DRUKUJ

 

Grzybica cz. I

Publikacja:

 04-03-02

Autor:

 Ardea Nigra
1. PIERWSZE STARCIE

Był sierpień, niedzielne popołudnie. Słońce grzało mocno, dzień stawał się coraz to krótszy, nieubłaganie zbliżał się czas powrotu do edukacji.
W ogródku, na trawie siedziały dwie przyjaciółki z podwórka i jednej klasy. Miały piętnaście lat.
-Cieszę się, że wróciłaś. - powiedziała jedna.
-Ja również się cieszę, Papciu. Brakowało mi ciebie przez te dwa miesiące.
Papcia, a właściwie Ewelina Papierocka, była córką bogatego biznesmena. Mieszkała w dużym, trzypiętrowym domu, przy którym, w ogródku, właśnie siedziały. Była filigranową blondyneczką z dużymi, błękitnymi oczami i wiecznie uśmiechniętą buzią. Kochała zwierzęta, sport i piękno przyrody. Kiepsko się uczyła, ale nie dlatego, że była jakaś debilowata, ale z powodu lenistwa.
Druga dziewczynka nazywała się Lora Mirasiuk, a przyjaciele mówią na nią Mira, czasami - Li. Była wysoka i szczupła, miała oczy i włosy ciemnobrązowe, a długie nogi i zaczepny uśmieszek sprawiały, że wszyscy okoliczni chłopcy zwracali na nią uwagę. To znaczy tak było od jakiś dwóch lat. Wcześniej, jak sama z resztą stwierdziła, była po prostu brzydkim kaczątkiem. Mieszkała w małym, piętrowym domku, na tej samej ulicy, co Papcia, tyle że trzy numery dalej. Jej zainteresowania wybiegały trochę poza wąski krąg zainteresowań przyjaciółki. Kochała rysować, patrzeć w gwiazdy, łowić ryby (co Papci się w głowie nie mieściło), potrafiła godzinami siedzieć na balkonie i wpatrywać się w niebo. I znacznie lepiej radziła sobie w szkole. Interesowała ją broń palna. W tajemnicy przed wszystkimi kolekcjonowała zdjęcia, gazetki i notatki na ten temat.
Wakacje Lora spędziła na obozie sportowym, na którym trenowała taekwondo, jeździła konno, uczyła się strzelać do celu z broni palnej. Wróciła do domu w ostatnią sobotę sierpnia, a w niedzielę przyszła do starej przyjaciółki, żeby trochę poplotkować.
-Gadaj, co było ciekawego w Hipodronicach podczas mojej nieobecności.(*)
-Nic szczególnego. Bez ciebie w tym mieście jest piekielnie nudno. Pewnie już wiesz, że mamy nowego komendanta?
-Tak. Tomek zdążył mi się pochwalić. Emil Pierożek. Ciekawe czy jest z serem czy z mięsem.
Obie zamilkły. Tak dawno się nie widziały, miały sobie tyle do powiedzenia, że nawet nie wiedziały od czego zacząć.
Dziewczynki weszły do domu, gdy zaczęło robić się ciemno. Powspominały trochę stare czasy, pogadały o modzie, chłopakach, zwierzętach, trochę pożartowały no i po dwudziestej pierwszej przyszedł czas na rozstanie się.
Lora poszła do domu. Wydawałoby się, że nic dziwnego nie mogło jej spotkać, a jednak. Ledwo opuściła posiadłość Papci, natknęła się na pięcioosobową bandę mężczyzn. Przyglądnęła im się na tyle uważnie, na ile pozwalał półmrok na dworze. Jeden z nich był zdecydowanie starszy od pozostałych i znacznie niższy, nawet od samej Lory. Tamci wyglądali na młodych, silnych i energicznych chłoptasiów. Mieli na oko dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat. Różnili się kolorem włosów, i wyrazem twarzy. Szatyn, blondyn, rudzielec, łysy i "staruszek" zmierzali w jej stronę.
Jeden z nich szepnął coś pozostałym kolegom i kiedy znaleźli się na wysokości Lory, obskoczyli ją i zaczęli podgadywać.
-Hej malutka! Nie za późno na samotne spacerki, co?
-O tej porze może być niebezpiecznie.
-Kręcą się różni ludzie.
-A ty jesteś sama.
-Bezbronna i malutka dziewczynka sama na ulicy, wieczorem, kiedy jest już ciemno...
-...to smaczny kąsek dla wielu samotnych mężczyzn.
Lora spojrzała na nich troszeczkę wystraszona, lecz w bramie swojego podwórka zobaczyła swojego psa - Brutusa. Był to prawie roczny hawavart(**). Sama również potrafi się bronić, więc czuła się bezpiecznie.
-Przepraszam, ale nie jestem malutka. Może trochę niska, ale żeby zaraz taka bardzo bezbronna, to też nie. Co do samotności, to również panowie się mylą, mam w pobliżu moich wiernych przyjaciół. Zakładam, że tymi wieloma samotnymi mężczyznami jesteście wy?
-Tak. Dla ciebie, dziecko, lepiej by było siedzieć teraz w domu.
-Tylko nie dziecko, panowie.
Lora usiłowała przejść przez ową gromadkę, ale krąg wokół niej tylko się zacieśniał.
-Sami tego chcieliście.
Lora wykręciła rękę rudemu mężczyźnie, rzucając go na ziemię. Spróbowała wykorzystać utworzoną w ten sposób dziurę w okręgu do ucieczki, lecz stojący obok szatyn zagrodził jej przejście ręką. Pchnęła go, dając jednocześnie haka od tyłu i kolejny gościu leżał na ziemi.
-Ej, zostawcie ją! - do Lory i jej prześladowców podszedł szósty mężczyzna.
-Co, tchórzysz, Tom? - koledzy zadrwili z niego.
Lora nie czekając na nic, odpowiedziała za swojego chwilowego sojusznika.
-On właśnie stchórzyłby przyłączając się do was. Moim zdaniem jest odważny sprzeciwiając się.
-Ktoś cię pytał? - oburzył się blondyn.
-Nie potrzebuję twojej zgody na wyrażanie swoich opinii. Miło mi się z wami bawiło, ale tak się składa, że mam za chwilę kolację, a od jakiejś chwili kiszki mi szybkiego marsza grają.
-Nigdzie nie idziesz, dziecko. -rzekł łysy.
-Nie wyzywaj mnie od dzieci, ty stary, wyliniały ramolu.
No cóż. "Stary ramol" najwyraźniej poczuł się bardzo urażony i spróbował uderzyć Lorę w twarz.
Lora zrobiła szybki unik, krzyknęła przy tym i to wystarczyło, żeby Brutus ruszył jej na pomoc.
-Bierz! - Mira rzuciła krótką komendę, a pies całym swoim ciężarem skoczył na mężczyznę, który śmiał podnieść rękę na jego panią.
Ramol leżał na ziemi, z wybitą ręką, a Lora odeszła na bok, korzystając z zaskoczenia, które opanowało pozostałych chłopaczków. Starała się odwołać psa do siebie, ale on nie przestawał ujadać.
Dwóch z nich, blondynek i szatyn, obeszło psa, który w obronie nie miał jeszcze wprawy i podeszli do Lory.
-Ej, chłopaki, mówię do was, nie? - znowu odezwał się brunet. - Nie wybiegamy ponad program, nie? Stary jak się dowie, to będzie wkurzony.
-Spadaj, Tom... - blondyn odwrócił się do bruneta, a w tym momencie Lora uderzyła pięścią w brzuch szatyna.
-Brutus, noga! - krzyknęła oddalając się od nieznajomych mężczyzn, którzy widząc jakiegoś człowieka w drzwiach sąsiedniego budynku, powoli się wycofywali.
Tylko brunet został, zwrócił się do Lory, próbując wyminąć psa i złapać ją za rękę.
-Przepraszam za moich kolegów, ale są nieokrzesani i… -zaczął.
-Też chcesz oberwać?
-Nie, ale…
-No to spadaj.
-Ale ja chciałem…
-Nie obchodzi mnie, co chciałeś.
Lora odwróciła się i chciała wejść na swoje podwórko, lecz mężczyzna zatrzymał ją.
-Nie zwróciłaś uwagi na to, że oni mogli ci coś zrobić…
-Zamilcz, puść mnie i leć za nimi. Zrozumiałeś?
-Ale…
-Czego miałam się bać? - zapytała wskazując na Brutusa. - Zjeżdżaj.
Zrezygnowany brunet pobiegł za swoimi kolegami i na ulicy zrobiło się pusto.
-Wszystko w porządku? - zawołał sąsiad.
-Tak, tak. - odparła Mira.
Rodzice Lory, państwo Mirasiukowie, gdy dowiedzieli się o tym zajściu, postanowili, że córka będzie kontynuowała naukę taekwondo.
Była to bardzo słuszna decyzja, gdyż w przyszłości takie umiejętności miały jej się bardzo przydać i nie raz dzięki tej zdolności uratowała życie nie tylko swoje, ale i innych.

* Hipodronice to miasto rodzinne Lory, położone na południu Polis.
** Pies budową i wielkością zblizony do bernardyna. charakterystyczną rzeczą u Brutusa były białe "skarpetki" i płowa sierść.


2. NAPAD NA SZKOŁĘ

Lora od jakiegoś czasu chodziła smutna i zamyślona.
Właściwie to nikt nie potrafił znaleźć sensownej przyczyny takiego jej samopoczucia, nawet ona sama.
Dzień przed Pierwszym Dniem Wiosny, czwartek, słońce świeciło, wiatr lekko dmuchał.
Lora nie miała ochoty iść do szkoły.
Niestety nie była ani chora ani specjalnie zmęczona, więc rodzice kazali.
Wola rodzicieli rzecz święta.
Rada nie rada, Lora poszła do szkoły.
Nie była przygotowana do lekcji i o mały włos nie dostała pałki z historii.
-Słuchaj stara, co ci jest? Zachowujesz się tak jakby cię nie było. - zapytała Ewelina.
-Co, proszę?
-No właśnie. Zejdź na ziemię! Piszemy sprawdzian z matmy.
-Z Zochą to ja mogę pisać sprawdziany nawet co tydzień, z zamkniętymi oczami.
-Tak, ty możesz, ale ja muszę mieć je otwarte i to szeroko. Dasz mi zwalić?
-Jak zwykle.
-To się nazywa przyjacielska pomoc.
-Dobra, dobra. Jak tak dalej pójdzie to nas zdemaskują, więc radzę ci się uczyć.
Lora znowu się zamyśliła.
-Lora! Halo, tu ziemia! - Ewelina szarpała koleżankę za ramię.
-Czego?! - Lora złapała się za głowę. - Przepraszam, mam zły dzień.
-Co ci jest?
-Jestem chora na umysł, ale mam nadzieję, że to przejdzie..
Zadzwonił dzwonek.
-Ja też mam taką nadzieję. Nie chcę dostać lufy.
Przyszła Zocha. Była ona najstarszą nauczycielką w szkole, była krótko widzem i nosiła za słabe okulary. Usiadła za biurkiem i kazała Ewelinie rozdać kartki z zadaniami. Lora spojrzała niechętnie na małe, stojące w miejscu cyferki. Powoli wyciągnęła długopis, nakreśliła parę znaków na kartce, westchnęła i spojrzała za okno. To co ujrzała poważnie ją zaskoczyło: pod szkołę podjechały trzy olbrzymie, czarne busy z dziwną rejestracją. Z każdego wysiadło kilku mężczyzn ubranych na czarno. Skierowali się oni do szkoły.
-Na co tak się gapisz? - Ewelina chwyciła koleżankę za rękaw.
Lora nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż do klasy wpadło kilku uzbrojonych mężczyzn. Pistolety w ich rękach nie wyglądały najprzyjemniej. Pani Zocha zemdlała, a uczniowie zamilkli w bez ruchu.
Lora spojrzała jeszcze raz za okno. Nadjechał następny samochód.
-Wstawać i wychodzić z klasy. - rzekł jeden z mężczyzn. Lora rozpoznała w nim łysego faceta, któremu Brutus wybił rękę.
-Znam go. - mówiła cichutko do Eweliny. - Proszę cię, bądź im posłuszna. Wystarczy, że ja się im naraziłam.
-Co?
-Teraz to nie jest istotne. Idź.
Ewelinie nie podobali się owi mężczyźni i chętnie by im trochę podokuczała, lecz usłuchała koleżanki, wstała i poszła. Za nią ruszyli pozostali uczniowie. Po chwili wstała Lora, a za nią Krzysiek i Kamil(*).
Teraz dopiero łysy przyjrzał się uważniej Mirasiukównie.
-Czy my się przypadkiem nie znamy? - zapytał. - Zabierzcie ich stąd. - rzekł do kompanów, wskazując kolegów Lory
-Niestety się znamy… Wcale się nie cieszę, że was widzę.
-A jak tak. Mam okazję, aby się zemścić.
-Na kim chcesz się mścić, Łysku? - do sali wszedł blondyn, którego Lora też znała.
-To ta mała dziewczynka…
-Tylko nie mała dziewczynka...
-Bo co? Twój piesek mnie zje? - warknął Łysek.
-Hej, stary, spokojnie. Ona jest całkiem ładnym kąskiem. Możemy się podlizać Tomowi, podrzucając ją mu. - rzekł blondas namawiającym tonem. - Może się w końcu skusi.
-Nikomu nie będziecie mnie podrzucać…
-Zmienisz zdanie. Chodź.
-Czemu? Nie chcę. - Mira sama zastanawiała się, dlaczego tak się zachowuje.
-Ja też nigdzie nie… - zaczął Kamil szarpiąc się i wyrywając z rąk uzbrojonych mężczyzn.
-Zamknij się. - warknęła Lora. Kamil uspokoił się momentalnie.
-Widzę, że masz na nich wpływ. - rzekł blondyn. - Tym lepiej. Nie będziemy mieli przynajmniej z nimi problemu. - zwrócił się do Łyska. - Możesz sobie iść. Przyślij Goliata, a z resztą sobie poradzę sam.
Łysek wyszedł, w sali została Lora, Kamil i Krzysiek oraz blondyn. Stał on koło drzwi i przyglądał się Lorze.
Po chwili do klasy wszedł potężnie zbudowany i umięśniony, wysoki na jakieś dwa metry, może nawet więcej, mężczyzna.
-Co to jest? - zapytała Lora.
-To jest Goliat.
-Boże, Goliat, twoje muły są większe od głowy… -powiedział Kamil.
-I chyba ze cztery razy większe od jego mózgu. - dorzuciła Lora.
-Jeśli go w ogóle posiada… - skomentował Krzysiu.
-Co mam przenieść, Blondi? - zapytał smętnym basem.
-Może nic. Ta trójka trochę się próbuje stawiać. A ona może być agresywna. - blondyn wskazał Lorę.
-Czego wy chcecie? Jak mi nie powiecie to się stąd nie ruszę. - Mira jakby zapomniała z kim rozmawia.
-Może ją poniosę?
Chwycił oniemiałą Lorę w pół i przerzucił ją przez ramię. Blondi zajął się Kamilem i Krzyśkiem. Po chwili wszyscy szli po schodach na górę. Lora była zdenerwowana, kopała Goliata nogami, biła go po plecach pięściami.
Nagle Blondi jęknął i zatrzymał się, gdyż ujrzał swojego kolegę, padającego na ziemię martwego. To Lora złapała Goliata za głowę i tak jakoś ją przegięła, że mocno chrupnęło.
-Upss… Chyba stracił głowę. -stwierdziła Lora z obrzydzeniem.
-Co to ma znaczyć? -zapytał Blondi ze strachem, wycofując się.
-Chyba nie czujesz się najbezpieczniej, w towarzystwie trzech nieprzewidywalnych dzieciaków i jednego trupa, prawda? - Lora rzekła spokojnym, pewnym siebie głosem, ale w rzeczywistości cała drżała nie tyle ze strachu, co z powodu tego co zrobiła. Tupnęła nogą i to wystarczyło, żeby Blondi zaczął po prostu uciekać (czemu nie pomyślał o swojej broni, która najspokojniej na świecie siedziała sobie w skórzanej kaburze?!?).
-Zostawcie go. Niech sobie ucieka. Mamy teraz trudniejsze zadanie.
-To znaczy? - zapytali chłopcy zgodnym chórem.
-Musimy poinformować policję…
-Nic z tego. Możesz wykiwać Blondiego czy nawet Toma, ale nie mnie. Dziecko. - na schodach od góry i z dołu pojawili się uzbrojeni mężczyźni z Łyskiem na czele. Był bardzo zdenerwowany. Najprawdopodobniej na Lorę i na Blondiego. - Mam gdzieś Blondiego i jego zamiary, skoro on nie umie utrzymać cię nawet przez moment. Teraz przechodzisz razem ze swoimi kolegami pod moją jurysdykcję. Idziemy.
Na jego skinięcie ręki kilku mężczyzn otoczyło Lorę i jej dwóch towarzyszy i trzymając ich na muszce, zaprowadzili do jednego z pomieszczeń na czwartym, najwyższym piętrze budynku.
-Poczekacie sobie tutaj, a ja skonsultuję się z dowodzącym, co z wami zrobić. Czy poćwiartować czy też zażądać za was większego okupu i zabić wszystkich innych zakładników?
-Mnie nie wystraszysz tak łatwo, wyliniały staruszku.
-Uważaj, bo…
-Daruj sobie. Niewiele mnie obchodzą twoje groźby.
Drzwi zatrzasnęły się z wielkim hukiem.
-Chyba trochę za dużo gadam… Możemy mieć poważne problemy. - westchnęła Lora, rozglądając się po klasie.
Przy ławkach leżały plecaki. Nikt ich stamtąd nie ruszył. Zaczęła przeszukiwać je jeden po drugim. W końcu znalazła to, co szukała. Był to telefon komórkowy. Zadzwoniła na policję. Zgłosiła co się wydarzyło, wyłączyła telefon i schowała go z powrotem do plecaka.
Usiadła na wewnętrznym parapecie i zamyśliła się. Właśnie dotarło do niej, że zabiła człowieka. Poczuła dziwny ból i obrzydzenie do swojej osoby. Robiło jej się nie dobrze.
"Ja nie chciałam... Boże, to był przypadek." - krążyło jej po głowie.
Długie milczenie przerwało dopiero wejście dwóch gangsterów. Byli to pozostali dwaj panowie, z którymi Lora spotkała się tamtego sierpniowego wieczoru, czyli szatyn i rudy.
-Ty jesteś Lora? - zapytali się, przymykając lekko drzwi.
-Nie, Lora to ja. -zadrwił Krzysiek.
-Bardzo śmieszne. - szatyn zwrócił się do Lory. - Mówią mi Nietoperz. Pozwolisz ze mną? Szef chciałby cię widzieć. Czeka teraz na ciebie na pierwszym piętrze i, co tu kryć, jest wkurzony.
-Do szefa, mówisz? Dobra, ale pod warunkiem, że tym dwóm nic nie zrobicie podczas mojej nieobecności.
-Spoko głowa. Każdy zakładnik to towar do handlu, więc bez potrzeby nie zabijamy. - zapewnił rudzielec.
-W takim razie mogę z wami iść. - Lora uśmiechnęła się i szepnęła do Kamila, wychodząc z klasy. - Nic nie róbcie beze mnie.
Szli w milczeniu i dopiero będąc już na pierwszym piętrze Lora zapytała się nieśmiało.
-Ten wasz szef… Jaki on jest?
-Właściwie to nie szef. Tylko dowodzi nami przy tym napadzie…
-A jak wygląda?
-Wysoki brunet, dziewiętnaście lat, w gruncie rzeczy przystojny.
-Może i jest przystojny, ale głupi i rozpieszczony. - dodał rudzielec. - Nieraz mam ochotę mu wlać, ale jest pod ochroną. Ten, kto go skrzywdzi zostanie brutalnie zamordowany. Mimo olbrzymiej nienawiści do niego i tak bardziej cenię sobie swoje życie. Trochę jest ono ograniczone przez głównego szefa, ale jak ma dobry humor to pozwala nam się wyszaleć.
-A ta jego ochrona… a właściwie brutalne mordowanie tyczy się wszystkich?
-Nie. Tylko do nas gangs… - Nietoperz jęknął. To rudy kopnął go w kostkę. Lora udała, że tego nie zauważyła i rzekła z zadowoleniem.
-To znaczy, że mogę zrobić mu krzywdę?
-No nie wiem. On jest trochę nie obliczalny… Ma to po ojcu. - rzekł Rudy trochę zniecierpliwiony.
-A czy…
-Koniec pytań. Jeśli on będzie chciał coś więcej ci powiedzieć to się dowiesz. I tak żeśmy zbyt dużo ci powiedzieli.
Znowu zamilkli. Doszli właśnie pod pokój nauczycielski. Kazali jej poczekać tam przez chwilę samej i zdecydowanie odradzili jakiejkolwiek próby ucieczki.
Lora chwilę stała koło okna, przeszła się w poprzek korytarza, poczym znowu podeszła do okna, cały czas nasłuchując czy ktoś nie idzie. Czekała może jeszcze pięć minut. Usłyszała lekkie szurnięcie butem, ale nie odwróciła się ani nawet nie drgnęła, była tylko przygotowana do ewentualnej obrony. Kroki zbliżały się powoli, jakby ktoś się skradał, ale Lora słyszała teraz szuranie nie butów, lecz ocieranych o siebie nogawek.
Nagle wszystkie dźwięki ucichły.
Zanim "szef" na cokolwiek się zdecydował, w dolnej części budynku rozległy się dziwne hałasy. Za oknem dało się usłyszeć helikopter.
-Opuście budynek z podniesionymi rękoma, a nikomu nic się nie stanie! - mówił jakiś policjant przez megafon.
-Cholera! - syknął "szef" i zaczął uciekać.
Lora odwróciła się, żeby zobaczyć jak on wygląda, ale gangster miał na twarzy kominiarkę.
Odetchnęła z ulgą.
Policja już jest, nic jej nie grozi.
Nie była jednak pewna, co powinna w tej chwili zrobić.
Wyjść ze szkoły teraz?
A może odczekać, aż wszystko ucichnie i policja oświadczy, że sytuacja opanowana i wszyscy są bezpieczni?
Nie zdążyła się zdecydować...
-Ręce do góry! - rozległo się od strony schodów. Lora spojrzała w tamtą stronę i ujrzała Blondiego z pistoletem w ręku.
-A czemu? Co ja ci zrobię?
-Tego nie wiem i dlatego rączki w gó... - tu urwał. Z dołu rozległ się strzał.
Gangster podszedł szybko do Lory, chwycił za ramię i z przeładowanym pistoletem, przyłożonym do jej głowy, zaczął schodzić do wyjścia. Dziewczyna wolała nic nie mówić i nie sprzeciwiać się. Przed wejściem stali chyba wszyscy pozostali gangsterzy. Wszyscy nałożyli czarne kominiarki. I dopiero wówczas otwarli drzwi. Pierwszy wyszedł Blondi z Lorą. Któryś inny zagroził:
-Żądamy, żebyście się wszyscy odsunęli i nie próbowali pogoni za nami. Odsuńcie się, albo ją zabijemy.
Policja cofnęła się, torując drogę gangsterom.
"Co ja tu robię? - pomyślała Lora. - Kim są ci ludzie? I po co im ja? Nie mieli kogo innego sobie wziąć na zakładnika?"
Wszyscy gangsterzy oprócz blondyna i owego mówcy, dali dyla.
Dopiero wtedy dwaj pozostali pod szkołą, zaczęli się wycofywać.
Doszli do samochodu trochę oddalonego od szkoły.
Mówca wsiadł, a Blondi wyjął z kieszeni coś co Lora określiła jako zapalnik.
Przypuszczenie od czego ten zapalnik, wyjaśniło jej kim są "ci ludzie".
Tylko jeden gang w taki sposób wykańcza swoje napady.
Grzybica.
Lora uświadomiła sobie, że szkoła za chwilę wyleci w powietrze i, spośród uczniów, ona jedna ma szansę przeżyć.
Blondi wcisnął guziczek.
-Co to ma być? - jęknął.
Puścił Lorę i wciskał przycisk parokrotnie.
Mira zrozumiała, że zapalnik nie działa.
Przeskoczyła przez płot pobliskiego domostwa
Skryła za drzewem tak, żeby gangsterzy jej nie widzieli.
-Co się dzieje? - z samochodu wyglądnął mówca.
-Zrypało się. - zaklnął Blondi.
-Zostaw to i spadamy. - syknął mówca zapalając silnik.
Momentalnie odjechali.
Lora wróciła pod szkołę.
Tam nie obeszło się bez opiekuńczych policjantów, spisania protokołów i innych takich pierdół.
-Myślałam, że już po tobie. - powiedziała Ewelina, klepiąc przyjaciółkę po plecach.
-Raczej mogło być po was. To była Grzybica? - zapytała stojącego obok policjanta.
-Tak. - odparł bezpłciowo.
-Złapaliście kogoś?
-Nie. - burknął.
-Ale sympatyczny. - Mira wróciła do Eweliny. - Mam dosyć. Chcę już do domu!
Lora opowiedziała rodzicom o całym zdarzeniu.
-Na tysiące szkół w całym Polis, musieli sobie upatrzyć właśnie naszą szkołę? (**) - zauważyła pani Małgorzata, sprzątając stół kuchenny po kolacji.
-Czy to nie byli ci sami, którzy zaczepili cię któregoś wieczoru? - zapytał pan Józef.
-Ci sami... - odparła Lora. - Coś mi się wydaje, że nie jestem najbezpieczniejsza. - zamyśliła się. Poszła spać, ale nie mogła zasnąć. Wydarzenia z całego dnia nie dawały jej spokoju, a zwłaszcza świadomość, że zabiła człowieka. - Mamo, ja muszę iść do Krzesimira.(***)
-O tej porze?
-Jest ledwo parę minut po dziewiątej, na pewno się nie pogniewa. - wyszła z domu.
Udała się za miasto, gdzie znajdował się kościół i niewielka plebania. Zadzwoniła do drzwi. Po chwili wyszedł ksiądz.
-Co się stało?
-Mogę porozmawiać?
-Oczywiście, wejdź. - zaprowadził ją do kancelaryjki, posadził na wygodnym fotelu. - No więc?
Lora opowiedziała mu wszystko. Powiedziała, że zabiła, i że żal jej tego człowieka i czuje potworne przygnębienie z tego powodu. Po półgodzinnej rozmowie wróciła do domu i zasnęła.
Następnego dnia w szkole policja pytała wszystkich uczniów w sprawie zabitego gangstera, z ich opisu wynika, że Goliata.
-Czy ktoś coś wie?
-Coś ktoś wie. - Mira wstała, kiwnęła na Krzyśka i Kamila.
-Co wiecie?
-No więc... Trochę się do tego przyczyniłam, a oni są tego świadkami. - Lora wyjaśniła całe zajście. Policjanci na pytanie, czy poniesie za to jakąś odpowiedzialność, odparli krótko:
-Nie.
Kamień spadł jej z serca.

* Kamil Faszer i Krzysztof Lampoch (syn dyrektora szkoły, w której uczyła się Lora) koledzy z klasy Miry i jednocześnie jej wielbiciele.
** Polis - spore państwo nad morzem Kaspijskim
*** Ksiądz i jednocześnie przyjaciel Lory


3. SAMOCHÓD PUŁAPKA

Lora wybrała się z rana do księdza Krzesimira w odwiedziny.
Robiła to często, tylko dlatego, żeby z nim sobie porozmawiać.
Niestety tego dnia nie było jej dane dojść na plebanię.
Ledwo wyszła za teren zabudowany, zobaczyła znajomy czarny samochód.
W pierwszej chwili zwolniła, ale gdy skojarzyła, do kogo on należy, zaczęła prawie biec.
Była w połowie drogi na plebanię, gdy nie wiadomo skąd wyskoczył jakiś mężczyzna, torując przejście.
Mira spojrzała na niego.
Był szczupły, dobrze zbudowany, wyższy od niej o głowę, czarne, krótkie, błyszczące włosy, błękitne oczy, zaczepny uśmieszek i jasna cera. Próbowała go obejść, ale nie udało jej się to.
-Czego chcesz? - powiedziała w końcu.
-Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zobaczenia ciebie.
-No to już sobie popatrzyłeś? Wystarczy? - ruszyła przed siebie, kolejny raz próbując go wyminąć.
Chwycił ją od tyłu, skutecznie unieruchamiając.
-Nie wystarczy.
-Czego chcesz ode mnie?
-Chcę z tobą tylko porozmawiać.
-Porozmawiać, o czym?
-Jak to o czym? Ty myślisz, że to co żeś zrobiła nie jest dla nas stratą?
-Sorry, ale co ja zrobiłam?
-Właściwie nic. Jesteś tylko zbyt zuchwała i pewna siebie.
-To chyba nie jest przestępstwo?
-Drugi raz mnie nie odepchniesz.
-Drugi raz?
-Jesteś sama, nas jest dużo i jesteśmy uzbrojeni, a ty kpisz sobie z nas. - kontynuował nie zważając na pytanie Lory. - Nie uważasz, że coś tu jest nie tak?
-Nie. Czy teraz mogę ja zadać pytanie? Kim wy jesteście?
-Sama sobie możesz odpowiedzieć na to pytanie. Znasz mnie?
Lora zastanowiła się przez chwilę. Czuła, że gdzieś go już widziała. Nagle doznała olśnienia.
-Tamtego wieczoru… pomogłeś mi trochę, kiedy twoi koledzy się na mnie rzucili. Widziałam cię jeszcze w dwóch miejscach: w telewizji jako gwiazdę serialu "Game over, miss", rozrywany przez tłumy pustych dziewcząt i podczas odwiedzin u mojego przyjaciela.
-To znaczy?
-On jest miejscowym komendantem. Przyszłam do niego, miał olbrzymi bałagan, pełno papierków z pracy. Szybko sprzątał i z nie zamkniętej teczki wypadła kartka z wielkim napisem "POSZUKIWANY". Poniżej było zdjęcie i krótki opis. Czy ty nazywasz się Tom Renegis? A twój pseudonim to Brudi?
-Wiedziałem, że mam do czynienia z bystrą dziewczyną.
-Jesteś jednym z najbardziej poszukiwanych gangsterów na świecie, chcą cię żywego lub martwego, a nagroda za ciebie to siedem milionów zielonych. Boże! Opłacalny biznesik, łapanie bandziorów. -"I opłaca się czasami nie przejść po pasach, żeby znaleźć się na komendzie. Ładna ściema z mojej strony! Komendant - mój osobisty przyjaciel, ha! Ale jaja." - Skoro to ty, to znaczy, że napad na szkołę był pod twoim dowództwem... ty byłeś tym niby szefem. Chcieliście wziąć okup w kieszeń i w nogi z wielkim "bum!"?
-Tak. Tak miało być, lecz pojawił się ktoś, kto uniemożliwił nam taki plan.
-Kto?
-Nie udawaj, że jesteś ciemna, bo to ci wyjątkowo nie wychodzi.
-Ale ja naprawdę nie wiem…
Tom przyłożył usta do jej ucha, sycząc:
-Zabijanie naszych największych, najsilniejszych przedstawicieli przez zwykłych zakładników jest rzadkością, a dziecko, które to zrobiło, twierdzi, że jest zwykłą czternastoletnią dziewczyną! Drwi sobie bezkarnie z nas, nie zważając na niebezpieczeństwo, które może ją spotkać.
-Moim zdaniem to odważne dziecko. A kto to jest?
-Ty.
-Ja? Niemożliwe… muchy bym nie skrzywdziła. Poza tym nie czternasto, a piętnastoletnie. I nie dziecko!
-Nieważne. Może muchy nie, ale Goliata tak. Jesteś taka odważna? To czemu teraz drżysz?
Przemilczała to.
-Pokrzyżowałaś moje plany, zniszczyłaś moją reputację…
-Pierwsze słyszę! Zniszczyłam twoją reputację? Jak i czym?
-Zbuntowałaś się, zabiłaś Goliata…
-Przez przypadek. - przerwała mu szybko.
-Mniejsza o to czy celowo czy nie! Zabiłaś i to się liczy. Zabijając dałaś przykład tym dwóm wyrostkom, że można drwić z naszych gróźb. Było ich tylko dwóch, ale gdyby reszta zobaczyła, że tak można, przyłączyłaby się do was. Wszystkie dotychczasowe napady kończyły się powodzeniem bez żadnych przeszkód, wszyscy się nas bali, byli tak zastraszeni, że można było robić z nimi, co się nam tylko podobało, a ty nas sobie olewasz i gdyby nie trzeźwość umysłu Łyska, wsadziłabyś nas do pudła. Łysek ostrzegł mnie, że jesteś agresywna i działasz szybko. Kilku moich ludzi zwątpiło we mnie przez ciebie i chcieli się wycofać. Cudem zatrzymałem ich w gangu. Dużo mnie to kosztowało i tak się składa, że chcę, abyś to ty pokryła te koszta.
-Jak znajdziesz się za kratkami to mogę ci zwrócić pieniądze. Przy sobie nie mam drobnych.
Tom uśmiechnął się, objął Lorę i przycisnął mocniej do siebie.
-Czy ty nic nie rozumiesz? Nie chce pieniędzy. Chcę ciebie.
-Puść mnie! - Lora nadepnęła z całej siły na jego stopę.
-Nie radziłbym się sprzeciwiać. Mam broń.
-Nie dostaniesz mnie.
-Nie musisz nic dawać, sam sobie wezmę.
Lora usiłowała się uwolnić od natrętnego Toma, lecz ten okazał się silniejszy i mocno ją trzymał. W momencie, gdy już prawie ją pocałował, odwróciła się gwałtownie, co spowodowało poluzowanie uścisku Toma. Wykorzystując to szybko i mocno uderzyła go w brzuch. Napastnik puścił ją. Powtórzyła cios. Odsunął się trochę od niej. Odepchnęła go nogą na tyle mocno, że stracił równowagę, a upadając uderzył się głową o asfalt. Stracił przytomność.
Lora nawet nie popatrzyła na niego. Szybko wróciła do domu. Dopiero tam uświadomiła sobie co jej groziło.
"Może powinnam powiedzieć o tym policji? Boże, a jeżeli ja go zabiłam?"
Nie zdążyła powiedzieć rodzicom co się stało, bo nastroje były jakieś co najmniej nie pokojowe między mieszkańcami, więc wolała nie pogarszać sytuacji, a potem przyszła Ewelina i Lora zapominając nagle o strachu, który wywołał Tom, poszła na basen. Zupełnie nie myślała o spotkaniu z Renegisem i dzięki temu świetnie się bawiła.
Wracały właśnie do domu, gdy obok nich przejechał czarny samochód z przyciemnianymi szybami.
-Taki samochód miał... mieli gangsterzy z Grzybicy. - stwierdziła Mira.
Zatrzymały się w ogrodzie Eweliny, rozmawiały sobie wesoło i w ogóle nie przeczuwały niczego złego.
Li wróciła do domu, trochę się pouczyła, nadszedł czas obiadu.
-Jedziemy dzisiaj do Tajnachten(*). Jedziesz z nami? - zapytał się tata.
-Muszę się pouczyć...
-A na basen chodzisz? - zauważył Tomek.
Lora spojrzała na brata spode łba.
-Jak nie chcesz to nie musisz. - stwierdziła pani Małgorzata.
-Nie lubię tego miasta. - bąknęła Lora. - Coś mnie w nim odraża... Nie wiem co, ale nie chcę tam być. Wstała od stołu, poszła do siebie do pokoju i zanurzyła się w stosie książek i zeszytów.
Po kilkunastu minutach w drzwiach stanęli rodzice.
-To my już jedziemy.
-Bawcie się dobrze. - odparła Mira nie odwracając się od biurka.
Drzwi zamknęły się.
Nastała cisza i nagle... bum!
Lora poderwała się z miejsca, wyglądnęła przez okno, po czym wybiegła przed dom. Stanęła w miejscu. Zobaczyła samochód w płomieniach, a koło niego na ziemi poparzonego Tomka. Nie mogła ruszyć się ani na krok, ani nawet wydobyć z siebie słowa. Któryś z sąsiadów wezwał karetkę i policję, ona nie była w stanie zrobić nic.
Jakaś inna sąsiadka wzięła Lorę do swojego domu, żeby nie patrzyła na to co się dzieje. Dźwięki syren, huk ognia i głosy ludzi mieszały się w głowie Miry. Siedziała otumaniona do czasu przyjazdu ciotki Klotyldy, siostry pani Małgorzaty. Miała ona zaopiekować się Lorą przez jakiś czas.
Klocia słynęła z ograniczonej inteligencji oraz ze swojej skłonności do dramatyzowania i histerii. Zawsze twierdziła, że kobieta jest po to, żeby żyć w cieniu mężczyzny. I to chyba było główną przyczyną negatywnego nastawienia Lory do niej.
Gdy dziewczyna wróciła do swojego domu, wszystko zaczynało jej się uporządkowywać. Tylko ciotka wprowadzała zamęt.
-Co ty teraz dziecko zrobisz? Jak ty sobie w życiu poradzisz? Taka rozpacz mnie ogarnia, kiedy pomyślę, że jesteś sama, bez rodziców! - lamentowała chodząc cały czas za Mirą, a ta miała jej już serdecznie dosyć.
W końcu udało jej się uciec ciotce, zamykając się w łazience.
Lora nie rozpaczała. Z każdą chwilą wzrastała w niej chęć zemsty. Nie wiedziała jak, gdzie, kiedy i na kim, ale była zła i chciała się komuś odkuć.
-Grzybica. - powiedziała Li szeptem.
Świat zewnętrzny dla niej nie istniał. "To wszystko takie dziwne... Moi rodzice byli biedni, więc czemu ich zamordowano? Tu musi być jakiś głębszy sens. Może to przeze mnie? Może to zemsta za pokrzyżowanie planów i za tego Goliata? Kim jest ten prawdziwy szef? Żebym chociaż wiedziała jak się nazywa... Gdybym siedziała cicho tak jak inni podczas napadu to oni może by żyli... To moja wina..." - myśli plątały jej się coraz bardziej. Zamknęła oczy i dusiła w sobie rozżalenie, które nagle na nią spłynęło.
Kilka godzin po owej tragedii, Lora była zupełnie rozregulowana.
Mniej było w niej życia niż w starym, spróchniałym krześle.
Patrząc na nią z boku, można by chwilami pomyśleć, że jest chora.
Milczała, nie odpowiadała na pytania, nie reagowała na dźwięk telefonu.
Wydawało się nawet, że żyje w jakimś innym świecie.
Ale Mira była zdrowa.
Tyle, że cały czas jeszcze w szoku.
Przed oczami tkwił jej obraz płonącego samochodu.
Czuła niepokój, który męczył ją przez całą noc, towarzyszył jej na każdym kroku i nie pozwalał nawet się porządnie wypłakać.
Siedziała w swoim pokoju.
Myślała.
W końcu zrozumiała, że potrzebuje rozmowy.
Poważnej rozmowy z kimś poważnym, kto zrozumie ją chociaż w jakimś stopniu.
Stanęła w drzwiach kuchni, gdzie urzędowała jej ciotka. Klocia lamentowała pod nosem.
"Nie, ona na pewno poważna nie jest. Gada do siebie... - pomyślała Lora i wyszła z domu. - Krzesimir... proboszcz jest poważny."
Pędem poszła na plebanię. Do domu wróciła dopiero koło dziesiątej wieczorem.
Cały dzień był jakiś inny, smutny, zamyślony.
Ten dzień wypadł z kalendarza Lory.
Nie istniał.
Nie chciała, żeby istniał.

* Niewielkie miasto sąsiadujące z Hipodronicami


4. NAPAD NA SZKOŁĘ II

Lora zaraz następnego dnia, poszła do szkoły.
Miała dość biadolenia Kloci.
Gorsza była ona od faktu utraty rodziców.
Nie wszyscy jeszcze widzieli o samochodzie pułapce.
Właściwie tylko Ewelina i Krzysiek.
Mira zachowywała całkiem normalnie i zupełnie nikt nie zwracał uwagi na jej czarny ubiór.
Na drugiej lekcji zrobiło jej się niedobrze.
Wyszła do toalety.
Właśnie miała wracać do klasy, gdy usłyszała ciężkie kroki kilku osób na korytarzu.
-Dzieciaki pozamykajcie w klasach, a nauczycieli dajcie do osobnego pomieszczenia. Tylko szybko i po cichu. I nie przeoczcie Lory! - powiedział ktoś.
Mira w pierwszej chwili zastygła ze strachu, ale zaraz rozpoznała głos Renegisa. Momentalnie zniknął najpierw ból brzucha i złe samopoczucie, a później strach i wszystko to co czuje normalny, zdrowy człowiek. Miała okazję pomścić rodziców i tylko o tym myślała.
Schowała się za wystającym fragmentem ściany i zamilkła w bezruchu.
Drzwi toalety otwarły się. Powoli wchodził jakiś gangster. Nim zdążył zobaczyć Mirę, ta kopnęła go w brzuch, uderzyła z całej siły w tył głowy tak, że stracił przytomność.
"Proszę bardzo! Jeden z tych drani..." - pomyślała Lora zaciskając pięści. Zabrała jego broń. Wyszła na korytarz i straciła kontrolę nad sobą. Przeszła jedno piętro nie spotykając nikogo. Weszła na drugie. Tam zobaczyła czteroosobową grupkę bandziorów. Bez wahania zaczęła strzelać. Strzały wywołały natychmiastową reakcję ze strony gangsterów. Przez chwilę nie było wiadomo co się dzieje. Mira strzelała do coraz liczniej zbiegających się bandziorów, ci z kolei usiłowali w jakiś sposób ją dopaść i unieszkodliwić. Któryś bystrzejszy ogłuszył Lorę pociskiem hukowym. Dziewczynie zakręciło się w głowie, zachwiała się i osunęła na podłogę.
Zapanowała cisza, nikt się nie ruszył. Dopiero, gdy na piętro wszedł Tom zajęto się rannymi.
-Ona jest wyjątkowo niebezpieczna. - stwierdził Rudy. - Myślałem, że incydent z Goliatem to był tylko przypadek. Może by ją stuknąć?
Tom nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko na rudzielca takim wzrokiem, że głos ugrzązł tamtemu w gardle. Kiwnął na dwóch stojących nieopodal kolegów.
Zaciągnięto Lorę do pokoju nauczycielskiego, skąd Renegis zarządzał całą akcją. Gdy Mira odzyskała przytomność zdawało się, że byli sami w pomieszczeniu.
-Nie skrzywdziłaby muchy... ciekawe. A tych siedmiu moich kompanów, których pozbawiłaś właśnie życia? - warknął.
Li usiadła wygodnie na krzesełku, oparła głowę na ręce. Przeszła oczami po sali. Zatrzymała wzrok na podenerwowanym Tomie, trzymającym w ręku broń, udając, że zupełnie nie widzi kobiety za Brudim również posiadającej pistolet.
-Spadaj.
-Co spadaj?
-Oni to nie muchy.
-Skąd miałaś broń?
-A co to za wywiad?
-Odpowiadaj na moje pytania. - syknął Renegis, przeładowując broń.
-Nie będziesz groził mi pukawką. W ogóle nie będziesz mi groził.
-Skąd ta pewność?
Lora podniosła się co spowodowało, że Tom skierował broń w jej kierunku.
Nie zdążył nic powiedzieć.
Owa kobieta uderzyła go w tył głowy.
-Kim ty jesteś? - zapytały się obie jednocześnie.
-Jesteśmy po tej samej stronie, jeśli się nie mylę... - Lora wyciągnęła do niej rękę. Przedstawiła się.
-Jak? Mirasiuk? A czy ty przypadkiem nie byłaś na obozie sportowym w wakacje?
-Byłam. Pani jest... Amanda Wenley?
-Tak. - twarz kobiety momentalnie się rozjaśniła.
-Spotkał mnie zaszczyt spotkania się ze sponsorką obozu. Wspaniała sprawa, ale... co pani tu robi?
-Nie pani, tylko po prostu Am. Robię to co ty.
-Mścisz się?
-Tak można by to ująć. Musimy opuścić to pomieszczenie, zanim ktoś nas tu znajdzie.
Lora już nawet nie zapytała w jaki sposób Amanda nagle znalazła się w pokoju nauczycielskim.
Wyszły po cichu na korytarz.
-Policja już wie. - szepnęła Am. - Starają się podejść budynek od zewnątrz. Naszym zadaniem jest odnalezienie ładunku.
-Ładunku?
-To jest napad na szkołę w ich stylu, stylu Grzybicy. W piwnicach są przynajmniej trzy ładunki i zapalnik.
-Nigdy tego nie robiłam...
-Tak samo jak nigdy nie zabijałaś gangsterów. I tak, jak nigdy nie zaznasz przez nich spokoju.
Bezszelestnie weszły do piwnicy.
Jak podejrzewały, zapalnik nie był pozostawiony bez nadzoru i opieki.
Stało tam dwóch strażników.
Lora spojrzała pytającym wzrokiem na Amandę.
Ta uśmiechnęła się.
Wyciągnęła tłumik, przykręciła do pistoletu i już po chwili obok zapalnika leżały dwa trupy.
-Żaden problem. - Am sprawdziła, czy na pewno uśmierciła tych dwóch. Następnie podeszła do zapalnika. Lora patrzyła na jej działania wielkimi oczami. Tu gdzieś jakiś kabelek, tam jakaś blaszka... W końcu podniosła się i z zadowoleniem stwierdziła: - Zrobione. Teraz lepiej już nic nie robić. Wyjdźmy ze szkoły i pozwólmy policji działać.
Mira nie polemizowała.
Odetchnęła z ulgą, gdy opuściły budynek i otoczyli je policjanci.
Nie obeszło się bez pytań, ale Li nawet nie zdołała dojść do głosu.
Na wszystko odpowiadała Amanda, za co Mirasiukówna była jej wdzięczna tym bardziej, że mocniej zaczęła odczuwać ból głowy i znów to paskudne uczucie obrzydzenia do siebie.
Rudy wszedł do pokoju nauczycielskiego.
Zobaczył nieprzytomnego Toma.
Uderzył go w twarz raz, drugi, trzeci.
W końcu Brudi zamrugał oczami.
-Gdzie ja jestem? I czemu boli mnie głowa?
-Nie wiem, ale nie ma czasu na zadawanie głupich pytań. Trzeba uciekać. Trudno się mówi z twoją reputacją, ale sądzę, że nie raz będziesz miał okazję, aby się zemścić.
Wyszli bocznymi drzwiami. W ich ślady poszli Łysek, Nietoperz i jeszcze kilku innych gangsterów, którzy od honoru, bardziej cenili własny tyłek.
Nim Policja zareagowała, większość gangsterów zdążyła uciec. W efekcie zatrzymano około dziesięciu mężczyzn.
-Jak na twój pierwszy raz to dobra robota. - stwierdziła Amanda, gdy policja zabierała ostatnich gangsterów. - Chodź, przedstawię cię komendantowi.
-Momencik, tylko wezmę bluzę. Zdaje się, że została gdzieś na samej górze.
Lora ruszyła schodami na górę, a Amanda mając jakieś dziwne złe przeczucie poszła za nią.
Zanim Mira chwyciła za klamkę klasy, gdzie miała być jej bluza, usłyszała czyjś głos.
-Stój! Ręce do góry i nawet nie próbuj kombinować!
Głos wydał się Lorze znajomy.
Chciała się odwrócić, ale spotkało się to z ostrym sprzeciwem tajemniczego kolesia.
-Stój tak jak stoisz i ręce do góry.
-Rzuć broń, kmiocie, albo cię mocno podziurawię!
"Amanda! Jak dobrze." - pomyślała uradowana Lora.
Mężczyzna nie dawał za wygraną.
Błyskawicznie stanął koło Lory i unieruchamiając jej ręce jedną ręką, drugą trzymał broń przy jej skroni.
-Ani kroku, bo ją zabiję! - zwrócił się do Amandy.
-Spróbuj tylko zrobić jej krzywdę...
-Rzuć broń, to nie będę próbował. Potrzebuję tylko przepustkę, żeby bezpiecznie stąd uciec.
Chłopak był blady, co chwilę kaszlał i pociągał nosem.
Lora powoli obróciła odrobinę głowę.
Dojrzała znajomą twarz Blondiego.
-Am, rób co każe. Nie będzie mi do twarzy z dziurą w skroni. - mrugnęła porozumiewawczo do panny Wenley.
-Dobra, już odkładam.
Gdy pistolet leżał na ziemi, gangster zaczął się wycofywać.
Na schodach opuścił na chwilę pistolet, żeby zasłonić usta przy kichnięciu.
Tą chwilę wykorzystała Lora.
Uderzyła go z łokcia w brzuch, chwyciła broń i pchnęła napastnika na ścianę.
-I co teraz? Nie lubię gdy ludzie wykorzystują mnie do swoich celów. Jak się nazywasz?
-A po co ci to? - gangster niepewnie spojrzał na swoją własną broń wycelowaną teraz w jego głowę.
-Chcę wiedzieć kim jest ten ktoś kto uratował mnie z rąk Łyska i kogo wsadzę za kratki.
-To Nick Brender. - Amanda stanęła na najwyższym stopniu z dowodem osobistym w ręku. - Leżało na ziemi. To chyba twoje? - rzuciła gangsterowi jego papierki. Spojrzeli na siebie z wzajemnym zainteresowaniem. - Z Lorą się nie zaczyna. Ale większość przekonała się o tym dzisiaj trochę za późno. - chwyciła broń gangstera, po czym zwróciła się do Lory. - Poradzisz sobie z nim?
-Myślę, że nie będzie najmniejszego problemu.
Nick odprowadził Amandę wzrokiem. Lora zauważyła to.
-Zabrała pistolet, ja nie mam broni. Ona chce ci ułatwić ucieczkę.
-Czemu tak sądzisz?
-Chce cię sprawdzić. O ile się nie mylę, wpadłeś jej w oko, dlatego sprawdza czy jesteś coś warty. Nienawidzi kryminalistów, więc jeśli twoja gangsterska natura okaże się silniejsza i zwiejesz, to nie daruje ci i zabije. A jeśli nie, to kto wie... Taki jest mój scenariusz.
-Czyli zabrała broń, twoją przewagę nade mną, żebym mógł...- zaczął mocno kaszleć. - ...uciekać? - wydusił. Dopiero teraz Lora zauważyła, że Blondi nie wygląda najlepiej.
-Co ci jest?
-Nic... - pociągnął nosem.
-Przecież widać, żeś się porządnie przeziębił. Masz gorączkę.
-Nie chcę wracać do gangu, ale boję się więzienia...
Lora westchnęła.
-Nie wiem, czy coś na to da się poradzić... Dopytam się komendanta, co w tej sprawie.
-Nie. Raczej zapytaj się jej... czy twój scenariusz jest prawidłowy... Jeżeli nie, to szkoda byłoby fatygi. Jak nie mam dla kogo, to lepiej w ogóle nie być na wolności.
Li uśmiechnęła się. Schodziła już na dół, gdy spotkała grupę antyterrorystów.
-Gdzie jest ten... no...
-Pan Brender jest pięterko wyżej.
Pognała do Amandy i komendanta.
-To ona pokonała tym razem gangsterów... - szepnęła z nieukrywanym zachwytem panna Wenley.
Emil nie do końca wierzył słowom Amandy, dlatego też nie zajmował się za bardzo Lorą.
Dopiero, gdy antyterroryści wyprowadzali z budynku szkolnego Nicka, zaczął się przyglądać jej zachowaniu.
Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Brender jest chory.
Blady, z podpuchniętymi oczami i grymasem zmęczenia na twarzy.
Sam chwiał się na nogach, a pięciu silnych antyterrorystów popychało go jeszcze.
O mało by się nie wywrócił, co spotkało się z obelgami uzbrojonych przedstawicieli prawa.
-Rusz dupę, psie! -zawołał jeden.
Lora z wyrzutem spojrzała na komendanta.
-Jak można pozwolić na takie zachowanie wobec kogokolwiek?!
W odpowiedzi ujrzała wzruszenie ramionami pana Pierożka.
-Jemu jest potrzebna pomoc lekarska, jakby ktoś tego jeszcze nie zauważył. - Lora podeszła do jednego z antyterrorystów. - Nie zachowujcie się jak...
-Cicho dziecko! - Li została odepchnięta, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało.
Nick potknął się i upadł.
Mimo ponagleń, nie miał siły się podnieść.
Wówczas ten sam antyterrorysta, który zlekceważył Lorę chciał go kopnąć.
Jego ruch uprzedziła Mirasiukówna.
Podhaczyła go, rzucając na ziemię, może bez specjalnego stylu, ale skutecznie.
-Zachowujecie się jak prymitywne, gruboskórne zwierzęta! Przecież on jest chory i słaby. Może trochę szacunku, co?
-Przecież to gangster.
-Ale jest człowiekiem! - Lora zdecydowanie mówiła lekko uniesionym głosem do zdziwionych antyterrorystów. - Takim samym jak ty czy ja.
-Chyba nie masz racji... on jest kryminalistą - zaczął jeden. Zachowywał się tak jakby tłumaczył coś małemu dziecku. - Wiesz kto to jest kryminalista? - sylabizował.
-A co ja mały głupi bachor jestem, żeby nie wiedzieć z kim się przed chwilą miało do czynienia?
-Tak się właśnie zachowujesz. Jak można z szacunkiem do takiego śmiecia?
-Sam jesteś śmieciem, ty zanadto umięśniony, tępy antyterrorysto od siedmiu boleści, któremu napakowano jakiś głupot o śmieciach do łba! Twoje muły większe są głowy, a mózgu ci chyba ujęło. A serca i zdrowego rozsądku to już na pewno. Nie po to kolesia zatrzymałam, żebyście go traktowali jak psa.
Nie zważając na antyterrorystów pomogła podnieść się Nickowi i dojść do wozu policyjnego.
-Kim ona jest? - zapytał komendant.
-Już ci mówiłam. Lora Mirasiuk. To ona uratowała szkołę i wszystkich uczniów przed okrutnymi planami Renegisa.- Amanda roześmiała się. - Tak sobie myślę, że gdyby gangsterzy byli tacy jak Lora to twoi ludzie nie mieli by najmniejszych szans...
-A ja nie byłbym komendantem i zajął się czymś spokojniejszym. Ona naprawdę przedmuchała na cztery wiatry oddział Grzybicy?
-Z malutką moją pomocą. Żebyś ty ją widział jak rozmawiała z Tomem. Pięknie męczy psychicznie. Jak trochę potrenuje, może to być jej zabójcza broń.
-Chyba chciałbym porozmawiać z jej rodzicami. Złapała jednego z główniejszych gangsterów. Spora sumka pieniędzy jej się należy.
-Lora musiała już mieć z nimi wcześniej do czynienia. Kilku trochę znała.
Mirasiukówna podeszła do komendanta i Amandy. Pojechali razem na komendę wypełnili kilka papierków, spisali zeznania, po czym Am odwiozła pogromczynię gangsterów do domu, gdzie Wenley'ówna mogła przez pewien czas przebywać.
Wszystkie te wydarzenia dotarły do Miry dopiero tam.
Nie mogła przełknąć ani obiadu, ani kolacji.
Śmierć jej rodziców, wszyscy ci gangsterzy, których zabiła, Tom z bronią w ręku, Nick słaby i zmęczony chorobą, Amanda potrafiąca tak po prostu strzelić do człowieka bez śladu współczucia... wszystkie te obrazy mieszały się w jej biednej głowie.
Z trudem zasnęła.


5. NOWE ZNAJOMOŚCI

Klocia polubiła Amandę do tego stopnia, że jej jeden pokój został udostępniony do jej dyspozycji, na tak długo aż nie zakończy się budowa jej mieszkania. Trzeba wiedzieć, że okolica spodobała się pannie Wenley i postanowiła osiedlić się w Hipodronicach. Plan budynku był już przygotowywany i zaraz po zakupie materiałów, wynajęci budowniczy mieli się zabrać do pracy. Tomek wrócił ze szpitala do domu z drobnymi jeszcze śladami po poparzeniach. Posmutniał zaraz pierwszego dnia po pojawieniu się Amandy i stał się jakiś zamknięty w sobie.
Lora zaś usiłowała żyć dalej normalnie. Jednak na ulicy była rozpoznawana tak samo jak na korytarzu szkolnym i przejście ulicą z jednej strony miasta na drugą było prawdziwą udręką z powodu licznych gapiów, wielbicieli i wdzięcznych rodziców młodzieży z uratowanej przez nią szkoły. Za radą Amandy, nie ukazała się w publicznych mediach, dla swojego bezpieczeństwa. Świadoma była również tego, że gangsterzy będą chcieli się zemścić. Amandę obiecała nauczyć jej paru rzeczy, które mogą przydać się podczas obrony przed Grzybicą.
Następnego dnia po napadzie na szkołę, Lora szła na posterunek odwiedzić Blondiego. W pewnym momencie stwierdziła, że idzie za nią Tom. Szedł coraz szybciej. Odległość między nimi błyskawicznie się zmniejszała. Ludzi na ulicach nie było. Mógł ją zaatakować i bez przeszkód uciec. Przyspieszyła kroku. Prawie biegiem dotarła na komendę.
-Albercie! Spójrz przez okno. - powiedziała od progu zadyszana.
Albert, miejscowy policjant, ulubieniec wszystkich okolicznych dzieciaków, przypadł do szyby, pytając.
-O co chodzi?
-O tego kolesia. Ciemne włosy, niebieskie oczy, wzrost metr i dziewięćdziesiąt pięć centymetrów. Ciemnożółty sweterek i ciemnogranatowe dżinsy.
-No, widzę. Któż to taki i cóż przeskrobał?
-Nie poznajesz?! Renegis, a co przeskrobał to powinieneś mieć na liście gończym.
-Boże! Łapać go?
-Wątpię, żeby był tutaj sam, pod posterunkiem.
-Fakt. A komendanta nie ma. Koledzy są na objeździe. Zanim by tu przyjechali, narobiliby tyle hałasu, że zwieje.
-Chyba się trochę wystraszyłam. Gonił mnie. Nie wiem co chciał, ale gonił mnie.
-Powinnaś mieć ochroniarza.
-Zwariowałeś?! Wyobrażasz sobie mnie z jakimś gorylem?
-Dobra, dobra. Ochroniarz może być całkiem przyjemny. Ale...
-Ale nie mówmy o tym. Przyszłam odwiedzić kolegę. Wiesz o co chodzi?
-Jasne. Zrobię wyjątek dla ciebie i spotkanie może trwać tak długo jak tylko chcesz.
Lora weszła cichutko do celi Brendera. Siedział na pryczy i szkicował coś malutkim ołówkiem na malutkiej pogiętej karteczce. Gdy spostrzegł ją, schował rysunek za plecami.
-Cześć.
-Witam. Jesteś moim pierwszym gościem. Myślałem, że już nigdy nie będzie okazji do spotkania.
-To znaczy, że cieszysz się z mojej wizyty?
-Pomogłaś mi skończyć z tym gównem.
-Właśnie gonił mnie twój kumpel.
-Kto taki?
-Renegis.
-Brudi nie jest moim kumplem. On tak myśli, a że nikt go nie lubi, dlatego postanowiłem mu nie mówić prawdy. Niech się dziecko cieszy. Jest synem mordercy. Kogoś, kto zabrał mi wszystko. Tylko dlatego, że chciałem ukraść im trochę jedzenia dla matki. To było tak dawno, ale nie zapomnę. Nigdy. W jakiej sprawie przyszłaś?
-W twojej oczywiście.
Brender nie zrozumiał o co chodzi.
-Usiądziesz? Nie jest tu wygodnie, ale wygodniej będzie niż na stojąco.
Lora skorzystała z propozycji.
-Co tak rysowałeś zawzięcie, przed moim przyjściem?
-Ech...
-Nie "ech", tylko pokaż.
Wyciągnął niepewnie kartkę. Podał ją Lorze.
-Tylko się nie śmiej.
Oczom Lory ukazały się dwie naszkicowane kobiety. Jedna, bardziej wysunięta do przodu, z pół profilu, z karabinem, wyglądała identycznie jak Amanda. Druga stała przodem z wyciągniętą bronią w dwóch rękach, zaczepnym uśmieszkiem, fikuśnymi kitkami i rysami Lory. Brakowało jej oczu.
-Czemu mi oczu nie narysowałeś?
-Poznałaś?
-Jak tu nie poznać! Chłopie ty masz taki talent, że pozostaje jedno pytanie: co ty, u licha, w tym zgrzybiałym gangu robiłeś?
-Głupi byłem.
-Przyznaję ci rację. Byłeś głupi tak jak teraz głupi jest Tom i reszta. A gdzie moje oczy?
-Są zbyt piękne, żeby je rysować.
-Nie ściemniaj.
-Dobra. Nie byłem pewny jak wyglądają, a nie chciałem zepsuć ci wyglądu czymś co nie jest twoje.
Wziął kartkę i spoglądając co jakiś czas na Lorę, dorysował oczy i rysunek był kompletny.
-No to teraz proponuję, żebyśmy przeszli do rzeczy. Am i ja kombinujemy jak cię wyciągnąć.
-Serio?
-Tak. I może nam się udać. O ile ty tego chcesz.
-Zgadzam się na wszystko, byle nie siedzieć w pudle.
-Jest w Hipodronicach taka sędzina, Agnieszka jej na imię. Namówiłam ją do małego przekrętu, ale na razie cicho.
-Ok, ja milczę jak każą milczeć.
Rozmowę przerwał Albert, który właśnie wparował do celi.
-Nick masz kolejnego gościa. - oznajmił Blondiemu, po czym zwrócił się do Lory. - Aga chce z tobą porozmawiać.
-Zaraz wracam.
Po pięciu minutach wróciła z Agnieszką, przedstawiła ich sobie wzajemnie i wróciła do domu, zostawiając ich samym sobie. Sędzina dowiedziała się wszystkiego o życiu Nicka i stwierdziła, że prośba Am i Li są możliwe do wdrożenia i nawet wyrok nie będzie się bardzo gryzł.
Koło godziny dziewiątej wieczorem zadzwonił telefon. Aga. Przekazała tą bardzo wesołą nowinę. Radość Amandy była wprost nie do opisania. Lora zaczęła coś podejrzewać. Am była tak roztargniona, że z rana zamiast lakieru do włosów, nałożyła sobie na głowę piankę do golenia pana Mirasiuka. Przy śniadaniu posoliła herbatę i posłodziła jajko ugotowane na miękko.
-Tylko jak będziesz jechać samochodem to pamiętaj, że na ulicy nie jesteś sama. - Lora zażartowała z jej roztargnienia. - Nick będzie twój nawet jeżeli nie będziesz solić herbaty.
Amanda poczerwieniała mocno i wlepiła oczy w podłogę.
-Agnieszka dzisiaj wpadnie? - zapytał Tomek.
-Najprawdopodobniej.
-Przyszło wezwanie do sądu, dla ciebie i Amandy. Nie bardzo mi się to podoba. Nie chcę, żebyś biegała po sądach z powodu jakiś terrorystów.
-Tomciu, więcej nie będę.
-Chyba, że cię do tego zmuszą ta jak teraz. - burknął, grzebiąc widelcem w ketchupie i niechętnie spoglądając na kiełbasę.
-Co ci jest? Od jakiegoś czasu jesteś jakiś zmieniony i wiecznie wkurzony.
-Nie ważne. - odparł.
Ważne było. Nawet bardzo. Ale o tym wszyscy dowiedzieli się znacznie później.
-Dziękuję, nie jestem głodny.
Wyszedł. Nikt już nic nie mówił. Śniadanie dobiegło końca w milczeniu i wszyscy zajęli się swoimi sprawami. Amanda odwiozła Lorę do szkoły, po czym pojechała na komendę odwiedzić Nicka. Rodzice poszli do pracy, a Tomek został w domu.
Na Lorę czekała niespodzianka. Zaraz na pierwszej lekcji wezwano ją do pokoju dyrektora.
-Mam do ciebie dwie sprawy. Obie dotyczą napadu. - zaczął dyrektor, gdy tylko pojawiła się w drzwiach. - Usiądź sobie.
W gabinecie, nie licząc dyrektora, było trzech mężczyzn - dwóch policjantów i jeden tajemniczy koleś w czarnym garniturze, z przyciemnionymi okularami. Ten ostatni podsunął Lorze krzesło i stanął za nią. Przez chwilkę wszyscy milczeli. Dyrektor wyciągnął dużą, otwartą kopertę. Z niej wyciągnął dwie mniejsze, w tym jedną zamkniętą, mówiąc.
-Znaleźliśmy to dzisiaj na korytarzu. Nie jestem pewien czy to tylko głupi żart, ale muszę zachować ostrożność.
Podał zamkniętą kopertę Lorze. Otwarła ją i wyciągnęła kartkę z krótkim napisem: "Nick pracował w gangu z przymusu, jest niewinny. LORA już nie żyjesz! Zapłacisz za to, że się urodziłaś"
-Chcą mnie zabić?- zapytała z uśmiechem.
-Na to wygląda.
-A co jest w tej drugiej kopercie?
Dyrektor wyciągnął kartkę i przeczytał na głos.
-"Upiekło się tobie i twojej szkole, ale następnym razem zaczniesz gryźć piach. Twoją nadzwyczajną uczennicę prędzej czy później udupimy. A po przeczytaniu tej wiadomości leć na policję, cha, cha, cha..."
-I zrobił to pan jak widzę. Następnego razu nie będzie. A nawet jeśli, to złapiemy Renegisa. I znów się upiecze szkole. Wątpię, żeby Tom... to znaczy Brudi zdołał mnie udupić.
-Czyli podejrzewasz, od kogo są te pogróżki?
-Oczywiście. Niech się pan nie martwi. Nic mi z jego strony nie grozi. Nawet mnie nie tknie.
-Nie zrobi tego, gdyż załatwiłem ci ochroniarza.
Lora spojrzała na dyrektora obróciła się i rzuciła pogardliwe spojrzenie mężczyźnie w czarnym garniturze.
-To?
-Tak.
-Czy wyście powariowali?! - wstała i wydarła się do dyrektora. Na szczęście zorientowała się z kim rozmawia, usiadła i mówiła spokojnie. - Czy pan wyobraża sobie, że będę chodziła po ulicy z gorylem?
Ochroniarz odchrząknął. Dyrektor błagalnym wzrokiem wpatrywał się w Lorę.
-Ok. - odparła bez przekonania. - Ale nie ręczę za to co mówię i robię. -wstała i powiedziała po cichu do dyrka. - Może dojść do tego, że ochroniarz będzie musiał bronić się przede mną.
Wyszła z gabinetu, a za nią jak cień podążył goryl. Wpadła do sali, w której właśnie miała lekcję, zamykając gorylowi drzwi przed nosem. Nauczyciel wyszedł gdzieś, więc skoro tylko Lora pojawiła się w klasie wszyscy zaczęli się drzeć, chcąc koniecznie dowiedzieć się co takiego chciał dyrektor.
-Jak przyjdziecie na mój pogrzeb to zrozumiecie.
-Popełniasz samobójstwo? - zażartowała Ewelina.
-Nie zupełnie. Chociaż kto wie?
-Przez mojego tatuncia? - zapytał Krzysiek.
1-Jeżeli ma za mną łazić ten goryl to chyba zwariuję i się powieszę. Ale tak na serio to Renegis grozi mi, że już nie żyję.
-I nasz kochany dyrcio w przypływie troskliwości i potrzeby pełnienia opieki nad uczniami przydzielił ci... - zaczęła Ewelina.
-To coś co chodzi non stop za mną. Nawet nie zdążyłam się zapytać jak to się nazywa... Zrobicie to za mnie?
Koledzy i koleżanki uwolnili Lorę od niej przymusowego towarzysza, otaczając go zwartym kółkiem ciekawości. Li, wolna, wybiegła na korytarz. Weszła do toalety obok szatni, miejsca rzadko odwiedzanego przez kogokolwiek. Przemyła twarz zimną wodą. Uśmiechnęła się do siebie i wyszła. Wpadła, ku swojemu zdziwieniu, na Toma. Chwycił ją mocno i zatkał ręką jej usta. Poczuła lufę pistoletu przy swojej skroni. Brudi syczał do ucha.
-Mam cię, kotku. Wiesz jakie to poniżające dla gangstera, uciekać przed ofiarą napadu?
Lora uśmiechnęła się.
-Dwadzieścia pięć napadów z olbrzymimi sukcesami! I wszystko diabli wzięli! a czemu? Bo w małej szkole w jakiejś nędznej mieścinie, jakaś mała suka... aj!
Lora nadepnęła mocno na stopę Toma.
-Nie radzę robić mi takich numerów. Mogę w każdej chwili zepsuć twój mózg, tak jak ty zepsułaś moją reputację.
Lora ugryzła Toma w rękę, umożliwiając sobie swobodne mówienie.
-Powtarzasz się. Twoja reputacja gówno mnie obchodzi. Mam ciekawsze zajęcia niż bawienie się z tobą.
-Lora! - gdzieś z korytarza dobiegło ich przeciągłe wołanie.
-A to kto?
-Mój goryl, tygrysku. Puść mnie teraz ładnie, a nikt się nie dowie, że tu byłeś.
-Tere-fere. Już ja znam te twoje sztuczki.
-Ach Tom...
Lora gwałtownym ruchem obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, przytuliła Toma i boćknęła go w usta. Korzystając z jego chwilowego zaskoczenia pędem wróciła do klasy, chowając się przed swoim kochanym gorylem. Wpadła do klasy i usiadła w ławce obok Eweliny.
-Ale jaja! - szepnęła i wybuchła śmiechem. - Na Toma wpadłam i cudem uniknęłam spotkania z ochroniarzem.
Na kolegach z klasy informacja o przybyszu nie wywołała zbytniego wrażenia.
-A co tu robi Renegis? - zapytał ktoś.
-Chciał mnie zabić, jak sądzę.
-Raczej mu się to nie udało.
-Jak na załączonym obrazku widać. Za dużo gada i dlatego nigdy nie uda mu się mnie skrzywdzić. Ciekawa jestem jak długo będzie mnie szukał ten goryl... Jak on się nazywa?
-Michał na imię i ma dwadzieścia cztery lata...
Na korytarzu padły dwa strzały.
-Miał dwadzieścia cztery lata. Miałam goryla.
Wstała i ruszyła w stronę szatni. Wpadła na uciekającego Toma.
-Sorry, innym razem cię zabiję.
-Ty gnoju! Mojego goryla!
Podhaczyła go i czym prędzej podbiegła do Michała. Chwyciła jego broń i ruszyła za Tomem, który zdążył się podnieść i wyprzedzał ją już o całe schody i pół piętra.
-Stój, boi-tyłku!
Posłała kulkę, która jednak spudłowała. Strzeliła drugi raz. Znowu pudło. Za trzecim razem kula musnęła jego ramię. Zraniony wybiegł ze szkoły, przetrącając komendanta, który właśnie wchodził do szkoły. Nie czekając na nic wsiadł w stojący nie daleko samochód. Za kierownicą siedział Rudy. Ruszyli z piskiem kół i tyle ich było. Lora z rozdzierającą złością patrzyła na ślady opon pozostawionych na asfalcie. Zaskoczony komendant stał i patrzył na Lorę. Po chwili chwycił broń, którą mocno trzymała w dłoni.
-Znowu zaczynasz z gangsterami? - zapytał ze smutkiem w głosie, ale i z jakąś malutką iskierką nadziei.
-To oni ze mną zaczynają.
-Można wiedzieć czemu masz broń ochroniarza?
-Bo ten goryl dał się załatwić Renegisowi, sam nie raniąc gangstera ani trochę.
-Co? Michał nie żyje?
-Wątpię, żeby ktoś przeżył strzał w głowę. Mi nic nie groziło, bo ta oferma, co tu wybiegła, nie dorasta mi do pięt. Przez waszą nadopiekuńczość zginął Bogu ducha winny człowiek. Ich pogróżki nie znajdą urzeczywistnienia w stosunku do mnie. A tak przy okazji... Lora Mirasiuk.
Lora wyciągnęła rękę.
-Emil Pierożek. - komendant uścisnął jej dłoń. - Ja cię już jakiś czas temu widziałem...
-No tak... Razem z resztą klasy o mało nas pan nie spisał za przechodzenie przez jezdnię w niedozwolonym miejscu...
-O właśnie. Ale w efekcie puściłem was i skończyło się na ustnym upomnieniu. Po tym napadzie kojarzyłem sobie ciebie skądś, ale nie mogłem przypomnieć skąd. Czego chciał tutaj ten gangster?
-Tom mówił, że chciał mnie zabić, ale co planował w rzeczywistości - nie mam pojęcia...
-Tom? Przeszliście na ty?
-Poniekąd. Nie wydaje mi się, żeby to on chciał mnie faktycznie zabić. Sądzę, że to jakiś rozkaz z góry.
-Z góry? Przecież on jest szefem...
-Niekoniecznie. Podczas pierwszego napadu rozmawiałam z dwoma gangsterami i oni mówili coś, że Tom nie jest szefem tylko dowodzi tej grupie, która dokonała napadu, i że oni wszyscy są trochę ograniczeni rządami szefa.
-Interesujące.
-Nick może nam więcej powiedzieć.
-Nick Brender?
-W końcu był gangsterem.
-To fakt.
-A właśnie. Do dyrektora przyszedł list zaadresowany do mnie. Jakiś gangster dał dowód na niewinność Nicka. Nie wiem na ile jest to wiarygodny dokument, ale jest.
-Dasz mi go, a ja i Agnieszka się nim zajmiemy.
-Nickiem, czy dokumentem?
-Dokumentem oczywiście, bo Nickiem ma zająć się Amanda.
-Już pan wie?
-Tak. Chyba przeszliśmy na ty, prawda?
-Prawda. Jakoś tak mi się powiedziało...
-Jesteś w stanie wrócić na lekcję?
-Jestem, ale klasa i nauczycielka nie są.
I miała rację. Koledzy i koleżanki byli bardzo ciekawi co się wydarzyło. Można powiedzieć, że nauka skończyła się tego dnia na pięciu minutach drugiej lekcji. Później tylko rozmawiano i wariowano.
Lora wróciła do domu koło godziny czternastej. Czekała ją bardzo miła niespodzianka. Drzwi otwarł jej... Nick!
-Nie do wiary! Puścili cię?
-Tak, ale na warunkowe zwolnienie.
-Ile Amanda zapłaciła?
-Nic. Komendant stwierdził, że jestem nieszkodliwy, zwłaszcza pod opieką Am i z twoim towarzystwem.
Amanda była w siódmym niebie. Jeden tylko Tomek zasmucił się coraz bardziej. Wieczorem Lora siedziała na balkonie, rozmyślając o tym co się tego dnia działo.
-Czy nie przeszkadzam? - powiedział to tak cicho, że ledwo go usłyszała.
-Nie, ależ skąd! Ty przeszkadzasz???
Usiadł obok niej i milczeli. Lora w pewnym momencie zapytała.
-Czy mógłbyś mi o sobie opowiedzieć? Z wielką przyjemnością bym posłuchała.
-Urodziłem się w Wielkiej Brytanii... ojca nie pamiętam, a nazwisko mam po matce.... mieszkałem z matką w starej ruderze. Mój dom wyglądał mniej więcej tak jak ta stodoła naprzeciwko twojego domu. Chodziłem do szkoły dla bezdomnych, czasami kradłem, żeby jeść. Byłem może w twoim wieku, gdy do naszej szopy weszli jacyś ludzie. Zapamiętałem twarz jednego z nich... zamordowali moją matkę, a mi grozili śmiercią. Cudem wybłagałem litość, uciekłem i od tamtej pory nigdy nie powróciłem już do "domu". Po roku tułaczki po ulicach miasta, spotkałem Rudego. Zabrał mnie do ówczesnej kryjówki gangu. Zaliczałem się do grupy młodzików, czyli młodocianych przestępców, którzy uczyli się włamywać, rabować, zacierać za sobą ślady, rozszyfrowywać kody i skutecznie ściemniać. Okazałem się najlepszym uczniem i w nagrodę za dobre wyniki w nauce otrzymałem zaszczyt osobistego spotkania z szefem gangu. Cieszyłem się i czułem dumę do momentu wzrokowego kontaktu z szefem... - tu zamilkł i zacisnął mocno zęby.
-Kto to był?
-Richard Renegis...
-Ojciec Toma?
-Tak, ale o tym dowiedziałem się dopiero później. W jego twarzy rozpoznałem mordercę mojej matki. On również mnie poznał i pod groźbą śmierci zmusił do podpisania kontraktu z gangiem. Chciałem się zabić, bo współpraca z mordercami kogoś bliskiego wydawała mi się gorsza od śmierci. Na szczęście żądza zemsty była większa i żyję. Dzięki tobie jestem wolny.
-Nie całkiem wolny.
-Niewolą nazywam należenie do gangu.
Zamilkli. Po krótkiej chwili szepnęła.
-Święta prawda.
Na balkon wszedł Tomek.
-Cześć. - pierwszy raz od tygodnia uśmiechnął się. Usiadł obok siostry. - Amanda chyba dostała na głowę.
-Z powodu Nicka. To wiemy.
-A to też, ale wydzwania po jakiś szpitalach, dopytuje się o akt urodzenia jakiejś dziewczynki, która ma nazwisko identyczne jak ona i Loraine na imię. Wszystko po tym jak pokazałem jej zdjęcie, które gdzieś kiedyś znalazłem.
-Jakie to zdjęcie? - zapytał Nick z zaciekawieniem.
Tomek wyciągnął wisiorek podobny do naboju, tyle że pustego w środku. Wysunął zeń niewielkie zdjęcie. Nick zobaczywszy je zmieszał się trochę. Dobrze wiedział, że takie same zdjęcie ma na szyi w takim samym wisiorku. Nie okazał jednak tego po sobie i odrzekł obojętnie.
-Ciekawe kto to...
-Nie wiem... - odparł Tomek. Skłamał. Dobrze wiedział kto jest na tym zdjęciu. Oboje wiedzieli.
-Lora! - z głębi mieszkania wołała Klocia.
-Już idę. - odkrzyknęła nie chętnie.
Gdy Tomek został sam na sam z Nickiem, zapytał się:
-Wiesz kto to jest?
-Nie.
-Jak to?
-No dobra, wiem. - wyciągnął swój wisiorek i pokazał zdjęcie Tomkowi. - Identyczne, prawda?
-Aha. Loraine Wenley.
-Znalazłem. Została jeszcze Katy i Roy.
-Proszę?
-Mary, matka Lory, ma jeszcze jedną córkę i syna. Ukryła ich przed Wernerem Veroy'em, ich ojcem, swoim mężem i szefem gangu. Kazała mi ich odnaleźć.
-Wiem. Mary była u nas kiedyś. Li miała dwa miesiące. Powiedziała nam o wszystkim i zmieniliśmy imię Loraine na Lora. I daliśmy nasze nazwisko. Ona znaczy dla mnie więcej niż siostra. Pamiętam słowa jej matki: "Opiekuj się nią, mały mężczyzno. Nie ważne co się stanie, ale nie mów jej kim jest." No i nic nie mówiłem. Ale chyba powinienem.
-Nie wiem... Może powinna o tym zadecydować Amanda?
-Jaki on jest?
-Kto?
-Werner.
-Okrutny, zły, głupi i chory na serce. Jedyny ratunek w jego dzieciach.
-Czyli również w Lorze?
-Tak. Będzie musiała się z nim zmagać, tak długo aż upadnie.
-Ona albo gang.
-To drugie. Ona jest silna i ma w sobie to coś co rozbraja złych.
-Obyś miał rację.
-Rację w czym? - Lora wpadła w pół słowa.
Chłopaki zmieszali się, ale Nick szybko wymyślił wykręt.
-Tomek ma nadzieję, że ja mam rację i Amandzie przejdzie.
-Aha.
Usiadła po między nimi i rozmawiali jeszcze przez jakiś czas.
Jeszcze tego samego wieczoru, Lora razem z Nickiem, przeszła się na spacer. Szli poboczem i troszkę rozmawiali o gangu. Nagle na zakręcie pojawił się czarny kabriolet. Jechał grubo ponad setkę. Nick pomachał kierowcy. Ten poznał go kawałek za nimi, dlatego zakręcił ostro, zrobił kółko, i zawrócił. Zatrzymał się na wysokości Nicka.
-Cześć stary! Nie poznałem cię. -spojrzał na Lorę.- I nadal cię nie poznaję. Trzymasz z wrogiem?
-Jakim wrogiem? Wybawicielką, to owszem.
-Co? Poczekaj.
Lora poznała w kierowcy owego bardzo miłego gangstera z napadu na szkołę, którego koledzy nazywali się Nietoperzem. Wjechał on w boczną uliczkę, zaparkował auto i po chwili dołączył do swojego kumpla i "wroga".
-Wybawicielka? Co to ma znaczyć?
-Wiesz, że nie chciałem być gangsterem. Lora mi pomogła się z nim pożegnać. A później pomogła mi wyjść z pierdla.
-Z małą pomocą, nie wiem kogo. - wtrąciła Li.
-Aha. W takim razie sorry. Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi. Miło mi poznać panią...
-Pannę. - poprawił Nick.
-Pannę Lorę. - pocałował jej dłoń. - Nietoperz, sługa uniżony.
-Ładnie się nauczył podrywać, prawda? - zapytał się Nick Lory.
-Widać, że ma talent i wprawę.
-Dobrze ci się wiedzie?
-Genialnie. A co u was?
-Werner wkurzony, Rudy wyrywa sobie, albo Łyskowi włosy, a Tom z miłości bzikuje.
-A w kim się tak zakochał?
-Jak to w kim?! Prowadzisz ją pod rękę i nie wiesz.
-To dlatego, że się zakochał chce mnie zabić? - ironicznie zapytała Lora.
-On jest ciężkim człowiekiem do zrozumienia. Nie próbuj go zrozumieć, a będziesz zdrowsza. Dobra. Ja tu sobie gadam, a czas ucieka. Muszę wracać i zdać raport z tego co widziałem. Będzie on brzmiał: "nikogo nie widziałem, słyszałem tylko jak ludzie gadają, że gangsterzy się plączą w okolicach." Nikt mnie nie sprawdzi czy mówię prawdę. Miłego dnia.
Nietoperz przejechał po chwili obok spacerowiczów, trąbiąc i poginając blisko pod sto pięćdziesiąt. Zważywszy na to, że dopuszczalna prędkość na tej ulicy wynosiła sześćdziesiąt, to taką jazdę można nazwać sportem ekstremalnym.
Lora po powrocie do domu opowiedziała wszystko Amandzie, a Nick poszedł do Tomka i długo rozmawiali na temat Lory, a właściwie Loraine.


6. WIECZORNE SPOTKANIE

Zapanował względny spokój. Pomijając fakt śmierci obojga rodziców Lory, jej życie zdawało się być całkiem normalnym, takim jak zwykle. Złudne było to wrażenie. Mira bliska była załamania psychicznego.
Nazajutrz po spotkaniu Li i Nicka z Nietoperzem, Tomek z samego rana wybrał się do kościoła. Było jeszcze cicho, miasteczko drzemało. Nagle spokój poranka przerwał strzał i pisk opon. Z początku Mirasiukówna nie specjalnie zainteresowała się owym zajściem. Po kilku minutach usłyszała syrenę karetki. Tknęło ją złe przeczucie. Wyszła z domu i rozglądnęła się po ulicy. Nie ona jedna to zrobiła. Można powiedzieć, że na ulicy zrobił się tłok. Ktoś podszedł do Lory i starał się ją zawrócić do domu.
-Co się stało? - burknęła, odpychając tego kogoś.
-Nie patrz tam...
Ale to tylko zachęciło Lorę do podejścia bliżej i przyglądnięcia się sprawie. Podeszła do w stronę karetki, gdzie tłok był największy. Zauważyła jak ktoś mdleje. Przecisnęła się przez krąg gapiów i... o mało sama by nie zemdlała. Tomka właśnie położono na noszach i umieszczano w ambulansie. Był nieprzytomny, a z lewy bok miał cały okrwawiony.
Mira od razu domyśliła się co się stało i kto to zrobił.
Odeszła od karetki. Wróciła do domu.
-Am! - zawołała od drzwi.
-Co?
-Chcę go dorwać.
-Kogo?! - Amanda wyszła ze swojego pokoju i spojrzała podejrzliwie na podopieczną.
-Tego gnoja, który zabija mi rodzinę. -Lora weszła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Siedziała tam do kolacji, nie zważając nawet na telefon ze szpitala o stanie Tomka.
-Tomek żyje. Na szczęście kula nie uszkodziła tętnicy. Nie chcesz tam pojechać? - zapytał Nick przez drzwi.
-Chcę. - drzwi nareszcie się otwarły.
Wizyta była krótka. Lora nie mogła wytrzymać widoku brata w śpiączce. Wrócili do domu i prawie od razu zadzwonił telefon ze szpitala. Wiadomość była krótka i przerażająca. Zaraz po wyjściu Lory, przyszli dwaj gangsterzy i władowali w nieprzytomnego Tomka sześć kól.
Lora znowu zamknęła się w swoim pokoju. Nie mogła zasnąć. Czuła ból i smutek w sercu, a nie miała siły nawet porządnie się wypłakać. Wydarzenia tego dnia wstrząsnęły nią tak mocno, że było w niej mniej życia niż w spróchniałym krześle. Przez dłuższy czas przewracała się z boku na bok. Wstała, rozglądnęła się po ciemnym, pustym pokoju. Zatrzymała wzrok na łóżku Tomka.
-Zostałam sama, Tomku. - powiedziała sama do siebie.
Stała chwilę trwając w bezruchu. Do jej uszu doszedł jakiś dziwny dźwięk. Nie była pewna czy to sen czy naprawdę coś słyszała. Wyszła z pokoju. Dźwięk powtórzył się.
"Na balkonie!" - pomyślała. Przeszła na palcach koło śpiącej Amandy. Na szczęście balkon był otwarty. Stanęła w drzwiach. W półmroku widziała jedynie plastikowy stolik.
"Jak znam Amandę, nie posprzątała go, więc leży tam mały nóż kuchenny, miska z owocami i obierkami..." - pomyślała. Koło stolika stało krzesło, a przynajmniej powinno.
-Musiało mi się tylko coś wydawać... - westchnęła cicho.
Podeszła do barierki, oparła się o nią. Patrzyła w gwiazdy i rozmyślała.
Stała w zadumie może z dziesięć minut. Zrobiło jej się zimno. Była w samej piżamie, a wieczór był chłodny. Myślami wędrowała gdzieś daleko, a w rzeczywistości stała na balkonie w swoim mieszkaniu. W pewnej chwili wydawało jej się, że słyszała lekkie stuknięcie. Czym i o co? Nie miała pojęcia. Zawiał chłodniejszy wietrzyk, na rękach, nogach i plecach miała gęsią skórkę. Skuliła się jak tylko potrafiła najmocniej. "Nawet jeżeli Tom nie skrzywdził nikogo to i tak zasługuje na niezłe manto." - cały czas zastanawiała się nad dzisiejszym wydarzeniem. Coś opanowało jej umysł. Coś czego nie rozumiała i nie umiała nad tym zapanować.
-Zabiję go! Niech mi się tylko napatoczy gdzieś po drodze... zabiję! - powiedziała do siebie.
Nagle usłyszała za plecami:
-Czy nie uważasz, że jest odrobinę za późno i za zimno na spacery po balkonie tylko w piżamce?
Lora poczuła ciepły płaszcz na ramionach. "No i napatoczył się! Niewątpliwie skorzystam z okazji!" - pomyślała i tak jak przed chwilą było jej zimno, tak teraz cała płonęła gniewem, a życie, które ulotniło się z niej przed kilkoma godzinami - wróciło z wielką siłą. Odrzuciła płaszcz, odpychając Toma w stronę wyjścia:
-Czego tu chcesz?! Czy sprawia ci przyjemność dręczenie kogoś, komu przed chwilą zabiłeś brata, a wcześniej rodziców?! Po co tu przychodzisz?! Na twoim miejscu uciekłabym jak najdalej stąd i ukryła się, a nie wracała na miejsce zbrodni! I wcale nie jest mi zimno!
-Spokojnie... kogo chciałaś zabić?
-Przekonasz się. Wszystko w swoim czasie.
-Nie chcę cię dręczyć tylko porozmawiać z tobą. Wytłumaczyć...
-Wytłumaczyć, że co? Że między napadami, mordujesz bezbronnych, niewinnych ludzi?
-Nikogo nie mordowałem. Wysłuchaj mnie, proszę. Przychodzę jako przyjaciel...
-Przyjaciel, co? - powiedziała z niedowierzaniem, przesuwając się w stronę stolika. - A jaką mam gwarancję, że chcesz rozmawiać, a nie zabić mnie? - chwyciła nóż.
-Przychodzę bez broni. Sam. - powiedział, podchodząc bliżej niej.
-Tym gorzej dla ciebie! - rzuciła się na Toma. Próbował się bronić, ale "małe, bezbronne dziecko" i mało stylowe ciosy były skuteczniejsze. Po chwili on leżał na podłodze unieruchomiony, z nożem przy gardle, a ona przygniatała go kolanem.
-Li... - zaczął, lecz Lora pomogła mu szybko skończyć mówić, wykręcając jego nadgarstek.
-Tak mogą mówić tylko moi przyjaciele, a ty nim nie jesteś.
-Chyba mnie nie zabijesz? No, co ty... Lora...
-Zanim cię zabiję, chcę usłyszeć, co miałeś mi do powiedzenia.
-Ja nie zabiłem twoich rodziców... Ja tylko pilnowałem, żeby nikt nie przeszkadzał w... wykonywaniu rozkazów....
-Tak czy inaczej to był współudział w morderstwie. Po za tym mam jeszcze stary rachunek do wyrównania...
-Nie wiem, o co ci chodzi.
-Nie udawaj świętoszka! A tamtego wieczoru? "Nie chcę pieniędzy, chcę ciebie." - powtórzyła jego słowa ironicznym tonem.
-To nie tak jak myślisz...
-Nie jestem dzieckiem, choć może na to wygląda. Bajeczki to ty możesz opowiadać swojej babci, nie mi! Gdybym się nie broniła zrobiłbyś to, prawda?
-Nie... bo ty... ja...
-Wypluj to w końcu.
-Pamiętasz co ci wtedy powiedziałem? Że nie znalazłem osoby, dla której musiałbym się ustatkować. Już znalazłem... Niestety, uświadomiłem to sobie dopiero po tym jak znalazłem się na ziemi, po twoim uderzeniu...
Lora nie była pewna czy mówi prawdę czy tylko chce ratować własną skórę. Tom westchnął i zaczął mówić po powoli i tak cicho, że ledwo go słyszała:
-Szef wyznaczył mnie, Łyska i Rudego, do mokrej roboty. Dla nas zabijanie nie jest pierwszyzną. Dopiero po drodze zostaliśmy poinformowani, kogo mamy usunąć. Nie mogłem się wycofać. Byłoby to równoznaczne ze zdradą, a w gangu, "zdrada" znaczy tyle co "szybka śmierć". Jestem młody i nie zamierzałem stracić życia w tak głupi sposób. Dlatego ja byłem kierowcą, a Rudy i Łysek podłożyli bombę. Chciałem ci to wytłumaczyć, żebyś nie myślała o mnie źle.
Nie wiadomo czemu, Lora podniosła się w tym momencie.
-Wstawaj. - powiedziała. Tak jak przed chwilą była wkurzona, tak teraz odzyskała spokój. - Rączki do góry.
-Wierz mi: nie zabiłem twoich rodziców ani brata. - patrzył na nią z wyraźnym lękiem w oczach.
-Kto w takim razie zabił Tomka?
-Z tego co wiem Rudy i Łysek.
-Dlaczego?
-Bo twoja rodzina wiedziała za dużo o gangu.
-W takim razie, czemu nie chce zabić również mnie? Ja widziałam i wiem o was znacznie więcej!
-Tak. O gangu wiesz więcej. Twoja rodzina wiedziała jeszcze o czymś, co mogłoby zniszczyć cały gang w całkiem nie oczekiwany sposób... Tego szef chciał uniknąć za wszelką cenę. Po za tym jest jakiś powód, o którym wie tylko on i Rudy.
-Chyba nie umiem tego pojąć...
Tom stał w miejscu, nawet nie próbując uciekać. Zapanowała cisza.
-A... a czemu wróciłeś... bez broni? Sam? Wiesz, że jestem zdolna do tego, by cię zabić, a na pewno, żeby wsadzić za kratki.
-Wracając tu byłem przygotowany na wszystko, nawet na śmierć. Wiedziałem, że nie przyjmiesz mnie z otwartymi ramionami. Powiedziałem ci prawdę, więc teraz możesz zrobić ze mną, co zechcesz.
Zamknął oczy, opuścił głowę. Lora stała w miejscu i ściskając nóż w ręce, zastanawiała się co mam zrobić.
-Skąd mam wiedzieć, że nie masz nic wspólnego z tym wszystkim?
-Nie mam świadka, więc chyba musisz wierzyć mi na słowo...
-Nic nie muszę. I nikt nie powiedział, że to coś zmieni... - w Lorze obudziła się na nowo złość- Jesteś gangsterem, zabijasz i rabujesz, jesteś najbardziej poszukiwanym przestępcą w całej europie i to nie ważne czy żywy czy martwy. Każdy ma prawo cię zabić. Ja mam do tego własne powody... To mi w zupełności wystarczy, by cię zniszczyć. - popatrzyła na swój kuchenny nóż. Wyglądał zbyt śmiesznie jak na narzędzie zbrodni. Odrzuciła go. - Przyjemnie będzie cię udusić gołymi rękami... - obudził się w niej szatan lub coś jeszcze gorszego. Nie czuła dla niego współczucia ani litości. Nie pomogły nawet jego okrągłe jak złotówki, ze strachu oczy. Rzuciła się na niego i przez chwilę nie było wiadomo, co się dzieje. Po dłuższej chwili, Tom leżał znowu na ziemi, ale tym razem nie miał już siły się bronić. Ledwo dyszał, sapiąc:
-Lora, litości...
Lora zacisnęła ręce na jego szyi i właśnie w tym momencie na balkon wpadła Amanda. Chwilę popatrzyła na duszącą i duszonego. Zaraz za nią na balkon przyszedł zaspany Nick. Am, kiedy zrozumiała co się dzieje, usiłowała odciągnąć Lorę od Toma. Niestety piętnastolatka okazała się silniejsza od niej (najprawdopodobniej przez gniew, który z każdą chwilą wzrastał w niej). Nick w tym czasie stał zdziwiony, przy wejściu na balkon, bo nie bardzo wiedział, o co chodzi.
-Co tu się dzieje?
-Pomóż mi! - zawołała Amanda.
Brender posłusznie podszedł do kotłujących się. Najpierw zaglądnął przez ramię lory:
-Tom?!? - wrzasnął i nagle Lora poczuła jego silne ramiona na swoich. No cóż. Wystarczyło, że raz ją pociągnął i natychmiast rozdzielił ofiarę od oprawcy. Co tu dużo kryć: Li szarpała się jak dzika, żeby z powrotem dopaść Toma.
-Zaprowadź ją do pokoju i trochę uspokój. Ja zajmę się... - popatrzyła na nieprzytomnego Renegisa. -...nim.
Nick z trudem doprowadził "delikatną" dziewczynkę do pokoju i posadził na krześle. Sam usiadł na drugim, naprzeciwko niej. Chwycił ją za ręce i zaczął mówić powoli i spokojnie.
-Posłuchaj mnie, proszę. Weź dwa głębokie wdechy. Już jesteś trochę spokojniejsza?
-Trochę...
-To dobrze. Powiedz mi teraz, dokładnie, co się stało... że się stało to... co się stało?..
-To znaczy, dlaczego go chciałam udusić, tak?
-Tak, o to mi chodziło.
-Chociażby dla tego, że brał udział w morderstwie moich rodziców! - była jeszcze wkurzona. Zebrała w sobie wszystkie możliwe siły, żeby się uspokoić. - Teraz całkiem niedawno, któregoś wieczora spotkał mnie... chciał zrobić coś... dla kobiety lepiej jest umrzeć niż zostać tak poniżonym.
-A zrobił to? - Nick wyglądał na lekko zdziwionego.
-Nie, ale chciał. - "Jak mu to powiedzieć?" pomyślała i kontynuowała dalej. - Jest gangsterem. Mordowanie, rabowanie to dla niego nie nowina. Zresztą sam wiesz.
-Nie raz miałem okazję się o tym przekonać.
-No widzisz. A powiedz mi, czy ty nie miałbyś ochoty go zabić?
-Tak, ale...
-Ale co? Bałbyś się czy nie natrafiła się okazja?
Nick spuścił głowę i nic nie powiedział. Lora popatrzyła na niego. Nie wiadomo, dlaczego patrząc na niego przypomniał jej się Tomek. Usłyszała sygnał policji. Westchnęła głęboko.
-Mimo wszystko, zanim byś go zabiła, powinnaś powiedzieć o tym policji.
-Chyba masz rację. Zabijając go zniżyłabym się do jego poziomu i to jest choćby jeden powód, dla którego tego nie zrobię.
Siedzieli jeszcze chwilę w milczeniu, nasłuchując co dzieje się w mieszkaniu.
-Pani Wenley? - to był komendant.
-Panna Wenley.
-Co się stało?
-Renegis...
-Złapałaś go?
-Nie ja, tylko Lora. Proszę wejść, zaraz wszystko wytłumaczę. - usłyszeli trzask zamykających się drzwi wejściowych.
-Chodźmy. - Lora powiedziała do Nicka.
Wstała i wyszła z pokoju. On poszedł za nią.
Tom leżał nieprzytomny w pokoju balkonowym. Zeszli po schodach. Amanda zdążyła już powiedzieć to, co wiedziała.
-Chłopcy, idźcie po niego na górę. - komendant wysłał antyterrorystów (tych samych co zostali wyzwani od prymitywnych zwierząt pod szkołą). Oni z dzikim okrzykiem poszli w kierunku schodów. Spotkali się tam z Lorą. Stanęli w miejscu i przestraszeni patrzyli na nią.
-No, chłopcy. Idźcie. Tylko nie zachowujcie się jak prymitywne zwierzęta i z szacunkiem. Mimo wszystko też jest człowiek. - uśmiechnęła się. Takim samym uśmiechem odpowiedzieli jej komendant, Nick i Amanda.
-Już? - zapytała się szeptem panna Wenley Nicka. Ten zaś kiwnął tylko głową i nic nie powiedział.
-Gratuluję. - Emil wyciągnął dłoń. Lora uścisnęła ją. - Znowu ci się udało.
Komendant dopytał się o szczegóły, zabrali Toma, nie zachowując się przy tym jak prymitywne zwierzęta, polecili się na przyszłość i wyszli. Li nie wytrzymała i zapytała się Amandy:
-Słuchaj, Am. Czemu mnie odciągnęłaś od niego? Mówiłaś mi, że pragnęłabyś jego i innych gangsterów śmierci. Czy nie tak?
Amanda popatrzyła na nią zaskoczona. Wydawało się, że nie wiedziała, co odpowiedzieć. Po dłuższym namyśle powiedziała:
-A czy ty myślisz, że pozwoliłabym odebrać mi tą przyjemność? - zachowała przy tym powagę.
Nick roześmiał się głośno i wrócił do siebie.
Am i Li również poszły na górę.
-Czy teraz już nie będziesz nikogo dusiła?
-Raczej nie. Dobranoc.
Amanda zamknęła drzwi za sobą. Weszła do balkonowego. Przez chwilę Lora nie mogła zasnąć. Oprócz pustki i bólu, w głębi duszy czuła gniew i coś jeszcze, ale nie potrafiła tego określić. Było grubo po północy, gdy spojrzała na łóżko Tomka, westchnęła i zamknęła oczy.


7. WIZYTA W PUDLE

Około południa Lora pojechała z Amandą na miasto. Zamierzały odwiedzić Toma. Na komendzie zastały tylko Alberta.
-Witaj Albercie!
-Co sprowadza drogą Lorę w nasze skromne progi?
-Muszę odwiedzić kogoś, kto trafił tutaj wczoraj w nocy. Wiesz o kogo mi chodzi?
-Ach, oczywiście, że wiem. Komendant, co prawda, nie zezwolił na odwiedziny, ale w tym wypadku, sądzę, że mogę złamać zasadę... Chodźcie za mną. - zaprowadził je do większego pomieszczenia, z czterema salami z grubymi prętami. Okna były podwójnie okratowane. Stojąc przy drzwiach widać było jedynego więźnia, czyli Toma.
-Macie dziesięć minut. - powiedział otwierając celę z więźniem.
Weszły do środka. Tom wstał i popatrzył na nie, pytającym wzrokiem.
-Słuchaj, Renegis. - powiedziała Amanda. - Nie będę kryła, że jestem wkurzona za twoją nocną wizytę, ale głęboko ci współczuję. Osobiście wolę nie wchodzić w konflikty z Lorą, bo takie mogą być tego skutki. Nie wiem dokładnie co zaszło wczoraj na balkonie, ale musiała być nie cienko wkurzona. - stwierdziła, widząc siniaki i zadrapania na jego twarzy.
-Przyszłaś mi wypominać co się wczoraj działo? - zapytał Tom.
-Nie tym tonem, kolego. Poprosiłam Lorę by była grzeczna i spokojna podczas tej wizyty, ale ja mogę ci przyłożyć.
-Am, proszę...- jęknęła Lora.
Tom uśmiechnął się drwiąco do Amandy, a ta westchnęła i wyszła. Kiedy zostali sami, Lora zaczęła:
-Przepraszam za wczoraj. - powiedziała ze skruchą. - Bardzo boli? - spytała, delikatnie dotykając stłuczony policzek.
-Nie. Już nie. - uchwycił jej rękę i przycisną mocniej do swojej twarzy, przymykając zaczerwienione oczy.
-Czy... czemu płakałeś? - nie usłyszała odpowiedzi. - Czy to przeze mnie?
-Nie, ależ skąd! Tylko jak sobie pomyśle o tym co mówiłaś mi wczoraj... wszystko co mówiłaś jest prawdą. Nikt wcześniej tak o mnie nie myślał, a na pewno nie wypowiadał się głośno... zastanawiałem się skąd w tobie tyle odwagi, siły i samozaparcia... Zanim do ciebie przyszedłem nawet nie zdawałem sobie sprawy jaki jestem głupi i zły. Czuję w sercu coś co nie pozwala mi spać... - po policzku spłynęła mu wielka łza, a później kolejna i znowu. Odwrócił się od Lory i oparł ręką o ścianę koło okna.
Podeszła do niego, wyciągnęła chusteczkę i podsunęła pod rękę.
-Wytrzyj się.
-Przepraszam... za to, że chciałem cię... za wszystko...
-Przyjmuję twoje przeprosiny.
-Naprawdę?
-Jeżeli ty przyjmiesz moje za moją wczorajszą złość, to nie widzę powodu, żebym ich miała nie przyjmować.
Lora westchnęła. "Też czuję coś co nie pozwala mi zasnąć... I to nie jest negatywne uczucie."
-Tom... opowiedz mi o sobie...
-Naprawdę tego chcesz?
-Przecież mówię.
Tom ciężko westchnął.
-Gang, do którego należę istniał jeszcze dużo przede mną. Mój ojciec był szefem bardzo rozbudowanego ugrupowania "Grzybiarnia". Któregoś razu, zobaczył piękną kobietę. Porwał ją. Chcąc, żeby po jego śmierci kierownictwem gangu zajął się ktoś młody, obiecał zwrócić jej wolność, wtedy, gdy da mu z siebie piękne, silne dziecko. Traf chciał, że nim się to dziecko urodziło owa kobieta zakochała się w moim ojcu. Zastali nieformalnym małżeństwem, a ja ich nieformalnym synem. Niestety byłem brzydki i chorowity. Ojciec wychowywał mnie w ukryciu i dopiero, gdy umierał - pięć lat temu - wyjawił mi tajemnicę mojego pochodzenia. Werner jest niby moim wujem, ale nie mam z jego zapchloną rodziną nic wspólnego!
-Werner?
-Werner Veroy. Szef gangu. Nie jest moim wujkiem. Tak naprawdę przez jakiś czas współpracował z moim ojcem i był jednocześnie jego doradcą i najlepszym przyjacielem. Werner nienawidził mnie dlatego, że cały biznes ja miałem przejąć, a nie on. Ojciec powiedział, że jeśli Werner będzie się mną opiekował to może zostać szefem gangu.
-I zgodził się?
-Uklęknął i z ręką na sercu przysięgał, że osobiście dopilnuje, by mi włos z głowy nie spadł. Po śmierci ojca przestałem chorować i zająłem się swoją kondycją. Werner zabił moją matkę. Dotąd myśli, że o tym nie wiem. Mając szesnaście lat zacząłem prowadzić życie gangsterskie. Przed dwoma laty pierwszy raz samodzielnie przygotowałem napad. I tak płynęło moje życie. Pewnie gdyby nie to, że spotkałem na swej drodze życia pewnej piętnastoletniej dziewczyny, która wywróciła mój świat i moje życie do góry nogami, z pewnością poszedłbym głębiej w ślady mego ojca...
-Czyli to przeze mnie masz kłopoty nie tylko z policją, ale i z gangiem, w którym pracujesz?
-Nie. Nie przez ciebie. Raczej przeze mnie i przez moją słabość do niektórych pięknych dziewczyn...
Spojrzał na Lorę ukradkiem, lecz najwidoczniej zląkł się jej spojrzenia.
-Czy wiesz coś jeszcze o Wernerze?
-Interesuje cię jego osoba, co? - spojrzał na nią podejrzliwie. Kiwnęła głową. - Wiem niewiele. Ma żonę, córkę i syna. Syn uciekł, żona dowiedziawszy się o tym, że ma męża gangstera, ukryła córkę i sama też stara się przed nim ukrywać. Obecnie nie wiem gdzie jest szef. Tylko on zna wszystkie kryjówki i zapewne dawno zwiali ze starej. Jest przebiegły, ale głupi zarazem. Nienawidzę tego wszarza i jego zapchlonej rodziny!
Usiadł na więziennym łóżku. Ukrył twarz w rękach. Lora popatrzyła na niego. Wydał jej się szalenie przystojnym gangsterem, ale nie do końca podobał się jej.
-Możesz rzucić życie gangsterskie?
-To byłoby bardzo trudne...
-Zrobiłbyś to dla mnie?
-Co?
-To co słyszałeś.
-Nie potrafiłbym. Sam nie dam rady.
-Mogę ci pomóc. Jeśli potrzebujesz pomocy... Nick dał radę.
-Nie chcę. Nie umiem.
Lora wstała lekko oburzona.
-Wczoraj mówiłeś, że jestem osobą, dzięki której możesz się ustatkować. Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że pomogę ci, bo cieszę się gdy ktoś przechodzi na dobrą drogę. No i przyszłam tu do ciebie i oferuję ci pomoc, a ty mówisz: "nie chcę" i "nie umiem"?
-Ale...
-Mogę ci pomóc, ale tylko wówczas gdy będziesz tego chciał. - Lora wkurzyła się i mówiła szybko i dobitnie. - Nikt cię zmuszać nie będzie do poprawy, a na pewno nie ja. Żyj sobie z Wernerem na karku, gnij w więzieniu i niech cię albo zżera sumienie albo dręczy głupota. Straciłeś szansę na to, by wyjść stąd i pozostać uczciwym człowiekiem. Mogłam cię wyciągnąć, a teraz dopilnuję, byś tu siedział jak najdłużej!
Lora odwróciła się i wyszła, rzucając tylko pogardliwe "Żegnaj, Renegis!".
-Już? Nie minęło nawet pięć minut. - zdziwił się Albert.
Amanda przeanalizowała zachowanie i wygląd Lory.
-Albercie, lepiej o nic nie pytaj. Z tego co widzę interesy nie poszły zbyt dobrze. Zadzwonię i ci wytłumaczę o co chodzi.
-Am, chodźmy stąd, proszę. - jęknęła Lora.
Obydwie wyszły bez słowa pożegnania. Przy drzwiach spotkały komendanta.
-Cieszę, że wpadłyście. Mam kilka spraw do obgadania...
Lora spojrzała na niego takim wzrokiem, że zawahał się czy cokolwiek mówić.
-Milcz, Emil, bo możesz przez przypadek oberwać. - zatrzymała się i szepnęła. - jest "lekko" zdenerwowana. Rozmawiała z Tomem i chyba coś poszło nie tak jak powinno.
Komendant stał w progu zdziwiony i zdążył tylko zapytać:
-Ale? - i w odpowiedzi usłyszał pisk opon.
-Nie martw się, ja też nic rozumiem. - pocieszył go Albert.
Przez dłuższy czas Lora nie odzywała się, a Amanda wolała "nie drażnić wilka" i również milczała i dopiero na wjeździe do Hipodronic zapytała się co zaszło w więzieniu między nią a Tomem.
-Nic nie zaszło i w tym rzecz. - Lora pokręciła głową. - Ja mu proponuję wolność, a on mówi: "co?", proponuję pomoc on mi na to: "nie chcę" i "nie umiem"! wczoraj mówił, że jestem jedyną osobą, dla której warto żyć. Ja mu uwierzyłam, a on mówił to tylko po to, żeby ratować swój tyłek. Nie rozumiem niektórych mężczyzn. Ale teraz już wiem, że jego nie można brać na serio.
Po chwili dodała:
-Dziękuję.
-Za co?
-Że nie musiałam się tłumaczyć przed Albertem i przed Emilem.
Tu rozmowa urwała się, gdyż wjechały na podwórko. Do końca dnia nikt już nie poruszał tego tematu i tylko pod wieczór przy kolacji Lora stwierdziła:
-Muszę przestać zwracać uwagę na tego dupka i olewać jego słowa.


8. POGRZEB

Następnego dnia, Lora obudziła się wcześniej niż zwykle. Zrobiła toaletę, ubrała się i zeszła na dół. Nie miała apetytu. Zaparzyła herbatę. Usiadła przy stole i myślała o wydarzeniach kilku ostatnich dni. Około szóstej, piła już kolejną herbatę. Przyszedł Nick:
-Już na nogach? - zapytał się.
Lora zrobiła mu herbatę.
Po chwili weszła Amanda.
-Zdaje się, że nikt nie może spać. - powiedziała widząc siedzących w kuchni. Zaparzyła sobie herbatę przysiadła się do stołu i tak sobie siedzieli, rozmyślając.
Nick pierwszy ocknął się z herbacianej zadumy:
-Przydałoby się zrobić coś jedzenia. - stwierdził. - A jeśli nie wiecie, to właśnie was uświadamiam, że do gotowania mam dwie lewe ręce.
-Skoro nie umiesz gotować to zaraz cię nauczę...
-Nie jestem pewna czy tego chcę. Spali mi kuchnię albo jeszcze cały dom wysadzi w powietrze! Wiesz przecież jak to bywa z lewymi rękoma...
Na twarzach Nicka i Amandy, pojawił się na chwilę uśmiech, który jednak dosyć szybko znikł.
Znowu przyjechała Klocia i znowu zaczęła swoje lamentowanie.
Am poszła na górę, gdzie spotkała Lorę. Jej jasna cera bardzo odbijała się na tle czarnego ubioru. Wyglądała pięknie i smutno, na twarzy widniał ciągle ten sam, skalny, posępny grymas.
-Twoja ciotka przyjechała.
-Dało się usłyszeć. Nie mogę wyjść z podziwu, że tyle z nią wytrzymałaś. Jak tylko wejdę do salonu to zacznie lamentować co ze mną teraz będzie. Jeżeli mnie nerwy za bardzo poniosą to przeproś ją w moim imieniu.
Lora miała rację.
-Oj! Moje biedne dziecko co ty teraz poczniesz?... jak ty sobie poradzisz... - zaczęła ciotka.
-A może najpierw się przywitamy? - zapytała Li ironicznie.
-Witaj... ach jak ty to zniesiesz?... co teraz zrobisz?... - ciotka chciała coś jeszcze powiedzieć, ale siostrzenica przeszkodziła.
-Co zrobię? Będę żyła dalej. Mam przyjaciół i kochającą rodzinę. A kiedyś, gdy nadarzy się okazja pomszczę moich staruszków, bo tym mordercą, draniom bez serca, nie może to ujść na sucho.
Ciotka Genowefa zamknęła się na chwilę.
-Coś do picia?
-Herbaty poproszę... - rzekła, ciągle jeszcze zdziwiona postawą malutkiej Lory.
Lora zajęła się poczęstunkiem, Amanda dotrzymywaniem towarzystwa cioci i innym członkom rodziny, którzy w miarę upływu zwiększali swoją liczbę. Nick przyjmował ich uprzejmie i wprowadzał na pokoje.
Po niespełna godzinie cały salon zapełniony był krewnymi i najbliższymi przyjaciółmi państwa Mirasiuków. Nawiązała się po między nimi rozmowa na temat z kim będzie mieszkać Lora. Wszyscy twierdzili, że to u nich będzie jej najlepiej i o mały włos nie pokłóciliby się o to. Lora w porę zorientowała się, że w salonie robi się gorąco. Przyniosła ciasteczka, postawiła je na stole.
-Wydaje mi się, że ja również mam coś do powiedzenia w tej kwestii. A moje zdanie jest takie: zostaję z Amandą.
Wszyscy umilkli wpatrując się pytającymi ślepiami w Lorę.
-Decyzja moja nie jest bezpodstawna. Fakt, że nie jest ona żadną moją rodziną, ale właśnie dlatego ona. Kocham was i nie chcę narażać was na to, co spotkało moich rodziców ze strony gangsterów. Amandy nie jestem w stanie bardziej narazić niż zrobiła to sama, bo jeśli wiecie od dłuższego czasu zajmuje się niszczeniem owego gangu i jak do tej pory jest ich wrogiem numer jeden. Ma z nimi obycie i potrafiłaby mnie nauczyć jak mam się przed nimi bronić. Po za tym mieszkając z Amandą mam większą szansę na spotkanie morderców moich rodziców.
-Nie podoba mi się również... - wtrąciła ciotka Genowefcia, która od jakiś dwóch minut jeszcze nic nie powiedziała. - towarzystwo w jakim Lora miałaby mieszkać będąc z Amandą.
-Że, co? - zakrztusiła się Lora.
-Nie uważam za stosowne, żeby moja malutka Li mieszkała pod jednym dachem z obcym mężczyzną.
-Ciociu, Nick nie jest obcym mężczyzną! Znamy się dobrze, jest on moim najlepszym przyjacielem. Po za tym interesuje się tylko i wyłącznie Amandą. I proszę nie nazywać mnie malutką Li. Proponowałabym teraz zmienić temat na coś przyjemniejszego, bo atmosfera i tak jest przygnębiająca. Może obejrzyjmy stare zdjęcia?
Pomysł się spodobał. Stare fotografie wzbudzały miłe wspomnienia, wzruszały i rozweselały.
Gdy wszyscy byli zajęci zdjęciami, Nick wpatrywał się w Amandę i wyobrażał sobie ich wspólne życie.
Atmosfera się rozluźniła, a na twarz Lory, powolutku wracał uśmiech. I może byłoby już całkiem nieźle, ale wszyscy cały czas mieli świadomość zbliżającego się pogrzebu. Na dodatek zadzwonił Emil. Renegis zwiał z pudła i wszelki ślad o nim zaginął.
Lora z niejasnego dla niej samej powodu nienawidziła Toma. Nienawidziła, ale w sumie sama nie była pewna czy to co czuje to właśnie nienawiść. Jednak tego smutnego dnia, w którym to na zawsze Li pożegnała się ze swoją rodziną, stało się coś, co rozjaśniło jej sprawę uczuć do Toma. To maprawdę z jego strony wredne. Ale zacznijmy od początku.
Pogrzeb miał odbyć się w małej kapliczce za Hipodronicami, nieopodal miejscowego cmentarza. Przed ołtarzem stały trzy trumny. Po prawej stronie stała Lora, ciotka Genowefcia i Amanda, oraz kilka mniej ważnych członków dalszej rodziny. Zebrali się prawie wszyscy ludzie z miasta. Stali oni przed kapliczką w milczeniu i z podziwem spoglądali na Lorę, która znosiła wszystko ze spokojem, w przeciwieństwie do swojej ciotki, która gorzko szlochała. Płaczki egipskie mogłyby się przy niej schować.
Zaczęło się nabożeństwo. Nie minęła minuta, a do kapliczki wparowało trzech mężczyzn ubranych odświętnie. Uderzali głośno butami o podłogę. Na czele szedł wysoki brunet z olbrzymią wiązanką astrów, frezji i białych róż. Za nim szli z poważnymi minami dwaj niżsi mężczyźni, jeden łysy, a drugi rudy.
Włosy na głowie się zjeżyły księdzu, a Lorze i Amandzie krew zawrzała w żyłach. Oto wiązankę pogrzebową przynieśli trzej gangsterzy, a jakby tego było mało, byli oni mordercami i to z ich przyczyny odbywał się ten pogrzeb. Ksiądz przerwał nabożeństwo, a Lora wybiegła bocznymi drzwiami.
-Jak on mógł! - warknęła, wyrywając stojącemu obok wyjścia policjantowi.
Ludzie domyślili się, co się dzieje i dla bezpieczeństwa, ukryli się za budynkiem. Lora poczekała, aż trzej gangsterzy wyjdą przed kapliczkę i zaczęła ich ostrzeliwać. Była jednak za nadto roztrzęsiona i nie mogła trafić.
Gangsterzy zaczęli uciekać, a Li zatrzymana przez Amandę, odrzuciła broń i wróciła do kaplicy. Chciała teraz wyć, ale ilekroć spoglądała na wiązankę astrów, frezji i ulubionych, białych róż mamy, tyleż razy przypominała sobie wszystkie szczęśliwe chwile, spędzone z przybraną rodziną. Nie słuchała co dzieje się wokół niej. Dopiero, gdy wychodzili na cmentarz, chwyciła Amandę pod rękę i ruszyła ze wszystkimi, ale była jakby nieobecna. Dusił się w niej nie tylko smutek po stracie najbliższych ale również ten wstręt do siebie. Wszystko to co robiła złego w ostatnim czasie dotarło teraz do niej. Ocknęła się dopiero wówczas, gdy grabarze przysypywali dół z trumnami i ludzi już było coraz mniej. Stojąc nad rodzinnym grobem Mirasiuków mówiła do siebie.
-Nie wierzę. - westchnęła. - Jak on mógł?!
-Uspokój się. - Nick objął ją ramieniem.
-Już bardziej spokojna nie mogę być.
Powoli ruszyli do samochodu i wrócili do domu. Zaczął padać deszcz, co jeszcze bardziej popsuło wszystkim humor. Lora znowu siedziała na strychu i wpatrywała się w spadające na szybę, kropelki deszczu.
Amanda zastanawiała się czy powinna coś zrobić, ale z pomocą przyszedł jej Nick.
-Potrzebuje teraz wsparcia duchowego. Kogoś, kto wie wszystko i na kim może się oprzeć. Pójdę do niej.
Wszedł po schodach na strych. Usiadł koło Lory. Przytuliła się do niego bez słowa. Po kilku minutach milczenia szepnęła.
-Liche jest życie człowieka. Tak zależne od otoczenia jak życie oswojonego zwierzaka zależy od jego właściciela.
Siedzieli jeszcze chwilę. W końcu usnęła. Nick zaniósł ją do jej pokoju i przykrył kocem.
Wrócił do Amandy i milczał.
-I jak? - zapytała niepewnie.
-Do niej to nie dotarło. I długo jeszcze nie dotrze. Ale nie załamie się. Jest silna.
-Jest silna... - powtórzyła jak echo Amanda.


CDN...

Data:

 2001-2003

Podpis:

 Ardea Nigra

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=5473

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl