Brutal |
|||||||||
|
|||||||||
Gdyby zapytać Maurycego Szurana, gdzie był tego popołudnia, odpowiedziałby że gdzieś daleko, z Janką. W rzeczywistości siedział za kierownicą wysłużonego fiata, ciągnąc za sobą tumany kurzu na drodze pośrodku niczego. Prowadził półprzytomnie; choć patrzył przed siebie w skupieniu, widok zasłaniała mu kobieta w czarnym lub szarym żakiecie. Mówiła do niego, ale nie potrafił jej usłyszeć. Prosiła go o coś przed wyjściem. Zatrzymał wóz przy betonowej bryle wyrastającej spomiędzy suchych krzewów. Wydostał z bagażnika plecak, a zarzuciwszy go sobie na ramię wyjął też magnetofon i składany zydelek. Tak objuczony niezdarnie zatrzasnął klapę i zanurzył się w ciemnościach bunkra. Zszedł po obrośniętych trawą schodach, depcząc po odłamkach szkła i wytartych kapslach. Wytężając wzrok dostrzegł czarną sylwetkę kulącą się w kącie malowanego mrokiem pomieszczenia. Istota pochrapywała, nieświadoma jego przybycia. Maurycy odstawił graty. Przez chwilę rozważał możliwości działania. Gdy zdecydował, pokiwał głową i podniósł metalowe krzesełko. Wystarczyłoby pchnięcie, ale nie potrafił się opanować - zdzielił mężczyznę po plecach, drugi raz, trzeci. Wierzgająca postać przeturlała się w przeciwległy kąt, a Szuran otarł zaślinioną wargę. - Obudziłem cię? - mruknął, myślami znów błądząc gdzieś indziej. Strach w spojrzeniu mężczyzny zastąpiła nienawiść, a zatem ich stosunki wróciły do normy. Maurycy rozłożył zydelek i usiadł. Ten drugi doczołgał się do żelaznej miski; pociągnął łyk wody przez wystającą spod knebla słomkę. Z trudem usiadł pod ścianą. Wpatrywali się w siebie w oczekiwaniu. Po chwili Szuran dźwignął się z krzesła i zerwał taśmę z ust więźnia. Wyłuskał z pomiętej paczki papierosa, wcisnął "Rec" na magnetofonie. - Skończyłeś na przeprowadzce - podpowiedział. - Wypuść mnie, zabij albo spierdalaj. Ja się w to dłużej nie bawię. Maurycy zmusił się do uśmiechu. - Nie, nie, to zupełnie nie tak. Przecież nie chcę cię zabić. W tej chwili robię wszystko co mogę, żeby nie rozpierdolić ci łba o ścianę. To nie takie łatwe. Sam zobacz, do czego mnie zmuszasz. Sięgnął do plecaka i od strony lufy pokazał mu wyciągnięty pistolet. - Nigdy nikogo nie skrzywdziłem - powiedział - bo jestem dobrym człowiekiem. Nadal chciałbym nim być. Mam nadzieję, że mi w tym pomożesz. - Wypuścisz mnie? - zdziwił się tamten. - Nie wypuszczę. - Zabijesz? - Nie wiem. Mężczyznę ugryzła ciekawość. - Dlaczego? - zapytał złośliwie. - Sumienie cię gryzie? Nie chcesz być taki jak ja? Szuran ze spokojem uniósł dłoń, przesłaniając widok na więźnia czarną lufą pistoletu. - Jesteś kurwą, która zabiła bezbronną kobietę. Cokolwiek ci zrobię, nie będziemy ani trochę podobni. Mów. Skończyłeś na przeprowadzce. Miałeś dwadzieścia dwa lata. * * * Zatrzymał nagrywanie. Opowieść mordercy kończyła się tam, gdzie jego miała początek. Szuran skrył twarz w dłoniach. Długo zbierał siły żeby się odezwać. - Powiedziała mi coś zanim wyszła, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Nie wiem co, nie mogę sobie przypomnieć. Przełknął własne słowa i zważył pistolet w dłoni. Nadszedł czas na decyzję. Podenerwowany zaczął krążyć po pomieszczeniu, zaś ten drugi wyczekiwał dobrej chwili; już dawno oswobodził ręce i nogi. Gdy Szuran oparł się o ścianę, mężczyzna poderwał się i staranował go w drodze do wyjścia. Broń upadła na ziemię, znikając w ciemnościach. Maurycy poczuł, że ściska mu się żołądek. Nerwowo wymacał pistolet i pospieszył za zbiegiem. Przy samochodzie panicznie rozejrzał się dookoła. Cudem dostrzegł sylwetkę przecinającą pola na tle wieczornego nieba. Pobiegł za nią, unosząc lufę w głupim zamiarze oddania strzałów na oślep. Nic z tego; coś blokowało spust. Przystanął, drżącymi dłońmi manipulując przy broni. Zaklął - nigdy wcześniej nie strzelał. Rzucił się w pogoń, gdy uciekinier skierował się na zagajnik. Obie postaci zniknęły wśród drzew. Maurycy przystanął w gęstwinie. Nagle ogarnął go strach, któremu towarzyszyło przekonanie, że przeciwnik czai się w pobliżu. Powalił go potężny cios w plecy. Morderca siadł na Maurycym, tłukąc jego twarzą o ziemię. * * * Gdy Szuran odzyskał przytomność, tamten siłował się z bronią; także nie potrafił z niej strzelać. Zebrawszy resztkę sił Maurycy wstał i powalił go na plecy. Zaczął zadawać ciosy. Desperackie uderzenia przynosiły satysfakcję i ulgę. Lądowały na klatce piersiowej i twarzy; ustały gdy Maurycy spostrzegł, że przeciwnik nie próbuje się bronić. Nie stracił przytomności - skulił się i szlochał. Szuran otarł zakrwawione ręce o trawę. Wstał. Podniósł broń, bez pośpiechu odnalazł i przełączył bezpiecznik. Wycelował. Sekundy mijały, lecz nie potrafił pociągnąć za spust. Ten drugi jęczał żałośnie. Maurycy odwrócił wzrok. Gdy zamknął oczy, zobaczył Jankę; prosiła go o coś przed wyjściem, jednak nie pamiętał o co. Na dobrą sprawę nawet nie pamiętał nawet jej głosu. Przypominał sobie, że tego dnia miała na sobie żakiet, czarny albo szary. Albo jeszcze innego koloru. Wspomnienia zacierały się coraz bardziej, pozostawiając po sobie pustkę. Miał sobie za złe, że nie mógł niczego naprawić. Ogarnął go przytłaczający, przyprawiający o mdłości smutek. Zrobił głęboki oddech i podszedł do leżącego mężczyzny. Wycelował w twarz. Spłoszone stado kruków poderwało się do lotu. * * * Po dłuższej chwili Maurycy dźwignął się z klęczków; zaczął iść w stronę bunkra. Wrócił jeszcze do ciała, by złożyć przy nim kasetę wyjętą z magnetofonu. Wsiadł do samochodu. Usiadł za kierownicą, ruszył w drogę powrotną. Janka już nie patrzyła zza okna. Widział pola przecięte ubitą drogą. Choć świat nie uległ zmianie, wydawał się bardziej przyjaznym miejscem. Otwierał przed Maurycym nowe możliwości. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |