia, a jej matka była w delegacji, albo czytała
książki w swoim pokoju. Brunetka przerzuciła nogi za krawędź łóżka i usiadła na nim.
Poczuła błogą senność, różowawe ściany zaczęły rozpływać jej sie w oczach, i kiedy miała
powrócić do łóżka, by dalej śnić, jednak w tej samej chwili rozległo się głośne i stanowcze pukanie
do drzwi. Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie.
-Proszę - powiedziała zaspanym głosem.
Do bladoróżowego pokoju, w którym mieściły się ciemnobrązowe meble, weszła służąca Marry.
Była to starsza kobieta, nieco pulchna, o twarzy pokrytej wieloma zmarszczkami.
Jak zawsze ubrana w wykrochmalony, nieskazitelnie biały fartuch. Siwe włosy, które
już dawno straciły swój naturalny, brązowy odcień, upięte były w ciasny kok pod chustą.
Ta kobieta, pomimo, że była tylko służącą w ich domu, w wielu momentach życia dziewczyny
traktowana była jak jej własna, rodzona babcia. Teraz stała w progu jej drzwi.
- Panienko Elizabeth, panienka Lily oczekuje panienki - powiedziała kobieta uśmiechając
sie promiennie.
Pomimo upływu lat, jej uśmiech był taki sam. Widząc, że dziewczyna zaczyna się
podnosić, odwróciła się i wyszła. Po głowie Elizabeth za to błądziły przeróżne myśli.
Bo niby czego może od niech cieć przyjaciółka, która....
Tak na prawdę, to może Lily nic nie zrobiła?
Zastanawiając się nad tym wszystkim, ubrała się w bladoniebieską sukienkę,
przeczesała swoje proste, brązowe włosy i zeszła na dół. Już na schodach zauważyła przyjaciółkę.
Stała po środku beżowego salonu o tych samych ciemnobrązowych meblach, co w pokoju 17 latki,
czerwonym dywanie, ciągnącym się przez całą rezydencję, na tle okna wybiegającego na główną
drogę przejazdową. Ubrana była w zielonkawą, jesienną sukienkę a jej rude włosy opadały jej na
ramiona. W szaro - zielonych oczach czaił się smutek. Wiedziała, że to przez nią.
-Witaj Elizabeth - powiedziała miękko, jak by miała się za chwilę rozpłakać. - Cy możemy porozmawiać
na osobności?
Spodziewała się tego pytania.
-Ależ owszem.
Mijając Marry wyszły na zewnątrz. Był jeden z tych nielicznych, słonecznych dni, które na Wyspach
Brytyjskich zdarzają się nie często. Lekki wiatr kołysał koronami drzew w ich ogrodzie. Usiadły na pierwszej
ławce, jaką napotkały. Przed nimi rozpościerała się rezydencja, z której przed chwilą wyszły. Przypominała
ona w pewnym sensie zamek, jednak nim nie była. Odcień budowli był beżowo - żółty, a framugi okien brązowe.
Cały plac był ogrodzony, a by przedostać się na jego tereny, trzeba było przejść przez główną bramę.
Ogród okalał cały dom a ona siedziały w samym jego sercu, pośród dorodnych dębów i klonów.
Milczenie dłużyło się i stawało się coraz to bardziej uciążliwe. Gdyby nie te czynniki, blondynka by się nie odezwała.
-Lily... - zaczęła nieśmiało, a rudowłosa spojrzała na nią podejrzliwie. - Bo widzisz... Chciałbym Cię przeprosić, za ten
mój wczorajszy... No wiesz.
Spuściła oczy. Wiele kosztowało ją przyznanie się do błędu. I chociaż na zewnątrz na to nie wyglądała, to w środku
czuła się rozdarta. Kiedy zaczęła się zastanawiać, co może oznaczać ta cisza, usłyszała głośny śmiech. Tak serdeczny
i dobrze jej znany.
-Ach Liza... - śmiała się Lily. - Zapomnijmy o tamtym. To już przeszłość, a ja również zachowałam się nie w porządku.
I co całkowicie zdumiało dziewczynę, przytuliła ją. Zrozumiała, że chociaż czasem między nimi dochodzi do kłótni, to
tak na prawdę są najlepszymi przyjaciółkami. Bliskie sobie jak siostry.
-A tak w ogóle, to przyszłam do Ciebie w jeszcze jednej sprawie - głos Lily zapowiadał już samą rzecz - za chwile
coś przeskrobią. A jej oczy tylko potwierdziły tę tezę. Radosne ogniki zatańczyły w nich taniec radości a wredny
uśmieszek pojawił się na twarzy. Elizabeth stwierdziła, że zapowiada się niezła zabawa, więc postanowiła milczeć.
Radosne podekscytowanie targało nią od środka i chciała trząść koleżanką, by wydusić z niej tą jak że poufną
informację. 'Boże z nią to można by cierpliwość ćwiczyć!' pomyślała i uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
Włosy unosiły jej sie pod wpływem wiatru, targając ją.
-Pewnie pamiętasz jeszcze moją 'kochaną' kuzynkę Sharpey, siostrę Jamesa?
Zamyśliła się na chwilę. Próbowała wywołać wspomnienia z balu i wspomnienie tej że kuzynki.
Było to dość trudne, bo Lilanna ma dość obfitą grupę królewskich kuzynek a zapamiętanie imion
wszystkich wiązało się z cudem. Jednak nie tą. Nie dało się zapomnieć zarozumiałej, chłodnej
i dumnej dziewczyny, o burzy złotych loków na głowie, lodowato zimnych oczach, bladoróżowych
ustach, które wykrzywiały się w pogardliwym uśmiechu. Ciarki przeszły jej po plecach, kiedy przypomniała ją
sobie.
-Och... - westchnęła. - Uwierz mi, że nie dało by się jej zapomnieć.
Widocznie takiej odpowiedzi oczekiwała rudowłosa bo uśmiechnęła się do niej pogodnie i odrzuciła włosy do tyłu.
-Ona wraz z resztą mojej szanownej rodziny, mieszka jeszcze na zamku. I mam pewien pomysł...


***

To, co zamierzały zrobić było chyba najgłupszą rzeczą, na jaka je było stać. Przecież jeśli się ktoś dowie, to będzie
nie mała afera... Blondynka nie mogła uwierzyć, że się w ogóle na to wszystko zgodziła.Plan godzien obłąkanego
przez szatana. Jeszcze sporo czasu minęło, jak tak siedziały na ławce obgadując tajniki swojego szalonego planu.
Teraz, dziewczyna siedziała jak na szpilkach w salonie. Czas niemiłosiernie jej się dłużył a każda kolejna sekunda
przyprawiała ją o coraz to większy strach. Zapatrzyła sie w ścianę tak bardzo, że kiedy kot wskoczył jej na kolana
mało co nie dostała zawału.
-Aaa! - wrzasnęła. - Czyś ty zmysły kocie postradała?! Chociaż ty zlituj sie nade mną!
Biała, perska kotka nastroszyła sierść a jej żółte oczy zamigotały. Uniosła ogon, odwróciła się od niej, zeskoczyła z
beżowej kanapy i ostentacyjnym krokiem pomaszerowała na swoje poduszki. Widok obrażonego kota lekko ją rozbawił
i podniósł na duchu. 'U licha przecież to będzie tylko zabawa!'. Kiedy leniwy uśmiech wpełzł na jej twarz zegar wybił punkt
18:00. Oczekiwana godzina wreszcie nadeszła, więc Elizabeth narzuciła na siebie czarną pelerynę i wybiegła z domu.
Jej celem była sadzawka w królewskim ogrodzie. Strażnicy bramy bardzo dobrze ją znali, więc przejście obok nich nie było
trudne. Nie musiała nawet podawać powodu, swojej wizyty, ponieważ jej rodzina była bardzo zaprzyjaźniona z rodziną
królewska. Stanęła na środku ścieżki prowadzącej do pałacu. Jednak dzisiaj, to nie oliwkowo - żółty pałac był jej celem.
Skręciła w prawo. Ubita, równa ścieżka prowadziła do centrum ogrodu. Tym razem, skręciła w prawo bardziej na obrzeża.
Przypomniała sobie chwilę, kiedy pierwszy raz weszła do tego ogrodu i się zgubiła. Poszukiwała ją połowa armii zebranej w
zamku. Było to chyba jedno z najgorszych wspomnień w jej życiu. Po paru minutach doszła do sadzawki otoczonej brzozami.
To miejsce miało w sobie mocny urok i potrafiłoby zauroczyć każdego. Po chwili zauważyła idące w jej stronę dwie postacie.
'O nie....' przemknęło jej po myślach. 'Już po mnie, chyba, że coś wymyślę'. Ale co niby miała wymyślić? Sama pałętała się
po królewskich ogrodach w dodatku w czarnej pelerynie i kapturze. Lepiej być nie mogło. Dwie tajemnicze osoby zbliżały się
coraz bliżej, a ona czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Zamknęła oczy i zacisnęła pięści. 'Teraz to matka na pewno
mnie zabije'.
-A ty co tak stoisz? Wyglądasz, jak byś czekała na śmierć - pogodny głos Lily przywrócił ją do normy. Spojrzała na nią w przerażeniu
a potem jej oczy przeniosły się na drugiego osobnika, który na pewno nie był przedstawicielem płci pięknej.
-Wiesz, jak mnie przestraszyłaś?! Myślałam, że to jacyś strażnicy.
Dziewczyna wyszczerzyła zęby w uśmiechu a widząc pytający wzrok przyjaciółki dopowiedziała:
-Aaa... To jest James - po tych słowach chłopak zdjął kaptur i oczom Elizabeth ukazała się lśniąca złota czupryna i niebieskie oczy.
Ciepły uśmiech został ogarnięty przez jej oczy oraz dziki uśmiech przyjaciółki. Widocznie musiała mieć głupi wyraz twarzy. - Jak
Ci już mówiłam Sharpey jest jego siostrą, ale prawdą nie jest, że darzą się miłością jak wzorowe rodzeństwo. Tak więc całkowicie
'przypadkiem' wymsknęło mi sie przy nim, co mamy zamiar za chwilę zrobić. A on zgodził sie nam pomóc.
Wydało jej się to... dziwne. Chociaż nie powinno. Przecież pomiędzy Lily i jej braćmi (a zwłaszcza Alberthem) nie było żadnej więzi.
Poza tym, mieć taką siostrę jak Sharpey, to prawdziwe przekleństwo. Jednak pomimo tych argumentów nadal jej sie to wydawało
dziwne. Przecież to była raczej taka 'babska' zemsta.
-No dobra weźmy sie lepiej do pracy - powiedział James. - Za chwile zabraknie nam czasu i wszyscy wrócą.
Taka była prawda. Praktycznie cała królewska rodzina, oraz najbliżsi znajomi jeździli każdego wieczoru
o 18:30 na jakieś dziwne spotkanie do niej do domu. Było to trochę uciążliwe, ponieważ aż do nocy musiała zabawiać królewskie Dwórki
i inne dziewczyny z rodziny Lily, które miało wyjątkowo dziwne poczucie humoru, całkowicie odmienne niż niej. Teraz weszli do pałacu.
Wydawał się całkowicie niezamieszkany. Nawet służba nie pałętała się po tylnych korytarzach, które były dla niej przeznaczone, a teraz
oni nimi podążali na II piętro. Zazwyczaj goście królewscy mieszkali na drugim piętrze. Na I mieszkała służba, na parterze była jadalnia i sala balowa. III piętro miało jakieś komnaty dla kobiet, w których Elizabeth bywała nie raz. Były to wielkie pomieszczenia, o wielkich oknach, nazywanych powszechnie 'Jasną Izbą'. Wisiały tam różowe firanki, podłoga była wypastowana, aż jej błysk raził w oczy. Pomiędzy wszystkimi piętrami zamku, a było ich dość wiele, wybudowane były schody. A nawet dwie pary. Jedne, marmurowe, z czerwonym dywanem, przeznaczone dla szlachty i innych ważnych osób, drugie, które tak na prawdę były wąskim korytarzykiem w ścianie, a wyjście ich było w holu każdego piętra. Teraz właśnie oni przeciskali się takim korytarzem.
-Lily czego sie na mnie pchasz? - w głosie Jamesa dało słyszeć się pretensje. - I tak jest tutaj już dość ciasno!
Rudowłosa poczerwieniała, jednak nikt tego nie zauważył, ponieważ było ciemno, a oni nie wzięli żadnej pochodni.
-To nie ja to ona! - pokazała palcem oskarżycielsko na Elizabeth. - Ona się na Ciebie pcha!
W jej głosie dało się słyszeć jakieś rozbawienie i nutkę złości, która jednak uchodziła w tym pierwszym.
-Co? - Elizabeth starała się wybronić. - Wcale, że nie!
Blondyn uśmiechnął się.
-No wiesz... - zaczął, jednak nie dokończył.
Lily zachichotała a Eliza poczuła się zmieszana.
Co miały oznaczać te słowa?
To wszystko robiło się coraz to dziwniejsze.
-A tak właściwie, to co my mamy zrobić, bo jakoś tak mi wyleciało? - próbowała zmienić temat.
Zapadła cisza w której po komnacie odbijały się echa ich kroków.
Marzenia pewnego pająka legły w gruzach, kiedy ruda czupryna Lily zniszczyła jego białą, tkaną przez wiele dni pajęczynę, z którą wiązał wiele swych planów i miał złapaną kolacje.
- Aaaa - dziki pisk rudowłosej rozległ się po komnacie. - Zabierzcie go, zabierzcie!
Zapewne małe, czarny pajączek był bardziej przerażony, niż sama Lily.
-Uspokój się, to tylko pająk - blondyn był wyraźnie poirytowany zachowaniem kuzynki.
Rudowłosa miała obrażoną i czerwoną minę ze złości. Była zła nie na żarty.
-TYLKO pająk?! - wybuchnęła. - To...To przeklęte coś włazi mi na głowę se swoją pajęczyną, a ty mi mówisz, że to TYLKO pająk?!
Już Lily otwierała usta, by obrzucić swojego królewskiego kuzyna epitetami, kiedy rozległ się jakiś głos:
-Kto u licha sie tak wydziera?!
Ostry głos przełożonej zamku rozniósł się echem, a nasza trójka zamarła w bezruchu.

Panna Nikt

Data:

 piątek, 29.sierpnia.2008, 21:09

Podpis:

 Moullin

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=53640

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl