Miłość |
|||||||||
|
|||||||||
Weronika leżała na swoim łóżku. Przykryta szczelnie kołdrą aż do brody. Jak co noc zadbała, żeby żaden fragment jej ciała nie znalazł się poza bezpieczną przystanią, odgradzającą ją od przerażającego bezmiaru reszty ciemnego pokoju. Jak co noc, drzewo za oknem rzucało złowrogie, ostre cienie. Jak co noc, dziewczyna starała się im nie przyglądać, żeby nie dać się wciągnąć w nieskończoność wypływającego z jej głowy szaleństwa. Jej ciało było sztywne. Skute lodem przerażenia. Myśli w głowie wirowały chaotycznie, tworząc groteskowe konstrukcje, budując absurdalne wnioski. Dziś nie bała się demona zamieszkującego jej pokój. Wyobraźnia nie podsuwała widoków czarnych postaci, które ujrzy, gdy tylko otworzy oczy. Bezcielesnych stworów, które zawsze w tego rodzaju wizjach stały blisko drzwi, uniemożliwiając ucieczkę. Nie obawiała się nawet opętania, co w ostatnim czasie stało się główną pożywką jej lęków. Dzisiejszej nocy umysł doprowadzony został do szaleństwa wnioskiem w całej swej makabrycznej prostocie bardzo logicznym; „Jestem chora psychicznie”, dziewczyna z przerażeniem smakowała myśl. Ta tak oczywista fraza scalała w spójną całość szaleństwo, które rozpętało się w jej życiu. Pomijając lęki była przecież niezwykle logiczną osobą. Wiedziała, że każda rzecz musi wynikać z czegoś innego, być jego naturalnym następstwem. Nieraz, nawet podczas najcięższych napadów, udawało się wysnuć zupełnie jasny wniosek; „ Jak to wszystko miałoby się zagnieździć w moim pokoju?”. Nie oznaczało to, że przestawała się bać. Oczywistość stwierdzenia natychmiast zostawała zepchnięta w głąb umysłu, przysłaniana kolejnymi wizjami wyciągających się w jej kierunku niematerialnych rąk, opanowujących ją obcych i wrogich myśli. Dziś została sama z oczywistością swojego stanu. Co teraz? Przecież ktoś, kto jest chory, zostaje wariatem na resztę życia. Pomyślała o konieczności poinformowania o tym rodziców. Zacząć się leczyć? Pewnie musiałaby odroczyć maturę. Pogrzebie w otchłani obłędu wszelkie pokładane w niej nadzieje. Oczyma wyobraźni widziała siebie wyobcowaną, z wracającymi, coraz silniejszymi napadami choroby. Siebie, nie mogącą funkcjonować bez leków, samotną. Nigdy nie była duszą towarzystwa. W większości przypadków wydawało jej się, że ludzie kpią z niej za plecami. Nie potrzebowała fałszywych przyjaciół, ale to było coś innego. Była samotnikiem z wyboru. Teraz miałaby zostać odepchniętą, niezrozumianą wariatką. To niemożliwe! Nie mogła być tak po prostu chora! Paweł nie spał kolejną noc. Był zbyt podniecony, żeby marnować czas na sen. Oto spełniały się wszystkie jego marzenia. Nagroda Prezydenta RP za wyniki w nauce była w zasadzie pewnikiem. Po czymś takim wszystkie uczelnie w kraju stały przed nim otworem, a i zagraniczne chętnie otworzą swoje podwoje. Mógł dowolnie wybierać, co zamierza studiować. Problemy rówieśników dotyczące rozsyłania podań i czekania na odpowiedź, czy zostało się przyjętym w poczet adeptów, nie były jego zmartwieniem. Już w tej chwili odbierał telefony z propozycją umieszczenia go na liście studentów, a przecież nawet jeszcze nie napisał matury. Zamierzał popracować chwilę w wakacje i korzystając z chyba najdłuższego wolnego w życiu, jakie dzieli moment zdania matury od przekroczenia uczelnianych progów, zwiedzić Norwegię. Jego plany ostatnio uległy małej modyfikacji. Ojczyznę fiordów postanowił zwiedzić z Nią. Nigdy nie dbał o zainteresowanie dziewczyn, choć podobno był dla nich atrakcyjny. Liczyła się nauka, liczne pasje. Ludzie nie mogli za nim nadążyć. Kiedy jego koledzy pili tanie wino w miejskim parku i prowadzili pseudofilozoficzne rozmowy o życiu, on zgłębiał teorię względności i starał się zadać jej kłam. Przyszedł jednak taki czas, kiedy i jemu zabrakło drugiego człowieka, który zwyczajnie byłby obok. Niemal dokładnie w tej chwili pojawiła się Weronika. Piękna jak istota z innej planety z długimi czarnymi włosami, które niesfornie opadając zasłaniały stalowe oczy i okalały wyraźne kości policzków. Wspomniał jej uśmiech, rozjaśniający milionem promieni stal oczu. Pawła zafascynowało jednak coś zupełnie innego. Niezwykła inteligencja dziewczyny. Nadawali na tych samych falach, niemal chwytała w locie jego myśli. Szybko zrozumiał, że to jego ideał. Ktoś, z kim chciałby iść przez życie. Weronika siedziała na lekcji. Nie słuchała słów wypowiadanych przez nauczycielkę. Nie była w tej chwili nawet zbyt świadoma, czego wywód dotyczy. W jej głowie dokonywała się analiza dotychczasowego życia. Coś było nie tak, z nią albo ze światem, Tylko od kiedy? Na siłę wyciągała z pamięci wszystkie dziwne fakty. Kiedy lęki nią zawładnęły pierwszy raz? Wypłynęło wspomnienie małej może trzy, może czteroletniej dziewczynki, siedzącej na swoim łóżku i powtarzającej histerycznym szeptem „Nie, nie chcę! Na pewno nie!” Przypomniała sobie, komu odpowiadała. Bezosobowy głos w jej głowie wciąż z uporem pytał, czy chce wejść na szczyt wieżowca i skoczyć, zobaczyć jak się lata. Był wrogi, szyderczy. Nie myliła go z głosami innych ludzi. Wiedziała, że on jest tylko w jej głowie, a jednocześnie czuła jak bardzo był różny od jej myśli. Potem głos zniknął na wiele lat, by w wieku czternastu lat powrócić. Od tamtej pory słyszał go już wielokrotnie. Kiedy przychodził gorszy czas, stres, smutek, głos wydobywał się z głębin, w które udawało jej się go zepchnąć w lepszych okresach. Najpierw mówił do niej rzadko. Wygłaszał krótkie obojętne frazy, jakby się witał. Zaczynał widzieć jej oczami, komentował rzeczywistość. Początkowo był tylko obserwatorem, ale z każdym dniem stawał się coraz bardziej natarczywy, zajmował więcej miejsca. W końcu wyrzucał z siebie przepełnione nienawiścią i goryczą poglądy. Zwracał uwagę na podłość ludzi. Potrafił bezbłędnie dostrzec każdego, kto przyglądał jej się dłużej niż pozwalałoby na to przypadkowe spotkanie na ulicy. Wiedział, że tacy obserwatorzy są niebezpieczni. Ostrzegał ją przed nimi, a jednocześnie sam namawiał do rzeczy, których robić nie miała ochoty. Głos miał obsesję latania, unoszenia się w przestworzach. Chciał zmusić ją, żeby poznała tę sztukę. Opierała się. Wtedy groził jej, krzyczał, kpił. Dopóki była zamknięta w swoim smutku nie mogła go odepchnąć. Jedyny sposób, to znaleźć się w innym stanie emocjonalnym. Szukała więc mocnych, pozytywnych wrażeń, które pozwalały zepchnąć głos. Na pewien czas skazywały go na milczenie. W końcu doszła do wniosku, że to coś, co siedzi w jej głowie nie może być częścią niej. To musi być obca siła, która co jakiś czas włada jej umysłem, chce jej śmierci. Tak powstało przekonanie o opętaniu. Wraz z nim przyszły kolejne wizje odwiedzających ją demonów. Świat symboli, którego ludzie nie dostrzegali, a który krył się niemal w każdej rzeczy. Przegapienie cennego znaku mogło spowodować, że zostanie się potępionym, a głos w głowie nie umilknie nigdy. Paweł czekał na koniec ostatniej lekcji. Nie mógł już się skupić na niczym innym poza faktem, że za chwilę spotka się z Weroniką. Niecierpliwie kręcił się na krześle i co chwila zerkał na zegarek. Powinny minąć całe wieki, a od ostatniego spojrzenia upłynęła tylko minuta. Spojrzał w okno i na zalanym słońcem trawniku zobaczył ją. Stała przy bramie i obojętnym wzrokiem taksowała budynek. Jest niesamowita! Razem z dzwonkiem niemal wypadł na dziedziniec. Poszli na spacer do pobliskiego parku. Potem na lody. Siedzieli przy stoliku kończąc swoje porcje. Dziewczyna wcześniej niezwykle pogodna, teraz spochmurniała znacznie. - Stało się coś? – zapytał - Nie mogę się z tobą spotykać – odpowiedziała beznamiętnie wpatrując się w fakturę stolika. Zamarł. Nabrany smakołyk spadał drobnymi kroplami na blat. - Dlaczego?- nie było go stać na nic więcej - Bo ty nie robisz nic dobrego dla Świata!- jej oczy cisnęły w niego piorunem. Wstała i wyszła zostawiając go w osłupieniu. Znowu siedziała w swoim pokoju. Miała świadomość, że wszyscy domownicy dawno pogrążyli się we śnie. Bezsenna samotność. W tej chwili nie było nikogo, z kim mogłaby podzielić się swoim lękiem. Zastanowiła się chwilę. Czy w ogóle istniał ktoś taki? Dziś usiłowała powiedzieć matce o swoim stanie. Usiadła przy niej na kanapie. Wpatrywała się w nią tak długo, aż kobieta wreszcie odłożyła czytaną książkę. - Chciałaś coś? – zapytała. - Mamo, musimy porozmawiać - Książka wylądowała na stojącym obok kanapy stoliku. Matka wbiła w nią pilny wzrok - Mamo, boję się – Chciała zacząć mówić o swoich lękach, o głosie w głowie. - Czego kochanie?- wciąż była spięta. – Zdarzyło się coś złego?- Wyraźnie oczekiwała relacji z jakiegoś traumatycznego przeżycia. Weronika zrozumiała, że nie może powiedzieć jej, czego się obawia. Jak ma poinformować rodzinę, że jest chora albo opętana? Matka pokładała w niej tyle nadziei. Jedna z najlepszych uczennic w szkole. Rodzice całymi dniami potrafili snuć plany, jakim człowiekiem będzie ich jedyne dziecko. Zawahała się. Kobieta wciąż oczekiwała wyznania. - Boję się matury i jak sobie poradzę na studiach – spłyciła. Zupełnie nie o to chodziło, ale nie miała odwagi wbić sztyletu w matczyne serce. Nie może jej tak zawieść. Kobieta przytuliła ją - To naturalne, kochanie - Gładziła ją po włosach – Każdy się boi nowego. Weronika jeszcze chwilę rozmyślała o rozmowie z matką. Położyła się i przyglądała bujającym w ciemności kształtom, pokrytych gęstymi liśćmi, gałęzi. Wiatr co chwilę zmieniał fantazyjne kompozycje, tworząc w pokoju spektakl cieni. Nagle kolejne ułożenia zaczęły tworzyć symbole. Wirujące, niekształtne krzyże i pazury wyciągające się w ich kierunku. Zobaczyła ułożonych z cienia ludzi zamkniętych w morderczym uścisku ogromnych łap. Coś za jej plecami klasnęło. Brzmiało jak silne uderzenie w dłonie. Zdała sobie sprawę, że demon, który zamieszkuje jej pokój jest blisko, że prawdopodobnie siedzi tuż za jej plecami, dotyka kolanami jej kręgosłupa i tylko kołdra dzieli ich od bezpośredniego kontaktu. Klaśnięcia następowały jedno po drugim. Były cichsze, ale jednostajne. Brzmiały jak złowrogie owacje w teatrze jednego aktora i jednego widza. Zacisnęła oczy. Nie śmiała się ruszyć. Jeżeli to zrobi, wroga istota znajdzie sposób żeby ją skrzywdzić. Paweł nie mógł zrozumieć, dlaczego musi udowodnić Weronice, że chce czegoś dobrego dla Świata. Przecież to chyba oczywiste. Po to spędzał tyle czasu nad książkami, żeby ostatecznie zostać kimś, kto przyczyni się do rozwoju cywilizacji i rozumienia Natury. Teraz wykładał swoje poglądy przyjaciółce. Siedziała obojętne słuchając jego głosu. Widział, że jego twierdzenia nie przekonują jej. Wpatrywała się w przestrzeń, jak zawsze, kiedy była niezadowolona. - Wszystko odkładasz na później – powiedziała powoli, w zamyśleniu – Działać trzeba teraz – Spojrzała mu głęboko w oczy – Tu i teraz! -Jak miałbym działać! Weronika! – nie rozumiał o co jej chodzi – Czego oczekujesz? Przecież chcę kiedyś coś osiągnąć, ale jestem jeszcze młody… - Młodość cię nie usprawiedliwia – Znowu mówiła powolnym tonem. Wpatrywała się w przestrzeń – Zobacz ile zła dookoła. Walcz z nim! - Jak? Dziewczyna wyciągnęła do niego kartkę pełną niezrozumiałych zapisków. - Zacznij od tego. Spojrzał na dziwne ciągi liter. - Co to? - Kod. Kiedy go odczytasz, zrozumiesz jak można pomóc Światu. -Skoro go znasz, to zdradź mi klucz. - Musisz sam. Wyszła z jego pokoju. Został z dziwną kartką w ręku. Ułożył ją na biurku i zaczął szukać logicznego wytłumaczenia zapisanych na niej zlepków cyfr i wyrazów. Rozrysowywał strukturę zapisków. Sprawdzał znaczenie fragmentów. Czytał liczby. Zestawiał je ze sobą i zapisywał oddzielnie, ale nie mógł znaleźć wyjaśnienia. Spojrzał w okno. Szarość świtu zastępowała powoli czerń nocy. Weronika czuła, że stanie się coś złego. Głos w jej głowie krzyczał pełnymi nienawiści frazami. Demony w pokoju pojawiały się nawet w dzień. Znała znaczenie symboli, ale nie potrafiła działać. Wiedziała, że zło dowie się nawet o chęci wypędzenia go z jej życia. Zdawała sobie sprawę, że jeżeli podejmie działania, demony rzucą się na nią wściekłą watahą i doprowadzą do śmierci, albo, co jeszcze gorsze, zepchną w miejsce, gdzie już nie będzie mogła odepchnąć głosu. Skulona usiadła na swoim łóżku. Włączyła muzykę, żeby zagłuszyć wołający, natrętny głos i stukot łap o parkiet. Nic to nie dało, dźwięków nie zagłuszały najgłośniejsze nawet akordy. Matka wpadła do pokoju - Weronika ścisz to! Czyś ty dziewczyno zwariowała?! Popatrzyła na kobietę wielkimi, przerażonymi oczami. W słowach matki ukryta była cała prawda o jej stanie. Myśl powstała jakiś czas temu, wypłynęła teraz na powierzchnię, spychając na chwilę w głąb umysłu ryk demonów. „Jestem chora psychicznie”, tym razem poddała się stwierdzeniu. Była już zbyt zmęczona otaczającą ja nienawiścią i strachem, żeby po raz kolejny rozpatrywać możliwości, żeby bać się wykluczenia. Chciała tylko jednego - żeby to się skończyło. Raz na zawsze. - Mamo, źle ze mną – spojrzała w oczy rodzicielki. Ta pchnęła drzwi, które zamknęły się z cichym kliknięciem. Usiadła obok córki. Była noc. Paweł siedział na łóżku. Naprzeciw niego, wpatrzona w zdjęcia zawieszone na ścianie, siedziała niekompletnie ubrana Weronika. Wyciągnął rękę i delikatnie gładził jej ramię. Uśmiechnęła się z lekko nieobecnym wyrazem twarzy i znowu zaczęła studiować fotografie. - Kocham cię – już dłuższy czas zbierał się, żeby jej to powiedzieć. Popatrzyła na niego zaskoczona. Chwilę potem zaskoczenie ustąpiło miejsca gniewowi - Gdybyś mnie kochał, już dawno zacząłbyś działać! - Nie mogę odczytać zapisanego kodu. Ale to nie znaczy, że cię nie kocham – Starał się ją udobruchać. Czuł, że traci grunt pod nogami. - Gdyby ci zależało, już dawno rozwiązałbyś zagadkę. Robiłbyś coś pożytecznego! – Zebrała rozrzucone ubrania – Miałam rację, nie możemy się spotykać! Chciała wyjść. Musiał ją jakoś zatrzymać. - Weronika ochłoń! Poczekaj, zrobię herbaty. Porozmawiamy – rozpaczliwie usiłował sprawić, żeby została. Nie oglądając się wypadł do kuchni. Przetrząsał gorączkowo szafki. Gdzie matka przestawiła cholerną herbatę?! Z frustracją poszukiwał charakterystycznej puszki. Jeżeli będzie tu za długo, Weronika wyjdzie i być może nie będzie chciała się z nim więcej spotkać. Wpadł do sypialni rodziców. Bez zbędnych wstępów szarpnął matkę za ramię. - Gdzie jest herbata? Weronika chciała się napić – Kobieta wyrwana ze snu przyglądała się chwilę synowi. Wstała w końcu i poszła z nim do kuchni. Patrząc na niego podejrzliwie wyciągnęła puszkę. - Kiedy Weronika przyszła? – zapytała obserwując jak wstawia wodę. - Spaliście już – odpowiedział z roztargnieniem. Kobieta ruszyła w stronę jego pokoju. Zajrzała, ale nie znalazła nikogo. Weszła do łazienki. Również nikogo nie było. Wracając usłyszała głos syna - Napij się. Porozmawiajmy – mówił stawiając kubek z parującą cieczą na swoim biurku. Otworzyła drzwi. Oparła się ręką o futrynę, żeby nie upaść - Synu, tu nikogo nie ma! Przeszklone drzwi oddziału psychiatrycznego, co chwilę otwierały się z charakterystycznym skrzypnięciem. Dotąd Pawłowi to nie przeszkadzało, ale dziś dźwięk zaczął go irytować. Wyszedł ze swojego pokoju na korytarz. Przyglądał się chwilę, rozchwianym, przeszklonym skrzydłom, przez które ktoś najwidoczniej przeszedł przed chwilą. - Paweł, taka ładna pogoda, wyjdź na dwór - Pielęgniarka podeszła do niego i pchnęła lekko w kierunku wyjścia. Nie musiała go namawiać. Wyszedł na słońce. W alejkach przyległego do szpitala parku, pacjenci spokojnie spędzali ciepłe popołudnie. Kasztanowowłosa dziewczyna siedziała na ławce, szkicując coś na kartce. Spojrzała w jego kierunku i uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie dając znak ręką, żeby podszedł do niej. Przysiadł niepewnie na końcu jej ławki. Rzucił okiem na rysunek. Niezdarna próba ujęcia pobliskiego drzewa. Dziewczyna też na niego spojrzała i z wyrazem zakłopotania na twarzy, odwróciła kartkę treścią do dołu. - Lepiej ci już? – zapytała – Widziałam jak cię przywieźli. - Tak, już ok. – Zdziwił się jej bezpośredniością – Jestem Paweł – wyciągnął rękę na powitanie. Natychmiast uchwyciła jego dłoń - Weronika – uśmiechnęła się tym swoim lekko kwadratowym uśmiechem. - Weronika… - powtórzył w zamyśleniu. Wiedział, że była prawdziwa. Była przecież tak bardzo niedoskonała. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |