![]() |
|||||||||
Cienka piaszczysta linia |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Cienka piaszczysta linia Sztuka to kapryśna kochanka. Przekonało się o tym wielu mniej lub bardziej wytrwałych poszukiwaczy, mianem artystów się szczycących. Lubieżnie i bezwstydnie wyczekuje na nich gdzieś pomiędzy kiczem, grafomanią a kakofonią. Jednak tak trudno do niej trafić, tak łatwo postąpić o krok za daleko, o krok za blisko… We współczesnym, niemalże nieograniczonym zbiorze konwencji i stylów muzycznych tylko rzeczywiści artyści są w stanie prezentować twórczość oryginalną i świeżą, czego potwierdzeniem jest działalność brytyjskiego Gorillaz, założonego przez Damona Albarna i Jamie Hewletta. Zespół to niezwykły i specyficzny, którego najnowszy album „Plastic Beach” nie tylko utrzymuje ten poziom, ale również skutecznie podsyca inspirującą atmosferę roztaczaną przez muzyków. Prawdziwej alternatywy już nie ma. W showbiznesie etykietka „sztuka niszowa” jest określeniem co najmniej pożądanym i stała się w dużej mierze wykładnikiem sukcesu wielu zespołów czy wokalistów. To smutne zaprzeczenie pierwotnego sensu, smutny kolejny przykład, gdy idea zostaje pożarta przez konsumeryzm i komercję. Gorillaz, od lat kojarzeni z walką z tym negatywnym zjawiskiem, ze swą nową płytą wojny być może nie wygrają, ale są z całą pewnością „ostatnimi Mohikanami indie-sceny”. Welcome to the Word of the Plastic Beach… Na straży Bruce’a Willisa Albarn i Hewlett, twórcy brytyjskiego Gorillaz, długo kazali swym fanom czekać na trzeci album. Prace nad płytą, pełne niespodziewanych zwrotów akcji, przecieków i wycieków, trwały z przerwami od czerwca 2008 roku do oficjalnej premiery w dniu 3 marca 2010. Znamienitą cechą, charakteryzującą działalność grupy już od jej początków, jest wirtualność – dotyczy to także ich najnowszego krążka. Singiel promujący – „Stylo” – był dostępny w sieci na długo przed premierą albumu. Kawałek lekko hipnotyzujący i dziwnie niepokojący, stanowi zapowiedź nastroju systematycznie rozwijającego się na całej płycie w kolejnych utworach. Zaczyna się nad wyraz spokojnie, harmonicznie, by nagle przyśpieszyć i zaskoczyć, nie tylko nutami, ale również obecnością w oficjalnym klipie Bruce’a Willisa, prowadzącego z bezwzględną miną pościg za samochodem kierowanym przez tak świetnie znane fanom małpy. Wakacje z małpami O ile Gorillaz generalnie cechuje różnorodność stylów tworzonej muzyki, włączając w to rap, elektro czy szeroko pojęty rock, o tyle najnowszy album jest już mieszanką kompleksową. Wystarczy wymienić choćby paru artystów występujących gościnnie – Snoop Dogg, Bobby Womack czy The Labanese National Orchestra for Oriental Arabic Music, by uświadomić sobie różnobarwność tej mozaiki. Moim zdaniem słowem kluczowym dla całej płyty jest „synteza”. „Plastic Beach” to wyśmienicie skomponowany i wyważony shake, gdzie znaleźć można wiele niespodziewanych nut, w tym elementy muzyki elektronicznej czy tak nietypowe dla Gorillaz symfoniczne fragmenty. Albarn w wywiadach zapowiadał, że album będzie najbardziej popową produkcją, jaką wykonał w swojej – bogatej przecież – karierze. Eklektyzm w dużej mierze oparty na egzotyce oraz wszechobecny na płycie, niemalże relaksujący śpiew mew wprawiają nas w sielankowy nastrój, wprowadzając w wiosenne dni przyjemny, tak upragniony już powiew lata, wakacji i świeżości. Wzgórze melancholii Z szesnastu kawałków na płycie niektóre zdecydowanie się wyróżniają. Dotyczy to „White Flag” z udziałem takich sław jak Bashy czy Kano, a typowe hip-hopowe brzmienie utworu urozmaica egzotyczny udział azjatyckiej orkiestry. Niezwykłe, kreskówkowe wrażenie pozostawia po sobie także „Superfast Jellyfish”, który ocierając się o poranny psychodeliczny jazgot wydobywający się codziennie z naszych telewizorów, wpada w słuch i pozostaje w pamięci. Moim numerem jeden jest jednak „On melancholy hill” ze swym lekkim, dekadenckim charakterem. Jest to utwór jak na Gorillaz niezwykle melodyjny i – o dziwo – powolny. Utrzymany w nieco onirycznym klimacie, paradoksalnie odstawia na bok wszelkie złudzenia, nieszczęśliwe, werterowskie schematy miłości, co stanowi nie tyle krytykę, ile pewien melancholijny rozrachunek. Plastikowa ekologia (…)with all my experience to try and at least present something that has got depth(…), jeszcze przed premierą hucznie zapowiadał Damon Albarn. Przyglądając się historiom utytułowanych, rozpoznawanych zespołów, odnieść można wrażenie, że ich frontmani nabawiają się zastanawiających ni to kompleksów, ni to dziwacznych fetyszy. Niemalże opętani jakąś aktywistyczną ideą, próbują zmieniać świat. Podobnie postępuje również Albarn, bawiąc się (żeby nie powiedzieć – małpując) w lżejszą formę Bono. Gorillaz, znane ze swej antykonsumpcyjnej i antykomercyjnej postawy wobec sztuki, tym razem próbuje przyrównać kupowane mrożonki to do tego, co obecnie dzieje się w showbiznesie, który poszukuje nade wszystko łatwej i spektakularnej rozrywki, co skutkuje niskim poziomem sztuki promowanych „plastikowych artystów”. Na pomysł albumu frontman Gorillaz wpadł spacerując po plaży wokół swojego domu, gdzie przyłapał się na wypatrywaniu w piasku tworzyw sztucznych. Najnowszy album jest właśnie pośrednim wynikiem wątpliwości na temat plastikowego świata, jaki tworzymy. Gorillaz w najnowszym albumie przedstawia nam pewnego rodzaju utopię, jednak nie jest to arkadia z serii tych naiwnych, a raczej wizyjna, eksperymentalna kraina. Okazuje się być jednak rajem pozornym i przewrotnym, gdzie rośnie plastikowe drzewo, które nigdy nie będzie w stanie dać prawdziwego cienia. Cienka piaszczysta linia „Plastic Beach” dla fanów Gorillaz z całą pewnością stanowić będzie nie lada gratkę, jednak dla wielu słuchaczy album ten, właśnie ze względu na swą nietypowość, może okazać się zbyt wysublimowanym, a wręcz zmanieryzowanym dziełem. Dlatego otwartą kwestią pozostaje, czy ma on szansę na powtórzenie sukcesu poprzednich płyt. Internet, wolny dostęp do utworów, jak to było choćby w przypadku „Stylo” oraz filozofia samych autorów, mogą się na nich zemścić, a szkoda by było naprawdę dobrego albumu. I kto by pomyślał, że w ramach protestu przeciw komercji trzeba będzie iść do sklepu i kupować płytę w uznaniu dobrej pracy muzyków. Bo z całą pewnością warto poczuć, jak Albarn i spółka garścią piasku ze swojej rajskiej plaży kreślą na naszej drodze zaczarowaną linię, wskazując nieuchwytną granicę pomiędzy kiczem a kakofonią, jedyną enklawę, gdzie znaleźć można prawdziwą sztukę. Michał Erazmus |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |