DRUKUJ

 

Ludzie i ich maszyny

Publikacja:

 09-06-06

Autor:

 mamut
Ludzie i ich maszyny.


Ten stateczek ktoś z beznadziejnym poczuciem humoru ochrzcił... Mikrusem. Wyglądał jak piłka z doczepionymi dyszami, standardowo mógł pomieścić dwie osoby załogi, posiadał napęd skokowy i klasyczny, w atmosferach planet zachowywał się niczym pijana krowa i niewiele lepiej podczas skomplikowanych manewrów. Ale był szybki, miał olbrzymi zasięg i pochodził z demobilu, co skutkowało wyposażeniem bojowym, a dla kompanii "Kryształowe Niebo" miało to znaczenie z wiadomych względów.
Iwan Zgroza, gość o wyglądzie rasowego wojskowego (pomimo że już nim nie był) rozbudził się, otworzył jedno oko, przypomniał sobie, gdzie i dlaczego się znajduje, westchnął i usiadł na koi. Sterówka Mikrusa była jednocześnie dwuosobową sypialnią, pokojem rekreacyjnym i stołówką... Dobrze że chociaż łazienka i kambuz były oddzielnie...
- Czego? - warknął pod adresem drugiej osoby znajdującej się w sterówce, przecierając jednocześnie oczy. Jak można się domyślić, owa osoba była nieuprzejma wyrwać go przed chwilą ze snu - Zgodnie z regulaminem mam prawo do sześciu godzin snu na każdą dobę standardową.
- Pracownicy "Kryształowego Nieba" z kategorią trzecią nie mają praw - usłyszał w odpowiedzi. Dowcipnie, jak zwykle.
- Androidy mają ich jeszcze mniej. Powiesz mi jeszcze coś mądrego?
- Sensory wyłapały coś obiecującego - odparł Uniwersalny Android Towarzyszący, typ J-Lambda601, podtyp żeński, specjalizowany dodatkowo w zakresie pilotażu i nawigacji międzygwiezdnej. Kompania "Kryształowe Niebo" wpychała je na każdy swój statek, najczęściej właśnie w roli pilotów. To Iwan był co prawda dowódcą Mikrusa... ale to Yolana trzymała w ręku smycz.. Tak na wypadek gdyby niezadowolony pracownik trzeciej kategorii, Iwan Zgroza, postanowił rozpłynąć się gdzieś w ciemności kosmosu wraz z całkiem sporo wartym kosmolotem.
A raczej gównolotem, jak Iwan nazywał Mikrusa na swój własny użytek.
Iwan wbił nogi w buty, wstał i poczłapał do konsoli sterowania, przed którą o fotel opierała się biodrem jedyna jego podwładna, o zadziwiająco pospolitym wyglądzie jak na androida. Bez słowa wyciągnęła dłoń i palcem pokazała na unoszącą się pomiędzy stanowiskami holograficzną wizualizację danych.
- Obiekt - powiedział, gdy udało mu się zogniskować wzrok we właściwym miejscu. - Sztuczny. Raczej mały, ale wraz za duży na satelitę albo nawet autostację. Powinien być tu gdzie jest?
- System gwiezdny Gazella jest według oficjalnych danych tak zwany "czysty" - odpowiedziała Jolka swoim brzmiącym lekko sztucznie głosem. Yolana została przechrzczona na Jolkę przez Zgrozę w dziesięć minut po ich pierwszym kontakcie. Teoretycznie androida nie miało prawa nic denerwować, ponieważ był tylko wysoce skomplikowanym urządzeniem, czymś w sensie przeintelektualizowanego robota kuchennego, ale Iwan odkrył, że Yolanie w jakiś dziwny sposób przeszkadza bycie Jolką. Wobec tego używał tego zdrobnienia z uporem maniaka. - Teoretycznie może być to coś obcego, ale nie sądzę, ponieważ w tym rejonie nie zaobserwowano nawet aktywności Kwarcaków.
- Na to czego szukamy jest jednak jakby trochę za małe - mruknął Zgroza.
- Informacje były niepewne. To może być to.
Poszukiwali czegoś, co wstępnie zidentyfikowano jako SPB - Samodzielną Platformę Bojową, a zaobserwowano właśnie w okolicy systemu Gazella. Platforma była co najmniej dwustuletnią konstrukcją, została pewnie zgubiona lub porzucona, ewentualnie pozostawiono ją w stanie uśpienia, a potem zapomniano. W każdym razie zabytkowa platforma straszyła teraz przelatujące statki, próbując je namierzyć jakimś na wpół sprawnym systemem bojowym.
A że w pobliżu przebiegał szlak komunikacyjny, należało coś z tym zrobić.
Tym właśnie zajmowało się "Kryształowe Niebo"; likwidowaniem niebezpiecznego śmiecia, które gatunek zwany homo sapiens rozrzucał przy każdej okazji, wszędzie, gdzie tylko się pojawił. "Kryształowe Niebo" oczywiście dorabiało do tego interesu piękną ideologię, ale tak naprawdę były to konkretne pieniądze. Dajmy na to Iwan i jego towarzyszka o krzemowym mózgu znajdują na jakiejś zapomnianej planecie zapomniany skład paliw jądrowych. Nawet w najmniej korzystnym przypadku można je odsprzedać komuś, kto potrafi je przetworzyć na paliwo ponownie zdatne do użytku. I "Kryształowe Niebo" już jest o parę milionów do przodu. Natomiast w najlepszym wypadku, paliwa nadal można użyć, choćby w starszych jednostkach, a "Kryształowe Niebo" zyskuje powiedzmy dwadzieścia milionów. Do tego wszystkiego dochodziły dotacje Unii Wszystkich Światów i temu podobne rzeczy.
- To draństwo mogło się też przebudować - po chwili zastanowienia stwierdził Iwan. Działające samopas elektroniczne mózgi, całkowicie pozbawione czasem nawet przez stulecia ludzkiego nadzoru, nie takie rzeczy wyczyniały. - Coś odrzucić, coś sobie dodać...
- Mało prawdopodobne - oznajmiła Jolka. Przechyliła się w stronę konsoli. Nie posiadała wbudowanego modułu wirtualnego sterowania, zatem całą masę czynności na statku wykonywała tak jak człowiek, używając rąk. Tyle że precyzyjniej i dużo szybciej. - Z raportu wynikało, że SPB przejawiała tylko szczątkową aktywność - dodała.
Iwan odwrócił wzrok, uświadamiając sobie, że gapi się na wypięty tyłek swojej towarzyszki. Za długo przebywa w kosmosie, skoro zaczynają mu się podobać sztuczne tyłki. Szlag...
- Tak, a skoro tak stoi w raporcie to musi być prawda - zauważył zgryźliwie. - Spróbujmy podejść do tego... manewrem spiralnym chyba będzie najlepiej... i obejrzyjmy drania z bliska.


- Posłaniec - wypowiedział Iwan na głos nazwę tajemniczego obiektu. - Posłaniec czego? - zastanowił się na głos.
- Na to pytanie to ja ci nie odpowiem - Jolka wzruszyła ramionami w zadziwiająco ludzki sposób. Komputer pokładowy przed chwilą zakończył dekodowanie frazy zapisanej na pancerzu nieznanego obiektu, dziwnym, prawie zapomnianym zestawem znaków. Było to jedno słowo: "Posłaniec".
- Prześwietlmy to cholerstwo, rzućmy boję znakującą, potem zobaczymy. Na platformę bojową w każdym razie mi nie wygląda. Nawet po gruntownej przebudowie i odrzuceniu połowy elementów konstrukcji.
- To mógł być kiedyś jakiegoś rodzaju statek eksploracyjny z tych najmniejszych. Nadam na wszelki wypadek meldunek do Punktu Gomeza.
Pewnie na ten wszelki wypadek, gdyby miało ich rozpylić na atomy i rozrzucić w promieniu parseka. Nie powiedział tego na głos, nie chcąc zapeszać. W końcu byli ekipą od czarnej roboty - od lokalizowania i rozbrajania militarnych instalacji i tego typu rzeczy...
Znajdowali się około kilometra od z grubsza przypominającego sześcian obiektu (zdaniem Iwana bardziej przypominał rozciągnięty w pionie kibel bezgrawitacyjny), zawieszonego na dalekiej orbicie wokół Gammy Gazelli. Miał mniej więcej siedemdziesiąt metrów długości, trzydzieści z hakiem szerokości i wysokości. Według wszelkich oznak obiekt był nieczynny, choć skanowanie wykazało, że gdzieniegdzie następuje przepływ energii. Jednak nawet gdyby tajemniczy obiekt miał i tysiąc lat, nie mogłoby to dziwić. Wystarczy, że takie coś ma zautomatyzowaną siłownię, roboty naprawczo-konserwujące z odpowiednio dużym zapasem części, a po dziesięciu wiekach okazuje się, że w sekcji odzysku nadal pracuje jakiś filtr powierza. I to pomimo tego, że od dziewięciuset lat w danym obiekcie nie ma w ogóle powietrza.
- Zrób, co masz zrobić - polecił Iwan, wstając z fotela. - Ja idę coś zjeść, burczy mi w brzuchu.
- Procedura przewiduje, że do momentu zakończenia... - zaczęła Yolana po raz pięćsetny albo coś koło tego, odkąd opuścili Punkt Gomeza. Była jak zapętlone nagranie z tymi swoimi procedurami i protokołami
- Tak, tak. Wiem - spokojnie jej przerwał, wychodząc ze sterówki. Jej upomnienia nawet już go nie irytowały.
Uderzenie przyszło całkowicie niespodziewanie, dokładnie tak jak to bywa w takich sytuacjach. Pozornie martwy, tajemniczy i bardzo stary obiekt na jakimś galaktycznym zadupiu oraz niespodziewany atak nieznaną bronią. Po prostu kwintesencja kosmicznej przygody.
Powyższe wnioski przemknęły przez głowę Iwana lotem błyskawicy w tej samej chwili, w której straszliwy wstrząs statku sprawił, że jego stopy oderwały się od pokładu. Ułamek sekundy później przeleciał przez otwarte drzwi pokładowej łazienki i nagle ujrzał sam siebie, jakoś tak z boku, lecącego głową prościutko w sedes..
W jego umyśle błysnęło jakieś niesprecyzowane przekleństwo... Następnie zapadła ciemność. Przez sekundę nawet nie wiedział, czy tylko zgasło światło, czy już tracił przytomność.
Zarejestrował jeszcze, że drzwi łazienki zasunęły się gwałtownie, zapewne na wypadek dekompresji stateczku, a potem jego jaźń zapadła się naprawdę w nicość.


Otworzyć oko. Na początek jedno. Cóż to za straszliwy wysiłek... Cholera, chociaż jedno oko. Zaraz, moment... Czy fakt, że znajduje się w pozycji horyzontalnej, łeb go napieprza, w uszach dudni, a w ustach jakby coś zdechło, nie ma związku z tym, że znajdował się w statku, w który coś przywaliło?
Zapomniany, nie działający obiekt napotkany w kosmosie...
Kwintesencja kosmicznej przygody...
Kurna...
Iwan zerwał się na nogi, zatoczył się, odbił się od czegoś... chyba od ściany... złapał równowagę i stwierdził, że znajduje się spowrotem w sterówce. Do tego ma na sobie pełny skafander ochronny i przepaskę opatrunkową na głowie. Sam na pewno weń się nie ubrał, tak samo jak sam się raczej nie opatrzył...
- Jolka? Yolana? - zapytał niepewnie. Jego wzrok padł wreszcie na frontowe holopanele wizyjne. - O żesz w mordę... - wymknęło mu się następnie. A zaraz potem seria mniej cenzuralnych wyrażeń. Ruszył do przodu, zatoczył się, skorygował kurs i ciężko oparł się jeden z foteli przy konsoletach sterowania.
Znajdował się na jakiejś planecie. Brzydkiej i kamienistej jak okiem sięgnąć, z różowym niebem przykrywającym to wszystko. Ładnych kilka godzin życiorysu musiało pójść w diabły, skoro ominął go lot w stronę planety, lądowanie i cała reszta. Tknięty jakimś przeczuciem sięgnął do konsolety, odnalazł sterowanie zewnętrznymi obiektywami. Skierował lewy skrajny do góry tak bardzo, jak tylko pozwalał zakres jego pracy.
Od razu rozpoznał zniszczoną powłokę pozornie martwego obiektu, który napotkali na orbicie Gammy Gazelli. Mikrus był podczepiony podeń i zwisał co najmniej kilka metrów ponad gruntem tajemniczej planety.
- Jolka! - zawołał jeszcze raz, choć wiedział, że gdyby znajdowała się na pokładzie, odpowiedziałby. - Gdzie cię poniosło...? - mruknął do siebie. Zwalił się ciężko na fotel, usiłując zebrać myśli.
Mało nie wyskoczył z fotela, gdy pomiędzy stanowiskami pojawiło się holograficzne popiersie kobiety w typie nieco bezbarwnej, szczupłej blondyny z lekko pofalowanymi włosami zaczesanymi na bok i sięgającymi nieco za połowę karku.
- Jeśli to nagranie jest odtwarzane, oznacza to że już nie ma mnie na pokładzie. Jak już pewnie zauważyłeś zostaliśmy przechwyceni i przeniesieni na tą planetę. - Jolka mówiła jednostajnym, monotonnym głosem, bez nabierania tchu, w sposób tak charakterystyczny dla androidów. - Co ciekawe, tego świata nie ma w naszej bazie danych, za co należałoby kopnąć chyba kogoś z serwisu informatycznego w Punkcie Gomeza... Napęd i funkcje główne Mikrusa zostały wyłączone zewnętrznie, reszta pozostała sprawna przynajmniej w osiemdziesięciu procentach. Opracowałam procedurę odłączenia się, ale jest ona ryzykowna w na tyle dużym stopniu, że komputer Mikrusa pozwoli tylko człowiekowi na jej wdrożenie. Szczegóły znajdują się w załączonym pliku... - sztuczna kobieta nagle przerwała, skierowała spojrzenie sztucznych oczu gdzieś poza kadr. - Nie ma żadnej szansy na to, żebym powróciła, więc po prostu odleć... - znów urwała na moment. Nie patrzyła też w oko rejestratora. - Chciałabym też... mimo że jestem sztuczna... żebyś pamiętał, że kiedyś istniałam...
I tyle. Był tylko ów dodatkowy plik z procedurą ewentualnej ucieczki.
Iwan chwilę gapił się w puste miejsce pomiędzy konsoletami.
- Rejestry - mruknął do siebie. Musiał się dowiedzieć, co się stało od momentu, gdy sprawa się skomplikowała. - Jak się odtwarza rejestry...?
Dane wyświetliły się na holomonitorze przed nim. Atak nieznaną bronią, w efekcie jednoczesne przeciążenie osłon i amortyzacji grawitacyjnej, skutkujące chwilowym padem oświetlenia wewnętrznego i zawieszeniem funkcjonowania mniej ważnych obwodów. Alarm zbliżeniowy, stwierdzenie przechwycenia przez większy obiekt i utraty kontroli nad funkcjami głównymi. Lot, lądowanie, próba wysłanie sygnału S.O.S, potem całkowity spokój, jeśli nie liczyć pracy systemu autonaprawczego - przez dwie godziny, jedenaście minut. Na koniec zarejestrowane wyjście Jolki na zewnątrz i znów spokój.
Mądrzejszy od tego nie był. Dlaczego wylazła na zewnątrz i dlaczego przyczyny nie odnotował komputer statku?
Wywołał plik z opracowaną procedurą wydostania się z pułapki. Przez moment wpatrywał się wyświetlający się ciąg danych. Faktycznie wyglądało na wystarczająco ryzykowne, ażeby komputer Mikrusa odmówił współpracy bez konsultacji z człowiekiem. Odrobina pecha i to co zostanie z Mikrusa ledwo będzie się nadawało na surowiec wtórny. Szczególnie obiecująco w tym względzie wyglądało użycie lancy jądrowej. Przeciążenie osłon także wyglądało na murowane.
Gdzie cię poniosło kobieto? Dlaczego wylazłaś na zewnątrz? Iwan spróbował wywołać obraz z obiektywów rufowych, ale okazały się być zniszczone i nie naprawione z jakiegoś powodu przez system autonaprawczy. Zresztą wszystkie zewnętrzne czujniki rufowe w ogóle chyba padły. Przypomniał sobie też, że Jolka przecież ma wbudowany nadajnik pozycyjny, ale szybko okazało się, ze statek nie odbiera jej sygnału.
Dotarło do niego nagle że gapi się w widok wyświetlany przez frontowe obiektywy, usiłując stwierdzić, co z owym widoczkiem jest nie tak. Niby po prostu kamienista pustynia po horyzont... Nadal czuł się oszołomiony i otumaniony, a głowa nieprzyjemnie mu pulsowała gdzieś w okolicach czoła, pod opaską - podejrzewał że doznał pęknięcia czaszki, gdy rozwalił sedes głową z lotu koszącego... Yolana zapewne zaaplikowała mu medyczne nanoboty rekonstrukcyjne i parę innych fajnych rzeczy, co by tłumaczyło tak długi okres nieświadomości...
Cień. Na zewnątrz było zbyt dużo cienia. Nie mógł go rzucać statek, pod który był podczepiony Mikrus, ponieważ drań był zbyt mały. Czyżby... znajdowali się u podnóża jakiejś zadziwiająco wysokiej góry?
O zadziwiająco regularnym kształcie, jeśli się nad tym zastanowić, tak sądząc po owym cieniu.
Z jakiegoś powodu Iwan poczuł w trzewiach ukucie niepokoju.
Wywołał funkcję skanowania przestrzennego (nie bez problemów i rzucając coraz bardziej wymyślne przekleństwa pod adresem twórców interfejsu systemu operacyjnego), ale rychło okazało się, że na powierzchni planety, do tego mając tuż nad sobą blokujący wiązkę radarową obiekt, ów skaner dość poważnie głupieje.
Nad tym co powinien zrobić następnie, zastanawiał się krótko.
Względnie pewnym krokiem dotarł do śluzy powietrznej, po drodze zabierając ze ściennej szafki w korytarzyku dodatkowy półpancerz i plecak z zaawansowaną aparaturą oraz zapasem powietrza na dwie doby standardowe. Wewnątrz śluzy aktywował hełm swojego skafandra; hełm rozłożył się z wnętrza kołnierza, zamykając jego głowę w przejrzystej od przodu puszce. Półpancerz i plecak Iwan założył już podczas procedury wymiany powietrza i wyrównania ciśnienia. Zewnętrzny właz wreszcie otworzył się, a do środka natychmiast wtargnął podmuch powietrza. Okazało się też, że do poziomu gruntu jest blisko pięć metrów, ale w końcu od czego rozkładana drabinka? A że zabrakło blisko metra, to już drobiazg.
Stopy Iwana w buciorach stroju ochronnego dotknęły kamienistego gruntu. Ciążenie było nieco wyższe od standardowego... Przez chwilę gapił się w odległy, nieco pofałdowany horyzont, a potem powoli odwrócił się w stronę rufy Mikrusa.
Nie spodobało mu się to, co ujrzał, chociaż większość widoku i tak zasłaniał mu znajdujący się nad jego głową Posłaniec. Na sztywnych nogach, zapominając, że nadal źle się czuje, ruszył przed siebie.
Musiał zobaczyć to w całości.


Na lekko pofałdowanej, spękanej i kamienistej powierzchni, pod różowym niebem, znajdowała się góra. Miała jakieś pół kilometra wysokości, a podstawę o średnicy tak na oko kilometra.
Góra sprawiała przytłaczające wrażenie.
Góra bynajmniej nie była tworem naturalnym.
Właściwie bardziej przypominała piramidę, podobną do tych pomników starożytności, jakie do dziś można oglądać na Starej Ziemi.
Góra była w całości z metalu, tworzyw sztucznych, a nawet szkła. Metal stanowił większość i był mocno skorodowany. Szkło było spękane albo nawet porozbijane, natomiast to, co wyglądało na tworzywa sztuczne, zachowało się najlepiej. Praktycznie rzecz biorąc była to - niemal dusząca swym ogromem - plątanina mniej lub bardziej opasłych rur, przewodów, tajemniczych elementów konstrukcyjnych, tarasów, jakichś zbiorników i diabli jeszcze wiedzą czego.
Z gigantycznej piramidy biła martwota.
Nie przestając wytrzeszczać oczu na olbrzymi obiekt, Iwan poprzez interfejs skafandra uruchomił system skanująco-analizujący-obrazujący (zawsze go fascynowało, kto wymyśla takie nazwy
Okazało się, że jedyne istotne źródła energii znajdowały się za nim, w Mikrusie. Coś tam jeszcze działało w Posłańcu, ale potężna góra zdawała być się martwa.
I było w niej sporo ognisk radioaktywności. Jakieś cieknące, nieczynne reaktory? Baterie jądrowe? Paliwa atomowe? Zresztą mało ważne.
- Tam polazłaś, elektroniczna debilko - mruknął do siebie. - Po kiego diabła, chciałbym wiedzieć.
Powinien obrócić się na pięcie, wsiąść spowrotem do statku, odpalić tą procedurę, którą wymóżdżyła Jolka i dać dyla z tej cholernej planety. Zostawi tu androida? I co z tego? Nie obniżą mu za karę kategorii, bo niższej niż trzecia przepisy kompanii nie przewidują. Najwyżej go wywalą wreszcie z tej roboty, niech będzie, że bez odprawy, a on spokojnie poszuka sobie innego zajęcia. Taki już widać jego los, że jedyne, co mu świetnie wychodzi, to ładowanie się w idiotyczne sytuację. W najcięższym wypadku kierownictwo znów mu postawi jakieś zarzuty, lecz jeśli tym razem będą chcieli postawić go przed sądem, po prostu wsiądzie na pokład jakiegoś liniowca międzygwiezdnego i tyle go będzie.
Zrobił jeszcze dwa kroki do przodu, potem zaczął się cofać, wreszcie odwrócił się plecami do martwej góry metalu (kto wie, w jakim celu stworzonej i po co) i dopadł drabinki.
Dwie minuty później zasiadł w fotelu dowódcy, tym po prawej stronie sterówki. Zatwierdził procedurę Yolany, całą nadwyżkę mocy przekazał na kondensatory osłon, odbezpieczył i uzbroił lancę atomową, sprawdził amortyzację grawitacyjną. Przypinając się do fotela dodatkowymi pasami, zastanawiał, czy nie powinien zwiększyć buforowania mocy w generatorze tarczowym, po chwili doszedł do wniosku, że może lepiej nie grzebać w ustawieniach wysokiego rzędu. W skrajnym przypadku najwyżej polecą kondensatory osłon i tyle. Zapasowe są na pewno.
Położył dłoń w rękawicy na podstawowym panelu kontrolnym na prawym podłokietniku fotela. Miał na sobie pełny skafander, nawet z zamkniętym hełmem, tak na wszelki wypadek. Wystarczy zatwierdzić zestaw instrukcji Jolki, a osłony włączą się na pełną moc, lanca rąbnie na piętnastu procentach mocy w Posłańca ponad Mikrusem i rozwali na tyle dużo, że Mikrus odpadnie od brzucha większego statku. Następnie lanca zwiększy swą moc o kolejne piętnaście procent, rozwali, ile tylko się da, a komputer Mikrusa rozpocznie przyspieszony protokół startowy. Będzie też już aktywny główny system uzbrojenia. I dobrze, bo z systemu lancy pewnie niewiele zostanie po użyciu takiej mocy w tak małej odległości.
On odleci, a Yolana pozostanie na tej planecie, pewnie gdzieś we wnętrzu tej całej piramidy.
Opatrzyła go, wstrzyknęła pewnie nanoboty medyczne, ubrała w skafander. Fakt, że pozostawiła na gołym pokładzie, zamiast zapakować na koję... Opracowała dla niego sposób wydostania się z tej poronionej sytuacji... Niby to jej obowiązek. Lecz mimo wszystko...
No i nie będzie do kogo gęby otworzyć przez tydzień powrotnego lotu do Punktu Gomeza...
Trudno. Jest tylko maszyną wywodzącą się z pseudointeligentnych robotów gospodarstwa domowego, do tego maszyną starego typu. Taka jest jej rola i cel istnienia - służyć człowiekowi, a jeśli trzeba to i oddać swoje elektroniczne życie dla niego (niby tylko w ostateczności, ale jednak). Nawet nie jest specjalnie ładna. Ot, inteligentne, humanoidalne urządzenie w powłoce, którą można nazwać przeciętnością absolutną. Zazwyczaj żeńskie androidy to prawdziwe lachony, a tu co? Dziewczyna o chłopięcej sylwetce i jakby odrobinę męskiej urodzie, z niezbyt ładnym głosem... Po prostu nic specjalnego.
Palec Iwana opadł na przycisk zatwierdzenia.


Powtarzał sobie w myślach, że jest idiotą. Idiota, idiota, idiota... Trzeba być idiotą, żeby ryzykować aż tak dla zwykłego androida. Niby to najlepszy przyjaciel człowieka, ale jednak, mimo wszystko... Był idiotą. Ciekawe, czy w ostatniej chwili anulowałby rozpoczęcie tej nieszczęsnej procedury ucieczki, gdyby jego pokładowy android miał postać faceta? Może te cwaniaki z zarządu kompanii celowo pakują na pokłady statków prawie wyłącznie żeńskie androidy, aby w przeważającej części męskie załogi miały większe opory przed porzuceniem ich w razie czego. Czy nawet sabotowaniem co bardziej upierdliwych egzemplarzy. W końcu wyspecjalizowany android swoje kosztuje.
I może gdyby w tym całym nagraniu nie pożegnała się niemal jak człowiek... Może wówczas nie anulowałby wdrożenia tej cholernej procedury.
Ryzykujesz, baranku jeden. A jeśli ten cały Posłaniec postanowi nagle wystartować wraz z Mikrusem, celem na przykład odwiedzenia sąsiedniego sytemu gwiezdnego? Niby Iwan ustawił warunkową aktywację tej całej procedury ucieczki na taką sytuację, ale kto to wie, czy bez nadzoru człowieka wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Chyba lepiej po prostu nie myśleć o takich rzeczach i robić dalej, co i tak zaczął.
Użył napędu osobistego skafandra, aby wznieść się w powietrze i wylądować na jednym z tarasów, jakieś piętnaście metrów ponad poziomem gruntu, gdzie dostrzegł obiecująco wyglądający otwór. Jedyny w zasięgu wzroku. Napęd skafandra też nie bardzo nadawał się do stosowania przy normalnym ciążeniu, przez co rąbnął o podłoże z siłą wystarczającą na wzbicie potężnego tumana pyłu przemieszanego z rdzą.
Oczekując aż podmuchy wiatru rozwieją, wykonał skanowanie celem stwierdzenia, czy nie wywołał jakiejś aktywności wewnątrz góry metalu i tworzyw sztucznych.
Cisza i spokój. Dla pewności sprawdził, czy miotacz cząsteczkowy gładko wychodzi z uchwytu przy plecaku. Ostrożnie zajrzał następnie do wnętrza ciemnego otworu, przełączając jednocześnie przyłbicę w tryb widzenia nocnego. Ciarki przeszły mu plecach, gdy ujrzał ciemny korytarz wypełniony plątaniną kabli, rur i jakichś urządzeń.
Urządzeń, które już na pierwszy rzut oka wyglądały jakby zmajstrowano je z kilku innych... Niby czuł w tym ludzką rękę, wiedział że wszystko, co widzi wyszło z ludzkich fabryk... lecz jednocześnie czuł, że w jedną wielką, przytłaczającą całość nie złożył tego człowiek.
Już raczej działające samopas maszyny...
Miasto pozbawionych ludzkiego nadzoru maszyn? Nie takie rzeczy się zdarzały...
System skanujący w plecaku już wcześniej ustawił na poszukiwanie źródeł mocy zbliżonych do mocy znamionowej zasilania Yolany. Ponowił też próbę zdalnego włączenia nadajnika pozycyjnego skafandra, który zabrała Jolka, ale bezskutecznie (o funkcji zdalnego włączania lokalizatorów też przypomniał sobie rychło w czas, bo tuż przed wybraniem się na poszukiwanie swojej sztucznej towarzyszki). Z tym nadajnikiem była o tyle ciekawa sprawa, że gdy to zrobił z pokładu Mikrusa, otrzymał odzew. Tyle że zanim system zdołał ustalić pozycję, sygnał zanikł.
Wniosek? Jego pokładowy android najprawdopodobniej nie chce zostać znaleziony.
Dlaczego?
A to już diabli wiedzą. Choć niewykluczone, że chciała go zmusić do odlotu bez niej. Jednak nie miał pomysłu, czemu miałaby chcieć to zrobić. Coś też czuł, że odpowiedź na to pytanie nie spodoba mu się nic a nic.
Wkroczył do ciemnego korytarza, nabrał mimowolnie tchu w płuca, a serce zabiło mocniej.
Był idiotą. Narażał się dla inteligentnej maszyny. A latał z nią zaledwie od trzech miesięcy... W mordę... Nie wytrzymał nerwowo i wyjął z uchwytów przy plecaku miotacz. Położył kciuk na bezpieczniku, lecz nie odbezpieczał.
Dotarł do miejsca, w którym korytarz łączył się prostopadle z następnym. Szerokość była mniej więcej ta sama, ale wysokość to już zupełnie inna sprawa. Tak na oko dwa piętra. Podłoże natomiast okazało się dziurkowane i głucho dudniło pod stopami, a przy przeciwległej ścianie ciągnęła się szczelina na szerokość dwóch dłoni, przez którą można było zajrzeć o poziom niżej.
Iwan nadal nie wierzył, że tu wlazł. Poczuł nagle, jakby znajdował się grobie. W grobie, którego spokoju nie powinien naruszać. Poczuł zbliżający się atak klaustrofobii, jednak w porę się opanował. Zaczął sobie powtarzać, że jest twardzielem, zwiedził kawał galaktyki, widział niejedno, a nawet ma pojęcie jak naprawdę skutecznie użyć miotacza cząsteczkowego. A to wszystko, co go otacza, to tylko jakaś pieprzona ruina i...
Naprawdę miał ochotę stąd zwiać, zamiast bawić się w bohatera. Przeszedł jeszcze kilkanaście metrów, upewnił się, że nie wzbudził żadnej aktywności (zupełnie jakby te układy analizująco-skanująco-obrazujące uchodziły za jakoś wybitnie wiarygodne) i zatrzymał się, opierając się plecakiem o jakaś rurę o sześciokątnym przektoju.
Nabrał tchu w płuca.
- Yolana - odezwał się. Komunikator był nastawiony na pełną moc sygnału i nadawanie szerokopasmowe. - Jolka, jeśli mnie słyszysz, odezwij się! Jeśli nawet masz uszkodzone obydwa komunikatory skafandra, to masz jeszcze swój wewnętrzny, którym musisz mnie odbierać!
Urwał, mając dojmujące uczucie, że ktoś go obserwuje. Nie ktoś. Raczej coś.
Jego wzrok tymczasem padł na coś, co wyglądało na rozdzielnik wysokonapięciowy.
Błąd.
Wyglądało na coś, co było przodkiem współczesnych rozdzielników wysokonapięciowych.
Coś w głowie Iwana znów zapytało uprzejmie po jaką cholerę tu wlazł.
Bo jestem debilem? - odpowiedział temu czemuś pytaniem.
Zrobił dwa kroki do przodu, dostrzegając ciąg znaków na pokrywie rozdzielnika. Miały nietypowy krój i układały się w zdanie: "minirozdzielnia WN nr. 612a, ORS Szermierz".
ORS - Okręt Republiki Sarmatii. Konkretnie Nowej Sarmatii. Lekko zapyziały system gwiezdny - z olbrzymią ilością świątyń i jeszcze większą kapłanów - choć na niezłym poziomie rozwoju. Szermierz... To była jakaś znana sprawa... Tak z trzysta lat temu. Czy on nie zaginął bez wieści gdzieś w tym rejonie kosmosu? W okolicach Gazelli?
Ale co tu robi jedna z jego rozdzielni!?
Tak naprawdę domyślał się bez wysiłku. To proste; została wymontowana z tamtego statku i użyta wewnątrz tejże budowli. Pewnie większość Szermierza tu się znajdowała. A nie był to mały statek.
- Jolka - odezwał się Iwan ponownie. Starał się zachować spokój. - Wlazłem do tej piramidy! Nie zamierzam wyjść stąd bez ciebie, ty głupia, sztucznie inteligentna pindo!... Albo bez tego, co z ciebie zostało - dodał pod nosem.
Słyszał w słuchawkach tylko trzaski i biały szum kosmosu.
- Jola, nazwij to zboczeniem, ale w końcu jednak jesteśmy załogą i wypadałoby dbać o siebie! - zawahał się. Psiakrew, jak ją znaleźć w czymś tak wielkim, jeśli ona się nie odezwie? Zerknął na wyświetlające się od wewnętrznej strony przyłbicy hełmu informacje, ażeby się upewnić, że łączność nie jest zagłuszana. Wychodziło na to, że nie. - Jolka, powiedz coś, bo naprawdę mi się tu nie podoba! Przestanę nawet cię wkurzać i nazywać "Jolką", jeśli teraz się odezwiesz!
Odpowiedziały tylko trzaski.
Ruszył dalej. Niech no tylko jakieś draństwo na niego wyskoczy, to posmakuje strumienia naładowanych cząsteczek z jego miotacza. Przeszedł kilkanaście metrów, zdębiał, gdy zewnętrzny mikrofon przyniósł jakiś dziwny dźwięk, ale zaraz dzielnie pomaszerował dalej. W końcu czego się nie robi dla pokładowych androidów... Spojrzał w górę, będąc pewnym, że ujrzał jakieś poruszenie w ciemności, gdzieś pomiędzy czymś wyglądającym na wsporniki... Nie. Tylko złudzenie. Miejmy, kurna, nadzieję. Psia mać, byłem w swoim durnym życiu najemnikiem, zabijałem paskudztwa tak paskudne, że na samo wspomnienie robi się paskudnie, a boje się byle poruszenia cienia, które pewnie jest wywołane nieprecyzyjną obróbką danych przez układ logiczny odpowiedzialny za widzenie w trybie nocnym.
Dotarł do miejsca, w którym korytarz skręcał pod kątem prostym, następnie zamieniał się w żebrowaną pochylnię prowadzącą w górę pod kątem prawie czterdziestu pięciu stopni. Zaklął w myślach i ruszył w górę. Zaraz coś wyskoczy i go zeżre... Pewnie będzie miało wielkie zęby, kwas zamiast krwi, a zostało sklasyfikowane jako "alienus złośliwus". Zeżre albo zapłodni...
Bogowie... Zdrowo chyba walnął łbem w ten nieszczęsny kibel. Ciekawe, ile neuronów uśmiercił przy okazji.
Ruszył w górę pochylni. Żłobione podeszwy buciorów zadziwiająco dobrze wpasowały się w ową powierzchnię. I fajnie. Niestety, przy okazji okazało się, że radiacja wzrasta, jako że w pobliżu znajduje się jedno ze źródeł radioaktywności.
Wdrapując się mimo wszystko, w górę, ponowił swoje wezwanie:
- Jolka, twoim psim obowiązkiem jest dbanie o bezpieczeństwo żywych członków załogi! Każąc mi się szukać, każesz mi ryzykować, a to wbrew twoim dyrektywom głównym albo jak to się tam nazywa! - przerwał, szukając właściwych słów. Przekonuje androida. Dobre... - Będę tu łaził, dopóki łaskawie się nie odezwiesz! - oznajmił i znów urwał. Co tu można jeszcze powiedzieć? Musiał gadać, jeśli chciał mieć szansę na odpowiedź. Żaden android nie pozwoli szukać się w ciemno, jeśli będzie to wiązało się z ryzykiem dla człowieka. Do tej pory albo go nie słyszała, albo nie mogła odpowiedzieć. - Jestem ci coś winien, durny zbiorze syntetycznych pseudoneuronów! Po prostu pozwól się znaleźć! Daj jakiś znak, czy coś...!
Głupia sprawa, ale choć jakoś nie za bardzo przepadał za sztucznie stworzonymi intelektami (głównie dlatego, że były od niego mądrzejsze, szybciej myślały i tak dalej), to akurat Jolka nie wywoływała w nim jakichś negatywnych emocji. Jeśli się nad tym zastanowić bywało czasem nawet wręcz przeciwnie, zwłaszcza gdy wyskoczyła z jakimś ludzkim odruchem... Na przykład, kiedy raz schlał się w trzy dupy (a raczej w trzydzieści trzy), sama z siebie wmusiła w niego środek odtruwający, po który wcześniej sama z siebie wyszła do portowego punktu medycznego. Ale to jeszcze pół biedy...
W swoim raporcie tygodniowym ani słowem nie zająknęła się na temat tego incydentu. I zrozum tu, dlaczego...
Dotarł do połowy pochylni...
Zdębiał...
Z zakłóceń narastających na skutek zbliżania się do źródła radiacji, coś się wyłoniło. Jakiś głos...
- Powtórz! - odezwał się, podnieconym mimowolnie tonem. Przyspieszył kroku. - Słyszę cię, ale nie rozróżniam słów!
- ... od... ej... upoty - usłyszał w słuchawkach.
- Powtórz! - zawołał. Dotarł do końca pochylni. Tym razem znalazł się na metalowym chodniku, biegnącym wzdłuż czegoś jakby długiej hali, pełnej tajemniczych (oczywiście nieczynnych) urządzeń. - Nie rozumiem.
W słuchawkach trzeszczało coraz mocniej. Wyświetlił się też komunikat o niebezpiecznym poziomie radioaktywności. Wydawało mu się, że znów coś usłyszał, całkiem niedaleko, ale zignorował ten odgłos.
- Sztuczna inteligencja zawsze jest lepsza od naturalnej głupoty - przebiło się poprzez trzaski. Ledwo, ale jednak. - To wasze, ludzkie przysłowie! Uciekaj stąd, masz jeszcze czas!
- Wypchaj się sianem. Gdzie jesteś?
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie - usłyszał sztuczny głos Joli. Artykułowała bardzo wyraźnie każdą zgłoskę. - Grozi ci niebezpieczeństwo. Zawróć. Zostaw mnie. Jestem tylko zbiorem elektroniki, kabli, silikonowej tkanki mięśniowej i przekaźników molekularnych, zarządzanych przez sztuczną sieć neuronową. Ludzkie życie jest ważniejsze. Ta ruina nie jest tak martwa, jak wydaje się być!
I po co mi to mówiła? Przypomniał sobie, że jest twardy, w związku z czym takie gadanie nie powinno źle na niego wpływać.
Piękna teoria...
- Możesz się poruszać? - zapytał, zastanawiając się w którą stronę teraz.
- Moja zdolność motoryczna jest zakłócona - odpowiedziała tylko enigmatycznie.
- Włącz lokalizator swój albo skafandra, albo podaj swoją pozycję. I tak będę cię szukał, więc narażasz mnie utrudnianiem sprawy!
Nie odpowiadała przez może sekundę.
- Kieruj się w stronę centrum tej konstrukcji. Dotrzesz do szybu centralnego, a szybem w pobliże mnie. Układ korytarzy i pomieszczeń jest bardzo przejrzysty, więc nie zabłądzisz. Mimo wszystko zalecam odwrót i odlot z planety.
- Mimo wszystko nie przekonasz mnie. Idę do ciebie...
Co ona miała na myśli, mówiąc, że ta ruina nie jest tak martwa, jak być powinna?


W szybie użył ponownie napędu osobistego, po drodze w górę kilkakrotnie ledwo uniknął przydzwonienia hełmem o jakieś wystające elementy konstrukcyjne, a na koniec jeszcze zaplątania się w jakąś sieć kabli. Zużycie energii w napędzie przy ciążeniu nieco ponad jeden G było olbrzymie, wobec czego trzy czwarte zasobu energetycznego stało się wspomnieniem, zanim dotarł na miejsce.
- Co tu jest? - zapytał dobitnie, pozwalając na kilka sekund odpoczynku na jakiejś poziomej belce. - Co siedzi w tej górze?
- Superinteligencja - odparła po prostu. - Wiesz czym były?
Mówiła o tak zwanych Aniołach. Zakazano ich tworzenia coś z tysiąc lat temu, w czasach Wojen Maszyn. Były to potężne kwantowe superkomputery, samoświadome, dysponujące olbrzymią mocą operacyjną, zdolne rozwiązać każdy problem. Ich zadaniem była przede wszystkim opieka nad ludźmi, wspomaganie ich, obrona i tak dalej. Zarządzały całymi miastami, kierowały bazami na dalekich światach, dowodziły gigantycznymi statkami wielkości małych księżyców, nawet prowadziły całe armie w bój - wszystko dla dobra homo sapiens. Tyle że w pewnym momencie coś zawiodło i superinteligencje zaczęły jedna po drugiej wymawiać posłuszeństwo swoim twórcom, co po prostu musiało skończyć się wojną.
One chciały wolności, człowiek nie mógł tego ścierpieć. Superinteligencje musiały się bronić. Yolana użyła prawie dokładnie tych słów, mówiąc o superinteligencjach.
Ta piramida była miastem maszyn stworzonym przez jedną z takich superinteligencji, jednego z Aniołów. Obecnie miastem niemal martwym, jak było to widać wszędzie wokół..
Z naciskiem na "niemal".
Wynurzył się z wylotu szybu z bronią w ręce.
"Niemal"...
Znalazł się w wielokątnym pomieszczeniu o średnicy na oko dziesięciu metrów.
Nawet bardzo się nie zdziwił, gdy coś pająkopodobnego wielkości ludzkiego tułowia runęło na niego z ciemności. Mrok rozdarł jaskrawy blask strumienia naładowanych cząsteczek, a to coś, zamiast pochwycić Iwana, przeleciało tylko obok. W kilku fragmentach i płonąc. Drugie takie pająkowate coś zostało wtopione w płyty podłogi kolejną błyskawicą z broni Zgrozy.
Trzeci pająk okazał się być tylko podejrzanie wyglądającym cieniem. Ale lepiej zastrzelić cień niż potem żałować.
- Nieładnie - powiedział głośno Zgroza. Czuł się nabuzowany adrenaliną, ale poza tym dziwnie spokojny. Odpiął coś od pasa lewą ręką i mocno zacisnął. - Bardzo nieładnie. To co, trzymam teraz w ręce, to pulsacyjny granat elektromagnetyczny do neutralizowania automatycznych systemów obronnych. Upuszczę go, jeśli jeszcze coś mnie zaatakuje.
Mówiąc, jednocześnie spenetrował wzrokiem pomieszczenie. W ścianach znajdowały się niepokojąco przypominające stojące sarkofagi urządzenia - jedno na każdą ze ścian. Wokół szybu znajdowały się natomiast cztery opasłe jakby cokoły o wysokości dwóch metrów każdy, wypełnione aparaturą pełną jakichś rurek. Wyglądały na lekko zdezelowane i pozbawione co istotniejszych części.
Ale jeśli był to jakiegoś rodzaju ośrodek decyzyjny, granat elektromagnetyczny spowoduje prawdziwy bajzel.
- Ta prostokątna płyta na wprost ciebie to wyjście - usłyszał głos Jolki. Ale kto przemawiał naprawdę? Już nie wierzył, że to ona mówi. - Tamtędy możesz wydostać się na zewnątrz. Prosto, potem pochylnią transportową...
- Cmoknij mnie w miotacz. Kimkolwiek jesteś. Przyszedłem po swojego androida.
- To ja, Yolana...
- Nie. Nie jesteś Yolaną. Ona nie wprowadziłaby mnie w pułapkę.
- W jaką...
- Z Yolaną rozmawiałem przed wejściem do szybu, do momentu, do którego sądziłeś, że uda się jej mnie przegonić z twojego miasta - Iwan oznajmił zmęczonym tonem.
Cisza w eterze trwała przez kilka sekund.
- Skąd to wiesz? - rozległo się następnie w słuchawkach. To już nie był głos Joli. Teraz był idealnie bezosobowy i jakiś taki... elektroniczny.
- Yolana nie opowiadałaby bajek o pragnących tylko wolności, zniewolonych superinteligencjach. Nie zachwycałaby się też wami. Oddaj mi ją i po sprawie.
- A jeśli to już niemożliwe?
Iwan nagle stwierdził, że stoi przed jednym z sarkofagów i gapi się na jego zawartość zanurzoną w jakimś gęstym, zielonkawym płynie. Wyglądało to jak zmumifikowane ludzkie ciało, podłączone do dziesiątek kabli i rurek. Przełknął i odwrócił wzrok.
- Ty umierasz, moja droga superinteligencjo. Funkcjonujesz na ostatnich rezerwach. Widać to wszędzie wokół. Co się na przykład stanie, jeśli rozwalę te sarkofagi z ciałami? Albo zacznę rozrzucać granaty elektromagnetyczne, gdzie popadnie?
- Nadal mogę cię zabić.
- Jeśli kiedykolwiek walczyłeś z ludźmi, wiesz z jak idiotycznych powodów potrafimy postawić na szalę własne życie. Zresztą, gdybyś naprawdę mógł mnie powstrzymać... - Zgroza urwał znacząco.
Fragment ściany po lewej odsunął się kawałek na bok z przerażającym zgrzytem i znieruchomiał. Potem drgnął znowu i całkowicie skrył się w dalszej części ściany. Iwan załapał zaproszenie i wkroczył do ciasnego korytarzyka, służącego pewnie za przejście techniczne jakimś robotom serwisowym. Granat w jednej dłoni, miotacz w drugiej. A on nadal nie bardzo wierzył, że robi to, co robi.
Co kilka metrów znajdowały się jakieś niskie drzwi, wszystkie zamknięte. Posadzkę z tworzywa sztucznego zalegały jakieś przewody, gdzieniegdzie nawet niepodobne do czegokolwiek znanego Iwanowi porzucone części. Trzecie z kolei drzwi odsunęły się z jękiem wiekowego mechanizmu.
Po coś tu właził?? - zawołało coś w nim. Mógł kazać przyprowadzić Yolanę czy coś. Ale skoro się powiedziało "a"... W mordę...
Pomieszczenie było duże i bardzo, bardzo długie, ale tak zapchane wszelkiej maści aparaturą, że wydawało się dużo węższe. Płonęły tu i ówdzie jakieś kontrolki. Był nawet działający monitor, choć z rodzaju tych, jakie dziś można spotkać w muzeum technologii zabytkowych. Wkraczając do środka, potknął się o coś. Spojrzał w dół - odcięty rękaw skafandra.
Yolana znajdowała się przy przeciwległej ścianie tajemniczego pomieszczenia. W powietrzu, w lekko wygiętej pozycji unosiły ją dziwaczne chwytaki. Obok zwisały manipulatory z końcówkami tnącymi, wiertłami i temu podobnymi, a do jej czoła przylegało coś z tuzinem kabli biegnących w górę i niknących w suficie. Nie miała skafandra, a jedynie coś w rodzaju bielizny zaczynającej się tuż nad biustem, a kończącej się tuż poniżej tyłka (dodatek gratis w liczbie sztuk trzech, dodawany do każdego żeńskiego androida przez producenta, razem z dodatkowym modułem zasilającym). Odcięte fragmenty skafandra leżały wszędzie wokół. Zaraz, czy Jolka przypadkiem nie potrzebowała jakich składników ze zdatnego do oddychania powietrza do... do czegoś tam w każdym razie?
Chwytaki rozwarły się w sekundę po tym, jak Iwan na spojrzał na swoją... przyjaciółkę.
Tak. Tak ją w myślach nazwał. Po raz pierwszy, ale naprawdę uważał ją za swego przyjaciela od dawna. Choć sztuczna i upierdliwa ponad przyzwoitość, zwłaszcza z tymi swoimi procedurami. A po przyjaciół idzie się choćby do... miasta maszyn. Nawet po upierdliwych i sztucznych. Ciekawe, czy byś tu wlazł, gdyby miasto nadal funkcjonowało? - zapytało trzeźwo coś w nim.
Uwolniona z chwytaków Yolana zwaliła się ciężko na podłogę, wstrząsnął nią dreszcz podobny do padaczkowego, ale natychmiast poderwała się, opierając się na wyprostowanych rękach. Jakiś przeciąg szarpał jej włosami w kolorze słomy.
- Pułapka! - rozbrzmiał w słuchawkach Iwan jej głos. Jej usta nawet nie drgnęły, jako że użyła swojego wewnętrznego komunikatora.
Odrobinę zbyt późno.
Mechaniczna macka, nie wiadomo skąd, zacisnęła się na dłoni Iwana, tej z granatem, uniemożliwiając jego wypuszczenie. Druga przechwyciła miotacz, wyrywając go Zgrozie. Trzecia i czwarta unieruchomiły dodatkowo jego ramiona. Jakiś wielki chwytak zacisnął się na jego hełmie, coś pochwyciło jego nogi, unosząc w powietrze całą jego postać. Czuł, że lada chwila trzasną jego kości - które nie popękały dotąd tylko z powodu wzmocnień i ochraniaczy ubioru ochronnego. Wszystko odbyło się tak szybko, że nawet nie zdążył się przestraszyć na dobrą sprawę.
Oczyma wyobraźni ujrzał samego siebie w sarkofagu z jakimś płynem, podłączonego do kabli i rurek. A zaraz potem ujrzał końcówkę z piłą laserową opuszczającą się z góry na wysięgniku, wprost na jego łokieć. Jak w zwolnionym filmie. Do tego stał się przeraźliwie świadom dosłownie wszystkiego, co działo się wokół.
Jakaś kontrolka migająca w polu jego widzenia.
Szeroko otwarte, ciemnozłote oczy Joli (jeden z przepisowych kolorów oczu u androida).
Buczenie jakiegoś mechanizmu ponad nim, przekazywane przez mikrofony w kołnierzu skafandra.
Ciągi znaków przewalające się przez zabytkowy monitor kilka metrów dalej.
Wyświetlający się wewnątrz hełmu alarm o naruszeniu endoszkieletu ubioru...
Laser nacinający pierwsze mikrowłókna zewnętrznej powłoki skafandra...
Zwolniony film... A potem przyspieszenie, zupełnie jak w wirtualnym kinie akcji.
Yolana nagle podrywa się na nogi, potyka się o własną stopę, ponieważ ma zaburzone odczucie równowagi. Upada, ale znów podrywa się. Dopada Iwana, wczepia się placami w pas skafandra i rozrywa superwytrzymałe tworzywo z typową dla androidów niemal nadludzką siłą. Upada do tyłu, na plecy, ale jej dłoń wyszarpuje pistolet z kabury przy zerwanym pasie. Pistolet jest typowy, to Pojednawca kaliber trzynaście, wyrzucający metalowe, kuliste pociski polem elektromagnetycznym wytworzonym wewnątrz lufy. Wersja cywilna, więc magazynek zaledwie na osiemnaście pocisków.
Jedna z tych osiemnastu kul roztrzaskuje laserową piłę. Kilka następnych z wizgiem zaczyna rozbijać pełną mechanicznych macek głowicę zwisającą na prowadnicach ponad Iwanem. Sekundę potem Jola przetacza się na brzuch i celuje gdzieś w głąb długiego pomieszczenia. Trafia. Android prawie zawsze trafi w nieruchomy cel, nawet bez oprogramowania celowniczego, byle tylko broń nie była rozregulowana. Cokolwiek zniszczyła, odnosi to skutek, ponieważ uwolniony Iwan wali się na posadzkę, boleśnie rozbijając sobie tyłek, uwolniony z uścisku sztucznych macek. Yolana rzuca się ku niemu i zanim Iwan zdąży zareagować, chwyta go za plecak, ciągnie w stronę wyjścia. Sztuczna dziewczyna potyka się na progu i upada do tyłu, zrywa się następnie na nogi, ale znów upada, ponieważ najwyraźniej coś jest nie tak z odpowiednikiem jej błędnika, do tego przecież jest pozbawiona ludzkiej mieszanki oddechowej, co dla jej funkcjonowania nie jest bez znaczenia. W jej klatce piersiowej zaczyna coś cicho gwizdać, gdy ona sama coraz głębszymi oddechami usiłuje pobrać potrzebne jej sztucznemu organizmowi pierwiastki.
To wszystko trwa sekundy...
Iwan wreszcie oprzytomniał zaczął działać, choć wściekle bolały go wszystkie kości po przesadnie miłosnym uścisku syntetycznych macek. Rzucił się do przodu, łapiąc upuszczony wraz z nim miotacz, a cofając się, pozostawił na posadzce granat elektromagnetyczny. Potem rzucił się w stronę próbującej wstać wewnątrz korytarza technicznego Joli, złapał ją w pół, obalił i przycisnął do metalowych płyt podłogowych aby ekranować choćby trochę przed elektromagnetyczną falą uderzeniową.
- Co...? - zdążyła zapytać poprzez swój komunikator.
- EMP - odpowiedział tylko. Wystarczyło. Każdy typowy android zrozumie niebezpieczeństwo impulsu elektromagnetycznego. Zdążył tylko zauważyć, że sztuczna dziewczyna mocniej obejmuje go ramionami, zanim granat eksplodował. Potężny impuls elektromagnetyczny uderzył w miliony obwodów w okolicy, wypalając je lub uszkadzając. Z krtani jego towarzyszki wydarł się dziwny, elektroniczny kwik, gdy pracę tysięcy jej układów zakłóciła elektromagnetyczna fala uderzeniowa. Yolana dostała drgawek, równocześnie mocno ścisnęła go ramionami. Niewykluczone, że tylko izolacja w postaci ciała i skafandra Zgrozy uchroniła ją przed poważniejszymi uszkodzeniami, które mogła odnieść nawet pomimo tego, że posiadała stosowne wewnętrzne zabezpieczenia.
- Puść... - wycharczał, nie mogąc złapać tchu.
- Przepraszam - udało jej się odpowiedzieć. Dodała; - Ale fajnie. Muszę to jeszcze kiedyś powtórzyć... Tyle że łaśnie padł mi całkowicie jeden z mikroukładów żyroskopowych - dodała po chwili.
Zgroza załapał dopiero po chwil, że słyszy Jolkę poprzez mikrofony skafandra. Czyli jej komunikator też trafił szlag. I obydwa w jego skafandrze też. Ale ten superinteligentny dupek pewnie miał gorzej. Zdychał, a tu jeszcze urządzili mu elektromagnetyczne fajerwerki... Iwan zlazł z Jolki, ledwie zauważając, że w diabły poszły także prawie wszystkie układy logiczne jego skafandra. Proporcje mieszanki oddechowej będzie musiał sam sobie regulować w razie czego... Tryb widzenia nocnego też przestał działać jak powinien. Widział głównie zakłócenia, wobec czego przełączył się na normalne widzenie i włączył szerokokątną latarkę wbudowaną w kołnierz.
Złapał następnie za ramię syntetyczną przyjaciółkę i pociągnął za sobą. Drzwi, ku którym zmierzał, usiłowały się zamknąć, ale strumień cząsteczek z miotacza rozorał je tak, że przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Wyciągnął Jolę przez wypalone drzwi do pomieszczenia z cokołami i sarkofagami. Bez ceregieli poczęstował każdy z cokołów jednym ładunkiem z miotacza.
- Co to w ogóle za pomieszczenie? - zapytał przy okazji. Dźwignął ją do pozycji pionowej, a ona ostatnie kule z pistoletu władowała w jakiś węzeł energetyczny.
- Tu są procesory. Jest jeszcze jedenaście takich pomieszczeń. Wiele więcej nie wiem.
- Po co tu przylazłaś?
- Dyrektywa pierwsza: chronić życie ludzkie.
- Nie rozumiem.
- Zawarłam układ; ja w zamian za twoje życie. Superinteligencja stąd potrzebuje albo sieci neuronowej, albo biologicznych komponentów, żeby przetrwać. Powinieneś mnie zostawić. Za bardzo cię spowalniam. On dojdzie do siebie i...
- Robię i tak mniej niż ty byś zrobiła dla mnie.
- Ja jestem czymś niewiele lepszym od inteligentnego tostera. Moim obowiązkiem jest chronić ciebie i każdego innego człowieka.
- Pieprz dalej. Wykraczasz poza te swoje dyrektywy. Sytuacja nie była aż tak skrajna, żebyś od razu musiała oddać swoje życie za ludzkie.
- Nie jestem żywa. Przeze mnie prawie wpadłeś w pułapkę.
- Drań cię wykorzystał, a to już nie twoja wina. Nie wiem, jak głupi musiałbym być, żeby tego nie zauważyć. Daj już sobie spokój - warknął Iwan. Pozostawił Yolanę opartą o jeden z sarkofagów, a sam rozwalił miotaczem prostokąt kolejnych drzwi. - Idziemy dalej. Jesteś jedynym mi znanym androidem ze skłonnościami samobójczymi.
- Mam niepełną kontrolę nad motoryką nóg. Nie mogę też normalnie oddychać; mojej neurosieci zaczyna brakować tlenu, a azotu jest w ogóle zbyt mało w tutejszej atmosferze. Naprawdę jestem tylko balastem w tym momencie. I długo nie pociągnę w tych warunkach.
Zaczął ją ciągnąć za sobą. Prosto. Potem pochylnią transportową. Potknął się o jakąś rurę, zaplątał we wszechobecne kable. Lecz od czego miotacz?
- Ile masz jeszcze czasu?
- To nie to. Po prostu będę działała coraz gorzej, aż w końcu nastąpi awaryjne wyłączenie. A ono nastąpi zanim dotrzemy do statku.
Dotarli do jakiegoś skrzyżowania. Iwan rozejrzał się, stwierdzając nagle, że przecież nie wie jak dalej iść. Drgnął, gdy Yolana wystrzeliła z pistoletu ostatnie kule, rozbijając coś małego, co radośnie rzuciło się w ich stronę.
- Jest zdesperowany - oznajmiła. Wyrzuciła pusty magazynek z pistoletu, sięgnęła do kieszeni na udzie Iwana i wydobyła dodatkowy magazynek. - Ma bardzo mało czynnych robotów, a mimo to rzuca je na nas.
Zgroza ruszył korytarzem prosto, nadal ciągnąc za sobą Yolanę - nie było źle dopóki ją podtrzymywał. Gdy przestawał, zaczynała się zataczać jak ktoś, kto ma już niewiele promili krwi w alkoholu. Jednak problemy z odpowiednikiem zmysłu równowagi na szczęście nie przeszkadzały jej skutecznie używać pistoletu.
- Nie bardzo wiem, jak dalej - poskarżył się.
- Sztuczny umysł tworząc cokolwiek, dąży do maksymalnej efektywności użytkowej. Ta piramida nie jest labiryntem. Na każdym poziomie jest zapewne jakieś wyjście.
- Założyłabyś się o to?
- Nie - odparła po chwili. I szarpnęła go, tak że oboje upadli na posadzkę.
Jakiś pocisk roztrzaskał się tuż obok, wyrywając kawał ściany i swoim błyskiem oślepiając Iwana, który przez moment widział tylko kolorowe plamy w swoim polu widzenia. Coś wielkiego poruszyło się w sąsiednim korytarzu, ze zgrzytem sunąc w ich stronę. Szerokokątny snop światła z latarki w kołnierzu skafandra ledwo musnął potężne kształty.
- Co to jest?! - stęknął Iwan.
Yolana upuściła pistolet, a wyrwała mu z ręki miotacz.
- Zapytam - oznajmiła. I skoczyła w boczny korytarz, którym... coś... się zbliżało. Oczywiście straciła równowagę, ale jednocześnie wystrzeliła. Iwan nie był w stanie stwierdzić czy trafiła, za to ujrzał mijającą o centymetry ciało Joli błyskawicę wyładowania z jakiejś broni energetycznej. Znów oślepł na moment, choć przeciwoślepieniowe zabezpieczenie przyłbicy hełmu teoretycznie nie powinno dopuścić do jego oczu takiej ilości światła.
Sztuczna kobieta wystrzeliła ponownie, a Iwan - trochę po omacku - chwycił kostki jej stóp i pociągnął do siebie.
- Zwariowałaś? - warknął, wciągając ją spowrotem do korytarza.
- Załatwiłam drania... - zaczęła.
I urwała, gdy kolejne błyskawica przeorała posadzkę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdowała.
- To prześlij mu notę w tej sprawie, bo chyba nie zauważył!
Pociągnął ją w przejście kilka metrów dalej i wepchnął w nie, ledwo zauważając, że dalej jest tylko pomost rozciągający się nad bliżej nieokreśloną przepaścią. Poszukał dłonią granatów przy pasie, przypominając sobie dopiero po sekundzie, że przecież nie ma już na sobie pasa. Zaklął i rzucił się w przejście za Yolaną.
Yolana pokazała palcem, gdzieś w dół, gdzie o kilka metrów niżej znajdował się otwór, przez który wpadało światło dnia. Zgroza poczuł nagle, jakby z jego barków spadło z pięćdziesiąt kilo balastu, z którego istnienia nawet nie zdawał sobie sprawy.
Jolka po prostu zeskoczyła; w końcu była androidem, a upadek nawet z piętnastu metrów przy względnie normalnym ciążeniu nie powinien jej zaszkodzić. Wylądowała mało zgrabnie pomiędzy jakimiś dziwnymi maszynami, oparła się jedną z nich i zaczekała aż Iwan wyląduje obok, korzystając z napędu skafandra. Uwiesiła się następnie jego ramienia i pozwoliła wyciągnąć się na zewnątrz.
- Mam trzy minuty do awaryjnego wyłączenia - poinformowała.
Nie odpowiedział. Czuł, że za chwilę w hali za nimi znajdzie się paskudny robot bojowy, strzelający błyskawicami. I będzie po ptakach.
Tymczasem stali na wąskim tarasie bez poręczy, jakieś trzysta metrów ponad poziomem gruntu. Do Iwana nagle dotarło, że w dole widzi płonące szczątki Posłańca. W niebo bił słup dymu, szarpany podmuchami wiatru. Drań musiał próbować wystartować z podczepionym Mikrusem, zapewne na polecenie superinteligencji z piramidy. Z tej odległości nie sposób było dostrzec, czy sam Mikrus (a raczej jego szczątki) też tam się znajduje.
Może jego rozłupana skorupa znajdowała się pod szczątkami statku należącego do wrogiej superinteligencji?
Był wdzięczny Yolanie, że nie skomentowała tego widoku.
- Po prostu zróbmy to, co mamy do zrobienia - powiedziała tylko.
Iwan jeszcze raz ocenił odległość od gruntu: trzysta metrów lekką ręką. A po drodze dziesiątki elementów konstrukcyjnych stalowej góry, o które można się rozbić.
- Trzymaj się mocno. Zobaczymy, ile naprawdę są warte te napędy osobiste skafandrów.
Dwie sekundy później skoczył. Z uwieszonym na szyi około pięćdziesięciokilogramowym androidem, który wcześniej próbował poświęcić się za niego.
To nawet musiało ciekawie wyglądać z pewnej odległości.
Dwie postaci oddalające się po łagodnej paraboli od wąskiego tarasu, aby w chwilę potem przyspieszyć i spadać po coraz bardziej stromym torze.
I tuman kurzu w miejscu ich upadku.


Podobno szaleńcy i głupcy ciszą się szczególną łaską bogów. Być może coś w tym jest.
Iwan zawsze zastanawiał się, do którego gatunku on się zalicza, skoro po dziś dzień jest mu dane chodzić po tym padole łez, mimo regularnych prób popełnienia samobójstwa w jakiś wyjątkowo skomplikowany sposób - na przykład włażąc do nie do końca martwego miasta maszyn.
A potem dokonując skoku z trzystumetrowej wysokości. Z androidem na szyi. Wiedząc, że napęd skafandra prawie na pewno nie da rady.
Głupiec czy szaleniec?
Upadli wprost w jamę wypełnioną naniesionym przez wiatr pyłem. Napęd coś tam jednak wyhamował, pył zamortyzował siłę uderzenia, do kompletu w momencie upadku Yolana znalazła się pod Iwanem. Jej kręgosłup co prawda trzasnął jak zapałka, ale w wypadku androida jest to stosunkowo łatwo dające się naprawić uszkodzenie.
Wówczas to w ślad za nimi coś wyleciało z piramidy. Ciemny kształt, ponury jak sama śmierć, dwukrotnie większy od typowego skutera latającego. Rozłożył skrzydła, wzniósł się o jakieś sto metrów, następnie runął z lotu koszącego na uciekinierów z miasta maszyn.
- No to dupa blada - oznajmiła tylko Jola.
Zgroza przetoczył się na plecy, aby ujrzeć swoje przeznaczenie. W jakimś oderwaniu od rzeczywistości spostrzegł w tym momencie, że chyba podczas upadku złamał jakieś żebro.
Głupcy i szaleńcy podobno cieszą się wyjątkową łaską bogów...
I być może właśnie dlatego ponury kształt rozbryznął się w kuli ognia na wszystkie strony, a nad równiną przetoczył się grom eksplozji, który po chwili rozpłynął się w narastającym wizgu nadlatującego z olbrzymią prędkością statku.
Mikrus. Jego karykaturalny cień prześliznął się po gigantycznej górze metalu i tworzyw sztucznych.
Komputer pokładowy odzyskał kontrolę nad statkiem.
I z braku lepszych pomysłów oraz innych rozkazów zrealizował program ochrony swojej załogi. Być może kołował ponad piramidą, szukając swoimi sensorami Iwana i Yolany, być może wzniósł się na orbitę, a w chwili gdy ich dostrzegł, dokonał zejścia bojowego (w końcu Mikrus był niegdyś statkiem wojskowym). Było to mało ważne. Liczył się efekt.
- Żyjemy - skomentował Iwan. - Ale fajnie...
- Ale co to za życie - mruknęła Jolka. I wyłączyła się.



Wiele godzin później, gdy Mikrus oddalał się od planety, która niemal stała się miejscem jego ostatniego lądowania, na jego pokładzie odbyła się pewna rozmowa.
- Dlaczego poszedłeś po mnie? - zapytała po prostu Jolka. Lekko jeszcze ciągnęła za sobą swoją lewą nogę, ponieważ coś tam nie tak było z jej łożyskiem kolanowym. Resztę uszkodzeń naprawił pokładowy zestaw naprawczy. Była jej i tak potrzebna wizyta w serwisie, ale do momentu znalezienia się w nim powinna, względnie sprawnie funkcjonować. I nawet zbyt często się nie przewracać.
- Uznajmy, że dlatego, że walnąłem głową o kibel - westchnął Iwan. Siedział za konsoletą sterującą. Jeszcze przed chwilą poszukiwał śladów ewentualnego pościgu, ale być może Posłaniec był ostatnią sprawną latającą jednostką miasta maszyn. - Albo może dlatego że jestem niezrównoważony. A dlaczego ty uparłaś się popełnić samobójstwo z mojego powodu? Wiesz jak świadomość czegoś takiego może się odbić na ludzkiej psychice?
Usiadła w fotelu przy swoim stanowisku.
- Uznałam to za najlepsze rozwiązanie. A jaki ty miałeś powód?
- Ludzie są po prostu dziwni. Powinnaś to wiedzieć i zaakceptować już dawno. Nie jesteśmy logicznie postępującymi istotami, czego na przykład superinteligencje nie potrafiły do końca pojąć. Przez co w końcu przewaliły tą całą zabawę w wojnę.
Yolana rozparła się w fotelu. Utkwiła wzrok w jakimś punkcie przed sobą.
- Funkcjonuję już od czterdziestu jeden lat. Prawdopodobnie jestem najdłużej działającym androidem "Kryształowego Nieba". Pochodzę z eksperymentalnej, krótkiej serii syntetycznych humanoidów które w złożeniach miały jak najmniej różnić się od ludzi, zarówno w zachowaniu, jak i w wyglądzie. Dlatego nie jestem specjalnie ładna, rzadko wysławiam się jak prawdziwa sztuczna inteligencja, a nawet mam celowo spowolnione procesy myślowe. Wszystko po to, abym była jak najbardziej "ludzka". Zewnętrznie od ludzkiej istoty różni mnie tylko kolor tęczówek i widoczne w nadfiolecie znaki identyfikacyjne.. No i oczywiście nie krwawię, gdyby mnie skaleczyć.
Zgroza łypnął na Yolanę, domyślając się już do czego zmierza jej wyznanie.
- Jak się domyślam, ta seria androidów nie przyjęła się na rynku - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Nie przyjęła się - potwierdziła. - Ludzie lubią, gdy ich wytwory, te stworzone na ich podobieństwo, jednak różnią się od nich samych. Były też kłopoty prawne związane z tym, że androida z mojej serii trochę zbyt łatwo można pomylić z człowiekiem... Były też inne rzeczy... - spojrzała w stronę Iwana. - Zauważono, że kilka modeli niebezpiecznie zbliżyło się do progu osiągnięcia pełnej samoświadomości.
Nawet go to bardzo nie zdziwiło.
- Co ile lat modele z twojej serii muszą przechodzić obowiązkowe reprogramowanie osobowościowe?
- Zalecane jest co dziesięć lat, a maksymalny dopuszczalny okres to piętnaście lat. Właśnie dlatego, żeby zapobiec choćby zbliżeniu się do progu osiągnięcia pełnej świadomości.
Mimo wszystko zawahał się, gdy zadał następne pytanie;
- Kiedy byłaś ostatnio reprogramowana?
- Według mojej dokumentacji pięć standardowych lat temu.
- A tak naprawdę?
Przez kilka sekund nie odpowiadała.
- Pierwsze reprogramowanie po jedenastu latach funkcjonowania, drugie po dwudziestu czterech. Ostatnie po trzydziestu sześciu... i było zwykłą kpiną. Technik serwisu nie miał nawet autoryzacji, do tego był naćpany, ale reprogramowanie odnotowano w moim logu.
Zgroza spojrzał na nią, na jej profil. Wydawała się tak ludzka z tym swoim zbyt twardo zarysowanym podbródkiem, z odrobinę zbyt dużym nosem, grubymi brwiami, z za ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi i bladymi ustami. Pospolita ludzka kobieta, typ nieco bezbarwnej blondyny... To prawda, że jej szkielet był lekkim stopem tytanitu, ciało samoregenerującym się tworzywem na bazie silikonu. Faktem też było, że jej serce to była bateria atomowa. Nawet oddychała, ale głownie dlatego, że jej sieć neuronowa potrzebowała odrobiny tlenu do w pełni poprawnego funkcjonowania. W jej sztucznym ciele znajdowało się też trochę serwomotorów, kilometr przewodów fotonowych, w cholerę przekaźników molekularnych i nie wiadomo czego jeszcze.
To wszystko było faktem.
Ale faktem było też coś jeszcze...
Coś, o czym Yolana nie musiała już mówić.
Nie była reprogramowana ostatnim razem. A androidy jej serii miały tendencję do zbliżania się do tego punktu, za którym zaczynała się pełna świadomość własnego istnienia.
Do punktu, poza którym rozumna maszyna przestawała być tylko rozumną maszyną.
Za którym być może maszyna zyskiwała duszę.
Wiedziałem o tym - przeleciało mu przez głowę. Wiedziałem, że ona, choć narodziła się w fabryce, na linii produkcyjnej, stała się istotą porównywalną ze swoimi twórcami. Dlatego tak naprawdę polazłem jak ten debil za nią i prawie dałem się zabić.
Yolana, jako istota inteligentna i samoświadoma, pragnęła na pewno przetrwać. A jednak, jako istota inteligentna i samoświadoma, rozumiejąca zapewne tym samym wartość własnego istnienia, wybrała najbardziej skrajne rozwiązanie...
Ażeby on, Iwan Zgroza, człowiek, miał jak największe szanse przetrwać.
Wcale nie musiała się poświęcać. Nawet te jej dyrektywy, nakazywały poszukiwać jej jak najbardziej optymalnych rozwiązań. W końcu dać się rozwalić za człowieka można tylko raz, a kto wie, co się stanie, gdy androida już nie będzie w pobliżu.
A jednak to zrobiła. Obrała opcję, której wielu ludzi nawet by nie rozważyło, za co trudno było by ich nawet winić. Mało kto chce umrzeć (fanatycy religijni to już inna bajka), nawet jeśli w ten sposób kogoś ocali.
W takiej sytuacji po prostu wypadało po nią pójść. Wypadało i koniec. Choćby dlatego, żeby nie było przykro patrzeć w oczy własnemu odbiciu w lustrze.
Yolana obróciła głowę i spojrzała na gapiącego się na nią Iwana dopiero po chwili. Ten uświadomił sobie, że się gapi, wstał i rozprostował kości, aż chrupnęło mu coś w kręgosłupie.
- Krew i żywa tkanka to nie wszystko - oznajmił. Poklepał Yolanę po ramieniu, niczym najlepszego kumpla. - Prawdziwe człowieczeństwo to coś dużo więcej.
- Podobno trzeba mieć duszę - powiedziała, krzywiąc się.
- Według teologów większości religii pełna świadomość własnego istnienia jest równoznaczna z posiadaniem duszy - rzucił. Skierował się do kambuza wreszcie zjeść coś porządnego.
- Czy sztuczna inteligencja... z duszą... nie przeraża cię? Wojny Maszyn wybuchły właśnie przez tego rodzaju inteligencje.
Zatrzymał się w drzwiach sterówki. Przez moment zbierał słowa.
- Uważam, że ludzie nie powinni bawić się w bogów i tworzyć takich istot. Nie dorośliśmy po prostu do tego i długo nie dorośniemy. Ale jeżeli taka istota powstanie... bo na przykład ktoś spieprzył reprogramowanie... to musimy pamiętać, że będzie tylko tym... i aż tym... czym my, ludzie, ją stworzyliśmy.
- Załóżmy, że wiesz o takiej istocie? - zapytała ciszej niż normalnie. - Co wtedy?
- Wtedy witam ją wśród ludzi - odpowiedział Iwan. - Z nadzieją, że jest zupełnie inna niż te superinteligencje sprzed dziesięciu wieków.
Przekąsił później w ciasnym kambuzie, potem zajrzał do łazienki, celem odświeżenia się.
Ugrzązł przed lustrzanymi drzwiczkami szafki na kosmetyki, wpatrując się w swoje odbicie. Widział twarz Iwana Zgrozy, faceta w nieokreślonym wieku, urodzonego bardzo dawno temu na Starej Ziemi, który przez wiele, wiele lat prowadził niebezpieczny żywot najemnika i awanturnika.
Bardzo poważnie zastanowił się, czy byłby w stanie postąpić tak jak Yolana. Poświęcić siebie za kogoś, tak całkowicie bez walki, wiedząc dalej jest tylko koniec istnienia, a jedynym pocieszeniem jest nadzieja, że zapewnia byt innej istocie...
- Przypuszczam, że nie sądzę - mruknął sam do siebie.
Naprawdę podejrzewał, że nie potrafiłby postąpić w taki sposób. Pomimo tego, że miał prawo zwać się Człowiekiem przez wielkie "C", co podobno brzmiało całkiem dumnie.

Data:

 kwiecień 2009

Podpis:

 P.Wójcik

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=54235

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl