DRUKUJ

 

Supermarket

Publikacja:

 12-05-31

Autor:

 Smith12
Supermarket


— Cholera złocista, majonez się skończył! — Widok pustego słoika po tymże produkcie, mimo iż stosunkowo częsty, zawsze bardzo denerwował Oliwiera. Oznaczał bowiem konieczność udania się na zakupy do supermarketu. Niestety, przyjemności wymagają niekiedy poświęceń, tym bardziej, gdy używa się ich bez przerwy. Znajomi zawsze powtarzali Oliwierowi, że smarowanie majonezem ziemniaków i mięsa, wrzucanie go do herbaty zamiast cukru oraz mieszanie z lodami jest co najmniej niezdrowe. Mimo to mężczyzna nie zamierzał rezygnować ze swoich przyzwyczajeń. Wszak majonez gościł w jego życiu od dawna. To właśnie majonezem karmiła go matka, gdy zabrakło jej mleka. Majonezem też smarowano mu w dzieciństwie rany, tłumacząc, że dzięki temu szybciej się zagoją. Majonez wreszcie zastępował posiłki, gdy w trudnych dla rodziny czasach brakowało pieniędzy na inne potrawy. Nic więc dziwnego, że gdy i tym razem zabrakło ulubionego dania, Oliwier nie czekając ani chwili zdecydował, by wybrać się do supermarketu, i ubrawszy w pośpiechu wiosenną kurtkę wybiegł z domu. W okolicy co prawda znajdowało się pięć małych sklepików, jednak wygórowane ceny skutecznie odstraszały Oliwiera od robienia w nich zakupów.
— Dwadzieścia złotych za słoiczek!? — warknął, gdy pewnego dnia, z powodu remontu supermarketu, zmuszony był wybrać się do jednego z takich właśnie sklepów. Pech chciał, że akurat wtedy majonez musiał się skończyć. Od tamtego czasu nigdy już nie pozwolił lokalnym handlarzom wzbogacić się własnym kosztem. Pięciolitrowy słój majonezu w supermarkecie był bowiem kilkanaście razy tańszy.
Szczęśliwie jeden z owych wielkopowierzchniowych sklepów, wielkością bardziej przypominający port lotniczy, znajdował się zaledwie kilkaset metrów od jego domu. Najwyraźniej właściciele sieci głęboko do serca wzięli sobie własne hasło reklamowe Zakupy zawsze kilkaset metrów od Ciebie, rozpowszechniane od lat za pomocą radia, telewizji i gazet. Mimo wczesnej pory na parkingu brakowało już miejsc, co zmuszało bardziej niecierpliwych kierowców do parkowania na jezdni, tudzież w sklepowym holu.
Udanych zakupów! — głosił olbrzymi napis nad wejściem. Wciskając do specjalnej dziurki monetę dwuzłotową Oliwier odpiął od reszty wózek zakupowy na tyle wielki, że zmieściłby się w nim nie tylko słoik majonezu, lecz również sporych rozmiarów krowa.
Pchając przed sobą ów pojazd, mężczyzna wkroczył dumnie na teren sklepu. Przywitały go miła, stonowana muzyka, przerywana co pewien czas nawoływaniem Pracownik działu krowy i nabiał proszony do informacji oraz zapach miliarda najróżniejszych produktów. Istotnie bowiem w supermarkecie kupić można było niemal wszystko, począwszy do majonezu na kapsułkach do szamba skończywszy.

Miejsca takie jak to zawsze działały na Oliwiera dezinformująco. Zaledwie kilkanaście sekund po wejściu do sklepu nie pamiętał już, jaki właściwie był cel jego wizyty. By go sobie przypomnieć, postanowił po kolei odwiedzić każdy dział. Pierwsze były Warzywa i owoce. Ustawione zaraz przy wejściu kusiły klientów nienaturalnie jaskrawymi kolorami, intensywnym zapachem, no i oczywiście ceną, która, jak przystało na tego typu market, była zaskakująco wprost niska.
— Złotówka za dziesięć bananów?! — wyrwało się Oliwierowi, gdy mijał stoisko z bananami właśnie. Przecierając oczy ze zdziwienia dotknął kilku owoców. Chciał wymacać, czy aby na pewno nie są one plastikowe. Podobnie zresztą czynili inni klienci. Jedna z kobiet, wziąwszy banana do ręki, pozwoliła sobie nawet obrać go ze skórki i ugryźć.
— Niedobre — skwitowała po chwili, po czym wypluła ugryziony kęs na pozostałe owoce, wycierając ręce w obszerną spódnicę, na której widać też było plamy po kiwi, jabłkach, marchewkach i pomidorach.
Idąc śladem kobiety, Oliwier również nadgryzł jednego banana. Akurat jemu smak owocu przypadł do gustu. Włożył więc do wózka całą kiść, tak by choć po części zapełnić jego obszerne dno. Poza bananami uwagę mężczyzny przyciągnęła również promocyjna cena ziemniaków.
— Dwa grosze za kilogram to prawdziwa okazja — skomentował głośno, jakby chcąc usprawiedliwić przed innymi klientami fakt, iż po chwili w jego wózku znalazł się ośmiokilogramowy worek kartofli. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Owa kobieta, która dopiero co smakowała banany, zajęta była teraz obieraniem ziemniaków. Obok niej stał przenośny palnik, za pomocą którego prawdopodobnie zamierzała sprawdzić jakość warzyw po ugotowaniu.
— Niedługo będą nam dopłacać za to, że tutaj kupujemy — powiedziała jakaś szczupła pani do swojej koleżanki.
Obie taszczyły po ziemi dwa stukilogramowe worki rzodkiewek. Również te warzywa były bowiem w promocji. Jedyna złotówka za worek.

Po około dwudziestu minutach Oliwier zostawił dział z warzywami i owocami za sobą. Jego wózek z pewnością nie był już pusty. Obok bananów i ziemniaków znalazły się w nim również kokosy, marakuja i osiemnaście ananasów. Zakup właśnie takiej liczby tych konkretnych owoców gwarantował bowiem odbiór przy kasie niepowtarzalnego długopisu z logo sieci.
Następnym działem był Dział dziecięcy. Mimo że Oliwier nie posiadał dzieci i nigdy nie zamierzał ich mieć w obawie, że będą wyjadały mu majonez, skuszony niebywałą promocją zdecydował się kupić paczkę pampersów. Nie inaczej było podczas mijania kolejnych działów, takich jak Pieczywo na poniedziałek, Pieczywo na wtorek, Pieczywo na sobotni poranek do godziny dziesiątej, Proszki do prania, Płyny do płukania, Proszki i płyny do prania i płukania, Świeczki o zapachu lawendy, Świeczki bez zapachu i tak dalej. Nim się obejrzał, Oliwier miał już w wózku pełnoziarnisty chleb, którego nigdy nie jadał, proszek do prania ubrań w kolorze kwitnącej śliwki o poranku, komplet świeczek w kształcie borsuków i sto wkładów do zniczy. Gdy mijał dział z daniami na zimno, zaczepiła go jakaś młoda dziewczyna, nie wiedzieć dlaczego przebrana za pluszową łyżkę.
— Dzień dobry, czy zechciałby pan skosztować nową ekspresową zupkę o smaku zmielonego wołu ze szczyptą trawy kolumbijskiej? Serdecznie zapraszam, degustacja jest całkowicie darmowa — powiedziała pospiesznie, siląc się na szczery uśmiech, który jednak bardziej przypominał grymas bólu. Prawdopodobnie przebranie łyżki bardzo ją uwierało.
— Chętnie skosztuję — odparł uprzejmie Oliwier.
Słowo darmowa zawsze pozytywnie na niego oddziaływało. Wziął więc ostrożnie niewielki, wręcz mikroskopijny kubełek i z uśmiechem wypił jego zawartość. Podobnie zrobiła kobieta w spódnicy. Ona jednak zabrała od razu sześć kubełków. Pochłonąwszy niewielkie zupki pudełka na podłogę i poszła dalej.
Gdzie ten majonez... — zastanawiał się w myślach Oliwier, gdy jego uwagę przykuła interesująca scena. Oto na środku jednej ze sklepowych ścieżek zatrzymał się kilkuletni chłopiec. Dziecko zaczęło po chwili tupać nogą, krzycząc przy tym:
— Mama ja chcę soczek z Kaczorem Donaldem!
— Bartek, uspokój się! — powiedziała matka chłopca, rozglądając się wokoło, czy aby nikt jej nie słyszy. — Kupię ci ten drugi soczek. Jest tańszy, a ma taki sam smak.
— Nie, kulwa! — ryknął chłopiec, przekręcając popularne przekleństwo.
Najwyraźniej nie zamierzał się poddawać. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i spojrzał na matkę wzrokiem, mówiącym I co mi teraz zrobisz?! Kobieta oblała się rumieńcem. Najwyraźniej zauważyła, że kilku innych klientów obserwuje zachowanie jej syna. Siląc się na spokojny ton, warknęła:
— Jak zaraz się stąd nie ruszysz, to ci wpierdolę, mały gnojku!
Groźba najwyraźniej podziałała, bo chłopiec ruszył z miejsca, robiąc przy tym naburmuszoną minę i mrucząc pod nosem:
— Głupia suka!

Co się z tymi dziećmi dzieje — pomyślał Oliwier.
Gdy on był mały z pewnością tak się nie zachowywał. Jego rodziców nie interesowały fochy dziecka. Mieli na głowie zbyt dużo zmartwień. Nie to co dzisiejsi rodzice. Na szczęście przykład matki ów nieznośnego chłopca pokazywał, że nie wszyscy ulegali dziecięcej presji i szklistym oczkom.
Gdy kobieta i jej dziecko zniknęli za regałem z konserwami, oczom Oliwiera ukazał się dział oferujący męskie kosmetyki. Jako że akurat kończył mu się dezodorant, mężczyzna postanowił uzupełnić swoje zapasy. Półki aż uginały się od setek różnych antyperspirantów. Jedne zapewniały skuteczną ochronę przez dwadzieścia cztery godziny, inne przez tydzień, a jeszcze inne posiadały funkcję automatycznej depilacji. Nie wszystkie jednak dysponowały opakowaniem z wizerunkiem znanego piłkarza. Oliwier błyskawicznie sięgnął po ostatnie dostępne opakowanie kosmetyku, który wprawdzie działał jedynie przez dwie godziny i z pewnością nie depilował pach, jednak reklamowany był przez znaną twarz.
Zadowolony z zakupu ruszył dalej, by już po chwili przystanąć przed półką z papierem toaletowym.
— Hmm... Niby mam jeszcze zapas w domu… — zaczął, zastanawiając się głośno nad zakupem. Stosunkowo niska, oczywiście promocyjna cena, zrobiła jednak swoje. — Ale co, jeśli zdarzy mi się zjeść przeterminowany majonez i dostanę biegunki? Papier zawsze się przyda!
Jak pokazała wizyta w kolejnych działach, takich jak Kwiaty balkonowe, Mrożonki, Krowy i nabiał oraz Twój sedes i Ty, równie przydatne co papier toaletowy okazały się między innymi pelargonie, paluszki rybne, karton mleka, oczywiście ten gwarantujący udział w loterii Wygraj krowę, a także grająca kostka toaletowa czy środek kałobójczy.

Po dwóch godzinach pobytu w supermarkecie Oliwierowi nadal nie udało się odnaleźć regału z majonezami. Czas spędzony na robieniu zakupów mijał mu jednak całkiem szybko i sympatycznie, do czego przyczyniały się nieustanne promocje, okazje i konkursy. Kup barszcz biały, a otrzymasz czerwony! głosił jeden z wielkich napisów promocyjnych, ustawiony nad regałem z zupkami ekspresowymi. Zachęceni unikalną ofertą klienci wrzucali więc do wózków hurtowe ilości opakowań, licząc na darmowy dodatek. Mało kto dostrzegał dopisane po wykrzykniku drobnym maczkiem słowa w zamian. Podobnie było z promocją maści na ból pleców. Kup teraz jedną tubkę żelu, a stanie się ona Twoją własnością! – również ten slogan, gwarantujący dość niewygórowane korzyści sprawił, że na półce zostało raptem sześć opakowań. Stały tam one do czasu, gdy zjawił się Oliwier. Mężczyzna wziął bowiem wszystkie i z poczuciem wyśmienicie zrealizowanej inwestycji ruszył dalej. Jednak chyba żadna oferta nie budziła tyle kontrowersji, co reklama środka na przeczyszczenie. Weź jedno opakowanie, a zapłacisz za dwa! Dodatkowo przy kasie odbierz parapet w prezencie! Kilku zdezorientowanych klientów stało pod napisem, najwyraźniej usilnie się nad czymś zastanawiając.
— Czyli że co — zaczęła jedna z kobiet, szturchając stojącego obok starszego mężczyznę, którego prawdopodobnie widziała pierwszy raz w życiu. — Jak kupię jeden JELITOCHLAP, to zapłacę za parapet?
— Nie, droga pani — odezwała się przechodząca obok emerytka. — Jak kupi się te tabletki, to oni przyjeżdżają i montują parapet, a za dostawę nie płacisz. Moja synowa tak miała.
— A... — Kobieta pokiwała głową, jakby dotarł do niej sens promocji, choć jej mina wskazywała, że nadal niczego nie rozumiała.
— Nie zadawaj pani pytań, tylko bierz, jak dają! — warknął napakowany drągal, wrzucając do wózka sto opakowań. Pozostali ludzie po chwili zrobili to samo.
Ależ to trzeba być głupim, żeby tak się dać oszukiwać — pomyślał Oliwier, mijając rozprawiających klientów. Chwilę później sięgnął z półki ultra skuteczny płyn na problemy z prostatą, zachwalany hasłem Nigdy więcej moczu! Równie atrakcyjny wydawał się konkurs, organizowany przez producenta żelu pod prysznic. W loterii można było wygrać wycieczkę do Pakistanu i Oliwier z pewnością by się na ów żel skusił, gdyby nie to, że wszystkie jego opakowania znikły, pozostawiając jedynie reklamowe hasło.
Tego typu promocji było w supermarkecie wyjątkowo dużo i wszystkie cieszyły się sporym zainteresowaniem kupujących. Nawet slogan Teraz nowe, większe opakowanie oraz trzykrotnie wyższa cena, zachwalający tradycyjne polskie ciasteczka, spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem, mimo wyraźnego dopisku umieszczonego tuż pod hasłem, głoszącego iż większe opakowanie nie oznacza większej liczby ciastek.

Przebrnąwszy przez niemal cały sklep Oliwier zmuszony był stwierdzić z przykrością, że nigdzie nie było majonezu. Dla pewności postanowił jednak zapytać jedną z pracownic, wykładającą akurat na półki butelki z napojami gazowanymi.
— Przepraszam — zaczął. — Gdzie znajdę majonez?
— Gdzieś na sklepie. Nie wiem, nie jestem z tego działu — odparła kobieta, nawet na niego nie spojrzawszy.
— Aha...
Nie uzyskawszy satysfakcjonującej odpowiedzi Oliwier ruszył w kierunku kas, z nadzieją rozglądając się w poszukiwaniu rzędu dużych słoików, wypełnionych kremową substancją. Nigdzie jednak nie mógł ich znaleźć. Postanowił więc, że ustawi się w kolejce do kasy. Do wyboru miał kilkadziesiąt stanowisk, z których jednak tylko dziesięć było otwartych. Wiły się wzdłuż nich kilkunastoosobowe kolejki. Warto też nadmienić, że nie wszystkie kasy były sobie równe. Jedną przeznaczono dla kobiet w ciąży i matek z dziećmi, inną dla ludzi starszych, a jeszcze następną dla mężczyzn ubranych na zielono. Natomiast z piętnastu kas samoobsługowych tylko dwie nie miały akurat awarii i można było płacić w nich jedynie kartą. Kolejka do nich była mimo to niewytłumaczalnie długa, co samo w sobie skutecznie zniechęcało. Przez chwilę Oliwier odczuwał pokusę, by ustawić się w najkrótszej kolejce przy stanowisku opatrzonym napisem Do piętnastu towarów. Szybko jednak zrezygnował z tego pomysłu, dostrzegłszy w swoim wózku setki, o ile nie tysiące różnych produktów. Niezadowolony z faktu, iż ostatecznie nie kupił majonezu, zmuszony był stać w kolejce, która zdawała się wcale nie skracać. Pech chciał, że za kasą siedziała młoda, najwyraźniej początkująca kasjerka.
— A pamięta pan kod tych pomarańczy? — zapytała jednego z klientów, nie mogąc znaleźć odpowiedniego obrazka w karcie produktów, którą ze zdenerwowaniem wertowała.
— Nie, nie pamiętam — odparł znudzonym tonem mężczyzna, po czym dodał —Dobra, niech pani nie szuka, podziękuję za te pomarańcze.
— Uff — odetchnęła kobieta.
Najwyraźniej nie zauważyła, że oprócz pomarańczy na taśmie czekały jeszcze brzoskwinie, morele, śliwki, jabłka, cytryny, dynie, winogrona i ananasy.
Nim mężczyzna został obsłużony, minęło blisko pół godziny, a i tak musiał zrezygnować z zakupu ponad połowy owoców. Widząc to Oliwier z niepokojem spojrzał na spoczywające w jego wózku banany.
Przecież były takie tanie — pomyślał, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że mógłby ich nie kupić.
Obsługa następnych klientów również nie przebiegała płynnie. Kasjerka co pewien czas zmuszona była wzywać swoje starsze i bardziej doświadczone koleżanki, szczególnie gdy klienci chcieli zapłacić kartą podarunkową lub bonem. Nic więc dziwnego, że gdy po około godzinie Oliwier wyłożył wreszcie swoje zakupy na taśmę, poczuł wyraźną ulgę. Klientka przed nim kupowała bowiem tylko majonez.
— MAJONEZ?! — wyrwało mu się nagle. Chwyciwszy kobietę za ramiona zaczął nią potrząsać, wrzeszcząc przy tym — Gdzie pani to znalazła?!
— Obok musztardy! — odpowiedziała, wyszarpując się z uścisku. — Zostaw mnie pan, bo wezwę ochronę!
— Ja nie pomogę, nie wiem jak! — wtrąciła pospiesznie kasjerka, na co inni kupujący obdarzyli ją pełnym zażenowania spojrzeniem.
Oliwier czuł się rozczarowany. Spędził w supermarkecie kilka godzin i ostatecznie nie kupił tego, po co przyszedł. A przecież szukał wszędzie. Wprawdzie bywał już tutaj nie raz, jednak nigdy nie potrafił zapamiętać odpowiedniej lokalizacji stanowiska z majonezem. Czasami miał wrażenie, że celowo jest ono przenoszone z miejsca na miejsce. Zazwyczaj jednak udawało mu się znaleźć choć jeden słoiczek. Tym razem niestety zmuszony był przyjąć z honorem porażkę. Już chciał zapłacić za pozostałe zakupy, gdy nagle kasjerka zapytała:
— Przynieść panu ten majonez?
Kobieta najwyraźniej chciała być miła i z uśmiechem zniosła uwagi pozostałych klientów, oburzonych tym pomysłem.
— Pojebało cię, młoda?! Jak długo mamy tu jeszcze czekać?!
— Co to do diabła, fundacja charytatywna?!
Oliwier jednak miał w nosie narzekanie innych. Młoda kasjerka wydawała się być darem niebios.
— Jakbyś była tak uprzejma… — odpowiedział, wpatrując się w nią z nadzieją.
Kobieta po chwili opuściła stanowisko i udała się na sklep, by już dwadzieścia minut później wrócić z lśniącym, ogromnym słoikiem, wypełnionym po brzegi niebywale aromatyczną i pyszną substancją.
— Proszę — powiedziała, skanując kod kreskowy ze słoika. — Należy się trzysta złotych i piętnaście groszy.
— Dziękuję kochana. — Oliwier wyjął portfel. Sens słów kobiety dopiero po chwili do niego dotarł. — ILE?!
— Trzysta złotych i piętnaście groszy — powtórzyła spokojnie kasjerka.
Widząc zmierzającego w jego kierunku ochroniarza, najwyraźniej zaniepokojonego głośnym okrzykiem, zapłacił wymaganą kwotę, ukradkiem ocierając łzy rozpaczy. Przecież nie kupował żadnych drogich rzeczy. Już miał odejść, gdy kasjerka zawołała ponownie:
— Proszę pana!
— Czego?! – warknął.
— Długopis — odpowiedziała z uśmiechem. — Zapomniał pan o długopisie. Nagroda za ananasy — dodała, widząc że Oliwier nie wie o co chodzi.
Wziąwszy od niej długopis, mężczyzna w nerwach wyszedł z supermarketu. Odzyskawszy kaucję za gigantyczny wózek zaniósł zakupy do domu, w myślach nieustannie pomstując na niespodziewaną drożyznę. Gdy emocje opadły, rozsiadł się wygodnie w fotelu. Nadszedł bowiem czas, by sprawdzić, co też go tak drogo kosztowało.
— Dwadzieścia pięć złotych za słoiczek?! — krzyknął, dostrzegłszy na paragonie cenę majonezu.


Cześć! Dziękuję za Twój czas poświęcony mojej twórczości. Jeśli chciał(a)byś podzielić się ze mną swoją opinią/spostrzeżeniami dotyczącymi tekstu, pochwalić lub wytknąć błędy albo po prostu wymienić się innymi uwagami, a nie posiadasz konta na stronie, napisz do mnie — smit9@wp.pl, z przyjemnością poznam Twoje zdanie.

W związku z kilkoma nieprzyjemnymi sytuacjami jakie miały miejsce w ostatnim czasie przypominam też, że kopiowanie części lub całości moich tekstów, zamieszczanych na tym portalu, w tym w szczególności ich rozpowszechnianie bez mojej zgody oraz bez podania autora stanowi złamanie prawa. Regularnie kontroluję, czy moje opowiadania lub ich fragmenty nie są bezprawnie kopiowane i w razie wykrycia kradzieży (tak, w świetle prawa to jest kradzież) interweniuję. Każdy tekst stanowi własność intelektualną jego autora!

Data:

 maj 2012

Podpis:

 Smith

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=72248

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl