![]() |
|||||||||
Otwórz oczy (zakończenie) |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
ROZDZIAŁ 3 Zalał mnie strumień światła, oślepiając i unieruchamiając na chwilę. Razem z obrazem moje zmysły zaatakowała przerażająca kakofonia dźwięków – pisków, szczeknięć, miauknięć, jęków, westchnień i głuchego łomotu. Gdy w końcu udało mi się rozejrzeć po pomieszczeniu, widok dosłownie powalił mnie na kolana. To był duży salon, a na jego podłodze, pod sofami, na kredensie, w każdym zakamarku, no dosłownie wszędzie, leżały martwe lub ledwo żywe zwierzęta – psy i koty. Łzy wypełniły mi oczy, gdy patrzyłam na ich przedśmiertne drgania. Kotek na moim ramieniu wiercił się, kręcił i miauczał cichutko. Słone strumienie wędrowały po moich policzkach i kończyły żywot na podbródku. Niedaleko mnie leżał średniej wielkości rudo-biały pies. Dyszał ciężko, urywanie i popiskiwał cicho. Przysunęłam się do niego powoli i położyłam mu dłoń na głowie. Popatrzył na mnie błagalnie wielkimi, brązowymi oczami i westchnął głęboko. Potem iskierki w jego ślepiach zniknęły, umilkł i już się nie poruszył. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek w życiu było mi tak smutno. Wokół było tyle śmierci… Ktoś by powiedział, że to tylko zwierzęta, ale spójrzcie na nie. Czyż one nie czują? Czy nie cierpią? Czy się nie boją? Czy… Na drżących nogach, dygocząc na całym ciele, zwalczając dławiący szloch, udało mi się wstać. Ruszyłam chwiejnie przez salon i wyszłam na korytarz, do którego prowadziły drzwi po prawej. Tu prawie nie było zwierząt. Tylko jeden kot walczył jeszcze o życie. Zataczał się od jednej ściany do drugiej, ciągnąc za sobą tylne łapy i plując krwią. Miałam ochotę krzyczeć, płakać i wołać o pomstę do nieba. Skręciłam w drzwi po prawej i znalazłam się w maleńkim pokoiku. Było tu tylko łóżko i niewielka komoda. Paliło się górne światło. Było pusto. Już chciałam odetchnąć, gdy moją uwagę przyciągnęły jakieś szmery dochodzące spod łóżka. Zdjęłam kotka z ramienia i zajrzałam pod nie. Dlaczego to wszystko się dzieje? Jaki chory umysł wykreował ten świat? Cierpienie i odór śmierci były niemal widoczne w powietrzu wypełniającym ten dom. Pod łóżkiem leżała psia mama z pięcioma szczeniakami. Cztery z nich leżały nieruchomo, ale piąty wyglądał na zdrowego. Suczka była na granicy życia. Ostatkiem sił podniosła się i ruszyła w moim kierunku. Zdążyłam ją złapać zanim upadła i wyciągnęłam z kryjówki. Położyłam jej wiotkie ciałko na kolanach i gładziłam delikatnie. Patrzyła na mnie ufnie i niemal z czułością. Kilka oddechów później umarła, zostawiając mnie z bolącym, poszarpanym sercem. Zabrałam ocalałego szczeniaka oraz towarzyszącego mi kotka i opuściłam pokój. Kolejne pomieszczenie okazało się gabinetem, który z całą pewnością był pusty. Przysiadłam na skraju skórzanego fotela, bo nagle zrobiło mi się słabo. Oddychałam powoli i głęboko, głaszcząc bezmyślnie maleńkiego pieska. Przymknęłam powieki, starając się jakoś uciszyć rozwrzeszczane myśli. - Co tu się dzieje piesku? Hm? Powiesz mi? – otworzyłam oczy i spojrzałam na maleńką kuleczkę śpiącą mi na kolanach. I zobaczyłam. Zrozumiałam. Tuląc w ramionach szczenię, zerwałam się z fotela i już miałam otworzyć drzwi, gdy… DUM, DUM, DUM… Jakby korytarzem kroczył olbrzym… Włosy zjeżyły mi się na karku, a oddech ukrył w płucach i nie zamierzał ich opuścić. Kroki zatrzymały się przed drzwiami… W pokoju nie było miejsca, w którym można by się ukryć, więc wcisnęłam się w kąt za drzwiami i modliłam. Zgrzytnęła klamka. Zamarłam. Drzwi uchylały się powoli przez niemiłosiernie długi moment. W szparze między drzwiami a framugą zobaczyłam ubraną na czarno postać. Był to mężczyzna w bliżej nieokreślonym wieku o haczykowatym nosie, obwisłych policzkach i tłustych, szpakowatych włosach. Bijący od niego smród szybko otoczył mnie swoimi lepkimi mackami. Mężczyzna stał nieruchomo i lustrował pomieszczenie. Nozdrza drżały mu niebezpiecznie, a usta zaciskały w coraz bielszą i węższą kreskę. Zrobił krok naprzód. DUM! Teraz już go nie widziałam. DUM! Jeżeli spojrzy za drzwi, zobaczy mnie! Na krawędzi drzwi pojawiła się blada, owłosiona dłoń o sinych paznokciach. Odór stał się silniejszy. Chciało mi się płakać ze strachu i bezsilności. Zza drzwi wychynęło podkrążone oko, łypiąc na mnie groźnie. Widoczna dla mnie połowa ust rozciągnęła się w lubieżnym uśmiechu, a w kąciku pojawiła się żółta piana. Drapieżnik i jego ofiara… Zabije mnie – pomyślałam z żalem. Zawiodłam… Ale… Nagle odwrócił się jakby ktoś go zawołał i nie zamykając nawet drzwi, szybko odszedł. Zachowując najwyższą ostrożność na jaką było mnie stać w stanie półprzytomności ze strachu, przemieściłam się do kolejnego pokoju. Sprawdzę jeszcze tylko tutaj… Była to ponura, słabo oświetlona kuchnia. Dopiero po chwili zauważyłam, że to co wcześniej wzięłam za cień zalegający w kącie między szafkami, jest w istocie czarnym kotem. Podeszłam do niego , bojąc się jednocześnie, że jest kolejną ofiarą plagi. Kot leżał jednak zwinięty w kłębek i najzwyczajniej w świecie spał. Dotknęłam go ostrożnie, a on uniósł głowę i spojrzał na mnie zaspanymi oczami. Gdy chciałam go podnieść i zabrać ze sobą, syknął i nastroszył futro. Odskoczyłam odruchowo. - Musimy się stąd wydostać – powiedziałam do niego – Rozumiesz mnie przecież. Musimy iść. Patrzył na mnie przeszywająco, a ja poczułam się jak idiotka. Przecież to oczywiste, że mi nie odpowie. Tylko, że… Widziałam… - Rozumiesz co mówię, prawda? I wtedy, jakby po chwili namysłu, kiwnął łebkiem, wstał i przeciągnął się leniwie. Dostojnym krokiem podszedł do drzwi i niespokojnie poruszał ogonem. Miałam zamiar odszukać inne żywe zwierzęta, ale gdzieś w głębi domu znów rozległo się głuche: DUM, DUM, DUM. Zerwałam się do biegu, szarpałam przez chwilę z drzwiami i wypadłam na korytarz. Szybko go przecięłam, a salon niemal przeskoczyłam i znalazłam się na tarasie. Czarny kot gdzieś zniknął. Ukryłam się w już tak dobrze znanych krzakach, żeby złapać oddech i uspokoić kołaczące serce. Mały kotek zeskoczył mi z pleców, gdzie spędził czas poświęcony na bieg i zaczął mi się ocierać o nogi, mrucząc pocieszająco. Szczeniaczek wyglądał dobrze, choć dygotał cały i czasami piszczał. Przeraża mnie ta gra życia i śmierci. Teraz, gdy wszystko w końcu stało się jasne, co mam dalej począć? Jak naprawić zło trawiące ten świat? Dusze ludzi i zwierząt zamieniły się miejscami, ale kto to sprawił? Gdzie go szukać? A może nikt nie jest temu winny? Tyle śmierci… Ludzkie dusze nie mogą się odnaleźć w ciałach zwierząt i je niszczą, by się uwolnić. Ludzie-zwierzęta zniknęli… Może po prostu się ukrywają? Co dalej? Co robić? Spojrzałam na kotka, który znowu siedział nieruchomo jak posążek. Patrzył mi głęboko w oczy. I wtedy… - Adam? – szepnęłam. Skinął główką. Nie wiem czy koty mogą się uśmiechać, ale dałabym głowę, że ten właśnie to zrobił. Chcąc nie chcąc łzy znowu naznaczyły mi poleczki. Gdzieś z bliska dobiegło mnie skomlenie. Niedbale otarłam twarz i zabierając zwierzaki-ludzi udałam się w tamto miejsce. Zobaczyłam kolejne szczenię. Żyło jeszcze. Podniosłam je wolną ręką i nagle nastała jasność. Ktoś krzyczał. *** Rzuciłam się w stronę fragmentu ogrodzenia skrytego w mroku. Reflektory wokół domu obnażały wszystko bezwstydnie. Krzyk drążył mi uszy, przeciskając się niecierpliwie do mózgu. Specyficzny alarm. Nie powiem. Ogrodzenie wypuściło, niczym rosnące w błyskawicznym tempie włosy, nitki drutu kolczastego, który zwieńczył je niczym kapelusz głowę starszej pani. Dopadłam go w ułamku sekundy i spojrzałam z niepokojem na szczyt przeszkody. - Uciekajcie i ukryjcie się gdzieś – powiedziałam, przeciskając kota-Adama i szczeniaka-kogoś tam przez oczka w siatce. Sama zaś zaczęłam się wspinać. Będąc już na szczycie zachwiałam się i odruchowo złapałam obiema dłońmi to, co było najbliżej. Kolce wbiły się głęboko, ale dotkliwy ból jeszcze nie dotarł do moich zmysłów. W rozpaczliwej grze czasu, próbowałam wyszarpnąć ręce. DUM, DUM – na schodach. Nie! Szarpałam szybciej i bardziej zaciekle, a kolce tym mocniej trzymały. - Nie! – krzyknęłam w akcie desperacji, ale było już za późno. Otoczyły mnie zimne ramiona ciemności. ROZDZIAŁ OSTATNI Doszedł mnie zapach drewna i kurzu. Zerwałam się gwałtownie, co sprawiło, że głowa zapulsowała mi tępym bólem i rozejrzałam dookoła. Znajdowałam się w czymś na kształt drewnianej komórki na narzędzia. Blada poświata wpadała przez maleńkie okienko, kąpiąc mnie w swym blasku. W pomieszczeniu znajdowały się stoliki i szafki wszelkiego kształtu i rozmiaru, ale nigdzie nie było narzędzi. Podeszłam do okienka i wyjrzałam na zewnątrz. W delikatnym blasku swoje oblicze ukazały drewniane ściany i szara, być może betonowa podłoga. Miejsce, w którym się znajdowałam widocznie było zaledwie cząstką jakiegoś większego budynku. Nie udało mi się określić źródła światła, bo zdawało się rozchodzić zewsząd. Trochę bardziej po lewej wznosiła się niska, drewniana ścianka działowa, ale oprócz tego niepodzielnie panowała tu pustka. Gdy usiłowałam sobie przypomnieć ostatnie chwile, mój wzrok padł na znajdującą się po prawej stronie ścianę. Wydałam zduszony okrzyk i szybko cofnęłam od okna. Kto to jest? Serce, w takich chwilach tchórzliwe, skurczyło się i ukryło gdzieś w okolicach żołądka, a mózg gorączkowo szukał logiki. Kto to jest? Skąd? Jak? Z pewnością była to kobieta. Szare, brudne łachmany okrywające kości sterczące spod pergaminowej skóry, czarne, tłuste włosy sięgające za ramiona i opadające w dwóch smętnych strumieniach wokół twarzy, sino-blada cera. Umarła. Kajdany wokół nadgarstków, uniesione ręce i łańcuch zamocowany do ściany pod sufitem. Wisiała tam nieruchoma. Martwa. Ignorując obręcz strachu zaciskającą się wokół szyi, wyjrzałam jeszcze raz. Była tam nadal. Opuszczona głowa, cień skrywający oblicze śmierci, bose stopy, kościste kolana… Przyglądałam się coraz śmielej. Każdy ma w sobie ciekawość śmierci. Mrugnięcie, otwarcie oczu… Ciało umarłej zaczęło trzepotać jak ryba wyjęta z wody, wychudzone nogi kopały powietrze i uderzały głucho w drewnianą ścianę, głowa rzucała się z boku na bok. Ona żyje? Jak…? Ciało wygina się w łuk, a usta otwierają, ale nie ulatuje z nich nawet westchnienie. Podbiegłam do drzwi, ale nie chciały nawet drgnąć pod moim naporem. Chcę uciec dopóki jest związana. Boję się, że wkrótce się uwolni. KLIK. Zamek w drzwiach ustąpił. Kobieta się uwolniła. Stała teraz zwrócona twarzą w moją stronę. Miała zamknięte oczy. Choć nadal w łachmanach jej ciało nabrało koloru, stało się pulchniejsze i zdrowe. Usta znowu się otworzyły… - Odejdź – rozeszło się echem, choć wargi nie drgnęły. Zbierając żałosnych niedobitków odwagi, wyszłam ze swojej „kryjówki”. - Nie chciałam tu trafić – wyszeptałam. Zwróciła ciało w moją stronę i postąpiła kilka kroków. - Odejdź – dobyło się z czerni rozwartych, nieruchomych ust. – Nie uratujesz tego świata. Dla nich jest już za późno. - Ty to wszystko zrobiłaś… - nadal szeptałam. - Nie. Sami to zrobili. Odejdź. I znowu nastąpiła ta dziwna chwila oświecenia. - Wiem kim jesteś. To ty za to wszystko odpowiadasz. Zamieniłeś ludzi w zwierzęta i pozwoliłeś im umierać w cierpieniach jakich nie mogę sobie nawet wyobrazić. Jesteś ich bogiem. Bogiem zwierząt. Usta zamknęły się i rozciągnęły w uśmiechu. - To nie twoje ciało… - Nie. To nie moje ciało. Nie jestem też tutaj, żeby z tobą dyskutować. Odejdź stąd. Dla tego świata jest już za późno, ale może uda ci się jeszcze uratować swój. - Co? – wykrztusiłam. - Dopóki zwierzęta będą cierpieć, dopóty będzie was za to spotykała kara. Idź. Doskoczył do mnie w jednej chwili, otoczył ramionami i zbliżył swoją twarz do mojej. W nozdrza uderzył mnie zapach świeżo ściętej trawy i leśnego runa. Niemal stykaliśmy się nosami. A potem nagle otworzył oczy. Najpiękniejsze, a zarazem najstraszniejsze oczy jakie w życiu widziałam, barwy głębokiej zieleni. W ciągu sekundy ta zieleń mnie pochłonęła i ciemniejąc z każdą chwilą, w końcu pozostawiła po sobie jedynie czerń i pustkę. *** - Doktorze, kiedy ona się obudzi? – głos taty wydostał się z ciszy. - Naprawdę nie wiem. Muszą być państwo cierpliwi. Po takim wypadku to cud, że w ogóle przeżyła. Niektórzy budzą się po kilku dniach, a niektórzy nawet po latach. Pozostaje nam tylko czekać i mieć nadzieję. Ale ja was słyszę. Nie widzicie, że się obudziłam? Spróbowałam podnieść głowę i im to powiedzieć, ale nie miałam nad nią władzy. Może ruch dłonią? Ona też nie słuchała. Mama cicho płakała i głaskała mnie po włosach. Co się stało? Czy to wszystko było snem? Jaki wypadek? *** Słyszałam rozmowy moich rodziców, ale nie wiem ile czasu minęło. Czułam dotyk pielęgniarek, gdy mnie obmywały i poprawiały poduszkę, ale poza tym ciało w ogóle mnie nie słuchało. Tak jakby więź między nim a moją duszą uległa zniszczeniu. Podczas jednej z kolejnych prób wymuszenia chociażby drgnięcia palca usłyszałam, że ktoś podszedł do łóżka. Poczułam ciepło oddechu na policzku. - Julia… Adam? Jego wargi załaskotały mnie w ucho. - … otwórz oczy. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |