Grzybica cz. IV |
|||||||||
|
|||||||||
24. POWRÓT Nadszedł czas, aby pożegnać się z wyspą. -Amanda, twoja matka i dziadek wyruszyli podczas sztormu, dokładnie dwadzieścia pięć lat temu. - powiedziała Siwa Sowa do przygotowującej się do odpłynięcia Lory. - Na horyzoncie już widać chmury. Dopłyniecie na kontynent. -Miejmy nadzieję. - westchnął Tom. -Nie "miejmy nadzieję" tylko "dopłyniemy". - poprawił Nietoperz. -Wiesz wnusiu, Rafał jest wyjątkowo przyjemnym młodzieńcem. Uczynny, grzeczny... Jest typem romantyka, który chce udawać twardziela, prowadząc życie gangsterskie, ale okazał się nawet równym gościem. "Gdzieś już to słyszałem." - pomyślał Nietoperz. -Łódź jest gotowa. Teraz wystarczy tylko zapakować żywność, coś ciepłego do ubrania i ruszać w drogę. - zameldował Morikon. -Nie do końca będzie to takie proste. - odparła Lora. - Nie mogę płynąć. -Jak to?! - zdziwiła się Siwa Sowa, Tom i Rafał. -Muszę komuś oddać władzę i koronę. Morikon uśmiechnął się. -Zapomniałem o tym prawie. -Mam dla was jeszcze jedną nowinkę, przed wyjazdem. Nawet ty o tym nie wiesz, Morikonie. Ale to podczas przekazywania władzy. Zaczęło robić się szaro, z oddali słychać było pojedyncze grzmoty. Lora, na oczach całej wyspy, oddała koronę i maskę wodza synowi poprzedniego wodza. -Muszę wam coś powiedzieć. - westchnęła. - Byliście najwspanialszymi ludźmi, jakich do tej pory poznałam. Cieszę się, że miałam przyjemność z wami współpracować. -Ja również muszę wam coś przekazać. - wzruszył się Morikon. - Oświadczyłem się Lilit i już wkrótce pobierzemy się. -I będziecie mieć małego brzdąca, następcę korony naszej wyspy, która w końcu dostała nazwę: Lorland. - wtrąciła się Siwa Sowa. Lilit wpadła w ramiona przyszłego męża. Wszyscy zaczęli klaskać, a Tom zapytał się Lory po cichu. -A my kiedy postaramy się o następcę? -Jeszcze nie teraz. - zamyśliła się. Po chwili dodała. - Następcę czego? -Nie gangu, bo tego już nie będzie. Następcę nazwiska. -Twojego nazwiska? -Naszego. -A jak będzie dziewczynka? Wyjdzie za mąż i nazwisko się zmieni. -Ale będzie je nosiła przez osiemnaście lat przynajmniej. -Nie sądzisz, że na takie plany trochę za szybko? Tom zamilkł. Uświadomił sobie, że rozmawia z szesnasto i półlatką. Gdy morze rozszalało się już na dobre, łódź i jej pasażerowie byli gotowi to podróży. -Obiecuję babciu, że wrócę tu niedługo! - krzyknęła Lora, gdy byli już kilka metrów od brzegu. -Weź ze sobą Amandę i Mary, chcę je poznać jeszcze przed śmiercią. Trzech mężczyzn, mniej lub bardziej dorosłych i dojrzałych oraz jedna młoda dziewczyna, płynęli w milczeniu z prądem, który tym razem prowadził ich od wyspy, a nie jak to było rok temu, do wyspy. Dopiero, gdy Jeff odczuł lekkie zmęczenie, postanowiono na zmianę odpoczywać. I tak oto, gdy słońce wznosiło się nad spokojnym morzem, na łodzi czuwał tylko Nietoperz. Prąd zaczął łagodnieć, ale łódź nadal płynęła w tym samym kierunku. Czerwone promienie świeciły prosto w oczy Lory. Obudziła się nagle. -Już świta. - westchnęła. - Nie jesteś zmęczony? -Nie. Morskie powietrze dodaje mi sił. -Słuchaj - mówiła szeptem. - Tom jest w stanie nie wrócić do gangu? -No cóż. Kilka razy próbowałaś go naprawić i jakoś się nie udało. Teraz po tym co robiliście... -Tylko dostał buzi. I nic więcej. - zapewniła. -A jeśli wróci do Wernera? - zapytał po chwili niedowierzającego milczenia. -Może o mnie zapomnieć. -A ja? -Ty musisz tam wrócić. Potrzebuję wywiadu. -Ciii... Jeff przebudził się. -O czym mówicie? - zapytał sennie. -Zaraz po wyjściu na ląd będzie koniec zawieszenia broni, bo jak wiesz Rafał jest Nietoperzem z Grzybicy, a ja niszczę ten gang. A ty? Idziesz ze mną? -Teraz, gdy nic nas nie łączy... nie zależy mi na towarzyszeniu ci. Chyba mnie rozumiesz? -Jasne. -Po za tym powinienem trafić do portu i poszukać pracy. Mój ojciec był szanowanym kapitanem, więc mam ułatwione zadanie. -To słuszny wybór. Nie wątpię w twoją odwagę, ale tryb życia Lory jest bardzo różny. Chyba jedyną rzeczą, która ustawiła się w codziennym rozkładzie jej zajęć, jest napad gangu. - podsumował Rafał.- Ciekawe kiedy nasz książę raczy się obudzić. - zmienił temat, spoglądając na Toma. -Rusz tyłek! - krzyknęła Lora w ucho słodko śpiącego gangstera. Tom poderwał się. - Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, a kto przysypia, ten zaraz będzie pływał z rekinami. -Na litość boską! Ledwo świta, jest koło czwartej! - marudził półprzytomny Tom. -Owszem pora jest wczesna, ale prąd łagodnieje. Trzeba trochę powiosłować. Spałeś najdłużej, więc masz najwięcej sił. Do pracy. - zadecydował Nietoperz, podając mu wiosło. Wszystkim, nie licząc Toma, podobał się ten wariant. Przez dwa dni, rejs był właściwie monotonny, wręcz nudny. Wszyscy na przemian spali, jedli, wiosłowali i patrzyli czy nie widać lądu, albo statku. Trzeciego dnia na horyzoncie Jeff zauważył duży statek. Natychmiast postawił białą flagę na maszcie i obudził pozostałych towarzyszy podróży. Na szczęście zauważono ich. Wciągnięto ich na pokład razem z łodzią. Kapitanem statku okazał się przyjaciel ojca Jeffa. Ucieszył się widząc go i od razu przyjął go do pracy na swoim statku. -Kim są twoi towarzysze? - zapytał się, przyglądając się pozostałej trójce. -Lora. - przedstawiła się szybko, zanim chłopak zdążył odpowiedzieć. - Myślę, że nie ma sensu mówić nazwiska, gdyż i tak pan by nie uwierzył. Moi koledzy zostaną anonimowi, dobrze? -Nie ma sprawy. - odparł kapitan. Widząc słodką minkę Li, tak bardzo uwierzył, że tych dwóch silnych mężczyzn, są równie niewinni jak i ona, że nie nalegał na wyjawienie ich tożsamości. - Czujcie się jak u siebie w domu. Nasi rozbitkowie dostali osobne kajuty, to znaczy Lora z Brutusem osobno, a jej towarzysze wspólną. Pierwszej nocy, spędzonej na statku, zachowywali się spokojnie. Jednak drugiej, zapomnieli o wszystkim, co przeżyli ze sobą złego i zaczęli bawić się jak dzieci. Rzucali poduszkami, pryskali wodą, a gdy się wyszaleli Jeff znalazł talię kart, prawie kompletną i grali w pokera na kamyki, gdyż nie mieli innej waluty. Podczas, gdy chłopcy bawili się w najlepsze, Lora zajęła się zwiedzaniem statku, a zwłaszcza najniższej jego części. Drzwi, prowadzące do tej właśnie części, były zamknięte, co Lorze sprawiło radość. "Przyda mi się trening. Przez rok nie miałam do czynienia z zamkami." Chwilkę trwało nim weszła do środka, gdyż zamek był lekko zardzewiały, a poza tym wyszła z wprawy. Pomieszczenie okazało się olbrzymim magazynem. Kartony z bronią palną, beczki z prochem i składowisko różnego rodzaju rakiet. "Skorzystam z okazji i pożyczę sobie jakiś wygodny pistolet." Chwyciła worek i przeszła się pomiędzy skrzyniami, wrzucając do niego wybrane okazy. Gdy stwierdziła, że wystarczy, wróciła po cichutku do swojej kajuty i ukryła wszystko głęboko w szafce. Następnego dnia ujrzeli wymarzony kontynent. -Płyniemy do portu w Seldrey Tich. - poinformował Kapitan. -Stamtąd wyruszyłem z moim ojcem w jego ostatnią podróż. - zauważył Jeff. -Czyli jesteśmy w domu. - dodała Lora. - Do Nowego Jorku kilka kilometrów, dojedziemy nawet na stopa. -Ja wybiorę inny środek lokomocji. - westchnął Nietoperz, gdy kapitan wrócił na mostek. - Mógłby mnie ktoś rozpoznać... -Ty, a może zapytam się któregoś naiwnego majtka o Grzybicę? -Dobry pomysł! - stwierdził Jeff. -Grzybica? Ten gang? - jęknął pierwszy marynarz. -Tak, tak właśnie. -Nie wiem... Słyszałem, że plądruje okolice Nowego Jorku, ale nie wiem dokładnie. Drugi marynarz powiedział nieco więcej. -Prawie rok temu zaginął dwóch ważnych gangsterów i czyniąca pogrom, tajna agentka policji, która przeszkadzała gangowi swobodnie działać. "Ależ komplement!" - pomyśleli Rafał, Tom i Lora prawie jednocześnie. -Kontrolę nad gangiem przejął jakiś staruszek i posługuje się dwoma kolesiami. -kontynuował marynarz.- Wiecie, takich dwóch co mają metr czterdzieści w kapeluszu. Jeden jest łysy, a drugi rudy. -A gdzie działają? -Nowy Jork i okolice. Straty są ogromne mimo interwencji panny Amandy Wenley. Na świecie tworzą się małe grupki grup terrorystycznych, które biorą przykład z Grzybicy i zastraszają ludzi, którzy już dawno stracili nadzieje na ocalenie. -Czy wiadomo coś o życiu prywatnym tego staruszka? -Coś słyszałem o jego żonie przetrzymywanej w starej willi, a nie mówili szczegółów w telewizji. -To co nam powiedziałeś to i tak jest już dużo. Wielkie dzięki. W miarę jak statek zbliżał się do portu, Tom zachowywał się coraz dziwniej. Był spięty, ręce mu drżały i nie potrafił się na niczym skupić. Zdziwaczał również Jeff. Chodził po statku i stawał się coraz bardziej tajemniczy. Napięcie wzrosło, gdy od zejścia na ląd dzieliło ich zaledwie kilka minut. Lora uzbrojona już, co w ogóle nie rzucało się w oczy, czyhała przy burcie. -Przydałby się jakiś dobry karabin! - rzucił Jeff Nietoperzowi. -Wiesz dobrze, że nie chcę wracać do Wernera i nie potrzebna mi broń, bo potrafię sobie poradzić z Lorą bez niej. -Nietoperz, chyba mi nie powiesz, że jesteś za pan brat z Lorą?! -Kto taki? - zapytał podejrzliwie stojący obok kapitan statku. -Nietoperz. Ten Grzybiczny. Pożyczyłem od pana trochę sprzętu i rezygnuję z pracy. - warknął Jeff. Lora z przerażeniem spojrzała na zmieniającego się młodego grzecznego chłopaczka w potwora, podobnego do Rudego czy Wernera. Strzelił kapitanowi w brzuch z zimną krwią. Za nim się ktoś zorientował, sprawa stała się zbyt niebezpieczna by miano ochotę na interwencje. Marynarze przyglądali się wszystkiemu z dystansu. Jeff podał pistolet Rafałowi. -Przyda ci się teraz. -Jak mogłeś to zrobić? - oburzyła się Lora. -Normalnie. - oparł spokojnie Jeff. - Podoba mi się ta zabawa w zabijanie. Twój tatuś przyjmie mnie z otwartymi rękoma. Wystarczy, że podszepnę mu parę szczegółów z Lorlandu, zabiję paru gliniarzy i ojczulka mam w kieszeni! -Potworze! - syknęła Lora ostrzeliwując go ze skradzionej broni. W ostatniej chwili ukrył się za skrzynią. Gdy poszedł kontratak, Lora przywołała do siebie psa, weszła na burtę, poczekała, aż statek będzie wystarczająco blisko brzegu i wyskoczyła razem ze swoim pupilem. "Nareszcie na lądzie." - pomyślała i zaczęła iść spokojnie, usiłując wtopić się w tłum. Jeff ruszył za nią. Dalej poszedł Tom i Nietoperz. Ludzi robiło się coraz więcej i wtedy właśnie Jeff zaczął strzelać na oślep, nie widząc Lory. Ta nie chciała, aby ginęło więcej ludzi i czym prędzej opuściła teren portu. Wsiadła do pierwszej taksówki, którą spotkała, wpakowała na tylne siedzenie Brutusa i przykryła go kocem. -Czy mógłby mnie pan… to ty? - Lora rozpoznała w młodego taksówkarza. -Panna Wenley? Pani żyje! My już żeśmy wszystkie nadzieje potracili… -Słuchaj, zawieziesz mnie do Nowego Jorku, tam znajdziemy Amandę i dostaniesz tyle kasy, co ostatnio, albo nawet więcej. -Ciebie to za darmo na koniec świata, bylebyś nas wszystkich przed Wernerem Wero'yem i jego bandą obroniła! Taksówkarz wciskając gaz do dechy pruł jezdnię, zakłócając dosyć spokojny ruch uliczny. Za miastem nie patrzył na znaki i poginął tyle ile jego kobyłka była w stanie. Wzbudził podejrzenia w policji, spokojnie stojącej na poboczu. -Zatrzymaj się. Nie chcesz mieć kłopotów, prawda? Gliny nas gonią. Na sygnale. Zatrzymaj się z łaski swojej i nie wysiadaj z samochodu. Nawet się nie rusz. Nie rozglądaj się. Policja podjechała do tajemniczej taksówki. -Nie ruszaj się… - szepnęła Lora. Z radiowozu wyszło dwóch niebieskich, jeden niski i gruby, a drugi chudy i wysoki. Podeszli śmiało, zapukali w okno kierowcy. -Otworzyć? - zapytał się niepewnie pasażerki. Li skinęła głową. -A cóż to się tak państwu spieszyło? Dokumenty, poproszę. -sapnął gruby. Taksówkarz sięgnął do kieszeni, gdy Lora wysiadła z samochodu trzaskając drzwiami. Chudy uniósł brwi. -Że też was nie ma nigdy tam gdzie być powinniście! Na kontynent wrócili gangsterzy, których świat już dawno pogrzebał. Zamiast interweniować w porcie gdzie nawiązała się strzelanina między Brudim, Nietoperzem i nowicjuszem, a tajnym wspólnikiem prawa, wy zatrzymujecie ludzi, którzy mogą pomóc! Mało tego wlepiacie im mandaty za to, że spieszą się do głównej kwatery kontrataku na gang. Ale to co mówię jest dla was niepojęte, bo zatrzymaliście się na poziomie intelektualnym niższym niż posiada przeciętny przedszkolak! Umiecie wlepiać mandaty, a Grzybicy nawet nie próbujecie powstrzymywać. -Proszę spokojniej. Rozmawia pani z policjantami, obrońcami prawa. -A pan rozmawia z nie byle kim… - zaczął taksówkarz. -Zamknij się, kotku! - warknęła Lora. Wyciągnęła ukrytą broń, co zaniepokoiło policjantów. Położył ją na dach taksówki - Zwinęłam to z tajnego transportu dla Grzybicy. Ale was nie interesuje, co duże statki, przewożące warzywa i owoce, trzymają w najniższych częściach konstrukcji. Dzisiaj byłam świadkiem, jak gang wciągnął spokojnego dotychczas chłopaczka w wir przestępstw. A takie policjanckie jełopy jak wy nie umiecie, a nawet boicie się kiwnąć na to palcem! -Niech pani przestanie nas obrażać! -oburzył się chudzielec. -Ma do tego pełne prawo. Ty i twój tłusty kumpel powinni czoło pochylić przed nią. Złote dziecko, które rzekomo utonęło pod czas katastrofy na morzu, żyje i ma się dobrze. Co zresztą widać. -Panu słońce przygrzało. - sapnął grubas. - To nie morze być Lora. Przecież ona… -Co? Pochowano pustą trumnę, która symbolizowała tylko jej osobę i to ma oznaczać, że nie żyje? Bezsens. -Dobrze. Udowodnisz nam to? -Tak. - rzekła śmiało Lora. Otwarła tylne drzwi taksówki, ściągnęła koc, po którym leżał spokojnie Brutus. -Pies. I co? -Czy nie takiego psa ma Lora? -Tak. Białe ucho i lewa tylna łapa. Ale on utonął razem ze swoją Lorą. -Widzę, że jesteście ciemni. Czy pożyczy mi któryś z panów telefon? -Proszę. - podał gruby. Lora wybrała numer do Amandy. Przyłożyła telefon do ucha policjanta. -Amanda Wenley, słucham? -To ja. - Lora wzięła telefon z powrotem. -Jaki ja? -Pomyśl. Jestem rok starsza niż rok temu, włosy mi trochę urosły i towarzyszy mi pies. Nie powiem ci jak się nazywam, bo ty dobrze wiesz, że żyję. -Lora? - głos Am zadrżał lekko. - Gdzie jesteś? -Za Seldrey Tich w stronę twojego domu. -Wyjechać po ciebie? -Nie, mam taksówkę. Tylko szanowni panowie gliny przeszkadzają mi w szybkim powrocie. -Powiedz tym gnojom, że jeśli nie od interesują tyłków od ciebie i twojej taksówki, to dostaną taki ochrzan od swoich przełożonych i ode mnie, że szybko będą chcieli przejść na emeryturę! Policjanci nie uwierzyli w prawdziwość słów Lory, a za przekroczenie prędkości tym razem było jedynie słowne upomnienie. Gdy w końcu dojechali pod dom Amandy radości nie było końca. To znaczy dla Lory był. Koło siódmej wieczorem zadzwonił telefon. Nick odebrał telefon. -Tom wrócił do niego. Przykro mi. - zabrzmiała krótka informacja. Po obwieszczeniu jej Lorze, Brender dodał od siebie. -Głos Nietoperza jak sądzę. Dodał że blondwłosy frajerek go namówił. Można było się spodziewać, że dając wolną rękę Tomowi, nie wykorzysta szansy na poprawę. -Jeff też poszedł w złym kierunku… - westchnęła Lora. Pod pretekstem zmęczenia poszła spać wcześniej. Właściwie to nie spała. Już myślała, że będzie dobrze, gdy okazało się, że jednak ją zostawił. Najmocniej bolało to, że obiecał się poprawić i słowo złamał. Płakała. Ryczała jak bóbr. W tym samym czasie Tom, kilkanaście kilometrów od Nowego Jorku miał mieszane uczucia. Wydano ucztę na jego cześć. Świętowano jego powrót, a on cały czas miał przed oczami Lorę. Jej zapłakane oczy, gdy mówiła "potrzebuję ciebie…", jej ból widoczny na twarzy, gdy Jeff strzelił kapitanowi w brzuch, a on nie zareagował na to ani odrobinę. Zabawa trwała do godziny drugiej w nocy, a później Werner rozkazał wypocząć. Następnego dnia planowano triumfalny napad i wszyscy musieli być wypoczęci. Jednak Tom nie mógł spać. Można by pomyśleć, że to łzy Lory nie pozwalały mu zasnąć. Nie widział ich, ale był prawie pewien, że gdzieś tam, w niewielkim pokoiku w mieszkaniu Amandy, płyną one z ukochanych, brązowych oczu i to właśnie z jego powodu. 25. PORWANIE Amanda wiedziała, że niebezpiecznie jest pozostawać w tym piekle, zwłaszcza, że Werner już wiedział, że Lora jest na kontynencie. I nie myliła się. -Szefie to jest Jeff. Chciałby działać z nami. - zaczął Tom przy śniadaniu. -Nie potrzebujemy więcej ludzi. Około tysiąca przysłało nam swoje zgłoszenia i czekają. - burknął niechętnie Werner. -Pan pozwoli, nie lubię czekać. Moje informacje zaciekawią pana, a jeśli każecie mi czekać, to mogę przez przypadek o nich zapomnieć. - wtrącił się Jeff. -Jakie informacje? - zaciekawił się Rudy. -Na temat Lory. Na to imię zamilkli wszyscy w bez ruchu. Dopiero po chwili kontynuowano jedzenie. -Nie wiedziałem, że tak jej się boicie. - parsknął śmiechem marynarz. - Ona muchy nie skrzywdzi. Jeżeli dobrze się ją podejdzie. Do końca podróży nawet nie podejrzewała, że planuję ją zdradzić. -Jak to zdradzić? -Otóż, udało mi się wzbudzić w niej zaufanie, gdy byliśmy na wyspie, do tego stopnia, że mówiła mi o wszystkim i tak jak nie wiedziałem o was nic, wiem wszystko, a nawet więcej niż wy. -Dobra, pracujesz z nami, ale wszystko, co wiesz, powiesz tylko mi, Rudemu i może towarzyszyć nam Tom z Nietoperzem. Posiłek zjedzono w milczeniu. -Zakochałem się w niej. Ona odwzajemniła moje uczucie. Ale gdy na wyspie zjawił się Tom i zobaczyłem jak usiłuje go zwieść czułymi słówkami, porzuciłem słodkie plany o założeniu rodziny. Postanowiłem się na niej zemścić, wstępując w wasze zastępy. Przykro mi, że przechwycono transport broni palnej, ale sądzę, że moje informacje mogą dla was znaczyć o wiele więcej niż kilka karabinów. -Mów śmiało, chłopcze. -Tak więc mówiła mi o tym, że męczą ją ciągłe napady, ma już tego dość, z jednej strony wiedziała, że musi wrócić, a z drugiej nie chciała. Próba uwiedzenia Toma się jej nie powiodła, bo on za nadto ceni gang. Z tego co słyszałem, ma to we krwi, bo jego ojciec… -Masz rację. Mój ojciec był szefem gangu, ale zabił wcześniejszego szefa, którym był z kolei ojciec Wernera. -Postanowiliśmy tego więcej nie wspominać, bo tak będzie zdrowiej zarówno dla nas dwóch jak i dla całego gangu. - obojętnie wyjaśnił Werner. -Mówiła, że chce wrócić do swojego domu za oceanem. Mówiła, że znalazła twoją córkę, żonę i syna, ale ich zabrałeś. Miała do ciebie żal o to, że rozdzieliłeś je. Mocno wyzywała dwóch twoich ludzi… -Mogę się założyć, że jednym z nich jestem ja. - stwierdził Rudy. -Tak. Ty i twój łysy kolega. Odgrażała się nawet, że wam nie odpuści i nie nazywa się Lora, jeśli was nie zabije. -To się jeszcze okaże, kto tu kogo zabije... - zamyślił się rudzielec. Zadzwonił telefon. Werner wyszedł z biura. -Czy on wie, kim naprawdę jest Lora? - zapytał się niepewnie Jeff. -Nie. I ani się waż mu o tym mówić. - zabronił Tom. -A kim jest? - Rudy okazał się niewtajemniczonym. -Córką Wernera. -Co? -Cicho… Szef wrócił do gabinetu. -Moje "wąsy" z Białego Zamku donoszą, że kilka osób pytało się o właściciela tego budynku. Mamy kolejny powód, dla którego należy wrócić do kraju. Jeff, jesteś jednym z nas. W drodze do domu powiesz resztę. Pakujemy się i jeszcze dzisiaj pierwsza część gangu, w tym dowodzenie czyli my, będziemy w Białym Zamku. Długo nie trwało, a Werner ze swoimi ludźmi był już na stacji podwodnej kolei. Miejsca były tylko na godzinę piętnastą trzydzieści. -Na godzinę piętnastą trzydzieści zostały jeszcze trzy miejsca. - poinformował głos w słuchawce. -A miejsce dla psa? -Tylko dwa zajęte. Nawet, gdyby pani pupilek był rozmiarów słonia, to spokojnie zmieściłby się. -Kupuję cztery bilety. W tym jeden dla czworonoga, dwa pełne i jeden ulgowy. -Dobrze. Pani... -Amanda Wenley. -Będzie nam podwójnie miło, gościć panią na pokładzie. Około godziny piętnastej wszyscy zjawili się na stacji. Komplet pasażerów. Na szczęście nie widzieli się. Pociąg miał dziesięć wagonów, a strony walczące weszły z przeciwnych stron. Zbyt zajęci byli wsiadaniem, żeby zobaczyć kto jeszcze wsiada do pociągu. Jeden Tom zauważył jasną czuprynę Nicka. Ale nie odezwał się słowem na ten temat. Ruszyli. Na końcu uzbrojeni, ale spokojni gangsterzy, na początku Lora z Am i Nickiem, a pomiędzy nimi ludzie. Zwykli ludzie, którzy nikomu nic nie zrobili. -Przejdź się po wagonach i zobacz kogo dziś mamy do towarzystwa. - polecił Werner jednemu mniej ważnemu gangsterowi. Po chwili wrócił, mocno przerażony. -Co ci się stało? - zdziwił się szef. -Na samym początku pociągu jest... tam jest... za jakie grzechy! -Kto tam jest, u licha? -Przez gardło nie chce przejść... -Mów śmiało. Nawet gdyby była to Lora, to nic ci nie grozi... -Właśnie grozi! Ona. -Lora?! -We własnej osobie. - kiwnął słabo młody gangster. Werner upuścił szklankę na podłogę. -To się nazywa szczęście. - westchnął Rudy. -Z kim jest? -Z Amandą i Nickiem, szefie. -Czyli w przedziale dla zwierząt znajdziemy jej pieska. Zabawmy się. Jeff, czy chciałbyś się nią zająć? -To znaczy? -Nastraszyć i zniewolić. Jeżeli odpowiednio ją zajdziesz, to nie musisz się obawiać ani towarzyszącej jej kobiety, ani tego idiotycznie naiwnego blondaska. Pamiętaj, że mamy jej psa jako zakładnika. Po wyjściu z pociągu jest nasza i lepiej niech nie próbuje ucieczki, bo straci czworonożnego przyjaciela. -Mogę iść. -Nie obchodzi mnie jak zamierzasz to zrobić. Wszystkie chwyty dozwolone, byle dyskretnie. -Ucieszy się na mój widok. - Jeff wychodząc z wagonu uśmiechnął się do Toma, który obojętnie sięgnął po puszkę piwa. Gdy tylko znikł za drzwiami, Werner zwrócił się do Rudego. -Weź trzech ludzi i przyprowadź mi tu jej psa. I niech ktoś pójdzie za tym nowicjuszem, bo nie chciałbym wpadki. W wagonie Lory miejsca siedzące były ustawione z dwóch stron. Z każdej było w sumie po szesnaście. Nasi bohaterowie zajęli miejsca przy stoliku. Li siedziała zgodnie z kierunkiem jazdy pociągu, a Am i Nick po przeciwnej. Obok Lory siedział starszy pan. Wyszedł na chwilę do toalety, a właśnie wtedy Jeff wszedł do wagonu usiadł obok Lory, nie pytając o pozwolenie. Pod stolikiem trzymał broń, pokazał Lorze, że ma siedzieć cicho, co też robiła. -Pan wybaczy tu ktoś siedzi. - zwróciła uwagę Amanda. -Am... to teraz nie jest istotne. Czego chcesz ode mnie? - zapytała spokojnie Lora. -Tatuś ucieszył się, że chciałem do niego dołączyć. Wszyscy, oprócz twojego niewolnika mnie polubili. -Czego chcesz ode mnie? - powtórzyła Li. -Mamy zakładnika. Musisz się poddać. Ty i twoi przyjaciele. Chyba, że chcesz go stracić. -Co ty pleciesz? - zdziwił się Nick. -Nic nie plotę. Cieszysz się, że mnie widzisz? -Nie. Nie po tym co pokazałeś na statku. -Wy się znacie? -Nick zaczął coś podejrzewać. -Niestety. Ojciec kazał ci tu przyjść? -Tak. Niedoszły teść nakazał mi przekazać ci, kotku, że ma twojego psa. Jeden fałszywy ruch i go stracisz. Nick wstał. -Każ twojemu koledze usiąść, bo inaczej cię uszkodzę, nie wspomniawszy już o losie pieska. -I tak nie strzelisz. Z takiego bliska kula przeszłaby na wylot i przedziurawiła powłokę pociągu, co spowodowałoby zgniecenie całego podwodnego toru przez ciśnienie. A nawet jeśli nie, to huk ściągnie tutaj ochronę.- Nick był gotów do walki. -Nick, siadaj. Wiem, że masz rację, ale tym nie odzyskam psa. Usiądź. Lora poczuła jak bardzo bezsilna jest w tym momencie. -Zobaczysz Jeff, że pożałujesz jeszcze swojej decyzji o przyłączeniu się do mojego ojca. Teraz jest wszystko pięknie, ale z czasem zniknie to piękno. Pożałujesz. -Nie wciskaj mi kitu. To ja podejmuję decyzje dotyczące mojego życia. Nie będziesz mi mówić co mogę, a czego nie. Półgodziny dłużyło się Lorze niemiłosiernie. Tuż przed stacją, do wagonu weszło trzech ludzi, jak się okazało byli to gangsterzy. Stali obok siedzeń Nicka i Amandy. Przy wyjściu z pociągu cała nasza trójka miała swoją obstawę. Zaprowadzono ich w ustronne miejsce i tam spotkali się z Wernerem. -Witam serdecznie na naszym kontynencie. Nie planowaliśmy napadu na was, ale tak wyszło, że jechaliśmy jednym pociągiem. Nie mogliśmy się powstrzymać. A jeżeli jeszcze nie wiecie, to zostaliście porwani. -Gdzie jest Brutus?! -Nie gorączkuj się tak, bo złość piękności szkodzi. Twój uroczy piesek jest w moim Białym Zamku, tam również zamierzam was zawieść i trzymać przez jakiś czas. -Myślisz, że utrzymasz nas w jednym miejscu? Nam potrzeba swobody. Nie jesteśmy tak ograniczeni jak ty, żeby siedzieć w jakiejś norze przez dłużej niż dwa dni. Możesz nas tam zawieść, ale wiedz, że nie obejdzie się bez próby ucieczki. - zapewniła Lora. -To się jeszcze okaże. - westchnął Rudy. - Koniec tej gadki szmatki, jedźmy do Zamku. Po pięciu godzinach jazdy starym rozklekotanym busem, wjechali na ogromną polankę. W jej centrum stał olbrzymi dom, wręcz pałac, wbudowany najprawdopodobniej w stylu neoklasycystycznym. Najprawdopodobniej, gdyż był tak zniszczony i zaniedbany, że trudno było dokładnie określić. Wokół niego coś w rodzaju ogrodu. To znaczy jakiś czas temu może był to ogród bo w chwili obecnej były to tylko suche kije wystające z ziemi. W środku było jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Gruba warstwa kurzu pokrywała ściany, na suficie, żyrandolach i schodach wisiały pajęczyny. -Ale klima! - westchnęła Amanda. - Mój domek za Nowym Jorkiem budowano opierając się właśnie na tym... tej... ruinie. Pozostawiono ich w głównym holu pod opieką dwóch strażników. Po niespełna kwadransie dołączył do nich Roy. -Co ty tu robisz? - zdziwiła się Lora. -Chciałem uwolnić mamę i Katy, ale przeliczyłem się. Złapali mnie. -A wiedzą kim jesteś? -Nie. -Nie gadać! - mruknął jeden strażnik. -Ma być idealna cisza. - dodał drugi. Minęło jeszcze kilka minut i do holu wrócił Werner ze swoimi ludźmi. -Witam ponownie. Jest was czworo... hm. Postanowiłem sprowadzić wam jeszcze dwójkę towarzystwa. W drzwiach ukazali się Krzysiek i Ewelina. -A po co ich w to mieszasz? - oburzyła się Lora. -Po co? Żeby było wam razem przyjemnie. Zaprowadźcie ich do północno zachodniego skrzydła zamku. -Ale tam jest... -zawahał się Rudy. -Milcz! Wiem co tam jest. I oto mi chodzi. Niech się pomęczą, jeśli chcą żyć. Czterech strażników pod przewodnictwem Rudego, ruszyło z sześcioma więźniami w lewe drzwi. Były dosyć duże i sprawiały wrażenie potwornie ciężkich. Za nimi zaś oczom więźniów ukazał się obraz nędzy i rozpaczy, to znaczy ruina tego wspaniałego niegdyś zamku. Ta część budynku była wyjątkowo zaniedbana. Długi, ciemny korytarz, w powietrzu unosiła się chmura kurzu, którego było wszędzie aż grubo i każdy najmniejszy nawet podmuch unosił w górę kolejne tumany. Odkruszony tynk, popękane ściany, a wilgoć i swąd pleśni drażnił nozdrza. Przez jakąś chwilę szli w milczeniu owym korytarzem. Dwa razy skręcono w lewo raz w prawo i stanęli przed dużymi drzwiami, podobnymi do tych przez które przechodzili przed chwilą. Za nimi znajdowało się jak gdyby osobne mieszkanie z piętrem, ale wbudowane w budynek. Powybijane szyby, ściany całe były pokryte pajęczynami, a farba, która teoretycznie była na nich kilka lat temu, wyblakła, skruszała i odpadła. Meble były poniszczone i właściwie nie nadawały się do użytku. Do tego brak ciepłej wody, gazu i elektryczności. -Jak zadbacie o porządek to może pomyślimy wam trochę pomóc, ale jest to bardzo wątpliwa kwestia. - zaśmiał się Rudy. -A dostaniemy chociaż jakieś ścierki? - zapytała Papcia, jak zawsze gotowa do działania. -Nie wiem, nigdy tu nie byłem. Jeżeli nie zapomnimy to dostaniecie coś do jedzenia. Sześć osób zostało samych w zamkniętej, zniszczonej części budynku. -No cóż... powinniśmy się rozejrzeć i zacząć sprzątać. - westchnęła Lora. -Chyba nie myślisz, że będę sobie brudził ręce! - parsknął pogardliwie Krzysiek, ale nie kontynuował dalej, bo i tak nikt go nie słuchał. Wszyscy zajęci byli oglądaniem nowego obiektu. Kuchnia, łazienka, salonik, pięć pokoi, balkon, podwórko, składzik i przedpokój z małym holem. Wszystkie pomieszczenia przedstawiały w jednakowym stopniu zaawansowania obraz nędzy i rozpaczy. Klimacik tej części budynku był potworny. Przyprawiał o dreszcze, chwilami o mdłości, gdy na przykład znaleziono w zlewozmywaku zwłoki szczura, do połowy zjedzone przez innego. Wszystko wskazywało na to, że nasza szóstka miała tu zostać przez jakiś czas. Gdy wyszli na podwórko, okazało się, że jest ono ogrodzone cztero metrowym murem. Nie dało się tamtędy przejść. To znaczy tak wszyscy sądzili, ale to potem. Droga, którą zostali doprowadzeni do tej części budynku, również była nieprzebyta. Lora myślała o otwarciu zamka owych drzwi, ale gdy je w końcu otwarła, o przejściu nie mogło być mowy. Drzwi były obwarowane uzbrojonymi gangsterami. Dom - klatka. Naszej szóstce nie pozostało nic innego niż zabranie się do remontu klatki. Minęły dwa tygodnie od momentu porwania szóstki naszych bohaterów. Tymczasowe mieszkanie było wykończone i zapięte na ostatni guzik. Wszystkim żyło się przyjemnie, gdyż Werner rozpieszczał swoich więźniów wszystkim, co można było dostać za pieniądze. Ale nie wiedział, że więzi swoją córkę i nie wiedział, że planuje uciec. Lora jak to Lora, długo w miejscu nigdy nie potrafiła usiedzieć, dlatego też, zgodnie ze swoją naturą, szukała możliwości ucieczki. Znalazła ją w ogrodzie. Przez wysoki, czterometrowy mur nie do pokonania. Co się okazało do pokonania. Znalazła miejsce, po którym łatwo można było się wspiąć. 26. OTARŁA SIĘ PLECAMI O ŚMIERĆ… CZYLI NIEUDANA UCIECZKA. -Jutro uciekam. - oznajmiła przy kolacji. -Proszę? - Amanda upuściła z rąk nóż z masłem. -Nie nazywam się Lora jeśli nie ucieknę. Muszę opuścić teren tego zamku za nim mnie szlak trafi. Potrzebuję wolności! -Tylko niech ci się coś stanie! To oberwiesz przy pierwszej okazji. - zagroziła Am. -A jak będziesz już na zewnątrz to pamiętaj o nas i postaraj się nas wyciągnąć. -Macie to jak w banku. Jeżeli nikt mnie nie zauważy i nie zaczną mnie ścigać to dotrę do domu, a tam nic mi nie grozi. Ale niestety ktoś ją zauważył. Przechodząc przez mur nie zauważyła stojącego po drugiej stronie Rudego, załatwiającego swoje potrzeby fizjologiczne. Zeskoczyła i nawet nie rozglądając się na boki ruszyła w stronę lasu. Rudy zadzwonił do Wernera. -Ptaszek wyleciał z gniazdka. -Co? Jaki ptaszek? Jakie gniazdko? -Lora ucieka. -Łap ją! Chcę mieć ją żywą. Niech ktoś spróbuje mi ją skrzywdzić to zabiję! Rudy wyłączył się, spojrzał za uciekającą Lorą. -A wal się, staruszku! Nienawidzę tej dziewczyny. To mówiąc strzelił w kierunku Lory. Raz. Kula chybiła. Drugi. Dostała. Zachwiała się lekko, ale nie zważając na potworny ból lewego ramienia biegła dalej. Rudy podążył za nią. Po chwili do pościgu dołączyła się zgraja gangsterów. "Robi się gorąco! - pomyślała. -Trzeba znaleźć broń." Ukryła się w krzakach, chwyciła kamień i czekała aż nadbiegnie któryś ganguś. Długo nie trwało, a do leśnego gąszczu wpadł Rudy. Lora cisnęła w niego kamieniem. Dostał w głowę i upadł nieprzytomny. Zwinęła broń i zaczęła uciekać, co jakiś czas strzelając za siebie, zabijając część ścigających. Sytuacja nabierała coraz to lepszych obrotów i zdawało się, że ucieczka się powiedzie. Jednak rana zadana przez Rudego ciągle krwawiła, a Lora słabła. Co się okazało, pociski Rudego były specjalne. Rozpuszczały się momentalnie, zostawiając w ciele trującą substancję. Mimo iż kula przeszła na wylot zdążyła pozostawić wystarczają ilość owej substancji, aby zaczęła działać. Biegło za Lorą już tylko siedmiu gangsterów, w tym Nietoperz. On jeden pomyślał i odbił od pogoni kilka metrów w bok, dla własnego bezpieczeństwa. No i stało się. Lora po raz kolejny odwróciła się by strzelić kilka razy. Dwóch upadło martwych. Lora stanęła na moment, widząc Jeffa. Zawahała się. Trzymała palec na spuście, ale nie strzeliła. Pobiegła dalej. Wpadła w gęstsze krzaki i jakby mało miała problemów, potknęła się o gałąź. Co gorsza nie miała siły się podnieść. -Cholera! - szepnęła. Ostatnimi siłami wczołgała się pod duży krzew z rozłożystymi liśćmi i po chwili straciła przytomność. Nietoperz dołączył do czwórki żywych gangsterów. -Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu? - wkurzył się Jeff. -Masz rację. Ale nie oddamy jej Wernerowi, nawet martwej. On jest szalony. A ratując jej życie zyskamy jej zaufanie i będziemy mogli liczyć na jej pomoc, gdy wpadniemy w ręce policji. - zdecydował Nietoperz. -Co racja to racja. - westchnął Jeff. - Ale co zrobimy? Powiemy, że uciekła? -Nie. Zamordowałby nas za to. -Co to jest? - zapytał jeden z towarzyszy. -Gdzie? -Tam! Na pochylonym drzewie siedział tygrys. -Co to tu robi? W zwykłym lesie i naszym klimacie? -Dwa kilometry stąd jest ogród zoologiczny. Może uciekł. Złapcie go chłopaki, ale nie zabijajcie. -Środki nasenne? Dawka jak dla konia może wystarczy, żeby go uśpić. Tylko jak je mu podać? -Weźcie jakiegoś trupa i kawałek mięsa nafaszerujcie prochy. Na pewno zje. Nietoperz i Jeff pozostali w miejscu, aby nie podrażnić dzikiego kota. -Po co ci ten tygrys? -Zrobimy coś z czego będę się spowiadał do końca życia, ale nie widzę innego rozwiązania. Lora wróci do Wernera. A właściwie jej sobowtór. -Aha... Znajdziemy dziewczynę podobną do Lory, tygrys ją zabije i czyjeś zwłoki wrócą do szefa jako Lora... -Trzeba szybko działać. Nie możemy za długo jej szukać... ślady! - Nietoperz wskazał na zgniecioną trawę koło ich nóg. Kucnął, odgarnął gałęzie krzaków i zobaczył Lorę. - Ktoś zostanie jej pilnować, kogoś postawimy na straży koło tygryska, a reszta pojedzie po dziewczynę. Oczywiście, jako strażnicy, zostali Rafał i Jeff. Poszukiwania sobowtóra Lory okazały się całkiem proste dla trzech doświadczonych poszukiwaczy. Wpadli do pierwszego domu publicznego. -Czy macie państwo dziewczynę podobną do pogromczyni Grzybicy? -Do Lory? -Tak. Jestem wyjątkowo nieśmiały a moim marzeniem jest przespać się z tą wspaniałą dziewczyną. A skoro z nią nie mogę, to może chociaż z kimś do niej podobnym. -Oczywiście. Pierwsze piętro, drzwi po lewej. Tam wybierzesz sobie najbardziej podobną. -Jaka miła obsługa. - parsknął cicho na schodach. Wpadli do tamtego pokoju. Siedem dziewcząt podobnych do siebie. -Którą? - zawahał się "Nieśmiały". Pomógł mu jąkający się kolega. -Przepraszam, której żyje się najciężej i która zarabia najmniej? Wszystkie pokazały na dziewczynę siedzącą koło okna. -Aha. Bierzemy ciebie. Dziewczyna wstała i powoli ruszyła do drzwi. -Ej, chwileczkę! Trzeba się wpisać na listę, wpłacić i w ogóle! - krzyczała recepcjonistka. -Pani wybaczy, bierzemy na wynos, a płacić nie zamierzamy. - zaśmiał się "nieśmiały". Chwycił dziewczynę za rękę i wybiegł z nią do samochodu. Dwaj pozostali zastrzelili ochraniarzy, którzy wybiegli za nimi. Kilka trupów, pisk opon i kurz uniesiony z jezdni, tyle zostało po trzech gangsterach i prostytutce. -Kim wy jesteście? -Twardzielami, złotko. Czemu twoje koleżanki zgodnie stwierdziły, że żyje ci się najciężej? -Bo zaszłam w ciążę i za miesiąc wyleją mnie z pracy. -Ale to był tylko wypadek przy pracy? -Tak... nie będę miała gdzie mieszkać i za co utrzymać dziecko. Nie usunę ciąży. Planuję popełnić samobójstwo. -A może cię w tym wyręczyć? -Moglibyście mnie zabić? Nie mam nic przeciwko temu. -Żartujesz? -gangsterzy spojrzeli po sobie zdziwieni. -Ależ skąd. Zaoszczędzę sobie przykrości ze strony moich koleżanek z pracy. Im szybciej mnie zabijecie tym lepiej. -Wiedz, że zginiesz w szlachetnym celu. -To znaczy? -Lora Mirasiuk, tak naprawdę nazywa się Loraine Wenley i jest córką Wernera Veroya. Tak się składa, że Lora jest ranna, a jej ojciec chce ją dostać z powrotem. -Zaraz, zaraz. Wy jesteście gangsterami z Grzybicy? -Tak. -Dziewczyny pękłyby z zazdrości. Panowie znów spojrzeli po sobie. -Szanujemy Lorę, jej zdanie liczy się w policyjnym towarzystwie. Chcemy u niej złapać plusa i dlatego planujemy uwolnić ją z rąk szefa. -Chyba rozumiem... Zabijecie mnie i jako córka samego Wernera, martwa zostanę pochowana na rodzinnym grobie Veroy'ów? -Tak. -potwierdził "nieśmiały". -Dziękuję! - każdy zarobił całuska w policzek. Zaskoczeni taką reakcją gangsterzy, w milczeniu dodali gazu. Gdy przyjechali na miejsce, uśpili ją, żeby nie czuła bólu. Tygrys okazał się głodny, a dodatkowo rozdrażniony przez trzech gangsterów, rzucił się na dziewczynę. Gdy twarz była zupełnie zmasakrowana i trudno było rozpoznać jej rysy, zastrzelono zwierzę, a dziewczynie zrobiono identyczną ranę jaką miała Lora. -Teraz zawieście ją do zamku. Goniliśmy ją, ona zabrała broń Rudemu, zabiła większość osób z pościgu, a tutaj wpadła na tygrysa, który zwiał z ZOO. Nim zdążyliśmy go zastrzelić, zabił ją. Jeden z nas nawet poświęcił życie, próbując ją ratować. -A jak ona się czuje? I jak wytłumaczysz ranę w plecach? -W oryginale przyczyną był Rudy, jak sądzę. A z falsyfikatem coś się wymyśli. Kula nie uszkodziła tętnicy i przeszła na wylot, więc ma szansę przeżyć. Jeff zostanie tutaj i przypilnuje jej. -A jak zdradzi? - zawahał się "nieśmiały". -Dwa razy nie popełniam tego samego błędu. - zapewnił młody gangster. W milczeniu weszli do zamku. Sobowtóra wniesiono do pierwszego lepszego pokoju po czym wezwano lekarza, który pracował w gangu. -Zgon nastąpił jakieś pięć minut temu. -To wiemy. -Przyczyną na pewno nie był tygrys, ale strzał w ramię. Kula utkwiła w środku i uszkodziła tętnicę. Biedne dziecko, żal mi jej z całego serca. -Nam też było jej żal, gdy znaleźliśmy ją nieprzytomną pod krzakami. Kula przeszła na wylot. -Ależ ona tam tkwi! -Ciszej... Prawda. Kula tkwi w ramieniu tej dziewczyny. Jaki z tego wniosek? -To nie jest Lora? -No właśnie. - Nietoperz wyjaśnił doktorowi kto to jest naprawdę. -A Lora? -Jest bezpieczna. A! Zapomniałbym. Jeden z więźniów Wernera nie czuje się najlepiej, ale dowiesz się o tym później. Zamilkli. Lekarz przykrył twarz dziewczyny białym prześcieradłem. Po chwili do pokoju wparował Werner. Ujrzał poszatkowane ciało "Lory", usłyszał bajeczkę o jej śmierci i całkowicie się załamał. Poszedł do siebie i zamknął drzwi. Wieczorem, wszyscy gangsterzy poszli w o podziemia zamku, pochować "Lorę". Werner wyjawił, jak bardzo jej ostatnio pragnął i dlatego ją uwięził. W tym czasie trzech gangsterów i lekarz pojechali po prawdziwą Lorę. Przenieśli ją do północno - zachodniego skrzydła, tam opatrzyli i pozostawili pod opieką jej przyjaciół. -Cudem przeżyła. -powiedział lekarz do Amandy. - Potrzebuje teraz spokoju. -Z naszej strony ma go zapewniony, ale ona nie potrafi usiedzieć w miejscu...- spojrzała na siostrzenicę.- I to są tego skutki. Na szczęście żyje. -Tak. Można powiedzieć, że otarła się plecami śmierć. -Ma silne plecy. - uśmiechnął się Nick. Następnego dnia, rano, podczas śniadania, Rudy zapytał się lekarza. -A gdzie to się było wczoraj wieczorem? -Jeden z więźniów nie czuł się najlepiej. Miał niestrawność żołądka i wysoką gorączkę. Za chwilę pójdę sprawdzić jak się miewa. - wymyślił na poczekaniu. Wyszło mu to prawie naturalnie -A propos więźniów. - wtrącił Nietoperz. - Co chcesz z nimi zrobić, szefie? -Jeżeli masz ochotę, to możesz o nich zadbać, a jak ci się to znudzi, to zabić. Nie są mi do niczego potrzebni, gdy Lora nie żyje. Nietoperz spojrzał na Rudego. Ten zachował kamienną twarz i wlepił wzrok w fragment stołu. 27. UPRAGNIONA WOLNOŚĆ Lora ocknęła się po dwóch dniach. Nie minął tydzień, a już myślała o ponownej próbie ucieczki. Któregoś dnia, Nietoperz przyniósł plany zamku. Lora z zaciekawieniem przyglądała się im. -Tu jest drugie wyjście. - stwierdziła. -Gdzie? - zaciekawił się Roy. -W moim pokoju, ale gdzie dokładnie, tego nie wiem. Wszyscy, to znaczy Nietoperz, Lora, Roy i Ewelina, wpadli do pokoju Lory. Gdyby ktoś spojrzał na nich z boku, pomyślałby, że nie są całkiem normalni. Wywrócili pokój do góry nogami, przestawili wszystkie meble, dotykali podłogi, ścian, sufitu. -Tu nic nie ma. - stwierdziła Papcia ze smutkiem i rezygnacją w głosie. Właśnie wtedy, gdy Tamara dokończyła swoją wypowiedź, Lora stanęła w miejscu, zaczęła stawiać nogę do przodu i do tyłu. Zgromadzeni spojrzeli na nią niepewnie. -Dajcie nóż. Rafał nie myśląc na co i po co podał swój scyzoryk. Kucnęła, podniosła dywan, wymacała nierówność pod gumoleum i przesunęła szybko ostrzem po podłodze. Odchyliła lekko rozcięte krawędzie. Rzuciła po towarzyszach zadowolone spojrzenie. Rozcięła dalej i podniosła fragment gumoleum. Oczom zebranych ukazał się metalowy właz, pokryty złotymi i srebrnymi ozdobami w kształcie winorośli. Wszystkim zaparło dech w piersiach. -Ja już myślałam, że tu nic nie ma... - wydusiła Papcia. -Ale jest i wiedziałem, że Lora to znajdzie. - wyznał Nietoperz -Oszczędźcie sobie komentarzy. Trzeba sprawdzić dokąd to tak naprawdę prowadzi. Kto idzie ze mną? Zero chętnych. -Tchórze. Jeśli nie chcecie to nie, idę sama. Chwyciła latarkę, otwarła właz i już miała wejść, gdy Ewelina klepnęła Roy'a. -Idziemy! Sprzeciwu nie było. Weszli w podziemia za Lorą. Był to korytarz, a właściwie tunel, wyżłobiony w skalnym podłożu. Dno pokrywała warstwa piasku, nad głowami zwisały pajęczyny. Panował ogólny mrok i tylko ostry słup światła latarki przecinał ciemności. -Jesteś pewna, że chcesz dalej iść Papciu? -zapytał zatroskany Roy. -Tak. - powiedziała stanowczo. - Ona może, to ja też. Idziemy dalej. -To nie będzie takie proste… -westchnęła Lora. - Korytarz się rozdziela. Oświetliła dookoła obydwa wejścia. Na suficie były wyryte po trzy znaki nad każdym wejściem. Nad prawym alfa, omega i beta, a nad lewym beta, omega i alfa. -Co robimy? -Wracamy. Muszę coś sprawdzić. Wrócili. Lora przymknęła właz. Liście winorośli wyrastały z węża. Nie było tego widać na pierwszy rzut oka. -Pierwsze litery od beta, omega i alfa - BOA. Tu jest wąż, czyli idziemy na lewo. Ekspedycja zwiadowcza wróciła w podziemia. Przeszli pierwsze rozwidlenie. Przed nimi było kolejne, tym razem dzieliło się na trzy korytarze. Nad nimi nic nie było wyryte. -A teraz gdzie? - zapytała Lora sama siebie. -A może… zwierzęta ponoć instynktownie znajdują wyjście, gdy są wystraszone… -Gdzieś o tym czytałem. - potwierdził Roy. - Ale jedyne zwierzęta jakimi dysponujemy są twoje szczurki. -No właśnie. -O ile rozumiem chcesz poświęcić swoje ulubione zwierzaki, tak? -Tak. Za nic bym nie dała ich skrzywdzić, ale to będzie chyba jedyny sposób, żeby stąd wyjść, dlatego zgadzam się na wszystko. Po chwili w podziemnym korytarzu ekspedycja odkrywkowa wykorzystywała bezbronne zwierzęta do odnalezienia wyjścia z ciemnego, podziemnego labiryntu. Szczur stał chwilę na tylnych łapach i patrzył na trójkę ludzi wpatrzonych w niego. -A kysz! No już, uciekaj! - Ewelina tupnęła nogą. Zwierze nawet nie zareagowało. Zniecierpliwiona Papcia chwyciła scyzoryk Roy'a, skaleczyła szczura pod prawą przednią łapą. Gdy tylko ostrze dotknęło jego skóry, pisnął potwornie i zaczął uciekać. Nie czekając na resztę, Lora ruszyła za nim, świecąc za szczurem latarką. Na pierwszym rozwidleniu skręcił w lewy korytarz. Na następnym, tym bez żadnych oznaczeń, znowu skręcił w lewo. Był szybszy od Lory i dlatego zniknął jej w ciemnościach. Weszła do sali z czterema korytarzami. -I gdzie teraz? -Lora! Gdzie jesteś? -Na lewo skręćcie. -Gdzie szczur? - zapytała Ewelina, gdy doszła do przyjaciółki. -Uciekł. -Weźmy następnego. Tym razem trzeba go przywiązać do jakiejś długiej nitki, później pójdziemy po sznurku i dojdziemy do wyjścia. -Dobry pomysł. - Roy wrócił na górę, przyniósł kłębek wełny i drugiego szczura. Przywiązali sznurek do tylnej łapy, Papcia znowu skaleczyła szczura pod łapą i puszczono go. Pobiegł do korytarza, znajdującego się jak najdalej na lewo. Rozwijali nitkę. Powoli szli za zwierzęciem. Przy każdym rozwidleniu, a było ich jeszcze sześć, przybywał jeszcze jeden korytarz. W efekcie przy ostatnim rozwidleniu było już dziesięć możliwości. Szczur za każdym razem skręcał w lewo. Tak samo zrobił za siódmym razem. Trójka poszukiwaczy znalazła się w pomieszczeniu wykutym w skale, podobnym do tych, przez które przechodzili na rozwidleniach, ale nie było już więcej korytarzy. Były jedne drzwi, pokryte pajęczynami i grubą warstwą kurzu. Lora przetarła je ręką, ściągając część brudu. Oczom młodych odkrywców ukazała się płaskorzeźba przedstawiająca krzak winorośli i węża, który na tym krzaku się wylegiwał. Miał łeb skierowany trochę nad patrzącego. Jego oczy zrobione były z wyjątkowo krzywych szmaragdów. -Ten wąż ma zeza. - zażartował Roy. -Szczurki… - westchnęła Ewelnai. Dwa martwe szczury leżały niedaleko drzwi. -Pomogły nam. Znaleźliśmy wyjście. -Ale nie ma ani klamki, ani dziurki od klucza. Sądzę, że nasi przodkowie wymyślili jakiś dziwny sposób otwierania tych drzwi. - westchnął Roy. - Jakiś przycisk, albo coś takiego. Lora milczała. Patrzyła w oczy dziwnego węża. Odwróciła się, popatrzyła na przeciwległą ścianę po tym kątem, co wąż. Ściana pokryta była, ku zdumieniu Lory, cegłami. -Podsadź mnie Roy. Opukała każdą cegiełkę nad wejściem. Jedna wydała inny odgłos niż pozostałe. Lora uderzyła w nią mocno. Co się okazało, nie była to cegła, ale gipsowa atrapa. Stłukła się, ukazując wgłębienie w ścianie. -Jest klamka, jest i klucz. - Lora wyciągnęła je z zagłębienia. Wróciła do drzwi, wydłubała bursztyny. - Jest też miejsce na klamkę i na kluczyk. Przy pomocy brata i koleżanki otwarła drzwi. Były ciężkie i grube, ale odrobina wysiłku znalazła wynagrodzenie na zewnątrz. Drzwi wychodziły na leśną polankę, pełno ptaków, motyli, kwiatów, stuletnie drzewa, a pod nimi sarna z młodym. -Jakież to piękne! - szepnęła Ewelina. -Rozumiecie? - westchnął Roy. - Jesteśmy wolni! Wracamy po resztę i spadajmy stąd, im prędzej tym lepiej. Wrócili na górę. -Jest wyjście. - obwieściła Lora przy obiedzie. -Gdzie? - Amanda, Nick i Krzysiek zapytali jednocześnie. -W podziemnym korytarzu. Dzisiaj znikamy. Weźcie sobie stąd, na co macie tylko ochotę. Wernerowi i tak nic z tego się nie przyda. - Lora zadowolona była, że w końcu udało jej się znaleźć wyjście z budynku. W okolicach podwieczorku przyszedł Nietoperz. Wszystkie trzy więzione dziewczyny cmoknęły go w podzięce za każdą pomoc, Lora przede wszystkim za uratowanie jej życia. -Znikamy. Będziesz w stanie się wykręcić przed podejrzeniami Wernera? -Jasne. Teraz jest tak nie przytomny po stracie Lory, że nie interesuje się waszym losem. O tym, że uciekliście dowie się może w przyszłym roku, jeżeli w ogóle sobie przypomni o was. Ale miejcie się na baczności. Rudy coś węszy. -Nie boimy się tego dziada. Ale dzięki za ostrzeżenie. I zakryj tajemne wyjście dywanem. -Na razie. Lora prowadziła przyjaciół do wyjścia. Panowie otwarli drzwi i później zamknęli je powrotem. Do domu wrócili na stopa. Kierowca, który ich podwiózł nie zorientował się, kogo wiezie. Może dobrze, że nie poznał. Nie było sensacji i teoretycznie nasi bohaterowie mieli czas odpocząć. 28. OKROPNY CZYN ZA OKROPNYM CZYNEM Lora zmęczona po chorobie, zaraz po powrocie do swojego, ukochanego domu, zwaliła się na łóżko i spała do rana, lecz był to sen niespokojny i bardziej męczący niż odprężający. Mieszkanie było zadbane. Kurze niedawno starte, czyste okna, zmyte wszystkie naczynia, w lodówce minimalny zapas pożywienia, co było zasługą miłego pomocnika domowego - Janusza, który ani przez moment nie stracił wiary, że jego przyjaciele wyrwą się z Wernerowskich rąk. Dlatego właśnie, przez cały czas kontrolował porządek w mieszkaniu. Pierwszą noc, wszyscy byli więźniowie Wernera, spędzili w obszernym domku Amandy. Dopiero następnego dnia świętowano łatwą, udaną i bezpieczną ucieczkę. Po obiedzie, Krzysiek i Ewelina zostali odwiezieni do swoich domów przez Nicka. Kiedy wrócił do domu, było już szaro. Zastał dwie lekko zaniepokojone i zamyślone przyjaciółki. -Coś się stało? - zapytał zaniepokojony. -Ty mu powiedz, bo mnie się wszystkiego odechciało. - Amanda westchnęła i wyszła z pokoju. -No więc co się stało? Ktoś umarł? -Gorzej. Prędzej czy później Werner dowie się, że zwialiśmy i pomyśl co może się wówczas stać z tymi biedakami, którzy nas pilnowali i z tym lekarzem, który powiedział mu, że nie żyję. Najgorsze jest to, że nie możemy temu zapobiec. -To fakt. Wobec nas także nie będzie zbyt miły i litościwy. - Nick wzdrygnął się cały. - Dzięki wielkie. Co jak co, ale mścić to on się potrafi. Widziałem kiedyś co robił z takim jednym gościem, który mu zalazł za skórę... Nie chciałbym być na jego miejscu. A jednak to pragnienie Nicka nie zostało spełnione, a te słowa miały stać się już za chwilę przykrą prawdą. Lora i jej towarzysz siedzieli w milczeniu, w małym saloniku. Nagle usłyszeli trzask rozbitej szyby i krótki krzyk Amandy. -Nosz, w mordę! Szybko się dowiedział i strasznie długo dał nam się nacieszyć wolnością. - Lora szybko uzbroiła się w scyzoryki i Kilofy. - Tobie również radzę się uzbroić. Nie poddamy się bez walki. -Spróbujemy zrobić zasadzkę. Ja się ukryję za drzwiami, a ty śpij. Kiedy strzelę, dołączysz do mnie. - Nick niechętnie chwycił broń. Plan może by się powiódł, ale do saloniku wszedł tylko Nietoperz. Nick zaglądnął w korytarz z którego wszedł Rafał i ze zdziwieniem zapytał: -Jesteś sam? Lora podniosła się. -Tak, ale to i tak nie znaczy, że was nie porwiemy. Przyszedłem sam, żeby wam powiedzieć o co chodzi, wiedząc, że mnie wysłuchacie, zanim poślecie kulkę. -Więc co jest? - zniecierpliwiona Lora załadowała broń, aby trochę nastraszyć gościa. -Werner dowiedział się o ucieczce i oszustwie, nie wiadomo od kogo, kiedy i jak. Zlecił mi zorganizowanie porwania tylko was, o Amandzie nic nie wspominał. Ale ja znając porywczość i wrogie nastawienie Amandy do mnie, postanowiłem się zabezpieczyć, skutecznie ją unieruchamiając. -Jeśli coś jej zrobiłeś, to gorzko tego pożałujesz! -Spokojnie Nick. Straciła tylko przytomność. I teraz nadchodzi najnieprzyjemniejszy moment dla mnie. Muszę również was unieszkodliwić. Lora wyciągnęła Kilofa w jego kierunku. -Nie odważysz się nas tknąć. -A ty nie odważysz się strzelić do mnie. Jestem z wami, dlatego pomyślałem o tym, i zabrałem ze sobą pomocnika. Do saloniku wparował zamaskowany mężczyzna i nim się ktoś zorientował Nick leżał już na ziemi po silnym uderzeniu w brzuch. Lora została potraktowana w inny sposób. Związano jej ręce, zakryto usta i wyprowadzono z mieszkania. Po Nicka przyszło kilku silnych gangsterów i wyniesiono go. Nietoperz westchnął ciężko i wyszedł. Po chwili wszyscy znaleźli się w czarnym busie. Zarzęził silnik i samochód ruszył nie wiadomo gdzie. Po półgodzinnej jeździe dotarli do celu, którym okazał się Czarny Zamek. Lora jadąc w ciemnym aucie, niepostrzeżenie zdołała rozluźnić więzy. Wyprowadzili ją z samochodu i spokojnie, nie obawiając się ataku z jej strony, przydzielili do jej pilnowania tylko dwóch mężczyzn. Szli długim, nieoświetlonym korytarzem. "Nie podoba mi się to wszystko. Chyba sobie ucieknę." - to myśląc Lora zrzuciła sznur z rąk, a jej towarzysze, zaskoczeni nagłym oswobodzeniem się więźnia, stanęli i wytrzeszczyli oczy. Wyciągnęła dwa scyzoryki i pchnęła obu w brzuch, tak szybko i skutecznie, że nie zdążyli nawet jęknąć. -Byłam zmuszona was zabić. Czuję, że to nie koniec trupów na dzisiaj. Szła teraz sama, szybko i w miarę cicho. Znała tą część domu, ale najwyraźniej nie zbyt dokładnie, gdyż trafiła na wielkie, drewniane drzwi, których nigdy wcześniej nie widziała. Jakiś wewnętrzny magnez, nakazał jej wejść właśnie tam. Było tu cicho i spokojnie, a jednak czuła niepokój, lekki strach, a dziwna tajemniczość tego miejsca przeszywała ją na wylot. Ruszyła przed siebie. Szła wolno i bezszelestnie, rozglądając się uważnie, aby nie przegapić żadnego szczegółu. Ściany były brudne, tynk popękany, co świadczyło o starości budynku. Widząc całe mnóstwo pajęczyn, rozkładających się szczątków gryzoni i martwych owadów, pomyślała drwiąco: "No cóż... Werner nie zwraca uwagi na takie szczegóły jak estetyka i higiena. Wydaje miliony zielonych na głupie zamachy i napady, a o czystości w swojej kryjówce nawet nie myśli. - szła dalej. Na ścianach wisiały obrazy, przedstawiające najprawdopodobniej byłych mieszkańców tego domu. - Gdyby zetrzeć tą grubą warstwę kurzu, to może można by dojrzeć jakiś kolor na tych obrazach." Lora sprawdzała wszystkie drzwi. Część pokoi była zamknięta, a pozostałe - puste. Kilka razy korytarze rozwidlały się lub przecinały, więc należało oznaczać miejsca już sprawdzone. Po półgodzinnym, bezsensownym włóczeniu się, Lora stanęła przed wielkimi, drewnianymi drzwiami, takimi samymi jak te prowadzące do prawego skrzydła tego domu. "Wreszcie coś odmiennego w tych brudnych monotonnych korytarzach!" - pomyślała z pewnego rodzaju radością. Najpierw przyłożyła ucho do drzwi. Nic nie usłyszała, więc nacisnęła klamkę i ostrożnie pchnęła drzwi. Były wielkie i ciężkie, a zawiasy lekko zardzewiałe. Z lekkim trudem otwarła je. Kiedy stanęła w progu, ujrzała pokój średniej wielkości, pomalowany na błękitny kolor, ale już wyblakły i gdzie nie gdzie brudny. Na środku stało olbrzymie łoże z baldachimem, tuż obok damska toaletka, a po drugiej stronie stolik z nocną lampką. Dalej krzesła, stół i coś w rodzaju kanapy, wszystko przykryte prześcieradłami. Na podłodze leżał stary dywan, tak samo zresztą, jak i okna, cały obrośnięty kurzem. Na parapetach stały doniczki, chciałoby się powiedzieć, że z kwiatami, ale te już dawno wyschły na proch. Pozostały tylko suche badylki. "Gdyby zrobić tu mały remoncik, to ten pokoik wyglądałby całkiem nieźle... - westchnęła Lora. Podeszła do okna, starła troszeczkę kurzu. - Parter..." Odwróciła się w stronę pokoju. Rozglądnęła się uważnie jeszcze raz. Wzrok jej zatrzymał się na toaletce. Podeszła bliżej tego starego mebla. Pęknięte lustro, zdrapana farba, pourywane niektóre rączki od szuflad i nieźle zakurzona toaletka, wydała się Lorze skądś znajoma. Wysunęła jedną z szufladek i znalazła w niej gniazdo szarych myszek. Widząc różowiutkie młode, uśmiechnęła się do siebie. "Każdy ma prawo żyć, a one akurat znalazły swoje szczęście, w tym domu zła." Zajrzała do następnej szuflady. Ta była pusta. Wysunęła kolejną i tym razem znalazła kilka listów, zaadresowanych do Mary Wenley i jeden do Amandy, jeszcze bez znaczka. Z ich treści wynikało, że siostry utrzymywały ze sobą kontakt przez długi czas. Później, najprawdopodobniej Werner zabronił swojej żonie pisać listy. Dowodem na to był liścik do Amandy: "Kochana Amando! Muszę pisać szybko, bo zaraz przyjdzie Werner. Od czasu, gdy dowiedziałam się o nim całej prawdy i ukryłam moje dzieci, bije mnie i poniża. Na szczęście mam tutaj kilku przyjaciół i mimo zakazu Werna, spróbuję wysłać ten list. Znajdź Katy, Roy'a i te małą dziewczynkę, Loraine, o której ci wspominałam... Ja już nic nie wskóram, ale wierzę, że ty lub dziewczynki powstrzymacie Wernera. Kończę, bo zaraz wróci i może być nie miło... Mary" Złożyła list na pół i schowała go do szuflady. Dostrzegła pod warstwą kurzu lekkie zgrubienie. Po zdmuchnięciu brudu, ukazała jej się mała, złota tabliczka. Przetarła ją rękawem i odczytała wyryty na niej napis: "Biały Dom Veroy'ów." -Boże! - szepnęła i z przerażeniem spojrzała na łoże z baldachimem. - Tu, w tym... -Tak, masz rację. - usłyszała głos od strony drzwi. - To był dom wielkiego rodu Veroy'ów, tu mieszkał Werner z Mary, zaraz po ślubie. Tutaj spali, spędzali leniwe poranki i upojne wieczory... Lora, jak automat, odwróciła się gwałtownie, wyciągając broń i natychmiast była gotowa do wypuszczenia śmiertelnego strzału. Przy drzwiach stał zamaskowany mężczyzna. -Nie zbliżaj się! -Lora... daj spokój. Przecież jestem już od dawna po twojej stronie. - kiedy nieznajomy ściągnął maskę, stał się bardzo znajomy. -Nietoperz? Skąd wiedziałeś, że tu jestem? -Intuicja. Werner sądzi, że trzymam z nim, i że ty masz do mnie słabość i dlatego kazał mi cię przyprowadzić. -Przyprowadzić, gdzie? I po co? -Tu w tym pokoju, kwitła miłość, Mary i Wernera . -Tak. I stąd wyszłam ja, Katy i Roy, ale jaki ma to związek... -Chwileczkę. Zacznijmy od tego, że on nie wie, że jesteś jego córką, a po za tym z prawdziwej miłości i zupełnie świadomie wyszła tylko Katy. -A Roy? -Werner przestał kochać Mary po tym jak ukryła Katy przed nim. A później pod wpływem alkoholu... po prostu się nią zabawiał. Lora schowała broń. Zamilkli na chwilę, jakby chcąc uszanować skrzywdzoną dawniej Mary. -Musisz być za chwilę u Wernera, bo inaczej może się zemścić na Katy i Mary. -Co? -Całkiem niedawno widziałem jak przyprowadzono je razem z buntownikami i umieszczono w niewielkim pomieszczeniu, bez jedzenia i picia. -Co on chce im zrobić?! -Nie wiem. Uznał to za tajemnicę gangsterską i powiedział tylko trzem osobą: Rudemu, Kretynowi i Brudiemu. -Zresztą, to nie jest ważne. Cokolwiek by uczynił, to moja nienawiść do niego wzrośnie. - Lora zamyśliła się i po chwili zapytała. - A gdybym tak uciekła? -Zabije mnie, sądząc, że ci pomogłem w ucieczce. -Jeśli uciekniemy razem? -Werner jest nieobliczalny, może wyciąć wszystkich pień. Po za tym są straże… -Sam mówiłeś, że wielu jest takich, co chętnie skorzystają z okazji, aby obalić gang. -Fakt. -No więc podburzymy ich i wywołamy totalne zamieszanie, dzięki czemu będziemy mogli łatwo i bezpiecznie uwolnić Mary i Katy. -Plan byłby dobry, gdyby Werner nie obsadził teraz wszystkich wyjść zaufanymi ludźmi, a resztę wysłał na jakiś napad. -Czyli nie mam wyjścia? -W sumie… -Więc chodźmy. Niech Werner ma satysfakcję, że udało mu się mnie złapać. Gdzie idziemy? -Do głównego holu. Zapraszał wszystkich ważniejszych jakby na jakiś spektakl. -Czy Tom również jest zaproszony? -Jak najbardziej. Werner powiedział, że chce go sprawdzić. Lora przyjęła to obojętnie, wzięła głęboki oddech i wyszła z pokoju. Nietoperz chwycił ją za rękę i zmusił do zatrzymania się. -Cokolwiek on zrobi, możesz liczyć na mnie. Będę ci wierny jak pies i jeśli będzie trzeba dam się nawet zabić. -Bądź przygotowany na wszystko. Jeśli wkurzę się na Wernera to jestem nieobliczalna. Wyszarpnęła rękę z jego uścisku i bez słowa ruszyła korytarzem w stronę holu. Nie przyglądała się już otoczeniu, śledziła tylko znaki na ścianach, dzięki którym trafiła do głównego korytarza, a stamtąd, do holu, mogłaby trafić po omacku. Nagle usłyszeli dziki śmiech dobiegający z głębi domu. Zatrzymali się. -To Werner. -Tak. Chyba już zaczęli. Dziwne, że nie poczekał na mój powrót… Ruszyli dalej. Przed drzwiami prowadzącymi do holu stało dwóch, zamaskowanych i uzbrojonych ludzi. Trzymając Lorę za ramiona, wkroczyli do pomieszczenia, w którym znajdował się Werner. Ucieszył się bardzo widząc Lorę unieszkodliwioną po między dwoma kafarami i pogratulował Nietoperzowi. -Dzielny z ciebie chłopak. Złapać te dzikuskę nie jest rzeczą łatwą. - Werner dotknął palcami jej twarzy. - Witaj słodziutka, w moim domu. Gdybyś zgodziła się na małżeństwo… -Ty chyba zapominasz, że Mary jest twoją żoną. Po za tym, jesteś zbyt stary. -Co z tego, że jestem za stary? Mam dużo pieniędzy… -I ty myślisz, że ja lecę na twoją forsę? Mam wystarczająco dużo swojej. Żeby za kogoś wyjść, kobieta taka jak ja, musi naprawdę kochać. -A nie kochasz mnie? -Nie. To znaczy nie tak żeby za ciebie wyjść, to jest inny rodzaj miłości, a i tak trudno mi to uczucie utrzymać i sam jesteś temu winny. -Eh… zmienisz zdanie. Mam zbyt wielką władzę… -Biedny, chory człowieku. Żal mi ciebie. -Milcz. Moje kochane maleństwo, za chwilę zobaczysz wielki upadek… Siadaj na krześle. Będzie ci wygodnie oglądać tą klęskę. -Nie jestem twoim kochanym maleństwem i nie mam ochoty siadać. -Złapałem cię, jesteś moim więźniem, więc mogę robić z tobą, co mi się żywnie podoba i mówić o tobie wszystko. Nic nie jesteś w stanie mi zrobić. -I tu się mylisz. Lora wsparła się na silnych ramionach kafarów i kopnęła ich od tyłu w szpagacie. "Jeszcze nie utraciłam zdolności kopania w szpagacie z wyskoku. Na szczęście. Szkoda, że musiałam ich zabić…" - pomyślała. Chwyciła broń jednego z trupów. -Nie jestem w stanie nic ci zrobić? A to, że za chwilę będziesz miał dziurę w brzuchu to nic? Wszyscy zamarli z przerażenia. Lora z bronią w ręku znaczy to samo co kompletna zagłada albo sytuacja bez wyjścia. Jeden tylko Nietoperz zachował spokój, gdyż wiedział, że ze strony Lory nic mu nie grozi. Podszedł do niej, chwycił jej ręce i szepnął do ucha. -Za szybko działasz. Możesz zgubić siebie, mnie i jeszcze wielu innych niewinnych ludzi. Rzuć broń. Lora odpowiedziała milczeniem. -Wiem, że to nie w twoim stylu, ale rzuć broń. Lora pokręciła przecząco głową. -Rzuć broń Lora, już! - Nietoperz syknął. -Niech ci będzie. Ale to tylko ze względu na ciebie… Lora zacisnęła zęby i rzuciła broń. To już drugi raz. Zebrani gangsterzy odetchnęli z ulgą. Nietoperz posadził Lorę na krześle i sam usiadł koło niej. Werner otarł pot z czoła, a z ciemnego kąta holu rozległ się głuchy śmiech i po chwili wynurzyła się niska, przygarbiona postać Rudego. -Brawo, Werner. Właśnie pokazałeś mi do czego są zdolni twoi ludzie. Na widok Lory z bronią w ręku, drętwieją i srają w gacie ze strachu. Pięknie! Na dwudziestu dorosłych ludzi jeden zdolny zapanować nad sytuacją. Gang schodzi na psy, a gdyby nie ja, dawno już ległby w gruzach. -Zaskoczyła nas…- ktoś powiedział, jakby chcąc się usprawiedliwić. -Jeśli zwykły człowiek, mało tego - kobieta, a właściwie dziewczyna, zaskoczy ciebie tak, że nie będziesz w stanie nad nią zapanować i wyjść cało z tego zaskoczenia, znaczy, że nie jesteś odpowiednim typem mężczyzny na twardego gangstera. -Ciekawe… to znaczy, że staroświecki romantyk jest dobrym gangsterem? - zapytał Nietoperz po cichu Lorę. -Udawanym gangsterem i moim przyjacielem na pewno tak. -Prawdziwy gangster jest bezwzględny i bezlitosny, nie żal mu zabić przyjaciela. Gangster zrobi wszystko za forsę. -Jak ty umiesz przemawiać… - rozczulił się Werner. -Może masz rację, Rudy. Ale Nietoperz nie jest, aż tak brutalny. Nad swoimi ofiarami panuje bardziej słowem niż siłą. -Sugerujesz, że Rafał nie potrafiłby zabić swojego przyjaciela? -Sądzę, że byłby wstanie to zrobić, ale po co? Umie doskonale poradzić sobie w miej drastyczny sposób. Nietoperz jest prawdziwym człowiekiem, który ma serce, więc prawdziwy człowiek, nie może być takim gangsterem, jakiego nam właśnie przedstawiłeś. -Eh, Lora. Popsułaś tą wspaniałą mowę Rudego. -Zaczynajmy, bo nie mogę znieść jej gadania. - narzekał Rudy -Nie możesz znieść, bo dobrze wiesz, że mówię prawdę, a ty śmiertelnie boisz się prawdy. -Nie poczekamy na Toma? - zapytał niepewnie Werner. -Jego strata. Wiedział, o której zaczynamy. Dawajcie ich! Rudy skinął ręką na uzbrojonych ludzi. Po chwili do sali wprowadzono dziesięciu gangsterów. Nie byli oni ani trochę podobni do tych, których Lora zdążyła już przywyknąć. Na ich twarzach, zamiast dzikiego uśmiechu, pewności siebie i przesadnej odwagi, rysował się straszliwy lęk, jakaś niezrozumiała bojaźń, z ich oczu wydzierało się błaganie o litość. Nie patrzyli na tych, którzy ich prowadzili, tylko na Lorę i na towarzyszącego jej młodego, wyjątkowo wpływowego w ostatnim czasie mężczyznę. Nikt po za tą dwójką nie był w stanie ich uratować, chociaż ani Lora ani Nietoperz nie zdawali sobie sprawy z tego co czeka tych biedaków. -Co to ma być? -Naprawdę nie wiele wiem. Nikt nic mi nie powiedział, co się właściwie ma wydarzyć. -Spójrz malutka, co przygotowałem dla ciebie. Zaraz przekonasz się, do czego jestem zdolny! Kretyn, zaczynaj. Werner odszedł na bok. -Wszyscy tutaj wiedzą, oprócz naszego szanownego gościa - przed strwożonymi gangsterami pojawił marnej postury człek. - że nazywam się Kretyn, ale głupi to ja nie jestem. Wręcz przeciwnie. Nie nadaję się do akcji ofensywnych, ale jeżeli trzeba coś zaplanować, obmyślić jakąś strategię, ja jestem na pierwszym miejscu. -Skromnością nie grzeszy... - podsumowała Lora. - Gdzieś go widziałam. -Pajac. Do kwadratu. - dodał szeptem Nietoperz. -Mój kochany szef... - kontynuował Kretyn. -Wazelina - skomentowała Li. -…zlecił mi ostatnio wymyślenie czegoś naprawdę masakrycznego. Ci gangsterzy zostali wybrani spośród naszych najmniej przydatnych ludzi. Przez dwa dni nic nie jedli. Są zmęczeni, przestraszeni i nie mają siły na nic. Bezużyteczni. Dlatego dzisiaj pożegnają się z życiem. Skazańcy wystraszyli się jeszcze bardziej. Lora spojrzała krzywo na Wernera. -Na początek, kilku katów-ochotników będzie rzucać w tych szczęściarzy takimi niewielkimi nożykami. Ranią, ale nie zabijają. Rzucił jeden taki nożyk w kierunku strwożonych gangsterów. Trafił on prosto w serce jednego z nich. Upadł na ziemię martwy. -Oj! Musiał akurat na pokaz fiknąć. Trudno się mówi. Do dzieła koledzy. Jak na komendę posypał się deszcz noży. Po kilku takich salwach z dwudziestu zostało tylko siedmiu gangsterów. Kretyn zatrzymał tą zabawę i zapytał się Lory czy nie chciałaby spróbować. -Czemu by nie. - z diabelskim uśmieszkiem wzięła nóż i zapytała się. - W którego? -Na którego masz ochotę. Li zamachnęła się w kierunku pozostałych ofiar, ale nie rzuciła. Wepchnęła go w gardło Kretyna. Zwalił się na podłogę. Wszyscy zamarli z przestrachu. Jeden tylko Nietoperz nie zareagował na śmierć kolegi. Lora otrzepała ręce i, ku radości wszystkich, wróciła spokojnie na swoje miejsce. Swoim zachowaniem obudziła w ofiarach nadzieję, lecz została ona zgaszona przez Rudego. -Żałosny jesteś, Werner. - zaczął. - Rozsądny człowiek nie zaufałby jej. Kretyn naprawdę był kretynem. Grzybica na psy schodzi. -Nie obrażaj psów. - Lora próbowała wyprowadzić przeciwników z równowagi, ale byli wyjątkowo odporni. -Co do psów, to mam trzy pieski. Ostatnio bardzo głodne, a z natury agresywne. Zawołać mi je. Będą miały posiłek. Do holu wpadły trzy rodwailery. -Słodkie pieski! - westchnęła Lora, gwizdnęła przeciągle i pieski przybiegły do niej. Pogładziła je po pyskach, a one zachowywały się tak spokojnie jak małe, białe myszki. Nietoperz znał te psy doskonale i wiedział, że jeśli nie zwraca się na siebie uwagi, to nic nie zrobią. -Co to ma być? Rambo, Gryzli, Rozpruwacz! Brać ich! - pieklił się Rudy. Psy nie posłuchały swojego pana. -Chłopcy skończcie tą drętwą zabawę! Powystrzelać żywe ofiary i wyprowadzić te żałosne kundle! - zniecierpliwił się Werner. Lora tylko na to czekała. Gdy dwóch gangsterów zbliżyło się do niej, syknęła, klepiąc psy po zadkach na rozpęd: -Bierz! - psom dwa racy nie trzeba było mówić. Z przyjemnością rzuciły się na ludzi, od których z reguły nie spotykało ich nic miłego. Bili i krzyczeli na biedne zwierzaki. Teraz role się odwróciły. Po całym budynku rozniósł się rozdzierający jęk gangsterów gryzionych przez rozszalałe psy. Po chwili tracili siły. Jeden zakończył żywot pod szczękami psów. Drugi ostatkiem sił błagał: -Litości! Mamo, ratuj! -Spokój. To wystarczyło, żeby z rozwścieczonych psów zrobiły się spokojne, potulne pieseczki. Położyły się koło Lory i zlizywały resztki krwi z łap i pysków. -Żałość bierze, Werner. - Rudy strzelił do jednego z gangsterów ofiarnych. Pozostałych zabili kaci, a psy zostawiono w spokoju. -No cóż. Impreza miała trwać trochę dłużej. -stwierdził Werner spoglądając na zegarek. Nie zważał na szczere uwagi rudzielca. - Ale główny organizator przedstawienia już nie żyje, więc potrwa to krócej. Skuć ją. Rudy podszedł od tyłu i założył Lorze kajdanki. -To dla bezpieczeństwa. Naszego oczywiście. Tak na wszelki wypadek, gdyby to nagle zachciało ci się ucieczki czy czegoś takiego. Rozumiesz? -Nie jestem głupia. Wiem, że się mnie boicie. I tak dostaniesz po tym rudym ryju. -Przymknijcie się... - Werner nie zdążył skończyć. Drzwi holu otwarły się gwałtownie. -O! Tom! Jak miło, że wpadłeś. Ktoś się okropnie niecierpliwił. -ucieszył się Veroy. Renegis z nadzieją spojrzał na Lorę. Ta jednak nie zwróciła na niego uwagi. -O kim on mówi, bo chyba nie o mnie? - zapytała po cichu Nietoperza. -Zdaje się, że mówi o Rudym, albo Łysku... -Wprowadzić gościa specjalnego. Uciąć sobie, Tom. -zarządził Wern. Do holu wszedł jakiś mężczyzna. Miał bardzo jasne włosy, ale twarz tak poobijaną, że było trudno rozpoznać, kim on jest. Jednak Lora wiedziała kto to. -Nie uważasz, że to mała przesada? - zapytała. -Nie. Ku przestrodze moim ludziom, pokażę teraz, co czeka zdrajców, a co gorsze zadawanie się z wrogiem. Zdaje się, że nie wszyscy poznali tego człowieka. A pamiętacie może niejakiego Nicka Brendera? To właśnie on. Szmer oburzenia przeszedł po zebranych, ale nikt oprócz Lory nie odważył się wyrazić niezadowolenia głośno. -Zdaje się, że resztki twojego rozumu zanikają. Co on zawinił? Zmusiliście go do pracy w gangu. Nie chciał mieć z wami nic wspólnego, więc odszedł, a to, że zadaje się ze mną i Amandą to już nie jego wina… tak zarządził sąd. Nie wiem, co zamierzasz z nim zrobić, ale podejrzewam, że nic miłego. -Masz rację, miłe to nie będzie. -I chcesz zrobić to niesłusznie. Gdzie trochę rozsądku? -Słuchaj, Lora, takie puste gadanie na nic się nie zda twojemu koledze. Od teraz, jeżeli będziemy chcieli znać twoją opinię to się zapytamy, sama się nie wtrącaj. Jesteś tu po to żeby patrzeć, a nie gadać. Bądź grzeczną dziewczynką. -Będę grzeczna. Akurat. Wydawało się, że sytuacja może mieć tylko jedno zakończenie. Nick słaby, wokół niego pięciu silnych gangsterów. Zaczęli go obkładać pięściami, a on nawet nie miał siły się bronić. -Werner trochę przegiął. Wszyscy go lubili. Twój staruszek hoduje sobie wrogów. Nie ma ratunku dla... Boże święty! -O! - krzyknęła Lora uradowana, widząc jak Brender zabija jednego z napastników nożem. Tym nożem, od którego ginęli przed chwilą jego byli koledzy. Zachowanie Nicka zaskoczyło Wernera i pozostałych zgromadzonych. -Nick, z tyłu! - wydarła się Lora, widząc skradającego się gangstera. Z pięciu napastników zostało nagle tylko trzech. Próbowali podejść go od tyłu, z trzech stron jednocześnie, ale ni w ząb nie mogli znaleźć na niego sposobu. W końcu Nick upadł na ziemię z braku sił. Werner zarządził. -Chłopcy wynieście go stąd i zróbcie porządek na scenie. - poczym zwrócił się do Lory. - Twój przyjaciel nauczył się coś nie coś od ciebie, muszę przyznać, że nieźle sobie radził. -Skromność nie pozwala, ale pal licho ze skromnością! Nick nauczył się, bo miał wspaniałą nauczycielkę. -I piękną... - dodał Tom, wpatrując się w usta Lory. -Zamknij się. - warknęła. -Tak. Niestety dwóm osobom zaszkodziłaś. Obróciłaś je przeciwko mnie. Ukradłaś mi żonę i córkę. -A po co jej twoja rodzina? - zapytał Tom. -Zamknij się, szczeniaku, nie z tobą teraz rozmawiam. - warknął Werner. - Powiedziałaś, że zabijam niewinnych ludzi? One zawiniły słuchając ciebie. Teraz muszą zginąć. To też zdrajczynie. I zginą przez ciebie. -To nie ma sensu... Sam sobie je zabijesz, więc czemu... - wtrącił znowu Tom. -Zamkniesz się wreszcie?! - warknęła Lora jednocześnie z Wernerem. Tom umilkł i spuścił głowę. -Nie zabijesz Mary ani Katy. One są twoją najbliższą rodziną... - Lora mówiła spokojnie, ciepłym, pełnym zrozumienia tonem, jakby tłumaczyła coś trudnego małemu dziecku. Bo Werner był właśnie takim dzieckiem. A właściwie dorosłym, z duszą dziecka. - Przypomnij sobie te przyjemne chwile, gdy Mary cię jeszcze szczerze kochała. Mówiła mi, że często chodziliście na spacery. Długie spacery po lesie. Werner zamyślił się. Oczy zaszły mgłą. Patrzył w przeszłość. Zaczęły wracać miłe obrazy. Nie widział brudnego holu i gangsterów naokoło. Widział tylko Mary w przezroczystej sukience, uśmiechającą się do niego. -Rozpieszczałeś ją czym tylko mogłeś, spełniałeś każde życzenie. Kochałeś ją. Byliście szczęśliwi będąc razem. -Tak... - Szepnął Werner. -Byliście szczęśliwi do czasu gdy zająłeś się gangiem. Stawiałeś jakąś głupią organizację na pierwszym miejscu, przed żoną i waszym wspólnym szczęściem. Zastanów się. Dlaczego Mary chciała ukryć swoje dziecko przed tobą? Bała się o jego bezpieczeństwo. Zaniedbywałeś żonę, przestałeś obdarzać szczerym uczuciem... nie chciałam buntować rodziny przeciwko tobie. To wszystko poszło nie tak! Starałam się unicestwić gang, abyś powrócił do rodziny i odbudował ją, ale nie zrozumiałeś mnie prawidłowo i wszystko się wywróciło do góry nogami. -Może to prawda... -westchnął Werner. -A gdzieżby! - ryknął Rudy. -Nie widzisz, że ona drwi sobie z ciebie? Zmyśla jakieś bajeczki i usiłuje ci je wcisnąć. Upokarza cię i rozdrapuje rany. Nie słuchaj jej. - spojrzał na Lorę. - To wszystko co widziałaś, to jeszcze nic. Punktem kulminacyjnym będzie uśmiercenie Mary i Katy. Popatrzmy jak cierpisz widząc śmierć swoich przyjaciółek. Do holu wyszły dwie wystraszone kobiety. -Werner, puść je! -Nie kochaniutka. - rechotał Rudy. - Szef ich nie wypuści. -Jeśli się poddam, to wypuścisz je? -Czas na poddanie miałaś znacznie wcześniej. Oczywiście możesz się poddać, ale one i tak zginą. -Czy ja rozmawiam z tobą, pomiocie? -Zginą przez ciebie. - Rudy jakby nie zwracał uwagi na ostatnie pytanie Lory. -Gdyby nie ty, nie odwróciłyby się ode mnie. - Werner ocknął się z zadumy. -Skąd możesz o tym wiedzieć, potworze? -wtrąciła Katy. - Kto chciałby pozostać z ojcem szaleńcem? -Pomyślmy logicznie, czy normalny, zdrowo myślący człowiek trzymałby z kimś, kto rabuje, morduje i kradnie? - Lora musiała grać na zwłokę. Pomagając siostrze w wymyślaniu jakiś pierdół, zajmujących osobę ojca, starała się wymyślić jakiś plan działania, ale nic jej z tego nie wychodziło. -Nie jestem potworem ani szaleńcem. Jestem twoim ojcem, a ojca trzeba szanować, Katy. Swoją drogą, ze swoim charakterkiem pasowałabyś do gangu... gdybyś jej nie posłuchała i szanowała mnie... -Ludzi takich jak ty trzeba tępić, a nie szanować. -Bądź człowiekiem. - Lora znów wróciła do tego swojego spokojnego tonu. - Chociaż raz jeden, w swoim nędznym życiu. Pokaż im, że możesz to zrobić. Możesz zrobić to co chcesz, a nie to, co oni ci każą. W końcu jesteś tu szefem. Zostaw je w spokoju. Proszę... Werner znowu zaczął się przełamywać. -Pokaż, że masz serce... puść je wolno i daj im święty spokój. -To znaczy, że... - Werner próbował zrozumieć. -To znaczy, że znowu dajesz się nabrać. Nie można jej wierzyć. Głupim gadaniem próbuje cię zmylić, zwieść i związać. Wszystkie tak robią. A później nie możesz się z tych więzów odplątać. Tak już jest z kobietami. -A co ty wiesz o kobietach, jak przez całe życie uganiasz się za facetami? - oburzyła się Katy. -Wierz mi, szefie, jeżeli chcesz, aby twoi ludzie byli ci wierni, musisz skończyć to co zacząłeś. Każ je zabić i ciesz się, że Lora nie może ci przeszkodzić. -Niech i tak będzie... - machnął ręką Werner. -Nie... - szepnęła Lora. Postanowiła uwolnić się z kajdanek. Zaciętość wstąpiła na jej twarz. Scyzorykiem otwarła jedno zapięcie. Trzech gangsterów, tych samych, z którymi poradził sobie Nick, zaczęło atakować teraz Mary i Katy. Katy dzielnie broniła matki, ale niestety przeliczyła się co przeciwników. Zanim Lora odpięła drugie kajdanki, zobaczyła jak jej matka upada na ziemię, uderzona przez jednego z gangsterów. Tak nią to wstrząsnęło, że nie mogła rozpiąć kajdanek. Ręce jej się trzęsły, oddychała szybciej. Patrzyła na Wernera. Obserwował całą sytuację z obojętnością. Nagle wszyscy zamarli. Rozległy się dwa strzały. -Za długo to trwało. - wytłumaczył swój uczynek Rudy. Mary upadła na ziemię ponownie. Katy stała chwilę i patrzyła na ojca z wyrzutem. -Jak mogłeś na to pozwolić. I pomyśleć, że mimo wszystko kochałam cię... tato... - wydusiła i straciła przytomność. Osunęła się na posadzkę. Zasnęła. I nigdy już się nie obudziła. Mary powiedziała głośno. -Werner... na ziemi, bliżej, niż ci się wydaje, żyje jeszcze dwójka twoich dzieci. I one cię zniszczą. Zgnijesz w więzieniu, razem ze swoimi ludźmi. Kula trafiła w brzuch, dlatego nie umarła od razu. Werner nie chciał jej słuchać. Podszedł do niej. -Zamilcz. -Nie będę milczeć, póki bije moje serce. -Zaraz zamilkniesz. Wyciągnął nóż i wbił go po między żebra swojej żony. -Nie! - Lora w końcu uwolniła się z kajdanek i posłała w stronę gangsterów deszcz scyzoryków. Zwinęła Tomowi broń i zastrzeliła kilku. Werner bez zastanowienia uciekł po posiłki. Rudy chciał uciec za nim, ale Lora rzuciła w jego stronę nóż. Wbił się od tyłu pod kolano, pomiędzy kości. Zawył z bólu i upadł. Po chwili sala opustoszała, a Lora zajęła się mordercą jej matki. Wyjęła nóż z nogi i wbiła go w drugą kończynę, uszkadzając rzepkę i wywołując jeszcze potworniejszy ból. -Miłe uczucie, prawda? Rudy nic nie odpowiedział. Nie zdążył. Lora władowała w niego kilkanaście kul ołowianych. -Masz gnoju. Kucnęła, skręciła mu kark. Splunęła. Więcej już się nim nie interesowała. Podeszła do matki. -Przebacz ojcu... -Mamo... -Obiecaj, że przebaczysz... - szepnęła Mary i wyzionęła ducha. -Obiecuję... Lora nie umiała nawet zapłakać. Z korytarzy dochodziły głosy zbliżających się gangsterów. -Trzeba uciekać. - Nietoperz położył rękę na ramieniu przyjaciółki. - Idź w stronę tajnego wyjścia. Ja pójdę po auto i czekam przy wylocie. Tom zmyli pościg. Nie było czasu na sprzeciwy. Werner był już prawie w holu. Tom podszedł do Rudego. -Co tu się stało? - zawołał Veroy. - I gdzie jest Lora? -Uciekła w stronę północno wschodniego skrzydła, wcześniej zabijając Rudego. Nietoperz poszedł za nią. -Idziemy! - szef wydał rozkaz. -Sprzątnę jego zwłoki... - zaproponował Tom. -Pomogę mu. -dodał Jeff. -Poradzę sobie. -Pomogę. -Nie kłóćcie się. - Werner zniknął z resztą gangsterów w lewym skrzydle budynku. -Lory tam nie ma, prawda? Tom niepewnie spojrzał na towarzysza. -Nie rozumiem czemu tu jeszcze sterczymy. - dodał szybko Jeff. - Przy tajnym wyjściu stoją uzbrojeni strażnicy, Li pewnie nie ma broni. Jest w opałach. Chodźmy tam czym prędzej. -Coś ci się stało? -Nawróciłem się. Chcę pomóc Lorze, nawet jeżeli będzie to ostatnia rzecz w moim życiu. Zanim jednak dotarli na miejsce, Werner zorientował się, że został wykiwany, a Lora natknęła się na strażników. Zupełnie bez broni, bo wszystko zużyła w holu, miała do obrony jedynie własne ręce i nogi. Ale cóż to było wobec kilku karabinów wycelowanych właśnie w nią? Gdy Renegis dotarł do sekretnego wyjścia, Lora leżała prawie nie przytomna, ranna, poobijana. -Witam pana Toma! - ucieszył się jeden ze strażników. Jego radość nie trwała jednak zbyt długo. Niespodziewanie Renegis i jego przyjaciel wyciągnęli broń i wybili wszystkich w pień. Tom wziął Lorę na ręce. Objęła go za szyję i powiedziała cicho: -Cały czas na lewo... Na zabijaniu strażników zdrajcy stracili trochę czasu, a ich były szef był coraz bliżej. Sam Werner nie wszedł w podziemia. Pozostali ścigali Toma, Lorę i Jeffa. Ten ostatni chcąc zatrzymać pościg został z tyłu. Na nic się to zdało. Zginął od strzału w głowę. Renegis nadal uciekał. Doszedł do drzwi, wybiegł na polankę. W tym momencie podjechał Nietoperz samochodem. Tom położył Lorę na tylnym siedzeniu, ale sam nie zdążył wsiąść. Poczuł ostry, rozrywający ból w kilku miejscach na ciele. -Uciekaj! - nakazał koledze. Auto w tempie wyjątkowo szybkim znikło za drzewami. Na gangsterów napadła obława policjantów. Niestety Tom leżał już na ziemi. Okropnie krwawił. Sytuacja miała się nie najlepiej. Werner w swej twierdzy, niezdobyty, bezpieczny, a Lora ledwo żywa w szpitalu. Czyżby miało to oznaczać smutną klęskę? Czy to koniec nadzwyczajnej dziewczyny? Czy tym razem miało wygrać zło? Nie. Dobro musi zwyciężyć. Jak zawsze. 29. CHWILA PRAWDY, CZYLI "CÓRECZKO?" -Myślisz, że przeżyje? - zapytała pielęgniarka cicho. -Musi. Jest silna. O ile nie załamie się psychicznie to nie ma obaw o jej zdrowie. Lora słyszała ostatnie zdanie. Miała zamknięte oczy i przysłuchiwała się dalszej ich rozmowie. -Bardziej martwi mnie stan tego gangstera. Tylko cud może go uratować. -Ej, nic by się nie stało gdyby nastąpił zgon... Przecież to gangster. Zabijał ludzi! Zrobił tyle zła, że nikomu nie będzie go żal. Po za tym czy ktoś interesuje się jego losem? Pielęgniarka tak bardzo była zajęta swoją mową, że nie zwróciła uwagi na budzącą się pacjentkę. -Tak. - wtrąciła Lora podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej. - Ja się interesuje jego losem. I macie zrobić wszystko, żeby przeżył. Lekarz oniemiał z zaskoczenia. Przed chwilą ledwo żywa, teraz Lora gotowa do walki o chorego. Pielęgniarka zachowała odrobinę trzeźwości. -Powinnaś leżeć i odpoczywać. -Gówno, a nie powinnam leżeć! - warknęła Lora. Czuła, że jest mocno osłabiona, rany dokuczały jej przy każdym najmniejszym ruchu. - Gdzie on jest?! -Kto? -Tom. -Nie zaprzątaj sobie głowy tym gangsterem... - zaczął lekarz, ale w tym momencie do sali wtargnęła inna pielęgniarka. -Doktorze, akcja serca tego terrorysty w każdej chwili może zostać zatrzymana! Audi sam nie da rady! Lekarz wybiegł zostawiając Lorę pod opieką pielęgniarki. Ta zaczęła zmieniać kroplówkę i nawet się nie spostrzegła jak pacjentka wstała z łóżka szpitalnego i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. -Dokąd to? Musisz leżeć, żeby szybko wyzdrowieć! -Żeby wyzdrowieć muszę mieć żywego Toma. Nie będę leżeć bezczynnie, gdy gdzieś obok walczą o jego życie. - oparła się o ścianę, czując nagły silniejszy przypływ osłabienia. - Albo mnie tam zawieziecie, albo pójdę sama. Pielęgniarka widząc, że Lora nie żartuje i pójdzie tam nawet, jeżeli miałoby to zaszkodzić jej zdrowiu, podjechała wózkiem i pomogła jej się na nim usadowić. Dosyć szybko zawiozła ją do sali, w której toczyła się walka o życie Toma. Lora widząc jego trupio bladą twarz, podniosła się z wózka nie zważając na to, że lekarze kazali jej natychmiast wyjść. Przypadła do jego łóżka, wciskając się między lekarzy i pielęgniarki. -Tom… - jęknęła. - Co on ci zrobił? Poraniony, poobijany, złamana noga, wyglądał strasznie. Gorzej niż Lora, przy włazie do tajnego przejścia. Atmosfera stawała się nie przyjemna. Lekarze denerwowali się, Audi zagryzał wargi, pocił się tylko, za to jego towarzysz klnął jak najęty. Nie pomagało to jednak Tomowi. Nagle wszyscy zamilkli w bezruchu. Prócz przeciągłego dźwięku wydostającego się z maszyny monitorującej właściwości życiowe pacjenta nie było słychać nic innego. Serce Toma przestało bić, ale mózg nadal pracował. -Ratujcie go! - szepnęła zrozpaczona Lora. Rudi chwycił defibrylator. Nic. Linia ciągnie się nie miłosiernie przez cały monitor. Lorze cała ta akcja ratowania życia zdawała się być wiecznością, w rzeczywistości trwała może trzydzieści sekund. -Akcja serca przywrócona. - usłyszała nagle. Szczęście zespołu było olbrzymie, a Lory nieporównywalne większe. Mocno przytuliła się do dłoni Toma. Była taka bezwładna, jakby bez życia. Gdy przypomniała sobie tego silnego mężczyznę, który wyniósł ją z piekła, ocalił od morderczych zapędów Wernera, wydały jej się jakieś obce, nieznane. Mimo to wiedziała, że tylko ten człowiek może być tym jedynym, wybranym mężczyzną jej życia. Tylko jego kochała naprawdę. Po chwili, gdy Audi był już pewny, że pacjentowi nie grozi utrata życia, zainteresował się Lorą. -Twoja obecność tutaj na pewno w jakimś stopniu pomogła mu. On jest już prawie bezpieczny, ale ty musisz wrócić do siebie. Powinnaś szybko wyzdrowieć, żeby później opiekować się nim. Nie wyglądasz najlepiej. Ten twój wybryk z ucieczką ze swojej sali i siedzenie tu nie sprzyjają leczeniu. Masz wysoką gorączkę, kilka ran i problemy z płucami. Musiałaś się gdzieś mocno przeziębić. Wracamy na salę. -Nie chcę go zostawiać. -Wierzę ci, ale masz moje słowo, że spędzisz z nim tyle czasu ile tylko ci się spodoba. Ale teraz chcę cię w ciągu dwóch minut widzieć w twojej sali. Zrozumiano? -Tak. Pocałowała blady policzek Toma, usiadła na wózku. Nie minęło nawet pięć minut, w odwiedziny do Lory przyszła Amanda z Roy'em i Nietoperzem. -Jak ma się Nick? -Dobrze. Chyba najlepiej z waszej trójki. Co tam się stało? Lora spojrzała na Rafała. -O niczym nie wiedzą? -Nic nie mówiłem. Nick też milczał. Od ciebie zależy, czego się dowiedzą. -Może dobrze, że nie wiecie… Tu Lora urwała. Gdzieś z korytarza doszedł do ich uszu strzał, później ludzie zaczęli krzyczeć, a strzały powtarzały się coraz częściej. -Kiedy indziej wam to opowiem. Teraz zadbajcie o Nicka i Toma. Oni nie mogą ich znaleźć. Odciągnę ich uwagę. -Jesteś chora, zajmę się nimi. -Nie. Przyszli po mnie. - Lora ucięła zdecydowanym, ale słabym głosem. Nietoperz pomógł jej usiąść na wózek. Wyjechała na korytarz. Na jego drugim końcu zobaczyła gangsterów, -Hej! Śmiecie! Czy może mnie szukacie? Wszyscy rzucili się w jej stronę. Otoczyli ją niepewnie. -Nie mam broni, jestem wykończona. Czego się boicie? Zabierzcie mnie i dajcie spokój pozostałym pacjentom. Roy zadzwonił na policję i razem z Nietoperzem podążyli za gangsterami. Jechali samochodem Amandy. Po minucie jazdy zorientowali się, że na tylnym siedzeniu leży Brutus. -Przyda nam się. Zamek jest duży, a on jak nikt potrafi wytropić swoją panią. - stwierdził Rafał. Lora straciła przytomność w czasie jazdy, ale ocknęła się nie długo później. Podniosła się na łokciu. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy to Werner. Siedział obok olbrzymiego łóżka z baldachimem, na którym leżała. -Czego chcesz ode mnie? -Nie wiem. Jesteś zadowolona? -Z czego? -Zabiłaś Rudego, Kretyna, Jeffa, o mało co nie zabiłaś Toma, uratowałaś Nicka i zabiłaś mi żonę i córkę. -W twojej wypowiedzi jest wiele błędów. Co najmniej dwa bardzo poważne. Po pierwsze to ty i twoi ludzie zabiliście mi matkę i siostrę. Po drugie Tom i Jeff pomagali mi z własnej, nieprzymuszonej woli. Co do reszty to jestem zadowolona. Gdzieś daleko dało się słyszeć syreny policyjne. Wyraźnie zbliżały się w kierunku Czarnego Zamku. -Twoja matka umarła dawno temu i z tego, co wiem nie miałaś siostry. -Miałam. Do wczoraj. Tak samo jak matkę. -Co? -Nie żartuj, że o niczym ci nie powiedział! -Kto i o czym? -Jeff. Gdy przybiliśmy do brzegu, uciekł do ciebie, że powiedzieć ci, kim jestem. Chciał to zrobić, dlatego, że wybrałam Toma, a nie jego. -Nie mówił mi kim jesteś. A co niby miał mi powiedzieć? Rozległo się ostre pukanie do drzwi. -Jesteśmy otoczeni przez gliny, szefie. Co robimy? -Nie wiem. Nie poddawać się. Pamiętajcie, że mamy bardzo cennego zakładnika. -Gdzie masz broń? -Jest schowana. Nic mi nie zrobisz. -Nawet nie mam takiego zamiaru. W żadnym wypadku nie zamierzam się upodabniać do ciebie. Nie chcę zabijać najbliższej rodziny, tak jak to ty czynisz. -Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Kim jesteś? -To nie jest istotne. - Lora zaczęła nasłuchiwać. Z głębi budynku dało się słyszeć strzały. Spojrzała przez moment na okno. Stał za nim Brutus. - Nie uważasz, że jest tu trochę duszno? Może otworzysz okno? -Rzeczywiście, jest duszno. - Werner otwarł okno i stał koło niego rozmawiając dalej z Lorą. -Czy twoi ludzie się przypadkiem nie buntują? - Lora uśmiechnęła się do niego. - Te strzały nie tylko przybliżają się do nas, ale również przybierają na sile. Jeżeli to nie twoi ludzie, to znaczy, że idą mnie ratować. Przegrałeś tą rundę z kretesem. Policja już cię ma. -Masz rację. Przegrałem. Ale ty nie opuścisz tego budynku żywa. - wyciągnął broń i skierował ją na Lorę. -Nie zobaczysz chwili, gdy dorwie mnie policja. -To się jeszcze okaże. Brutus, bierz go! Pies wskoczył na parapet, z parapetu na Wernera. Wywrócił go i wytrącił broń. -Boże, potwór! - wrzasnął. -Nie. To tylko mój pies. Brutus, podaj mi pistolet. Pies posłusznie zostawił Veroy'a. Podał swojej pani broń. -Kto tu nie dożyje momentu dorwania ciebie przez policję? Lora uśmiechała się, trzymając broń w wyciągniętej ręce. Czuła się bardzo słabo, ale ręka nawet nie zadrżała. -Chyba mnie nie… - szeptał Werner przerażony. -A jeśli? -Nie zrobisz tego. Nie zabijesz mnie. -Oczywiście, że nie. - Lora odrzuciła broń na bok. - Nikogo nie zabijam, gdy jest bezbronny. Nie zabijam rodziny. -Rodziny? - powtórzył Werner. -Tak. To miał powiedzieć ci Jeff. -Lora! - do pokoju wpadł Roy, a za nim Nietoperz. Werner usiadł na podłodze pod ścianą. Patrzył na Lorę szeroko otwartymi oczami. Wydawało się, że zaczęło do niego docierać. -Więc ty… jesteś… Roy podszedł do siostry. -Ty jesteś moją… córeczką? -Tak. Mama prosiła mnie żebym ci przebaczyła, ale nie wiem czy umiem. -Źle wyglądasz. - zaczął Roy. - Powinnaś wrócić do szpitala. Gang praktycznie nie istnieje. Wszystkich złapała policja. - zwrócił się do Wernera. - Ty również jesteś aresztowany. I muszę ci powiedzieć, że też źle wyglądasz. To przez ten gang… tato… Oczy Wernera zaszkliły się. Zaczął płakać. Był to płacz gorzki. Gorzkiego żalu. -Boże, dlaczego przez te wszystkie lata miałem klapki na oczach? Niszczyłem własną rodzinę… Na szczęście przeliczyłem się… Moje dzieci okazały się silniejsze ode mnie, silniejsze niż moi ludzie… -I bardzo dobrze. - stwierdził Nietoperz. -A co ty tu robisz, skoro wszystkich złapali? -On, od dwóch lat u ciebie już nie pracuje. W porę zrozumiał, że gang to nie najlepsza inwestycja. -Jak to? Byłeś przecież moim najlepszym pomocnikiem, tylko ty potrafiłeś opanować Lorę... -Udawało mu się to właśnie tylko i wyłącznie dlatego, że pracuje dla mnie. -Lora nie chciała stracić dobrego, sprawdzonego człowieka, dlatego udawała, że tylko ja jestem w stanie ją zatrzymać. Zyskiwałem w twoich oczach, zapewniając sobie bezpieczeństwo i odsuwając wszelkie podejrzenia o zdradę. -Żeby rządzić, trzeba umieć rozróżniać ludzi. Ty nie posiadasz tej zdolności i dlatego gang nie miał szans dalszego istnienia. -stwierdziła Lora. -Czyli trafię teraz za kratki? -Tak. -Nie możesz mnie wyciągnąć, tak jak zrobiłaś to z Nickiem? -Nie. Nie ma takiej możliwości. Przykro mi, ojcze. Werner schował twarz w dłonie. -Niech przyjdą po mnie. Nie mam siły iść. - wydusił z trudem. Nietoperz wziął Lorę na ręce i ruszyli do wyjścia. -Schudłaś. -Wiem. -Dziewczyno, masz niedowagę. Nie możesz pozwolić sobie na anoreksję. -Wiem. Tak swoją drogą to coś bym zjadła. -Musisz mi powiedzieć co się tu stało wczoraj. - wtrącił Roy. -Nie chcesz tego wiedzieć. -Wybacz, ale pytam się mojej siostry, a nie ciebie. -Nie chcę o tym mówić. Niech ci się tata przyzna co zrobił. Roy zatrzymał się. Po chwili wahania wrócił do sypialni rodziców. Wernera już tam nie było. Chłopak popędził za siostrą. -Zniknął! -Jak to? -Nie ma go tam. Wyparował. Nie wyparował. Chciał uciec tajnym wyjściem z przeciwległego skrzydła. Doszedł tam, ale popełnił potworny błąd, skręcając na pierwszym rozwidleniu w prawy korytarz. Szedł po omacku. Nadepnął na skalny przycisk i nagle, posypało się na niego całe mnóstwo drobnych ostrych kamyczków. Kilka z nich pozostało w ciele, przy każdym najmniejszym nawet ruchu powodując straszliwy ból. Mimo to Werner podążał naprzód. Słyszał już głosy ścigających go policjantów. Na jego nieszczęście korytarz skończył. Nie było żadnej drogi ucieczki. Veroy oparł się plecami o ścianę. "Przeklęte podziemia! Jak Lora mogła znaleźć stąd wyjście?! A może ja jestem już taki głupi i nie wiem jak chodzić? Może rzeczywiście nie ma dla mnie już szans?" Nagle oślepiły go trzy ostre słupy światła latarek policyjnych. -Nie masz wyjścia, Veroy. Wyjdź z rękami w górze, w przeciwnym razie będziemy musieli użyć wobec ciebie siły. Rad nie rad, Werner poddał się. Zabrano go do szpitala, aby usunąć odłamki kamienia z ciała. Jeżeli chodzi o Lorę, to spała w tym momencie na szpitalnym łóżku. Lekarze określili jej stan na zły, ale życiu nic nie groziło. -Tydzień odpoczynku postawi ją na nogi. - stwierdził Lekarz. - A jej choroba nazywała się gang. Co do Toma, to lekarze byli niepewni. -Stan bardzo niestabilny, pod ciągłą kontrolą specjalistów. Raz udało nam się przywrócić go do życia, ale nie znaczy to jeszcze, że z tego wyjdzie. Amanda i Roy, byli bardzo niespokojni. Nadal nikt nie chciał im powiedzieć, co się stało poprzedniego dnia. Dopiero pod wieczór, Lora opowiedziała całą historię. W pierwszej chwili Roy chciał popędzić do ojca i powiedzieć mu, co o nim myśli. Ale Amanda powstrzymała go. -Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień. Werner i tak odpłaci, za to co zrobił. Wszystko wyglądało pięknie. Gang rozwalony, małe grupki terrorystyczne znikały, na kontynentach znów zapanował spokój. Wszystkim wydawało się, że to koniec tak masowego zła. Ale w niewielkim miasteczku niedaleko Hipodronic żył ktoś kto już niedługo chciał przywrócić gang do życia, chciał pomścić swojego ojca. Nikt nie spodziewał się, że ojciec tej osoby dopuścił by się stosunku z kobietą. Ta osoba wiedziała wszystko o wszystkich. Ten ktoś miał kilku przyjaciół, którzy robili wszystko cokolwiek tylko owa osoba zapragnęła. Najgorszą rzeczą było to, że ta osoba była kobietą. Młodszą od Lory i równie urodziwą. Wiedziała dobrze, że swoim wdziękiem potrafi uwieść każdego mężczyznę, dlatego planowała to wykorzystać. Wykorzystać do zemsty. 30. MAM SERCE Dzień po złapaniu Veroy'a, z samego rana, Lora obudziła się jako całkiem inna osoba. "Boże co ja zrobiłam! - myślała. - Tylu gangsterów zabiłam... Przecież to też ludzie!" Opanowało ją przygniatające poczucie winy. Żal po zabitych przez siebie ludzi wyciskał jej z oczu łzy. Tak, Lora płakała. Znowu odczuwała do siebie ten wstręt, który zniknął od czasu pogrzebu jej przybranych rodziców. W pewnym momencie otwarły się drzwi sali, w której leżała Lora. Weszła Amanda. Zobaczyła siostrzenicę zapłakaną, a że zdarza się to rzadko, wystraszyła się. -Co ci jest? -Żal mi ich wszystkich... Am, ja zabijałam ludzi i nawet o tym nie myślałam. -Nie obwiniaj się, przecież oni zabili ci najbliższych... -Ale nie można wszystkiego zwalić na to, że chciałam się zemścić! - szlochała Lora. - Jeszcze wczoraj nawet nie umiałam zapłakać... gdy zabijałam gangsterów nie czułam, że robię źle... Po pogrzebie Mirasiuków straciłam miarkę co jest dobre a co złe... teraz nawet Rudego mi jest żal... Amanda przytuliła siostrzenicę do siebie. -Na każdego spływa kiedyś chwila uświadomienia... Nie płacz już. Podziwiam cię. Ja nie umiem się już przyznać, że źle robię zabijając. Nawet czasami nie odczuwam żalu. Moje serce stwardniało... Ale twoje jest wielkie i kochające bliźniego... Jesteś człowiekiem. Takim wrażliwym. A twoja czasowa znieczulica spowodowana była działaniem gangsterów wobec ciebie. -Am, nie pocieszaj mnie i nie staraj się odeprzeć ode mnie wyrzutów sumienia. Ja zabijałam ludzi i to jest fakt. To jest grzech. A teraz muszę odpokutować... - Lora momentalnie się uspokoiła. Zamilkła i pogrążyła się w głębokich rozmyślaniach. 31. PIERWSZE I OSTATNIE "KOCHAM CIĘ" Pierwsze publiczne pojawienie się tajemniczej kobiety, miało miejsce dzień po rozwiązaniu gangu. Zamaskowana, w towarzystwie trzech silnych mężczyzn, wtargnęła do szpitala i uprowadziła Wernera. Taki był jej pierwszy raz. Jeden człowiek uprowadzony i wielki szum wokół tego. Strach ogarnął cały świat, nie wyłączając Lory. Miała dość przelewu krwi, a wiedziała, że ludzie, którzy uprowadzili jej ojca, chcieli wznowić ten horror, który przeżywała od kilku lat. Była prawie pewna, że prędzej czy później powstanie coś co nawet w połowie nie będzie przypominało ciamajdowatej Grzybicy. Miała przeczucie, że nadejdą gorsze czasy i organizacja silniejsza od dotychczasowego gangu ogarnie świat. -Lora ma doła. - zauważył Roy. - Nie możemy jej jakoś pomóc? -Wątpię. - westchnęła Amanda. - O ile Werner nie wróci w ręce policji, ona nie będzie czuła się lepiej. I miała rację. Jednak Werner wsiąknął bez śladu, wraz ze swoją wybawicielką i na razie nie planował wracać. Jego zniknięcie spowodowało same przykre rzeczy dla wielu ludzi. Emil stracił posadę komendanta, podobnie jak pięciu innych policjantów, którzy pilnowali sali szpitalnej w której leżał Werner. Amanda zamartwiała się o stan psychiczny swojej siostrzenicy, nie dbała o Nicka, który również wymagał opieki duchowej. Roy martwił się o siostrę, gdziekolwiek by się nie pojawił, wszyscy pokazywali na niego palcem, a gdy ktoś usłyszał jego nazwisko od razu kojarzył go z Wernerem i gangiem. Chodził smutny i nie pomagały nawet czułe słówka ze strony Eweliny, która również była smutna, patrząc na rodzinę swojej przyjaciółki. Nie można nie wspomnieć tu o Lorze. Od czasu porwania ojca, była zamknięta w sobie i jakby nieobecna. Dusiła w sobie wszystkie swoje obawy i słyszała niczego co przychodziło z zewnątrz. Nie zwracała uwagi na informacje o stanie zdrowia Toma, nawet na niego nie spojrzała. Sprawiało mu to olbrzymi ból. Tak to przez jednego człowieka, który nawet nie zdawał sobie z tego sprawy i praktycznie nie miał na to żadnego wpływu, cierpiało mnóstwo osób. Po dwóch miesiącach ciągłego strachu i smutku, przyszła chwilka względnego spokoju. W domu Amandy mieszkało pięć osób, a nie jak do tej pory trzy. Doszedł Tom i Roy. Nick odważnie stwierdził, że Tom nie ma innej możliwości, jak mieszkać z nimi. Był na zwolnieniu warunkowym, ze względów zdrowotnych i praktycznie nie miał dokąd iść. Amanda miała więcej czasu dla siebie i Nicka, od momentu pierwszej wizyty Lory u psychologa. Po rozmowie z lekarzem, Li czuła się lepiej. Opowiedziała o swoich wątpliwościach, lękach, o tym że znowu nie potrafi płakać, chociaż miałaby ochotę wyrzucić z siebie wszystkie żale. -Wydaje mi się, że przez tego psychologa, jesteś zdrowsza. - zauważył Roy. - Na twoim miejscu przestałbym się zamartwiać ojcem i zatroszczył o najbliższych. Tom jest u kresu wytrzymałości. Pomyśl co byś czuła, gdyby twoja ukochana osoba patrzyła na ciebie tępawym wzrokiem i nawet słowem się nie odezwała? -Nie wiem... -Lora zrób coś z sobą! Życie toczy się dalej. Po śmierci Mirasiuków powiedziałaś: "Będę żyła dalej. Mam przyjaciół i kochającą rodzinę." Masz przyjaciół i rodzinę. Żyjesz dzięki poświęceniu Toma i Jeffa! Oni cię naprawdę kochali. -Skąd wiesz co mówiłam po śmierci przybranych rodziców? -Nick mi mówił. A zresztą, czy to jest w tym momencie ważne? Weź się w garść. Czuję, że ojciec nie popełni drugi raz tego samego błędu i nie utworzy gangu na nowo. Zapomnij o nim. Roy miał rację. Werner nie założy gangu. Nie znaczy to jednak, że gangu nie będzie... Słowa brata wpłynęły na Lorę pozytywnie. Co prawda nie zapomniała o ojcu, wręcz przeciwnie, planowała go znaleźć, ale zaczęły do niej docierać fakty z życia zewnętrznego. Smutek stłumiła zawziętym postanowieniem i tylko czasami, gdy zostawała na chwilę sama i nikt nie widział, pozwalała sobie na chwilę zadumy. Wróciła do codziennych treningów, próbowała nadrobić braki wiedzy, nawet zaczęła się uśmiechać. Nie przykładała jednak wagi do kontaktów z Tomem. Amanda obiecała kurs jazdy motorem, co Lorze bardzo przypadło do gustu. Zawsze podobały jej się szybkie motocykle. Pierwszym krokiem do odnalezienia ojca, jaki zrobiła było rozeznanie się w sytuacji panującej w mieście. Miała dwumiesięczną lukę w wiedzy o świecie. Zaglądnęła na komendę. Zastała Alberta i jakiegoś dziwnego, wysokiego i potwornie chudego policjanta, którego nigdy przedtem nie widziała. -Alberciku kochany, gdzie znajdę komendanta? -Tu mnie znajdziesz. - odezwał się wysoki glina. Lora spojrzała niepewnie na chudzielca. -Słuchaj stary, ominęło mnie dwa miesiące, co tu się dzieje? - szepnęła Lora pochylając się nad biurkiem Nyszy. -Panienko, proszę nie spoufalać się z przedstawicielami prawa. - wtrącił ostro chudy. Albert uśmiechnął się, albo przynajmniej próbował, tak czy inaczej wyszło mu to żałośnie. -To jest komendant. -Czy ty ze mnie idiotkę robisz? Emil transformację przeszedł, czy jak? -Po ucieczce Veroy'a został zdegradowany, a jego stanowisko objąłem ja. - wyrecytował chudzielec. - Nigdy bym nie pomyślał, że dzięki takiemu śmieciowi jak Werner zdobędę to stanowisko. Czego panienka chce ode mnie? Lora zacisnęła pięści. -Jak pan nazwał Veroy'a? - zapytała jeszcze spokojnie. -Oj, będzie bolało... -szepnął Albert. -Nazwałem go śmieciem. Czy masz wątpliwości, że ten imbecyl zasługuje na lepszą nazwę? W sumie można nazwać go zerem, gnojem... Tu urwał. W oczkach mu się zamroczyło, stracił równowagę i upadł na podłogę. -Powiedz jeszcze słowo na mojego ojca, a zginiesz. Nie zagrzejesz tutaj miejsca. Emil wróci na swoje stanowisko, albo nie nazywam się Loraine... - tu Lora zawahała się. - Veroy-Wenley. - Dokończyła z dumą unosząc głowę. - Alberciku, gdzie mogę zastać komendanta? -Emila, rozumiem? -Oczywiście, że tak. Czy to długie, chude co tarza się po ziemi mogłoby być dobrym komendantem? Chodzi mi tylko i wyłącznie o Emila. -Czy ktoś mnie tutaj woła? O wielka Lora, co robisz w skromnych progach naszej komendy? Ostatnio nie często tu gościsz. Co się sprowadza? -No więc... Przyszłam dowiedzieć się o szczegółach dotyczących porwania mojego ojca, ale widzę że jakieś dupki pozbawiły cię komendy... -Te dupki, to sam minister obrony narodowej... - stwierdził Emil uśmiechając się szczerze. -Później dasz mi namiary na tego pana, teraz wróćmy do mojej sprawy. I czuj się jak komendant. To tylko kwestia czasu, kiedy zniknie ten chudy i wszystko będzie po staremu. Emil z trudem opanował śmiech i cudem powstrzymał się od skomentowania swojego długiego szefa. Zniknął z Lorą w archiwach, a wówczas zebrało się Albertowi. -Czemu mi nie powiedziałeś kim jest ta suka? - warknął komendant. -Kto? - Albert zachował spokój, czując się pewny swojej pozycji, po takim zagraniu Lory. - Mówi pan o Lorze? Wszyscy ją znają. Skąd miałem wiedzieć, że nie interesowała pana sprawa pogromczyni Grzybicy... -Ona jest córką tego gangstera Veroy'a? -Tak. Ma charakterek... I trzeba uważać. Ma zezwolenie na zabijanie. -Co? -Było potrzebne, gdy gangsterzy co krok na nią napadali. Dostała nawet od nas broń. Jest naprawdę niebezpieczna, jeżeli się jej ktoś narazi. A ty to właśnie zrobiłeś. -Rękę to ona ma ciężką, trzeba przyznać. - złagodniał chudzielec. - Moje pytanie brzmi kto daje zezwolenie na zabijanie dziecku? -Ten sam koleś, który zrzuci ciebie ze stołka komendanta i posadzi na nim z powrotem Emila. Zrobi to grzecznie i posłusznie jak baranek. Ministrowi cholernie zależy na złapaniu Wernera, a wydaje się, że tylko ona to potrafi, dlatego każde jej życzenie będzie traktowane jako rozkaz. Dziewczyna ma wielką władzę i lepiej być z nią za pan brat. Toczenie z nią wojny jest samobójstwem. Minęło jakieś półgodziny, zanim Lora opuściła komendę. Pognała do domu. -Moim zdaniem zaczyna robić się nieciekawie. -zaczęła ni stąd ni zowąd przy obiedzie. - To znaczy zacznie, jeżeli gang powstanie na nowo. Porwaniu ojca przewodniczyła młoda, ponoć atrakcyjna kobieta. Do tej pory w Grzybicy pracowali sami mężczyźni. -Kobietom nie pozwalano nawet nosa wetknąć. Jedynie jako kochanki, albo żony. - wtrącił Nick. -Strażników odciągnęli jej pomocnicy. Miała wolną drogę do ucieczki z Wernerem. Po porwaniu zniknęła razem ze swoimi wspólnikami. Tego samego dnia w miasteczku sąsiadującym z Hipodronicami, rozpłynęła się jakby w powietrzu dziewczyna, w wieku Roy'a. Mieszkała sama, w ostatnich czasach pojawiali się u niej różni mężczyźni. Trenowała karate, kunk fu i uwielbiała strzelać do celu. Wygrała nawet konkurs strzelecki juniorów. Sąsiedzi mówili, że była bardzo urodziwa. Niska i chudziutka, a mimo to posiadała olbrzymią siłę. Była przywódcza i pewna siebie. Zniknęła bez śladu. Policja nie skojarzyła tych dwóch faktów. Moim zdaniem, ta dziewczyna i porywaczka mojego ojca, to ta sama osoba. -Kiedy tak mówisz przypominają mi się stare dobre czasy. - westchnęła Amanda. - Ale... Kto ci o tym powiedział? -Komendant. -On raczej nie współpracuje z pospólstwem... -Nie mówię o tym długim chudzielcu. Mówię o Emilu. -On nie jest... -Wiem. Od dwóch miesięcy nie jest komendantem, ale niech tylko skontaktuję się z ministrem ochrony narodowej, to natychmiast nim będzie. -Stara dobra Lora. Lubię ten głos. Zdecydowany, żywy... - z holu doszedł ich znajomy głos. Za głosem pojawił się Nietoperz. - Co to się stało, że zaczynasz dbać o Hipodronice? -Trafiła na trop porywaczy Wernera. - westchnął Tom, jedyny smutny przy obiadowym stole. Dopiero teraz Lora zobaczyła go. Zamilkła. Wpatrzyła się w Toma. Towarzystwo naokoło dostrzegło dziwne zachowanie się obojga. -Przejdźmy do salonu, porozmawiamy. - zaproponowała Amanda i po chwili przy stole pozostała tylko Lora i siedzący naprzeciwko niej Tom. Patrzyli na siebie i nic nie mówili. Li stwierdziła, że Renegis wygląda nie tylko na zmęczonego, ale również załamanego. Podkrążone oczy, blady, przygarbiony, jakby wypompowany. -Ja... - zaczęła Lora. Chciała powiedzieć "Kocham cię...", ale głos ugrzązł w gardle. Poczuła ciepło jego dłoni na swojej. -Ja też. I nie musisz tego mówić. Masz to w oczach. -Najpierw chce zakończyć sprawę ojca. Pomożesz mi? -Tyle ile będę potrafił. Następnego dnia oboje pojechali do sąsiedniego miasteczka. Pytali się mieszkańców o młodą dziewczynę, ale nikt nic nie chciał mówić. Chodzili tam i z powrotem. -Nie wydaje ci się, że ten koleś w farbowanych włosach chodzi za nami? - zapytała w pewnym momencie Lora. -Mam takie wrażenie, ale chyba jest sam. -Zaraz to sprawdzimy. Skręcili w boczną uliczkę. Tajemniczy facet skręcił również. -Przepraszam! - zawołał. Lora odwróciła się. -Przepraszam, ale państwo pytaliście się o tą dziewczynę co zniknęła, kilku ludzi. Tak się składa, że byłem obok i pomyślałem, że powinniście to wiedzieć. -Co takiego mamy wiedzieć? -Patryshia, bo tak na imię tej dziewczynie, jest córką gangstera. Przed szesnastoma laty jej matka została zgwałcona. Zaszła w ciążę. Gdy dziecko się urodziło, gwałciciel przyszedł do niej i powiedział, że dziewczynka ma zostać jego następcą. Nakazał szkolenia dziewczynki swojemu przyjacielowi. Tak się składa, że ten przyjaciel to ja. -A ojciec Patryshii? -Zabiłaś go. Lora spojrzała na Toma. -Zabiłam wielu gangsterów... -Ale tego nie musiałaś zabijać. Mogłaś go puścić tak jak pozwoliłaś uciec innym, ale musiałaś się zemścić. On zabrał ci matkę i siostrę. -Rudy? - parsknął Tom. - Przecież on był gejem, nie w głowie mu panienki. -Wiem o tym. Ale raz jeden się zbliżył do kobiety. Nie z miłości, nie dlatego, że był pijany, ale dlatego, że koledzy śmiali się, że nie potrafi panienki przelecieć. Udowodnił im, że potrafi. -A ty skąd to wiesz? -Byłem jego przyjacielem i nauczycielem Patryshi. Zanim zniknęła zebrała kilku wyrzutków społeczeństwa. Byli jej posłuszni jak psy. Sądzę, że chce pójść w ślady ojca. -A dlaczego nam o tym mówisz, a nie policji? -Bo policja postukałaby mi po głowie i nie zajęła się tą sprawą. -Co racja, to racja. Nasz chudy komendant nawet by nie chciał cię wysłuchać. Nie wiesz, gdzie może się teraz chować? -Nie mam pojęcia. W dniu, w którym porwała twojego ojca, podziękowała mi za pracę i wyraźnie nie chciała, żebym wchodził jej więcej w drogę. Uznała to nawet za niewskazane dla mnie. -Możesz być pomocny, gdzie można cię znaleźć? -W tutejszej szkole. Pytajcie o Daniela od wschodnich podstaw. Tak mnie nazywają. Uczę bachory podstaw karate. A! Uważajcie na Patryshię. -Czemu? -Jeżeli będziecie mieli okazję się z nią spotkać, to zrozumiecie. Była moją najlepszą uczennicą. Przez następne dwa miesiące, nie natrafiono na żaden ślad. Szukali na różne sposoby. Wysyłali szpiegów, w internecie na wszystkich ciemnych stronach podawali ogłoszenia bandziorów do wynajęcia, próbowali nawet podawać komunikaty, że policja natrafiła na ślady porywaczy Veroy'a. Nic. Zero reakcji ze strony zła. Nie podobało się to nikomu. Zwłaszcza Lorze. Zauważyła jednak, że jej poszukiwania przeszkadzają jej przyjaciołom w szczęściu. Dlatego udawała, że całkowicie przestała się tym interesować. Któregoś dnia Amanda przyznała się, że jest w ciąży i po trzech miesiącach miał być ślub. Wieczorem Tom zakradł się cichaczem do pokoju Lory. Zapukał do drzwi. -Proszę. -Dzień dobry na wieczór! -Wejdź. Co cię sprowadza do mnie o tej porze? -Właściwie to nic. -Czegoś chcesz. -Chciałem się tylko o coś zapytać. -Pytaj. -Kiedy my pójdziemy w ślady twojej ciotki i Nicka? -My? -No przecież mówię. -A kto powiedział, że mamy kiedyś pójść? -Właściwie nikt... - Tom odwrócił się i już miał czmychnąć, gdy Lora jednym susem stanęła przed nim, zatrzaskując drzwi. -Czekaj. Gdzie idziesz? -Do siebie. -Nie. Nie skończyliśmy rozmawiać. Kiedyś się mnie pytałeś już o to samo. Na wyspie, pamiętasz? Jak Morikon dowiedział się, że Lilit nosi jego dziecko. Pamiętasz, co wtedy odpowiedziałam? -Jak mógłbym zapomnieć? -Zapytałeś kiedy postaramy się o następcę. Ja na to: Jeszcze nie teraz. Następcę czego? -Nie gangu, bo tego już nie ma. Następcę nazwiska. -Twojego nazwiska? -Naszego. -A jak będzie dziewczynka? Wyjdzie za mąż i nazwisko się zmieni. -Ale będzie je nosiła przez osiemnaście lat przynajmniej. -Nie sądzisz, że na takie plany trochę za szybko? -Teraz można by pomyśleć chociaż o planach. -Miłego myślenia. Póki ojciec nie wróci za kratki nie wiem, czy będę umiała myśleć o czymś innym. -Poczekam. Czekałem tak długo, to mogę poczekać jeszcze trochę. -Ja nie chciałabym czekać zbyt długo, ale to silniejsze ode mnie. Przykro mi. - westchnęła głęboko i na pożegnanie pocałowała Toma. -Będę czekał wytrwale. Zabawa była pierwszorzędna. Najzabawniejsze, później mniej zabawne dla Lory, były oczepiny. Najwięcej radości sprawił gościom moment rzucania welonu panny młodej i muchy pana młodego. Tuż przed tym jak Amanda rzuciła welon, Lora powiedziała po cichu do stojącej obok Agnieszki. -Jak znam szczęście, złapię welon, a mucha wpadnie w ręce Toma. No i wykrakała. -Ona temu winna, pocałować go powinna! - rozległo się na sali. Z nieukrywaną ochotą cmoknęła "pana młodego". Natychmiast zabrzmiało: -On jej tego winien, pocałować ją powinien! Tym razem całusek był nieco dłuższy. Ale gdy goście zaśpiewali: -Oni temu winni, pocałować się powinni! Lora o mało nie padła. Nie dlatego, że mieli się pocałować. Otóż na salę cichutko weszła Patryshia. Zapamiętała dobrze jej twarz ze zdjęcia, które pokazał jej Emil. Uśmiechała się szyderczo. Gdy oczepinowa para młoda zwlekała z buziakowaniem, wydarła się: -Gorzko! Gorzko! Odpowiedział jej chór gości takim samym "gorzko". Lora pierwsza przytuliła Toma. Gdy po jeszcze dwóch gorzkich wezwaniach nowa para przetańczyła trzy tańce, Lora poszukała wzrokiem Patryshi. Nie było jej na sali. Gdy na chwilę została sama przy stoliku, zainteresował się nią dziwny pan w białym garniturze i przyciemnianych okularkach. Usiadł koło niej. Przysunął krzesło jak najbliżej mógł. Objął ją ramieniem i zaczął mówić spokojnym, dobitnym głosem. -Nie próbuj się bronić, ani uciekać. - wyciągnął broń i trzymał ją pod stołem. - Za chwilkę wyjdziesz grzecznie na dwór, ktoś chce się z tobą spotkać. -Patryshia? - zapytała równie spokojnie Lora. Tajemniczy pan zmarszczył czoło i odrzekł. -Tylko, żeby nikt nie szedł za tobą. Masz pięć minut. Jeżeli nie przyjdziesz, wszyscy zginą. Odszedł. Lora wzięła torebkę i znikła na moment w toalecie dla kobiet. Nie poszła tam za potrzebą. W torebce schowaną miała broń, scyzoryki oraz zegarek robiący zdjęcia. Uzbroiła się. Przed wyjściem spojrzała w lustro. "Ja też się zmieniłam. Już nie jestem tą małą, pyskatą dziewczynką, która fuksem ratowała sytuację..." - westchnęła głęboko. Przeszła cicho salę i wyszła na dwór. Szła przed siebie powoli, nasłuchując i rozglądając się. Nagle zatrzymała się. Wydawało jej się, że coś słyszy. Spojrzała na budynek. Od strony ulicy padało słabe światło latarni. Lorze nie pasował cień budynku. Cień krawędzi budynku powinien być prosty, ale nie był taki. Krawędź poruszyła się lekko. "Tu jesteś! - pomyślała." -Patryshia? Cień natychmiast się schował. -Wiem, że stoisz za budynkiem. Czego chcesz? -Jak ty mnie u licha zobaczyłaś? - głos był nawet przyjemny. Patryshia wyszła spokojnie. Lora usłyszała za plecami co najmniej dwie osoby. -Czego chcesz? - powtórzyła. -Zemsty. -Mogłam się domyślić. -Umiesz się bić? -Pytanie. -Mogę cię sprawdzić? Lora uśmiechnęła się. -Osobiście, czy ci twoi goryle z tyłu? -Skąd wiesz, że tam stoją? Nawet się nie obejrzałaś? -Musisz się nauczyć jeszcze kilku ważnych rzeczy, zanim prawidłowo będziesz planować napady. -Osobiście chcę ci dokopać. -Czuję się zaszczycona. -Zaraz dopiero poczujesz. Patryshia rzuciła się na Lorę, ale ta skrzętnie unikała jej ciosów. Po krótkiej chwili złapała ją za rękę i rzuciła na ziemię. Jednocześnie usłyszała załadowywaną broń. -To trochę nie fair... Jestem bezbronna. -Ojciec też nie miał się czym bronić. Naładowałaś w niego tyle ołowiu, że nie miał najmniejszej szansy na przeżycie. -Rudy zabił moją przybraną rodzinę, moją prawdziwą matkę i siostrę. Ale masz rację. Jego szansa była właściwie żadna. Teraz moja jest jeszcze bardziej nierówna. -Lora! - gdzieś od drzwi doszło wołanie Toma. -Miałaś przyjść sama. -On nie wiedział. Trafił tu pewnie przez przypadek. Tom wyszedł z sali, ale szybko cofnął się. Jeden towarzyszy Patryshii strzelił w jego stronę. -Dosyć tego. Jorg, zabierz stołek. -Jaki stołek? - Lora nic nie rozumiała. -Chciałam zabić ciebie, ale lepiej będzie ząb za ząb. Ty zabiłaś mojego ojca, ja skasuję twojego. Na drzewie, nie daleko budynku z salą weselną, przerzucona była już lina. Jeden jej koniec przywiązany do gałęzi, drugi do szyi związanego Wernera. Stał na prawie metrowym stołku. Jorg usunął je i Werner zawisnął. -Tato! - zawołała zrozpaczona Lora. -I co? Miło jest patrzeć na śmierć? -Śmierć? - Lora wyciągnęła jeden ze swoich scyzoryków. Rzuciła nim mocno i celnie, przecinając linę. Werner upadł na ziemię. Zanim Patryshia zorientowała się w sytuacji, Lora wyciągnęła broń i zaczęła ostrzeliwać pomocników dziewczyny. Tego Pati nie przewidziała. Dała nogę, nie interesując się losem swoich współpracowników. "Ucieka jak jej ojciec." - pomyślał Tom. Z sali weselnej wylegli goście. Lora rzuciła się do ojca, ściągnęła sznur z jego szyi. -Tato... - zaczęła. -Córeczko... - Werner ciężko sapał. -Tatusiu... -Przepraszam, kochanie... za wszystko... -Nie gniewam się. Nie umiem się gniewać. Kocham cię, tato... -Ja ciebie też córeczko... Zadzwoniono na pogotowie i policję. I właściwie wesele skończyło się w tym momencie. -Zepsułam najważniejsze wasze święto... Przepraszam. -Nie ty, tylko ta Patryshia. - poprawił ukochaną Tom. -Tak czy inaczej nic się nie stało. Jutro przedłużymy poprawiny. - niewzruszona niczym Amanda podeszła do stołu z resztką ich tortu, ukroiła sobie kawałeczek, ściągnęła buty, usiadła na krześle, położyła nogi na stole. - Smacznego. -Mam zdjęcia Pati i jej pomocników. O ile zegarek się nie zepsuł. Myślę, że powinny cię zainteresować, komendancie. -Jak zawsze nie oceniona Lora. - Emil był jej dozgonnie wdzięczny. Mało tego, że przywróciła mu pracę, to jeszcze pomaga mu w zidentyfikowaniu niedoszłych morderców jej ojca. Proces był tylko formalnością i oficjalnym wydaniem ostatecznego wyroku. Werner za dużo złego zrobił i nie można było tego puścić płazem. Klamka zapadła. Na dość dużej wyspie, na oceanie atlantyckim znajdowało się więzienie, w którym przetrzymywano najpotworniejszych zbirów. Tam miał trafić Veroy na dożywocie bez możliwości przedwczesnego zwolnienia. Praktycznie bez słów pożegnał się z rodziną oraz z przyszłym zięciem. Jeszcze raz przeprosił wszystkich za wszystko. Zanim odjechał przestrzegł Lorę przed Patryshią. -Niebezpieczna jak jej ojciec. Młoda i piękna kobieta w gangu, to potworna zagłada dla ludzi. Lora nigdy więcej nie miała już okazji spotkać, ani nawet usłyszeć ojca. Ale może dlatego potrafiła funkcjonować normalnie. Z wielką przyjemnością zabrała się za Toma, podczas nieobecności ciotki, która to wyjechała w podróż poślubną. Tom również z wielką przyjemnością pozwolił Lorze zabierać się za niego. Cztery lata kłótni, obijania się nawzajem, złości i bólu, zakończyły się wreszcie zasłużonym szczęściem. -Mój koszmar się skończył. Nawet Patryshia nie przeszkodzi mi żyć. -A wyjdziesz za mnie? - zapytał ni stąd ni zowąd Tom, gdy sprzątali ze stołu po kolacji. -Ja za ciebie? - parsknęła Lora. Rzuciła się w ramiona Renegisa i szepnęła. -Bałam się, że już nigdy nie powtórzysz tego pytania... Oczywiście, że wyjdę za ciebie... Nie trzeba chyba mówić co stało się później. Stół nie został sprzątnięty, a Tom nie spał w swoim pokoju. Można powiedzieć, że prawie w ogóle nie spał. Ta noc była naprawdę ciekawa, ale zostawmy zakochanym narzeczonym odrobinę intymności i nie zdradzajmy szczegółów. Następnego dnia, z rana, zadzwoniła Amanda. Chciała rozmawiać z Lorą, ale odebrał Roy. Chłopak wszedł do pokoju siostry. Jako że nigdy nie zastawał Toma w jej pokoju, co więcej w jej łóżku i jakby było tego mało bez ciuchów, wszedł śmiało. -Ou, sorry... Lora, ciotka zdzwoni, możesz rozmawiać? -Tak. -Czy coś się stało? -zapytała zaniepokojona Amanda. -Nie nic. W kwietniu będzie ślub. -Czyj? -Mój. -Wreszcie się chłop oświadczył! To ja wam nie przeszkadzam, będziemy z Nickiem pojutrze. Lora odrzuciła telefon jak najdalej. -Tom... -Tak? -W mojej rodzinie jest dziedziczne obciążenie bliźniakami. -To widzisz. Nick tyle się starał i wyszło jedno. A jak nam się uda, to będą dwie pieczenie na jednym ogniu. Jestem tego pewien. -Wyobrażasz sobie jakie to okropne? Dwójka rozkrzyczanych bachorów, biegających między nogami? Ani chwili odpoczynku, cały czas zwariowane, dziecięce pomysły! - uśmiechnęła się. -No widzisz, będziemy mieć to podwójnie szybciej za sobą. -Byle tylko nie poszły w ślady ich ojca... -Czemu? -Przecież to okropny facet! Darmozjad, leniuch i wszystko co najgorsze! -Ty to mówisz o mnie? -Oczywiście. -Widzę, że wraca ci dobry humor. Nasi młodzi zakochani, spędzali ze sobą każdą chwilę, byli sobą wciąż jakby sobą nienasyceni... no bo co tu się dziwić? Cztery lata kochać kogoś i nie móc go kochać. Oni naprawdę się kochali. Ich miłość miała przetrwać jeszcze cięższe niż dotychczas próby, ale przez wszystkie przechodziła pozytywnie. 32. JUŻ NIE! Czas jakby zwolnił tępa. Wszyscy byli w końcu naprawdę szczęśliwi. Lora, parę dni po tym jak Tom się jej oświadczył wpadła na komendę. -Emilku! Mam pewną ważną sprawę. -Co się stało? Li z diabelskim uśmiechem wyciągnęła z teczki, którą ze sobą przyniosła, jakiś świstek. -Widzisz co to jest? Komendant przyjrzał się papierkowi. -Zezwolenie na zabijanie. -Naprawdę? - Lora szybkim ruchem przedarła kartkę na pół. - Już nie. Emil stał z wytrzeszczonymi oczyma. -Przysięgam sobie samej i wszystkim na około mnie, że już nigdy nie będę do nikogo strzelać! - krzyknęła radośnie Lora. - Rozumiesz? Kończę z tym. Przykro mi, że nie zwrócę wam broni, którą od was otrzymałam, ale w czasie zamieszek w Czarnym Zamku gdzieś mi przepadła. -Cóż mam powiedzieć? - rozłożył ręce komendant. - Miło mi się z tobą pracowało. -Mi z tobą również, chociaż chwilami wydawaliście się być ostatnimi sierotami. Ale Grzybicy już nie ma i nigdy nie będzie, dlatego ja też już nie chcę mieć do czynienia z bronią palną. To była bardzo silna przysięga. Ale wcale nie będzie w przyszłości rzeczą prostą jej dochowanie. 33. WESELE Na świecie powstała koalicja antyterrorystyczna, prowadzono różne akcje mające na celu nauczenie ludzi dobra. Wszędzie powstawały kluby sportowe, gdzie zwykli ludzie mogli uczyć się jak radzić sobie i bronić się przed złodziejami i włamywaczami. Ludzie stali się bezpieczniejsi przez co szczęśliwsi. Roy każdą wolną chwilę spędzał z Papcią - nie przeszkadzała im niewielka różnica wieku, Nietoperz wreszcie znalazł swój kąt u boku Agnieszki, Amanda była szczęśliwa z Nickiem i ich córeczką Kriss, Lora również spodziewała się dziecka. A właściwie dzieci, bo tak się spodziewała, nosiła bliźnięta. Emil spokojnie pracował jako komendant i policjanci zwolnieni z pracy, ci co pilnowali sali Wernera zanim został porwany, również wrócili do pracy. Nikt nie zainteresował się zniknięciem długiego, chudego, chwilowego komendanta. Nikt nie myślał o Patryshi, która była potwornie zła na Lorę i obiecała sobie pomścić swojego ojca. Na razie jednak nie planowała niczego oprócz życia osobistego. Tak samo zresztą jak długi chudzielec... Do Hipodronic zawitała zima. Przysypała białym śniegiem, zmroziła wszystkie okoliczne zbiorniki wodne. Postanowiono odwiedzić wysepkę Lorland i Siwą Sowę. -Tam zawsze panuje lato. A babcia z olbrzymią przyjemnością zobaczyłaby się z córką, zięciem, wnukami i dawnym więźniem z wyspy. - zauważyła Lora. Pomysł spodobał się wszystkim. Rafał, gdy usłyszał o wyprawie przyjaciół, zapragnął płynąć z nimi. Zabrał ze sobą Agnieszkę. W efekcie płynęło dziesięć osób, nie licząc bliźniąt Renegisów, które były dopiero w drodze oraz psa. Dziesięć dlatego, że płynęła jeszcze Papcia i Janusz. Z trudem znaleźli kogoś, kto zgodził się ich podwieźć. Wszyscy bowiem wiedzieli, że morze w okolicach wyspy jest bezlitosne wobec wszystkich przepływających tamtędy statków. Oni jednak wiedzieli, że morze złagodniało. Słyszeli, że ktoś dopłynął już dwa razy do Lorlandu i wrócił szczęśliwie. Znaleźli go i popłynęli na wyspę. Umowa była taka, że po tygodniu kapitan ma wrócić po nich. Jakież było szczęście, gdy w wiosce pojawiła się Lora. Najpierw wstąpili do szałasu Siwej Sowy. -Babciu! Gdzie jesteś? -Jaka babciu? - Siwa Sowa wyszła z kuchni. Stanęła w miejscu i słowa nie mogła wydusić widząc gości. -Moja babciu. - Lora uściskała Rozalię mocno. - Przywiozłam ci kilku gości. - Lora przedstawiła wszystkich, oprócz Toma i Rafała, których już znała. Na koniec zostawiła Amandę. - Sądzę, że z żoną Nicka, będziesz miała dużo tematów do rozmowy. Babciu, to jest moja ciocia, twoja córka Amanda i jej córka Kriss. Kagulo nakrył stół i przygotował coś do jedzenia. Przy posiłku, Siwa Sowa dowiedziała się o wszystkim, co działo się na kontynencie. Lora powiedziała jej o śmierci Romualda. -Rozmawiałam z nim przed pierwszym wyjazdem do Nowego Jorku. Nie chciałam wierzyć w prawdziwość jego słów. Ale to naprawdę był dziadek. Tyle, że dowiedziałam się o tym trochę później, gdy rozmawiałam z jednym gangsterem. Tata dowiedział się od niego, że jestem z ciotką w Ameryce. W podzięce zabił go. -Na mnie też niebawem przyjdzie czas. Ale sprawiliście mi olbrzymią przyjemność odwiedzając mnie. Jeszcze tego dnia wszyscy zjawili się w wiosce. Lud entuzjastycznie przywitał gości, a najmocniej cieszył się wódz i jego żona oraz ich synek - Richard. Tom usłyszawszy imię, zamyślił się. -Tak jak tata. - szepnął do Lory. -Rzeczywiście. Na wyspie zabawiono nie tydzień, ale miesiąc. Później wrócili na kontynent. Przyszła wiosna i w domu Amandy zamieszkały kolejne dwie osoby. Eddie i Rainer Renegisowie. Am stwierdziła, że trzeba dobudować jeszcze jedno pomieszczenie. Nie dla ludzi, bo ci mieli wystarczająco dużo pokoi, ale dla psów. Brutus również postarał się o potomstwo. Był problem ze znalezieniem partnerki. W całym kraju nie znaleziono samicy howavarta. W ogóle okazało się, że pies Lory jest jedynym psem tej rasy w całym Polis. Dlatego skrzyżowano howavarta z bernardynem. Efekt był słodziutki. Osiem piesków o prześmiesznym ubarwieniu w łaty, budowie bernardynów i, co się później okazało, wzroście owczarka niemieckiego (choć nie miał on nic wspólnego z samicą bernardyna!). Więc jednak wygrało dobro. Choć były już chwile zwątpienia i niepewności. Dzieci dorastały w możliwie normalnej rodzinie. Nie mówiło się im na razie o młodzieńczych wyczynach rodziców. Ale pewnego dnia, miały stawić czoło temu, z czym zmagało się poprzednie pokolenia. Ze złem. KONIEC |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |