DRUKUJ

 

Z głębin lodowego świata

Publikacja:

 09-06-16

Autor:

 mamut
Z głębin lodowego świata.


Niektórzy po prostu muszą wdepnąć w coś od czasu do czasu. Taki już ich los i koniec. Pewnie rodzą się ze skazą genetyczną, sprawiającą, że jeśli coś może im się przytrafić, to przytrafi się z całą pewnością.
Musiał wędrować przez dwa dni po kolana w śniegu zanim dotarł do stacji, której sygnał jego miniaturowy stateczek wyłapał tuż przed brutalnym przyglebieniem, teoretycznie będącym awaryjnym lądowaniem. Dotarł na miejsce przemarznięty na kość, ale bez odmrożeń i przede wszystkim żywy. Całą drogę klął zabytkowy statek, który mu przydzielono, chmurę mikrometeorytów, w którą władował się autopilot, bo skaner radarowy akurat postanowił wziąć wolne, samego autopilota i swojego parszywego pecha.
Nawet nie udało się wysłać wezwania o pomoc, bo trwała akurat burza jonowa, a niedługo później autopilot stateczku tak grzmotnął o jakieś skały pod śniegiem, że wszystko szlag trafił. Dobrze, że amortyzacja przeciążeniowa jego fotela zadziałała jak powinna, bo inaczej jego wnętrzności stałyby się marmoladą, a on nie mógłby wędrować przez śnieg i kląć. I w ogóle nie miałby już żadnych zmartwień.
Na koniec okazało się, że radio z zestawu ratunkowego jest zwyczajnie zepsute.
Nazywał się Iwan Zgroza. Jedyne, co naprawdę potrafił, to nadstawiać własny kark za pieniądze. Obecnie był pracownikiem pewnego konsorcjum, które prowadziło działalność eksploatacyjną w tym systemie planetarnym. Miał półroczny kontrakt na dozorowanie prac jednej z automatycznych baz owego konsorcjum... tyle że na sąsiedniej planecie. Dużo cieplejszej i przygotowywanej do terraformingu, choć z nie bardzo nadającą się jeszcze do oddychania atmosferą.
Tymczasem trafił tu.
Ciekawe, kiedy zaczną go szukać?
I czy w ogóle.
Tą całą planetę, zwaną zresztą Lodówką, swoją drogą ogłoszono ileś tam lat temu jako "zamkniętą". Tylko cholera wie czemu. Iwan Zgroza jakoś się tym nie zainteresował wcześniej. I jak to bywa, informacja zdająca się być mało istotna, nagle po prostu by się przydała.
Na szczęście jednak znajdowały się tu stare, zautomatyzowane placówki, takie jak ta, do której dotarł.
Po prostu kilka zabudowań i przysadzista wieża, wszystko na wpół zasypane śniegiem. Musiały o to wszystko dbać jakieś roboty, bo inaczej lód pochłonąłby ten cały kompleks.
I co oznaczał ten cały "protokół zamknięcia", jakim objęto tą planetę?
Nieważne. Ważne, że dotarł na miejsce. Nada wezwanie o pomoc i będzie dobrze...
- Jesteś w obszarze stacji Dratwa - rozległ się nagle głos w słuchawkach jego hełmu. - Jeśli twój pobyt nie jest podyktowany wyższą koniecznością, natychmiast opuść rejon.
Nagranie. To było nagranie. Ktoś pozostawił nagranie, które odtworzyło się automatycznie.
- Jest podyktowany wyższą koniecznością - warknął, gdy nagranie odtworzyło się po raz trzeci. I ostatni na szczęście. Jeszcze tylko na wewnętrznej stronie szyby hełmu wyświetliły się jakieś informacje, przekazane systemowi operacyjnemu skafandra.
Gdy wreszcie śluza w głównym budynku otworzyła się, rozpoznając go jako człowieka, poczuł się naraz jakby wrócił do domu. Moment później odetchnął wreszcie ciepłym powietrzem, a widok świateł w korytarzu za śluzą, które zapaliły się automatycznie po prostu go wzruszył.
Pół godziny później na zewnątrz rozpętała się burza śnieżna.
Ale jemu było wreszcie ciepło.


Pierwszą rzeczą jaką powinien zrobić, po dotarciu do starej bazy, powinno być wezwanie pomocy. Po wkroczeniu do względnie ciepłego wnętrza musiał jednak ze sobą walczyć, żeby po prostu nie znaleźć jakiegoś ciepłego kąta, nie zwinąć się w kłębek i nie zasnąć. Dopiero gdy się opanował (i kilka razy sam strzelił się w twarz), kierując się liniami wymalowanymi na ścianach, skierował się do dyspozytorni stacji.
- Jest tu jakaś nadzorująca sztuczna inteligencja? - zapytał na głos, idąc w stronę wind korytarzem, w którym się palił się co drugi panel oświetleniowy, do tego na pół gwizdka, przez co było tu mimo wszystko dość mrocznie. - Albo choć komputer reagujący na głos?
Odpowiedziała mu cisza, głęboka i tak czysta, jak to możliwe jest tylko w opuszczonych, hermetycznie zamkniętych obiektach.
- Jasne, że nie - mruknął do siebie, wduszając klawisz aktywacji windy. - To byłby przecież szczyt szczęścia.
Winda nie działała. Nie pozwalała się ściągnąć, gdziekolwiek akurat przebywała.
Mało nie dostał zwału, gdy coś za jego plecami zaszurało. Obrócił się w samą porę, żeby dostrzec kanciasty cień robota, ginący za załomem korytarza kawałek dalej. Cudnie. Po prostu cudnie. Cholerny droid nawet nie uznał za stosowne zainteresować się obecnością człowieka.
Cofnął się i rozejrzał za klatką schodową. Po chwili zły jak osa wędrował schodami w górę, zastanawiając się dlaczego dyspozytornie cywilnych obiektów tego typu zawsze są na najwyższym piętrze.
Do wojskowej placówki w ogóle byś nie wlazł - przeleciało mu przez głowę. Nie marudź więc, gościu.
Pokonał trzy piętra i wreszcie trafił do kolistego pomieszczenia, pełnego dosyć staroświeckiej aparatury kontrolnej. Gdzieniegdzie płonęły nawet jakieś kontrolki. Pomieszczenie otaczała przejrzysta ściana, teoretycznie pozwalając podziwiać widoki na zewnątrz, ale w chwili obecnej było tylko widać rozszalałą biel burzy śnieżnej, zza której czasem przebijały zarysy pozostałych zabudowań.
A jednak miło, że burza zaczekała, zanim on nie znalazł się bezpiecznym schronieniu... Naprawdę miło z jej strony. Gwizd wiatru był słyszalny nawet w tym pomieszczeniu, pomimo grubych - choć przejrzystych - ścian.
Iwan wreszcie zrzucił z ramion plecak z aparaturą podtrzymywania życia, wodą i prowiantem, odpiął od siebie całe wyposażenie dodatkowe, zdjął hełm i wszystko to zrzucił na jedną kupę pośrodku dyspozytorni. Zaraz potem odnalazł pulpit łączności, aktywował radiokomunikator, przestawił całe to ustrojstwo na tryb nadawania pozaplanetarnego (czyli fale długie i odpowiednio duża moc), wprowadził po prostu kod S.O.S i...
I na prymitywnym wyświetlaczu krystalicznym pojawił się napis: "przy obecnym wzorcu zasilania operacja niedozwolona".
Wiązanka, którą puścił następnie, nie nadawała się do powtórzenia w jakichkolwiek okolicznościach.
Obszedł całą salę, zanim odnalazł sekcję zarządzania energetycznego. Spędził kilka chwil oparty o konsolę i mamrocząc przekleństwa, jednocześnie usiłując dojść, jak to wszystko się obsługuje. Cała placówka była zasilana w stopniu minimalnym, tyle żeby podstawowe systemy działały i nic więcej. Nie był mądrzejszy od tego gapienia się, ale w końcu spróbował zmienić ustawienia - i tak nie było możliwości, żeby coś zepsuł... Kierując się uświęconą tradycją metodą "na chłopski rozum" tu przesunął dłonią po panelu dotykowym, tam coś przestawił...
Nawet nie wiedział, co się stało. Wyświetliły się jakieś komunikaty na monitorach krystalicznych, coś gdzieś zapipczało... i nagle jak coś nie ryknie z jakiegoś głośnika (albo głośników), jak nie wrzaśnie jakimś nieludzkim wrzaskiem, ale bynajmniej nie elektronicznym. I co jak co, ale sprzężenie to na pewno nie było. Jego serce w tym momencie mało nie wyrwało się z klatki piersiowej, a zwieracze mało nie puściły, podczas gdy on sam szarpnął się w tył. Omal nie upadł przez obrotowy fotel, w który uderzył. Odkrył też, że trzyma rękę na rewolwerze rakietowym w kaburze na biodrze...
Zupełnie jakby usłyszał krzyk z samego dna piekła.
Światła na moment rozjaśniły maksymalnie... a potem wszystko zgasło... Ale w kilka sekund później, gdy Iwanowi zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie, wszystko powróciło do poprzedniego stanu rzeczy, czyli do oświetlenia działającego na pół gwizdka i tak dalej.
Na kilka chwil musiał przysiąść na obrotowym fotelu, żeby jakoś opanować rozdygotane nerwy. Czego ja czego, ale czegoś takiego nie miał nawet prawa się spodziewać. Co to niby miało być??! Przebicie z linii energetycznej wprost na jakiś głośnik??
Wstał, potarł brodę i odczytał napis, który wyświetlił się na jednym z monitorów:
"Przeciążenie - operacja zablokowana. Obsługa tylko z konsoli głównej". By was szlag wszystkich trafił - dodał w myślach pod adresem tych, którzy za całe to cholerstwo kiedyś odpowiadali.
Gdzie znajdowała się ta konsola główna? Pewnie gdzieś w siłowni, w podziemiach, jak znał życie.
Cofnął się i znów usiadł na fotelu. Zmęczenie opadło go z pełną mocą, a oczy same się kleiły. Potrząsnął głową, żeby się obudzić, ale po chwili bardzo poważnie się zastanowił, co właściwie się stanie, jeśli po prostu zdrzemnie się, zanim pójdzie na poszukiwanie siłowni? Przecież nic mu już nie groziło, był bezpieczny (mógł najwyżej wykończyć się na zawał przez dowcipy tutejszej aparatury) i w ogóle. Niby mógł znowu wziąć dopalacze, ale nie chciał się szprycować czymś, co jednak było dosyć mocnym narkotykiem.
Znów zamknął oczy. Ziewnął. Musiał zdrzemnąć się choć chwilę. Pomyślał o dziwnym wrzasku, który dobiegł z głośników, ale szybko złożył to zjawisko na krab jakiegoś przebicia w starych obwodach, konserwowanych pewnie tylko w minimalnym stopniu przez jakieś nieliczne roboty. A może i to nie...
Zdrzemnąć się... Choć z pół godzinki. Należało mu się w końcu.
Zasnął i zachrapał, pomimo że fotel nie należał do najwygodniejszych, a coś w jego podświadomości mówiło mu, że to mocno średni pomysł.


Gdy Iwan się obudził, zapadła już lokalna noc, a burza na zewnątrz była tylko zwykłą śnieżycą.. Otworzył oczy, patrząc w sufit, gdzie jarzył się co drugi panel. Zlewał go zimny pot... Pamiętał, że coś mu się śniło. Ale co? To było coś...
Coś zdecydowanie nieprzyjemnego...
W dupę...
To było coś o czymś oślizłym, czymś pełnym macek, monstrualnym i paskudnym. co wiło gdzieś tuż obok Tyle że nie jakoś fizycznie obok, ale bardziej jakby... jakby tuż za progiem rzeczywistości.
Naraz Iwan uświadomił sobie, że być może jest jedynym człowiekiem na tej całej planecie; poczucie osamotnienia walnęło go jak pięścią między oczy. Pusta stacja pozostawiona w trybie czuwania, planeta ogłoszona za "zamkniętą", świadomość, że prawdopodobnie nikt nie wie, że znalazł się na niej jakiś rozbitek..
Iwan wzdrygnął się. Zerwał się z fotela, omal się nie przewracając. Wrócił do swojego zrzuconego w kupę ekwipunku, napił się równie mdłego, co gęstego koncentratu odżywczego, następnie - mimo wszystko - włożył do bezigłowego iniektora wszytego nad łokciem ubioru po jednej dawce dopalacza i stabilizatora.
Po kilku sekundach na jego myśli spłynęła jasność i spokój, a zmęczenie zaczęło odchodzić w niepamięć.
- Od razu lepiej - mruknął do siebie. Ostatnio coraz częściej gadał sam do siebie. Źle.
Gdzieś blisko coś elektrycznego cicho buczało, przypominając mu, że jest tu tylko on sam, a do towarzystwa ma tylko całą masę starych urządzeń. Znów się wzdrygnął.
Odnalezienie i dotarcie do siłowni, która mieściła się na szczęście w tym samym budynku, zajęło mu pół godziny. Siłownia znajdowała się na najniższym poziomie placówki, na minus drugim (a przynajmniej plany obiektu twierdziły, że niżej nic nie ma). Najbardziej wkurzające było te pięć pięter schodami w dół, przy czym ostatnie dwa były oświetlone zaledwie jakimiś miniaturowymi lampkami w ścianach. Do tego te dwa podziemne poziomy były i wyraźnie wyższe od tych na powierzchni, i dzieliła je przestrzeń ładnych kilku metrów, co oczywiście przekładało się na odpowiednią ilość schodów.
Przynajmniej odpowiednia konsola znajdowała się zaraz z brzegu, na galeryjce ponad siłownią, na którą wychodziło się od razu z ponurego korytarza pełnego nie osłoniętych rur i nie obudowanych wiązek przewodów - jak w jakimś kiepskim horrorze. Obsługa konsoli też okazała się być intuicyjna. Jedyny problem stanowiły drzwi, nie wiedzieć czemu zamknięte na amen.
Wystarczyło jednak wyjąć rewolwer i dwa razy wystrzelić w okolice zamka. Stracił może słuch na kilka minut, ale pociski z napędem rakietowym, teoretycznie oświetleniowo-sygnalizacyjne, zrobiły swoje. Rozwaliły zamek siłą uderzenia i olbrzymią temperaturą, a potem wystarczyło uwiesić się na korbie ręcznego otwarcia i szarpać tak długo, aż puściło to, co jeszcze trzymało.
Z tym że musiał poprawić jeszcze jednym strzałem zanim to się udało.
Po jakiego diabła zamknięto tą cholerną siłownię?! Żeby kogoś przypadkowego nie poraziło czy jak?!
Wkurzony i zdyszany szarpaniną z opornym metalem zmienił jednak w końcu wzorzec zasilania.
I nawet jeśli coś znowu ryknęło z głośników, to tutaj nie było żadnych, aby mógł to usłyszeć.
Opuścił siłownię, wyszedł spowrotem na korytarz, który teraz dla odmiany oświetlały panele sufitowe, choć jak na gust Iwana zbyt rzadko rozmieszczone.
Zatrzymał się nagle w połowie drogi do schodów. Nie mógł się oprzeć dojmującemu wrażeniu, że ktoś - lub coś - gapi się na niego, na jego plecy. Poczuł strumyczek potu, ściekający za kołnierz. Czuł spojrzenie na plecach niemal jak fizyczny nacisk. Mimowolnie, bez udziału woli, jego dłoń powędrowała w stronę rewolweru.
Odwrócił się.
Kretyn - przez jego głowę przeleciał komentarz do sytuacji.
Na drugim końcu korytarza nawet coś zaszmerało, ale był pewien, że to jakiś robot konserwacyjny. Popatrzył po ponurym, piwnicznym wystroju korytarza, wzrok prześliznął się po plamach mroku nie wiadomo co kryjących. Znów opadło go uczucie osamotnienia.
Otrząsnął się i ruszył ku schodom. Nie mógł się jednak oprzeć i załadował opróżnione komory broni nowymi nabojami z ładownicy. Może to i amunicja sygnalizacyjno-oświetleniowa, ale łupnąć potrafiła... Przy schodach zawahał się, następnie przeszedł jeszcze kilka metrów i wcisnął klawisz przyzwania windy. Przez moment był pewien, że winda nie zareaguje, ale naraz odezwał się gong i miękki głos oznajmił, że "winda obecna". Czyli wystarczyło przywrócić pełne zasilanie... Drzwi uciekły w bok, wpuszczając go do przestronnej kabiny.
Na panelu kontrolnym wskazał symbol ostatniego piętra.
Winda ruszyła ze zgrzytem - jakże przyjemnie było NIE wędrować po tych przeklętych schodach...
Kabina wypuściła go w samej dyspozytorni po zaledwie kilku sekundach biegu w górę.
Drzwi odsunęły się, Iwan przekroczył próg...
Nie spodobało mu się to, co zastał.
Coś się działo. I nie chodziło tu o to, że tu i ówdzie zapaliły się kontrolki alarmowe i ostrzegawcze, bo one najpewniej świadczyły tylko o zepsutych systemach albo o takich, które nie osiągnęły jeszcze pełnej wydajności.
Ten dziwny szum...
Dobiegał z głośników...
Narastał najpierw nieznacznie, aby zaraz potem ścichnąć. I znowu narastał. Różnice w natężeniu były nieznaczne, ale zauważalne. Zwłaszcza, że zawieja na zewnątrz złagodniała na tyle, że przestała być słyszalna wewnątrz.
I nie był to taki zwykły sobie szum, który można czasem usłyszeć z każdego głośnika. W tym szumie coś było...
Iwan przełknął... Słyszał coś... I nie było to złudzenie. Wiedział to. Po prostu wiedział. Dotarło do niego, że to samo słyszał w tym swoim dziwnym śnie pełnym... czegoś w każdym razie.
Tysiące szeptów... We śnie także je słyszał.
Tysiące szeptów, zlewających się w jeden. Tysiące głosów, jakby dobiegających z wielkiej oddali, z jakiejś wielkiej, pustej lokalizacji.
Jakby... z wnętrza grobu. Albo całego grobowca.
- Przebicie - powiedział nagle na głos, żeby zagłuszyć szum. - To po prostu jakieś przebicie...
Może z banków danych, jakieś nagrania... Albo anteny bazy coś odbierały i przekazywały na głośniki. Jeden rzut oka w stronę pulpitu łączności sprawił jednak, że ta teoria upadła.
Przebicie? A czyś ty słyszał kiedyś tak brzmiące przebicie? Zastanów się, człowieku...
Zdecydowanym krokiem podszedł do sekcji łączności, szybkim ruchem po prostu zatwierdził ponownie ustawiony wcześniej komunikat i wdusił klawisz nadawania.
Wezwanie o pomoc pomknęło poza planetę.
Iwan tylko upewnił się, że wszystko jest jak trzeba i dopadł spowrotem windy. Wyłączy to wszystko. Tak na wszelki wypadek. Te szepty... One... Nie mógł ich zwyczajnie spokojnie znosić.
- Uwaga - rozległ się nagle sztuczny głos. - Pobór mocy na progu maksymalnie dopuszczonej wartości. Powtarzam: pobór mocy...
Doszedł do wniosku, że chyba nawet nie chce wiedzieć, o co chodzi. Dotknął symbolu oznaczającego poziom minus drugi, a drzwi zamknęły się i winda ruszyła w dół.
Minęło kilka sekund, zanim załapał, że winda - zupełnie nie wiedzieć czemu - minęła poziom minus drugi... i pomknęła dalej w dół.
Choć na wszystkich planach stacji Dratwa, które widział, poziom minus dwa był najniższym.
Serce zaczęło łupać w jego klatce piersiowej.
- Ostrzeżenie - odezwała się winda miękkim głosem. - Nie masz potwierdzonego prawa dostępu do poziomów poniżej minus dwa. Powtarzam...
Iwanowi jednak naprawdę wesoło zrobiło się, gdy stwierdził, że energiczne uderzania w symbol "stop" za cholerę nic nie daje.
Winda mknęła w dół, a on nie mógł nic na to poradzić. Pozostawało mieć nadzieję, że to tylko przypadek, wadliwie działające urządzenia, że gdzieś coś w obwodach kontrolnych windy zwyczajnie się popieprzyło i tyle...
A jeśli nie?


Gdy kabina windy wreszcie zaparkowała, nawet nie chciał się zastanawiać, jak głęboko pod powierzchnią planety się znalazł.
Z początku usiłował zmusić windę do powrotu na górę, ale urządzenie kontrolne okazało się być nieczułe na jego zabiegi oraz głuche na prośby, groźby i zaklęcia.
Zrobił w końcu dwa kroki do przodu, trafiając do ciemnego korytarza, wykutego bezpośrednio w skale...
A wtedy kabina zatrzasnęła się i pomknęła do góry, pozostawiając go w tajemniczym półmroku rozjaśnianym stojącymi lampami rozmieszczonymi co kilka metrów.
Iwan klął wściekle przez kilka chwil, wduszając dla odmiany rytmicznie klawisz przyzwania. Oczywiście bez rezultatu. Bo jakże by inaczej. Przecież był Iwanem Zgrozą, który jak może wdepnąć, to wdepnie z całą pewnością. Kiedy oprzytomniał, po prostu zajrzał do szybu windy, który tutaj nie był zabezpieczony żadnymi drzwiami. Włączył latarkę, na stałe umieszczoną na lewej piersi jego ubioru.
Z boku szybu, we wnęce, biegła w górę drabinka.
Zrobiło mu się niemal słabo, gdy uświadomił sobie, jak długa go czeka droga w górę.
Wycofał się i przeszedł się kawałek wykutym w skale korytarzem. Nie wiedział dokładnie czemu, ale skoro już tu był... Zawsze był trochę ciekawski. Uważał też, że zawsze lepiej wiedzieć, na czym się stoi.
Szurnięcie za plecami. Aż podskoczył, zanim się obrócił na pięcie. Zaświecił latarką w głąb korytarza, wydało mu się że dostrzegł jakiś ruch, ale równie dobrze mogła to być gra cieni, wywołana jego gwałtownym poruszeniem się. A jeżeli nawet nie, to roboty konserwacyjne na pewno i tu docierały.
Swoją drogą tutejsze droidy muszą być wyjątkowo prostymi konstrukcjami lub wyjątkowo wąsko specjalizowanymi, skoro nie reagowały w żaden sposób na obecność człowieka.
Iwan zrobił dwa kroki do tyłu, potem odwrócił się i z już wyłączoną latarką, przeszedł jeszcze kawałek. Minął jakieś urządzenia kontrolne zainstalowane na ścianie, skręcił... I trafił wprost na jakiś pomost z wysoką barierką okalający opadającą pionowo w dół sztolnię, tak na oko o średnicy około dziesięciu metrów. W ścianach, ponad pomostem znajdowały się lampki, oświetlające snopami mdłego światła praktycznie tylko krawędź pomostu i barierkę, sam chodnik pozostawiając w większości skryty w mroku. Przyjemnie to tu nie było...
Zastanowił się... Sztolnia? Wydobywano tu coś? To miejsce nie wyglądało z całą pewnością na kopalnię. Ponad sztolnią znajdowała się prowadnica z wielką szpulą, na którą nawinięta była zwodniczo cienka linka - linka, która podniosłaby w rzeczywistości pewnie i tonę. Obok były też jakieś dziwne urządzenia, nierozpoznawalne dla Iwana - może emitery jakiegoś rodzaju.
Przeszedł kilka metrów, zauważając jakiś pulpit kontrolny z wyświetlającymi się na nim danymi. Byłą na nim informacja, że zmiana jakiegoś profilu działania jest w toku. I że anulowanie operacji będzie możliwe jeszcze tylko przez minutę. Zastanawiał się klika sekund nad tym, zanim zdecydował, że lepiej nie grzebać przy czymś, o czym nie ma się bladego pojęcia.
Rozejrzał się następnie, dostrzegając (jako plamy głębszej ciemności) inne przejścia prowadzące z pomostu w skałę. Ciekawe, co za działalność tu odchodziła, gdy to wszystko funkcjonowało... Chwilę później lekko przechylił się przez barierkę, spoglądając w dół. Studnia była wybita w skale, jakąś technologią, która uczyniła powierzchnię jej ścian gładką niczym szkło. W dół ciągnął łagodny powiew, ustał, a potem delikatnie dmuchnęło w górę. Podmuch przyniósł ze sobą coś jakby odległy, słodkawy fetor. Jakby coś gdzieś tam gniło.
Zatracił się na chwilę, usiłując dojrzeć dna, które gdzieś tam było, skryte za zasłoną ciemności. Zauważył jakieś kable, które biegły w grubych wiązkach w dół, w otchłań tajemniczej studni. Wyglądały na typowe kable energetyczne. Ciekawe, co było tam takiego, że potrzebowało energii...
Uświadomił sobie nagle, że w powracającym podmuchu coś jeszcze było.
Szepty. Ledwie słyszalne szepty. Tysiące szepczących głosów.
A ten zmieniający się w krótkich odstępach czasu kierunek przeciągu... Zupełnie jakby coś oddychało...
Przez kilka chwil nie mógł się ruszyć, zdjęty jakąś grozą, która wlała ołów w jego mięśnie i sprawiła, że dłonie zacisnęły się spazmatycznie na poręczy.
Tam, na odległym dnie, coś się kryło. Był o tym święcie przekonany. Nawet pomimo tego, że do końca nie był pewien, czy tym razem naprawdę coś słyszy. Od stóp do głów zlał go zimny pot, chociaż było tu chłodniej niż w części bazy powyżej.
Coś szczeknęło. I zawarczało.
Szpula ponad studnią zaczęła się obracać, a cienka linka z niej, zakończona jakimś hakiem, runęła w dół.
Szarpnął się do tyłu, nagle też uzyskując pewność, że nie jest na tym pomoście sam. Przełknął, zlustrował swoje otoczenie, wbijając na koniec wzrok w ciemność przejścia, z którego sam wyszedł. Wiedział, że coś tam jest, ponieważ coś przysłaniało teraz słaby poblask ze stojących lamp wewnątrz tego korytarza. Coś, co obserwuje go czujnie, ale samo nie chce być dostrzeżone.
Ta planeta - Lodówka, jak ją zwano - została objęta protokołem "zamknięcia". Powód musiał być naprawdę konkretny, skoro całą planetę tak potraktowano. Tym bardziej, że ten świat był może i zimny, ale nadający się do życia dla człowieka.
Coś tu się kryło...
Korciło go, żeby oświetlić przejście z tym, co go obserwowało, latarką. Z drugiej strony jednak nie zamierzał tego czegoś prowokować. Choć jeśli się zastanowić, mógł to być tylko jakiś robot... Położył lekko drżącą dłoń na kolbie rewolweru i cofnął się. W mordę, jak tu wszędzie ciemno! Do tego te wszystkie cienie... Cholera wie, co mogło się w nich kryć...
Cofał się po pomoście okalającym wlot sztolni, modląc się, żeby tamto coś ruszyło za nim, żeby wylazło z przejścia w skale, które było jedyną mu znaną drogą odwrotu. Łypnął na szpulę, z której cały czas rozwijała się linka. Może przyczyną włączenia się tego mechanizmu był tylko jakiś zabłąkany impuls... Może... Miejmy nadzieję...
Nieprawda. Oszukujesz sam siebie. Coś tu się dzieje. I to przez ciebie, bo włączyłeś zasilenie i diabli wiedzą, jakiemu cholerstwu dostarczyłeś energii - przeszło mu przez umysł.
Teraz już wiesz, dlaczego drzwi do siłowni były zaryglowane?
Kiedy ponownie spojrzał w przejście prowadzące do korytarza z windą, te było już puste. Za to coś wyraźnie przesuwało się niemal po ścianie, zewnętrznym skrajem pomostu prawie całkowicie skrytym w cieniu. Do tego te nieszczęsne lampki umieszczone w skale ponad pomostem - choć kiepskie - całkiem skutecznie oślepiały, jeśli się patrzyło w ich kierunku.
Czy to... co tam było... wiło się? Czy tylko mu się zdawało?
Czy zobaczył właśnie mackę dziwnie zlewającą się z podłożem?!
Czuł jak nogi w kolanach zamieniają mu się w watę. Po kilku chwilach znalazł się po przeciwnej stronie pomostu, na wprost korytarza z windą, oddzielony od niego przepaścią sztolni. Z góry zwisały jakieś kable, luźno rzucone na chodnik pomostu, a zaczepione gdzieś w okolicy szpuli... Coś się do niego zbliżało...
Kawałek dalej był wlot następnego korytarza. Mroczny i kryjący nie wiadomo co. Był pewien, że usłyszał stamtąd jakiś dźwięk, który brzmiał jak...
Chichot? Dziwny, zniekształcony... ale... jakby chichot...
Bogowie, jacy tylko istniejecie, bądźcie przy mnie w godzinie próby... - strzeliło jak błyskawica w głowie Iwana.
To co zrobił następnie, zrobił pod wpływem chwili. Gdyby się zastanowił, pewnie nie odważyłby się. Ale się nie zastanowił. Nagle po prostu stwierdził, że chwyta luźno zwisające kable i owija dwa z nich wokół przedramienia. Moment później wspina się na barierkę, balansuje na niej - a wszystko to kwestia sekund. Odchyla się lekko do tyłu, napinając kable (na pewno wytrzymają, na pewno wytrzymają - powtarza sobie w myślach), spręża się...
Skoczył. Świst powietrza, gdy przelatuje nad bezdenną sztolnią, potężne uderzenie adrenaliny.
I mentalny wybuch w głowie czegoś tak obcego, że nie porównywalnego do czegokolwiek. Szok...
Kable nie wytrzymały.
Trzasnęły.
Iwan ujrzał samego siebie, spadającego w otchłań bez dna, prowadzącą pewnie do samego piekła.
Dłonie bez udziału woli zacisnęły się na dolnej części barierki, na wprost korytarza, gdzie znajdował się szyb windy. Adrenalina i strach dały mu takiego kopa, że nawet nie zorientował się, w którym dokładnie momencie podciągnął się i przerzucił ciało ponad barierką.
Walnął ciałem o pomost, że aż zabrzęczało i poniosło echem.
Odrzucił kabel, który nadal pozostawał owinięty na jego przedramieniu i na czworaka rzucił się do przejścia, pragnąc być jak najdalej od tej przeklętej sztolni i tego, co w niej siedziało.
Poderwał się mijając tajemnicze urządzenia kontrolne na początku korytarza. Na jednym z monitorów płonął ostrzegawczy napis: "dopuszczalny poziom poboru mocy dla odbiorcy zewnętrznego przekroczony". Co za "odbiorca zewnętrzny"??
Przypomniał sobie o wiązkach kabli energetycznych, opadających w czeluść tajemniczej sztolni.
Coś tak czuł, że chyba nie chce wiedzieć.
Tak jak nie chciał wiedzieć, w co tu się bawiono w czasach przed ogłoszeniem protokołu "zamknięcia".
I nie chciał wiedzieć, po co komu była ta sztolnia.
Chciał już być tylko na górze, a najlepiej jak najdalej od stacji Dratwa.
A jeszcze lepiej - poza planetą.
Będąc już przy szybie windy, już na tyle oprzytomniał, żeby strzelić w tajemniczą aparaturę kontrolną.
Z urządzeń buchnęły płomienie i iskry wyładowań. Coś wijącego się... i pokrytego jakby mchem... cofnęło się w ostatniej chwili. W świetle rozbłysku wystrzału, a potem wybuchu instalacji widział to przez ułamek sekundy... ale wystarczająco długo, żeby dostrzec przerażającą obrzydliwość nieznanego... czegoś.
Rzucił się do szybu windy, gnany atawistycznym pragnieniem ucieczki.


Iwan był mniej więcej w połowie drogi do góry, wspinając się drabinka, która zdawała się nie mieć końca, gdy zorientował się, że nie jest w szybie sam. Kiedy zatrzymał się na moment, aby odpocząć, poczuł nagle nieznaczne, lecz wyraźnie wibracje metalowej drabinki. Zupełnie jakby ktoś - a raczej coś (macki i mech) - pięło się w ślad za nim. Spróbował odruchowo zaświecić latarką w dół ciemnego szybu, ale okazało się to niemożliwe bez odpięcia jej od ubioru. Do tego potrzebowałby obydwu rąk - bo producent ubioru jakoś nie przewidział, że taką latarkę ktoś mógłby chcieć odpiąć... W górę też nie był w stanie sobie poświecić, co było o tyle irytujące, że nie wiedział, czy nie lezie jakiemuś paskudztwu prosto w szeroko otwarte ramiona!
Był mokry od potu - bynajmniej ten pot nie pochodził z wysiłku. Podejrzewał, że jeszcze nie doznał jakiegoś ataku paniki tylko dlatego, że nadal działały narkotyki, które wstrzyknął sobie poprzez iniektor.
Wibracja świadcząca o tym, że coś za nim lezie, ustała na kilka chwil, gdy się zatrzymał, a następnie pojawiła się znowu.
Iwan dopiero teraz zauważył jak bardzo sucho ma w ustach.
Pokonał kilka kolejnych metrów w górę w nowym, szybszym rytmie. I zatrzymał się, przypominając sobie nagle o czymś. Sięgnął do kieszeni na udzie, skąd wydobył niezbyt długą rurkę, którą następnie ścisnął w dłoni i kilkakrotnie nią potrząsnął. Gdy chemiczne światło oblało jego samego i ściany szybu niebieskawym, mdłym światłem, cisnął rurkę w dół. Pomyślał przy okazji, że tylko on mógł zapomnieć, że ma coś takiego przy sobie.
Plama światła szybko opadła wzdłuż drabiny... i przesunęła się po jakimś kształcie przylepionym częściowo do drabiny, a częściowo do ściany, jakieś piętnaście metrów niżej. Iwanowi właściwie niczego konkretnego nie udało się dostrzec, ledwie jakiś ogólny zarys... tego czegoś... a zaraz potem mdłe światło znalazło się byt nisko, aby cokolwiek mogło oświetlić.
To było duże. Dobrze zlewało się ze ścianami i ciemnością. Prawie jak kameleon. I miało macki. A przynajmniej jedną, tę obok której przeleciała jarząca się rurka.
Pewnie porośniętą tym jakby mchem...
Iwan dostał po prostu nieziemskiego przyspieszenia, pnąc się w górę i wzywając w myślach na pomoc wszystkich bogów.
Cokolwiek było za nim, także przyspieszyło.
I zbliżało się. Poruszało się wyraźnie szybciej, niż Iwan był w stanie, teraz, gdy zorientowało się, że zostało dostrzeżone. A najbliższy otwór, którym Iwan mógłby wydostać się z szybu był tak naprawdę diabli wiedzą jak daleko.
Za daleko!
Poczuł muśniecie na podeszwie buta! Coś go dotknęło! Może próbowało schwycić!
Kiedy zrozumiał, że nie ucieknie w ten sposób, przestał myśleć, a zaczął działać - jak wtedy na pomoście, gdy skoczył zawieszony na dwóch marnych kablach.
Znów się nie zastanawiając nad tym, co robi, odbił się od szczebli, rzucając się w bok i zwieszając się na lewej ręce. W prawej dłoni już miał bezkurkowy rewolwer rakietowy z wyposażenia awaryjnego swojego rozbitego stateczku. Przesunąć bezpiecznik, wycelować w dół - wszystko w ułamkach sekund.
Rozbłysk i huk wystrzału były jednym. Rakietowo napędzany pocisk wbił się w coś tuż pod Iwanem i eksplodował po ułamku sekundy we wnętrznościach tego czegoś. Jeśli nawet penetracja pocisku nie zabiła nienazwanego koszmaru to olbrzymia temperatura fosforowo-jakiegoś tam ładunku powinna usmażyć to błyskawicznie od środka.
A jednak nie.
Coś tuż pod stopami Iwana zawyło wściekle - ale nie w sposób normalny. To było raczej wycie mentalne, jak wtedy, nad studnią. Zresztą ogłuszony wystrzałem nie usłyszałby normalnego wrzasku. A ten był telepatyczny - i wdarł się do jego głowy, zagłuszając wszelkie myśli.
Wisząc na jednej ręce, strzelił jeszcze raz. Następnie wbił rewolwer do kabury (omal go nie upuszczając) i zaczął się wdrapywać ponownie w górę, bijąc w tej materii wszelkie oficjalne i nieoficjalne rekordy.
Tajemnicze coś spod nim stanęło w płomieniach, cały czas telepatycznie wyjąc. Smagnęło czymś, co przypominało mackę miejsce, w którym Iwan jeszcze przed chwilą miał nogi, aż wreszcie odpadło od drabinki i runęło w dół.
Gdy dotarło na samo dno szybu, można było dostrzec jakieś wijące się kształty, które usunęły się z drogi płonącemu korpusowi, zanim ten zakończył swoją drogę.
Mentalny wrzask ucichł zupełnie jakby ktoś przesunął regulator głośności w kierunku minusa.
Iwan mimowolnie krzyknął, gdy nagle jeden ze starych szczebli drabiny pękł i odgiął się się, zaraz po tym, jak zacisnął na nim swoją dłoń. Dłoń ześliznęła się, stopy w ciężkich buciorach straciły podparcie, tak że zawisł ponownie tylko na jednej ręce. A przy okazji roztrzaskał latarkę na piersi. Zaklął wewnętrznie rozdygotany.
W swojej głowie poczuł że coś, tam w dole, po prostu ma nadzieję, że wiszący na drabinie człowiek zwali się w dół.
Iwan nawet nie wiedział, w którym momencie dotarł do zamykających szyb drzwi z oznaczeniem poziomu minus drugiego. Spędził kilka chwil na panicznym poszukiwaniu dźwigni otwarcia awaryjnego, aż wreszcie - ciężko dysząc - wpadł na znajomy sobie korytarz. Zerwał się na nogi i zmusił płytę drzwi do zamknięcia szybu, chwilę po wcześniejszym strzeleniu w dźwignię. Potworny żar tak bliskiej eksplozji ładunku teoretycznie oświetleniowego osmalił mu skafander, przypalił brwi i włosy, ale nawet tego nie zauważył.
Ruch zaledwie kilka metrów od siebie bardzie wyczuł niż zauważył. Bez zastanowienia obrócił się i wystrzelił.
Górna część robota serwisującego stanęła w płomieniach, a po korytarzu rozszedł się dym paskudny fetor płonących tworzyw sztucznych.
Ale za robotem było coś jeszcze.
Nie widział tego dokładnie, ponieważ oślepił go wybuch pocisku trafiającego w robota, ale był pewien, że były tam jakieś oślizłe coś, co czmychnęło pod wpływem żaru i oślepiającego blasku. Nie wiedział, gdzie się skryło i nie obchodziło go to. Wystarczająco przerażające było już to, co dotąd zobaczył. I poczuł.
Zasuwał po schodach w górę. A strach i świadomość, że gdzieś pod nim jest coś naprawdę przerażającego, dodawały mu niemal dosłownie skrzydeł.
- Uwaga - recytował gdzieś jakiś głos. Zauważył to dopiero na klatce schodowej, ogłuszony wystrzałami w zamkniętych przestrzeniach. - Uwaga! Utrata kontroli nad głównymi funkcjami portalu! Zaleca się natychmiastowe zamknięcie systemu! Uwaga, uwaga! Utrata kontroli nad głównymi funkcjami...
To pewnie oznaczało, że od tego momentu miało być tylko gorzej.



Samotny człowiek brnął poprzez śniegi planety, którą ktoś kiedyś trochę żartobliwie przezwał Lodówką. Wolał w ten sposób, iść - byle dalej - zaryzykować, że droidy ratunkowe nigdy go nie odnajdą niż pozostać choćby w pobliżu stacji Dratwa.
Wiał wiatr, ciężkie chmury przewalały się po niebie, słowem zbierało się na kolejną burzę śnieżną. Ale człowiek był w stanie tylko myśleć o tym, co kryło się we wnętrznościach tej planety. O tym czemu prawdopodobnie otworzył drogę ku powierzchni, tylko dlatego, że chciał nadać wezwanie o pomoc.
I klął sam siebie, że wcześniej nie dowiedział się niczego o protokole "zamknięcia" tej planety.
Przed oczami prawie cały czas miał obraz tego, co zobaczył na jednym z monitorów w dyspozytorni stacji, zanim zebrał wszystko i zwyczajnie uciekł z Dratwy.
Ów monitor przekazywał obraz z kamery sponad sztolni pod bazą. Przekaz coś co chwila zakłócało, ale mimo wszystko można było wystarczająco dużo zobaczyć.
W sztolni coś się wiło, przesuwając się powoli w górę. Nie można było rozpoznać, co to takiego, nie dało się zidentyfikować żadnych kształtów, ale coś tam było. Oślizła ciemność, która pulsowała, falowała i wiła się w odrażający sposób i mozolnie dążyła ku powierzchni. Natomiast na pomoście otaczającym sztolnię, w świetle kiepskiego oświetlenia, dało się rozpoznać dziwne, choć trudne do określenia kształty. Stały tam i kołysały się w jakimś dziwnym rytmie, ledwie odróżnialne od ścian i podłoża, jakby oczekując na to, co pięło się ku nim. Najgorsze było to, że w jakiś sposób te paskudne formy wydawały się być... humanoidalne.
Zupełnie jakby...
Jakby niegdyś były ludźmi.
Ludźmi zamienionymi w to, czym te maszkary były teraz.
Uciekający przed koszmarem człowiek w jakieś dwie godziny po opuszczeniu stacji dokonał odkrycia, które było co najmniej mocno niepokojące.
Jego but - ten który musnęło paskudztwo ścigające go szybem windy - coś zaczęło porastać. Coś, co przypominało szary mech lub puszystą pleśń. Tyle tylko że żaden mech ani pleśń nie porusza się nie faluje w jakimś dziwnym rytmie, co gorsza w rytmie dziwnie podobnym do tego, w którym poruszały się postacie na pomoście, widoczne na monitorze.
- Chcieliście, abym do was dołączył, prawda? - zapytał retorycznie przez zęby. A potem flarą magnezjową opalił nieznanego pasożyta.
Wędrował dalej. Myślał nieustannie o koszmarze spod powierzchni tej skutej lodem planety.
I zastanawiał się, jakie jeszcze wszechświat kryje w sobie wiejące grozą i horrorem niespodzianki.
Daleko za nim coś naprawdę paskudnego rozłożyło potężne, błoniaste skrzydła i ruszyło w pościg za zbiegiem.

Data:

 maj 2009

Podpis:

 P.Wójcik

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=54595

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl