![]() |
|||||||||
... |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Dzień, w którym nasze serce rozpada się na milion drobnych kawałków jest dniem naszej śmierci. Umieramy dla całego świata, a co gorsza umieramy dla samych siebie. Ostatnie łzy spływają po policzkach. Po nich pozostaje już tylko pustka. Jest to ta wszechogarniająca ciemność, której każdy się boi. Nie można jej rozjaśnić nawet najostrzejszym światłem. W tej czerni może rozbłysnąć tylko nasze własne serce, wyzbyte lęków, zahamowań i pozbawione ograniczeń. Za to natchnione wiarą. Właśnie dlatego nie możemy zrobić nic z pustką, otulającą nas ze wszystkich stron. Serce w częściach, których nie da się poskładać, nie jest w stanie utrzymać w sobie żadnego lęku, zahamowań ani ograniczeń. Nie jest też w stanie utrzymać nawet odrobiny wiary. Bezsilni i załamani nakrywamy się ramionami niczym całunem i przez rozwarte palce patrzymy na naszą śmierć. Po pewnym czasie nie czujemy nawet bólu. Może go nie ma, a może jesteśmy zbyt wyczerpani, aby przyjmować do siebie cokolwiek. Siedzimy tak, na dnie, nie dopuszczając do siebie żadnego człowieka. Może gdybyśmy mogli to zrobić… jednak dla żyjących nie ma miejsca w krainie umarłych. Jesteśmy sami ze sobą i swoimi myślami. Grunt pod nogami załamuje się. Nie ma już bezpiecznej, suchej pustki. Zalewa nas fala czerni, która oblepia ciasno ciało i wciąga jak bagno w ciemnym, starym lesie. Nasze serce nie bije już od dawna. Jesteśmy martwi, więc nie walczymy i pozwalamy pochłonąć się do końca. A oczy pozostają suche. To nie śmierć jest najgorsza. Najsmutniejsze jest samo życie. Pogoń za marzeniami, które miały być takie dobre, godne spełnienia i przede wszystkim bezpieczne. Nadzieja, która stara się trzymać nas z dala do śmierci jest złudna, ale jeszcze więcej nadziei pozwala zapomnieć o tej ułudzie i żyć w przekonaniu, że jesteśmy w jakimś celu. Bywają chwile, że cała tajemnica stworzenia wydaje się być tak namacalna. Żyjemy w świecie marzeń sennych przez całą noc i przez cały dzień. Pewnego dnia budzimy się jednak, przemywamy wodą twarz i otwierają się nam oczy. Powaga banalnych rzeczy i ostre kontury życia sprawiają, że chce nam się płakać. Zamiast tego otwieramy szeroko usta i krzyczymy, nie chcąc pogodzić się z rzeczywistością. Nawet nie zauważamy, kiedy z oczu zaczynają wypływać kolorowe łzy. Po chwili cała nasza twarz odbarwia się od nich, tworząc swoistą, czerwono- żółto- zieloną tęczę. Nie widzimy jej, bo nie chcemy spojrzeć w lusterko. Zmęczeni krzykiem, zapadamy w kolejny sen. Bezsensu świata nie dostrzegamy na co dzień. Powtarzamy hasła, czekając na cud. Nie martwmy się wszystkimi sprawami, bo każda mała rzecz będzie w porządku. Żywimy się nadzieją, nie pytając, kto karmi. Nie chcemy dostrzec, że tak naprawdę jesteśmy sami na tym świecie. Niektórzy ludzie potrafią tylko niszczyć. Przychodzi taki moment w życiu, kiedy ostatecznie widzimy wszystkie nasze błędy. Z drugiej strony niczego nie możemy być do końca pewni. Nie potrafimy bowiem dostrzec drugiej strony obrazu, która zakryta jest płachtą. Czasem odważamy się i zrywamy ją w akcie krańcowej desperacji i bezsilności. Za kawałkiem materiału kryje się tylko niezamalowane płótno. W złości zachlapujemy je stojącymi obok farbami: czerwoną, żółtą i zieloną, w nadziei, że zniszczymy cały obraz. On jednak robi się coraz piękniejszy. Nie potrafiąc zapanować nad marzeniami staramy się podzielić nimi z innymi. Mamy nadzieję na odnalezienie kogoś, kto potrafiłby zrozumieć nasze serce. On jednak nie chce podzielić się swoim życiem. Oczy brązowe jak ziemia po deszczu wpatrują się w nasze i wiemy, że nie zrozumieją naszych uczuć. A może to tylko wina zachwianej chwilowo wiary. Nie jest to ważne, bo gdy odzyskujemy spokój, okazuje się, że jest już zbyt późno. Patrzymy z niedowierzaniem na oddalające się plecy. Teraz możemy być pewni, że już nigdy nie dostaniemy drugiej szansy. Raz za razem tracimy nadzieję, tylko po to, żeby na nowo ją odzyskać. Pełni radości wypłakujemy kolorowe łzy, a w chwilach smutku kolory stają się jeszcze jaskrawsze. Żyjemy nie myśląc, że przyjdzie nasz dzień, bo przecież zostało wciąż tak dużo czasu. Mijają miesiące, tygodnie, dni i godziny. W ostatniej minucie staramy się chwycić wszystkiego, co pozostało. Ale sekundy mkną szybko i nieubłaganie. Pozostaje ta ostatnia, w której przebarwione serce pęka, a spod powieki opada ostatnia czerwona łza. I wiemy, że to już nie ma znaczenia, bo nikt nie patrzy w naszym kierunku. Mimo to wielki, czarny materiał opada na naszą głowę i świat przestaje istnieć. Staramy się tylko przywołać w pamięci obraz tej twarzy, uśmiechu, słodki głos i brązowe oczy, w których nieustannie migotały jeszcze trzy inne kolory. Z bólem zauważamy, że jesteśmy w stanie przypomnieć sobie tylko widok oddalających się pleców. I dochodzi do nas prawda, którą zawsze mieliśmy gdzieś w zasięgu ręki. Nikt tak naprawdę nie chciał zabić naszej nadziei. To my sami pochowaliśmy ją na dnie najgłębszego ze wszystkich grobów. Po każdej smutnej, deszczowej nocy znowu wstaje słońce. Pozdrowienia dla wszystkich, którym rastafarianizm nie jest obcy. Jah Rasta na życie. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |