![]() |
|||||||||
Barwne życie Jane Stewart Rozdział X |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
ROZDZIAŁ X Kiedy już otrząsnęłam się z narkotycznego transu, zobaczyłam Juliet stojącą nade mną z założonymi na piersiach rękami i bardzo niezadowoloną miną. - Cześć Juliet. Jak było? - zapytałam. Przyjaciółka pokręciła głową, westchnęła i powiedziała: - Wiesz co, Jane? Spodziewałam się tego po tobie, ale nie myślałam, że znowu to zrobisz. Naprawdę myślałam, że życie dało ci porządną nauczkę, i że chociaż trochę zmądrzałaś. Ale byłam naiwna... I pamiętaj, w ten sposób sama kopiesz sobie grób. - Oj tam, oj tam... Marudzisz. - odparłam. Dziewczyna potrząsnęła znowu głową i wyszła. Po kilku godzinach znowu dopadł mnie głód. On jest w tym wszystkim najbardziej wkurzający. Wzięłam działkę i porządnie naćpana poszłam na spacer. Kiedy byłam na alei Włókniarzy zobaczyłam wiadukt. Nie było dużego ruchu. Doszłam mniej więcej do środka i wdrapałam się na barierkę. Olałam rozciągający się przede mną widok, nabrałam powietrza, zamknęłam oczy i skoczyłam. Co było dalej? Nie pamiętam. Pamiętam tylko ciemność. Wszechobecną ciemność. Kiedy obudziłam się, zobaczyłam białe ściany i metalowe łóżka dookoła. Domyśliłam się, że to sala szpitalna. - Jane! Chryste Panie! Ty żyjesz! - usłyszałam jakiś głos. Po kilku sekundach dotarło do mnie, że to Juliet. - Jane, wariatko! Co ci do łba strzeliło? Żeby skakać z wiaduktu?! Jezus Maria! Ty nie byłaś trzeźwa. Byłaś naćpana, prawda? Ech... Oczywiście, że byłaś! Gdybyś nie była, to byś tego nie zrobiła. - dziewczyna mówiła urywanymi zdaniami, które przeplatały się z łkaniem. Leżałam na łóżku i, gapiąc się w sufit powoli trawiłam słowa przyjaciółki. Urywanymi obrazami wszystko do mnie wracało. Do tej pory pamiętam to błogie uczucie, które towarzyszyło mi podczas spadania. - Juliet... - powiedziałam. - Co? - Juliet... Głód... - Słucham?? - Głód... Heroina... Narkotyki... Szybko! - Co?! O nie! Nie przyniosę ci heroiny! Nawet o tym nie myśl! Julie wybiegła z sali. Słyszałam jak rozmawia z lekarzem. - Hrr... Kobieto! Co ja mam z tobą zrobić?! - dziewczyna była wyraźnie wkurzona. - A co powiedział lekarz? - zapytałam. Westchnęła. - Powiedział, że nic nie da sie zrobić. Jane, ja cię kiedyś zabiję! O ile nie zrobisz tego sama... Czemu ty się wpakowałaś w takie bagno? Ech... Ja przy tobie i twoich wybrykach to do psychiatryka trafię. - Oj, Julie... Nie bulwersuj się. Ty nawet nie wiesz, jakie to fajne uczucie. - Ta, jasne... Zwłaszcza jak się z wiaduktu skacze. Następny miesiąc był najgorszym i najnudniejszym miesiącem w moim życiu. Myślałam, że umrę. Przez miesiąc nie wzięłam ani grama heroiny! Masakra... Tak bardzo chciałam się stamtąd wyrwać, uciec. Próbowałam, ale po trzech porażkach zrezygnowałam. Najwyraźniej zdarzały się już takie przypadki, bo szpital był świetnie pilnowany. Kiedy mnie wypuścili cieszyłam się jak dziecko. Myślałam, że będę mogła się wyszaleć, zaćpać... Byłam taka szczęśliwa. Kiedy przenieśli mnie na odwyk (znowu!) byłam strasznie załamana. Czy oni, do cholery, nie widzą, że to nic nie daje?! To uzależnienie jest tak silne, że nie da się z niego wyjść bez silnego charakteru (którego ćpuni zazwyczaj nie mają). Ech... nieważne. Wiedziałam, że muszę stamtąd uciec. Przez wiele dni siedziałam na łóżku i obmyślałam plan. Kiedy wyszłam do parku, rozejrzałam się, czy nikt za mną nie idzie. Miałam szczęście. Park był pusty. Podbiegłam do siatki, weszłam po niej i przeskoczyłam. Gdy stałam za ogrodzeniem wzięłam głęboki wdech – wdech wolności. Wiedziałam, że nie mogę wrócić do Juliet. Ona zaprowadziłaby mnie z powrotem. Ale mogłam pójść do naszych znajomych. Oni bardzo mnie lubią. Po półgodzinnym spacerze, naćpana i zaopatrzona w zapas hery stałam przed drzwiami Mady i Krystiana, naszych sąsiadów. W duchu modliłam się, aby Juliet była bardzo zajęta, albo żeby w ogóle nie było jej w domu. Zadzwoniłam do drzwi. Po chwili w drzwiach stanęła wysoka blondynka. - O, hej Jane. - Hej Mady. Mogę wejść? - Oczywiście. Weszłam. Przedpokój był wyłożony jasną boazerią. - Yyy... Zaraz, zaraz. To ty nie powinnaś być na odwyku? - zapytała zdumiona. - No w sumie to tak. Ale zwiałam. Nie mogłam tam dłużej wytrzymać. - I od razu się naćpałam. - dodała – No co się tak na mnie gapisz? Po tobie od razu widać. Chodź. Zaprowadziła mnie do salonu. Był mniej więcej taki jak nasz, ale miał zielone ściany i beżowy dywan. Pod ścianą stał telewizor i zestaw DVD. Na kanapie naprzeciwko leżał chłopak o brązowych włosach i opychał się popcornem. - Hej Jane. - powiedział, gdy weszłyśmy – Zaraz, to ty nie jesteś na odwyku? - Była, ale zwiała. I od razu sie naćpała. - wyprzedziła mnie Mady. - Hej Kris. - powiedziałam. - Ech, dziewczyno. Czemu ty uciekasz z tych odwyków? Przecież to dla twojego dobra. - powiedział. - Ale to nie ma sensu. Jestem stara ćpunka, której już nic nie pomoże. No chyba, że „złoty strzał”. - Nawet tak nie mów. - Mówię wam, to nie ma sensu, Jak już mam umrzeć, to robiąc cos, co lubię. - Co?! Co ty mówisz?! - krzyknęli oboje. - No, bo przecież... A to wy nic nie wiecie. Juliet wam powiedziała, że jestem na odwyku, ale nie powiedziała, że jestem chora na AIDS. Super... - Co?! Ale... jak to? - Normalnie, dzięki mojej koleżance i jej strzykawce. - A mówiłem ci, że to bez sensu. Zmarnowałaś sobie życie. - powiedział Kris. - E tam... Hera pozwala mi zapomnieć o problemach. I poczuć się wolnym człowiekiem. - Słucham? Nie Jane. Ty nie jesteś wolnym człowiekiem. Ty jesteś niewolnikiem pełnej strzykawki. - powiedziała Mady. - Dobra, trzeba zadzwonić do Julie. - stwierdził Krystian. - Co?! Żeby znowu mnie zabrała z powrotem do tego piekła?! Nie! Ja nie chcę tam wracać! Błagam! Odwyk jest dla ćpuna piekłem. A narkomania jest chorobą nieuleczalną. Nie znam nikogo, kto by z tego wyszedł. - Nie. Narkomania jest tragicznym przykładem ludzkiej głupoty. - powiedziała Mady. - I ludzkiej bezradności. - dodał je chłopak i ruszył w stronę telefonu. Podbiegłam do niego w tempie światła i padając na kolana krzyknęłam: - Kris, błagam! Nie rób mi tego! - zaczęłam płakać. Chłopak uklęknął naprzeciwko mnie i kładąc mi ręce na ramionach powiedział: - Dzwonię do Juliet albo na policję. Co wybierasz? Moje oczy zrobiły się okrągłe niczym monety. Nie chciałam, żeby gliny mnie zgarnęły mnie, bo wsadziliby mnie albo do kicia, albo do psychiatryka. - No dobra. Dzwoń do Julie. - Grzeczna dziewczynka. - pogłaskał mnie po głowie, wstał i podszedł do telefonu. Kwadrans później w salonie stała porządnie zdenerwowana Juliet. Siedziałam na kanapie i patrzyłam na nią przepraszającym wzrokiem. Miałam wrażenie, że zaraz mnie zabije. - Julie, to nie ma sensu. Jeśli ktoś nie chce się leczyć trudno. Nie wyleczy się go na siłę. - mówiłam. - Mam rozumieć, że ty nie chcesz? Chcesz być takim cieniem, śmieciem? Chcesz umrzeć w wieku 19 lat z powodu własnej głupoty? - I tak bym umarła... - No, ale jeszcze byś pożyła. Zmrok, może dwa. - A co to za różnica? - Ech, widzę, że to nic nie da. Idziemy do domu, Jane. - Jak to do domu? - No normalnie. Do domu. - To ja go jeszcze mam? Myślałam, że mnie wyrzucisz... - Chyba oszalałaś. Ja miałabym cię wyrzucać. Nie, nigdy. Nie jestem taka okrutna. - przytuliła mnie i uśmiechnęła się blado. - No chodź. Odpowiedziałam jej uśmiechem i chwyciłam wyciągniętą do mnie rękę. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |