DRUKUJ

 

List znaleziony w ..bucie

Publikacja:

 09-08-25

Autor:

 i ty zostań kanibalem
Wojna.
Kto by pomyślał. Ja osobiście od urodzenia żyłem w przeświadczeniu nieuchronnie zbliżającej się apokalipsy. Wielkiej wojny zamieniającej cały glob w pustynie pełną psychopatów mknących na jakiś dziwnych pojazdach o poubieranych zgodnie z duchem mody złomowiska samochodowego. Od kiedy pamiętam miałem wizje przyszłości, krótkie błyski tego co miałem zobaczyć na własne oczy za wiele lat. Sen nad ranem którego po przebudzeniu już prawie nie pamiętam. Uczucie deja vu, jak by ta sytuacja miała mieć, miejsce.. kiedyś.
Zbyt gorąco dzisiaj. Tak to się zgadza. Jest słonce i jest już prawie pustynia. Po mającym miejsce „Przełomie” jak to zostało nazwane, rodzima roślinność systematycznie wymierała.
Ludzie są tacy głupi, dam sobie rękę uciąć że pasażerowie w autobusie jadącym prosto w przepaść umarli by kłócąc się o to kto ma zahamować.
Pamiętam jak byłem mały to naukowcy głosili „uwaga bo zniszczymy klimat”, później jak dorosłem już ciszej „zniszczyliśmy klimat”. A potem jak dorosłem jeszcze bardziej. To Ostrzegali przed wojną na biegunie.
Tak tak, na biegunie północnym wybuchła wojna! I to atomowa w dodatku. Najgłupsza wojna jaka świat widział. Rosja z zachodem prowadziła prawdziwie zimną wojnę o złoża jakiegoś tam materiału który rzekomo miał się znajdować na dnie oceanu. Samo określenie „zimna wojna” wywoływała uśmiech na twarzy.
Dwie wielkie armie stanęły naprzeciw siebie na polach armagedonu.
Pamiętam że pierwszy raz jak usłyszałem o tym to stanął mi przed oczami obraz atomowych wybuchów na lodowym polu. Dobrze przyprawiony barowymi aktywnościami byłem w stanie uchwycić i zrozumieć całą wizje. Nie pamiętam kiedy wstałem, ale pamiętam zdziwienie po tym jak usłyszałem własny głos: „O Boże! Zaczęło się! Trzecia wojna światowa!” .
Pamiętam że koledzy popatrzyli na mnie z zażenowaniem, ktoś rzucił upomnienie zebym nie bluźnił. I to w sumie tyle.
Pierwsze miesiące rzekomej trzeciej wojny upłynęły z dala oczu świata. Czasami w wiadomościach ukazywała się wzmianka o żołnierzach stacjonujących gdzieś tam. Krótkie reportaże o najnowszych czołgach w polskiej armii które w warunkach Grenlandii sprawiają się nadzwyczaj dobrze, albo lepiej niż inne.
I to tyle.
Trwało to tak długo że zdążyłem już zapomnieć o incydencie w barze. Jednak koło historii wcale nie przestało się toczyć, krok po kroku miało zmiażdżyć naszą rzeczywistość i jak wielka maszynka do mięsa przemielić ją w coś innego.
Problemy zaczęły się stopniowo. Ale jednak z taką prędkością ze wszyscy wiedzieli że z takiego pikowania już nie wyjdziemy.
Najpierw oczywiście paliwa, ceny ropy naftowej rosły tak szybko że nie miały wpływu np. na ceny towarów i usług. Z dnia na dzień okazywało się że cena transportu przewyższa marżę. Nikomu nie chciało się wierzyć w wynikające z tego ceny. Nikt nie chciał cebuli która kosztowała tyle co zegarek. Firmy padały z dnia na dzień, w sklepach panowały pustki. Wszyscy mieli pełne portfele, oszczędności. A mimo to nikt nic nie mógł kupić. Nic nie było.
To jeszcze nie jest moment w którym wybuchają zamieszki. Szybko podjęto w miarę rozumne kroki. Zapasy towaru zostały racjonalnie wydawane. Poza tym w tym czasie na szczęście duża część samochodów dostawczych jeździła już na rzepaku.
Po prostu w ciągu niespełna dwóch miesięcy sielski obrazek pełen kolorowej młodzieży, zamienił się w klimat przypominający maturę. Piękny dzień, słońce świeci ale nikt tego nie dostrzega. Wszyscy nerwowo chodzą i obgryzają paznokcie. A luzacy trzymający ręce w kieszeniach mimo wszystko też zdradzają zdenerwowanie które chociażby udziela im się od kolegów.
Ale nie było na razie powodów do narzekań. Prąd był, woda była. Ba nawet internet działał jak by normalnie. Więc zamieszki zdarzały się tylko jako sporadyczne jedno osobowe wygłupy.

Rozmawiałem z kumplem, właśnie wrócił ze służby na biegunie. Tam żadnej wojny nie ma. Wszyscy piją, Anglicy, Polacy, Czesi. A jak zabraknie bimbru to można nawet jechać do rzekomego wroga i odkupić trochę bimbru od nich. Albo zaprosić, to przywiozą z sobą. Zero wrogości.
Kumpel wrócił do polski, kupił mieszkanie. I Jakoś się to potoczyło
I w taki sposób minęło trochę czasu. Żyło się pomiędzy zastanawianiem się jak wielka będzie stopa inflacji, do jak niewielkich rozmiarów stopnieją nasze oszczędności. Jak wielkie napięcie wytrzyma scena polityczna.

Na świecie gadające głowy wygrażały sobie palcami z oficjalnych przemówień. Równolegle internet zalewały fale przerobionych wersji tych przemówień, od szczekania psów do przenajrużniejszych tłumaczeń.
Jakoś się żyło. Chodziłem do pracy. Robiłem zakupy. Robiłem pranie. W zasadzie zwracałem na świat zewnętrzny tyle samo uwagi co zawsze.
4:27 Środa,
Obudziły mnie syreny za oknem i lamenty sąsiadów zza ściany. Włączyłem internet żeby zobaczyć co się dzieje. Wojna. I to nie byle wojna. Właśnie wojna atomowa. Zaczęło się od użycia atomowych bomb głębinowych gdzieś na oceanie północnym. Potem rakiety taktyczne, a potem cały łańcuszek.
Obrazy które oglądałem na ekranie były tymi które uchwyciłem wtedy w barze.
No to teraz mamy z grzywki.
Pamiętam ze wtedy przyszła do nas sąsiadka, młoda dziewczyna z córeczką, której mąż czy chłopak podział się nie wiadomo gdzie. Pretensje oczywiście że z nią flirtuje.
Tego dnia siedzieliśmy do południa i słuchaliśmy wiadomości. Doniesienia z frontu.
Nie było frontu. Nikt nie walczył. Były nawet przypadki ze jednostki przeciwnych stron nawzajem sobie pomagały.
Ktoś rzucił hasło w internet „no to od teraz prezentów już nie dostaniemy, fabryka zabawek wyleciała w powietrze”
Świat chyba poczuł się jak dziecko które bawiąc się śrubokrętem w kontakcie zrobi zwarcie.
Coś strzeliło, błysło, w uszach piszczy, ręka boli. W powietrzu unosi się smród.
Biegun północny pokryła szybko rozprzestrzeniająca się plama chmur.
Koło szóstej doszła już nad Polskę przynosząc niesamowite opady radioaktywnego deszczu.
Nie tak radioaktywnego że jeśli ktoś wyszedł na dwór i na niego napadało to umierał od razu na chorobę popromienną.
Bardziej takiego który jeśli na ciebie napadał to prawdopodobnie zapadł bys na białaczkę.
Na drugi dzień fioletowe geste chmury dalej zalepiały niebo. Nigdy jeszcze nie widziałem tak straszliwie ciężkich gęstych chmur, tak nisko.
Nigdy nie widziałem tak intensywnych opadów tak długo. Lało niemal miesiąc.
Nigdy nie było jeszcze takiej powodzi. Paniczne akcje ratownicze w lejącym deszczu, chaos. I wiejący porywisty wiatr. Co mogłem to pomogłem.
O potopie można by pisać długo. Tym razem nie pojawił się Noe. Ci których nie udało się ewakuować po prostu się potopili. Ludzie, domy, fabryki.
To w tym miejscu zaczynają się zamieszki i rozróby.
Tylko nie widać ich już w internecie. Teraz już internet nie działa. Nielicząc pojedynczych bezprzewodowych sieci na których można poczytać strzępy wiadomości przewiezione gdzieś przez kogoś w komórce.
Chaos trwał kilka miesięcy.
I tu znowu porównanie. Chociaż tego klimatu pewnie nie uda mi się w pełni przedstawić.
Pole namiotowe. Pole namiotowe po ulewie. Pole namiotowe, po bijatyce w czasie ulewy która przerwała mocno zabarwianą imprezę.
Wszyscy leżą z mordami w błocie. Z porozbijanymi nosami, przeciętymi wargami. Zerwanymi paznokciami. Nikt do końca nie pamięta z kim się bił i o co.
Wszyscy mają tylko przebłyski z poprzedniego stanu.
Prąd? Woda? Internet? Sznur samochodów na ulicy? Chciało by się żec, cywilizacja?
Ale cywilizacja jeszcze nie dała za wygraną. Lokalne organizacje, straże pożarne, wojsko jednak działały i wyraźnie było to widać. W miarę szybko zaczął powracać porządek I mimo trwającego wciąż zalania ogromnych połaci terenów, wszystko się jakoś uporządkowało. W pracy mieliśmy praktycznie urządzony obóz powodzian. Zamiast pracować w zasadzie pełniliśmy role obsługi i zaopatrzenia. Wtedy nikt już nie myślał o tym czy to miejsce jest naszym zakładem pracy. Po prostu trzeba było wyjść z domu i pójść zobaczyć co tam się dzieje. Szczególnie że w domu miałem już trzy baby na głowie.
Znowu zaczął mijać przedziwny okres. Dla mnie było to troszkę jak stanie przed oknem na końcu korytarza który się właśnie przeszło. Tego się nie spodziewałem. Jeśli by wybuchła wojna, wojska wkroczyły. To tak to bym wiedział co się stanie i w jakiej kolejności. Ale takie coś? Wiedziałem że to przedstawienie nie dobiegło jeszcze końca, że kilka aktów jeszcze przed nami.
Kolejny akt, nastąpił w ciągu roku.
Dni i noce zaczęły się robić coraz dłuższe. I nie chodzi mi wcale o to ze było jasno do dziewiątej wieczorem.
Bardziej o to że słonce już nie zachodziło. Wirowało tylko gdzieś w okolicy horyzontu.
To jaki wpływ na ludzi taka zmiana trudno jest opisać.
Wszyscy wpadli w rodzaj osłupienia.
Człowiek byłby zapewne zdziwiony i przerażony widząc ducha.
Ci ludzie widzieli ducha już który miesiąc z kolei i nikt nie pamiętał momentu w którym duch się pojawił.
Chroniczne ciarki na plecach, zdrętwiałe palce u rąk i słabość w nogach. Nawet gdyby ktoś chciał uciekać to i tak by stał na miejscu.
I też by było do przyjęcia gdyby tak zostało. Ale wkrótce potem nastała noc.
I to żeby biblijna taka na trzy dni. Gdzie tam. Na trzy bite miesiące! Ciemno, zimno i wiatr zacina.
Żywności tyle ile mamy.
A wszystko tonie w nocy i niesamowitym mrozie.
W tym czasie powstało dużo kościołów. Świątyni światła. Mocno oświetlonych i rozświetlonych. Gdzie księża i przeróżni kaznodzieje odprawiali msze, nabożeństwa czytali biblie, a w szczególności apokalipsę.
To w tym czasie nasza sąsiadka zabrała córkę z domu i już nigdy nie wróciła...
po dwóch miesiącach ciemności niekiedy rozświetlanej tylko gwiazdami na niebie i okazyjną zorzą, na północy na horyzoncie pojawiło się słonce. Tylko na chwile, ale się pojawiło. Po tygodniu w taki sam sposób pojawiło się na północnym zachodzie, ale na dłużej. Po kolejnym tygodniu wreszcie pojawiło się na wschodzie. Tym razem na stałe. To nie znaczy na stałe tak jak kiedyś. Dzień ,noc.
Całkiem na stałe. Na wschodzie na horyzoncie widniała półkolista świecąca korona. I to też jest obraz który jest trudno przedstawić. Poranek trwający kilka dni. Dni oczywiście teraz już tylko umownych, zegarek odmierzył dwa okrążenia małej wskazówki, minął dzień.
Ale to też nie trwało długo, bo słońce znowu zaczęło wędrówkę po niebie. Któregoś dnia po prostu ruszyło w stronę zachodu. Zwiększając swoją wysokość nad horyzontem.
Gdzieś w wiadomościach oglądałem wtedy projekcje tego co stało się z ziemią i jak będzie wyglądać dalej jej orbita.
Nagłe roztopienie lodów na biegunie północnym wytrąciło płaszcz z równowagi. A ten jako że nigdy nie był do niczego przywiązany zaczął się ślizgać jak skórka balona wypełnionego wodą. Gdzieś w nieważkości pewnie robili taki eksperyment.. nie wiem.
W każdym razie wynikało z tego że w najbliższym czasie trudno będzie przewidzieć gdzie powędruje słonce.
Nigdy nie byłem wcześniej na takiej imprezie, żeby móc zrobić porównanie.
Nikt nigdy nie myślał o tym jak było by żyć w świecie w którym nie wiesz gdzie i kiedy i na jak długo zza horyzontu wychyli się słonce, a może księżyc. Czy dzień będzie upalny i potrwa tydzień, czy rok.
Czy noc która zapadnie nie zapadnie na zawsze, jak kiedyś nad Arktyką.
A tymczasem mamy już siódmy miesiąc słonecznego dnia, słonce biega po niebie i nie wie w którą stronę zajść, a ludzie w Australii pewnie już zamarzli.
To tyle,
List napisałem w środku nocy.
Spokojnego dnia.

Data:

 25-08-09

Podpis:

 Grzegorz Kosma

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=56315

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl