![]() |
|||||||||
Odchodzę |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Odchodzę Silny podmuch wiatru poruszył koronami drzew. Kilka czarnych kruków wzbiło się w powietrze, łopocząc złowieszczo skrzydłami. Razem z nimi uniósł się i on, zostawiając na ulicy swe zakrwawione ciało. Był młody, zaledwie kilkunastoletni. Gdyby nie ten czerwony samochód, pewnie wróciłby już do domu. Czekała tam na niego mama z obiadem. Nie wiedziała jeszcze, dlaczego się spóźniał. On sam też nie wiedział. Nie pamiętał, co stało się przed chwilą, tam na dole. Widział jedynie wielkie zamieszanie wokół własnego, bezwładnego już ciała. Tak, to musiał być on. Jego ulubiona niebieska bluza z każdą chwilą coraz bardziej przesiąkała krwią. Był już wysoko. Nic nie słyszał. Zauważył, jak z roztrzaskanego auta wybiegł jakiś mężczyzna. Krwawił, lecz nie robiło to na nim wrażenia. Chyba nie czuł bólu. Podbiegł do leżącego na ulicy ciała, trzymając się za głowę. Nie wiedział, że było już za późno. Uklęknął obok i rozpłakał się, zupełnie jak dziecko. Dusza tymczasem przestała się wznosić. Nie wiedzieć czemu, coś ją zatrzymało. Wisiała w miejscu. Chłopiec wisiał w miejscu, kilkanaście metrów nad własnym ciałem. Widział, jak na ziemi toczyła się walka o jego życie. Chyba już przegrana, skoro mógł ją stąd obserwować. Nie pamiętał, co się stało. Na ulicy zebrał się już tłum ludzi. Byli mu obcy, a jednak wyglądali na przejętych całą sytuacją. Kilka osób płakało. To dziwne, przecież nie mogli go znać. On nie znał ich na pewno. A jednak płakali. Dwóch mężczyzn podbiegło do roztrzęsionego kierowcy. Odciągnęli go na bok. Jeden wyjął telefon i gdzieś zadzwonił. Ciekawe gdzie, czyżby po karetkę? Ale na nią było już chyba za późno. Otaczającą chłopca ciszę przerwał nagle jakiś dźwięk. Początkowo niewyraźny, z każdą chwilą narastał. W końcu można już było wyodrębnić z niego słowa. Boże, niech on przeżyje, błagam! Niech ten chłopak tylko nie umiera. Mam żonę i dziecko, przecież wiesz. Nie mogę iść do więzienia! Błagam, nie rób mi tego! To dziwne. Stojący na ziemi ludzie zdawali się owego głosu nie słyszeć. Kierowca samochodu nie otworzył nawet ust. Czyżby to... Nie, niemożliwe. Przecież nie chciałem! — Ponownie rozległ się głos, teraz jakby nieco bardziej wyraźny. Przepełniony żałością lament odbijał się echem od niewidocznych ścian. Tych samych, które chroniły teraz chłopca przed chłodem. Nigdy więcej nie tknę alkoholu, tylko proszę, pomóż mi, Boże! Tłum gęstniał. Kilka osób rozmawiało przez telefon. Wszyscy wyglądali na przejętych. Jakaś kobieta wbiegła na ulicę. Uklękła przy nim i krzycząc coś, czego nie mógł usłyszeć, przywołała jednego z gapiów. Ten przybył natychmiast. To dziwne, chłopiec nigdy wcześniej jej nie spotkał. A mimo to próbowała go teraz ratować. Może była lekarką? Chciał krzyknąć, by nie brudziła swoich białych spodni. I tak było już chyba za późno. Czy jednak posłuchałaby go? Odrzuciwszy torebkę na bok, przyłożyła palec do jego szyi. Choć wydawało się to nieprawdopodobne, w tym momencie przeszedł go dreszcz. Ponownie zawiał wiatr, a niebo przykryły gęste, czarne chmury. Zbierało się na burzę. Po chwili spadły nawet pierwsze krople deszczu. Mimo że zmoczyły jego bladą, zakrwawioną twarz, nie poczuł chłodu. Nie poczuł niczego. Widział, jak kobieta uciskała mu klatkę piersiową. Wyglądała na bardzo skupioną. Pomagający jej mężczyzna, poczekawszy na jakiś gest, przyłożył swoje usta do jego ust. Kolejny dreszcz przeszedł duszę chłopca. Czyżby nie wszystko było stracone? Przecież dusza nie może chyba odczuwać dreszczy. Czym w takim razie teraz był, jeśli nie duszą? Kolejny podmuch wiatru zakołysał koronami drzew. Daleko, na horyzoncie, niebo przeszyła niewyraźna błyskawica. Ludzie na dole nie mogli jej widzieć. Słyszeć zresztą też. Z pewnością burza była jeszcze daleko stąd. Ale zbliżała się. Na dole jednak działo się coś znacznie bardziej interesującego. Oto bowiem nadjechała karetka. Wybiegło z niej dwóch ratowników. Wyglądali na niezwykle przejętych. Chyba nie powinni, to w końcu tylko kolejny wypadek. Jeden z tych, które zdarzają się codziennie. Niższy z ratowników odciągnął na bok klęczącą na ziemi kobietę. Chyba płakała. Nie mogła przywrócić życia w to młode ciało. W tego młodego człowieka, który dla wielu zapewne był całym światem. Przepraszam, nie potrafię — Błogą ciszę ponownie rozdarł głos, tym razem kobiecy. Tymczasem ratownicy uparcie walczyli o choćby jeden oddech. Nie swój lecz dziecka leżącego przed nimi na ziemi. Chyba coś zaczynało się dziać, bo w jednej chwili obraz zatłoczonej ulicy zawirował. Nie, nie znikł całkowicie. Stał się jedynie nieco mniej ostry. Mężczyźni błyskawicznie przenieśli bezwładne, zakrwawione ciało na nosze. Lewa ręka chłopca zsunęła się na bok. Wisiała nieszczęśliwie, lecz nie mógł jej podnieść. Próbował, ale nie dał rady. Spod przemoczonego rękawa wypłynęła wąska stróżka krwi. Kilka kropel spadło na ziemię, mieszając się z deszczem. Nim wiatr zawiał ponownie, karetka mknęła już ulicami miasta, zostawiając w tyle zatłoczone skrzyżowanie. Niebieskie światła na jej białym, dobrze widocznym z góry dachu, migotały na przemian. Ludzie idący akurat chodnikiem spoglądali spod parasoli z zaciekawieniem. Owym światłom towarzyszył pewnie dźwięk syreny. Tutaj jednak nie było go słychać. Niewidzialna siła pociągnęła duszę chłopca za ambulansem. Nie wiedział, dlaczego nie mógł tak po prostu odejść. Przecież umarł. Co mogło go wciąż zniewalać? Chciał jak najszybciej udać się do mamy. Zobaczyć ją po raz ostatni szczęśliwą i uśmiechniętą. Ona pewnie jeszcze na niego czekała. Razem z tatą pomstowali na kolejne w tym tygodniu spóźnienie. Znowu trzeba będzie odgrzewać ziemniaki! Nadal nie wiedzieli... Skąd mieli wiedzieć? Cokolwiek działo się teraz w karetce, sprawiło że obraz ponownie stał się wyraźny. Nieco nawet ostrzejszy niż na początku. Wiatr przybierał na sile. Targane nim drzewa uginały się coraz bardziej. Ulewa narastała, lecz tu, w tej dziwnej próżni, nie dosięgła go nawet kropla. Czy tak wygląda Niebo? Całe życie mówiono mu o wiecznym szczęściu, czekającym dobrych ludzi po śmierci. Chyba był dobry. Dlaczego więc nie czuł teraz szczęścia? Niczego nie czuł. W momencie gdy ambulans dojechał do szpitala, na dworze rozpętała się prawdziwa wichura. Tysiące liści, zerwanych przedwcześnie z drzew, wzbiło się w powietrze, tańcząc wesoło. Na dole trwała tymczasem walka. Lekarze nie pozwalali mu odpłynąć. Dalej, mały, postaraj się! Nie rób tego rodzicom! — Kolejny głos zakłócił niezmąconą niczym ciszę. Tym razem należał najpewniej do mężczyzny. Być może do lekarza, w pocie czoła próbującego mu pomóc. Chłopiec domyślał się już, czym były owe głosy. Nagle jego duszę przeszył kolejny, najsilniejszy jak dotąd dreszcz. Zobaczył lekarza, przykładającego do jego nagiej klatki piersiowej dwie elektrody. Nie wiedział, kiedy zdążono przewieźć go na salę oddziału ratunkowego. Nie wiedział też, kiedy podłączono go do jakiejś skomplikowanej aparatury. Przez chwilę chłopiec poczuł, jak coś szarpnęło jego duszę i pociągnęło ją w dół. Na monitorach dziwnych komputerów, podłączonych kolorowymi kabelkami do jego ciała, przez ułamek sekundy coś drgnęło. Jeden z lekarzy krzyknął. Chłopiec nie usłyszał jednak jego słów. Z pewnością cisza otaczająca go w tej chwili nijak miała się do atmosfery panującej tam, kilka metrów pod nim. Kolejna fala impulsów elektrycznych zbliżała się nieuchronnie. Nieprzyjemny dreszcz ponownie przeszył jego duszę. Lecz, czy aby na pewno była to dusza? Kolejne impulsy sprawiły, że nastolatek poczuł, jak obraz zatłoczonej sali zaczął się rozmywać. Defibrylator wbrew jego woli przywracał mu funkcje życiowe. Organizm, mimo że początkowo nie chciał współpracować, zaczął w końcu odpowiadać na podejmowane względem niego działania. Na monitorach coś zaczęło się dziać. Wyraźna ulga zagościła na spoconych twarzach lekarzy. Chyba udało się przywrócić tętno. To dziwne, ale chłopiec nadal mógł tę całą sytuację oglądać z góry. Nie miał pojęcia, dlaczego. Widział wszystko jak przez mgłę. Niewyraźne, zamazane kształty... Ale jednak je widział. Czyżby więc stał na granicy życia i śmierci? Dokąd miał pójść, którą drogę wybrać? Tego nie wiedział. Zobaczył tylko, jak przeniesiono jego ciało na łóżko i na nim zawieziono go do jednej z sal. Wszystko działo się tak szybko. Skóra, przed chwilą upiornie blada, nabrała niewyraźnych barw. Na korytarzu czekali już rodzice. Ktoś musiał ich powiadomić. Od początku tej dziwnej podróży najwyraźniej minęło już kilka godzin. Byli bladzi i obydwoje płakali. Mama bardziej. Chyba przeżywała najgorsze chwile swojego życia. Tata starał się dać jej wsparcie. Było mu ciężko, ale nie mógł okazać strachu. Nie tego w tym momencie od niego oczekiwano. Jezu, on jest jeszcze taki młody. Nie może umrzeć. Nie ma prawa! Słyszysz?! Nie zabieraj mi go! — Głos ojca rozbrzmiał w przestrzeni. Słowa, które chłopiec usłyszał, nie padły jednak z jego ust. Te pozostawały zwarte w silnym uścisku, przytłoczone niemocą i lękiem. Mój synek! — Tym razem rozległ się przepełniony bólem lament matki. Kobieta wyrywała się z objęć męża. Chciała dotknąć tego bezwładnego ciała, utulić je jak zawsze. Chłopiec wiedział, że kochała go nad życie. W normalnej sytuacji pewnie by płakał. Ale nie tym razem. Nie współczuł jej. Nie czuł nawet smutku. Widział swoich rodziców niewyraźnie, ale coś wewnątrz, jakaś niewidzialna siła, blokowała wszystkie jego uczucia. Wysoki lekarz, ten sam, który przywrócił mu tętno, podszedł do rodziców. Powiedział im coś z grobową miną. Ojciec zadał jakieś pytanie. Matka zalała się łzami. To dziwne, przecież jeszcze żył. Lekarzom się udało. Nie pozwalali kobiecie podejść do jego ciała, pogrążonego w nietypowym śnie, ale przecież wiedzieli, że on żyje. Dlaczego więc płakała? Jak to możliwe?! — Jej głos ponownie rozdarł ciszę. Ale tylko tę dziwną, jakby nierealną. Przecież nie otworzyła nawet ust. — Mój synek! Boże, dlaczego na to pozwoliłeś?! Dlaczego?! Dlaczego on?! Matka zaczęła wyrywać się lekarzom. Podeszła do jego łóżka i ucałowała go w czoło. Kolejny dreszcz. Początkowo sanitariusze chcieli ją powstrzymać. Poddali się jednak. Odczekawszy chwilę przynieśli z korytarza dwa krzesła. Chyba chcieli pozwolić im zostać. Przynajmniej na chwilę. Obok syna. Obok tego, który obserwował ich teraz, nic nie czując. Za oknem padało. Wiatr targał niemiłosiernie wierzchołkami drzew. W powietrzu latały liście. Szpitalna sala przepełniona była niezdrowym spokojem. Chłopiec nie słyszał tego, ale niewyraźnie dostrzegał, że jego mama zasnęła. Wtuliła się w ramiona męża. Zaschnięte łzy na jej twarzy wskazywały, że przed momentem przestała płakać. Od wypadku minęło już kilka godzin. Tak długo obserwował własną śmierć. Nie wiedział, jak to się skończy. Chciał wiedzieć, ale nie od niego to zależało. Jego tata nie spał. Otulał mamę i z troską patrzył na nieruchomą twarz syna. Widać było łzy, stojące w jego oczach, jakby nie były pewne, czy wolno im wypłynąć. Łzy u tak dzielnego człowieka. Przecież on nigdy nie płakał! Z minuty na minutę obraz stawał się coraz mniej wyraźny. Jego dusza uniosła się nieznacznie. Mógł już odejść. I odchodził. Powoli, widząc swoich rodziców. Mama nadal spała. Tata dostrzegł na monitorze poziomą linię. Słone łzy wypłynęły z jego oczu. Nie obudził jednak żony. Chciał, by jeszcze spała. By jeszcze przez chwilę trwała w błogiej nieświadomości. Szpitalna sala oddalała się tymczasem coraz bardziej. Trwający w uścisku rodzice zanikali. Spowiła ich gęsta mgła. Ciepła i przyjazna, biała poświata. Jedyna rzecz, oddzielająca go od wiecznego szczęścia. W tej ostatniej chwili, gdy ledwo widoczne kontury jego rodziców znikały już za ową poświatą, poczuł żal. I niepewność, co będzie dalej. Bo czy jeszcze kiedyś ich zobaczy? I czy oni zobaczą jego? Cześć! Dziękuję za Twój czas poświęcony mojej twórczości. Jeśli chciał(a)byś podzielić się ze mną swoją opinią/spostrzeżeniami dotyczącymi tekstu, pochwalić lub wytknąć błędy albo po prostu wymienić się innymi uwagami, a nie posiadasz konta na stronie, napisz do mnie — smit9@wp.pl, z przyjemnością poznam Twoje zdanie. W związku z kilkoma nieprzyjemnymi sytuacjami jakie miały miejsce w ostatnim czasie przypominam też, że kopiowanie części lub całości moich tekstów, zamieszczanych na tym portalu, w tym w szczególności ich rozpowszechnianie bez mojej zgody oraz bez podania autora stanowi złamanie prawa. Regularnie kontroluję, czy moje opowiadania lub ich fragmenty nie są bezprawnie kopiowane i w razie wykrycia kradzieży (tak, w świetle prawa to jest kradzież) interweniuję. Każdy tekst stanowi własność intelektualną jego autora! |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |